Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Utopia [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 18:47, 09 Kwi 2012    Temat postu: Utopia [M]

Był taki konkurs nt. Szymborskiej, gdzie należało "rozwinąć" jej wiersz w opowiadanie. W dowolnym kierunku. Wybrałem wiersz "Utopia".
Niestety trzeba znać jego treść, żeby zrozumieć sens opowiadania, więc załączam takowy:


Utopia

Wyspa na której wszystko się wyjaśnia.
Tu można stanąć na gruncie dowodów.
Nie ma dróg innych oprócz drogi dojścia.
Krzaki aż uginają się od odpowiedzi.

Rośnie tu drzewo Słusznego Domysłu
o rozwikłanych wiecznie gałęziach.

Olśniewająco proste drzewo Zrozumienia
przy źródle, co się zwie Ach Więc To Tak.

Im dalej w las, tym szerzej się otwiera
Dolina Oczywistości.

Jeśli jakieś zwątpienie, to wiatr je rozwiewa.

Echo bez wywołania głos zabiera
i wyjaśnia ochoczo tajemnice światów.

W prawo jaskinia, w której leży sens.

W lewo jezioro Głębokiego Przekonania.
Z dna odrywa się prawda i lekko na wierzch wypływa.

Góruje nad doliną Pewność Niewzruszona.
Ze szczytu jej roztacza się Istota Rzeczy.

Mimo powabów wyspa jest bezludna,
a widoczne po brzegach drobne ślady stóp
bez wyjątku zwrócone są w kierunku morza.
Jak gdyby tylko odchodzono stąd
i bezpowrotnie zanurzano się w topieli.

W życiu nie do pojęcia.



Wieść gminna niesie, że przykładając do ucha muszlę, słychać w niej szum morskich fal. To fakt. Słyszałem szum falującej wody. I to był pierwszy zmysł, który się uaktywnił po restarcie.
Ewidentnie byłem po imprezie. I chociaż zazwyczaj budzę się wtedy z głową w muszli ze sformatowaną pamięcią, to nie dochodzi mnie żaden szum. Chyba, że przypadkowo pociągnę za spłuczkę.
Teraz było inaczej.
Przede wszystkim nie śmierdziało rzygowinami.
Najpierw pomyślałem, że straciłem węch. Mam wielki nochal, więc zrobiło mi się przykro, że od tej pory będzie pełnił tylko funkcję dekoracyjną. Nie podobała mi się ta wizja. Mój nos jest cholernie postmodernistyczny. A ja nie lubię współczesnej sztuki. Dlatego mam w domu jedno lustro. I to zasłonięte. Świetne rozwiązanie dla posiadacza paskudnej twarzy, ale nieco gorsze wyjście dla tych, którzy chcieliby stwierdzić obecność wampira.
Kiedy odkleiłem górne powieki od dolnych, moim oczom ukazał się przedziwny widok.
Plaża, palmy, błękitna woda, mewy...
Trochę się przestraszyłem. Nie żebym nie marzył o takich widoczkach codziennie, zwłaszcza siedząc w pomieszczeniu z widokiem na ścianę warsztatu samochodowego.
- To przez to sushi - wywnioskowałem, tłumacząc ryżem zawijanym w rybę utratę pamięci i obecność w dziwnym miejscu.
- Witaj! - usłyszałem głos zza pleców.
- AAA!!! - wydarłem się przerażony. Ze strachu piasek wyleciał mi z nosa i okazało się, że jednak mam w pełni sprawny węch. Poczułem podstęp.
Chyba tylko najgłupszy naiwniak nie podejrzewałby, że jest coś nie tak. Niebiańska plaża, piękna długowłosa kobieta w skąpym stroju z liści palmowych, zakrywającym tylko najbardziej niedostępne zakamarki ciała (oprócz pach).
Jeśli istniał zbiór pojęć, zawierających się pod słowem NORMALNOŚĆ, to ja mogłem go oglądać tylko z wewnątrz. I to gdzieś na horyzoncie.
Mój spryt, połączony z niebywałą czujnością, podpowiadał mi, żeby w żadnym wypadku nie dać się zwieść tej kobiecie o bujnych kształtach. Kto wie, może to był podstępny demon, który chciał mi wyżreć serce lub mózg? Albo, co gorsza, hostessa zapraszająca na darmowy pokaz garnków, z którego wyjdę z całym naręczem patelni za dwie pensje.
Przyrzekłem sobie, że cokolwiek by się nie działo, nie ulegnę jej urokowi, odmówię wszelkim prośbom i będę ją ignorował.
- Nazywam się Rebeka - przedstawiła się, prezentując lśniące, białe ząbki. - Przejdziemy się? - zaproponowała.
- Jasne - przytaknąłem.
Cholera. Nie przewidziałem, że musiała być wyszkolona w jakimś CIA albo KGB i znała sztuczki nawet na takich spryciarzy jak ja. Na pewno zastosowała przewrotne tricki psychologiczne połączone z działaniem na podświadomość. Ok, przejdę się z nią. Ale nie zaufam jej. Będę się pilnował.
- Napijesz się? - spytała, podając mi wydrążoną łupinę kokosa.
- Chętnie - powiedziałem i upiłem kilka łyków.
Cholera. Cholera.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem.
Ha! Teraz ja tu będę zadawał pytania. Rozglądałem się uważnie dookoła. Typowy krajobraz tropikalnej wyspy. Obleciałem wzrokiem otoczenie, po czym rozpocząłem tajną inwigilację przeciwnika, mającą na celu wykrycie urządzeń podsłuchująco-namierzających. Pewnie było tu tego mnóstwo. GPS, satelity i te sprawy.
- Gapisz mi się w cycki?
Cholera. Cholera.
- Skąd! Coś mi wpadło do oka - wybrnąłem i popadłem w samozadowolenie. Zawsze umiałem sobie radzić w takich sytuacjach.
- Jesteśmy na wyspie Utopia - oznajmiła, jak gdyby nigdy nic. Siedziałem trochę na mapach Google i nie mogłem sobie przypomnieć, żebym o takowej słyszał. Może akurat była pod chmurami?
Już miałem spytać o dokładne współrzędne, gdy nagle poczułem ukłucie w bosą stopę. - Auć! Co za cholerstwo? - Nie ukrywałem oburzenia. Niech wie, że potrafię być bestią. Odkleiłem przylepiony do pięty kawałek plastiku, który sprawił mi tyle bólu i przysunąłem go do twarzy. - To czyjś dowód osobisty! - stwierdziłem zdumiony.
- Zgadza się. - Z radości aż klasnęła w dłonie - Właśnie stanąłeś na gruncie dowodów - wyjaśniła.
Spojrzałem na nią tak, jak się patrzy na żółwia wygrywającego wyścig na dwieście metrów przez płotki.
- Że what? - popisałem się płynną angielszczyzną.
- Chętnie wszystko ci wyjaśnię, bo na tej wyspie wszystko się wyjaśnia - rzekła rozpromieniona i zatoczyła ręką koło.
Nie ukrywam, że w tym momencie czekałem, aż zza krzaków wyjdzie prezenter, ludzie z kamerami i ekipa z kwiatami, wszyscy będą się śmiać i klaskać, a gość z mikrofonem krzyknie: "Mamy cię!", a potem wszyscy wybuchną głośnym śmiechem i będą mnie klepać po plecach i polewać szampana. A jak się wszystko ładnie ułoży, to pójdę z Rebeką do łóżka.
Ale krzaczory pozostawały nieruchome.
Przyjrzałem się dokładnie temu, co mam pod nogami i rzeczywiście w piasek powtykane były tu i ówdzie kolejne dowody osobiste. Setki, tysiące.
Rebeka schyliła się i podniosła jeden z nich.
- O! Prawo jazdy! Dziwne, nie?
Przytaknąłem.
Cóż. Nie musiała być mądra. Ważne, że można się z nią było pokazać kolegom.
Szliśmy dalej w głąb wyspy, a w międzyczasie szukałem po kieszeniach swoich dokumentów, lecz moim łupem padł tylko telefon komórkowy. Z nadzieją spojrzałem na wyświetlacz, ale jedyne co zastałem to lakoniczny napis: brak zasięgu.
- Macie tu gdzieś zasięg?
- Nie - powiedziała - ale krzaki uginają się od odpowiedzi - mówiąc to, wskazała na pobliskie chaszcze, które rzeczywiście wisiały nisko nad ziemią, przygniecione białymi kopertami. Z ciekawości podszedłem bliżej i zerwałem jedną z nich. Wyciągnąłem ze środka zgiętą na pół kartkę, a kiedy ją rozłożyłem, moim oczom ukazał się napis: "w 1982 w Meksyku".
- Co to znaczy? - zapytałem.
- To odpowiedź - wzruszyła ramionami.
- A jakie było pytanie? - dociekałem.
- "Co to znaczy?"
Pacnąłem się w czoło z głębokim westchnięciem. Rebeka była ewidentnie głupia, ale pocieszałem się, że przynajmniej nie ma problemów z pamięcią krótkotrwałą.
- Chodzi mi o to, jakie jest pytanie, którego odpowiedzią jest "W 1982 w Meksyku"? - zapytałem bardzo, ale to bardzo powoli.
- Nie wiem - odparła lekceważąco. - Chyba nie mamy tu krzaka z pytaniami.
Zatęskniłem za domem. Poważnie. Poczułem się zagubiony, z dala od cywilizacji na wyspie dla obłąkanych. Pewnie gdzieś w centrum trójkąta bermudzkiego.
- Którędy na plażę? - widocznie nie potrzebowałem żadnego krzaka, żeby sformułować pytanie. To było naprawdę pocieszające w tych okolicznościach.
- Nie ma dróg innych oprócz drogi dojścia - wytłumaczyła. Spojrzałem w jej piękne oczy, które za pomocą dwóch drucików były najprawdopodobniej podłączone do ptasiego móżdżka. Już miałem coś powiedzieć, gdy nagle poczułem w kieszeni spodni wibrację.
SMS! Jest zasięg! Byłem uratowany!
Sięgnąłem po komórkę i odczytałem wiadomość, która głosiła:
"Odbierz kluczyki do swojego BMW! Wyśli sms o treści..."
Dalej nie czytałem. Cisnąłem zdenerwowany telefonem w najbliższe drzewo, a wysłużona komórka roztrzaskała się w drobny mak.
- Ostrożnie! - pisnęła Rebeka i pobiegła przytulić się do kory drzewa. Nigdy wcześniej takiego nie widziałem. Wyglądało jak jakiś niewielki dąb, ale miało czerwone liście. - To drzewo Słusznego Domysłu! - jęknęła i zaczęła gładzić korę w miejscu, gdzie ta spotkała się z telefonem.
- Ma cholernie rozwikłane gałęzie - zauważyłem i poczułem się jak wybitny botanik, podróżnik po tropikach, który napotyka na swojej drodze masę niebezpieczeństw, groźnych bestii i dzikich chaszczy. Gardziłem strachem i mogłem jeść obrzydliwe robale, bogate w źródło białka. Obrzydzenie było mi obce. Mogłem przetrwać w każdych warunkach. Walki wręcz z niedźwiedziami, tygrysami i wilkami to była dla mnie codzienność. Z każdych wychodziłem zwycięsko. Blizny, zadrapania, głębokie bruzdy i potencjalnie śmiertelne rany nie były mi straszne. Śmierci śmiałem się w twarz!
- Aaa! Wąż! - pisnąłem.
- To patyk - wyjaśniła Rebeka i po odczepieniu moich rąk od jej szyi, postawiła mnie z powrotem na ziemię.
Mruknąłem z niekłamanym podziwem na patyk, który miał najwidoczniej funkcję kamuflażu i w razie zagrożenia udawał węża.
- Jak się nazywa? Patyk Odkupienia? Patyk Prawdziwego Szczęścia? - zapytałem i byłem gotowy na każdą odpowiedź.
- Po prostu… patyk - powiedziała.
- Sprytne... - zmierzyłem go wzrokiem, żeby na przyszłość wiedział, z jak niewygodnym przeciwnikiem ma do czynienia. W sumie nie dziwiłem mu się, że na mój widok przybrał wygląd węża. Widocznie przejrzał najmroczniejsze zakamarki mojej psychiki i odkrył, że moją piętą achillesową jest lęk przed wężami.
- Boję się węży - wyjaśniłem Rebece, która patrzyła na mnie z politowaniem. - Jak Indiana Jones.
- Indiana Jones? - upewniła się.
- Właśnie on. - powiedziałem zawadiacko i Bóg mi świadkiem, że jak miałbym bicz, to jednym trzaśnięciem oskalpowałbym małpę kapucynkę z chirurgiczną precyzją.
Jeszcze raz zmierzyłem patyk wzrokiem i posłałem mu najbardziej pogardliwe spojrzenie z mojego repertuaru pogardliwych spojrzeń, przed którymi niejedna osoba się ugięła i czmychnęła, gdzie pieprz rośnie. To była moja tajna recepta na komorników.
- Zsikałeś się? - spytała Rebeka, patrząc wymownie na moje spodnie w okolicach krocza.
- Skąd! Bestia splunęła na mnie jadem tuż przed tym, jak zamordowałem ją wzrokiem. - zbagatelizowałem. Nie lubiłem zbytniego okazywania litości dla moich ran i blizn.
- To zwykły patyk - upierała się.
Spojrzałem z politowaniem na tę niespełna rozumu kobietę, która mieszkała tu od lat, a nie potrafiła odróżnić normalnego patyka od podstępnego kamuflażu, jaki potrafiły przybrać najprzebieglejsze egzemplarze tutejszej flory.
Podszedłem do strumyka, by opłukać morderczy jad, ale woda nagle nie wiedzieć czemu się wzburzyła.
- Nie radzę - ostrzegła Rebeka, łapiąc mnie za ramię i odciągając na bezpieczną odległość - to źródło, co się zwie Ach Więc To Tak.
Gwizdnąłem z podziwem na ten wybryk natury.
- Sam jesteś wybryk! - usłyszałem głos.
- Nie przejmuj się - uspokoiła mnie Rebeka - to echo. Czasem bez wywołania głos zabiera i ochoczo wyjaśnia tajemnice światów.
- Ach więc to tak - szepnąłem zdumiony.
- Co? - spytało źródło.
- To źródło gada! - krzyknąłem.
- Słuszny domysł - przytaknęło z podziwem drzewo Słusznego Domysłu. Rozglądałem się nieco spanikowany dookoła, starając się ogarnąć całą sytuację. W końcu wykonałem w tył zwrot i ruszyłem przed siebie.
- Gdzie idziesz? - spytała zdziwiona.
- Chcesz wiedzieć? To się przejdź do krzaka z odpowiedziami! - krzyknąłem zirytowany i przyspieszyłem. Miałem po prostu nadzieję, że wyjdę na plażę i znajdę łódkę, co się zwie Spieprzam Stąd, po czym odpłynę w siną dal.
Pod naciskiem stóp łamały się kolejne patyki, czekające na moment słabości, lecz tym razem nie dałem się wyprowadzić z równowagi. Sama wyspa pozornie jest ładna, ale wystarczy chwila, żeby diametralnie zmienić zdanie. Pewnie ogłaszają się w Internecie pięknymi zdjęciami, kusząc niezwykle niskimi cenami gruntów i nieruchomości.
Zapewne złapało się na ten trik mnóstwo studentów.
Kiedy przedarłem się przez ostatnie krzaki i drzewa, zamiast plaży ujrzałem dolinę. No nawet ładną, trzeba przyznać. Ale wiedziałem, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
- To dolina Oczywistości - doszedł mnie głos echa. Pewnie znowu mi tłumaczyło tajemnice światów.
- Ach więc to tak... - syknąłem zniesmaczony.
Już chciał zapytać, dlaczego trawa w dolinie układała się napis: "100 jest podzielne przez 10", ale moje wątpliwości rozwiał wiatr, który przybył nie wiadomo skąd.
- Nasz wiatr specjalizuje się w rozwiewaniu wątpliwości. Turyści nie mogą się go nachwalić - kontynuowało echo. Poczułem się odrobinę nieswojo. A jeśli na końcu wycieczki dostanę rachunek za usługi przewodnika? Nie miałem przy sobie gotówki, a terminali płatniczych pewnie nie mieli, a jeśli już to (znając moje szczęście) nazywały się terminalami Skończonej Miłości i nie obsługiwały kart Visa.
Echo, zupełnie niezrażone, mówiło dalej:
- Po prawej stronie doskonale widać jaskinię.
- Co w niej jest? - zainteresowałem się. Nie zdziwiłbym się, gdyby czekał tam stos tych sprytnych patyków, żeby znów mnie dopaść i rozszarpać na strzępy.
- Sens - powiedziało echo.
- Idziemy tam! - krzyknąłem. - Tego szukałem od początku!
- A nie plaży? - zdziwiła się Rebeka, która, odkąd echo przejęło obowiązki oprowadzającego, nie odzywała się od dłuższego czasu. Musiałem przyznać, że taki stan rzeczy bardzo jej służył.
Skierowałem swoje kroki w stronę rzeczonej jaskini, bo potrzebowałem Sensu jak kania dżdżu. Przy okazji pocieszałem się w duchu, że tu naprawdę chodzi o ten Sens przez wielkie "S", a nie jakiegoś krwiożerczego potwora, któremu dali tak ochrzcili.
- A nie chcesz obejrzeć jeziora Głębokiego Przekonania? - zachęcało echo. - Czasami z dna odrywa się Prawda i na wierzch wypływa.
Prawdę mówiąc, nie miałem najmniejszej ochoty. Zatęskniłem za zwykłymi jeziorami, nad które jeździłem ze znajomymi w upalne dni. Tam z dna odrywały się najwyżej chmury mułu,
Schodziłem coraz to niżej i niżej, aż w końcu wszedłem w strefę cienia. Spojrzałem w górę na olbrzymi obiekt, który górował nad doliną.
- Co to? - zapytałem, będąc pewnym kolejnej maksymalnie durnej nazwy.
- Pewność Niewzruszona - powiedziała tym razem Rebeka.
Nie zawiodłem się.
- Z jej szczytu roztacza się Istota Rzeczy - dopowiedziało echo.
- Chętnie bym popatrzył, ale ten wasz Sens jakoś bardziej mnie kręci - wytłumaczyłem i kontynuowałem wędrówkę. Czułem, że na tej przeklętej wyspie, na której znalazłem się w niewytłumaczalny sposób, jaskinia z Sensem w środku okaże się jedynym przyjaznym miejscem.
Na początku wędrowałem w ciemności po omacku przez kilka metrów. Kiedyś byłem harcerzem i znałem sposoby na poznanie rozmiarów jaskini.
- Echo! - krzyknąłem.
- Co? - odpowiedziało echo.
Tego się nie spodziewałem. Szedłem więc dalej. Krok po kroczku. Ostrożnie...
Nagle zapaliło się światło.
- Co mnie tu robi? Niech wyjdzie! - usłyszałem zrzędliwy głos starszej kobiety. Kiedy się odwróciłem ujrzałem woźną w niebieskim fartuchu w kwiaty i z chustą na głowie w tym samym kolorze. W ręku trzymała mopa.
- Gdzie jest Sens? - zapytałem z rozpaczą w głosie.
- No znowu się tałatajstwo pochlało i mi sensu szuka w składziku na miotły - fuknęła, okładając mnie włochatym orężem. - W końcu dyrektor się dowie, jak wy nauczyciele polskiego się bawicie w piątki po lekcjach!
Przyznaję bez bicia, że oniemiałem.
Grzecznie wstałem, ukłoniłem się, odkleiłem wiadro od tyłka i lekko skulony wyszedłem do pokoju nauczycielskiego, gdzie na stole walały się moje notatki. Pamięć powoli zaczęła wracać.
Spojrzałem na książkę, która leżała otwarta na wierszu o tytule "Utopia".
- Szymborska... Ach więc to tak... - szepnąłem i wtedy wszystko zrozumiałem.
Przeczytałem jeszcze ostatnie wersy. Jak można się dziwić, że wszyscy z tej wyspy dawno spieprzyli? Jakby Szymborska tam kiedykolwiek była, to tak przebierała nóżkami, że znalazłaby się w Sztokholmie przed kapitułą w dwie godziny.
Za oknem słońce już dawno zaszło. Chciałem się cieszyć na wolną sobotę, ale nie umiałem. Spakowałem torbę i pobieżnie spojrzałem, jaki wiersz będę omawiać z uczniami po weekendzie.
"Stepy akermańskie" Mickiewicza.
Powziąłem gorące postanowienie, żeby w poniedziałek wziąć ze sobą do szkoły kapok.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

vyvy
Stalówka


Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: stamtąd

PostWysłany: Pon 21:04, 09 Kwi 2012    Temat postu:

"Chyba, że przypadkowo pociągnę za spłuczkę." Chyba że

"AAA!!! - wydarłem się przerażony."
"Aaa! Wąż! - pisnąłem. "
wydaje mi się, że jak już Aaa, to właśnie tak zapisane, w każdym razie trzeba się zdecydować, bo raz masz tak, raz tak.

"co się zwie Spieprzam Stąd" co się zwie: Spieprzam Stąd, albo Spieprzam Stąd w cudzysłowie, ewentualnie inwersją

"a nie jakiegoś krwiożerczego potwora, któremu dali tak ochrzcili." coś tu nie pasuje

"Tam z dna odrywały się najwyżej chmury mułu," - kropka

lekkie i nawiązuje do wiersza doskonale. nawet miło się czytało, przyzwoicie napisane. no i zakończenie ok, fajne wyszło z tymi schowkiem na mopy, choć można się było spodziewać, że zakończenie będzie w takim stylu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin