Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Olimpia [m]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Martwa
Piórko Wróbla


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: szafy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:32, 01 Sie 2009    Temat postu: Olimpia [m]

Starałam się je poprawić, Malario, ale jednak chciałabym, żeby zostało takie surowe, jak niedokończony obraz.
Chciałabym poznać Waszą opinię na temat tego opowiadania.



Rue Guyot była zalana słońcem i emanowała radością i spokojem. Złote promienie tańczyły po powierzchni kałuży, ponuro rozlanej na środku trotuaru. Między rozłożystymi liśćmi paryskiej flory lśniły małe diamenty kropel, a w wilgotnym jeszcze powietrzu unosił się zapach pieczonego ciasta, dolatujący zza falującej zasłony w czerwoną kratę. Dzieci goniły się w kółko, śmiejąc się i brudząc ubrania po starszym rodzeństwie. Na ich twarzach wykwitł beztroski uśmiech, bezczelnie kolorowy wśród szarości kamienic.

Po deszczu zawsze świeci słońce. Także na rue Guyot.

Victorine Meurent, kącikiem ust gryząc kosmyk włosów, uniosła rąbek spódnicy, aby nie ochlapać jej, przechodząc przez kałużę.

Gdzieś z daleka usłyszała gwizd.

Ukazała więc bez skrępowania połowę swej łydki i dała duży krok, przestępując nad wodą i stopą natrafiając już na suchy kamień. Wgryzłszy się jeszcze bardziej we włosy, dostawiła drugą nogę, chwiejąc się nad szarą taflą kałuży. Mruknęła z triumfem, kiedy udało jej się pokonać przeszkodę.

Ale wtedy nagle coś na nią wpadło, brutalnie wpychając ją do wody. Jednak zrobiło to niechcący, gdyż samo także wylądowało obok. Fontanna kropel zalśniła w promieniach słońca.

Victorine Meurent, ignorując pragnienie potarcia obolałych pośladków, spojrzała na swoje ociekające deszczówką palce, na swoją zniszczoną spódnicę i westchnęła. Trzeba było jednak nie wstawać i nie lecieć po śniadanie o tak nieludzkiej porze! - pomyślała i z prychnięciem uderzyła pięściami w kałużę. Ochlapała się przy tym jeszcze bardziej i rękawem starła krople z twarzy. Przeklęła bardzo brzydko, ale pod nosem.

- Bardzo panią przepraszam! - zawołał chłopczyk, winny całej katastrofie. Szybko się podniósł i z lękiem malującym się na twarzy, zauważywszy ilość brudu pokrywającego jeszcze niedawno białą koszulę, stwierdził, że mama nie będzie zadowolona.

- Módl się, aby w ogóle mogła cię zobaczyć - warknęła Victorine i wyciągnęła rękę, pobrzękując bransoletami. - Najpierw ja się z tobą rozliczę, mały i paskudny bachorze...

Chłopiec uważnie przyjrzał się dziewczynie, a później, z dość zauważalnym wahaniem, podał jej rękę i pomógł wstać.

- Czy pani nie jest przypadkiem panią lekkich obyczajów? Mama mówi, żeby się ich strzec - mruknął. Miał rude, proste włosy, krótko przycięte i lśniące w świetle. Szara plama brudu widniała na brzoskwiniowym policzku. Victorine spojrzała uważnie na chłopca, mrużąc oczy i pomyślała, że mały ma szerokie nozdrza.

- Nie, nie jestem - odparła gniewnie i strzepnęła spódnicę. Jęknęła nieszczęśliwie, załamując się stanem swego ubioru. Na przedzie spódnicy widniała okrągła plama, bluzka była upstrzona wysychającymi kroplami błota. - Jestem modelką, jeśli cię to interesuje - powiedziała.

- Taką malarską modelką? - spytał mały. Jego oczy rozszerzyły się. - Mój tata jest malarzem!

- Cudownie - burknęła Victorine.

- Mogę go zawołać, ma tutaj pracownię, niedawno się przeprowadził i przyszedłem go odwiedzić, razem z mamą. Chce pani? Mój tata bardzo ładnie maluje!

- Nie, dziękuję. Znam już sporo malarzy i powiem ci coś, mały, wszyscy to wstrętne, pijane i egoistyczne świnie, którym niesłusznie przypisuje się geniusz, jeżeli potrafią maznąć pędzlem na płótno. Zapamiętaj i nigdy nie zostań jednym z nich - powiedziała Victorine, pochylając się nad chłopcem. Potem wyprostowała się, westchnęła po raz kolejny i ruszyła z powrotem do domu, do ciasnego strychu nad pracownią Thomasa.

Couture to był dopiero artysta. Nauczyciel w École des Beaux-Arts, triumfator Salonu z 1847 roku, twórca wspaniałego obrazu „Rzymianie okresu upadku”, który zachwycał swą monumentalnością i stylem. Czterdziestosiedmioletni malarz, zakochany w swej osobie, z dumą szarpiący spiczastą bródkę i mawiający z dumą: Sztuka to ja! i potrząsający przy tym obwisłym brzuchem i pewny swej wartości, która aż nadymała mu policzki. Według Victorine wyglądał jak podstarzały kogut, z wypiętą piersią i łydkami wygiętymi w łuk.

Po co jej więc znajomość innych malarzy? Wszyscy są przecież tacy sami, marzący wciąż o byciu Leonardem da Vinci i jednocześnie pewni, że są od niego lepsi, tylko że nikt tego nie widzi. I wszyscy pachną absyntem.

Brązowe włosy dziewczyny zalśniły w słońcu, promienie oświetliły jej nieregularne rysy. Rzęsy okalające ciemne oczy zadrżały, czując ciepło na skórze. Uśmiechnęła się mimowolnie, przyozdabiając tym samym swą kwadratową i niezbyt urodziwą twarz.

Przeszła przez rue Guyot i skręciła w boczną uliczkę.

Pewna kobieta o topornych ruchach i wyraźnie zarysowanej szczęce zabrała upieczone ciasto z parapetu i zamknęła okno, pozbawiając w ten sposób możności wdychania woni wypieku. Także zasłona w czerwoną kratę przestała falować na wietrze i znieruchomiała, uwięziona za szybą.

Słońce skryło się za małą, puszystą chmurką, dryfująca po pastelowo niebieskim niebie.

Świat pogrążył się w szarości.

***

Victorine Meurent westchnęła i potarła pulchnymi palcami skroń. Oparła łokcie o blat stołu i przymknęła oczy. Wyobraziła sobie Marię Antoninę, kobietę w ogromnej peruce, chyboczącej się na obie strony, jak idzie na przód kaczym chodem, z rękoma szeroko rozpostartymi nad nienaturalnie dużymi biodrami. Jednak złoty pantofelek zaczepił o aksamitną suknię, która podarła się z głośnym chrzęstem, ukazując metalową konstrukcję i białe majtki do kolan. Królowa przyłożyła dwa palce do ust i wymamrotała: Excuse moi...

Dziewczyna wyprostowała się nagle i z gniewem w ciemnych oczach odwróciła się i przeszła kilka razy obok okna, obracając się z furkotem spódnicy. Przygryzła kosmyk brązowych włosów i żuła go zawzięcie.

Potem, nagle, jakby ktoś jej nagle podciął nogi, opadła na łóżko i zakryła twarz w dłoniach.

- Merde! – wrzasnęła na całe gardło.

W odpowiedzi usłyszała walenie miotłą w podłogę.

Wstała więc gwałtownie i zaczęła skakać po drewnianej podłodze.

- Siedź cicho, wredna babo! Rób co innego, a nie innych podsłuchujesz! Będę sobie przeklinać ile wlezie! Merde! Merde! Merde! Stara wiedźma!

Poślizgnęła się na leżących pod stopami halkach i upadła. Siedziała chwilę, oszołomiona i z nieobecnym wzrokiem, a potem zaczęła z wściekłością walić pięściami w podłogę, wyjąc żałośnie.

- Ty wredna, podła świnio!

Przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków i ze zdumieniem poczuła łzę. Spłynęła między palcami.

Otarła oczy wierzchem dłoni i pociągnęła nosem. Oblizała spierzchnięte wargi i powiedziała cicho:

- Merde...

Oparła dłonie o kolana, wstała z trudem i wolno. Odgarnęła włosy z twarzy i szurając nogami podeszła do stolika, na którym stało niedawno ugotowane mleko. Upiła jeden łyk, pozostawiając dookoła ust białe wąsy. Opadła na krzesło i pusty wzrok wlepiła w okno.

Znów padał deszcz. Krople spływały po gładkiej szybie, wijąc się jak tancerki kankana. Padał deszcz. Nuda. Irytujące bębnienie doprowadzało do szaleństwa.

Victorine Meurent oparła czoło o przedramię, kładąc się na stole i chlipnęła.

Potem chlipnęła jeszcze raz. I kolejny.

A później się rozpłakała.

Znów została sama, bez źródła utrzymania.

Krople jednostajnie spływały po gładkiej szybie, tak jak łzy po policzkach Victorine. Zostawiały po sobie mokry ślad. Na szkle rozmywały brud, na twarzy makijaż.

W pewnym momencie dziewczyna wyciągnęła butelkę absyntu, którą zostawił Thomas. Odkręciła ją i powąchała. Przyjrzała się dokładnie zielonemu napojowi. Potem pociągnęła duży łyk. Otarła wierzchem dłoni łzy, już doszczętnie rozmazując na twarzy czarne smugi tuszu. Napiła się jeszcze raz, wlepiając nieobecne spojrzenie w szybę.

***

Tym razem na rue Guyot słońca nie było. Niebo swoją szarością zlewało się z brudnymi kamienicami i chodnikiem. Nawet rośliny były mało zielone, jakby ktoś do wszystkiego dodał trochę umbry. Ponurość przytłaczała wszystkich, niektóre okna były uchylone, ale żadne dźwięki się z nich nie dobywały. Na ulicy nie było bawiących się dzieci, siedział tylko czarny kot i dokładnie wylizywał sobie przednią łapę, kołysząc ogonem, jakby odliczając nim mijające sekundy.

Victorine, gryząc włosy, przeszła obok zwierzęcia i uważnie patrzyła na kamienice. Z okien zwieszało się pranie, zszarzałe i mało wnoszące koloru do widoku ulicy. Firanki łagodnie powiewały na wietrze. Jednak w jednym z uchylonych okien żadnej zasłony nie było. Dziewczyna zmrużyła oczy i dojrzała to, czego pragnęła: brodaty mężczyzna pochylał się nad sztalugą.

Szybko doszła do kamienicy, wspięła się po brudnych schodach i zapukała do drzwi. Wyczekiwała, tupiąc nogą, jednak nikt nie otwierał. Wobec tego załomotała. W końcu otworzył.

- Czego?! – spytał rozdrażniony mężczyzna. Blisko osadzone oczy ze złością wpatrywały się w Victorine. Na nosie miał ogromną żółtą plamę. – Czemu przeszkadzasz?!

- Dzień dobry! – dziewczyna uśmiechnęła się uroczo. – Szuka pan może modelki?

- Nie – warknął mężczyzna i zatrzasnął drzwi.

Victorine westchnęła.

- Wszyscy malarze są tacy sami! Impresjoniści też.

Załomotała jeszcze raz.

- Nie szukam modelki, jasne?! – jego szerokie nozdrza falowały. Zakręcone wąsy aż się trzęsły ze złości, a na kwadratowej brodzie widać było ślady farb. Według Victorine wyglądał raczej jak Rosjanin, niż jak Francuz.

- Może inaczej, proszę pana. Pan tego nie wie, ale pan szuka modelki.

- Ktoś taki jak ty, nie będzie mi mówił, czego szukam, a czego nie – odparł tamten i znowu chciał zamknąć drzwi, ale drobny trzewik mu przeszkodził.

Victorine wykorzystała chwilę zdumienia, żeby wepchnąć się do mieszkania. Okiem znawcy szybko oceniła pracownię, szacując jakim artystą jest brodaty gbur. Na pewno bogatym. Podeszła do rozstawionej sztalugi, ignorując sapanie i protesty malarza.
- Niech mi pan nie wmawia, że nie szuka pan modelki.

- Mam już modelkę.

Obraz był ciekawy, spodobał się Victorine. Osadzony był w jakimś magicznym lesie, którego klimat działał na nią uspokajająco, a jednocześnie pobudzał jej ciekawość. I chyba skądś się jej kojarzył… W centrum siedziała trójka dopiero naszkicowanych postaci. Jeden mężczyzna, z ręką uniesioną w powietrzu, jakby opowiadał jakąś nudną anegdotkę, wpół leżał, opierając się o kępkę roślin. Drugi, wpatrywał się w przestrzeń, zamyślony. Dziewczyna, w dziwnej sukience, miała nieobecny wzrok. Według Victorine, ona psuła całość. Nie pasowała do obrazu. Ta postać powinna zdominować całość, skupić uwagę tylko na sobie, intrygować, sprawić, aby reszta dzieła była dla niej tłem.

Przygryzła włosy i odeszła kilka kroków do tyłu, wciąż wpatrując się w dzieło.

- Ta modelka jest beznadziejna. Psuje panu cały obraz. Ona powinna zmusić człowieka do zastanawiania się nad jej myślami, a nie nad anegdotką tego nudziarza na prawo. Bardziej mnie interesują te rzeczy w lewym dolnym rogu niż jej postać. A wnioskując z jej ustawienia i kompozycji, to ona powinna być w centrum. A nie jest.

Mężczyzna wzruszył ramionami, obrażony, wycierając pędzel w fartuch.

Victorine stała chwilę, milcząc i ze zmrużonymi oczami oglądała obraz z różnych stron i różnej odległości.

- Wiesz co? Powinna być goła. Zrzucić z siebie tę błękitną szmatkę.

Malarz prychnął.

- Ona się nie rozbierze.

- Tak myślałam – stwierdziła Victorine. Związała włosy, wciąż patrząc na obraz, a potem przeszła pod ścianę, gdzie zaczęła się rozbierać. Mężczyzna patrzył na nią zdumiony. Ale ona wcale nie przejmowała się jego osobą. Ładnie złożyła ubranie w kostkę i położyła na krześle, po czym ustawiła się tak, jak dziewczyna na obrazie. Położyła łokieć na kolanie, podpierając brodę i spojrzała dużymi, brązowymi oczami na malarza, uśmiechając się kpiąco.

- Maluj – poleciła.

On podszedł do sztalugi i patrzył raz na Victorine, a raz na płótno. W końcu wziął do ręki pędzel i zaczął malować.

***

Eduard Manet zaciągnął się skrętem. Victorine zabrała mu go i zgniotła na stoliku nocnym.

- Nie pal – powiedziała na swoje usprawiedliwienie.

- Czemu?!

- Palą ci w Salonie. Ty jesteś w Salonie Odrzuconych, więc bądź inny od tej bandy zadufanych w sobie tradycjonalistów. I nie pij absyntu.

- Zamknij się.

- Nie mów tak do mnie, jestem gwiazdą. Wszyscy podziwiają moje wdzięki.

- Krytykują je.

- Bo ich szokuję.

- Bo jesteś dziwką.

Victorine wzruszyła ramionami. Niektórzy artyści nie znają się na sztuce.

- Jak chcesz się dalej ze mną kochać, to tak o mnie nie mów – zażądała.

Eduard położył palec na jej ustach i zaczął delikatnie pieścić jej piersi. Pocałowała jego rękę, pachnącą rozpuszczalnikiem, a potem usta, suche i wąskie. Jego sztywna broda i wąsy drapały jej twarz. Zatopiła dłoń w kręconych, wypadających włosach. Drugą błądziła po gładkich plecach.

- Boję się twojej żony - wyszeptała mu do ucha, kiedy gmerał ręką między jej udami.

- Czemu…? – jęknął.

- Chyba mnie nie lubi…

- Nie dziwię się jej.

- Ale naprawdę… Chyba nie podoba jej się, jak ktoś pozuje ci nago. Powinieneś jej wytłumaczyć, że tworzysz Sztukę przez duże S i ona nie powinna się wtrącać, skoro się na niej nie zna, prawda?

- Proszę cię, zamknij się.

- Ale mnie to denerwuje. Powinieneś się tym też przejąć, w końcu to twoja żona! – odepchnęła jego ręce i odsunęła się na drugi koniec łóżka.

- Moja żona, i co z tego? – spytał. Błyszczały mu jeszcze oczy.

- To, że boję się, że jest dla ciebie ważniejsza niż ja – spojrzała na niego niewinnie i błagalnie. Czasami zastanawiała się, jak oni mogą być takimi idotami.

Eduard przewrócił oczami i wstał z łóżka. Sięgnął po spodnie.

- Jest moją żoną i mam z nią syna. Naturalne, że jest dla mnie ważniejsza niż kochanka.

- Ale chodzi mi o to, że ona chce mieć całego ciebie na własność. Wiem, że ja tego nie mogę, bo jestem tylko kochanką. Ale ona chce mieć i ciebie i twoją sztukę i wszystko. Daj mi coś z tego…

- Nie znoszę bab – warknął malarz, zapinając guziki koszuli. Victorine wstała i przytuliła się do niego.

- Proszę… - wyszeptała mu do ucha. – Daj mi chociaż swoją sztukę… Namaluj arcydzieło ze mną w roli głównej…

- Śniadanie na trawie ci nie wystarcza?!

- Ale ja chcę coś takiego… mojego. Bardziej skandalizującego, uwodzącego, niezapomnianego.

- Victorine… - powiedział Eduard zirytowanym tonem. – Nie wymagasz ode mnie za wiele?!

Dziewczyna odsunęła się od niego.

- Uważasz, że nie namalujesz arcydzieła? Nie namalujesz obrazu, który na zawsze wpisze się do historii sztuki i sprawi, że będziesz sławny na zawsze? Że wszyscy będą znać twoje nazwisko?

Wszyscy malarze są tacy sami. Wszyscy cierpią na przerost ambicji.

***

Victorine stała w kącie i obserwowała ludzi. Ukryła się za chustką i wtopiła w tło, tak aby nikt jej nie zauważył.

Na ścianie wisiał obraz, okrzyknięty jawną kpiną z Tycjana. Na łóżku leżała naga kobieta, bez emocji patrząca na widzów. Nie wstydziła się swojego ciała, jej pozbawiona uczuć twarz zdradzała, że przyzwyczaiła się do swej nagości. We włosy miała wpięty kwiat, dodający jej rumieńców. Przy uszach świeciły się perły, na szyi miała zawiązaną czarną tasiemkę, a na jednej ręce nosiła bransoletę. Małe pantofelki, pokazując jej nieczystość, zsuwały się ze stóp, przy których stał wyprężony czarny kot, symbolizujący zmysłowość. Za nią stała murzynka, trzymając w ramionach piękny bukiet od amanta.

Ludzie różnie reagowali. Kobiety były przeważnie oburzone, choć zdarzały się i takie, które wybuchały śmiechem, ale raczej nerwowym. Wzrok mężczyzn przeważnie skupiał się na różanych sutkach i drobnej rączce leżącej między nogami, a ich tubalne głosy wyrażały zniesmaczenie i zapowiadały straszny skandal.

Mimo to Victorine uśmiechała się. Wiedziała, że ten obraz zapewni jej nieśmiertelność i mimo tego, że Eduard Manet rzucił i ją i znalazł sobie nową kochankę, tym razem z wyższej sfery i uczy ją rysunku, zamiast ją malować, a więc i żona jest spokojniejsza, to ona dostała swoje. Dostała jego sztukę. Dostała to, co było w nim najlepsze. I nawet gdyby chciał, to nigdy się od niej nie uwolni, bo to ona pokazała mu, że jest wielkim artystą i to ona przekreśliła jego karierę.

Jest skazany na to, że jego nazwisko zawsze będzie kojarzyć się z jej ciałem. Gdyby z nią nie zrywał, to by mu to przykrości nie sprawiało, a tak? Zemsta jest słodka.

Thomas Couture stał i przyglądał się obrazowi. Dziwnie wyprężony, wpatrywał się okrągłymi oczami w nagą kobietę, namalowaną na płótnie.

Najbardziej w tym wszystkim bawiło ją to, że to Eduard Manet uważał się za twórcę tego obrazu. Doprawdy, to że nakładał na płótno farby jeszcze nic nie oznacza. Do tego trzeba jeszcze umieć malować. A ona potrafiła to o wiele lepiej niż on.

Czasem, gryząc włosy, zastanawiała się, kiedy Eduard odkryje, że to ona go namalowała, a nie on ją.

Wszyscy mężczyźni są tacy sami i żaden z nich nie zna się na sztuce, nawet jak jest artystą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

van Gogh New
Stalówka


Dołączył: 12 Lip 2009
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:35, 02 Sie 2009    Temat postu:

Kapitalne! To mi się naprawdę podoba. Ciekawe opisy, wciągająca fabuła. Minus jest taki, że tekst jest dziwnie sformatowany, te ciągłe entery trochę irytują. A i jeszcze jedno: zwróć uwagę na słownictwo. Oto przykład:

Cytat:
Potem, nagle, jakby ktoś jej nagle podciął nogi, opadła na łóżko i zakryła twarz w dłoniach.


Powtarzasz "nagle" - zastąp to innym słowem i będzie dobrze Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin