Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Strzeż się karetki! [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:32, 08 Sie 2008    Temat postu: Strzeż się karetki! [M]

Od Autorki: Zaświadczam stanowczo, że niniejsze dzieło powstało ZANIM ganiały mnie auta MPO i ZANIM spotkałam na toruńskiej Starówce wybierających się na Grunwald współplemieńców. NAPRAWDĘ.

~~*~~

Cieć Josef wyszedł z wizawi,
O ścianę nim dupnęło
I jęknął: - Mejbi mnie się śni?
Mejbi dzys ys video?
- Kakoj widejo? Paszoł won!
Wtem z góry swoją fizys
Ukazał stary Carrington
Pytając: - Łot ys dzyzys?

A. Waligórski, „The Big Fight (bolszaja rozpierducha)”

– … I ten Rosjanin, czy też raczej Rosyjanin, sama rozumiesz, będzie tak naprawdę Polakiem – tłumaczyła energicznie Daria, wymachując górnymi kończynami na wszystkie strony. Wpadła właśnie w szał twórczy, a co za tym szło – musiała podzielić się z całym światem swoim genialnym pomysłem na powieść. Tym razem rzecz dotyczyła naszego rodaka w szeregach wschodniej mafii oraz paru jego zgoła absurdalnych przygód.
– Nie jest Polakiem, ten Rusek nie jest Polakiem – zanuciła smętnie towarzyszka Darii o wdzięcznym imieniu Joanna, garbiąc się i kuląc na swoim dość niewygodnym krześle. – Ile my będziemy jeszcze czekać? – zainteresowała się nagle nie na temat, ujrzawszy przemykającą dyskretnie kelnerkę. Kobieta, rozumiejąc powagę sytuacji, momentalnie ulotniła się z ogródka przylegającego do jednej z toruńskich restauracji. Joanna westchnęła, tęsknym wzrokiem obdarzając naleśnik konsumowany właśnie przez siedzącego przy sąsiednim stoliku chłopaka.
– Ty mnie w ogóle słuchasz? – zirytowała się tymczasem Daria, w głębi duszy przerażona, że cały jej wywód poszedł na marne.
– Teraz już nie – przyznała szczerze przyjaciółka, kiwając się na krześle. – Głodna jestem.
– Za pięć minut dostaną panie zamówione naleśniki! – oznajmił zza jej pleców radosny głos jednej z kelnerek. Joanna nieco się rozchmurzyła – wprawdzie jak Polak (tudzież Polka) głodny, to zły, jednak już sama świadomość, że upragniony obiad nadchodzi, działała leczniczo. Dziewczyna poprawiła się na siedzisku, po czym z błyskiem w oku zwróciła się do Darii:
– Ostatnie, co pamiętam z twojej wypowiedzi, to coś o jakiejś mafii, ale nie mam pojęcia, z czym to połączyć.
W myśl niepisanych praw przyjaźni, Daria z nieodgadnioną miną w wielkim skrócie opisała przyjaciółce zamysł swojej powieści. Opowiedziała o Rosjaninie, który był Polakiem, o Polaku, który okazał się Norwegiem i o dwóch konkurujących mafiach. W tym czasie od strony budynku zajmowanego przez przedsięwzięcie gastronomiczne o wdzięcznej nazwie „Manekin” zaczęły dobywać się smakowite zapachy. Pobudzona wonią naleśników Joanna wysłuchała, przemyślała, a nawet zrozumiała, zaś proces myślenia na czczo był u niej zgoła sensacją tudzież cudem.
– Dobra, przyjmijmy, że załapałam twój pomysł – oznajmiła wreszcie, zakładając sobie za ucho jasne włosy. – Nie rozumiem tylko, jaka w nim moja rola.
Piwne oczy Darii rozbłysły niczym gwiazdy. Dziewczyna niemal świeciła światłem własnym, gdy z radosnym uśmiechem na twarzy obwieszczała:
– Ty? Ty to napiszesz ze mną!
Wymówiła te słowa głosem tak triumfalnym, iż w tym momencie powinny były rozbrzmieć chóry anielskie, a siedzący w pobliżu kamienny Kopernik zejść z cokołu i pomknąć w stronę emitującej światłość niebiańskiej istoty, jaką z pewnością była Daria. Ona sama już słyszała bębny grzmiące na cześć przyszłych autorek bestselleru, widziała podrywające się do lotu białe ptactwo niesprecyzowanego gatunku, czuła nawet woń nagrody Nobla, choć oczywiście nie miała bladego pojęcia, czy to precjozum posiada w ogóle jakikolwiek zapach. Niebo w tamtej chwili posiadało barwę zwycięskiej purpury, a gwiazdy układały się w znak rychłej victorii. Jak przez grubą ścianę Daria słyszała głos przyjaciółki, oznajmiający z namaszczeniem…
– Ty chyba zwariowałaś!
Gwiazdy momentalnie zgasły, a chóry anielskie zostały brutalnie zastąpione przez muzykę prawie że elektroniczną, fundowaną im przez właściciela stojącego w pobliżu BMW. Jak to lubiło bywać, w kluczowym momencie całą wizję szlag trafił.
– Nie ma mowy – kontynuowała Joanna, jakby zupełnie nie zauważyła drastycznej zmiany na twarzy Darii. – Pytasz, dlaczego? – dodała, widząc, że przyjaciółka już otwiera usta. – Ano, choćby dlatego, że wszystko, co napiszę, się spełnia.
Daria już chciała zapytać, co takiego napisała Joanna, że jej słowo stało się ciałem, ale w porę zdołała ugryźć się w język. Z pewnością nie było to nic pozytywnego. Cóż bowiem może stworzyć osoba ubierająca się na czarno nawet w największe upały, hołubiąca swoje trampki w trupie czaszki i od dziecka obdarzona spojrzeniem szaleńca, który najchętniej ruszyłby z siekierą na miasto? Czasem lepiej tego nie wiedzieć.
– I dobrze – zaopiniowała niezrażona Daria. – Przynajmniej będzie wesoło.
Przyjaciółka roześmiała się, a był to śmiech mrożący krew w żyłach. Coś w rodzaju szatańskiego chichotu głównego czarnego charakteru pierwszej lepszej kreskówki. Kolczyki w uszach Joanny – też czaszki, nawiasem mówiąc – jeszcze dobrą chwilę fruwały na wszystkie strony.
– Będziesz żałować – oznajmiła najbardziej mrocznym, głębokim i zachrypniętym głosem, na jaki było ją stać. Daria jakoś nie przeraziła się tej groźby.
Mijały kolejne minuty, a zapowiedziany obiad wciąż nie nadchodził. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko że należy znaleźć sobie jakieś zajęcie, by zapomnieć o głodzie.
– Mam pomysł! – rozległ się triumfalny okrzyk, tak głośny, że Bogu ducha winne gołębie, skubiące dotąd ziarno na placu wokół ratusza, poderwały się do lotu. – Zacznijmy to pisać już teraz!
Joanna z miną sceptyka wywinęła młynka palcem wskazującym tuż nad lewym uchem.
– Na czym niby? – zainteresowała się uprzejmie, obrzucając podejrzliwym spojrzeniem zbyt dużą i zbyt żółtą torbę Darii, w której – na prywatne nieszczęście mniej uśmiechniętej z dwóch przyjaciółek – mogło się znajdować wszystko, także niezapisany notes, idealny do rozpoczęcia powieści.
Jakby zauważając wzrok Joanny, Daria sięgnęła do torby i poczęła w niej szperać. W chwilę później na stoliku pojawiały się po kolei: breloczek do kluczy – bez kluczy – w kształcie świni, karta biblioteczna, dwie paczki chusteczek higienicznych, rozpadający się telefon komórkowy, legitymacja szkolna, sześć skasowanych biletów oraz długopis opatrzony reklamą jakiegoś piwa. Wyzbywszy się zawartości wora stworzonego z pozszywanych kawałków różnych materiałów, zlustrowała uważnie rozłożone przedmioty, poszukując materiału, na którym dałoby się pisać. W pierwszym momencie jej wzrok padł na chusteczki, zaraz jednak zreflektowała się, że nie daj Boże, wytarłaby we fragment powieści nos – w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy ujawni się młodzieńcza skleroza tudzież zwyczajne roztrzepanie.
– Proponuję użyć biletów – podsunęła drwiąco Joanna, bujając się w najlepsze na krześle. – Bo i tak do czego innego już ci się nie przydadzą.
Daria przez moment wyglądała, jakby nie do końca dotarły do niej słowa przyjaciółki. Dopiero po kilkunastu sekundach względnej ciszy powietrze rozdarł okrzyk:
– Jesteś genialna!!!
Jeśli ktoś nie wytrzymał w tym momencie napięcia, to było to krzesło. Z hukiem runęło do tyłu, wraz z nim zaś tymczasowa właścicielka w osobie Joanny.

*

Był upalny, letni wieczór. Rosyjanin siedział w knajpie i trzecią godzinę czekał na naleśniki. Obsłudze „Manekina” nie spieszyło się jednak do realizacji zamówienia. Z nudów młodzieniec począł wystukiwać na blacie rytm znanego ongiś przeboju…
– Utknęłam – oznajmiła z żałością Joanna w przerwie między kęsami, odkładając na bok wściekle czerwony marker. Wiatr kołysał jej demonicznymi kolczykami.
– Co on tam mógł wystukiwać? – zamyśliła się Daria, ścierając dłonią dżem morelowy z podbródka. Jej rozważaniom nie sprzyjał bynajmniej monotonny stukot dochodzący od strony jednego z sąsiednich stolików. Co najbardziej zdumiewające, brzmiał dziwnie znajomo.
– Fy – odezwała się Joanna, przeżuwająca właśnie kawałek naleśnika – a fo nie jef fafem „Ły al we fempions”?
Daria nadstawiła ucha. Faktycznie, przyjaciółka miała trochę racji – wystukiwany rytm przypominał nieco niezapomniany przebój grupy Queen. Oczywiście, skojarzenie to nie było natychmiastowe, jednak nachodziło człowieka po pewnym czasie. Następny związek pchał się nieuprzejmie i nachalnie. Dla pewności – w końcu Joanna w pewnych kręgach uchodziła za czarownicę – Daria w oka mgnieniu przechwyciła bilet i swoim, niebieskim markerem naskrobała tuż za fragmentem zdania autorstwa przyjaciółki:
… „Do przodu, Polsko”. Albowiem Rosyjanin, wbrew nazwisku, był Polakiem.
– Patrz! – oderwała ją od tworzenia towarzyszka, niegrzecznie pokazując widelcem na sprawcę hałasu. Oto przy sąsiednim stole siedziało jasnowłose chłopię i w najlepsze stukało knykciem o blat. Niestety, po „czarach” Darii rytm nie zmienił się ani o jotę. Rozważając, jak nakłonić rzeczywistość do poddania się wytworom niebieskiego pisadła, dziewczyna na chwilę powróciła do kontemplowania biletu, zapominając na śmierć o stygnącym naleśniku.
Tymczasem do chłopięcia podeszła kelnerka o niezbyt zachęcającej fizjonomii – wyglądała bowiem jakby miała na twarzy bez mała pół sklepu z kosmetykami – i najwyraźniej coś mu tłumaczyła. On zaś zerkał na nią spode łba, ani na chwilę nie przestając postukiwać. Joanna przyglądała się nietypowej scence z nieskrywaną uciechą.
– Skandal! – wykrztusił wreszcie chłopak, wstając i nieomal przewracając znajdujący się przed nim stół. Daria oderwała się od obmyślania treści kolejnego zdania, zaś jej przyjaciółka nie spuszczała wzroku z młodzieńca, jednocześnie cały czas wpychając sobie do ust kawałki naleśnika.
– Tsi godzini ciekam na obiad! – darł się jasnowłosy klient, w jego głosie zaś dało się wyczuć wyraźny wschodni akcent. – A pani mi mówi, zie mam bić cierpliwi?!
Przyjaciółki zamarły w malowniczych pozach – Joanna z widelcem w połowie drogi między rozdziawionymi ustami a talerzem, zaś Daria z długopisem uniesionym niczym gotowy do zadania ciosu nóż. Dopiero po chwili pierwsza z nich huknęła basowym śmiechem, druga zaś skryła twarz w dłoniach, z wyrzutem informując blat:
– Przecież on miał być Polakiem!

*

Piwiarnia „U Szwejka” cieszyła się sporym zainteresowaniem zarówno ganiających po toruńskiej starówce turystów, jak i ludności miejscowej. Wszystko przez dogodne położenie tuż przy ratuszu oraz kryty „ogródek letni”, zaopatrzony w dwanaście telewizorów, transmitujących co tylko się gawiedzi podobało. W ostatnią sobotę czerwca, co powoli stawało się już tradycją, ów ogródek do ostatniego niemal stolika wypełniały rezerwacje, wszystkie na tę samą godzinę – punkt ósmą wieczorem. Powodem tego stanu rzeczy było nic innego jak żużlowa Grand Prix w Cardiff, którą transmitowała jedna z kodowanych stacji telewizyjnych, dostępnych tylko dla wybrańców losu. Kto nie mógł sobie pozwolić na dekoder wraz z ekskluzywnym pakietem kanałów, a chciał zobaczyć wielkie święto czarnego sportu, szukał miejsca, w którym w komfortowych warunkach można by pooglądać całe widowisko. W „Szwejku” było, co tu kryć, najlepiej – wygodne kanapy, przemiła obsługa i program zawodów za darmo. Na dodatek właściciel przybytku – zapalony żużlomaniak – doskonale rozumiał, że czasem zdarza się zasiedzieć z kumplami długo po transmisji, przy kielichu czegoś mocniejszego zastanawiając się nad przyczynami kolejnej porażki Polaków tudzież nad ślepotą sędziego – nie trzymał się zatem sztywno godzin zamknięcia, nierzadko pozwalając klienteli przesiadywać aż do świtu.
Daria wywodziła się z kibicowskiej rodziny, od pokoleń zakochanej w żużlu. Zapewne to właśnie ten czynnik zadecydował o wieczornym spotkaniu właśnie w piwiarni. W zgromadzeniu ogólnym uczestniczyli rodzice, wujek z dwójką dzieci płci obojga oraz dziadek. W ramach integracji do radosnej gromady okupującej największy stół w ogródku dokooptowano łypiącego ponuro draba, który był podobno przyjacielem właściciela, na dodatek zaś postawił na jednego z żużlowców całkiem sporą sumkę. Dla Darii zaś, by nie nudziła się zbytnio, znaleziono towarzystwo w postaci Joanny. Wprawdzie fanka czaszek delikatnie rzecz ujmując nie przepadała za sportami jakimikolwiek, jednak spotkanie ratowało ją od uczestnictwa w zlocie rodzinnym – i chyba tylko dlatego przyjęła zaproszenie.
– Piszemy? – uśmiechnęła się zawadiacko Daria, wyciągając z kieszeni plik biletów. Na części z nich widniały drobne, koślawe literki w dwóch kolorach. Joanna nie odpowiedziała, bez reszty pochłonięta czytaniem leżącego przed nią programu.
– Dajesz, Zdzichu, dajesz! – ryczał tymczasem drab, wymachując kończynami i nieomal strącając zamówioną przez Joannę gorącą czekoladę – która, nawiasem mówiąc, okazała się lodowata. Wykazując na ten fakt idealną obojętność, dziewczyna przysunęła się do Darii.
– Ty, ale tu nie ma żadnego Zdzicha – oznajmiła, kątem oka zerkając na program.
Przyjaciółka demonstracyjnie wzruszyła ramionami. Ponury drab wyglądał na zbyt pijanego, by przejmować się informacją tak nieistotną jak imiona poszczególnych zawodników.
– Dobra – skapitulowała Joanna po chwili względnego spokoju, zakłócanego wyłącznie przez drących się kibiców. – Na czym skończyłyśmy?
Daria posłała jej triumfalny uśmiech.

*

– Ustalmy fakty! – Bardziej roześmiana z przyjaciółek zaklaskała w dłonie. Poza wcieleniem mroku w osobie Joanny nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi – nic dziwnego, skoro na dwunastu ekranach jechali właśnie Polacy w liczbie sztuk aż trzech. – Mamy Rosyjanina, który de facto jest Polakiem i Polaka, który urodził się w Norwegii. Panowie uciekają karetką i…
– Właśnie to napisałaś – przerwała jej jakże uprzejmym tonem jedyna niezainteresowana żużlem osoba w towarzystwie. – Nie musisz się powtarzać. Uciekali karetką, to wiem… Za nimi zaś leciała… – Tu Joanna urwała na chwilę, co skrzętnie wykorzystał ponury drab, tym razem przysypiający z pustą butelką przytuloną do piersi.
– … grupa pseudokibiców – oznajmił tubalnym głosem, po czym zawył swoje ulubione – Dajesz, Zdzichu, dajesz!
– Grupa pseudokibiców – podchwyciła Daria. – Niezłe!
Za karetką biegł tłum pseudokibiców, zanotowała machinalnie Joanna, po czym przekazała bilet przyjaciółce.
– Albowiem Rosyjanin był… – Tym razem to Darii zabrakło słowa, nie mogła się bowiem zdecydować, jakiż to sport uprawiał główny bohater powieści. Odpadały wyłącznie dwie dyscypliny. W roli kierowcy bolidu Formuły 1 jakoś nie mogła go sobie wyobrazić, zaś snookerzysta nie był brany pod uwagę z tego względu, iż trudno było uzasadnić, dlaczego grupa fanatycznych chuliganów miałaby gonić spokojnego z definicji faceta z kijem prawie że bilardowym. – …sportowcem był – wybrnęła dyplomatycznie.
– Nie lubię sportu – zauważyła ponuro Joanna, z niepokojem spoglądając na draba, przechylającego się w jej stronę.
– To kim miał być? – zirytowała się Daria. – Aktorem? Aktor i pseudokibice, jasne… – prychnęła. Pochłonięta drwieniem z uwagi przyjaciółki, nie zauważyła, że Joanna zabrała jej bilet, beztrosko skreśliła ostatnie słowo, zamiast niego zaś wpisała ludzi w krzyżackich płaszczach i z toporami w dłoniach. Zaraz potem Panna Absolutnie Mroczna uniosła wzrok. To był zasadniczy błąd.
Za plastikowym oknem, w które zaopatrzona była przykrywająca ogródek płachta sunęła niewinnie karetka. Nie jechała wprawdzie na sygnale, jednak jej prędkość pozwalała mniemać, iż podąża z poważną misją do spełnienia.
– Dlaczego w krzyżackich płaszczach i dlaczego z toporami? – pytała Daria gdzieś poza obszarem świadomości Joanny. Jasnowłosa czarnowidzka całą uwagę skupiła na znikającej w oddali karetce.
– Płaszcze, bo to w końcu Toruń – odparła machinalnie, wciąż wpatrzona w scenę za oknem. Oto bowiem nie minęła nawet chwila, a w polu widzenia pojawiła się grupa ludzi w łopoczących na wietrze szatach. Każdy z nich trzymał w dłoni jeden z tych tandetnych, drewnianych toporów sprzedawanych w ramach pamiątek.
Chwileczkę! Toporów?
– Spełnia się! – jęknęła z przerażeniem Joanna, lecz jej słowa zagłuszył dochodzący zza okna okrzyk:
– Na Grunwald, rodacy!
– Ło matko i córko! – dorzuciła się do chóru Daria, najwyraźniej ujrzawszy rozgrywającą się na zewnątrz nietypową scenę. – Ty czarownico!
Joanna odwróciła się, posyłając przyjaciółce niewinne spojrzenie.
– Ostrzegałam – oznajmiła beztrosko, wzruszając ramionami. Jedno z nich trafiło niechcący opadającego na dziewczynę draba prosto w podbródek. Mężczyzna o gabarytach baobabu niemal natychmiast odchylił się ruchem wahadłowym, obdarzając swym jestestwem oparcie kanapy. Zadowolona z obrotu sprawy Joanna zręcznie przechwyciła bilet, po czym z pewnym odcieniem mściwej satysfakcji zaczęła pisać kolejne zdania:
Co było do przewidzenia, za niefortunnymi uciekinierami sunęli również członkowie obu mafii – zarówno tej rosyjskiej, jak i niesprecyzowanej narodowo. Uradowani zlokalizowaniem przestępców policjanci w radiowozie gnali tuż za mafiosami, nie zwracając uwagi na uskakujących z krzykiem przechodniów. Barwny korowód zaś zamykał pojazd MPO, który całkowicie przypadkowo znalazł się na toruńskiej starówce w najmniej po temu odpowiednim czasie.
– Liczysz, że się spełni? – zainteresowała się uprzejmie Daria, zaglądając Joannie przez ramię. Dziewczyna potrząsnęła radośnie głową, po czym zaprezentowała światu swój jakże mroczny – łamane przez złowieszczy – uśmiech.
– Przynajmniej będzie zabawnie – skwitowała. W tym samym momencie za oknem coś świsnęło, powodując nieziemski huk. Zgromadzona w „Szwejku” ludność na chwilę zamarła.
– Wot te na! – rozległo się od strony deptaka, zajmowanego teraz przez kilkunastu mężczyzn w ciemnych garniturach i kapeluszach rodem ze starych filmów gangsterskich.
– Ruskie! – potoczył się po ogródku głos, po czym wszyscy z wymalowanym na twarzy spokojem powrócili do oglądania pierwszego półfinału, w którym, rzecz jasna, nie jechał ani jeden Polak. Niestety, niedługo zaznali tej rozrywki, bowiem po chwili kolejny strzał przeszył powietrze. Pocisk musiał trafić w jakiś kabel, i to przypuszczalnie kabel szalenie istotny – momentalnie wysiadł prąd w całej okolicy. Przez chwilę gromada kibiców (oraz Daria z Joanną) siedziała cicho w egipskich niemal ciemnościach. Wszyscy w napięciu wyczekiwali trzeciego strzału.
– Try to find my Milky Way… – rozległo się nagle od strony draba. Pogrążony we śnie, nucił fragment piosenki, którą rozpoznała prawdopodobnie tylko Daria.
– A temu co? – zainteresowała się Joanna, z niechęcią odrywając wzrok od sylwetek mafiosów krążących po bruku i czyniących przy tym niemożebny hałas. – Śni, że zgubił batona?
Daria już chciała odpowiedzieć, że to kawałek francuskiego utworu z tegorocznej Eurowizji, jednak zamiast niej względną ciszę przerwał głos z oddali:
– Możecie się przymknąć? Nie widać, że tu trwa wojna gangów?
Na miejsce przypuszczalnej zbrodni podjechał tymczasem pojazd ze wszech miar przypominający radiowóz. Panowie w czerni byli jednak szybsi od funkcjonariuszy – w tempie rekordu świata w sprincie pomknęli w stronę otchłani, gdzie wcześniej znikła karetka. Niezrażony samochód w służbie policji ruszył za nimi, gawiedź zaś odetchnęła z ulgą. Niestety, pozostawał wciąż problem dwunastu niedziałających telewizorów, jak również świateł, które „dziwnym trafem” nie chciały się zapalić.
– Proszę o cierpliwość – ryczał właściciel, widząc wylewający się ze „Szwejka” tłum. – Wkrótce naprawimy usterkę!
Ludzie już nie słuchali. Grand Prix chwilowo na ekranach nie było, zapowiadająca się strzelanina została zduszona w zarodku, a jedyną godziwą rozrywkę stanowił przejeżdżający za oknem wóz należący do miejskiej oczyszczalni, znanej pod roboczym pseudonimem MPO. Dzięki świecącemu księżycowi można było nawet odczytać wspomniany skrót, wielkimi literami wypisany na boku pojazdu. Sporych gabarytów samochód nie zwrócił jednak należytej uwagi.
Joanna oraz Daria uparcie tkwiły na swoich miejscach, okrągłymi ze zdumienia oczami wpatrując się w pozostawione przez dwie mafie pobojowisko. Na widok pojazdu MPO ta pierwsza podskoczyła z uciechy.
– Spełnia się! – oznajmiła z nieskrywaną satysfakcją. Odpowiedziało jej tylko pochrapywanie draba, który korzystając z zamieszania stoczył się pod stół, wciąż obejmując butelkę.
Jakiś kwadrans później „Szwejk” powoli zaczął się ponownie zapełniać. Dwanaście telewizorów transmitowało bieg finałowy jak gdyby nigdy nic, drab siedział na kanapie, przytrzymywany przez właściciela, zaś Joanna i Daria wpadły w istny szał twórczy. Na znajdującym się przed nimi stoliku leżało jakieś dwadzieścia biletów przyciśniętych szklanką po „gorącej” czekoladzie. Wszystkie pokrywało drobne pismo w dwóch kolorach – niebieskim oraz czerwonym.
– Myślę, że to ty powinnaś napisać, że Rosyjanin się uratował – oznajmiła mentorskim tonem Daria. – Tylko twoja pisanina się sprawdza.
– Ale nie wiem, czy to ma jakiś sens. – Joanna z nutką melancholii popatrzyła przez okno. Samochód przedsiębiorstwa oczyszczania właśnie wracał. Z klapy, pod którą zazwyczaj wrzucało się śmieci, wystawał kawałek drewnianego topora.

*
– I jakie dopisałaś zakończenie?
Było słoneczne, majowe popołudnie roku pańskiego 2009. Pomimo otwartego na oścież okna, na korytarzu siedziby jednego z ogólnopolskich wydawnictw panował zaduch wprost nie do zniesienia. Ta niedogodność nie odstraszała jednak dwóch młodych dam oczekujących na przyjęcie przez jednego z redaktorów. Obie panie siedziały na niezbyt wygodnych krzesłach i konwersowały w najlepsze, jakby celowo ignorując wszelkie złośliwości ze strony pogody. U stóp przyszłych autorek prawdziwej, wydanej powieści spoczywała sporych rozmiarów walizka.
Joanna wzruszyła ramionami.
– Twoja propozycja wydawała mi się zbyt naiwna i przesłodzona – oświadczyła z zaskakującą szczerością. – Wymyśliłam, że tak naprawdę na czele rywalizujących mafii stały dwie przyjaciółki, córki gangsterskich rodów, które miały niesamowitą radochę z oglądania spektakularnej ucieczki Rosyjanina i Polaka. A oni… Cóż, dowiadują się o tym w ostatnim rozdziale, a w epilogu znajdują odpowiedzialne za cały ten cyrk kobiety i… – Wymownie przejechała palcem po gardle. Daria spojrzała na towarzyszkę z powątpiewaniem – przy tendencji do sprawdzania się, takie zakończenie było co najmniej niebezpieczne.
– No, nie patrz tak! – zirytowała się Joanna. – Napisałam to, pragnę przypomnieć, dwa miesiące temu. Dotąd się nie spełniło, więc widać moja twórczość straciła…
– Panie Joanna Marchlewska i Daria Świder – przerwał jej głos z biura. W otwartych drzwiach stał wysoki mężczyzna o siwiejących włosach i okularach pozbawionych dolnej części oprawki. Człowiek, w którego rękach leżał teraz los powieści przyjaciółek.
Chwilę później siedziały już w wygodnych fotelach, uważnie śledząc każdy ruch miłego pana z wydawnictwa.
– Nie rozumiem zupełnie – zaczął, opierając łokcie na swym rzeźbionym biurku – po co upierały się panie, żeby dostarczyć mi oryginał powieści. Już mówiłem, że nie widzę sensu w jej wydawaniu. Nie trafia w potrzeby rynku, rozumieją chyba panie?
– Ale to nie jest zwykła powieść! – przerwała mu odważnie Daria, powoli kładąc walizkę na świeżo wypolerowanym blacie. – Zresztą, niech pan sam zobaczy – dodała, otwierając czarny neseser.
Człowiek z wydawnictwa wstał, bezgranicznie zdumionym wzrokiem wpatrując się w zawartość walizy. Prawdę powiedziawszy, przywykł, że bogaci grafomani z aspiracjami próbują go przekupić, by pomógł w wydaniu takiego czy innego gniota. Tym razem jednak nie ujrzał łapówki. Neseser w całości wypełniony był biletami autobusowymi, w dodatku zapisanymi drobnym maczkiem w dwóch kolorach.
– I chcą panie powiedzieć, że…? – wyjąkał mężczyzna, z głuchym jękiem opadając na krzesło.
– Tak, to właśnie jest nasza powieść – oznajmiła z dumą milcząca dotąd Joanna.
Żadne z nich trojga nie zwróciło w tym momencie, co oczywiste, uwagi na rozgrywającą się za oknem scenę. Tymczasem spomiędzy gałęzi rosnących w pobliżu wydawnictwa drzew z cichym szelestem wyłoniły się lufy dwóch pistoletów…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:43, 23 Sie 2008    Temat postu:

Opowiadanie to jest przecudowne, przepiękne i dziwię się, że nie wygrało z moim absolutnie miażdżąco. Za każdym razem, jak czytam, to rechoczę jak głupia i zadziwiam się, jak można napisać coś tak komicznego, a nie wywołującego mojego zdegustowania - jako że komedie, wszystkie niemal bez wyjątku, darzą niezmienną pogardą i ich nie znoszę. A tutaj nie mogę się naczytać. Genialny pomysł, świetne wykonanie i do tego świetne zakończenie. Nic dodać, nic ująć.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin