Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
"Szary Księżyc" [HP] (+proszę o beta-reading)


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania / Fanfiction / Książki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:55, 01 Lis 2006    Temat postu: "Szary Księżyc" [HP] (+proszę o beta-reading)

Opowiadnaie dla Cireth (W zamierzeniu ewentualna pierwsza część trylogii, bo oczywiście namnożyło mi się pomysłów w międzyczasie) które chcę wrzucić na forum Mirriel - a tam bez bety ani rusz, dlatego ładnie poprosze o uwagi. Na razie kawałek - reszta pisze się.
Prosze też o ewentualne wytknięcie RAŻĄCYCH odstempstw od kanonu. Ostrzegam jednak, że niektóe z nich są zamierzone, gdyż opowaidanie umieszcozne jest w tej samej fan-ficowej rzeczywistości, co poprzednie moje potterowe ff - które zaczęłam pisać jeszcze przed szóstym tomem (Chcę, zeby cały cykl był w miarę możliwości jak najbardziej zgodny z szóstym i siódmym tomem, ale parę założeń już teraz się wyklucza - jeśli ktoś czytał "Ciemność" albo "Nieromans", wie.)


SZARY KSIĘŻYC

Księżyc był szary tej nocy, blady i zimny, zbliżający się do pełni. Chmury spowijały go niczym woal, czyniąc jego blask jeszcze upiorniejszym i bardziej nieziemskim. Czerwiec miał się ku końcowi, lecz pogoda przypominała bardziej listopad, niż pełnię lata. Szare chmury utrzymywały się nad wzgórzami już od kilku dni, a siąpiący niemal bezustannie deszcz sprawiał, że soczysta zieleń przybrała bury kolor.
Pogoda podąża za nami – myślała, siedząc przy oknie. Kolejna godzina mijała, odmierzana monotonnym tykaniem zegara, kolejny kubek kawy stygnął w jej dłoniach, kolejne przykre myśli przepływały przez jej głowę, szare niczym chmury. Tego wieczora przestało padać i księżyc wystawił swą bladą twarz spoza burych firanek, śmiejąc się szyderczo. Nienawidziła go. Nienawidziła ponurego blasku, promieniującego prosto w jej twarz i barwiącego na srebrno szare kosmyki zwieszające się nad jej czołem. Im bliżej było do pełni, tym głębszą nienawiścią darzyła to ciało niebieskie, nazywane patronem kochanków i poetów.
Wolałaby deszcz. Deszcz korespondował z jej ponurym nastrojem, deszcz płakał cicho, zamiast śmiać się z jej straty. Deszcz nie zabijał jej towarzysza, nie odbierał mu, kawałek po kawałku, rozsądku. Z każdą nocą widziała, jak mężczyzna, z którym przyjechała do tej cichej miejscowości, staje się coraz bardziej niespokojny. Każdej nocy znikał na dłużej i wracał podrapany, ubłocony, pachnący ziemią, trawą i czymś jeszcze, czymś nieludzkim, zwierzęcym. Oczy miał podkrążone, twarz wychudzoną i bladą, jadł mało i mało pił, przesypiał dnie a budził się wieczorami. Był wściekły, że mu towarzyszyła. Wolałby, aby została w Londynie, dla własnego bezpieczeństwa – powtarzał jej to każdego dnia, a ona każdego dnia znosiła to z kamienną twarzą, cały czas przypominając mu, że zabroniono mu jechać samemu.
Tylko, że oboje wiedzieli, że powinien jechać kto inny. Ona, zbyt zmęczona rekonwalescencją, zbyt przybita śmiercią kuzyna, wydawała się być najmniej odpowiednią osobą. Nie miała w sobie dość siły, tak psychicznej, jak i fizycznej, by w razie konieczności stawić czoła przeciwnościom. Nie była, nigdy nie była odpowiednią osobą, by opiekować się wilkołakiem.
Kiedy się nad tym zastanawiała, Tonks dochodziła do wniosku, że naprawdę nie ma pojęcia, czemu Dumbledore się zgodził. Mógł posłać innych, silniejszych, bardziej doświadczonych, ludzi, którzy wiedzieli, co zrobić w wypadku ataku dzikiej bestii. Ona nie wiedziała i zgłosiła się w porywie emocji, przekonana, że jej kandydatura zostanie odrzucona. Jednak, ku jej zaskoczeniu, Dumbledore uśmiechnął się tylko i skinął głową.
I tak oto trafili do tej chaty, zagubionej pośród szkockich wzgórz. Do najbliższego miasta było dobre pół dnia drogi piechotą, a pasterze rzadko odwiedzali ten kamienisty teren, woląc prowadzić owce na bardziej soczystą trawę w dolinach. Dzicz, cisza i spokój, idealne miejsce na wakacje, i poniekąd były to wakacje dla ich obojga, oboje bowiem potrzebowali na jakiś czas oddalić się od zgiełku, od wojny, przemyśleć parę spraw w swoim życiu.
Czemu – myślała, opierając czoło o szybę i pociągając łyk chłodnej już kawy – czemu śmierć Syriusza zabolała nas oboje aż tak bardzo?
Tonks nawet nie znała go dobrze, był opowieścią matki, snutą przed snem, twarzą na zdjęciu w starej gazecie, bolesnym i niezrozumiałym wspomnieniem o krewnym, który wyrwał się spod ciemnych skrzydeł rodu Blacków i zapłacił za to szaleństwem, które popchnęło go do zbrodni. Był zaszczutym mężczyzną z obłędem w oczach, któremu wydarto pół życia i który nigdy już nie będzie mógł tego życia odzyskać. Wspomnieniem kogoś, kto mógł stać się ważnym elementem jej życia, lecz zginął, nim zdążyła go poznać. Remus Lupin znał go lepiej i intensywniej przezywał tę stratę. Spośród trzech przyjaciół, jakich miał, jeden zdradził, drugi był martwy, trzeci wrócił z ciemności Azkabanu jedynie po to, by pogrążyć się w jeszcze gorszym mroku. Tonks wiedziała, że nie jest w stanie w pełni zrozumieć uczuć swego towarzysza. Mogła jedynie być przy nim, kiedy zbliżająca się pełnia zmuszała go, by każdej nocy włóczył się po wzgórzach. Mogła tylko modlić się, aby w krytycznym momencie wysiedział spokojnie zamknięty w piwnicy chaty. Gdyby mu się nie udało...
O tym wolała nie myśleć. Nie chciała oglądać go w formie krwiożerczej bestii. To byłoby zbyt bolesne.
Czemu zdecydowała się jechać razem z nim? Przecież mogłaby wybrać wakacje w innym cichym zakątku, samotnie...
Ale nie chciała być sama, nie teraz, nie chciała być sama i myśleć...
Tylko, że właśnie została sama w tę chłodną i ponurą letnią noc, z szarym księżycem, zimną kawą i szarymi włosami.
Wracaj już – pomyślała. – Wracaj, Remus, potrzebuję cię.
Zasnęła tej nocy na ławie pod oknem. Gdy zbudziła się o poranku, ujrzała, że kubek po kawie wypadł jej z rąk i potoczył się pod stół, zaś ona sama przykryta jest grubym, wełnianym kocem.
Był blady świt, niebo, nadal zasnute chmurami, miało jasnobury odcień. Poranny chłód i mgła pełzały po wzgórzach. Ogień w kominku dawno wygasł i w pokoju panowało dotkliwe zimno. Czując się jak po spędzonej na piciu nocy, Tonks wstała. Czuła, że na całym ciele ma siniaki, jej gardło domagało się czegoś ciepłego do picia. Jęknęła, przeciągając się, na wpół przytomna zapaliła ogień w kuchennym piecu i napełniła czajnik wodą. Jej odbicie w lśniącej powierzchni imbryka wyglądało żałośnie – bure włosy zwieszały się smętnie po obu stronach zmęczonej twarzy, pod oczyma widniały sine wory. Domyślała się ze odbicie w lustrze wyglądałoby inaczej, lecz wątpiła, czy wiele lepiej.
Herbata z torebki miała paskudny posmak bibuły, lecz w tej chwili kobieta skłonna była wychwalać pod niebiosa zarówno odpowiedzialnego za ten wynalazek mugola, jak i własną zapobiegawczość. Pijąc jasnobrązowy, mętnawy napar, Tonks zerknęła do sieni. Ubłocone buty i brudny, przemoczony płaszcz. Westchnęła, zastanawiając się, czy to jej przyjdzie doprowadzać je do porządku.
Jestem aurorem, nie kurą domową, Rmeus – pomyślała z goryczą. Mimo to czuła, że właściwie nie miałaby nic przeciwko wyczyszczeniu tych zabłoconych butów.
Z westchnieniem usiadła na niskim, skrzypiącym krześle.
-Mam dwadzieścia dwa lata – powiedziała do samej siebie. – Powinnam cieszyć się życiem, a zamiast tego siedzę w jakiejś zapadłej dziurze i rozważam czyszczenie butów faceta, który szlaja się całą noc niewiadomo gdzie.
Parsknęła śmiechem. Cała sytuacja wydawała jej się niezmiernie groteskowa. Zestawienie rzeczy prozaicznych, takich, jak błoto na butach, z powagą sytuacji, która przygnała tutaj ich oboje... śmieszne zarazem i bolesne. Pociągnęła kolejny łyk herbaty i prawie się zakrztusiła, bo całym jej ciałem wciąż wstrząsał zduszony, gorzki śmiech. Śmiech, którego zadaniem jest zamaskować własną bezradność. Ile jeszcze czasu? Następnej nocy miała być pełnia, potem... potem wyjadą stąd, spróbują wrócić do normalnego życia, o ile oczywiście przetrwają. I o ile to, do czego mają wracać można nazwać normalnym życiem...
Słońce pomału wytaczało się na poszarzałe niebo, jego blade światło przebijało chmury i pojedyncze, nieśmiałe promienie zalśniły, odbite w szybach chaty. Tonks dopiła herbatę i ziewnęła szeroko i głośno. Jej organizm domagał się snu, zdrowy rozsądek przypominał jej o zaleceniach lekarzy, ale kobieta miała ich wszystkich – organizm, zdrowy rozsądek, lekarzy – w głębokim poważaniu.
Odstawiła kubek i pomału zaczęła ubierać i wiązać buty. Potem, wychyliwszy głowę na zewnątrz i stwierdziwszy, że temperatura wcale nie przypomina lata, a raczej zimną późną jesień, narzuciła na siebie płaszcz.
Chata stała na zboczu wzgórza, przytulona do skały. Niegdyś mieszkała tu pewna czarownica, samotnica znana z ostrego języka i niechęci do gości. Twierdziła, że jej rodzina żyje w okolicy od pokoleń i strzeże tajemnic starej, celtyckiej magii. Czarownica nigdy nie uczyła się w żadnej z magicznych szkół, całą wiedzę czerpiąc od rodziców, a potem z ksiąg. Może jej nazwisko nigdy nie widniało na liście żadnej palcówki edukacyjnej, a może były po temu inne powody – dziś nikt nie mógł być niczego pewien. Mieszkała na wzgórzach wiele dziesięcioleci, dopóki, podczas ostatniej wojny, jakiś śmierciożerca nie zaczął rozważać zbadania okolicy. Dawna magia, nieznana i zapomniana, zawsze stanowiła pokusę, zaś cała północna Europa pełna była miejsc, w których kiedyś kwitło magiczne życie. Słudzy Czarnego Pana przybyli na wzgórza i pojmali mieszkankę chaty, lecz kobieta nie powiedziała nic – zapewne naprawdę nie wiedziała wiele. Może zmarłaby samotnie, porzucona przez swych oprawców, gdyby nie miejscowi, ludzie żyjący jeszcze wówczas na pograniczu światów, mugole o umysłach otwartych na magię. Jeden z pasterzy zabrał ją do mugolskiego szpitala, gdzie zmarła, wcześniej zdoławszy wysłać do Ministerstwa Magii napisany fatalną angielszczyzną testament. Chata przeszła na własność „tych, którzy walczą z ciemnością”, teraz więc należała do Zakonu Feniksa. Może nie była ważnym strategicznie miejscem, ale w razie czego można się było w niej schronić.

c.d.n


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:33, 05 Lis 2006    Temat postu:

Cytat:
-Mam dwadzieścia dwa lata


W sumie po myślniku powinien być przecinek.

Cytat:
Jestem aurorem, nie kurą domową, Rmeus


Tutaj przekręcone imię: Remus.

Cytat:
Czując się jak po spędzonej na piciu nocy, Tonks wstała. Czuła, że na całym ciele ma siniaki, jej gardło domagało się czegoś ciepłego do picia.


To mi jakoś nie pasuje, ale to moja prywatna opinia. Czując, czuła i piciu, picia. Może to pierwsze zdanie dałoby się jakoś inaczej skonstruować?

Cytat:
Domyślała się ze odbicie w lustrze wyglądałoby inaczej, lecz wątpiła, czy wiele lepiej.


Domyślała się, że

Cytat:
Odstawiła kubek i pomału zaczęła ubierać i wiązać buty.

To tak zabrzmiało, jakby miała ubierać buty.


Cytat:
Czarownica nigdy nie uczyła się w żadnej z magicznych szkół, całą wiedzę czerpiąc od rodziców, a potem z ksiąg. Może jej nazwisko nigdy nie widniało na liście żadnej palcówki edukacyjnej, a może były po temu inne powody – dziś nikt nie mógł być niczego pewien.


Tutaj też coś mi nie leży… nie bardzo zrozumiałam o co chodzi z tymi innymi powodami.

Błędny drobne, ja bym na nie raczej normalnie uwagi nie zwróciła, ale prosiłaś o uwagi... na mirriel pewnie i tak się jeszcze czegoś będą czepiać, ale tam tak już jestXD Chwilami mam aż wrażenie, że tylko ficki :elity: są przyjmowane dobrze (broń Merlinie nie mam nic przeciw mirriel, osobiście lubię to forumXD)

Nie jest to jakiś genialny fick, ale mi się miło czytało. Ładne opisy, ciekawe przemyślenia Tonks, wszystko tak plastycznie zarysowane – i tak jakoś wydało mi się bardzo odpowiednie do mojego obecnego nastroju i tego wstrętnego deszczu ze śniegiem. Rażących odstępstw od kanonu nie znalazłam, a właściwie nie było żadnych. Bo przecież ani o Ninny ani o Remusie nie wiemy wiele, a ty nie zrobiłaś z nich jakiś rozchichotanych nastolatków, albo innych dziwadeł. Mi się podoba, ale ja jestem średnim krytykiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:19, 05 Lis 2006    Temat postu:

Fic jest pisany na zamówienie częściowo, więc wiem, ze nie jest odkrywczy. Obawiam się, ze wszystko, co odkrywcze w temacie HP już dawno zostąło napisane. Dzięki Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania / Fanfiction / Książki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin