Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Daleko stąd [M]

Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:29, 01 Sty 2013    Temat postu: Daleko stąd [M]

Teresa została w domu z Kareninem.
Zostajesz w domu! Nie pojedziesz ze mną, zmordujesz się, po co ci to, to wszystko jest zbyt świeże, nie wracajmy do tego… Ale kiedy ja chcę pojechać!... Nie zachowuj się jak dziecko. Chcesz pojechać, a pomyślałaś, jak będzie cię bolało?... Kiedy lekarz powiedział, że te tabletki… Nie to, miałem na myśli, że dusza będzie cię bolała.
Przyłożyła ucho do jego nosa i wydawało jej się, że słyszy słabiutki oddech. Odeszła kilka kroków i zobaczyła, że jego pierś lekko się podnosi.
Przez pierwsze dni nawet oddychanie sprawiało niewymowny ból. Zamykała oczy i próbowała nie oddychać, ale wola życia okazywała się silniejsza od niej, silniejsza od bólu i od tego… Chciała płakać, ale płacz też wywoływał ból. Zresztą, głupio było ronić łzy przy kolegach z zespołu, przy znajomych ze szkoły, przy nim i Lone. Była silna i nie płakała, a od tego nie-płaczu wszystko wewnątrz bolało jeszcze bardziej, a łapanie tchu stawało się jedynym sensem życia.
– Tomasz, on żyje! – krzyknęła, kiedy Tomasz w ubłoconych butach wrócił z ogrodu.
Po tym wszystkim nie miał serca zostawiać jej samej w domu, kiedy już wróciła do niego po tej wieczności spędzonej na oddziale. Tak to tłumaczył, ale ona przecież wiedziała, że jemu znowu chodziło po głowie to samo, że niby jej będzie lepiej w stolicy, w porządnie urządzonym mieszkaniu na trzecim piętrze, w centrum. Że to lepsza alternatywa dla zagraconego domu, w którym trasy z sypialni do łazienki nie dało się pokonać nocą bez co najmniej dwóch upadków. Wreszcie: bał się zwyczajnie, że nie podoła, że przerośnie go jednocześnie co najmniej pięć dni w tygodniu poza domem i opieka nad rekonwalescentką. Lone też nie była zachwycona i wspólnie zadecydowali, on i Lone, żeby wysłać ją do Kopenhagi. Zdecydowali bez pytania jej o zdanie, jakby była przedmiotem, niepotrzebną parasolką albo segregatorem z fakturami, który Linda zapomniała zabrać wiele lat temu.
Teresa poczuła, że prześcieradło jest mokre. Przyszedł do nas z kałużą i z kałużą odszedł, pomyślała i ucieszyła się, że czuje w dłoniach tę wilgoć, ostatnie pozdrowienie pieska.
Początkowy bunt minął, gdy tylko zdała sobie sprawę, że ona tak nie umie. Wszystko bolało, złamań nie dało się ukryć, łzy same ciekły z oczu, a Linda, ta dwulicowa Linda, ni to z troską, ni to złośliwie pytała, po co było to wszystko. Po to, żebyś miała czegoś się czepiać, odpowiadała w myślach, a na głos nie odpowiadała nic, bowiem każde słowo równało się bólowi, potwornemu i rozrywającemu. Linda zaczęła jej dawać książki dla zabicia czasu, a ona zaczęła wydzwaniać i pytać, kiedy następny wylot, i czy czasem ktoś z ekipy się nie rozchorował, bo może mogłaby wskoczyć na czyjeś miejsce. A kiedy w końcu okazało się, że ekspert od Anglii i Szwecji, wąsaty Polak Dawid ma chore dziecko i prawdopodobnie nie pojedzie na najbliższy mecz, awanturowała się, złościła, przeklinała jak nigdy… Ale to nic nie dało.
Tomasz wziął do rąk łopatę.
Zostajesz w domu!
Urodził dwa rogaliki i jedną pszczołę.
Tato, proszę…
Tu leży Karenin.
– Kto to jest Karenin? – ocknęła się nagle. – Jakie rogaliki urodził? Jaką pszczołę? Po co ta łopata?
Zdała sobie sprawę, że już dawno przestała czytać, że zaledwie skanuje tekst wzrokiem, odruchowo przewracając strony w znacznie szybszym tempie niż faktycznie była w stanie nadążać za tekstem. Myśli odfrunęły daleko, aż o dwieście kilometrów, a może o znacznie więcej. Poprawiła się na kanapie, nagle bowiem okazało się, że zdrętwiała jej ręka, a żebra znów toczy ognisty ból. Urazy goiły się ciężko. Codziennie wieczorem stawała przed dużym lustrem w łazience i patrzyła na swoje ciało, jakby spodziewała się ujrzeć napis: „Wszystko w porządku”. Delikatnie przesuwała palcami po klatce piersiowej i po wypukłościach, pod którymi kryły się przeklęte żebra. I zaraz z sykiem bólu odrywała dłonie, a potem w poczuciu beznadziei kuśtykała pod prysznic. Noga nie była złamana, po prostu pod wpływem upadku odświeżył się stary uraz i chociaż bolało potwornie, dało się przeżyć.
Pod lodowatym strumieniem wody łatwiej się myślało. Stała pod prysznicem, przerzucając cały ciężar ciała na zdrową nogę, i zastanawiała się, co zrobić dalej z życiem. Diagnoza lekarzy brzmiała jak kiepski żart: liczne złamania, uraz wewnętrzny (nawet nie słuchała, czego dokładnie), uszkodzenie miednicy… Potem się okazało, że miednica nie jest połamana, ale coś tam się z nią stało, dla niej to nie było ważne, ale dla ojca już tak. Patrzył na nią niemal ze łzami w oczach, mamrotał, że to jego wina czy coś, a potem poszedł i zostawił ją ze znakiem zapytania w głowie. Dopiero kiedy przyszli chłopcy z wielkim bukietem kwiatów i pizzą, z którą omal nie wyrzucono ich z oddziału, wyczytała między wierszami, co stało się po tym, jak na pełnej prędkości wylądowała na bandzie.
Miała żal do ojca i Lone, że zostawili ją samą. Z tego żalu pod prysznicem ciekły łzy, których nikt nie widział. Wycierała je ręcznikiem razem z wodą, owijała ręcznik na włosach i szła na kolację do przytulnej kuchni z meblami z Ikei, w której wiecznie przesiadywali jacyś goście. Linda krzątała się przy piekarniku, doglądała rosnącego w oczach indyka, nuciła najnowszy radiowy hit albo włączała radio, żeby nuciło za nią… Przy stole siedzieli sąsiedzi, przyjaciółki, mężowie przyjaciółek albo nieznajomi mężczyźni, których można by uznać za gachów. Na parapecie piętrzył się stos rosyjskiej klasyki, bowiem z sobie tylko znanych przyczyn Linda postanowiła nie kończyć studenckiej przygody z Rosją po uzyskaniu dyplomu, ale przedłużyć tę przygodę w nieskończoność. Gdyby nie przeogromny żal w duszy i ból całego ciała, można by uznać, że Linda jest bardzo ładna, a poza tym mądrzejsza niż podobna ślicznotka w dodatku w jej wieku.
Ale żal był i znajdował irracjonalne ujście właśnie w chwilach, gdy Linda wydawała się całkiem nieszkodliwa. Jej długie blond włosy drażniły oko, szczupła sylwetka wyciskała na usta pogardliwe „anorektyczka!”, a droga biżuteria tylko potęgowała niechęć. Nieskalane pracą ręce Lindy mówiły same za siebie. Żeby chociaż była dziwką, to wydawało się jeszcze w miarę akceptowalne. Ale ona zręcznie obracała cudzymi pieniędzmi, inwestowała je bez ryzyka dla siebie, a „klientów” łapała w sidła niezaprzeczalnej urody. Od każdej transakcji i każdej inwestycji dostawała taki procent, że spokojnie mogła sobie pozwolić na mieszkanie w centrum, designerski stolik w kuchni kontrastujący z meblami z Ikei, a także wizyty u kosmetyczki dwa razy w tygodniu. Jej życie składało się głównie ze spotkań towarzyskich, czytania książek i oglądania w telewizji seriali dla gospodyń domowych.
Najgorsze dla Karoline było nie to, że musi mieszkać u tej kobiety. Nawet nie to, że ta kobieta usilnie próbuje się z nią zaprzyjaźnić, powołując się na wyimaginowaną „wspólnotę horyzontów”. Najgorsze było to, że ta kobieta ją urodziła i wychowywała do siódmego roku życia, to jest do momentu, kiedy egzystencja żony włóczęgi przestała Lindzie odpowiadać.
Z ust dziewczyny wydarł się jęk, który przeszedł w ziewnięcie. Miała dosyć siedzenia w Kopenhadze, chodzenia dzień w dzień po sklepach i udawania, że czyta książki, które podsuwa jej osoba przez pomyłkę nazywana matką. Nie obchodziła jej literatura rosyjska ani literatura w ogóle. Błędnie odczytawszy brak zainteresowania Tołstojem i Dostojewskim, Linda dosłownie wcisnęła jej w ręce „Nieznośną lekkość bytu”, ale ten wieczór dobitnie pokazywał, że próba lektury okazała się równie bezsensowna jak poprzednie. Umierał pies i gdyby to było naprawdę, Karoline zadrżałby podbródek. Ale pies z książki, pies przez pomyłkę nazwany Kareninem, wcale jej nie obchodził, nie obchodził jej też płacz po psie jakiejś Teresy i jakiegoś Tomasza. Łzy były dobre na chwilę, jako katharsis, a nie jako sposób na życie.
Kolejne ziewnięcie, tak rozdzierające, że aż zabolały żebra, zmusiło ją do odłożenia książki. Karoline wyciągnęła się na kanapie w pokoju, który nazywała gościnnym, a który Linda uparcie nazywała przygotowanym specjalnie dla córki.
– Za rok przyjedziesz na studia i będzie jak znalazł! – powtarzała, zacierając radośnie ręce, aż brzęczały pierścienie na jej kościstych palcach. A Karoline nie miała w planach żadnego przyjeżdżania ani w ogóle żadnych studiów. Plan był od dawna jasny: kończy liceum, rzuca naukę i poświęca się swojemu największemu marzeniu.
Kiedyś zespół się z niej wyśmiewał, a ojciec był przerażony. Dziewczyna na żużlu nie stanowiła już przyrodniczego okazu. Ale dziewczyna w zawodach ligowych? Dziewczyna na juniorskim czempionacie kraju? A to właśnie tam dostrzegł ją przedstawiciel federacji motocyklowej. Siedział sobie na trybunach, patrzył na szykującą się do zawodów młodzież, a potem nagle zszedł do parku maszyn i zaczepił mechanika, który właśnie szykował jej motocykl do startu. Nie słyszała, co powiedział, ale mechanik zaśmiał się, przewrócił oczami… To jej się nie spodobało. Wściekła, wrzuciła w myślach trzeci bieg i… wygrała wyścig. Kiedy zjeżdżała do parkingu, znów zobaczyła przedstawiciela federacji.
– My się chyba jeszcze nie znamy – rzuciła lekko, zeskakując z maszyny. – Nazywam się Karoline Hansen. Z tych Hansenów.
„Ci” Hansenowie otworzyli oczy oficjelowi. Córki czterokrotnego mistrza świata i najlepszego duńskiego żużlowca w historii nie wolno lekceważyć. Nie wiedziała, czy to zasługa nazwiska, czy jej jazda faktycznie się oficjelowi spodobała… Dość, że ktoś chyba zadziałał i rok później Duński Związek Motorowy zaproponował jej start w skandynawskich eliminacjach do Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Była tak oszołomiona samą perspektywą występu w najbardziej prestiżowej młodzieżowej imprezie w żużlowym świecie, że nawet nie zauważyła, jak awansowała do następnej rundy rozgrywek.
A teraz to wszystko szlag trafił przez jeden upadek! Mina ojca mówiła wszystko. Nie pozwoli jej wrócić na tor. Nie to, że zabroni, on od dawna wiedział, że zadziornej Karoline nie da się niczego zabronić. Ale jeżeli po rekonwalescencji Karoline spróbuje ponownie wystartować, będzie musiała się liczyć z jego rozczarowanym i zaniepokojonym spojrzeniem, ze wzrokiem, do którego nie przywykła i który napawał ją lękiem. Od wczesnego dzieciństwa ojciec kojarzył jej się z opoką, niezniszczalnym murem, którego nie skruszyły nawet awantury nierozumiejącej niczego żony i przez pomyłkę matki Karoline. Po rozwodzie nie widziała w jego oczach nawet cienia rezygnacji. Linda go nie złamała, a miałaby to zrobić osoba, która kochała go jak nikogo na świecie? Miałaby to zrobić ona, tak z nim zrośnięta, że nosząca w sobie jego oddech? To śmieszne!
Żołądek zaburczał z głodu, ale Karoline nie miała ochoty iść do kuchni, dopóki grało tam radio i dopóki Linda przygotowywała ciasto, na które naszło ją prawie w nocy. Słychać było jej nucenie i sam ten wysoki głosik, popiskujący za ścianą, doprowadzał dziewczynę do szewskiej pasji. Czasem próbowała się rozsądnie zastanowić, czy tak samo nienawidziłaby Lindę, gdyby ta nie zostawiła jej ojca, gdyby nadal byli razem pomimo tych wszystkich kłótni, a Karoline widywałaby rodzonego brata częściej niż raz w roku. Czy pomogłoby im relacjom, gdyby nie istniała świadomość, że ta kobieta może nie złamała życie Ingmara, ale zmusiła go do zajmowania się wszystkim naraz i że gdyby nie jej fanaberie, być może ojciec Karoline byłby teraz najbardziej utytułowanym żużlowcem nie tylko w Danii, ale na całym świecie. Linda wybrała łatwe życie w Kopenhadze, nawet nie walczyła o córkę, może po prostu uznała opiekę nad Karoline za karę dla Ingmara, który faktycznie przez długi czas potem nie umiał pogodzić zajmowania się córką i ciągłych wyjazdów, musiał zrezygnować z ligi brytyjskiej, na dwa lata wypadł z finałów mistrzostw świata… Nie popadli w długi tylko dzięki pomocy licznych przyjaciół Ingmara, bowiem duński żużlowiec jak nikt inny umiał sobie zjednywać ludzi, nawet rywali z toru. Przypomniał sobie o nim dysponujący małą fortuną Amerykanin James Carter, dbali o Ingmara w Danii i Szwecji. Potem swoje podwoje otworzyła polska liga i znikły problemy finansowe, ale pojawiły się komunikacyjne. Mając dziesięć lat, Karoline zostawała w domu sama, nauczyła się gotować i prasować, i tylko raz na dwa dni wpadał ktoś z kopenhaskich znajomych. Jeżeli Ingmar wyjeżdżał na tydzień, po lekcjach Karoline biegła do klubu Holsted SK i tam zajmował się nią prezes, Christian-Uwe Luseger. Czasem przychodził na noc. Na długo później pojawiła się Lone i na noc przychodziła ona. Początkowo kręciła nosem, ale szybko zrozumiała, że Karoline nie trzeba niańczyć, a obecność dorosłego jest tylko pro forma. Lone zrosła się z domem Ingmara, zrosła się też z Karoline, po kilku miesiącach bojów zaczęły szukać kompromisów i dróg pokojowej koegzystencji w zagraconym domku w sercu trzytysięcznego Holsted. Oddech Ingmara, oddech, który mówił intuicji, że wszystko z nim w porządku, słyszały odtąd obie.
Karoline najbardziej lubiła wakacje. Czekała na nie cały rok, w czerwcu nie mogła już wysiedzieć na lekcjach. Na wakacje czekali też wszyscy jej koledzy z klasy, ale im chodziło o wolność, spanie do późna albo wczasy z rodzicami w Egipcie czy Tunezji. Młodziutka panna Hansen wraz z ostatnim dzwonkiem pakowała swoje rzeczy i udawała się w dwumiesięczne tournée po całej Europie. Jeździła z ojcem jego sfatygowanym busem, pojawiała się na każdym stadionie, a kiedy Ingmar szedł z kolegami czcić zwycięstwo, grzecznie wracała do hotelu i próbowała złapać kilka godzin snu przed kolejną podróżą. Podpatrywała mechaników, szybko zaczęła rozróżniać poszczególne elementy motocykla i odkryła związek najmniejszej zębatki z jazdą żużlowca. Kiedy miała trzynaście lat, kolega Ingmara dla żartu przewiózł ją swoim motocyklem i zakochana w żużlu Karoline nieodwołalnie postanowiła oddać życie temu sportowi.
Że też to wszystko szlag trafił w jednej sekundzie!
Zaklęła cicho, żeby Linda nie usłyszała, przewróciła się na wznak i wbiła spojrzenie w sufit. W przedpokoju zadzwonił telefon i nucenie wreszcie ucichło, ustępując pola radiowemu hitowi. Dały się słyszeć miękkie, kocie kroki i zalotne:
- Słucham?
Lindy nie dziwiło, że ktoś dzwoni o dziesiątej wieczorem. Nie zdziwiłoby jej, gdyby zadzwonił o trzeciej w nocy. Żyła jak tykająca bomba, wiecznie gotowa do nowego wybuchu. Była piękna, kiedy kładła się do łóżka o nieprzyzwoitej porze i kiedy wstawała bladym świtem. Malowała się mocno, chociaż wcale tego nie potrzebowała. Nosiła takie same ubrania jak koleżanki z klasy Karoline – i wcale nie wyglądała w nich kretyńsko. Ta młodzieńcza uroda Lindy denerwowała Karoline, jakby to był śmiertelny grzech, wyglądać tak młodo w wieku czterdziestu lat. Ingmar miał już liczne zmarszczki i włosy zaczynały mu siwieć od tego życia w biegu, a sama myśl o tym tylko wzmagała niechęć Karoline do wiecznie nastoletniej Lindy.
- Kari, to do ciebie! – Linda stanęła w progu. Jej mokre włosy właśnie dosychały, a jedwabny szlafrok przepasany szkarłatną szarfą starannie opinał sztucznie powiększony biust. Karoline wzruszyła lekceważąco ramionami, ale podniosła się i podreptała do przedpokoju, ignorując komentarz Lindy: - Twój chłopak ma fajny głos.
Gdyby mogła, pewnie zaczęłaby flirtować nawet z nim. Z facetem własnej córki. Karoline żebra bolały od samej tej myśli.
- To nie jest mój chłopak – skłamała, udając obojętność. Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Była szansa, że Linda wreszcie się odczepi od życia prywatnego córki, a Karoline tak idiotycznie tę szansę zaprzepaściła.
Przedpokój był wypełniony sztucznym, białym światłem lamp i dziwnie przypominał stację benzynową w środku nocy. Kiedyś stanęli w połowie drogi, żeby zatankować bus, a Ingmar zaprowadził na wpół śpiącą Karoline do całodobowego sklepu na stacji i kazał wybrać dużą czekoladę w nagrodę za to, że od czterech dni dzielnie znosiła podróż. Dla jego córki podróż była czystą przyjemnością, ale czekoladę też lubiła, więc wybrała największą, jaka była, z orzechami i rodzynkami. W tamtym sklepie było takie samo światło, a znudzona, senna sprzedawczyni przypominała z twarzy postarzoną o dekadę Lindę.
- Cześć – powiedziała do czerwonej słuchawki, osłaniając ją dłonią. Linda niby to porządkowała rzeczy na wieszaku, chociaż latem wisiały tam tylko dwa płaszcze przeciwdeszczowe i różowy szalik z szyfonu. Karoline wiedziała, że tak naprawdę Linda chciwie spija każde słowo z jej warg żądna plotek w równym stopniu co kury domowe zaczytujące się brukowcowymi rewelacjami.
- Fajną masz mamę – powiedział na powitanie Petter, nieświadomy, że właśnie kopie sobie grób. Karoline mocniej zacisnęła dłoń na słuchawce, jakby chciała oderwać ją od poskręcanego i poplątanego kabla.
- Powiedz mi coś miłego albo odłóż słuchawkę – wysyczała, mrużąc gniewnie oczy. Na komodzie, na której stał telefon, leżał długopis i notes, w którym Linda zapisywała niezliczone ilości numerów i adresów. Karoline niewiele obchodziło, że niestosownie wygląda pośród danych klientów lista obelg, jakimi chciałaby w tym momencie obrzucić cały świat. Jedną dłonią próbowała zmiażdżyć słuchawkę, drugą wodziła długopisem po kartce, dając upust tłumionym emocjom. Tego sposobu dawno temu nauczył ją Ingmar, który sam dobrowolnie przechodził odwyk od wulgaryzmów po tym, jak kilka soczystych przekleństw w trzech językach wyrwało mu się podczas wywiadu po zdobyciu drugiego mistrzowskiego tytułu.
- Kari, co cię ugryzło? – Głos Pettera stał się zmartwiony. Karoline przygryzła wargę aż do bólu, niechętnie spoglądając na swoje odbicie w lustrze nad komodą. Na twarzy miała wypisaną głęboką nienawiść do wszystkiego, co istnieje, ale przecież Petter nie miał z tym nic wspólnego. Był jej chłopakiem, a nie workiem treningowym. To znaczy, tak się nazywało, że był jej chłopakiem. Poprosił ją o „chodzenie”, jakkolwiek infantylnie to nie brzmiało w wieku bądź co bądź niemal osiemnastu lat, a ona się zgodziła. Spotykali się, robili sobie prezenty na walentynki, oglądali razem filmy akcji, bo nie trawili komedii romantycznych… A że nie wyobrażała sobie, że mogłaby wziąć ślub z Petterem, pójść z nim do łóżka, mieć dzieci? To chyba normalne w tym wieku… I nie każdy musi lubić się całować. Karoline zamiast motyli w brzuchu czuła dziwne zażenowanie sytuacją, tak niestosownym wydawał się jej związek z kolegą z drużyny, który był fajnym kumplem, ale nijak nie materiałem na męża.
- Nic. Nic, do cholery, mnie nie ugryzło. Wszystko jest w najlepszym, cholera, porządku. – Przy każdym słowie czuła gulę w gardle. – Jeśli interesuje cię, jak się czuję, to czuję się wybornie, żebra prawie nie bolą, tylko jak oddycham…
- Kari, uspokój się. – Ton Pettera był jednocześnie rozpaczliwy i złowieszczy. Gdyby nie to, że był daleko stąd, może po prostu by się wściekł zamiast się o nią martwić. Może właśnie tego potrzebowała. – To o twojej matce tak cię rozeźliło? Mówiłaś, że za nią nie przepadasz…
Delikatnie powiedziane.
- Skończ – syknęła Karoline. – Jeżeli masz jakąkolwiek litość dla chorej mnie, zostaw ten temat raz na zawsze.
- Chorej! – podchwycił Petter i nie wiedzieć czemu zabrzmiało to triumfalnie, a może Karoline była już tak negatywnie nastawiona do całego świata, że wszędzie węszyła złe intencje. – Ja po to dzwonię. Jak się czujesz, mała?
Nienawidziła, kiedy tak do niej mówił. Było w tym zwrocie coś poniżającego. Nie chodziło o stwierdzenie faktu, przywykła do swojego nikczemnego wzrostu i czuła się nawet zadowolona, że dzięki niemu może spokojnie jeździć na żużlowym motocyklu. Petter miał tutaj o wiele gorzej, bowiem przed rokiem nieoczekiwanie wystrzelił w górę, miał już metr osiemdziesiąt, cały czas rósł i istniało niebezpieczeństwo, że przekroczy granicę, za którą uprawianie wyczynowo żużla staje się technicznie niemożliwe.
- Nie mów tak do mnie, to po raz. A po dwa, to jak byś nie słyszał, czuję się fatalnie. Rozpieprzyło mi się życie i nawet tata nie chciał mnie wziąć ze sobą do Anglii, to jak twoim zdaniem mam się czuć?
Gdyby to był amerykański film dla nastolatków, Petter pewnie rzuciłby słuchawką i natychmiast rozstał się z dziewczyną, która tak złośliwie reaguje na zwykłą troskę. Ale to było duńskie życie, więc Petter jakimś cudem ścierpiał ironiczny ton i, siląc się na spokój, odparł:
- Przecież wiesz, że Ing chce dla ciebie jak najlepiej. Musisz odpocząć, przejść rekonwalescencję i może już w sierpniu…
W sierpniu było po mistrzostwach, w których pokładała swoje nadzieje. Sierpień wydawał się równie odległy co czasy kolonizacji Marsa. Karoline przycisnęła długopis do kartki tak mocno, że zamiast kolejnego przekleństwa na żółtym, samoprzylepnym papierze pojawiła się dziura. Razem z tą dziurą coś w Karoline pękło.
- W sierpniu nic się nie zmieni – powiedziała takim tonem, jakby mówiła nie ona, tylko ktoś nieobecny, ktoś trzeci, ktoś jeszcze dalszy niż Linda, na powrót krzątająca się po kuchni jak gdyby nigdy nic. – Nie wrócę, Petter. Ja to wiem. I ty też to wiesz. – Gula w gardle stała się mokra i przeniosła się pod powieki. – I jeżeli dzwonisz tylko po to, żeby mi na nowo o tym przypominać, to mogłeś w ogóle nie dzwonić. Dobranoc.
Nie czekając na reakcję, cisnęła słuchawkę na widełki. Żebra bolały od zbyt długiego jak na rekonwalescentkę stania w jednej pozycji, a mimo to stała jeszcze przez dłuższą chwilę, tępo wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Ciemne, ni to brązowe, ni to czarne włosy były rozczochrane, ale jakoś bez przekonania, więc rozczochrała je jeszcze bardziej. Kanciasta twarz, „sen Picassa”, jak mówili złośliwcy, stała się niemal trójkątna, a odznaczające się na niej pod gęstymi brwiami duże, piwne oczy zaszły mgiełką i poczerwieniały od tłumionych łez. Chciało się jej płakać, ale nie przy Lindzie, nie przy znienawidzonej Lindzie, która znienawidzonym głosem mówiła, pojawiwszy się znikąd w świetle przedpokojowych lamp:
- Nie powinnaś go tak traktować. Chłopak się o ciebie martwi, a ty histeryzujesz i rzucasz słuchawką. Nie pomyślałaś, że tak musiało być? Może to znak, żeby zająć się…
- Zamknij się – powiedziała Karoline, ale bez nienawiści, tylko zupełnie obojętnym głosem. – Nie interesuje mnie, czym według ciebie mam się zająć. Wszyscy chcecie dla mnie jak najlepiej, tak, słyszałam, tylko to wasze chcenie przyprawia mnie o mdłości, więc sorry, ale nie mam ochoty słuchać twoich mądrości.
Linda stała jak wryta, co Karoline odnotowała nie bez satysfakcji. Dawno chyba nikt nie powiedział jej wprost tego wszystkiego, co wiecznie młodej czterdziestolatce wygarnęła własna córka. Piękne, zielone oczy, których Karoline nie odziedziczyła, zrobiły się okrągłe ze zdumienia, a potem z urazy. Dłonie o starannie wypielęgnowanych, pomalowanych na demoniczną czerwień paznokciach uniosły się i zaraz opuściły, zanim uczyniły jakikolwiek obronny gest.
- Nie masz prawa tak mówić – wyszeptała teatralnie Linda, jakby myślała, że Karoline to kolejny gach albo klient, przed którym trzeba grać swoją rolę. Odwróciła się i dziewczyna tylko kątem oka dostrzegła drżący podbródek matki.
- Bo co? – zirytowała się Karoline. – Bo to może nie jest prawda, co? – Oparła się o komodę, czując przeszywający ból w z trudem zrastających się żebrach. – Chcecie jak najlepiej, ale nie dla mnie, tylko…
Przerwał jej piskliwy dźwięk telefonu. Przedpokój wypełniło uciążliwe brzęczenie.
- Odbierz i powiedz mu, że już ci lepiej – powiedziała Linda, na moment odwracając głowę. Na jej twarzy nie było łez ani nawet ich zapowiedzi, lecz podbródek wciąż drżał niebezpiecznie. – Już się wyładowałaś, nie marnuj sobie życia.
- Sama odbierz, jak jesteś taka mądra – burknęła Karoline, w obronnych odruchu obejmując ramiona dłońmi. Ostatnie, na co miała teraz ochotę, to tłumaczenie się przed Petterem z własnego nastroju. – Powiedz, że poszłam się kąpać.
I Linda odebrała. Karoline tymczasem, wbrew własnym słowom, nigdzie nie poszła, lecz z niezrozumiałą fascynacją wpatrywała się w kobietę, która nawet „dobry wieczór” mówiła w taki sposób, że trzy czwarte facetów zaczynało się ślinić. Patrzyła, jak Linda mówi swoją wyuczoną kwestię, milknie, słucha, blednie, jak jej oczy stają się brzydkie i wyłupiaste, jak dłonie zaczynają drżeć, jak z trudem utrzymuje słuchawkę…
- To niemożliwe. – Jej głos, zazwyczaj donośny i dźwięczny, o ile akurat nie teatralizowała, teraz był ledwie słyszalny. – Pan się musiał pomylić. – A potem powtórzyła to samo, tylko po angielsku. Karoline drgnęła, nerwowo poprawiając opadający na oczy kosmyk.
- Nie… Tak… Boże… Rozumiem… Nie rozumiem… - dukała nieskładnie Linda drżącymi, nieumalowanymi wargami. Zdawało się, że jest daleko stąd, że jest Karoline tak samo odległa jak odległy był teraz Ingmar w tej swojej drodze z Anglii do Szwecji, którą pewnie znów pokonywał razem z Jonathanem Johnsonem, najlepszym kumplem, przy włączonej najbardziej kretyńskiej stacji radiowej. Może w wiadomościach mówili właśnie, tak jak kiedyś, o chorych na wściekliznę nietoperzach i o nowym teledysku Backstreet Boys czy kto tam był teraz na topie.
Linda odłożyła słuchawkę i zastygła z dłonią na telefonie.
- Kari… - zaczęła, ale nie dokończyła. Trudno powiedzieć, co rozpłakało się u niej pierwsze: oczy czy usta. Po prostu wybuchła prawdziwym, nieteatralnym szlochem, a z oczu trysnęła fontanna łez, tak brzydka, że po prostu nie mogła być efektem pozy.
Karoline stała jak wryta i z przerażeniem patrzyła na szlochającą Lindę. Ta ukryła twarz w dłoniach, cofnęła się o kilka kroków i bezwładnie opadła na kuchenny taboret, wstrząsana spazmami. Zwinęła się przy tym jak wystraszone zwierzątko, a Karoline pierwszy raz, odkąd znalazła się w Kopenhadze, poczuła nieznane dotąd wobec tej osoby uczucie: troskę.
- Kto to był? Co się stało? – pytała, z trudem opadając na kolana przed Lindą. Troska wymieszała się ze strachem o Lindę i niepokojem, co spowodowało jej łzy. Czy mógł to być porzucający ją gach? Czy płakałaby o kolejnego, do którego nie przywiązywała wagi? Mężczyźni w jej życiu przychodzili i odchodzili, żaden nie zatrzymywał się nadłużej, a gdy któryś próbował, bezlitośnie go wyganiała. Czy przyjaciółka zachorowała na raka? Zmarła na raka? Nie, Linda na los przyjaciółek reagowała bardzo emocjonalnie, byłoby po niej widać, że coś jest nie tak. Jeszcze chwilę temu robiła ciasto, które teraz leżało na kuchennym blacie, nikomu do szczęścia niepotrzebne, jeszcze chwilę temu śpiewała razem z radiem, obecnie wywrzaskującym punkową piosenkę zdartym głosem nieznanego wokalisty…
Karoline wyłączyła radio i wróciła do matki, która ani na chwilę nie przestawała płakać, bezowocnie próbując przy tym coś wydukać.
- Przegrałaś na giełdzie? – zapytała, zanim zdała sobie sprawę, że to idiotyczne i jaka giełda byłaby teraz otwarta czy co tam giełdy robią.
Szloch ucichł na chwilę. Linda uniosła głowę, popatrzyła na córkę pełnymi łez oczami i wykrzywiła się w marnej imitacji uśmiechu:
- Kari, kochanie, żeby to… żeby to było takie proste… - Mówiąc, pociągała nosem i wycierała go wierzchem dłoni, kompletnie nie przejmując się, jak to wygląda. A potem… potem zupełnie nieoczekiwanie przyciągnęła Karoline do siebie, przycisnęła jej głowę do ramienia i, z trudem powstrzymując szloch, wyszeptała: - Dzwonili z Anglii, kochanie. Ingmar… twój tata… - Urwała, zanosząc się płaczem.
Karoline gwałtownie wyszarpnęła się z jej objęć.
- Tata miał wypadek? – odgadła, czując, jak trzęsą się jej ręce. – Co się stało? Gdzie jest? Jonathan do ciebie dzwonił?
Linda najpierw przytaknęła, a zaraz potem potrząsnęła głową. Odezwała się i znów słowa z wyraźnym trudem przechodziły jej przez gardło:
- Dzwonili ze szpitala… Jonathana operują i…
- Boże, trzeba zadzwonić do Mary! – W pierwszej chwili pomyślała o żonie Jonathana, której numeru nigdzie nie miał zapisanego, bo znał go na pamięć, co oznaczało, że w razie wypadku nie ma jak jej powiadomić. Dopiero potem jakby się ocknęła. – Ale tata! Mamo, co z tatą?!
Pierwszy raz od wielu lat nazwała ją mamą i to tylko po to, żeby usłyszeć wypowiedziane na jednym oddechu słowa:
- Tak mi przykro, Kari, Ingmar nie żyje, zginął na miejscu.
Karoline patrzyła na nią spokojnie. Nie wybuchła płaczem. Nie krzyknęła: „To niemożliwe!”. Nie domagała się natychmiastowego wyjazdu do Anglii. Spoglądała na matkę nierozumiejącym wzrokiem, bowiem to wszystko było absurdalne. Ingmar nie mógł umrzeć. Był zawsze. Był wszechobecny. Słyszała w sobie jego oddech, żyła z tym oddechem tak jak się żyje z biciem swojego serca. Oddech ucichł tylko raz – gdy po ciężkim wypadku na torze Ingmara reanimowali w szpitalu, a ona, wystraszona dwunastolatka, siedziała na sterylnym, pachnącym lekami korytarzu w bezpiecznych objęciach Christiana-Uwe Lusegera.
Wsłuchała się w siebie i w oddech, który nie mógł przestać istnieć niezauważenie. Całą sobą czuła ojca i histeria matki wydała się jej nieprzekonującym żartem. Nie płakała aż do rana, choć tej nocy nie zmrużyła oka. Wciąż wydawało jej się, że słyszy słabiutki oddech.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 19:44, 03 Sty 2013    Temat postu:

Wiecie co, Lillchen? To jest zbyt hermetyczne. Serio. Jak my to i owo o waszej alternatywnej rzeczywistości żużlowej żeśmy słyszeli, to i tak nie rozumiemy ni w ząb połowy opowiadania. Przedzieraliśmy się przez ten gąszcz tylko siłą woli, bo gdyby to nie wasze, to rzucilibyśmy w cholerę. Stos nieznanych imion, nieznanych sytuacji i dopiero gdy byliśmy wymaltretowani tak, że gotowi byliśmy dać sobie spokój, pojawiło się coś, co rozumiemy. Przypuszczalnie tak samo mają ci, co Szkoły nie ogarniają, a trafili na okołoSzkolną miniaturę. Jakaś kompletnie wyrwana z kontekstu sytuacja, jakaś przeszłość, o której nic nie wiemy, masa nieznanych imion i powodów czynią ten tekst dla laika niezjadliwym. My po prostu nie wiemy, co się dzieje w tym tekście. Nie łapiemy ani sensu, ani realizacji, ani zakończenia.
Do tego Karoline drażni. Aż chce się jej przykopać. Głupia jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hermi
Pawie Pióro


Dołączył: 27 Lis 2012
Posty: 270
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Między Niebem a Piekłem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:12, 20 Sty 2013    Temat postu:

W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach zgadzam się z Hieną. Tajemniczo aż do samego końca. I jest to ten rodzaj tajemniczości, która jest uciążliwa i nie ułatwia czytania. Karoline mnie nie drażni, ale nie budzi też żadnych innych uczuć.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

sandra09
Ołówek


Dołączył: 21 Kwi 2016
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:49, 21 Kwi 2016    Temat postu:

Brawo! Świetne opowiadanie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

utka88
Ołówek


Dołączył: 23 Kwi 2016
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:55, 23 Kwi 2016    Temat postu:

Świetny! Pisz, pisz Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Rondzikowa
Ołówek


Dołączył: 23 Kwi 2016
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:16, 25 Kwi 2016    Temat postu:

Wciągające opowiadnie Very Happy Aż chce się czytać dalej

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

iwwo
Ołówek


Dołączył: 09 Kwi 2016
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:10, 28 Kwi 2016    Temat postu:

Tylko nie ma co. Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

fader
Ołówek


Dołączył: 10 Kwi 2016
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:47, 30 Kwi 2016    Temat postu:

Można to porównać do ślepej uliczki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

irka88
Ołówek


Dołączył: 15 Maj 2016
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:44, 15 Maj 2016    Temat postu:

Świetne Smile Pozdrawiam!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lotdir
Ołówek


Dołączył: 16 Maj 2016
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:00, 16 Maj 2016    Temat postu:

Świetne opowiadanie. Oby więcej takich na tym forum.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Quirhger
Ołówek


Dołączył: 18 Maj 2016
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:52, 18 Maj 2016    Temat postu:

Fajne opowiadanie. Widze sporo pracy włożone w to.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Jaskierka
Ołówek


Dołączył: 30 Maj 2016
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:51, 30 Maj 2016    Temat postu:

Masz smykałkę Smile Świetnie mi się czyta Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

piernik
Ołówek


Dołączył: 20 Cze 2016
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 9:21, 21 Cze 2016    Temat postu:

Super się czyta. Talent. Pozdrawiam Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

poeta33
Ołówek


Dołączył: 22 Cze 2016
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Olsztyn
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:24, 22 Cze 2016    Temat postu:

Tajemniczo aż do samego końca Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Meolia
Ołówek


Dołączył: 26 Cze 2016
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:59, 26 Cze 2016    Temat postu:

Hm..ciekawe Smile Chodź ten styl pisania mnie nie urzekł..

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin