Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
"Wilcza skóra" [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Oomphica
Ołówek


Dołączył: 28 Maj 2008
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 7:33, 05 Cze 2008    Temat postu: "Wilcza skóra" [NZ]

Rozdział pierwszy


Zbliżało się południe, kiedy tajemnicza kobieca postać przemykała przez leśne wrota utworzone z dwóch rozłożystych dębów. Rosły one po obu stronach wydeptanej ścieżki, którą podążała nieznajoma. Lekki czarny płaszcz ze sztruksu pasował idealnie do szarego kapelusza, którego rondo przysłaniało połowicznie niezwykłe, niemal przezroczyste, zielonkawe oczy. Uwagę przyciągał również sporych rozmiarów parasol krwistoczerwonego koloru. Psuł on zupełnie szyk i efektowną elegancję dziewczyny.
Ciężkie, lodowate krople deszczu staczały się z podłużnych liści, rozpryskując na amarantowym materiale. Gęsta, nieprzenikniona mgła snuła się przy wilgotnej trawie niczym zdradziecki, oślizgły wąż. Rozgrzana wielotygodniową suszą ziemia, z ulgą podobną spieczonym ustom na pustyni, chłonęła życiodajną wodę, pozwalając ulotnić się dużym ilościom nagromadzonego ciepła.
Padało zawzięcie od samego rana. Leśne powietrze przesycone było kojącą wilgocią. Soczyście zielona murawa tłumiła pospieszne, nieostrożne kroki postaci w czerni. Dokąd mogły nieść ją wątłe, słabe nogi przez ten zapomniany, milczący ostęp? W jakim kierunku wiódł ów energiczny chód?
Przysłonięte chmurami niebo przypominało białą, bezkresną plamę pokrywającą sklepienie zawieszone smętnie nad koronami drzew. Jedynie spadające z niego krople deszczu świadczyły jeszcze o jakimś życiu panującym tam, w górze. Cichy szept mżawki posłyszeć można było w całym podszyciu. Samotny ptak nastroszył piórka i skulił się na jednej z najniższych gałęzi młodej, drżącej na wietrze olszyny. Biedaczka miała nikłe szanse przetrwania, otoczona zewsząd mnóstwem silnych, rozrosłych drzew przewyższających znacznie jej możliwości. Niska, uginająca się pod nieco mocniejszym podmuchem, nieprzystosowana do życia wśród głęboko sięgających korzeni konkurentów.
Mały ptaszek schował główkę w ciepłą otulinę i zaśpiewał niepewnie, przywołując swoją partnerkę ukrytą gdzieś w przytulnym, suchym gniazdku.
Pomimo paru zakłóceń, w lesie panowała względna, bliska ideału harmonia. Wszystkie miało tu swoje miejsce i czas, każde zwierzę, roślina czy zjawisko podlegało odgórnie ustalonym regułom, których złamanie groziło niemal katastrofą. Po długim zimowym letargu następowała zasobna w pokarm i strzelająca świeżymi pąkami wiosna. Cała ożywiona część zagajnika wychylała łebki z norek i dziupli, żeby przyjrzeć się temu odradzającemu się światu. Zbliżające się lekkimi krokami lato oznaczało dla leśnych mieszkańców szczególne szczęście. Był to okres godowy wielu zwierząt, a także czas pojawiania się młodych. Częste burze przynosiły ukojenie drzewom, napełniały małe oczka wodne i bajora. Zamyślona malarka jesień przechadzała się pomiędzy majestatycznymi dębami, wątłymi olszynami oraz białymi brzozami. W jednej dłoni dzierżyła paletę wspaniałych barw, w drugiej zaś ogromny pędzel, którym malowała każdy napotkany liść w najpiękniejszej gamie kolorów: od bladożółtego przez różne odcienie pomarańczu i czerwieni aż po ciemny brąz. I znów nadciągała surowa zima z nieodzownymi atrybutami: trzaskającym mrozem, lodowym tchnieniem oraz miękkim, skrzącym się w słońcu puchem.
Dziewczyna, niewątpliwy gość w tym zacisznym miejscu, zatrzymała się przy rosnącej samotnie kalinie i chwyciła w palce jej dojrzałe, kremowe kwiaty. Przyglądała się im dość długo, podczas gdy gdzieś głębiej w lesie jakiś ptak wyśpiewywał pięknie swoją melodię. Pełne, dojrzałe pęki płatków przytulały się łagodnie do skóry, wydzielając słabą, mdłą woń. Z ich wnętrza wyglądały maleńkie, czarne żuczki. Jeden z nich wyprawił się na spacer po wierzchu dłoni nowoprzybyłej.
Spod szarego kapelusza wysunął się figlarnie skręcony w sprężynkę kosmyk ciemnych, kasztanowych włosów. Tuż za nim posypały się kolejne lśniące sploty. Dziewczyna zgniotła w palcach płatki i rozrzuciła je wokół siebie. Zdjęła nakrycie głowy, uwalniając dotąd skrępowane loki. Była naprawdę piękna. Nieco pociągła twarz z zaznaczonymi mocno kośćmi policzkowymi prezentowała się wręcz anielsko. Lekko brzoskwiniowa cera lśniła od osiadłych na niej kropel deszczu. Wspaniałe oczy do złudzenia przypominały taflę nieskazitelnie czystego jeziora. Zdawały się być natchnione przez jakąś magiczną, nierozpoznawalną zmysłami siłę. Minimalnie zadarty nos świadczył o pewnej dozie buntowniczości i przekory, która czaiła się również w swawolnym półuśmiechu.
Zajęta rozmyślaniem o sobie tylko znanych sprawach nie zauważyła śledzących każdy jej ruch, świecących zza zarośli ślepiów. Stłumiony pomruk tonął wśród ptasich treli rozlegających się z coraz bliższych miejsc. Krótkie linie melodyczne mieszały się ze sobą, tworząc zachwycający koncert prosto z łona natury.
Mżawka z wolna ustępowała. Niebo nadal pozostawało pokryte białym kożuchem chmur, jednak gdzieniegdzie przebijały się już pojedyncze płaty błękitu. Tuż przy ziemi mgła rzedła i rozpełzała się we wszystkich kierunkach.
Dwa czujne, rzucające groźne błyski punkty znikły tak szybko, jak się pojawiły.
Szatynka rozpoczęła na nowo wędrówkę. Wsłuchiwała się w skupieniu w śpiew kolorowych ptaków, w który od czasu do czasu wdzierał się niepokojący krzyk kołującego gdzieś nad koronami drzew jastrzębia. Rozglądała się ciekawie na boki, podziwiając cudne dzieła późnej wiosny. Pomyślała mimochodem o tym, że w jej sadzie opadają już płatki czereśni i jabłoni, przeradzając się w maleńkie, twarde owoce. Wciągnęła potężny haust powietrza w nadziei wyczucia delikatnego, słodkiego zapachu dojrzałych w słońcu jabłek. Dookoła unosiła się, niestety, jedynie rześka woń sosnowych igieł.
Wilgotny wiatr zmierzwił kasztanową czuprynę. Parasol stał się zbyteczny, toteż został natychmiast zamknięty. Drobne krople wciąż staczały się z góry, ale pojawiały się teraz tylko sporadycznie.
Dziewczyna okręciła się na pięcie i rzuciła przelotne spojrzenie maleńkiemu domkowi, który majaczył jeszcze w oddali bielą swoich ścian.
Odwróciła się machinalnie z powrotem w stronę kaliny, spod której rozległo się złowieszcze warczenie. Ogromny czary wilk wpatrywał się w nią krwiożerczymi, płonącymi dzikim głodem ślepiami. Na masywnym karku zadrżały silne mięśnie. Szatynka była pewna, że za chwilę zwierzę zaatakuje.
Przymknęła powieki, nie chcąc drażnić go bezpośrednim spojrzeniem w pałające żądzą krwi oczy. Nie mogąc wymyślić lepszego wyjścia z sytuacji zaczęła biec przed siebie na oślep. Wybrała najgorszą z możliwych dróg. W kilku susach znalazła się przy wysokim, rozłożystym dębie i zaczęła wdrapywać się nań w zapamiętaniu. Szarpana przez szorstką korę skóra dłoni zostawiała za każdym dotknięciem purpurowe plamy. Nęcony ich zapachem drapieżnik zbliżył się dostojnie do drzewa i, stając na zadnich łapach, wspiął się na nie przednimi. Nie potrafiąc wejść, kłapał jedynie szczękami w próżni. Pragnął mięsa, dziewczyna czuła to wyraźnie. Jak na złość słabe ręce nie zamierzały współpracować. Palce zsiniały od gorączkowego zaciskania się na zawieszonej tuż nad głową szatynki gałęzi. Nie miały siły podciągnąć ciężkiego ciała o parę centymetrów wyżej, gdzie mogłoby ono nareszcie znaleźć chwilę wytchnienia.
- Jeszcze trochę... Jeszcze tylko trochę... – sapała z przerażeniem.
Wilk odszedł kilka kroków od dębu, usiadł na zadzie i zawył straszliwą pieśń.
Ofiara słuchała z panicznym jękiem cisnącym się na usta. Czekanie, aż zwierzę odejdzie, nie miała najmniejszego sensu. Jeśli jest głodne, nie odstąpi tak łatwo od swojej zdobyczy. Silna woń potu i krwi podniecała je coraz bardziej. Czujne nozdrza poruszały się intensywnie, kiedy ponownie wspiął się łapami po korze i wpatrywał się w nią z pragnieniem. Dzika natura kazała mu tkwić tu tak długo, aż dorwie ociekające ciepłą posoką ochłapy i rozerwie na mniejsze strzępy. Choć nie przepadał za ludzkim mięsem, głód zaznaczył już wszystkie jego żebra, nie pozostawiając żadnego wyboru. Ostatecznie ten jeden raz mógł je pożreć, nie zważając na obrzydliwy, słony smak.
Przemęczone nieustannym wysiłkiem palce rozluźniły chwyt. Dziewczyna zsunęła się w miękką, mokrą trawę i wydała cichy jęk. Spadając rozdarła płaszcz i bluzkę, spod której wyłoniły się dwie alabastrowe piersi, uwięzione w nieco za ciasnym biustonoszu. Trudny do zniesienia ból szarpnął kostką. Była skręcona.
Szatynka zebrała wszystko, co zostało z jej ubrania i, w dziewiczym geście, zakryła tym swoją nagość. Z trudem wstała, lecz natychmiast przewróciła się na plecy. Kaszlnęła. Nakazała sobie opanowanie. Teraz liczyło się tylko życie. Bez względu na koszty. Podjęła kolejną próbę. Oparła się okaleczoną dłonią o drzewo i próbowała złapać zgubiony oddech. Regenerowała siły tak, aby wystarczyło ich na ucieczkę. W desperacji zapomniała o cierpieniu. Pobiegnie. Na jednej nodze. Byle gdzie. Przed siebie.
Przekrzywiła głowę i kątem oka popatrzyła chwilę na wielką czarną masę przyczajoną nieopodal. Wilk przyglądał jej się równie intensywnie. Jego spojrzenie zmieniło się. Było inteligentne. Krwiożercze ślepia rozszalałej bestii stały się łagodne jak u psa. Zbliżył się i usiadł naprzeciw rannej.
Przypadkowy przechodzień mógłby z całą pewnością stwierdzić, że pomiędzy tymi dwoma istotami rozgrywa się coś magicznego. Czas zdawał się stanąć nagle w miejscu. Przez ten jeden niepowtarzalny moment znikły wszelkie granice i bariery. Wspaniały, dziki smak wolności rozpalił krew człowieka.
Urzeczona dziewczyna wciągnęła w płuca spory haust przepełnionego świeżością powietrza. Nie oglądając się już za siebie odeszła niepewnym krokiem w kierunku bielącego się w oddali domku.

CDN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin