Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Chimi Chimi Moryo [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:43, 07 Maj 2008    Temat postu: Chimi Chimi Moryo [M]

Ot, i opowiadanie z pojedynku z Aylyą ( Tutaj ) Zgodnie z sugestią Mad, znalazło się w opowiadaniach. Miłego czytania ^^:

Podobieństwo do istniejących osób jest przypadkowe. W większości przypadków.

Chimi Chimi Moryo*


- Dlaczego wszyscy noszą robaki w pudełkach?
Rozejrzałam się po korytarzu.
- To straszyki są. Nowogwinejskie.
- Straszyki? No cóż… - Emilia wzruszyła ramionami, śledząc wzrokiem podekscytowane dziewczyny z przezroczystymi pudełkami w rękach.
- Chcesz takiego? Koło Zoologów rozdaje. Mamy ich, hm… Za dużo.
- Nie, chyba jednak podziękuję. Jakoś nie mam sentymentu do owadów.
- To ciesz się, że nie widziałaś dorosłego – mruknęłam znacząco. Roześmiała się, kiwając głową.
- Domyślam się.
- Właśnie – skwitowałam kwaśno. – Dobra, idę nakarmić patyczaki.
Skręciłam w prawo, omal nie wpadając na profesora, z którym właśnie skończyliśmy wykład. Uśmiechnęłam się przepraszająco i umknęłam szybko, rozpędem wpadając przez zamykające się drzwi do wewnętrznego korytarza katedry. Doktorant, które je otworzył, uśmiechnął się wyrozumiale. Drzwi na karty magnetyczne przekleństwem studentów. Skinęłam mu głową i skierowałam się do sali 64, siedziby Międzywydziałowego Koła Naukowego Zoologów.
Jakiś czas temu ktoś na naszych drzwiach przyczepił jeża. Znaczy, zdjęcie jeża, pewnie wycięte z jakiegoś pisma, a przynajmniej na takie wygląda. Mam do niego sentyment, sama nie wiem czemu. To jak błysk rozpoznania.
W środku byli Maciek i Magda. Przywitałam się, jednocześnie kładąc plecak na stole.
Uwaga – nie kładziemy plecaków na ziemi. Chyba, że ktoś darzy karaluchy niepowstrzymanym sentymentem. Takie ostrzeżenie powinniśmy przyczepić na drzwiach zaraz obok jeża.
- Jak wykład? – zapytała Magda, kierując pytanie raczej do faunariów stojących na regale niż do mnie.
- Spoko. O zoonozach było – odpowiedziałam, podchodząc bliżej. – Na co patrzysz?
- Na tego biednego skurczybyka. – Wskazała głową faunarium.
No tak.
Dorosły owad paradował samotnie po pomieszczeniu, niczym wyrzut sumienia kłując w oczy fioletową barwą pancerza. Przyglądałyśmy się bez słowa, jak znalazł liść bluszczu i zaczął go jeść. Był spory, pokryty pancerzem i nieszczególnie urodziwy, zatem wyglądał jak każdy inny dojrzały straszyk… Jeśli przymknęło się oczy na ten kolor.
- Ale cieszę się, że powiedziałyśmy wtedy doktorowi o tych odczynnikach…
- Że wpadł do probówki? No… I pomyśleć, co z niego wyrosło po kilku wylinkach.
- A wiesz, ciekawe, czy to stała mutacja. To samica, więc pewnie składa już jaja… Jeśli mutacja dotknęła też komórek autosomalnych, jej młode też staną się fioletowe. Jeśli tak, to warto by je przekrzyżować ze zwykłymi samcami… - umilkłam, czując na sobie nieruchome spojrzenie Magdy. Wzruszyłam ramionami z zakłopotaniem. – Ja tylko tak sobie…
- Właściwie masz rację – odezwał się zza naszych pleców Maciek, karmiąc ślimaki. – Ale może poczekaj, aż wszyscy już pogodzą się z istnieniem fioletowego straszyka, co? Wtedy sprzedamy jej potomstwo na Allegro i zbijemy fortunę, a ty będziesz miała temat do doktoratu.
Nim wymyśliłam odpowiednią ripostę, do sali wszedł doktor. Jak na komendę obydwie z Magdą przypomniałyśmy sobie o głodnych patyczakach.
- Maciuś, jak tam nasze Achatina?
- Pięknie rosną. Właśnie dorzuciłem im sałatę.
Właśnie wtedy chłopaki zza ściany włączyli radio. Nie, żebym się nie ucieszyła; w naszym już dawno wysiadły baterie.

Za ścianą bytowało koło zootechników. To znaczy, przepraszam… Sekcja Zoologiczna Koła Naukowego naszego drogiego wydziału. W dużej części składające się z wyrośniętych, przystojnych facetów z dobrym gustem muzycznym… Przynajmniej moim zdaniem. W zeszłym miesiącu byli na koncertach Kultu i T.Love, co doprowadzało mnie do rozpaczy. Poszli beze mnie.
Nie to, żeby w tamtym kole nie było dziewcząt, ale siłą rzeczy zwracałam na nie mniejszą uwagę. Usprawiedliwiał mnie poniekąd fakt, że było ich mniej.
Najważniejszą jednak rzeczą w relacji między naszymi kołami była rywalizacja. Oczywiście, to oni nie lubili nas, a my po prostu przystosowaliśmy się do sytuacji, nie dając się gnębić. Studenci zootechniki zawsze uważają się za lepszych. Może to jakiś kompleks? Nie to, żebym sama nie studiowała zootechniki…
- No nie! Dlaczego?! Martuś, weź to dziadostwo z mojej maliny, ja cię bardzo proszę.
- Znowu? – westchnęłam, podchodząc do Magdy i zaglądając do wiadra, w którym trzymała sadzonkę. Na młodziutkich pędach kłębiło się z siedem młodych straszyków, a wszystkie wyglądały na świeżo wylęgnięte. Małe i zielone, chwiały się na sześciu cienkich nóżkach, wcinając liście. Bez słowa zabrałam trzy i poszłam wrzucić je do odpowiedniego faunarium z młodymi. Jeden rozpłaszczył mi się na kciuku, uparcie trzymając się paznokcia. Niby paznokieć też był zielony, ale to naprawdę nie był powód…
- Złaź – syknęłam, potrząsając dłonią, a Magda z radosnym uśmiechem obserwowała moje poczynania, póki nie udało mi się pozbyć wszystkich młodych z maliny i zamknąć faunarium. Wtedy przystąpiła do oglądania szkód na swojej roślince.
Nic dziwnego, że dziewczyny od straszyków nie mogły ich upilnować. Pewnie mieliśmy już kilkaset wylęgniętych owadów, a każdego dnia dochodziły nawet dziesiątki nowych. Zgubić siedem z nich nie było problemem.
Aczkolwiek wtedy właśnie mój wzrok przykuła dorosła, pokryta ciemnym, chitynowym pancerzem samica, idąca dokładnie przez środek sali. Złapałam ją – machała odnóżami w powietrzu w niemym sprzeciwie – i wrzuciłam do wielkiego, szklanego akwarium na parapecie, które było jej domem. To przypomniało mi o tamtym biedaku, którego przerobiłam na fioletowo. Poczucie winy najwyraźniej nie zamierzało mnie opuścić.
Trudno.

- Tylko po co mam słuchać tego człowieka przez dwie godziny, skoro jest nieuleczalny?
- Widzisz… Tak, niektórzy ludzie są niereformowalni. Oraz tak, to jeden z nich. Ale nie należy bagatelizować sprawy zdobycia wpisu z tego jakże niezbędnego nam wszystkim przedmiotu.
Cięłam jeżyny na drobniejsze gałązki, przysłuchując się rozmowie Sławka z Magdą. Doktor od filozofii najwyraźniej wzbudzał silne emocje w kolejnym roczniku studentów. Miałam dwie godziny przerwy, drzwi od koła były otwarte i lepiej słyszałam zarówno radio, jak i głosy chłopaków z sąsiedniej sali. W radiu, niestety, leciały jakieś knoty.
Wtedy akurat do sali zajrzał Bartek.
- Siemano.
- Cześć – rzuciłam, nie przerywając zajęcia.
- Co słychać? A ty wciąż zajmujesz się tymi patyczakami? – zapytał z ewidentnym lekceważeniem.
Z trudem powstrzymałam gniew. Ta sytuacja miała miejsce już zbyt wiele razy.
- Jak widać, oczywiście, nigdy nie zajmuję się niczym innym. Usatysfakcjonowany?
Chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie i tylko wzruszył ramionami, wycofując się.
- No dobra, w porządku – powiedział jeszcze i odszedł, pogwizdując.
Melodia chwyciła i w myślach odtworzyłam słowa.
- …mówisz panna zostawiła, kumple dawno cię olali**… - Moją uwagę przykuła cisza panująca w sali. Wtedy dopiero uświadomiłam sobie, że śpiewałam na głos. Chrząknęłam z zażenowaniem, a Sławek wpatrywał się we mnie z ciekawością.
Od tego czasu wiedziałam, co czuł fioletowy straszyk.
Zapadła cisza. Spuściłam głowę i z determinacją upchnęłam gałązki w pojemnik z wodą.
Zbawieniem okazały się dziewczyny z wydziału biologii, które przybyły tłumnie i gwarnie, zagłuszając skutecznie radio, Magdę i moje myśli. Odstawiłam faunarium na półkę i klepnęłam Magdę w ramię.
- Załatwiłam te górne i oba duże.
Skinęła głową, a ja zwiałam z koła w ślad za Bartkiem.

To właściwie niezwykłe, jak wiele pomieszczeń na jednym wydziale może być dostępnych, czy wręcz przeznaczonych dla studentów. Mieliśmy zatem pokój samorządu (skądinąd całkiem nieźle urządzony). Mieliśmy ogólnodostępny pokój dla wszystkich studentów, w którym swego czasu uczyłam Kaśkę biometrii. Były pomieszczenia obu kół. I to trzecie.
„To trzecie” było w zasadzie drugim z pomieszczeń koła zootechników, ale dostać się tam nie było już tak łatwo. W środku trzymali popielicę. Była śliczna, szara i puchata, a także miała niebywałe zdolności uciekania z klatek. Była tam również sala wewnątrz sali, oryginalnie zapewne zaplecze. Obecnie nikt tam za bardzo nie zaglądał. Oprócz nas, rzecz jasna.
Rozejrzałam się jeszcze stojąc przed drzwiami, ale korytarz był pusty. Będąc w środku puściłam oko do popielicy i przeszłam przez pokój.
- Myślałem, że jednak nie przyjdziesz – przywitał mnie Bartek.
W naszym zaimprowizowanym, nieoficjalnym laboratorium siedział też Andrzej, grzebiąc przy mikroskopie, i Anka, wysoka, rudowłosa magistrantka. Miałam do niej ambiwalentne uczucia, ale jakiś czas temu szczerość względem samej siebie zmusiła mnie do przyznania, że źródłem tego niepokoju była najzwyklejsza zazdrość. Nie poprawiło to mojego samopoczucia.
Wszyscy troje byli z koła zootechników; dzięki tej zależności Anka wciąż nie zawsze mnie zauważała. Jedynym doktorem, który miał jako taki wgląd w nasze poczynania, był „ich doktorem”, co po części ich nobilitowało, a po części wiązało ręce. Osobiście śmiałabym się z nich niemiłosiernie, gdyby…
…Gdyby ów doktor nie był właścicielem najcudowniejszych oczu na świecie. Były niebieskie jak zachmurzone niebo, duże, uważne i zupełnie nieprzejrzyste…
Ekhem. Tak, mogłabym o nich pisać godzinami. Wracając do tematu zatem…
- Będziemy dzisiaj coś robić? – zapytałam i przekrzywiłam głowę, próbując zrozumieć, co właściwie robi Andrzej.
- A co? – inteligentnie rzucił Bartek. Mogłam się spodziewać.
- Bo nie chce mi się z wami siedzieć. – Uśmiechnęłam się najbardziej uroczo jak potrafię. Cud, miód i orzeszki. Wyszczerzył zęby w odpowiedzi i nie wyrzekł ani słowa. Anka przeglądała jakieś herpetologiczne pismo, czyli standardowa zlewka. Andrzej mruknął coś, co równie dobrze mogło być skierowane do nieposłusznego preparatu. Mam nadzieję, że już dawno nie żył. Preparat.
To właśnie była współpraca między podziałami.
- Spotkałem Rafała, ponoć ma coś interesującego do analizy. Będzie za kwadrans, czy coś – Bartek wzruszył ramionami. Skinęłam głową i poszukałam sobie zajęcia na ten czas. Najciekawszym okazało się analizowanie zaległej partii szachów. Byłoby pewnie ciekawsze, gdybym lepiej grała. I gdybym znalazła brakujące figury.
- Co tam masz? – dopytywała się Agata, zaglądając Rafałowi przez ramię. Weszli oboje do sali, ignorując nas wszystkich. Zważywszy, że my ignorowaliśmy się wzajemnie, możnaby uznać, że zwyczajnie dostosowali się do otoczenia
- Odczynniki do techniki PCR. Od doktor dostałem, zostało trochę. Możemy się pobawić – to mówiąc, wyciągnął z plecaka kilka torebek. Podszedł do stołu obok Andrzeja i poślizgnął się, klnąc głośno. Buteleczki chyba tylko cudem się nie rozbiły. Andrzej kopnął do mnie przyczynę nieszczęścia.
- Nie zgubiłaś czegoś?
- To nie ja – odpowiedziałam skwaszonym tonem, podnosząc skoczka z ziemi. To wyjaśniało sprawę jednej z pięciu zgubionych figur.
Anka oderwała się od pisemka i podeszła bliżej, podobnie Bartek. Nie byłam zainteresowana. Na fakultecie z genetyki wystarczająco dużo się tym bawiłam i wiedziałam, co Rafał chce pokazać. Opadłam na kolana w poszukiwaniu figurek.
Znalazły się trzy.

W poniedziałek zebraliśmy się wszyscy. Aż ośmioro, z trzech różnych kół. Anka przyniosła z autoklawu probówki i zlewkę, które przygotowywała tydzień temu. Zamieszała w zlewce ezą i skrzywiła się nagle.
- Cicho! – krzyknęła na nas, aż popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem. W milczeniu, jakie zapadło, zamieszała znowu, a wtedy usłyszeliśmy metaliczny brzęk. Po chwili wyłowiła ze zlewki jakiś okrągły przedmiot.
- To chyba twoje – mruknęła ze złością, rzucając nim we mnie.
Mój amulet. Złapałam się za szyję, ale rzeczywiście, rzemyka nie było. Jak mogłam nie zauważyć?
- Co to?
- Moje oko Horusa – odpowiedziałam, wciąż zdziwiona.
W tym momencie eza znowu brzęknęła o metal. Anka warknęła, patrząc na mnie ze złością. Znowu coś wyłowiła i rzuciła do mnie.
- To nie moje! – zaprotestowałam na widok pentagramu. Andrzej skwapliwie wyrwał mi go z ręki.
- Nie macie się czym bawić? W moje badania wrzucacie jakieś pierdoły? Co to w ogóle ma znaczyć?!
Popatrzyliśmy po sobie z Andrzejem i wzruszyliśmy ramionami.
- To się już do niczego nie nadaje! Miałam zachować sterylność! Wywalić to tylko! – krzyknęła, ciskając zlewką. Bartek się skrzywił, ale w tym samym momencie z rozbitej zlewki uniósł się dym.
Milczeliśmy, obserwując jak dym gromadzi się nisko nad podłogą.
Cholera, pomyślałam. Jak przywoływanie demonów w jakiejś tandetnej książce.
Mimo wszystko nie było mi do śmiechu.

To było widmo.
Dokładnie rzecz biorąc, było ich tysiąc.
Dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć z nich (jeśli rzeczywiście było ich równo tysiąc) rozpierzchło się po uczelni. Jedno zostało, gadając niemal bez przerwy.
Może tylko to jedno umiało mówić?
- Dobra, dobra – przerwała jego paplaninę Magda. – Ale o co tu właściwie chodzi?
Tym razem to widmo zaniemówiło. Cóż za miła odmiana.
- A-ale jak to? – zająknęło się lekko. – Nie wiecie?
Pokręciliśmy w milczeniu głową. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak zgodni. To osiągnięcie powinno napawać dumą, niezależnie od okoliczności. Tak, wiem, ironiczny komentarz, ale jakże zgodny z rzeczywistością.
Widmo zdenerwowało się wyraźnie.
- Znowu! Znowu to samo! Czy ludzie w ogóle, ale to w ogóle nie myślą?! Czy nawet na moment nie możecie zastanowić się nad swoimi czynami? I co teraz? Co teraz, ja się pytam!
- Słychać. Przestań piszczeć, z łaski swojej – prychnął Łukasz, gwałtownie siadając na krześle. – To się naprawdę dzieje, tak?
- Dzieje się.
- Naprawdę.
Mężczyźni potrafią podsumować sytuację, nie ma co.
- To ja włączę radio – rzucił Andrzej i za chwilę popłynęła ta nieszczęsna piosenka T.Love. To znaczy, moja ulubiona. Którą nieświadomie zdarza mi się śpiewać głośno.
- I co? – zapytała po chwili Anka.
- Co z czym?
- Twoim zdaniem radio załatwiło nasz problem? – Wskazała ręką na widmo, pląsające pośrodku rozbitego szkła i nucącego radośnie.
- Cóż. Przynajmniej nie gada.
Popatrzyłyśmy na niego bez słowa.
Z drugiej strony, miał rację.
- Słuchajcie… - Magda podeszła bliżej. – Ale co właściwie robią te pozostałe?
Ups.
- Może namówię je na partię szachów?
A jednak abstrakcyjny humor nie zawsze się sprawdza.

Nie pozostało nam nic innego, jak porozmawiać z widmem. A zważywszy, że byłam odpowiedzialna za obecny stan rzeczy (znowu!) jako, że to mój amulet wpadł do Ankowej zlewki, domyśliłam się, że milczące oczekiwanie moich kolegów było niezwykle subtelną, osobistą aluzją. Żałowałam tylko, że nie mogę sięgnąć po książkę i przeczytać, co właściwie powinnam powiedzieć.
- Hej, posłuchaj! – zawołałam. Ktoś wie, jak zwracać się do widma?
Przystanęło i popatrzyło na mnie.
- No?
- Gdzie jest ta reszta, która tu była?
Zamyśliło się na moment. Albo robiło coś dużo bardziej skomplikowanego, nie wiem.
Ciekawe, czy to egipskie widma.
- Niedaleko są. Kwadrans od nas najdalsze z nich. W tamtą stronę – wskazał dłonią. A raczej jej mglistym odpowiednikiem.
- Czyli wszystkie są na kampusie – mruknęłam.
Może to i lepiej.
- Świetnie. A możesz mi powiedzieć, jak się was pozbyć? – zapytała Magda.
Oburzyło się okropnie. Parskało i syczało przez moment, póki nie odzyskało wewnętrznej równowagi… Czy co tam za tę równowagę uchodziło.
- Najpierw nas wzywacie, a potem chcecie odesłać? Ot tak sobie?! Bez wykonania jakiegokolwiek polecenia, a co więcej, bez nagrody?! – przy ostatnich słowach głos mu się załamał.
Niedobrze.
- I na dokładkę nie wiecie jak! No nie. To żałosne, zdecydowanie żałosne. Kto za to wszystko zapłaci?
Wzruszyłam ramionami. To ktoś powinien? Za zlewkę, to tak. Ale chyba Anka, bo rozbiła ją naumyślnie. I co narobiła?
Nie ma to jak uzasadnić własną antypatię. A jak się humor poprawia.

Udało nam się wydusić na widmie obietnicę, że nie opuści sali niezależnie od okoliczności. Oraz nie będzie się bawić szklanymi przedmiotami. Jeszcze nie opanowało działania radia, więc póki co czuliśmy się bezpiecznie. Na ile to w ogóle możliwe w takiej sytuacji.
Zważywszy, że widmo (nie chciało się przedstawić, więc roboczo nazwaliśmy je Waldek), z profesjonalnie diabolicznym uśmiechem poinformowało nas, że jego drodzy współbracia w nieszczęściu znaleźli sobie satysfakcjonujące zajęcie na ogarniającą ich nudę, poziom naszego bezpieczeństwa gwałtownie zmalał.
Rozeszliśmy się na zajęcia. To znaczy niezupełnie wszyscy, bo ja jeszcze miałam okienko. Zamiast tego, postanowiłam pójść na rekonesans i zorientować się, jakie zajęcie znalazły sobie pozostałe Waldki, jak to podsumował Łukasz.
W związku z tym, na pierwszym zakręcie wpadłam na Sławka. Stał z indeksem w dłoni, tuż przed doktorem od filozofii, który perorował zawzięcie do dwójki studentów. Sławek spojrzał na mnie błagalnie. Zaryzykowałam rzut oka na pana doktora, ale natchniony wyraz jego twarzy nie pozostawiał złudzeń. Odsunęłam się, co by i mnie nie wypatrzył, udając zainteresowanie kolejką do dziekanatu. W niej zaś wszyscy ze znudzonymi minami przysłuchiwali się tyradzie. Pierwszego roku tu nie było; oni mieliby wytrzeszczone oczy i przerażone miny. Ciekawe czy też taką miałam… O nie. Okropna wizja.
- Zatem, z jakiegokolwiek punktu nie rozpoczniemy naszych dywagacji i jakiegokolwiek systemu moralnego nie przyjmiemy, wniosek jest jeden! Tylko ostateczny koniec może zapewnić nam spokój i wewnętrzną równowagę. Tylko wtedy możliwe jest również zdystansowanie się od swych uczynków i jednoznaczne ujęcie moralności, niezależnej od okoliczności i osobistych przypadków. Czyni nas wolnymi i pełnymi siły, jeśli tylko dusza istnieje naprawdę; jeśli zaś nie istnieje, stajemy się równie wolni jako swobodne atomy. To właśnie chcę wam udowodnić na cyklu naszych spotkań. To, co zwykliśmy zwać śmiercią i czego tak bardzo się obawiamy, w rzeczywistości jest jedyną słuszną…
Miałam dość. Uciekłam.
Nie zamierzałam po raz kolejny słuchać tych samych bredni.
Mimo wszystko korytarz wyglądał zwyczajnie. To smutne, że drogi doktor zaliczał się do zwykłej, uczelnianej rzeczywistości, ale to akurat nie był mój problem. Już nie, w każdym razie. Co za szczęście.
Skoro w budynku nie działo się nic szczególnego, wyszłam na dwór. Pogoda była nijaka, a właściwie to wczesnowiosenna. Nie chciało mi się wracać po kurtkę, co raczej nie było do końca rozsądne, zważywszy chłodny wiatr, ale mówi się trudno. Zapięłam bluzę i ruszyłam na spacer.
Studenci tu, studenci tam. Nie wyglądało to jakoś niezwykle. Weterynarze stali w fartuchach, biologia też w fartuchach, a ochrona środowiska paliła na schodach. Technolodzy drewna przemieszczali się całymi grupami do hali maszyn. Wszystko wyglądało tak bardzo naturalnie, jak to tylko możliwe. Pomachałam znajomym i krążyłam dalej po kampusie, okrężną drogą wracając do budynku.
A jednak nie wszystko było w porządku. Kwadrans po dwunastej rozpoczęły się zajęcia, ale weterynarze nadal stali na zewnątrz. Mocowali się z nagle zatrzaśniętymi drzwiami.
Jeszcze nigdy nie widziałam, by jakiekolwiek drzwi na tej uczelni same się zatrzasnęły.
- Jeśli to wasza cholerna sprawka, to lepiej, byście nie wchodziły mi w drogę – wycedziłam cicho, podchodząc bliżej i licząc, że mam jakąś władzę nad widmami. Studenci akurat odstąpili od drzwi.
- Zamknięte? – rzuciłam i szarpnęłam klamkę. W pierwszej chwili zwątpiłam, ale potem puściły nagle i z trudem zachowałam równowagę. Zmełłam przekleństwo i weszłam do środka.
- Nie wiem, czemu nie mogliśmy ich otworzyć – mruknął jeden ze studentów, wchodząc za mną, a jego kumpel elokwentnie wzruszył ramionami.
- No chodźcie, sekcja się już zaczęła! – pogoniła ich niezwykle rozgorączkowana dziewczyna i pobiegli do prosektoriów. Przeszłam przez budynek i wyszłam drugim wyjściem. Przy okazji zobaczyłam kilka kolejnych przykładów działalności widm. Mnie starały się nie zaczepiać. Jakoś to nie do końca podnosiło na duchu.
Wróciłam do koła zoologów i zraszałam patyczaki, gdy po chwili przyszedł Bartek, jedną ręką obejmując swoją dziewczynę. Nota bene, mógłby się ogolić. Czy raczej przystrzyc tę brodę, jest już za długa. A poza tym, po co urwał się z zajęć, żeby posiedzieć z dziewczyną wśród traszek? Dość dziwne upodobania. Nie to, żebym nie lubiła traszek, są świetne, ale zrywać się, co by posiedzieć w dokładnie tej samej sali, w której i tak spędza już połowę życia? Może go leczyć? Za ładny jest, żeby tak zostawić samemu sobie.
Chyba muszę zredukować swoją złośliwość.
Gwoli wyjaśnienia – nie prowadzę żadnych, choćby i zawoalowanych ataków na jego dziewczynę. Nic do niej nie mam, w ogóle jej nie znam i istnieje szansa, że nigdy nie poznam. Zapewne ten brak entuzjazmu nie sprzyja zawieraniu nowych znajomości, ale mówi się trudno, jakoś nie będę narzekać.
- No, i co tam? – zarzucił, zatrzymując się tuż za progiem i chociaż raz powstrzymując się z komentarzem co do mojego zajęcia.
- Mamy problem.
Tak w skrócie.

- To się robi wkurzające – powiedziała odkrywczo Agata, wchodząc do sali. Nawet nie podnieśliśmy głów znad szachów. Usiadła obok.
- Ładna pogoda dzisiaj. Moglibyśmy pójść na dwór – rozmarzyłam się..
- No, w sumie… Może za chwilę – mruknął Łukasz, wpatrzony w szachownicę
- Czy wy mnie w ogóle słuchacie? – Agata podniosła głos, wyraźnie zirytowana.
Bartek przeciągnął się leniwie.
- No, słyszałem. A masz do powiedzenia coś więcej poza narzekaniem?
- Ale to tak nie może być! Z tym trzeba coś zrobić!
- Zgadzam się. Idź zrób.
- Może znacie jakiegoś studenta kulturoznawstwa? – włączyłam się do dyskusji, zbijając pionka. Przez kilka ostatnich dni próbowaliśmy wymyślić skuteczny sposób pozbycia się widm, włącznie z ideą wciągania do odkurzacza by Magda. Nie podziałało. Dziwne, prawda?
- Po co ci student kulturoznawstwa? – zapytał Łukasz.
- Szukasz faceta, który nie będzie gadał o robalach?
- I będzie się brzydził gówna i karaluchów?
- Obawiam się, że go odstraszysz…
Zaczęli rechotać z radości. Mężczyźni. Popatrzyłam na nich z politowaniem, bo co innego mi pozostało? Mogłam co najwyżej też się roześmiać.
- Myślałam, kto mógłby znać się na wierzeniach i przesądach ludowych. Może jakieś szamańskie techniki odsyłania duchów by podziałały.
- Myślisz, że tego ich uczą na kulturoznawstwie? – zapytał Łukasz z pełnym sceptycyzmem w głosie, na jaki tylko było go stać.
- No, a kogo…
- Ej, a może poszukamy egzorcysty? – poderwał się Bartek, wchodząc mi w słowo.
- Teologa specjalistę! Ktoś ma kontakt do seminarium? – podjął Łukasz.
- Jasne. Noszę w kieszeni.
Nie zdołałam zgasić ich entuzjazmu. Natomiast nasze widmo niezmieszane grzebało przy radiu. Przypuszczałam, że to nie była najlepsza wróżba dla naszych pomysłów.
Zamyśliłam się nad szachami, a Agata znowu zaczęła marudzić, powtarzając na okrągło te same słowa. Pierwszy nie zdzierżył Łukasz. Dobra atmosfera ulotniła się bez śladu.
- Myślisz, że dla nas to wkurzające? Przecież nam schodzą z drogi. Pomyśl, co czują wszyscy pozostali. Ale jeśli masz jakieś genialny pomysł, to przypadkiem się nie krępuj. Będziemy cię błogosławić i okadzać wonnym dymem, mogę przysiąc na co tylko zapragniesz, ale choć raz zabłyśnij.
Oj. Ktoś się rozpędził.
Agata zamilkła, zaczerwieniona ze złości. Aż współczułam jej tego bezskutecznego poszukiwania riposty. Cóż, życie, nie każdego stać na celną odpowiedź… Niefart taki.
Trochę szkoda, że ta dyskusja nie wniosła nic nowego. No, chyba, że ktoś sprowadzi egzorcystę.
Może Agata?
To dałoby się załatwić. Ale oni są zbyt niezorganizowani, by podzwonić do seminariów teologicznych, czy gdzie tam trzeba. Łukasz nie wziął dziś laptopa, więc nie wklepią w google „profesjonalny egzorcysta”. Całe szczęście, ciekawe, kto by za niego zapłacił… Właściwie, jeśli za nich w ogóle się płaci. Jak działa fach egzorcystów?
Pewnie się nie płaci, jeśli szukamy kapłana. Bo zrzutki na jakichś świeckich cudotwórców raczej nie zrobimy. Każdy ciuła, ja na książki, oni na płyty, a wszyscy na piwo. Juwenalia niedługo, to wszystko wyjaśnia.
Jeśli oni naprawdę znają jakiegoś księdza, to może i to załatwią. Tylko skąd moje zwątpienie?

Pojechali w teren. Zootechnicy od doktora z cudownymi oczami. Chciałabym wiedzieć, co on właściwie o mnie myśli, nigdy nie udało mi się z nim jakoś sensowniej porozmawiać… Ale zbaczam z tematu. Pojechali w teren na inwentaryzację płazów w jakichś podwarszawskich okolicach. Taka cisza; radio milczało, nikt się nie kłócił za ścianą, nikt nie krzyczał. Bardzo dziwne uczucie, gdy jest się samemu.
Przynajmniej nie musiałam się nikim przejmować, śpiewając.
- …Jutro przecież też jest dzień**…
- O, Martuś. Jak tam? – przyłapał mnie doktor. Mój, Zabrzyński. Człowiek nie zna dnia ani godziny.
- Przyglądałam się rzekotkom. Nie zjadły jeszcze tego patyczaka młodego.
- A jednak. Szkoda. Pewnie się za mało rusza jak dla nich.
- Magda będzie zawiedziona, jak młody zdechnie z głodu.
- Racja.
Zapatrzyliśmy się na stworzonka za szybką. Patyczak miał nogi cienkie jak pajęcza nitka i wisiał do góry nogami na trzcince. Muszki owocówki lęgły się w pomarańczy, a egzotyczne rzekotki w białe plamy siedziały na szybie i gałązkach, malutkie i urocze. Mogłabym patrzeć na nie godzinami.
Wtedy właśnie naszło mnie, że skoro jestem już samotna, biedna i nieszczęśliwa, a Magdy dziś nie będzie, pogadam sobie z Waldkiem. Taka inteligencka rozrywka dla ubogich. Kiedyś rozmawiałam z wymyślonymi przyjaciółmi, teraz porozmawiam z widmem. Zawsze to o krok bliżej do kontaktów międzyludzkich.
Z drugiej strony, zbrodnią było takie marnowanie pięknej pogody. Ale kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem, czyż nie? Toteż radośnie pogwizdując weszłam do sali. Waldek w popłochu odstawił szalki Petriego z bliżej nieznanymi mi koloniami bakterii. Nie wyglądały zbyt ciekawie.
Udałam, że nic nie zauważyłam.
- Słuchaj, Waldek, tak się zastanawiałam…
- No co ty? – odmruknął. Przyjemniaczek taki.
- A jednak. Dobrze się bawisz w naszym świecie? – zapytałam niewinnie. Sądząc po grobowym spojrzeniu, jakie mi rzucił, nie dał się nabrać. Właściwie, grobowe spojrzenie u widma, to dość zabawne. W grobie był jeszcze… świeży. Nowonarodzony.
Obawiam się, że mój humor rzeczywiście jest niezjadliwy. Przykre.
- Pomyślałam, że skoro tak ci się tu nudzi, a musisz przyznać, ze to dość żałosna egzystencja, logicznym wydawałoby się, że chciałbyś się stąd wyrwać.
Przysiadł na parapecie i nie raczył odezwać się ani słowem. Odczekałam chwilę, bezskutecznie. W tym układzie…
- Nie chciałbyś znaleźć sobie lepszego świata? – spytałam, od niechcenia strojąc radio. – Podejrzewam, że znasz takie, gdzie twój duch rządzony byłby innymi prawami, świat mogący być rajem…
- Wiem do czego zmierzasz. To retoryczne pytanie.
Pierwszy raz zobaczyłam w nim coś więcej niż wnerwiającego duszka. Głos miał inny, cały się zmienił. Jego osobowość…
- Chcesz mi zaproponować układ. Czy tak prosty jak przewiduję?
- Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak go skomplikować. Tak mało wiem – westchnęłam. – Potrzebuję twojej wiedzy, a ty mnie, żeby stąd zniknąć, czyż nie? Dlaczego więc tego nie wykorzystać?
Jakbym skądś znała te rysy…
- Nie.
Kiwnęłam głową w zamyśleniu. Dopiero po chwili dotarły do mnie jego słowa.
- Słucham?
- Nie pomogę ci. Nie w tym świecie.
To by było tyle z mojego przebiegłego planu.

Środa i kolos z rozrodu. Kto by się przejmował, jeśli w weekend są juwenalia? Obiecałam sobie, że w tym tygodniu nic, już nic nie popsuje mi nastroju, a już na pewno nie dokonałoby tego jakieś tam kolokwium. Toteż radośnie wybiegłam z zajęć. Magda dowiozła dziś jeżyny, a patyczaki miały zmienić mieszkanie na większe, wydobyłam więc ziemię z szafki i zaczęłam przesypywać do faunarium, pogwizdując.
- Widzę, że bardzo radosna dzisiaj – usłyszałam Andrzeja.
- Ano. – Obejrzałam się przez ramię i uśmiechnęłam czarująco.
- Co takiego się wydarzyło?
- Kolos z rozrodu – roześmiałam się na widok jego miny. – Na serio, to jak skończę, odbieram przesyłkę z Empiku, a potem spotkam się z przyjaciółką. Faaajnie, prawda?
- Fajnie. To nie będzie cię na spotkaniu?
- Myślisz, że ktoś będzie tęsknił?
- Doktor Robert się zapłacze.
- Jasne, jasne. Akurat zauważy. – Właściwie mógłby, to ten od cudownych, niebieskich oczu. Ale bądźmy realistami.
Wieczór był cudowny.

Czasem dochodzę do wniosku, że chyba podświadomie lubię się spóźniać. To dlatego, że chciałam doczytać mangę przed wyjściem z domu i uciekł mi autobus. Oj, trudno.
To i tak nie zmieniało mojego nastroju. Był fantastyczny dzień, piękne słońce, błękitne niebo, słuchałam na playerze mp3 piosenek z Shaman Kinga, tkwiąc we własnych myślach i fazowym śmiechu, a dziś wieczorem, dziś jeszcze, juwenalia, z najlepszą ekipą ludzi na świecie! Chciałam tańczyć i śpiewać. Mogło być coś lepszego?
Spóźniłam się tylko pięć minut. I przynajmniej ja nie musiałam na nikogo czekać. Korzyści z przychodzenia ostatnim.
I tak nie bardzo wiedziałam, po co właściwie się spotykamy. Anka wydała zarządzenie, a wszyscy potulnie się dostosowali, włącznie ze mną.
- Już jestem, przepraszam wszystkich – rzuciłam, niechcący wchodząc Łukaszowi w słowo. – Co tam?
- Anka się martwi widmami – uświadomił mnie Bartek.
Przypomniałam sobie chłopaków mijanych na korytarzu. Musieli obejść katedrę dookoła, dwie złośliwe bestie nie dały im przejść. Jak to do wszystkiego można się przyzwyczaić, przestałam zwracać uwagę. Pewnie dlatego, że mi schodziły z drogi.
Egocentryzm, tak?
- Rozumiem jej ból, ale ma jakąś kolejną ideę? Znaleźliście egzorcystę, czy coś?
- Czy mogłabyś się przestać wygłupiać i poważnie podejść do problemu?!
Nie zrozumiem kobiet.
Usiadłam obok Magdy i wyłączyłam się zupełnie z dyskusji. Nagle zadzwonił mój telefon.
- …chimi chimi moryo kokorodzuyoize, chimi chimi moryo, chimi chimi moryo ippai iru no sa*…
W popłochu próbowałam wyjąć telefon z kieszeni, ale umilkł w międzyczasie. Wszyscy patrzyli się na mnie bez słowa, gdy w końcu wydobyłam komórkę i sprawdzałam połączenia.
- A tak, miałam do kumpla zadzwonić. – Rozejrzałam się. – Co tak patrzycie?
- Co to w ogóle jest? – zapytał ze śmiechem Łukasz.
- Chimi chimi moryo – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. Bartek patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Coś mnie podkusiło, instynkt, nie opierałam się ani chwili. Sięgnęłam po mp3, odpowiadając na nieme pytanie.
- To piosenka z Shaman… z Króla Szamanów, a jednocześnie nazwa takich duszków. W anime są dwie piosenki, śpiewane przez braci, dwóch szamanów-rockmenów, to właśnie jedna z nich – perorowałam bez namysłu, podchodząc do włączonego laptopa i podpinając mp3. – Chcecie posłuchać? – zapytałam i, nie czekając na odpowiedź, włączyłam piosenkę.
Strasznie głośno. Skąd miałam wiedzieć, że Łukasz podłączył głośniki?
Bartek przyciszył trochę, a ja podśpiewywałam razem z wokalistą, aż Anka zaczerwieniła się ze złości. Chyba chciała wyrwać kable, ale Andrzej ją złapał i wskazał na widmo. Rozmazywało się powoli. Stanęłam jak wryta i wpatrzyłam się w nie z oszołomieniem. Waldek pomachał mi jeszcze ręką i zniknął. Milczeliśmy, aż po chwili ktoś zatrzymał piosenkę.
- Łau. No nieźle.
- A myślałam, że to przy tej drugiej Amidamaru*** odpływał – mruknęłam, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
- To co teraz zrobimy?
Zapadła cisza, a ja uśmiechnęłam się nagle. Gdyby nie moja fizjonomia, byłby to naprawdę paskudny uśmiech.
- Przecież mamy juwenalia, prawda?

- Paweł, Paweł, Paweł! – krzyknęłam i rzuciłam się w pogoń za wysokim chudzielcem, który odwrócił się i z absolutnym zaskoczeniem złapał mnie w ramiona.
- Rany, nie sądziłem…
- Potrzebuję twojej pomocy. Karola. Gdzie jest Karol?
- Pewnie w pokoju samorządu jeszcze, wracał się po…
- To chodźmy, wyjaśnię po drodze – pognałam do schodów, a Paweł bez trudu za mną nadążył. – Potrzebuję sprzętu, naprawdę głośno.
- Słucham? – Zawahał się. – Mówisz o scenie? O sprzęcie na…
- Tak!
Zatrzymaliśmy się na widok Karola, bezskutecznie próbującego zamknąć drzwi.
- Zacięły się? – zapytał Paweł.
- Tak. Wkurza mnie to.
- Drzwi się zacinają od jakiegoś czasu – zaczął wyjaśniać mi Paweł. – Nic nie można z tym zrobić.
- Właśnie o to mi chodzi.
- Sorry Marta, ale mam teraz ważniejsze sprawy niż te drzwi, może później – odpowiedział Karol.
- Nie sądzę. Możecie mnie posłuchać przez moment? A ty się lepiej pokaż, ty cholerny duchu jeden! – warknęłam na drzwi. Dokładnie wiedziałam, co Karol o mnie myślał w tym momencie. Paweł zresztą też. Dopóki na tle drzwi nie zarysowała się szara sylwetka.
- O kurwa… - usłyszałam za plecami.
- Może teraz mnie posłuchacie? Jest takich tysiąc na kampusie. To wyjaśnia wszystkie zacięte drzwi, przeszkody na korytarzach, problemy z projektorami i takie tam duperele. Chodzi o to, że dziś przypadkiem odkryliśmy od czego znikają. To pewna piosenka z anime i nie, nie mam pojęcia jak to działa. Trzeba ją puścić na cały kampus, rozumiesz, Karol? Są juwenalia, mamy sprzęt. Mam ją na mp3.
- Jasne. Rozumiem, tylko poczekaj, muszę pomyśleć.
Karol to fajny facet. Nie zadaje zbędnych pytań, gdy nie ma czasu.
- No dobra, chodź. Jakoś to załatwimy.
Pognaliśmy przez kampus na scenę. Ciągnął mnie za sobą, pozdrawiając chyba z połowę studentów i machając identyfikatorem przed ochroną. Jacyś nieznani mi ludzie, pewnie techniczni, szybko podłapali w czym rzecz i za chwilę piosenka popłynęła z głośników. Dopiero gdy ją usłyszeli, zaczęli się śmiać.
- Co to jest? – spytał mnie jeden z nich.
- Z takiego jednego anime. Nie pytaj.
- Tak… - westchnął Karol. – Tylko głośniej, żeby cały kampus słyszał.
- Się robi.
Dobrze, że pod sceną nikogo nie było. Techniczni się postarali.
Gdy piosenka się skończyła, jeden z chłopaków złapał za mikrofon.
- Witam wszystkich! W ten sposób samorząd studentów naszej ukochanej uczelni przypomina wszystkim o rozpoczynających się dziś juwenaliach! Zapraszamy serdecznie na imprezę, startujemy o czternastej! Do usłyszenia!
Jeśli mam być szczera, to kiedy wracałam przez kampus do mojego wydziału, czułam się dziwnie pusta. Nic nie uciekało mi z drogi. To był koniec. Ot tak. Piosenką z anime.
Weszłam do koła zoologów. Nie chciałam się widzieć z resztą ludzi z naszego prywatnego kółka. Usiadłam naprzeciw patyczaków, patrząc się tępo, jak spijają wodę ze ścianek.
Dopiero na dźwięk otwieranych drzwi podniosłam głowę. W progu stał Bartek i przyglądał mi się bez słowa. Po chwili uśmiechnął się ciepło.
- Przyniosę piwo.
Skinęłam głową.

Przypisy:
* Tytuł opowiadania jest jednocześnie tytułem piosenki wykonawcy Hiyama Nobuyuki z albumu "Shaman King Vocal Collection"
Również słowa pochodzą z wyżej wspomnianej piosenki
** Słowa piosenki "Chłopaki nie płaczą", T. Love
*** Postać (duch) z mangi "Król szamanów", Hiroyuki Takei (także z anime o tym samym tytule)
[/url]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Airel dnia Śro 20:44, 07 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:58, 09 Maj 2008    Temat postu:

Błąd znalazłam jeden:

Cytat:
„W tym momencie eza znowu brzęknęła o metal”


Może było ich więcej, ale jestem „nieco” nieprzytomna i zdecydowanie nie znajduję się w stanie, w którym mogłabym je wyłapywać. Nie ma też co liczyć na sensowny komentarz, niestety ostatnimi czasy takie nie bardzo mi wychodzą, zwłaszcza w piątki wieczorem, no ale spróbuję…

Podoba mi się pomysł z tymi upiorami na uczelnie, a także sposób ich odegnania. Piosenka z anime Król Szamanó… hm, sama bym na to z całą pewnością nie wpadła. Tekst czytało mi się całkiem miło, pomimo tego, że nigdy nie przepadałam za narracją pierwszoosobową. Choć wydaje mi się, że miejscami styl był odrobinę niedopracowany - ale trudno mi określić, na czym konkretnie to niedopracowanie polega. Niewykluczone, że to po prostu to, że w tej chwili nie zrozumiem do końca niczego, co przeczytam wpływa na taką opinię, która wcale nie jest prawdziwa. W pewnym momencie nieco się zgubiłam wśród tylu bohaterów (bohaterów kto to mówi? Panna, która sama wiecznie ma ich za dużo), o których właściwie nie dostaliśmy za wiele informacji i nie dostrzegłam u większości jakiś cech wyróżniających. Ale główną bohaterkę właściwie polubiłam, a wcale niezbyt często mi się to zdarza.

Chciałabym powiedzieć coś więcej, ale mam dziwne wrażenie, że mi nie wyjdzie. I że i tak to co napisałam na górze to pewnie jakieś chaotyczne brednie, tylko jeszcze nie zdałam sobie z tego sprawy. Hm, w każdym razie tekst mi się podoba i proszę więcej miniaturek tego typu. Za mało tu takich.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Pią 21:01, 09 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:29, 18 Maj 2008    Temat postu:

Zgadzam się, za mało tu tekstów na poziomie, a takie perełki trafiają się zwykle tylko z okazji pojedynków.

I co mogę powiedzieć? Ciągle, starannie obskrobując się z wazeliny, uważam, że ten tekst powinien był wygrać. Wydaje mi się bardziej dopracowany od "Nieba", poza tym staranniej przemyślany i... no cóż, podoba mi się to, że nie znalazłam w nim "skracania na siłę". Wszystko się pomału, miarowo rozwija, nie ma wrażenia nagłego cięcia.

Bardzo sympatyczny przegląd lekko stukniętych osobowości. Tym ciekawszy, że wzorowany na osobach z twojego otoczenia. Faktycznie, na początku trochę trudno było mi ich rozróżnić (całkiem ich sporo), ale w końcu złapałam rytm. Motyw z duchami (i sposobem ich pozbycia się, skoro już o tym mowa) tak kompletnie mnie zaskoczył, że kilka sekund wpatrywałam się w monitor z niespecjalnie inteligentną miną. Fatalistyczny wykładowca wywołał nagły atak śmiechu. Nic nie poradzę, takie typy osobowości wybitnie trafiają w mój czytelniczy gustxD

Dodatkowo oczarował mnie "fioletowy mutant" i epizod ze straszykami rozdawanymi na lewo i prawo (element biograficzny, tak?). I patyczaki, nie mam pojęcia czemu.

Zdecydowanie apeluję o więcej. Nieważne czego, grunt żeby twojego. I rzucam się na poszukiwanie Chimi Chimi Moryo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:11, 19 Maj 2008    Temat postu:

Chimi Chimi Moryo jest moim zdaniem piosenką typowo fazową ^_^

Straszyki są tak strasznie (o_O) biograficznym elementem, że aż och. Wręcz są niedocenione w powyższym tekście. Rozdawaliśmy je w tempie zawrotnym, niedostatecznie jednak do ich wylęgania... Powiem tyle. Jaj mieliśmy około 3 tysięcy, a wylęga się ok 90%.
One wciąż się mnożą Surprised

Prawda, że z ciekawymi osobami studiuję?

A kolejny mój tekst też będzie pojedynkowy, no co zrobić, ja nie wiem... Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Delilah
Stalówka


Dołączył: 29 Kwi 2008
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: kraina zimna

PostWysłany: Pon 13:39, 19 Maj 2008    Temat postu:

Cóż, miałam szczęście być w takiej sytuacji, że byłam duchem przy powstawaniu tego opowiadania - a także, jeśli się nie mylę, pierwszą czytelniczką w związku z tym Wink. I pewnie to też pomogło mi wczuć się idealnie i od początku. Poza tym, nie było mi też trudno zrozumieć "biologicznego bełkotu" - nie żebym się na tym znała, tylko po prostu jakoś tak naturalnie przekazywałaś w opowiadaniu te informacje, że same weszły.

No a do tego nie będę też nikogo oszukiwać, że watek Shaman Kingowy po prostu bajecznie mi się podoba. Very Happy

W każdym razie, czuć w tym opowiadaniu, że dobrze Ci się je pisało, klimat mi się udzielił, i w ogóle cała jestem na tak, och!

(ale pojedynku nie chciałam skomentować, bo by mnie oskarżono o okropną stronniczość.)

(Del tu większość osób się zna mniej lub bardziej, więc wątpię, żeby pojawiały się takie oskarżenia;P Mad.)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:59, 22 Maj 2008    Temat postu:

Bosh, gdyby nie Chimi Chimi Moryo od ciebie (w sensie mp3), jakże wiele w tym opowiadaniu by zabrakło. Aż strach o tym myśleć! I tamten fazowy wieczór, jak oglądałyśmy ten odcinek Shaman Kinga. To mi zdecydowanie pomogło.
Pierwszą czytelniczką na pewno. Ba, prześledziłaś cały proces twórczy, czyż nie? Aczkolwiek nadal się zastanawiam nad tym opowiadaniem. Hm, dziwne jest takie Razz I od lat nie pisałam w pierwszej osobie. Właściwie to chyba nigdy. Może kiedyś w podstawówce, ale głównie kilka wypracowań i jakieś małe wstawki. To bardzo niezwykłe przeżycie było Wink
Rany, więcej takich faz! Myślę, czy by całego zbiorku nie napisać :>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin