Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Podział [Z]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 19:09, 03 Kwi 2008    Temat postu: Podział [Z]

Oto kawałek mojej jakże grafomańskiej twórczości. Co będzie to będzie.
Taki fragmencik większej części.

Ciemna poświata księżyca oświetlała mdłym światłem biurko, przy którym siedziałem. Straciłem już nadzieję na to, że kiedykolwiek jeszcze zasnę, chyba że snem wiecznym. Na to nie miałem ochoty, przynajmniej na razie. Mam na imię Frank Kafka i nie ma nic wspólnego z tym pisarzem, moje życie było przedtem ponure zwykłe, szare niczym nie zaburzone. Opierało się na pracy, śnie i codziennym systematycznym spożywaniu posiłków. Chociaż ciężko nazwać posiłkami to, co jadłem. Same fast fordy, nic poza tym. Dni płynęły wolno, miałem już dość tego. Postanowiłem więc zaszaleć, zabawić się, chociaż raz w życiu nie przejmować się tym, co będzie jutro. W celu zaspokojenia swych nadanych pragnień, wsiadłem w taksówkę i nakazałem brzydkiemu, staremu robotowi podwiesić się pod "Dom uciech panny Apelgay". Robot oczywiście pomylił drogę, policzył sobie drożej za przejazd
niż powinien. Wreszcie wysiadłem. Na zewnątrz było ciemno, padał deszcz. Przy wejściu do budynku siedział bezdomny i prosił o datki, nie wzruszyło mnie to. Miałem już dość bycia grzecznym, dobrym, uśmiechniętym przedstawicielem handlowym. Teraz byłem zły, niebezpieczny, może inaczej - nadęty jak balon. Głupku – pomyślałem. - Dlaczego nie dałeś temu gościowi ani grosza. Nie wytrzymałem, musiałem wrócić i to był mój błąd. Kiedy wyszedłem, tego bezdomnego kopało jakiś dwóch osiłków. Ich oczy od razu skierowały się na mnie. Bez namysłu, jak ostatni głupiec pobiegłem gdzieś na ulice boczną. Tam mnie dopadli. Cios zadany metalowym przedmiotem dopełnił ich dzieła. Obudziłem się w kałuży krwi, ale to nie była moja krew. Ktoś sprzątnął tych dwóch. Leżeli obok mnie. Czaszki mieli porozbijane. To z nich płynęła ta krew. Szczerze mówiąc, nie był to ciekawy widok, więc wstałem. Wtedy to spostrzegłem iż gapi się na mnie kilku ludzi. Jakaś staruszka, prostytutka i
wysoki mężczyzna. Usiadłem. Na ziemi były chyba litry krwi. Po chwili usłyszałem wysokie dźwięki wydawane przez policyjny radiowóz. Teraz już nic nie było pewne. Mogą mnie oskarżyć o zabójstwo albo tylko przesłuchać i puścić wolno. Ale w to drugie, po wczorajszym dniu, nie wierze. Tym bardziej, że jakaś głupia dziwka krzyczy: „zabójca się obudził”. Idiotka - pomyślałem wstając. Już miałem uciekać, kiedy podszedł do mnie policjant i skuł mi ręce kajdankami. Wszystko jest stracone nie wyjdę z tego cało. Policjant szarpnął moje ciało ku sobie mówiąc:
- Mamy cię nareszcie sku..elu.
Nie wiedziałem, o co mu właściwie chodzi. Kiedy wsiadałem do radiowozu zmuszony brutalnym uderzeniem w brzuch, usłyszałem jeszcze kilka obraźliwych słów pod moim adresem. Zachowywali się tak, jakbym był znanym niebezpiecznym kryminalistą. Mówili o premiach jakie z całą pewnością otrzymają po dostarczeniu mnie na komisariat. Nieoczekiwanie zjechali z głównej drogi w jakąś mroczną, pełną blokowisk z XX. w dzielnice. Gdzie oni mnie wiozą? - zdenerwowałem się. Oczy biegały mi z lewej na prawą. Muszę przyznać, byłbym niemal zesrał się w spodnie ze strachu. W końcu stanieli i kazali wysiadać. To były ostatnie słowa. Te są moim ostatnim wspomnieniem z tamtej chwili, potem zemdlałem. Szarpnąłem się ku górze, aby spojrzeć gdzie jestem. Nie mogłem uwierzyć, leżałem we własnym pokoju, przykryty pierzyną. To sen, Jezu, to sen. Straszny koszmar nic więcej - pomyślałem. Dopiero wstając spostrzegłem, że to, co na sobie mam nie jest piżamą, lecz ubraniem, jakie miałem na sobie wczorajszej nocy. Różniło się ono tylko tym, że całe było poplamione zastygłą dawno krwią. Zdjąłem je sprawdzając czy aby nie krwawię, lecz niczego nie znalazłem. Byłem zdrów i cały. Choć po wczorajszym dniu, powinienem mieć mnóstwo siniaków. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że jest sobota, a na zegarku wybiła dopiero szósta rano, więc padłem na łóżko, aby jeszcze pospać. Miałem dziwaczne sny. Tylko krew cieknąca po szybach i nic poza tym. Było to takie przerażające, że aż bałem się zasnąć. Siedziałem, więc na krześle popijając drinki energetyzujące. Wszystko tylko po to, aby nie zasnąć. Lecz zasypiałem często w ubraniu. Budziłem się i szedłem w tym samym stroju do pracy. Śmierdziałem, bo zmieniałem ubranie raz na tydzień. Za każdym razem kiedy zasnąłem we śnie pojawiał się nowy wątek. Oczywiście krwawy i okrutny. Nie wiem z czego brały się te sny, ale wyglądały niezwykle realistycznie. Właśnie wtedy to zauważyłem, że to ja jestem w nich oprawcą, zbrodniarzem. To mnie przeraziło. Zacząłem nawet podejrzewać siebie, ponieważ wszelkie zbrodnie, o jakich czytałem w porannych gazetach, były niezwykle podobne do mych snów. Wydało mi się to głupie i odpuściłem sobie te przypuszczenia. Uważałem je za idiotyczne, ale powróciłem do nich gdy przeczytałem artykuł o eksperymencie, jakiego dokonała korporacja Galwaxs astri na jednym ze swych pracowników pełniących służbę na Marsie. O tuż, sztab medyczny, na polecenie właściciela firmy, pana Joachima Kerschena, poddał szefa ochrony - Erwsa Minta eksperymentowi podziału jaźni. Zmianie jednej z części podzielonej osobowości na osobowości seryjnego zabójcy, drugą z części pozostawiono zaś w stanie nienaruszonym, lecz była ona aktywna tylko za dnia. Skutki okazały się zaskakujące, człowiek, który był szkolony po to by bronić
życie. Zaczął je odbierać. Najpierw zabił kilku pracowników, potem własną rodzinę. Na końcu próbował pozbawić życia swego pracodawcę. To właśnie wtedy został schwytany i sprawa wyszła na jaw. Panu Kerschenowi kazano zapłacić pięćdziesiąt bilardów odszkodowania, ale nie trafiły one do nikogo, ponieważ rodzina nie żyła a pana Minta skazano na 200 lat ciężkich robót, więc całe odszkodowanie trafiło do Wielkiej Rady Korporacji, której przewodniczącym jest nie kto inny jak Joachim Kerschen. Ciekawa sprawa – pomyślałem. - A jeśli mnie podali takiej operacji? Nie świadomy tego, mogłem popełniać zbrodnie, lecz to chyba działo się kiedy spałem? Nie ma więc innego wyjścia jak nie zasypiać jak najdłużej. To było głupie, ale nie miałem innego lepszego pomysłu. Mógłbym to zgłosić, lecz skorumpowana policja, będąca na usługach Pana Kerschena, z całą pewnością mnie aresztuje. Bez dowodów niczego nie zdziałam. Chociaż nawet z nim nie dałbym rady. Sam niczego się nie dowiem. Powinienem poszukać pomocy, tylko gdzie? Może u tego dziennikarza, który ujawnił sprawę Minta? Nagle, zza drzwi wejściowych usłyszałem trzask wyłamywanego zamka. Po chwili drzwi leżały na podłodze, a ja wyskakiwałem prze okno. Nie wiedziałem, że mieszkałem tak wysoko. Po prostu skoczyłem. Trochę spadałem, a później trzasnąłem o ziemie z ogromną prędkością. Zamroczyło mnie, nie mogłem wstać. W końcu poderwałem się i stanąłem na równe nogi. Nie wiedząc czemu, spojrzałem w górę. Stało tam dwóch ludzi w maskach. Jeden z nich krzyczał. Drugi zaś wycelował we mnie lufę karabinu. Trwało to ułamek sekundy, ale w tamtej chwili wydawało się iż to cała wieczność. Strzelił. Nie mogłem uwierzyć. Strzelił do mnie. Za co? Czułem jak ciepła posoka cieknie mi
po ramieniu.
- Dlaczego? - krzyknąłem bez sensu jakbym liczył na to, że otrzymam jakąkolwiek
inną odpowiedź niż strzał w głowę.
- Poczekaj - powiedział jeden z nich. Dziwne, jednak umieją mówić - pomyślałem
(jeszcze chciało mi się żartować).
- Czego chcecie? – zapytałem.
- Musisz z nami iść dla własnego dobra – odpowiedzieli.
- Tak, jasne. Dla własnego dobra rozwaliliście mi bark.
Nie odpowiedzieli, ale za to wystrzeli. Tym razem zacząłem uciekać. Udało mi się. Pobiegłem za sąsiednie wysokie bloki. I choć trudno w to uwierzyć, aby się schronić wlazłem do sporego kosza na śmieci. Tam czekałem całą noc. Szukali mnie. Jeden chciał nawet zaglądać do koszów na śmieci, ale drugi uznał, że aż taki głupi to on nie jest. To znaczy - ja nie jestem. A jednak byłem, lecz w tym przypadku wyszło mi to na dobre. Nie przespałem nocy. Nie chciałem zasnąć. Bałem się tego, co się stanie kiedy zasnę. Przecież jeśli to prawda, jeśli zabijam kiedy śpię, to znaczy, kiedy budzi się moja druga połowa, mógłbym skrzywdzić jakieś dziecko lub kobietę, ojca rodziny. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

caislohen
Orle Pióro


Dołączył: 25 Mar 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:51, 03 Kwi 2008    Temat postu:

Najwyższy czas, abyś ujawnił swoją twórczość.
Moją ocenę osobiście znasz, a publicznie ogłoszę ja, gdy cały "Podział" będzie zamieszczony na forum.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Pią 18:45, 04 Kwi 2008    Temat postu:

Kiedy uznałem że już świta, uchyliłem lekko pokrywę kosza tak, aby móc zobaczyć co tam na zewnątrz się u diabła dzieje. Spojrzałem. Niczego niebezpiecznego lub podejrzanego nie zauważyłem. Na zewnątrz dzieci grały w piłkę, nieco dalej jakiś facet sprzedawał hot dogi. Z trudem wylazłem z kosza. Ramie bardzo mnie bolało. Wczorajszy postrzał nie dawał mi spokoju. Jednak najgorsze było to, że rana nie została należycie opatrzona, ba, w ogóle nie została opatrzona. Powąchałem. Śmierdziała zgnilizną, wolałem nie patrzeć na to, co kryje się pod koszulą. Usiadłem na wysokim chodniku przylegającym do bloku. Wszyscy ludzie, przechodzący lub będący w tej chwili na ulicy, gapili się na mnie. Sięgałem właśnie
do kieszeni by znaleźć pieniądze potrzebne na zakup hot doga, kiedy podeszła do mnie starsza kobieta uczesana niezwykle młodzieżowo.
- Czego pan tu szuka? – zwróciła mi z wyrzutem uwagę jak gdybym zrobił coś złego.
- A co pani do tego? – odpowiedziałem obojętnym tonem.
- Wynoś się z stąd brudasie. Bo zadzwonię po policje - krzyknęła z niemal histerycznym tonem.
Przeraziły mnie słowa tej kobiety. Wstałem natychmiast i poszedłem w stronę
człowieka, który sprzedawał „ciepłe psy”. Pieniędzy starczało mi na trzy, ale kupiłem tylko jednego. Napój dał mi za darmo. Porządny człowiek.
- Kim jest ta stara kobieta, która na mnie krzyczała? – zapytałem z ciekawości.
- To żona tego reportera, który ujawnił tą aferę z podziałem świadomości. Kojarzy pan?
- Tak – odpowiedziałem.
- Zwykle nie jest taka, ale dwa dni temu dowiedziała się, że jej mąż został zamordowany – powiedział szeptem, jak gdyby się czegoś bał - Wie pan – dodał. – Tu się kręcą takie podejrzane typki.
Patrzyłem na niego. Teraz wzrokiem tępym i pustym. Tak jak nie patrzy człowiek, ale
głodne zwierzę. Jadłem tak łakomie, że sos ciekł mi po twarzy, a ja tego nie czułem.
W myślach obmyślałem plan zemsty. Jednak najpierw musiałem opatrzyć ranę, bowiem bolała niemiłosiernie. Po zjedzeniu hot doga i wypiciu soku pomarańczowego, udałem się do apteki, której szyld zobaczyłem zaraz po wyjściu z bocznej uliczki. Miałem nadzieję, że ceny nie są tam zbyt wygórowane. Oczywiście mogłem najpierw pójść po pieniądze do mieszkania, lecz to było raczej niezbyt dobrym pomysłem. Przecież mogli pozostawić tam jakiegoś policjanta, aby pilnował mieszkania na wypadek gdybym próbował się doń dostać i zabrać kilka niezbędnych rzeczy. Lepiej będzie jak pobiorę pieniądze z konta – pomyślałem, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to był jeszcze głupszy pomysł od poprzedniego. Boże, no to co ja mam zrobić?
Może to śmieszne, ale przez całą krótką drogę tak rozmyślałem, choć z drugiej
strony człowiek, którego życie zawisło na krawędzi musi nieustannie myśleć o tym
jak je uratować i nie ma w tym nic dziwnego, a jednak mnie wydawało się to
zarówno śmieszne jak i przerażające.
Nareszcie doszedłem. Jeszcze tylko ostatni Bóg wie, komu potrzebny rzut oka na
wielki czerwony szyld podświetlony w środku dnia neonami (nie pytajcie po co, nie wiem tego). I wchodzę. Uderzył mnie powiew zimnego powietrza z wnętrza apteki. Było w niej przyjemnie chłodno. Z całą pewnością była to zasługa wentylatora i tego, że wnętrze zostało wyłożone płytkami termo-inteligentnymi. Od razu po wejściu, je poznałem. Świetna rzecz, miałem takie…
Nagle poczułem się słabo. To ta rana – pomyślałem. Jakby przez mgłę usłyszałem
kobiecy głos. Upadłem. Poczułem tylko upadek, a potem nastała ciemność. Tak nieprzenikniona, tak głucha. Bałem się. Bardzo się bałem. Czyżbym miał odejść do
miejsca, z którego nie ma powrotu?
Chyba oddycham – pomyślałem. I ta myśl uczyniła mnie tak szczęśliwym jak nigdy w
życiu. Poczułem, że mogę wszystko. Po krótkiej chwili otwarłem oczy. Stała nade
mną piękna istota o długich złocistych włosach. Patrzała się na mnie, a jednocześnie coś robiła z moją raną. Dziwne, nic nie czułem, chociaż powinienem czuć ból. Przecież ona grzebała przy postrzale. Pewnie dała mi znieczulenie. Coś do mnie mówiła. Widziałem jak jej usta poruszają się, ale prawie nic nie słyszałem. Tylko szmer. Cichy szmer. Nie pochodził on z zewnątrz, lecz ze środka, z mojej głowy! To było jakby wezwanie, ciche, acz czytelne. Ten głosik, bo słyszałem go coraz wyraźniej, domagał się czegoś. Z przerażeniem stwierdziłem, że to wzywanie do popełnienia czegoś złego.
- Frank - syczał z nienawiścią głos. – Frank musimy ją zabić.
- Dlaczego? - odpowiedziałem w myślach.
- Musimy - syknął ponownie. Automatycznie jakby maszynka. Pewnie wcale mnie nie usłyszał.
- Dlaczego? Co ona nam zrobiła? – zapytałem. Nie odpowiedział. Powtórzył tylko:
- Musimy!
Nudziła mnie ta schizofreniczna dyskusja z głosem w mojej głowie. Może oszalałem, kto wie, a może to był skutek uboczny działania leku przeciwbólowego. Tak czy inaczej, postanowiłem ją zakończyć. Głos był coraz cichszy. Milkł powoli jakbym się oddalał od jego źródła. Nareszcie zakończył nawoływanie i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to było nic innego jak skutek eksperymentu, któremu zostałem podany. On był moją gorszą połową.
Powieki lepiły i się do siebie. Próbowałem je rozszerzyć, ale musiałem sobie pomóc palcami. W końcu udało się. Pierwsze co wtedy zobaczyłem to biały sufit, który właściwie chyba był jednym wielkim neonem oświetlającym to pomieszczenie. Dziwne, nie pamiętam żeby to tak wyglądało. Poderwałem się ku górze. To nie była apteka, do której wchodziłem, Bóg wie jak dawno temu. Pokój był jak gdyby bezkształtny. Zapewne taki obraz był wynikiem złudzenia optycznego, spowodowanego oślepiającą bielą oświetlenia umieszczonego również w ścianach. Wstałem. Niczego ani nikogo w pomieszczeniu nie było. Leżałem na jakimś wysokim stole, który podobnie jak reszta, podświetlany był od zewnątrz. Wrastał on wprost z podłogi na wysokość mniej więcej 1,5 metra. Rozglądałem się dookoła. Jednak w pokoju niczego oprócz ścian, stołu, no i oczywiście mnie, nie było. Dotknąłem jednej ze ścian. Niesamowicie gładka – pomyślałem. Przesuwałem rękę wzdłuż ściany. Nigdy z czymś podobnym się nie spotkałem. Powierzchnia przypominała bardziej aksamit lub inny delikatny materiał, niż ścianę. Żadnej skazy, zero zanieczyszczeń, po prostu ideał. Czyż nie tak wyobrażamy sobie niebo? A może ja umarłem? Tak byłoby nawet lepiej. Uwolniłoby mnie to od wszelkich problemów jakie mam na ziemi. Tak, śmierć była mi na rękę. Szczególnie taka bezbolesna. Pewnie umierałem w objęciach tej młodej kobiety. No zdecydowanie piękna śmierć, szkoda trochę, że w tak młodym wieku. Mógłbym przecież zakosztować jeszcze życia, a odszedłem w chwili kiedy stawało się one ciekawe.
- Frank - odezwał się tajemniczy kobiecy głos.
- Tak? – odpowiedziałem.
- Wiesz gdzie jesteś? – zapytał głos
- Nie. Ale chciałbym się tego dowiedzieć.
- To na razie niemożliwe – oznajmił głos.
- Dlaczego? O co wam chodzi? - krzyknąłem sfrustrowany.
- Uspokój się. Niczego nie zdziałasz krzycząc - powiedział głos.
A więc żyję. Usiadłem załamany na podłodze i z rozpaczy zacząłem płakać, ale nie tak jak płacze mężczyzna. Raczej głośno i krzykliwie niczym niemowlę odebrane matce. Siedząc tak zastanawiałem się nad tym co zrobię. Miałem inne plany, chciałem dotrzeć do żony tego dziennikarza, poprosić ją o pomoc. Jestem pewien, że pomogłaby mi. Tym czasem płakałem zamknięty w jakimś pokoju bez drzwi i okien. Niczego nie mogąc zrobić.
- Frank - odezwał się mniej więcej po godzinie głos. Lecz tym razem nie miał barwy
kobiecej, ale męską. I to bardzo głęboką, potężną. - Jeżeli mnie słyszysz to odpowiedz – poprosił grzecznie.
- Słyszę cię – odpowiedziałem. Wstając trzęsłem się nieco, a mój głos drżał
- Frank boisz się? Odpowiedz – zapytał.
Zastanawiałem się co zrobić. W końcu wybrałem drogę szczerości.
- Tak boję się – odpowiedziałem.
- Uwierz mi, Frank, że nie masz czego się obawiać.
- To dlaczego pytasz? – zapytałem wściekły.
- Chciałem wiedzieć czy będziesz mówił prawdę.
- Kim jesteś? – zapytałem.
Podział - I
- Na pewno o mnie słyszałeś. Jestem największym wrogiem twojego pracodawcy. Kieruje
korporacją Kosmodronic.
- A więc ty jesteś Mark Durer?
- Tak, to ja – rzekł. Jego głos brzmiał dostojnie i niezwykle poważnie. – Jeżeli chcesz, to mogę ci pomóc.
- Ale jak? – zapytałem. Nie wierzyłem. Bo wiem, że ktoś może mi pomóc.
- Oni podzielili twoją jaźń na dwie części. Wiemy jak to zrobili i możemy odwrócić ten proces lub go zatrzymać.
Muszę przyznać, że to, co powiedział, wielce uspokoiło moje nerwy. Usiadłem na białym wzniesieniu zajmującym środek białego pokoju, a Mark mówił dalej. Ja zaś siedziałem i słuchałem.
- Muszę ci powiedzieć, że twój przypadek jest nieco inny niż ten opisany przez Cermana. Potwierdzają to badania medyczne przeprowadzone na tobie w czasie, kiedy znajdowałeś się w stanie śpiączki farmakologicznej.
- Przepraszam – przerwałem. – Jak długo ona trwała?
- Pięć dni - odpowiedź szefa Kosmodronic zaszokowała mnie. Nie zdawałem sobie sprawy
z tego, że spałem aż tak długo. - Czy masz jeszcze jakieś pytania?
- Nie – odparłem.
- Doskonale, a więc zacznę od najważniejszego. Jak już ci wcześniej mówiłem, możemy
cię „uratować”, lecz musisz spełnić jeden warunek.
- Jaki?!!! - Ożywiłem się nagle.
- Przedostaniesz się do firmy Galwax astri…
Zwaliło mnie z nóg kiedy to usłyszałem.
- Nie zrobię tego. To nie możliwe, przecież oni mnie tam znają. A po za tym, policja szuka seryjnego mordercy, który wygląda dokładnie jak ja. Jest mną.
- Jeżeli nie chcesz, to twoja sprawa. Ja daję ci możliwość, ale nie mogę cię zmusić. Chciałem ci tylko powiedzieć, że choroba będzie postępować. On, to znaczy twoja druga polowa, przejmie nad tobą władze w ciągu miesiąca, a wtedy nikt ci nie pomoże.
Głos zamilkł, coś brzęknęło jak gdyby zostały wyłączone głośniki. Siedziałem na wzniesieniu i gapiłem się ślepo na podłogę. Próbowałem coś wymyślić, lecz nic, nic sensownego nie wpadało mi do głowy. Gdy nagle, jak natchniony, wstałem i krzyknąłem:
- Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem. Chce operacyjnie zmienić sobie twarz i oczy.
Oczekiwałem odpowiedzi przez krótką chwilę. Po kilku sekundach zdających się być
wiecznością, nareszcie padła:
- Wiedziałem, że nie jesteś głupi - odpowiedział z nieskrywaną satysfakcją Mark – Już niedługo przejdziesz operację plastyczną.
- Czy mogę wyjść z tego pokoju? – zapytałem.
- Na razie pozostaniesz tam na wszelki wypadek. Nie chciałbym żebyś zasnął w
którymś z niestrzeżonych pomieszczeń. Rozumiesz chyba?
- Tak - odpowiedziałem krótko udając, że nie obchodzi mnie to, iż będę zamknięty w
niedużym białym pokoju. A przecież strasznie mnie to irytowało.
- Niech pan położy się na łóżku - powiedział miły kobiecy głos. Dziwne, ale wydawało mi się, że z skądś go znam - Za chwilę zostanie pan uśpiony na okres przewiezienia do Sali operacyjnej i samej operacji. Słyszy pan?
- Słyszę – odpowiedziałem. - A jeszcze jedno? - przypomniałem sobie. - Jak ma pani na
imię? Chyba znam pani głos.
- Na imię mam Sara. Poznaliśmy się w aptece.
- To pani jest tą blondynką?
- Tak, to ja. Ale niech pan już nic nie mówi. - W jej glosie brzmiało coś niepokojącego. Chyba się bała. Czyżby tym czymś byłem ja?
Poczułem się śpiący i przymknąłem powieki, by po chwili zasnąć. Miałem poczucie
szczęścia. Przecież ostatnie dni uciekałem, a teraz leżałem otoczony opieką lekarzy i specjalistów wiedząc, że nie jestem zdany tylko na siebie. Teraz to ja miałem przejąć inicjatywę i zemścić się na mych oprawcach. Ale czy to w ogóle było możliwe?
Wokół zwyczajnego szpitalnego łóżka stali ludzie. Gapili się na mnie jednocześnie rozmawiając. Podejrzewałem, iż ta rozmowa dotyczy także mojej osoby. Prawie niczego nie słysząc i ledwo co dostrzegając, spróbowałem coś powiedzieć, lecz nie potrafiłem otworzyć ust. Zlepiała mi je jakaś dziwna kleista substancja. Wtedy sobie przypomniałem o operacji plastycznej, jakiej miałem być podany; a więc to, co przeszkadzało mi w słyszeniu, patrzeniu oraz mówieniu – było zapewne jakimś okładem lub rodzajem bandaża ochronnego. Nie mogąc się porozumieć z otoczeniem słowem mówionym, postanowiłem poruszyć ręką. palcem lub czymkolwiek, aby dostrzegli me przebudzenie. W tym celu uniosłem prawą rękę, lecz stało się coś dziwnego. To znaczy nic. Rozmawiali dalej, jakby nie obchodziło ich to co
zrobiłem. Po chwili rozległ się śmiech. Czyżby jakiś kawał? Czyżby śmiali się z mojej osoby? Sara pochyliła się nade mną nieszczęsnym i rzekła:
- Wiemy, że już nie śpisz. Odpoczywaj.
Jej słodki głos przyniósł niesamowitą ulgę. Poczułem się wolny. Poczułem, że ją
kocham.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Craig Liath
Chybotliwy Bard


Dołączył: 01 Kwi 2007
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wypełzło spod dywanu

PostWysłany: Nie 17:48, 06 Kwi 2008    Temat postu:

<bierze kubek z herbatą i zaczyna łapczywie czytać>

Standardowo zacznę od błędów:
Cytat:
Mam na imię Frank Kafka i nie ma nic wspólnego z tym pisarzem

"Mam na imię Frank Kafka i nie mam nic wspólnego(...)"

Cytat:
moje życie było przedtem ponure zwykłe(...)

1)Jak dla mnie, jest to już zupełnie nowe zdanie, więc proponuję przecinek zastąpić kropką. Dodatkowo: "ponure, zwykłe" lub "ponuro zwykłe".
2) Słowo "przedtem" w tym kontekście zdania jest zupełnie zbędne.

Cytat:
(...)niczym nie zaburzone.

Człeku zacny...Toż to przymiotnik! "Niezaburzone".

Cytat:
Same fast fordy, nic poza tym.

Cóż, ja się tam nie znam, ale czy nie chodziło o "fast foody"?

Cytat:
(...)brzydkiemu, staremu robotowi podwiesić się pod "Dom uciech panny Apelgay".

Tak więc robot go "podwiesił"? Ciekawe...Myślałam, że co najwyżej podwiózł. "Podwieźć" .

Cytat:
". Robot oczywiście pomylił drogę, policzył sobie drożej za przejazd
niż powinien.

Zamiast przecinka, lepiej wyglądał by spójnik "i". A tak na marginesie, proponowałabym poprawić, to przenoszenie w połowie zdania do następnej linijki. Trochę drażni wzrok.

Cytat:
Obudziłem się w kałuży krwi, ale to nie była moja krew. Ktoś sprzątnął tych dwóch. Leżeli obok mnie. Czaszki mieli porozbijane. To z nich płynęła ta krew.

Uch, strasznie pocięte te zdania...

Cytat:
mówiąc, nie był to ciekawy widok, więc wstałem.

Takie głębokie przemyślenia naprawdę mnie zaskakują.

Cytat:
Na ziemi były chyba litry krwi

Tak to przeważnie bywa przy roztrzaskanych głowach...Chyba.
Ale ja nie o tym. Zdanie zupełnie niepotrzebne, biorąc pod uwagę, że wcześniej wspomniałeś o kałuży krwi.

Cytat:
Tym bardziej, że jakaś głupia dziwka krzyczy: „zabójca się obudził”.

Tutaj odniosę się do zdania:
Cytat:
Jakaś staruszka, prostytutka i wysoki mężczyzna.

Więc...Skoro wiemy, że była tam prostytutka, to już nie piszemy "jakaś głupia dziwka", bo logiczne jest (przynajmniej dla mnie), że krzyczała to tamta. Ostatecznie słowo "jakaś" można by zastąpić "ta".
Np. "Ta głupia dziwka..."
Druga sprawa, skoro krzyczy, to czemu do jasnego chóru anielskiego, nie ma tam wykrzyknika? "Zabójca się obudził!"
Dziękuję za uwagę.

Cytat:
Nieoczekiwanie zjechali z głównej drogi w jakąś mroczną, pełną blokowisk z XX. w dzielnice.

Mam się zacząć bać?
"Dzielnicę".

Cytat:
Oczy biegały mi z lewej na prawą.

Jej, a dużo mają tych nibynóżek, że biegają?

Cytat:
Muszę przyznać, byłbym niemal zesrał się w spodnie ze strachu.

I czar prysnął. Po licho tak nieciekawie to ująłeś?

Cytat:
W końcu stanieli i kazali wysiadać.

UWAGA! Wielka obniżka cen! Dwóch policjantów w cenie jednego!
"Stanęli".

Cytat:
Szarpnąłem się ku górze, aby spojrzeć gdzie jestem. Nie mogłem uwierzyć, leżałem we własnym pokoju, przykryty pierzyną.

Poczynając od tego zdania, całość mógłbyś zacząć przynajmniej od nowej linijki, a nie lecieć mdłym ciągiem.

Cytat:
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że jest sobota, a na zegarku wybiła dopiero szósta rano, więc padłem na łóżko, aby jeszcze pospać.

Ach, te luzackie podejście...
Człowiek cały w czyjejś krwi, jednak grunt to się wyspać.

Cytat:
Miałem dziwaczne sny. Tylko krew cieknąca po szybach i nic poza tym. Było to takie przerażające, że aż bałem się zasnąć.

I:Skoro nic poza tym, to "dziwaczny sen". Jeden.
II: Pominąłeś kwestię, w której się obudził. No chyba, że bał się zasnąć w tym śnie, podczas którego spał- Masło, maślane co nie? No właśnie.

Cytat:
Wszystko tylko po to, aby nie zasnąć. Lecz zasypiałem często w ubraniu. Budziłem się i szedłem w tym samym stroju do pracy. Śmierdziałem, bo zmieniałem ubranie raz na tydzień.

No to chłopcze poleciałeś z akcją.
Aż biedny Bard się zgubił.
Oczywiście nie wytrzymałabym gdybym się nie przyczepiła: Nic dziwnego, że śmierdział. W końcu nie ma nic o tym, że zmienił to zakrwawione ubranie w ciągu danego tygodnia.
Swoją drogą, ciekawe co na to ludzie z jego otoczenia. "Kryjcie się, kanibal idzie!"
A, zapomniałabym powtarza się słowo "ubranie". Powtórzenia są złe.

Cytat:
Właśnie wtedy to zauważyłem, że to ja jestem w nich oprawcą, zbrodniarzem.

Pierwsze "to" jest zbędne.

Cytat:
Nie wiedziałem, że mieszkałem tak wysoko

O przenajświętszy domofonie, hasający wolno po składowisku metalu!
A ja nie wiem, że mieszkam na parterze. Co ty na to?

Cytat:
W końcu poderwałem się i stanąłem na równe nogi.

W tej sytuacji, normalny człowiek miałby złamaną/przetrąconą przynajmniej jedną nogę. W ostateczności skręcone kolano. Ale to w końcu nasz bohater. O pardon bohater-zabójca.

Cytat:
- Dlaczego? - krzyknąłem bez sensu jakbym liczył na to, że otrzymam jakąkolwiek
inną odpowiedź niż strzał w głowę.
- Poczekaj - powiedział jeden z nich. Dziwne, jednak umieją mówić - pomyślałem
(jeszcze chciało mi się żartować).
- Czego chcecie? – zapytałem.
- Musisz z nami iść dla własnego dobra – odpowiedzieli.
- Tak, jasne. Dla własnego dobra rozwaliliście mi bark.
Nie odpowiedzieli, ale za to wystrzeli. Tym razem zacząłem uciekać.

W skrócie:najpierw siła, później po dobroci, a na koniec "sorry koleś, giń".

Cytat:
Tam czekałem całą noc

...A przy okazji wykrwawiłem się na śmierć, bo zapomniałem o postrzale.

Cytat:
Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

A może już to zrobił?^^

Cytat:
aby móc zobaczyć co tam na zewnątrz się u diabła dzieje(...)Na zewnątrz dzieci grały w piłkę

O powtórzeniach już mówiłam, przewiń sobie komentarz.

Cytat:
Ramie bardzo mnie bolało.

"Ramie" nie może boleć. "Ramię".
(Patrzcie, przypomniał sobie!)

Cytat:
Śmierdziała zgnilizną,

Teoretycznie, nie mógł śmierdzieć zgnilizną.
Teoretycznie nasz bohater ciągle jest żywy i jego organizm próbuje zasklepiać w jakimś stopniu ranę.
Za to już na pewno praktycznie wdało mu się zakażenie i najprawdopodobniej rana zaczęła ropieć. Ropa i zgnilizna to nie ten sam zapach. Prędzej pomylił swój zapach z zawartością kosza. Współczuję.

Cytat:
Sięgałem właśnie do kieszeni by znaleźć pieniądze potrzebne na zakup hot doga

<leży i kwiczy> I tak oto ludzie nie dbają o własne zdrowie. ^^
Albo ma zaburzoną skalę potrzeb albo nie jest człowiekiem.
Ktoś już zgadł o co mi chodzi? Tak, tak...Rączka. Brawo!

Cytat:
starsza kobieta uczesana niezwykle młodzieżowo.

A jak wygląda młodzieżowe uczesanie? Irokeza miała?

Cytat:
Pieniędzy starczało mi na trzy, ale kupiłem tylko jednego. Napój dał mi za darmo.

Co kupisz za resztę?
<skandujący tłum> Bandaże! Środki dezynfekujące!

Cytat:
Tu się kręcą takie podejrzane typki.

Ty też jesteś podejrzany. Taka sugestia.

Cytat:
udałem się do apteki

Brawo!

Cytat:
człowiek, którego życie zawisło na krawędzi musi nieustannie myśleć o tym
jak je uratować

Nie, w jego wypadku to nie jest normalne. Inaczej już dawno zrobiłby coś z tą nieszczęsną ręką.
Tak, będę do tego wracać przez cały czas. Nie daruję takiej profanacji kończyn.

Cytat:
Patrzała się na mnie, a jednocześnie coś robiła z moją raną.

Wiem, że obie formy są poprawne jednak bardziej na miejscu byłoby "patrzyła".
Ekhu, zresztą ja bym się bała gdyby ktoś coś robił z moją ręką, patrząc gdzie indziej...

Cytat:
Powieki lepiły i się do siebie.

"Powieki lepiły mi się do siebie".

Cytat:
Niczego ani nikogo w pomieszczeniu nie było.

i
Cytat:
Jednak w pokoju niczego oprócz ścian, stołu, no i oczywiście mnie, nie było.

Jedno z tych zdań można spokojnie usunąć.

Cytat:
Przesuwałem rękę wzdłuż ściany

Znów powtórzenia. W tym wypadku chodzi mi o słowo "ściany"

Cytat:
Czyż nie tak wyobrażamy sobie niebo?

Nie, z tego co wiem to w Niebie nie ma ścian.

Cytat:
Tym czasem płakałem zamknięty w jakimś pokoju bez drzwi i okien.

Coś mi świta...Psychiatryk?

Cytat:
- Słyszę cię – odpowiedziałem. Wstając trzęsłem się nieco, a mój głos drżał

Brak kropki na końcu.

Cytat:
- Kim jesteś? – zapytałem.
Podział - I
- Na pewno o mnie słyszałeś. Jestem największym wrogiem twojego pracodawcy.

Tak tylko spytam, co tam robi "Podział I"? Chochlik Worda?

Cytat:
Ja zaś siedziałem i słuchałem.

To, że siedział to już wiemy, więc...?

Cytat:
On, to znaczy twoja druga polowa

"połowa"

Cytat:
udając, że nie obchodzi mnie to, iż będę zamknięty w niedużym białym pokoju.

"w niedużym, białym pokoju."

Cytat:
(...)postanowiłem poruszyć ręką. palcem lub czymkolwiek, aby dostrzegli me przebudzenie.

"ręką, palcem"

Cytat:
Poczułem, że ją kocham.

Możemy już ronić łzy?

Koniec, ale tylko wytykania błędów. Teraz moja nieszczęsna opinia^^
Szanowny Edgarze, nie przeczę, że opowiadanie mnie zawiodło. A przynajmniej ta część, którą dane było mi przeczytać.
Sam pomysł jest dosyć intrygujący i nie najgorzej zarysowany. Ale właśnie kłopot w tym, że tylko zarysowany.
W pewnych momentach jest tak chaotyczne, że mam ochotę skulić się w kącie i płakać nad swoją głupotą - w końcu z jakiegoś powodu go nie rozumiem, nieprawdaż?
Przytłaczający jest brak podstawowych informacji.
Skoro już piszemy o czymś, to należałoby coś o tym wiedzieć. Mam tu na myśli akcję z raną i upadkiem z wysokości. Człeku drogi, ty chyba nigdy nie byłeś ranny, albo masz spaczone pojęcie o ludzkim ciele.
Inną sprawą jest styl. W zupełnie nieodpowiednie miejsca wciskasz wydumane słowa, które psują prostotę nastroju w jakiej jest napisane to opowiadanie. Bardzo psują. Skoro piszemy prostym językiem, to nie przeplatamy go z czymś innym. Chyba, że doszliśmy w tym do perfekcji. Ty nie doszedłeś.
Wbrew pozorom estetyka opowiadania też jest bardzo ważna. U Ciebie, trochę kuleje. Choćby te poprzecinane zdania.
Jednak...Jednak, mimo tego co powiedziałam czekam na resztę opowiadania.
A wiesz czemu? Ponieważ jedno wyszło Ci znakomicie. Wprowadziłeś mnie w nostalgiczny nastrój idealny do kryminału podszytego sf. I tylko to ratuje Cię, przed tym ażebym rozszarpała Cię na strzępy.
Prościej mówiąc: Pisać umiesz, ale brak ci podstaw i kunsztu. To drugie, jeszcze nabędziesz. To pierwsze już powinieneś mieć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Craig Liath dnia Nie 19:08, 06 Kwi 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Pon 10:43, 07 Kwi 2008    Temat postu:

Przyłożyłem kartę magnetyczną do czytnika znajdującego się mniej więcej na wysokości pasa. Zamek magnetyczny natychmiast odskoczył wydając dźwięk lekkiego trzasku. Podniosłem stojące na ziemi walizki, popychając drzwi ramieniem wszedłem do wnętrza. Na ziemi leżał niebieski dywan przyozdobiony w zielone prążki biegnące wzdłuż całej jego powierzchni, która przykrywała niemal całą podłogę. Po lewej stronie wchodząc stało wielkie łoże, po prawej miejsce swe miał ekran telewizora umieszczony w ścianie. Niedaleko w odległości, może dwóch metrów od drzwi, stało biurko dosyć małe, lecz eleganckie stylizowane na czasy wiktoriańskie. Za nim znajdowało się wejście do łazienki, która miała także przypominać miała zapewne owe czasy, lecz w mych oczach wzbudziła tyko szyderczy
uśmiech. Rzuciłem ciężkie walizki na łóżko. Miały one chyba ze dwadzieścia kilogramów.
Pościel podobnie jak i dywan miała barwę niebieską, ale paski na niej biegły poprzecznie, stalowy szkielet tandetnego legowiska zadrżał podczas otwierania jednej z walizki. Miałem w niej ubrania i zastanawiałem się gdzie je u licha umieścić, gdyż pomimo obejrzenia całego pokoju nie znalazłem ani szafy, ani komody. Nie miałem ochoty się zastanawiać gdzie ona jest, rozłożyłem ubrania na podłodze, a następnie sięgnąłem po neseser i położyłem go na biurku i otwarłem. W środku leżała zalakowana duża koperta. Otwarłem ją, począłem czytać:
„Celem pańskiej misji jest przedostanie się do firmy Galwaxs astri i zdobycie informacji o badaniach prowadzonych przez wspomnianą wcześniej korporacje. Dane zdobyte przez pana mogą uratować życie wielu osobom. Mam nadzieję, iż uda się panu. Pańska nowa tożsamość to Robert Galman, urodzony 21 kwietnia 2401 roku w metropolii Wielka Brytania w dzielnicy Londyn. Jest pan inżynierem genetykiem, niech się pan nie martwi, iż nie miał do czynienia z tą dziedziną nauki. Wgraliśmy ją panu podczas operacji. Życzę powodzenia. Po przeczytaniu zniszczyć za pomocą ognia.”
Zapalniczka, którą miałem spalić list leżała na dnie neseserka. Wziąłem ją, więc poszedłem do łazienki, podpaliłem kopertę, która niemal natychmiast spłonęła, tak jak gdyby nasączona była benzyną. Gdy list płonął, spojrzałem na swą twarz.
Dziwnie czułem się patrząc na tego człowieka, który w istocie był mną. Przyznaję, nawet trochę go polubiłem. Miał czarne włosy, zdecydowane, bardzo męskie rysy twarzy i niebieskie oczy. Nawet je wymienili. Po krótkiej chwili przerwałem podziwianie samego siebie. Podszedłem ponownie do biurka, aby zobaczyć, co też mam jeszcze w owym neseserze. Leżało tam mnóstwo pudełek z tabletkami. Na każdym pudełku widniał napis „zażyć przed snem”. Wyspałem się jak nigdy. O godzinie 8.00, obudził mnie robot. Nie byłem zadowolony z faktu tak wczesnego budzenia, lecz poinformował mnie iż sam zażyczyłem sobie takie budzenie. Teraz sobie dopiero to przypomniałem, miałem dziś dużo spraw do załatwienia. Robot zaproponował żebym zszedł na dół i zjadł śniadanie. Zapytałem. Na pytanie, co proponuje na śniadanie, zaoferował jaja po wiedeńsku. Odpowiedziałem mu, że nie cierpię jajek. Na to nic nie powiedział. Zszedłem na dół podążając za robotem, który prowadził mnie do restauracji hotelowej. Spojrzawszy ku górze ujrzałem wielki kryształowy żyrandol zwisający z powierzchni sufitu niczym odwrócona góra lodowa. Dywan w holu był
niczym nasiąknięty krwią. Jego czerwień wręcz raziła swą intensywnością. Zdało mi się to dziwne, lecz chyba nie pamiętałem wczorajszego dnia, przecież ja tędy wczoraj przechodziłem. To z całą pewnością za przyczyną tych leków, które zażyłem przed snem. Nieco się przestraszyłem, ale po chwili przypomniałem sobie, iż wczoraj czytałem, że lek może powodować zaniki pamięci, lecz są one chwilowe i zupełnie nie groźne. Jakoś ciężko mi w to uwierzyć, że ów lek nie czyni mi krzywdy powodując dziury w pamięci. Robot doprowadził mnie do dużej sali, w której mieściła się restauracja. Z miejsca, w którym stałem widoczne były olbrzymie okna. Wysokie na ok. 10-15 metrów. Samo wnętrze nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia. Wyglądało nawet gorzej niż mój pokój i właśnie z tego względu
nie będę go opisywał. Usiadłem przy stoliku pierwszym z brzegu, lecz nie miało to żadnego znaczenia gdzie siądę (wszystkie były takie same). Po dłuższej chwili robot kelner zapytał mnie czego sobie życzę w jego.


- Naleśniki – odpowiedziałem.
Zapisał to na małej karatece. Wydało mi się to dziwne, gdyż przecież mógł zapamiętać z łatwością moje słowa.
- Coś do picia - zapytał uprzejmie.
- Kawa – odpowiedziałem.
Ponownie zapisał, po czym odszedł. Kiedy upłynęło pół godziny pojawił się
ponownie. Brzuch mój po takim oczekiwaniu spodziewał się wyśmienitej uczty, ale
to, co dostałem na talerzu zawiodło mnie okropnie. Naleśniki czarne niczym
węgielki, kawa zwyczajna smoła, a nie kawa.
- Smacznego - powiedział uprzejmie robot.
Myślałem, że zaraz wstanę i rozwalę mu ten stalowy kubeł, który przykrywał elektroniczny mózg. W ostatniej chwili opanowałem nerwy.
- Czy mogę porozmawiać z szefem – zapytałem.
- NIE!!! – krzyknął. Nieomal spadłem z krzesła.
- Dlaczego? - zapytałem przerażony i osłupiały zachowaniem robota. Było mi też nieco
wstyd bo wszyscy się na nas gapili.
- BO NIE!!! - krzyknął jeszcze głośniej niż poprzednio. Tym razem wstałem. Zauważyłem wtedy, że z robota wydobywa się dym. Uczyniłem krok do tyłu i spostrzegłem płomienie na jego prawym ramieniu.
- Co jest do cholery?
- Niech pan ucieka - krzyczał jakiś mężczyzna.
Rzuciłem się do ucieczki i nie spodziewanie salą wstrząsnął potężny huk eksplozji. Fala uderzeniowa jaką wywołała, rzuciła mnie z 10 metrów dalej. Upadając połamałem stół, na który spadłem. Po całym pomieszczeniu fruwały ogniste kule. Ludzie biegali przerażeni. Robot nadal stał, a właściwie jego nogi. Podbiegł do mnie jakiś mężczyzna. Chwycił moją marynarkę i wyciągnął mnie ze strefy śmierci.
- Nic panu nie jest? - zapytał zdyszany.
- Chyba nie - odpowiedziałem jąkając się jeszcze ze strachu. - Co to było?- zapytałem.
- Awaria. Robot oszalał.
- Aha – odsapnąłem.


Dziękuje za konstruktywną krytykę tylko nie wiem czy zamieszczać coś jeszcze, bo tego chyba nikt nie czyta. Question

<Magiczny edit połączył dwa posty. Craig>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Craig Liath
Chybotliwy Bard


Dołączył: 01 Kwi 2007
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wypełzło spod dywanu

PostWysłany: Wto 21:47, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Miło mi, nikt jestem.
Człeku zacny, nie dość, że zrobiłeś mi smaka na naleśniki, to jeszcze masz wahania co do wklejenia reszty? Osz, ty. To po co ja to czytam? <warczy> Nie wklej, a pogryzę.

Z poważaniem Bard z wilczą szczęką* ^^

* Wilk oddał po dobroci, wie, że oddam. ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 17:57, 10 Kwi 2008    Temat postu:

No to wklejam dalej

Po tym niefortunnym wypadku w hotelu zjawiło się mnóstwo policjantów i
techników. Ci drudzy wypytali mnie o przebieg całego zdarzenia. Policja zaś nie zainteresowała się mną, z czego byłem wielce zadowolony. Minęło południe, ja zaś
nadal niczego nie zjadłem. Wybuch zdemolował całą restaurację. Postanowiłem poszukać jakiejś knajpy w najbliższej okolicy. Zapytałem wiec o nią robota pokojowego. Wskazał mi bar na drugim końcu ulicy, trochę było do niego daleko, lecz żołądek nie dawał mi spokoju. Robot zapytał czy nie zamówić taksówki, jednak odmówiłem. Pamiętając o tym jak roboty jeżdżące taksówkami naciągają na kasę stosując prosty trik zgubienia drogi, wolałem przejść się tą krótką drogę do knajpy o nazwie: „U Karli”. Na ulicy śmierdziało spalinami i zacząłem żałować, że nie zamówiłem taksówki. Po za tym, nie mogłem znieść widoku ludzi, którzy pracowali w fabrykach produkując wszystko nie otrzymując w zamian nic, lub niewiele. Tak
zbudowano korporację na niewolniczej pracy i śmierci wielu niewinnych ludzi, którzy stanęli w nie właściwym czasie po nie właściwej stronie barykady. I skazali siebie jak i swe dzieci na potworny los robotnika przemysłowego lub, co gorsza, górnika. Czułem się jak parszywy sukinsyn, ale co mogłem zrobić. Mój ojciec walczył na wojnie z mutantami i zginął, a pan Kerschen wziął naszą rodzinę jak i tysiące innych rodzin pod swoją opiekę. Lecz teraz czułem się winy za ich los jak gdybym mógł coś poradzić, lecz byłem bezradny. Mym oczom znienacka ukazał się bar, a nad nim stary szyld w stylu niczym z lat czterdziestych dwudziestego wieku. Wspaniały czerwony napis wybijał się z szarego otoczenia. Wewnątrz także bar wyglądał nieźle. Miał stylowy, starannie utrzymany wygląd. Szczegóły także, w
przeciwieństwie do hotelu, który raził tandetą, były tutaj jakby oryginalne przeniesione wprost z tamtych czasów. Przy ladzie siedziało na wysokich krzesłach kilku ludzi. Większość jednak zajmowała miejsca przy stolikach ustawionych przy ścianie frontowej. Do środka lało się cienkimi paskami światło słoneczne. Wnętrze pachniało starym drewnem, piwem, dymem papierosowym i olejem ze smażenia. Nad mą głową kręcił się wiatrak nieco rozrzedzając gęste od zapachów powietrze. Właśnie wtedy, kiedy wchodziłem, przy barze akurat zwolniło
się jedno miejsce, więc przy nim usiadłem. Po minucie podszedł gruby mężczyzna. Złożyłem zamówienie i otrzymałem to czego chciałem. Nawet nie potrafię opisać jak byłem rozradowany z powodu tych dwóch jajek i kawy czarnej jak smoła.
Spojrzałem na zegarek, dwadzieścia minut po dwunastej. Trzy godziny trwało zanim coś zjadłem na śniadanie. Niektórzy tu na pewno jedli w tej chwili obiad. Obok mnie siedział posępny starszy człowiek. Widziałem tylko połowę jego twarzy, reszta pozostawała ukryta w cieniu. Co jakiś czas sączył ze szklanki jakiś wysokoprocentowy trunek spoglądając tępym wzrokiem na ścianę z butelkami. Zapłaciłem barmanowi za posiłek i kiedy już wstawałem, niespodziewanie, ów posępny starszy pan otworzył usta i rzekł:
- Nie ma ucieczki Frank.
Zaskoczył mnie. Nie widziałem co mam odpowiedzieć.
- Przepraszam czy mówi pan do mnie? – rzuciłem.
- Tak. A jest tu jeszcze jakiś Frank?
- Ja mam na imię Robert Galman – odpowiedziałem w nadziei, że to pomyłka,
- Ja się nie mylę i znam pana lepiej niż pan myśli.
- Ale - przerwałem mu.
- Niech pan siada, porozmawiajmy – poprosił.
Przysiadłem się, więc aby go wysłuchać.
- Nie uda się panu – mówił. – Firma ma szereg zabezpieczeń, sprawdzą pana DNA.
- Podmienię krew, wiem jak to zrobić. Ale skąd pan wie do cholery, kim jestem i co
chcę zrobić?
- Właściciel cię przejrzy tak jak ja.
- SKĄD PAN WIE!!! – huknąłem.
- Spokojnie, już panu mówię. Najzwyczajniej w świecie. Jestem jasnowidzem - odpowiedział tak poważnie, że aż zabrzmiało to śmiesznie.
- Co? Pan chyba żartuję - zaśmiałem się.
- Nie żartuję. Właściciel ma także takie zdolności i nie tylko takie. Sądzę, że teraz potrafi dużo więcej niż ja. Może jest czymś w rodzaju półboga, ale przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Angus.
- Robert.
- Raczej Frank - uśmiechnął się.
-A, tak, przepraszam zapomniałem, że pan jest jasnowidzem – zażartowałem.
Zmarszczył brwi.
- Nie wierzy pan mi.
- Przepraszam, ale nie wierzę w takie rzeczy – odpowiedziałem.
- Więc skąd bym do cholery wiedział jak masz na imię naprawdę, co?
- Może to próba. Może Mark wystawia mnie na próbę?
- Uwierz mi, że nie. I wiedz, że ten cały Mark, to nie mniejszy sukinsyn niż Kerschen. On cię wykorzystuje. Jesteś tylko pionkiem w tej grze.
- A ty? Kim jesteś w tej grze? Po czyjej jesteś stronie? - zapytałem surowo patrząc mu w oczy.
- Ja chcę uratować tylko swoje życie, a może i przy okazji twoje.
- Dość - powiedziałem i wstałem.
- To był zamach! - krzyknął kiedy byłem w połowie drogi do wyjścia - Ten robot - mówił dalej. – To nie przypadek, podstawili go specjalnie.
Wyszedłem. To na pewno była próba. Przynajmniej tak sądziłem.
Na zewnątrz nadal panował nieubłagany upał, lecz na ulicy nie było żadnego człowieka. Ciekawe, ani jednej żywej duszy, a przed niespełna godziną przez ulice przewijał się niezliczony tłum. Dość dziwnie czułem się przemykając przez puste miasto. Bez przerwy odwracałem głowę do tyłu patrząc czy aby ktoś mnie nie śledzi. Oczy latały mi we wszystkich kierunkach, czułem na plecach czyjś wzrok. To niepokojące uczucie nie opuszczało mnie aż do znalezienia taksówki. Robot z tej taryfy zachował się wyjątkowo, nie pomylił trasy i policzył uczciwie za kurs. Szkoda, że zawsze się tak nie zachowują. Przy drzwiach przywitał się ze mną robot. Coś mówił, lecz nie słuchałem go. Następnie podszedłem do recepcji. Recepcjonista, także robot ( o boże one są wszędzie ), oznajmił iż w pokoju czeka na mnie kobieta. Powiedział, że to w ramach przeprosin. Nic nie powiedziałem,
chociaż w środku gotowałem się ze złości. Po prostu pójdę tam i powiem żeby się wynosiła.
Otwarłem drzwi byłem gotów na kłótnię. Zmiękły mi nogi, leżała na łóżku. Ale bez głowy. Zwymiotowałem. Zemdliło mnie. Wszędzie pełno krwi. Łóżko ociekało krwią. Spojrzałem przed siebie, na krześle pod oknem ktoś siedział. Poznałem go to był Joachim Kerschen. Nie potrafiłem wydobyć z siebie ani jednego słowa. Tylko coś stękałem bez ładu i składu.
- Wyglądasz jakoś inaczej – powiedział nienaturalnie niskim głosem. – Ale wiem, że to ty.
Wstałem niemal nadludzkim wysiłkiem. Drzwi nadal były otwarte, mogłem próbować
ucieczki. Jednak nie potrafiłem się poruszyć. Czułem jakbym miał na nogach położone wielkie głazy. Zebrałem się w sobie.
- Czego chcesz? – wystękałem niczym przerażone dziecko.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, po czym on wstał. Zobaczyłem go. Miał dziwnie zdeformowaną twarz. Bardzo dużą i jakby trochę zapadniętą. Oczy małe i czarne patrzały na mnie zimnym tępym wzrokiem. Miał też ten cudak wielki szeroki uśmiech. Gdy otworzył usta, lśniły w nich białe wielkie jak sztylety zębiska. Nie przypominały ludzkich zębów, raczej zwierzęce. Skóra na twarzy jakby sina, wargi suche. Wyglądał niczym trup. Żywy trup.
Ciarki przeszły mnie po plecach. Gdy stanął obok, poczułem jego oddech. Szybki i miarowy.
- Co się panu stało? - zapytałem jakby zatroskany.
- Nic mój drogi – odpowiedział.
- To pan - spojrzałem na dziewczynę.
- Tak, ale nie martw się, jesteś zbyt ważny – powiedział.
Dotknął mej twarzy dłonią. Przynajmniej ona przypominała ludzką.
- To dlaczego próbował mnie pan zabić?
Odszedł i usiadł na łóżku obok rozszarpanej na strzępy dziewczyny. Dotknął jej nogi. Zadrżałem.
- Ona przyszła tu minutę przed tobą. Gdybyś wszedł pierwszy, zginąłbyś. Nic nie dzieje się przypadkiem, mój drogi. Wszystko zmierza ku celowi, którego nie znamy. Robot był tym samym. Wyznaczył ci on drogę ku przeznaczeniu, drogę do celu.
- Ale, dlaczego mi pan to zrobił?
- Ta choroba to nie moja wina. Twój ojciec cierpiał na nią tak jak wielu żołnierzy. Pod koniec wojny w jakiś dziwny sposób przeszła ona najpierw na Minta, a później na ciebie.
- Mark mówił mi, że to twoja sprawka i jeszcze ten artykuł w gazecie - mówiłem to jakbym potwierdzał jego słowa. Chciałem żeby mi uwierzył, miałem nadzieję na to, że zaufa moim słowom i wejdę do firmy. Rozgryzę ją od środka i zniszczę.
Spojrzał na drzwi, ktoś szedł ku nim. Nagle wstał i chwycił mą szyję. Uniósł mnie ku górze jakbym był szmacianą lalką, a następnie rzucił. Walnąłem o coś głową. Straciłem przytomność, by po sekundzie ją odzyskać. Nadal to byłem ja. Nie zamieniłem się w bestię. Ujrzałem Kerschena walczącego z kilkoma uzbrojonymi ludźmi. Powalił ich i wyszedł z pokoju. Chwila. Huk wystrzału z broni maszynowej. Rzuciłem się do biegu. Na korytarzu szalała strzelanina. Ściany były poszarpane kulami. Na podłodze leżało kilka ciał rozszarpanych na strzępy ludzi. A nad nimi w powietrzu wisiał Kerschen. Jego ciało niemal bez przerwy przeszywały kule. Nie krwawił. Rzucili granat. Eksplozja, a potem potworny pisk w uszach. Kurz, dym i Kerschen zniknął mi z pola widzenia. Nagle oślepiająca biel zraziła me oczy, lecz nie słyszałem wybuchu. To było coś niepojętego. Niewyobrażalnego
dla człowieka. Wielka jasna kula światła nagle ukazała się mym oczom. Przesuwała się wzdłuż korytarza. Byłem zahipnotyzowany jej widokiem. Wtedy to ujrzałem. W jej środku było niemowlę, lecz jakby powiększone kilkakrotnie. Po chwili kula sczerniała, by następnie zmaleć do rozmiarów malutkiej szklanej kulki. Upadla na ziemię.



Za oknem już jaśniało, a ja nadal siedziałem przy biurku. Do pokoju weszła Sara w koszuli nocnej.
- Nie spałeś - zapytała swym słodkim głosem.
- Nie – odpowiedziałem.
- Chcesz coś zjeść?
- Może później.
Wyszła. Wyjąłem z kieszeni małą czarną kulkę. Czym była? Nie wiem, ale odkąd ją mam, nic ze mną się nie dzieje. Nie słyszę głosów i mogę spać od czasu do czasu.

- Kochanie, gdzie jest ta mała czarna kulka? – zapytałem zawiązując przy lustrze krawat.
- Jaka kulka?
- No ta, którą zawsze mam przy sobie.
- A ta, nie wiem. A co?
- Nic - odpowiedziałem sucho, lecz coś we mnie drżało. Bałem się o nią. O to, co
mogę teraz jej zrobić.


- Zabij ją Frank - syknął głos.- Zabij.


***
I to już koniec drodzy czytelnicy(jeżeli jacyś byli) mam nadzieję że aż tak źle nie było. Być może kiedyś coś jeszcze opublikuje, ale niczego pewien być nie mogę.

Zapytanie. Czy ma być tu więcej mych opowiadań czy też raczej nie.
Proszę o odpowiedzi z wyrazami szacunku Edgar 20.

Nie mam nic przeciwko większej ilości twoich opowiadań. Za to mam wiele przeciwko umieszczaniu ich w tylu krótkich, osobnych częściach, oraz komentarzom o treści "no to wklejam dalej". Ponieważ to nie pierwszy offtop - leci ostrzeżenie. Mad


<Craig używa magicznego edita i łączy posty pojawiające się jeden po drugim. I tak z trzech powstał jeden. Zadziwiające>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

caislohen
Orle Pióro


Dołączył: 25 Mar 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:10, 13 Kwi 2008    Temat postu:

Odpowiedź brzmi: TAK.
Pisz i publikuj, ale moje zdanie na ten temat i tak znasz...
Mam nadzieję, że pozostali Czytelnicy podzielają moje zdanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin