Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Na czerwonym globie- [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 11:41, 21 Sie 2008    Temat postu: Na czerwonym globie- [M]

Robert stanął na skraju urwiska, spoglądał w dal. Skafander z pianoplastu nieco cisnął pod szyją w miejscu gdzie łączył się z hełmem, postąpił krok do tyłu, trudno było się poruszać, kiedy miało się na sobie grubą warstwę plastycznej giętkiej a jednak litej i ściskającej każdy fragment ciała mazi przybranej plastykową powłoczką dla zachowania trwałego kształtu, a jednak ów strasznie ciasny i krępujący ruchy kombinezon miał wiele zalet był lekki zapewniał należytą ochronę przed atmosferą czerwonej planety. Mars był tego dnia spokojny i zdawał się tym razem przyjaźnie spoglądać na obcych przybyszów.
Valles Marineris rozciągająca się przed oczyma Roberta niczym wąż ciemności zdających się nigdy nie kończyć. Był ów gigant największą formacją geologiczną Marsa a po przyrównaniu doń Wielki kanion stawał się malutką dziurą w ziemi.
Drugi ledwo dostrzegalny brzeg spowiła nisko wzniesiona chmura pyły wzbitego przez wiatr, Aresowe niebo mieniło się w jasnych odcieniach czerwieni a piasek unoszony na podmuchach dwutlenku węgla błyszczał w tym świetle jak tysiące nanokryształków, ponoć, gdy pierwsi kolonizatorzy przybyli tu dwadzieścia lat temu ten marsjański kurz był dlań największym wrogiem, ponieważ dawne skafandry o mniejszej szczelności niż te używane teraz często przepuszczały piasek do wnętrza, takoż samo jak ongisiejsze komputery, przybyłe tu razem z ludźmi, psuły się niemiłosiernie narażając załogi lądowników. Potem minęły lata zanim przygotowano nowe wyprawy, wysłanie nowych załóg już nie kosztowało tyle, co wcześniej wszystko dzięki prekursorskim technologią i materiałom, jednak w całym szale restauracji zarzuconej eksploracji Marsa zapomniano o czynniku ludzkim przecież dominującym, jeśli chodzi o sukces misji a także najbardziej jej zagrażającym. Człowiek jest przecież nie doskonały, liczono, więc iż wybór jednostek najbardziej odpornych psychicznie i fizycznie mających za sobą forsowny trening i tysiące godzin lotów kosmicznych a także staranne wykształcenie i ugruntowaną wiedzę specjalistyczną z jakiejś dziedziny przydatnej w odkrywaniu tajemnic planety noszącej imię boga wojny. Na nic się zdały selekcja i nowe technologie wobec długotrwałego pozostawania daleko od ziemskiego domu będącego jedynie plamką na niebie. „Po coś my się tu pchali” pomyślał Robert, przecież tu niczego prócz piachu i skamielin bakterii niema, „nazywali nas drugim pokoleniem Marsjan jakież to było cyniczne tak mówić, ba niemal szydercze” gorycz, gorycz go zalewała a przecież był w początkach przygody pełen entuzjazmu. Jakie wielkie wywołało w nim zdziwienie, gdy po raz pierwszy on pełen entuzjazmu chłopak zetkną się z szarym życiem na marsie i co go przeraziło równie szarą śmiercią, tu inaczej pojmowało się te sprawy z większym dystansem, wpierw nie mógł tego znieść później przywykł tak przynajmniej chciał myśleć, że przywykł, lecz tak naprawdę wiedział, iż zmiękł, słabł z każdą minutą spędzoną na Aresowym globie tak samo jak ci przybyli przed nim w tak zwanym zżucie inżynieryjnym oni też z ludzi silnych i pewnych siebie przeistaczali się w kruche i zaniepokojone o swój los istoty post ludzkie. Mimo zakazów i surowych kar izolacji, wielu kolonistów zażywało narkotyki i/lub piło alkohol, otrzymywano owe używki w laboratoriach placówek naukowych, wszędzie tam gdzie był niezbędny sprzęt.
Nikt z tych, którzy odurzali się nigdy wcześniej przed przylotem na Marsa nie byli uzależnieni, tu się po prostu nie dało wytrzymać, człowiek dawał radę przez pierwsze trzy miesiące rzadko, kto opierał się pokusie dłużej, później każdy wymienkał i zapadał się w tą „czarną dziurę” bez dna, pomocą służyły narkotyki, ale „wspaniały lek na wszystko” działał tylko jakiś czas później nadchodziło przygnębienie sto razy większe niż wcześniej odczuwane, alkohol pili głównie oficerowie dowodzący misją, byli oni najczęściej pilotami w lotach testowych, twardzi i wytrzymali zarówno psychicznie jak i fizycznie w zetknięci z depresją panującą w bazię wśród członków jej załogi Pękali jak mydlana bańka, pili tylko dal tego, że musieli dawać dobry przykład załodze a tak naprawdę to wykańczali się szybciej niż ktokolwiek inny. Przysłano ich tu, aby zapobiec spadkowi morale, o ironio! Na początku było ich czterech, teraz został jeden. Pierwszy zginą Malas, popełnił samobójstwo, strzelił sobie w głowę po nieudanej akcji ratowniczej, której przewodził, następny Oley, potrzaskał wizjer swojego hełmu i pękł jak przepompowany balon. Hirosi zapił się na śmierć podczas pełnienia warty. I tak został tylko Robert „najtwardszy” można by rzec, wzór cnót -pił umiarkowanie, narkotyki były odległym głosem szaleńczej młodości spędzonej wśród zniszczonych bloków z wielkiej płyty, ostatnie takie osiedle w kraju a przynajmniej jedno z ostatnich. Żył w takim pięć lat zanim przeprowadził się do campusu. We wczesnym dzieciństwie mieszkał z dziadkami na wsi, a właściwie niewielkim miasteczku. Będąc tu na Marsie wspominał dawne czasy i chyba właśnie wspomnienia ratowały go przed pogrążeniem się w ciemności własnego umysłu, ale samego Aresa za wroga nie brał prędzej za przyjaciela nieco niebezpiecznego i szalonego, lecz miłego, bo jeśli przestrzegałeś jego reguł to niczego ci nie zrobił.
- Robert -usłyszał w słuchawce pytający głos nieco przygłuszony szumem- odwróć się – dopowiedział ten ktoś.
Okręcił się o sto osiemdziesiąt stopni, ktoś szedł ku niemu jakaś postać, wyglądała niczym jeden z tych śmiesznych ludzików z dziecięcych rysunków, pięć kresek i główka a przynajmniej tak ją postrzegał na tle niewielkiego zbocza, które stanowiło ludzika tło. Marsjanin? Czy fatamorgana?
-Kto tam- zapytał Robert
-To ja Hal- odpowiedział niski głos.
Hal był Szkotem geologiem, znakomitym specjalistą w swojej dziedzinie, lecz także narkomanem, od, kiedy znalazł się na Marsie.
-Cześć – powiedział Robert, gdy podawali sobie ręce.
- Witaj- przywitał się Hal.
-I jak tam znowu grzebałeś się w piasku- zaśmiał się Robert.
-No tak to moja praca- odpowiedział Szkot- a ty, co porabiasz- zapytał.
-A wiesz szczerze powiedziawszy to nic mam wolne za tydzień lecę do domu.
-Ech, też bym chciał już wrócić.
-Ile ci jeszcze zostało.
-Cztery miesiące i dwa tygodnie.
- To już wkrótce- powiedział pocieszycielsko Robert
- Jeszcze, jeszcze tu to szmat czasu- oznajmił zmartwionym głosem Hal, mimowolnie ujawniając w głosie swoją zgryzotę.
-Naprawdę nie powinieneś się przejmować, chyba wytrzymasz.
Nie dopowiedział.
-Wiesz ja już musze wracać, bo zaraz mi się skończy tlen w butli- powiedział Robert
- Ja będę wracał za kilka godzin- zapłakał.
W słuchawce Roberta szemrał cichy szloch.
-, Co ty Hal płaczesz
- Już nie mogę wytrzymać, kurwa mać pierdole tą planetę
Robert przeraził się takie sytuacje często kończyły się śmiercią przez popełnienie samobójstwa, podszedł do Hala, ale ten odepchną go.
-Już dobrze- powiedział Szkot i roześmiał się głośno
-Ale mnie nastraszyłeś.
-Sam się bałem, dzięki.
- Jest tu ktoś z tobą- spytał Robert
- A co myślisz, że ja…
- Tak
-A jest tu tak jedna młoda pani Geolog z Oxfordu, jakaś nowa przyleciała w ostatnim zrzucie, jak ona ma na imię, Kate.
- Z wysp.
- Tak jak ja, Szkocja.
-Cholera nie ma tu żadnych Polaków tylko ja, powinni kogoś sprowadzić języka ojczystego zapomnę.
-Nie narzekaj tu jest mnóstwo brytolów a rozmawiam tylko z tobą, pyzatym niedługo wracasz- powiedział.
- No, ale my tu sobie gadamy a tlenu coraz mniej, musze wracać do ariersa.
-Ja też już musze wracać na stanowisko, bo sobie krzywdę zrobi ta dziecina.
Hal odszedł, Robert został sam, pomimo tego, iż miał wielu dobrych znajomych w bazie to jednak czuł się samotny wśród jej mieszkańców, dziwił się, dlaczego odczuwa taką pustkę wszak biegle posługiwał się angielskim (w tym języku mówili wszyscy w bazie) a jednak coś było nie tak…
Wyleciał na prostą pozostawiający za sobą kanion z jego ciemną paszczą, za wąwozem widoczne ślady pozostawiły po sobie ciała niebieskie, kilka kraterów urozmaicało monotonny teren płaskiej równiny, była ona także tu i ówdzie poprzecinana zmarszczkami sięgającymi do tego miejsca od Valles Marineris, lot nad niziną pełną czerwonego piasku zdawał się być bezpieczny, lecz to pozorne poczucie niebezpieczeństwa mogło zabić, ponieważ zaraz za płaszczyzną wznosiła się wysoka ściana skał tworzyły ją trzy wulkany Ascraeus Mons, Pavonis Mons, Arsia Mons. Pojawiały się nagle przed oczyma, łatwo było się zderzyć z którymś z nich, rozpościerających swe mocarne ramiona na przestrzeni setek kilometrów, więc i wyminąć nie sposób. Szczególnie wiele wypadków zdarzało się, gdy trwała burza piaskowa, właśnie wtedy doceniano te kilka wyrw w ziemi, po lodowcowych bądź po kolizyjnych, ułatwiały one orientacje, gdy na nic były przyrządy nawigacyjne i radary. Po za tym w czasie spokojnych lotów, kiedy nic się nie działo było, co podziwiać, to wzmacniało koncentrację, Mars przytłaczał monotonią a tu i jeszcze w kilku miejscach miało się jakąś atrakcje, prymitywną, ale jednak…
Robert zauważył zboczę jednego z wulkanów. Wysoki na około dziesięć kilometrów nieregularny mur czerwonych skał stopniowo rósł w miarę jak się do niego zbliżał. Robert poderwał, ariersa, aby wzniósł się, po chwili „wszedł” na szczyt półki skalnej był gdzieś obok dosyć daleko od stożka jak się później okazało. Wyglądało to jak płaskowyż, powierzchnia była poprzecinana krótkimi acz głębokimi kanałami. Nad „płaskowyżem” leciało się przyjemnie, tu nie można było się nudzić człowiek podziwiał widoki, które zawsze zachwycały. Postrzępione skały zmieniały się pod wpływem wyobraźni w ludzi, zwierzęta, twarze o wyrazach smutnym i wesołym. Wiele z głazów przypominało robaki- przyrównanie do modliszki było najpopularniejsze, wszystko tu wyglądało jak żywcem wyjęte z obrazów kubistów. Surrealistyczne kształty dziwaczne formy przyniosły temu miejscu przydomek „Galeria”. Na „galerii” się podziwiało i czciło ją, lecz nie lekceważyło, bo jak wszystko na Aresie była niebezpieczna.
Miejsce, nad który suną w dziwny sposób przypominały mu jego dom, liczne pagórki odzwierciedlały nieco formę terenu, jaka zapamiętał na ziemi, pewnie przez tego Marsa wszystko mu się pomieszało, ale miał dziwnie, natarczywe uczucie jakby to wyglądało tam na ziemi właśnie tak jak tu tyle, że pokryte trawą. „Jak w domu” pomyślał i na raz przypomniał sobie, iż dziś jest środa, „więc już tyko tydzień” ucieszył się a jednocześnie nieco zaniepokoił, dziwnie przestraszyła go myśl o opuszczeniu tej planety i tych ludzi? „Hal jak sobie poradzi” zafrasował się, „kiedy on wraca?” Żal mu było zostawiać przyjaciela samego wśród tych naćpanych, zachlanych szaleńców. Wiedział, że opuszczenie go będzie przykrym doświadczeniem, przecież już tu nie wróci, nigdy nikt już go nie skusi na powrót za żadne pieniądze. Hal będzie musiał przetrwać. „Ciekawe, kiedy on wróci na ziemie” powtarzał jak mantrę. „I czy zdecyduje się na ponowne odwiedziny marsjańskiego globu”. Czerwona planeta dla Hala miała niemal mistyczne znaczenie jak bóg, modlił się do niego do swego bożka ożywianego narkotykami i alkoholem- czerwonego bożka zła, który nigdy go nie wysłucha.
Był już nieco zmęczony przeciągającym się lotem, pomyślał, iż pomylił drogi jednak komputer pokładowy nie poinformował go o żadnej nieświadomej zmianie kursu, mieścił się w granicy błędu ręcznego sterowania jednak na wszelki wypadek zresetował komputer i ponownie przerzucił przez zeń informację dotyczące trasy, w porządku stwierdził rzucając okiem, na plazmstowy blat. Mijając oczyma kolejne wskaźniki od lewej do prawe, mimowolnie wyjrzał w Marsjańską dal. Od zachodu zbliżała się burza piaskowa, radar także ją wychwycił i przedstawił jako ciemną plamę żółtej barwy zalewającą połowę plazmstowego ekranu umieszczonego u podstawy kabiny śmigacza. Zwiększył prędkość na, tyle aby czmychnąć wichurze, licznik sekundę później wskazywał ponad jeden mach i systematycznie rosła dwa, trzy, cztery -rany Boskie, co za ból, jeszcze, jeszcze. Teraz skończę się stracę życie, teraz, trzeba je tak skończyć, bo nie ma już innego wyjścia!!! Mars, ja, Hal, burza na horyzoncie, dom -łańcuch skojarzeń. A przecież dom już nie istnieje, dlaczego chcę wracać tam skoro i tak niczego nie zastanę, tu jest mój dom, wszyscy są gdzieś daleko po za granicą poznania, umarli ja też umrę…
- Aaaaaaaa!!!- Krzyczał
Ból ogarnął jego ciało, przygniótł niczym wieki ciężar. Po chwili zorientował się, że wskaźnik pędomierza wskazuje blisko pięć macha, komputer włączył blokadę i zredukował moc, prędkość spadła stopniowo aż do ośmiuset kilometrów na godzinę.
-Co ja robię- zadał pytanie samemu sobie
„Coraz częściej mi się to zdarza” -pomyślał przerażony, „ale jeszcze nigdy nie było to pięć macha następnym razem… Nie będzie go!”.
Coś go trapiło nie wiedział jednak, co? „Hal” pozbierał myślał – „on nie da rady wrócić do bazy ta burza…” Burza zbliżała się niemiłosiernie niemal czuło się tą siłę, potężne podmuchy dwutlenku węgla docierały do niego z kilkakrotnie słabszą siłą, lecz wiedział, że mogą stanowić utrudnienie nawet teraz.
Nie myślał o pylastej nawałnicy ani nawet Halu chciał dotrzeć do bazy i odpocząć, wejść do swego pokoiku zamknąć drzwi marzyć o ziemi, Polsce ojczyźnie, której tak nienawidził a jednocześnie kochał, więc dlaczego chciał się zabić może, dlatego że świat, który miał w pamięci tamtą błękitną planetę teraz nie istnieje, ba nigdy w realnym świecie jej nie było tylko w snach.
Wylądował na platformie umieszczonej obok centrali łączność. Wysiadł z ariersa, nad płaskowyżem szalała zamieć. „Hal pewnie wróci inną trasą” zastanawiał się, ale niekoniecznie chciał na nie odpowiadać, azali mógł. Zszedł z platformy startowej po schodkach prowadzących na ścieżkę do pomieszczeń mieszkalnych, tworzyły je stalowe walcowate i sczepione ze sobą śluzami, ustawione na czworonożnych podstawach. Nazwa puszka była oczywista wynikała ze kształtu, lecz spotykało się także inne bardziej lub mniej barwne epitety mówiono, więc o słoikach, konserwach etc. Jednak najpopularniejsza pozostawała puszka, z każdej tak owej wrastała u podstawy po środku walcowata śluza powietrzna zwieszona wertykalnie. Do śluzy wchodziło się przez właz umieszczony wewnątrz walca. I to był niemal koniec kolejnego dnia na czerwonym globie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez edgar20 dnia Czw 11:43, 21 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Martwa
Piórko Wróbla


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: szafy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:37, 31 Sie 2008    Temat postu:

Cytat:
Skafander z pianoplastu nieco cisnął pod szyją w miejscu gdzie łączył się z hełmem, postąpił krok do tyłu, trudno było się poruszać, kiedy miało się na sobie grubą warstwę plastycznej giętkiej a jednak litej i ściskającej każdy fragment ciała mazi przybranej plastykową powłoczką dla zachowania trwałego kształtu, a jednak ów strasznie ciasny i krępujący ruchy kombinezon miał wiele zalet był lekki zapewniał należytą ochronę przed atmosferą czerwonej planety.
Najpierw nasuwa się pytanie: to skafander postąpił krok do tyłu? A może hełm? Potem zaś zapytałam: Czy mu przypadkiem przecinek nie pomylił się z kropką?
Cytat:
Drugi ledwo dostrzegalny brzeg spowiła nisko wzniesiona chmura pyły wzbitego przez wiatr, Aresowe niebo mieniło się w jasnych odcieniach czerwieni a piasek unoszony na podmuchach dwutlenku węgla błyszczał w tym świetle jak tysiące nanokryształków, ponoć, gdy pierwsi kolonizatorzy przybyli tu dwadzieścia lat temu ten marsjański kurz był dlań największym wrogiem, ponieważ dawne skafandry o mniejszej szczelności niż te używane teraz często przepuszczały piasek do wnętrza, takoż samo jak ongisiejsze komputery, przybyłe tu razem z ludźmi, psuły się niemiłosiernie narażając załogi lądowników.
nisko wzniesiona chmura pyłu powinna być. Poza tym, jedno zdanie powinno być na jeden temat, gdyż nie jest ono odbiegającym od tematu tasiemcem. (Swoją drogą ciekawie by wyglądał taki tasiemiec uciekający przed tematem...)
Cytat:
Jakie wielkie wywołało w nim zdziwienie, gdy po raz pierwszy on pełen entuzjazmu chłopak zetkną się z szarym życiem na marsie i co go przeraziło równie szarą śmiercią, tu inaczej pojmowało się te sprawy z większym dystansem, wpierw nie mógł tego znieść później przywykł tak przynajmniej chciał myśleć, że przywykł, lecz tak naprawdę wiedział, iż zmiękł, słabł z każdą minutą spędzoną na Aresowym globie tak samo jak ci przybyli przed nim w tak zwanym zżucie inżynieryjnym oni też z ludzi silnych i pewnych siebie przeistaczali się w kruche i zaniepokojone o swój los istoty post ludzkie.
Chłopak zetknął się na Marsie.
Tu inaczej pojmowało się te sprawy PRZECINEK z większym dystansem, wpierw nie mógł tego znieść PRZECINEK później przywykł PRZECINEK tak przynajmniej chciał myśleć, że przywykł - powtórzenie
Aresowym globie PRZECINEK tak samo jak ci przybyli przed nim w tak zwanym ZRZUCIE (jeżeli ma być zżucie, to oni biedaków wyżuli jak gumę?) inżynieryjnym KROPKA
Może to dlatego, iż nie jestem zorientowana w takich tematach, aczkolwiek co robi tam ten "post"? No i z tego zdania mało zrozumiałam, gdyż sensu nie ma on żadnego.
Cytat:
Nikt z tych, którzy odurzali się nigdy wcześniej przed przylotem na Marsa nie byli uzależnieni,
nie był uzależniony
Cytat:
w zetknięci z depresją panującą w bazię
zetknięciu w bazie
Cytat:
wśród członków jej załogi Pękali jak mydlana bańka
Czemu pisownia aż z dużej litery w samym środku zdania (notabene, cholernie długiego)
Cytat:
pili tylko dal tego
Potem zorientowałam się, że chodzi o 'dlatego'.
Cytat:
Pierwszy zginą Malas
zginął
Cytat:
-No tak to moja praca- odpowiedział Szkot- a ty, co porabiasz- zapytał.
Zły zapis dialogu, szerzący się w całej rozmowie. Powinno to wyglądać:
- No tak PRZECINEK to moja praca - odpowiedział Szkot. - A ty, co porabiasz? - zapytał.
Chociaż to zapytał jest zupełnie zbędne, kiedy się dostawiło tam znak zapytania.
Cytat:
-Naprawdę nie powinieneś się przejmować, chyba wytrzymasz.
Nie dopowiedział.
Chyba raczej odpowiedział.
Cytat:
Robert przeraził się takie sytuacje często kończyły się śmiercią przez popełnienie samobójstwa,
Nie lepiej, że kończyły się samobójstwem?
Cytat:
ale ten odepchną go.
Odepchnął.
Cytat:
rozmawiam tylko z tobą, pyzatym niedługo wracasz
Mimo całego komizmu tego błędu, zmuszona jestem go wytknąć: chyba raczej poza tym.
Cytat:
Robert zauważył zboczę jednego z wulkanów.
Gratuluję krótkiego zdania. A powinno być 'zbocze'.
Cytat:
twarze o wyrazach smutnym i wesołym
smutnych i wesołych.
Cytat:
Wiele z głazów przypominało robaki- przyrównanie do modliszki było najpopularniejsze, wszystko tu wyglądało jak żywcem wyjęte z obrazów kubistów. Surrealistyczne kształty dziwaczne formy przyniosły temu miejscu przydomek „Galeria”. Na „galerii” się podziwiało i czciło ją, lecz nie lekceważyło, bo jak wszystko na Aresie była niebezpieczna.
A teraz tak: kubizm i surrealizm to dwa zupełnie inne prądy w sztuce. Zaś modliszka nie mogła być przyrównywana do kubistów, bo ci, jak sama nazwa wskazuje, malowali przedmioty zgeometryzowane. Poza tym, ten przydomek był z dużej litery czy nie?
Cytat:
Miejsce, nad który suną w dziwny sposób
którym sunął
Cytat:
dziwnie przestraszyła go myśl o opuszczeniu tej planety i tych ludzi?
Niezmiernie mnie irytuje, kiedy narrator pyta czytelnika. Skąd czytelnik może wiedzieć czy go ta myśl przestraszyła, czy nie?
Cytat:
„Ciekawe, kiedy on wróci na ziemie”
Ziemię, bo chodzi o planetę, więc z dużej litery i przestrzegając zasad polskiej deklinacji.
Cytat:
Był już nieco zmęczony przeciągającym się lotem, pomyślał, iż pomylił drogi jednak komputer pokładowy nie poinformował go o żadnej nieświadomej zmianie kursu, mieścił się w granicy błędu ręcznego sterowania jednak na wszelki wypadek zresetował komputer i ponownie przerzucił przez zeń informację dotyczące trasy, w porządku stwierdził rzucając okiem, na plazmstowy blat.
Powtórzenie słowa komputer
Cytat:
od lewej do prawe
prawej
Cytat:
„Hal pewnie wróci inną trasą” zastanawiał się, ale niekoniecznie chciał na nie odpowiadać, azali mógł.
Na co nie chciał odpowiadać? I co ma do tego 'azali'? Stosujesz tu język raczej naukowy, więc co ma do tego zwrot bardziej literacki?
Ogólnie... odetchnęłam z ulgą, kiedy skończyłam. Czyta się to topornie, za długie zdania, mnóstwo słów których nie rozumiałam, najpewniej pochodzące ze słownika kosmonauty, literówek tłum, a zasady interpunkcji podkasały kiecuchnę i poszły w las. Albo wstawiasz przecinki w najmniej oczekiwane miejsca, albo o nich zapominasz. Składnia także się kłania i w ogóle gramatyka także. Nie wypisywałam wszystkich błędów, wszystkich potknięć, tylko te, które najbardziej raziły moje oczy. W innym wypadku musiałabym napisać ten tekst od początku.
Na temat opisów powiem tyle, że za dużo niezrozumiałych frazesów, przez co nie wiedziałam co opisujesz. Ja jestem humanista i to w dodatku niezbyt rozgarnięty i wolę język prosty.
Dialog był jeden i także mnie nie zachwycił. Banalny i praktycznie nic nie wnoszący.
Co do pomysłu, to tak... Nawet niezły. Mars i te narkotyki, i alkohol dają duże pole do popisu, które jednak nie było zdeflorowane przez twoją stopę. Czytałam ostatnio opowiadanie w wydaniu specjalnym Fantastyki bodajże, o przyszłym świecie, którym rządzą uzależnienia i naprawdę zrobiło na mnie duże wrażenie. A tu? Trudno w ogóle coś zrozumieć.
I to jest największy minus tego tworu - brak w nim sensu. Już nie proszę o końcową, zaskakującą puentę, ale chociaż o przejrzystość, bo ja tu widzę chaos.
Radziłabym załatwić sobie sprawdzanie pisowni, jak nie masz w wordzie (jak ja) to Mozilla Cię ratuje, więc pozbędziesz się większości literówek.
Poza tym, takie jest przynajmniej moje zdanie, im krótszy tekst, tym więcej czasu trzeba nad nim spędzić. Oraz jedna z nielicznych rzeczy, które powiedziała moja mama, a z którymi się zgadzam to to, że jak się. pisze, trzeba się zastanawiać nad każdym słowem.
No to tyle.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin