Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Rozmowy niekontrolowane z olśniewającą bielą w tle [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:28, 17 Kwi 2007    Temat postu: Rozmowy niekontrolowane z olśniewającą bielą w tle [M]

Bagatelka okolicznościowa. Czy mieliście pojęcie, że istnieje Międzynarodowe Święto Służby Zdrowia? Nie? Ja nie wiedziałam. I napisałam XD Współczujcie częstochowskim lekarzom...


„Rozmowy niekontrolowane z olśniewającą bielą w tle”

Biel była wszędzie.

Sterylny, doskonały wręcz odcień tejże emitowały długie kitle lekarzy, zgromadzonych na warszawskim lotnisku i oczekujących na swój samolot.

Samolot, który – zgodnie z oczekiwaniami grupy uciekinierów – miał przenieść ich wysoko ponad granicami państw do zdecydowanie lepszego świata, pełnego wygód, luksusów i pochlipujących z wdzięczności pacjentów.

- Pacjentek – sprecyzował swe wymagania Trzebnicki, anestezjolog, obdarzony dość specyficznym poczuciem humoru, z którego zresztą nie zdawał sobie sprawy.

Koledzy uciszyli go gorączkowo, rzucając pełne obawy spojrzenia na siostrę przełożoną – kobietę słusznej postury i temperamentu, z torbą łudząco przypominającą worek do kartofli, przywiązaną do końca długiego, drewnianego drąga, opierającego się o jej ramię.

- Mniejsza o luksusy – oświadczył pełnym patosu głosem Adamiecki, sprawujący funkcję laryngologa przez czysty przypadek, mający wiele wspólnego z władzą absolutną, jaką cieszył się jego ojciec, który nie życzył sobie, aby jego syn stał się zdemoralizowaną gwiazdą muzyczną, bądź – o zgrozo! – poetą.

- Racja, mnie chodzi przede wszystkim o te pełne wdzięczności, wyrwane z łap choroby pacjentki...

Zniecierpliwiony i wyraźnie zaciekawiony dalszym ciągiem przemowy laryngologa okulista bezceremonialnie zasłonił usta gadatliwego Trzebnickiego ręką.

- Kontynuuj!

- Więc, jak już mówiłem, zanim pan Trzebnicki mi przeszkodził – tu nie chodzi o jakieś wielkie luksusy, ale o zapewnienie nam podstawowych warunków, potrzebnych do pracy – bardzo ciężkiej pracy – zaopatrzenie w odpowiedni sprzęt i wynagrodzenie, dzięki któremu moglibyśmy przetrwać kolejne kaprysy losu, które niewątpliwie dane nam będzie jeszcze ścierpieć… - Okulista entuzjastycznie zaklaskał w dłonie, co wszyscy zebrani potrafili docenić – wszak bardzo trudno było mu trafić jedną dłonią w drugą – jego wada wzroku ostatnimi czasy znacząco się pogorszyła.

- A więc odlatujemy! – zakrzyknął słynący ze swych pospiesznych decyzji i znakomitego refleksu neurochirurg.

- Otóż właśnie. I pozwólcie panowie… - Siostra Kocimiętka posłała Adamieckiemu spojrzenie wygłodniałego wilka, łudząco przypominające to, charakteryzujące zazwyczaj zagorzałe feministki - …oraz panie, oczywiście – poprawił się laryngolog – abym zakończył swój wywód pewną sentencją… eee… Jak to mówił Lennon?

- Lennon? To ten od Beatlesów? – skojarzył błyskotliwie neurochirurg Damianowicz.

- Taak, on. Kiedy ostatni raz go słyszałem, wspominał coś o tym, że jest morsem…

- Lennon… ten w okularach? – zainteresował się zawodowo okulista.

- Nie, skąd. Okulary nosi Harry Potter – zaprotestował psychiatra Wawrzyn, swego czasu mocno zafascynowany tomami przygód o młodym czarodzieju – co oczywiście ukrywał, pod przykrywką niechęci i rzekomej wiary w destrukcyjne moce książki, zwodzącej na manowce młode pokolenie czytelników literatury dziecięcej.

- Ależ, mój drogi panie, ja też noszę okulary! – zaoponował okulista, poprawiając kciukiem zjeżdżające na koniec nosa szkła, które – wraz z toporną oprawą – przestały przypominać delikatną konstrukcję, jaką były na początku, odkąd wada wzroku ich właściciela przekroczyła dziesięć dioptrii w każdym oku.

- Tak, wiem, ale… Harry Potter ma takie, taką… taka tą… - zająknął się psychiatra, nieudolnie usiłując ukryć zachwyt, pobrzmiewający w jego głosie.

- Taką czą?

Psychiatra Wawrzyn przełkną ślinę nerwowo.

- Noo… Bliznę. W kształcie błyskawicy.

Okulista spojrzał na swego kolegę – a raczej kilka centymetrów obok swojego kolegi, którego twarz wydała mu się być nad wyraz nieostra – ze zdumieniem.

- Ależ ja również ją mam! – mówiąc to, odgarnął na lewo ciemną grzywkę z twarzy, odsłaniając dobrze widoczny ubytek w czole.

Wawrzyn z zakłopotaniem utkwił wzrok w ziemi, nie wiedząc, co robić dalej. Wcale nie uśmiechało mu się oddawanie krótkowzrocznemu doktorowi pokłonów, powtarzał więc w myślach wszystkie wymyślone przez siebie argumenty przeciwko Harry’emu Potterowi.

Z opresji wybawiła go niespodziewanie siostra przełożona.

- Co za brednie! Skończcie tę głupią dyskusję! No, dosłownie jak dzieci!

- Mężczyźni… - syknęła pogardliwie siostra Kocimiętka.

Tłum lekarzy został poroztrącany przez inny – spieszących do Włoch turystów, ubranych w typowe dla wszystkich wycieczkowiczów uniformy: barwne koszulki w banany, kokosy i kwiaty, krótkie spodenki i pokrowce z aparatami fotograficznymi, wiszące im luźno na szyjach.

- A właśnie… dokąd jedziecie, panowie… i panie? – zapytał swoich towarzyszy powoli, sylabizując każdy wyraz neurochirurg.

- Ha! Dobre pytanie. Oczywiście tam, gdzie mam szansę na największe zarobki, najlepsze warunki, szacunek i… - zaczął okulista.

- I pacjentki… - wtrącił się po raz kolejny Trzebnicki, którego nikt nie miał już sił uciszać.

- Zawsze powtarzałem, że dla mojego zawodu najlepsze są miasta pełne ludzi zdemoralizowanych… - oświadczył z wahaniem Wawrzyn.

Adamiecki prychnął głośno i teatralnie, co zwróciło na niego uwagę wszystkich obecnych.

- No co? – zdziwił się psychiatra.

- Ależ nic, skąd. Pomyślałem sobie tylko, że potraficie myśleć tylko o sobie. Jadą leczyć, tam, gdzie im będzie najwygodniej, myślałby kto! To przecież nie na tym rzecz polega! Powinniśmy być tam, gdzie jesteśmy najbardziej potrzebni! Docierać do miejsc, gdzie nędza zapuściła swe korzenie i plewić, plewić…

- Takiś mądry? To powiedz, gdzie lecisz? – spytała cynicznie siostra przełożona.

Twarz laryngologa stężała w wyrazie skupienia.

- Prosto do Sierra Leone – oświadczył grobowym głosem, prostując się w pozie bohatera.

Wszyscy bez wyjątku patrzyli na niego w osłupieniu – kilkoro z nich wydało z siebie zduszone okrzyki, inni zasłaniali usta dłońmi. Jego słowa odniosły zamierzone wrażenie.

Laryngolog zmiął w spoconej ze zdenerwowania dłoni bilet lotniczy do wielkiej metropolii, ze Sierra Leone mającej wspólnego tylko i wyłącznie dwuczłonową nazwę, i która bynajmniej nie znajdowała się w Afryce.

Zapadła pełna zamyślenia cisza.

Przerwała ją siostra przełożona.

- Przytrzymaj no to – mruknęła do neurochirurga, wciskając mu w ramiona uczepioną drążka torbę, sama zaś pochyliła się w celu zawiązania sznurówki.

- Matko kochana! – krzyknął neurochirurg usiłując z powrotem odzyskać równowagę, brutalnie zachwianą przez worek. – Co ty tam zapakowałaś?!

Pielęgniarka wyjęła swój ekwipunek z rąk kolegi, jednocześnie wydymając usta w pogardzie.

- Ziemniaki, oczywiście. A co innego? – Rozejrzała się dookoła, dostrzegając zdumienie towarzyszy. – No co się tak gapicie? Nie dowierzam tym ichniejszym.

- Tak sobie pomyślałem… - wymamrotał psychiatra. – Czy życie bez ziemniaków z pól dziadka będzie miało sens…?

Lekarze przestąpili z nogi na nogę nerwowo. Kilkoro z nich obrzuciło tęsknym spojrzeniem kiosk, z którego wyzierały kolorowe okładki czasopism, opatrzone polskimi tytułami i nagłówkami.

Siostra Kocimiętka westchnęła rozdzierająco, po czym spuściła głowę, zakłopotana chwilą własnej słabości.

- Tak właściwie, to... moglibyśmy nie wyjeżdżać…

-Tak mówisz…?

- Nie! Nie, nie, nie, to nonsens. Jedziemy!

- Tak.

- Jasne.

- Oczywiście, że jedziemy.

Psychiatra zatupotał nogami w miejscu.

- A właściwie, to… niekoniecznie… - stwierdził w końcu.

- Co?

- Wiecie, ja wcale nie chcę…

- Racja.

- Ja też nie.

- Taak. Słyszeliście kiedyś hymn Sierra Leone? – zapytał ich nagle ożywiony Adamiecki, a kiedy pokręcili głowami przecząco, wyjaśnił im:

- Jest paskudny. Naprawdę wcale mi się nie podoba. Moje czułe na rytm ucho natychmiast wychwyciło w nim wszelkie dysonanse.

- Otóż to! Wystarczy już zresztą popatrzeć na te wszystkie zagraniczne godła… - wzdrygnął się okulista.

- A co jest z nimi nie tak?

- Straszne barwy. Potworne. I wcale do siebie niepasujące – oznajmił okulista, jeszcze do wczoraj nie będący w stanie odróżnić różowych pigułek od białych – co zresztą przysporzyło mu kilku zmartwień.

- Zresztą barwy to jeszcze nic! Kształty są takie… niewyraźne – dokończył.

- A kiedy tak pomyśleć sobie o tym wrednym wyrostku, Ludwiku, który rządzi we Francji, to… - Po raz kolejny popisał się refleksem neurochirurg. Nikt nie miał serca uświadomić mu, że czas panowania Króla Słońce minął już dość dawno.

- To co, nie lecimy? – zapytała siostra Kocimiętka z niedowierzaniem.

Lekarze zamilkli natychmiast, jak rażeni piorunem.

„Jeśli oni wymiękają, to ja też” – pomyślał okulista. Nie mógł wiedzieć, że za nim powtórzyła tę myśl cała reszta.

- Czy mogę zacytować mojego ulubionego bohatera z „Harry’ego Pottera”? – zagadnął nagle psychiatra, zapominając całkowicie, o swojej słynnej publikacji „Sto słów przeciwko okultystycznym książkom dla dzieci”.

- Nie.

- A „Władcy Pierścieni”?

- Y-y.

- „Ucznia skrytobójcy”? „Świata Dysku”? „Kronik Drugiego Kręgu”? „Wiedźmina”?

- Nie.

- To nie fair.

- Życie nie jest fair, mój drogi psychiatro.

Myśl zdecydowanie nie była optymistyczna. I nie wiadomo, jak skończyłoby się to wszystko, gdyby nie strajki pilotów, które wstrząsnęły warszawskim lotniskiem, uniemożliwiając ludziom swobodne podróże po świecie.

Zwolennicy teorii spiskowych do dziś podejrzewają, że działania pilotów były zamierzone – ich celem było niedopuszczenie do masowych wyjazdów polskich lekarzy.

Emigracji pilotów przeszkodzić mogły jedynie demonstracje samolotów, a że w tym zmechanizowanym gatunku bardzo niewiele znaleźć można istot dostatecznie rozumnych, nie odbyły się one, tak, że wkrótce Polska została niemal całkowicie odcięta od reszty świata na długi czas.

Ale to już podobno całkiem inna historia.

Zapytacie pewnie, co też stało się z niedoszłymi uciekinierami w białych kitlach?

To niezłe pytanie.

Z barku innego wyjścia opuścili oni lotnisko, szybko malejąc w oczach całkowicie postronnym obserwatorom, by wkrótce zamienić się w rozedrgany, nieregularny, biały kształt odbijający światło.

Kilka dni później do szpitali zaczęto masowo wysyłać kartki z okazji Święta Polskiej Służby Zdrowia. Znalazło się wśród nich pewne krótkie opowiadanie, bardzo serdecznie życzące wszystkim pracownikom szpitali szczęścia, zdrowia, pomyślności…

Nie, to też zupełnie inna historia.

I co dalej, pytacie?

Absolutnie nic nadzwyczajnego.

Nie można powiedzieć, że żyli długo i szczęśliwie.

To w końcu nie jest żadna bajka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Czw 17:42, 01 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin