Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Smród [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

marcin jerzy moneta
Kałamarz


Dołączył: 19 Paź 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:22, 21 Paź 2010    Temat postu: Smród [M]

Światło latarń ulicznych rozpływało się na tafli zakurzonego szkła. Koneczny siedział z tyłu, na podwyższeniu, obok grubej, starej baby w wełnianej czapie. Bez zainteresowania obserwował fragmenty mijanej przestrzeni, prześwitujące przez niezabrudzone skrawki szyby.

Autobus sunął powoli, co jakiś czas wyczołgując się spod czerwonych świateł, by po kilku szarpnięciach pozwolić sobie na chwilowe nabranie prędkości.

Po środku, na wąskim korytarzyku między siedzeniami, zbita masa w puchowych kurtkach próbowała zachować równowagę przy bardziej ostrych zakrętach i odseparować się od siebie nawzajem, mijając się beznamiętnie zamglonymi spojrzeniami.

Koneczny nie miał dziś ochoty na wizytę w miejskiej bibliotece. Do cholery! Materiały są w porządku! Czekać godzinę na jeden tekst z konferencji “Res humana”? Nie, nie dziś. Wstąpi tylko na moment do taniej księgarni. Tak, no i oczywiście trzeba by było coś zjeść. Umierał z głodu.

Spojrzał na dziewczynę w czapeczce z misiem potakującą w rytm muzyki z nałożonych na uszy słuchawek. Miała ładną twarz i duże rozchylone usta. Wpatrywała się bez cienia ciekawości w pejzaż blokowiska po prawej stronie.

Baba obok Konecznego nie patrzyła nigdzie. Jej wzrok błądził gdzieś w okolicach kolan, zahaczał o podłogę. Kurczowo ściskała wypełnioną łachami reklamówkę.

"No i po co ci te szmaty, babciu?” — spytał ją w głowie — „Będziesz je cerować i chować pod szafę? I tak na okrągło, aż do śmierci? Aż do śmierci…” — Spojrzał na plecak wypełniony książkami, leżący pod jego nogami.

“Struktury kognitywne a rytuał codzienności.” — Przemknęło mu przez głowę. Nie! Nie dziś! Kolejka w bibliotece wydawała mu się nie do przeskoczenia. Czuł się słabo.

Jakiś facet na chwilę oparł się na jego ramieniu, nie mogąc chwycić metalowej rurki do utrzymywania równowagi.

“Małpy.” — Koneczny spojrzał na ludzi ściskających kurczowo metalowe uchwyty. Zwisali na nich jak na gałęziach. Wydało mu się to dziwną formą kalectwa.

Jeszcze tylko trzy przystanki i uwolni się z tej jeżdżącej klatki. Spojrzał przez szybę na błyszczące neony supermarketu. Rozmyte sylwetki ludzkie krzątały się po parkingu. Śnieg z deszczem zamazywał i tak niewyraźny obraz.

Wydało się Konecznemu przez chwilę, że poczuł jakiś zapach, jakby… coś zaśmierdziało. Obejrzał się za siebie. „No, jeszcze niech ktoś puści bąka, będzie zabawniej” — pomyślał z irytacją.

Poczuł to znowu. Nie, to nie było pierdnięcie, raczej jakaś stęchlizna, stare mięso czy coś takiego… Błądził po twarzach pasażerów szukając potwierdzenia. Nie zauważył żadnej reakcji. Może ta stara obok wiezie jakiś smród w tej reklamówce? Albo wąsacz opierający się o jego ramię. Może to od niego? Spojrzał ukradkiem na grubo ciosaną twarz sąsiada.

Co za gęba! Niskie czoło, posklejane włosy wystające spod futrzanej czapy i żabie, wyłupiaste oczy. „Pewnie jest blacharzem, albo kładzie płytki” — pomyślał — „Co tam Tadziu, jak w robocie? Dobrze idzie? Marian też by pasował, albo Władek.”

Smród dopadł go teraz wyraźnie. Coś jakby zepsute mięso, produkt rozkładu… Aż dziw, że nikt nie reaguje. Przecież prawie nie da się oddychać. Spojrzał jeszcze raz w stronę grupy pasażerów upchanych przy drzwiach. Obrazek ten sam. Rytuał wzajemnej izolacji odbity na skupionych, w nieokreślonej pustce, twarzach.

„Aaaa zresztą.. Może po prostu zawsze tu tak śmierdzi? Jakaś mieszanka woni ludzkiej z chemicznym zapachem działającego silnika?”

„Nieważne” – oderwał się od wewnętrznych dywagacji. Autobus miękko wylądował w zatoczce przystanku. Ludzie powoli zaczęli wysypywać się przez otwarte drzwi. Koneczny wstał. Przepchnął się w stronę tylnego wyjścia.

„Nareszcie” — odetchnął świeżym powietrzem. W którą stronę teraz? Moment dezorientacji. Lawirował przez chwilę na skraju chodnika, próbując usunąć się z drogi przechodzącym we wszystkie strony ludziom. W końcu stanął pod budą z knyszami i odpalił papierosa.

” Dobra, no więc wpadniemy na chwilkę do taniej księgarni” — podjął decyzję, rzucając peta w czarną maź błota.

Plucha. Śnieg z deszczem pokrył chodniki i ulice taflą mokrej galarety. Koneczny uważnie omijał co większe kałuże i roztopione zaspy, próbując nie zmoczyć do końca swych półbutów.

Szedł, zastanawiając się nad swoją przyszłością. Czasami tak miał, szczególnie w takie dni jak dziś. Z reguły nie udawało mu się wymyślić niczego konkretnego. Gdzieś tam w perspektywie może doktorat…, kariera akademicka, tytuł. Albo wyjedzie na zagraniczną praktykę, albo zacznie pisać… Przecież… Nie dokończył wewnętrznej argumentacji. Był tuż przy księgarni.

W środku przywitało go miłe ciepło. Sterty książek leżały rozłożone na blatach pod ścianą. „Tłum ludzi. Prawie jak w autobusie „— pomyślał Koneczny grzebiąc w arcydziełach literatury światowej.

Przez ramię jakiejś baby spoglądał w stronę półek. Jak zwykle. Wszyscy wielcy po obniżonych cenach, podani jak na talerzu. Szekspir obok Wilde’a, dalej Nietzsche, kilka tomów dzieł Georga Simmla też się znajdzie.

Poczuł rozczarowanie. Szeregi tytułów przewijały mu się przed oczami, jak zwykle kiedy tu przychodził. Okazało się to samo co zwykle. Nic tak naprawdę go nie interesowało. Brał coś do ręki, by za chwilę bezwiednie odłożyć z powrotem. Pewnie i tak coś kupi, tak jak zawsze. Wyboru dokona prawie że na chybił trafił. „Może jakaś poezja? Rilke? „— przeglądał mały tomik wierszy.

„Tak, fetysz na dzisiaj zlokalizowany” — pomyślał z cynizmem. Pochylił się nad książeczką chcąc przeczytać drobniutki przypis we wstępie tłumacza. Poczuł woń kartek, jakby zbyt natarczywy zapach atramentu. Papier śmierdział. Tomik poezji Rilkego wydawał ten sam okrutny smród, jaki właśnie pół godziny wcześniej spotkał go w autobusie. Śmierdział stęchlizną!

Koneczny stał osłupiały. Spróbował skupić się na jakimś otwartym przypadkowo liryku, lecz w bogactwie metafor czuł tylko ordynarny zapach drażniący jego nozdrza. Odłożył książkę i wyszedł. Przyśpieszył kroku.

Dość tej szarpaniny. Musi stąd odejść. Jak najszybciej. Zniknąć i pozwolić przeminąć temu dniu. Przypomniał sobie twarze z autobusu. Ciężar. Magda Mołek uśmiechnęła się do niego cudownym pozowanym uśmiechem z okładki kolorowego pisma. “Tako rzecze Zaratustra” za 8 zł. Wydało się Konecznemu, że wszystko dookoła wydziela tą samą, okropną woń. Że wszystko śmierdzi…

Zaczął biec. Jak najszybciej do domu. Nie ma chwili do stracenia. Musi się ukryć. Zdobyć czas, pozbierać myśli. Ludzka masa przepływała wokół niego dokładnie tak samo, jak ławica rybek, które pokazują w niedzielnych programach o zwierzętach.

Nagle poczuł uderzenie w ramię. O mało się nie przewrócił na skutym lodem chodniku — Krzysztof? — usłyszał swoje imię. Spojrzał w twarz nieznajomego. Przed sobą miał dawnego przyjaciela z liceum. O nie. On też….

— Marek — odparł Koneczny trochę niemrawo — co ty tutaj..

— Co za przypadek! Gadaj co u ciebie?

Smród nie dawał spokoju. Koneczny nie mógł się skupić. Czuł wyraźnie, że to również od jego rozmówcy. On też należał do tej samej materii. Był zepsuty jak stare mięso. Koneczny nie miał mu nic do powiedzenia. Musiał uciekać. Wspólne wspomnienia: szkoła, prywatki, papierosy w ubikacji — ciąg skojarzeń pod zbiorczą nazwą Marek śmierdział fałszem stęchlizny.

— U mnie dobrze, wiesz …leci …. – próbował wymóc na swojej twarzy coś na podobieństwo uśmiechu, jednak miał wrażenie, że wychodziła z tego jedynie karykatura.

- Wybacz. Muszę iść, spieszę się — wydukał i przebiegł na drugą stronę ulicy.

Przed klatką swego bloku minął kulawego psa, który się tu kręcił. Byle szybciej! Wjechał windą na piąte piętro. Drżącymi rękami otworzył drzwi do mieszkania. Był uratowany. Odetchnął głęboko, wieszając płaszcz w przedpokoju.

Miękko opadł na fotel. Przy pomocy pilota włączył wieżę z ulubionym “Requiem” Mozarta. Przez chwilkę wsłuchiwał się w partię sopranów. Zaraz wstanie i zrobi sobie herbatę.

Odór doszedł jego nozdrzy delikatnie, najpierw tylko sugerując swoją obecność. Koneczny poczuł lodowaty chłód w okolicy żołądka. Starał się nie wykonywać żadnych gwałtownych gestów. Powoli obrócił głowę i spojrzał w wiszące na ścianie lustro. Zobaczył swoją twarz. Patrzył na nią długo. Później spojrzał na swoje ręce i szyję.

Smród stęchlizny unosił się w całym pokoju.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez marcin jerzy moneta dnia Pią 23:04, 22 Paź 2010, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

pokusa
Ołówek


Dołączył: 21 Paź 2010
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:30, 22 Paź 2010    Temat postu:

Naprawdę próbowałem zrozumieć czym jest ten smród. Nie wiem no, doszukiwałem się ukrytego znaczenia, ale nie wyszło.
Potem pojawił się pomysł, że być może to chora wątroba Wink Very Happy

Ale dobra, pozostawmy brzydki zapach w spokoju...
Na początek stwierdzam, że te odstępy w tekście w niczym nie pomagają. Gorzej się czyta, to wszystko.

Cytat:
Baba obok Konecznego nie patrzyła nigdzie. Jej wzrok błądził gdzieś w okolicach kolan, zahaczał o podłogę. Kurczowo ściskała wypełnioną łachami reklamówkę.

Czy "kobieta" nie brzmiałaby ładniej?
No i "nie patrzyła nigdzie" - to tak jakby miała zamknięte oczy, a jednak "jej wzrok błądził gdzieś w okolicach kolan".

Cytat:
„Aaaa zresztą.. Może po prostu zawsze tu tak śmierdzi? Jakaś mieszanka woni ludzkiej z chemicznym zapachem działającego silnika?”

Chyba brakuje kropki w wielokropku.
Cytat:

— U mnie dobrze, wiesz …leci ….

Tu coś spacje ci się pokićkały.

Chaotyczne to strasznie. Gość jedzie sobie autobusem, wszystko mu nie pasuje, myśli o tym, jak to mu się do biblioteki nie chce iść.
Ogólnie, ciężko o moją pozytywną opinię. Niestety.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

marcin jerzy moneta
Kałamarz


Dołączył: 19 Paź 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:36, 22 Paź 2010    Temat postu:

słowa "Baba" ma być w tym tekście.
nie będę ci tłumaczył czym jest owy smród, ale masz rację - nie chodzi o ból wątroby.
w tekście nie chodzi też o to, że kolesiowi nie chce się iść do biblioteki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin