Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
I co teraz? [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:04, 16 Mar 2010    Temat postu: I co teraz? [M]

I żyli długo i szczęśliwie.
Przynajmniej tak napisał kronikarz, który spisał ich historię. Ale tylko do momentu ślubu. Owszem, był na weselu, pił miód i wino, puścił pawia i zaliczył zgona. No a po weselichu dopisał sakramentalne (w świecie bajek i baśni wszelakich) zdanie: „I żyli długo i szczęśliwie”. A potem?
Jeśli chodzi o kronikarza, to pożył niespełna tydzień, bo wpadł pod galopujące konie. Jedni mówili, że z pijaństwa, inni, że pies go trącał. Zeznania są sprzeczne.
Ale historia dotyczy pięknej dziewczyny i księcia. Na imię mu było Hilderyk, a był mężczyzną pięknym, dobrze urodzonym, z nieskazitelnym uśmiechem i szlachetną blond czupryną. Odwagi miał więcej niż mogłoby pomieścić koryto dla świń, a gdy śpiewał, skowronki oblewał wstydliwy rumieniec. Jednym słowem – Książe z bajki.
Ale imię miał głupawe.
Natomiast Lucylla, była najpiękniejszym zjawiskiem w Królestwie. Jej złote włosy błyszczały w słońcu, a ich blask był jedyną ludzką fryzurą widzianą z kosmosu (oprócz Marge Simpson, ale to przecież zupełnie inna bajka). Jej smukła szyja przypominała łabędzia do tego stopnia, że gdy pływała w stawie, bądź jeziorze ludzie rzucali w jej stronę okruszki chleba. Z początku była zdumiona takim obrotem sprawy, ale z czasem zaczęła podpływać bliżej. Niektórym nawet jadła z ręki. Niejednokrotnie wracała do domu z dwoma koszami okruchów i bochenków chleba.
Ich życie było sielanką. Poznali się, zakochali, wzięli ślub, na którym słowiki ciągnęły jej sześciometrowy tren przez cały kościół. Panna młoda miała suknię tak białą, że część zgromadzonych gości twierdziła, że jej biel przerastała o głowę zęby Hilderyka. Na tym tle dochodziło do wielu krwawych utarczek osobistej krawcowej Lucylli z dentystką księcia. Dlatego, gdy tą pierwszą rozbolał ząb, musiała korzystać z usług kowala, co było nieco irytujące, biorąc pod uwagę fakt, że dwa razy omyłkowo ją podkuł, przez co jej mąż zaorał nią pół pola nim się zorientował. (Zresztą później, w ramach oszczędności, zaorał resztę).
Później odbyło się tygodniowe wesele, a nawet najstarsi mieszkańcy królestwa nie pamiętali huczniejszych obchodów jakiejkolwiek uroczystości. Może ze względu na występ japońskich nożowników, niezwykły pokaz sztucznych ogni, trunki z czterech stron świata, a może dlatego, że ostatniego dnia wszystkim dodano do napojów pigułki gwałtu?
Do momentu wesela wszystko układało się po ich myśli. Było romantycznie, różowo i bajkowo. Otaczały ich ptasie trele, psie bobki i niesamowita woń kwiatów. On ją zdobywał, a ona z każdym dniem była coraz bardziej jego. Dawała się uwodzić, bo Hilderyk był obiektem westchnień wszystkich panien w królestwie, a nawet kilku mężatek i co najmniej dwóch kawalerów, a to już nawet nie tyle inna bajka, co zwykłe gejostwo. Tfu!
Jak się poznali? Jak zwykła, najzwyklejsza para. Hilderyk właśnie płukał w strumyku swoje galoty, jako że robił tak co roku, w Wielką Sobotę, gdy nagle uniósł wzrok i spostrzegł coś dziwnego.
„Co łabędź robi w strumyku?”, zdziwił się książe. „Powinien pływać w stawie! Może jakiś chory jest?”, zastanawiał się, więc na wszelki wypadek rzucił w łabędzia kamieniem. Oczywiście trafił w głowę i zrozumiał, że upolował niewiastę.
Po tym incydencie zaczęli się spotykać coraz częściej. A to w parku, a to nad rzeką, a to w lesie, gdzie Lucylla wreszcie nauczyła się odróżniać borowiki od sarnich bobków. Ucieszyło to zwłaszcza jej matkę, z pewnym niesmakiem przygotowywującą marynaty grzybowe, których nikt potem nie chciał jeść.
Hilderyk częstokroć wieczorami czaił się w ogrodzie, by wyśpiewywać serenady pod oknem swej ukochanej. Zaprzestał tej praktyki dopiero wtedy, gdy przyszły teść poszczuł go psami. Niechętnie odnosił się do księcia i jego galanterii. Uważał, że jego córka – dziewczyna z ludu – winna mieć mężczyznę równego statusem, więc raz za razem namawiał ją do ożenku z Dłutejkiem, czyli miejscowym kowalem.
- Ma swój zakład, dobrym kowalem jest – przekonywał ojciec.
- Jest brudny i wiecznie spocony – odpowiadała Lucylla.
- Pobożny, do kościoła chodzi – namawiał swą córkę.
- Co noc pije i z dziewkami się chędoży! – tym argumentem najczęściej ucinała wszelkie dyskusje i dalej chadzała na spotkania z Hilderykiem, choć Dłutejko patrzył z zazdrością na ten związek i planował, jakby księciu Lucyllę odbić.
Nic takiego jednak nie nastąpiło, bo do ślubu doszło. Nawet ojciec im pobłogosławił. Jedni mówili, że po prostu zmądrzał. Inni, że dostał od króla 20 tysięcy dukatów, trzy krowy i elektrycznego pastucha.
I tak oto siedział Hilderyk z Lucyllą na małżeńskim łożu, dzień po skończeniu obchodów weselnych. Weszli w zupełnie nowy etap życia, nazywany powszechnie „I żyli długo i szczęśliwie”. Lecz co się kryło pod tą wyświechtaną sentencją?
Lucylla marzyła, że będą razem wykonywać każdą czynność. Wspólne gotowanie, spacery, romantyczne rozmowy w blasku księżyca, urządzanie komnaty, przyjmowanie gości, chadzanie na eleganckie bale, bankiety i przyjęcia, podróże do dalekich krain… Widziała oczyma wyobraźni jak Hilderyk codziennie obsypuje ją bukietem róż, kupuje sukienki i złotą biżuterię z brylantami.
- I co teraz? – spytał Hilderyk, gdy weselne emocje już opadły i nareszcie mogli zostać sam na sam.
- Nie wiem, zaproponuj coś – powiedziała Lucylla, umiejętnie udając obojętność. Liczyła na inwencję swego świeżo upieczonego małżonka, z której obficie korzystał przed ślubem.
- A co byś chciała? – spytał, wydłubując kulkę brudu spomiędzy palców u nóg.
- Mi wszystko jedno. To, co ty. – odpowiedziała księżniczka, która usprawiedliwiała Hilderyka w swym umyśle. W końcu był z pewnością zmęczony tym hucznym weselichem, niezliczoną gromadą gości.
Książe podjął decyzję, że idzie spać. Lucylli pozostało zatem czekać z nadzieją na nadejście kolejnego dnia. Dla zabicia czasu zaczęła jeszcze raz przeglądać prezenty ślubne, wśród których połowę stanowiła zastawa kuchenna. Z ciekawszych podarków trafiły się również okruszki chleba i elektryczny pastuch.
A jak wyglądała wizja idealnego małżeństwa w oczach księcia Hilderyka? Też był zainteresowany wspólnymi zajęciami. Szczególnie prysznicem. Miał też ochotę chadzać z małżonką na turnieje rycerskie i konkursy w piciu piwa. Nie miałby też ni przeciwko, gdyby Lucylla nie zabraniała spotykać mu się z kolegami przy złocistym trunku. Aha, no i żeby nie była zbyt zazdrosna, gdyby częściej niż zwykle uśmiechał się do innych panien. Wszak był synem króla. Może tak z raz jej kupi sukienkę albo pierścionek, żeby się nie skarżyła. No i obowiązkowo kwiaty raz do roku na rocznicę ślubu. Przynajmniej dopóki będzie o tej dacie pamiętał.
I tak kolorowa bajka z dnia na dzień zamieniała się w prozę życia. Oboje rozmijali się w wizji małżeństwa. On nie chciał wspólnie gotować, chodzić na bale, kupować jej kwiaty. A ona od wspólnych pryszniców wymigiwała się notorycznymi bólami głowy lub brzucha. Dlatego też książe, z braku motywacji, przestał się kąpać.
Lucylla natomiast straciła apetyt i nie jadła już z taką ochotą chleba, którym ludzie ją karmili, gdy pływała na stawie.
Hilderyk zaczął pić, wychodzić co wieczór z kolegami, czasami nie wracał na noc. Miarka się przebrała, gdy książe po roku małżeństwa został przyłapany na gorącym romansie z jedną ze służących.
Księżniczka nie zdzierżyła tego upokorzenia, więc spakowała swoje ubrania i elektrycznego pastucha, po czym wróciła do domu. Płakała codziennie po wstaniu z łóżka i przy zachodzie słońca. Gdy zmieniano czas letni na zimowy, wieczorne płakanie zaczynało się godzinę wcześniej, co doprowadzało jej matkę do szału. Żeby zapomnieć o leniwym i próżnym Hilderyku, Lucylla znalazła sobie nowe hobby.
Wpieprzanie kartofli.
Doprowadziła się w tym do takiej perfekcji, że zaczęła wygrywać lokalne konkursy, w finale pokonując swoją najgroźniejszą rywalkę – świnię Chrumhildę, która wygrywała te zawody nieprzerwanie od pięciu lat.
Nowe zajęcie odbiło się znacząco na figurze Lucylli. Przytyła dwadzieścia sześć kilo, a jej szyja już w żaden sposób nie przywodziła na myśl łabędzia. Gdy pływała w stawie, już nikt nie karmił jej okruchami chleba. Niektórzy rzucali cegłami, a inni opowiadali o legendarnym potworze z głębin.
Pewnego dnia, gdy siedziała w domu i bawiła się elektrycznym pastuchem i pieczonym karczkiem w „napad na latarnika”, usłyszała dziwny hałas w ogrodzie. Gdy odchyliła zasłonę, ujrzała kowala Dłutejkę, który zagryzł psy jej ojca, a następnie wybił kowadłem szybę w jej pokoju. Był ewidentnie pijany i choć rozbite szkło rozcięło Lucylli skórę na policzku, to nie przejęła się tym faktem. Podniosła kowadło i dostrzegła uwiązaną do niego kartkę, na której było napisane niewprawną ręką: „Wyjć za mnie. Koham cieł!”. Na te słowa rozchmurzyła się i zeskoczyła z balkonu w objęcia kowala. Niestety nie trafiła i wylądowała w agrest.
Gdy po tygodniu lekarz usunął wszystkie kolce z jej ciała, była gotowa powiedzieć sakramentalne „Tak” kowalowi Dłutejce. Ten jednak nie pojawił się na ślubie dwa razy. Za pierwszym razem zapomniał, a za drugim się upił i zaspał.
- Do trzech razy sztuka! – podtrzymywała się na duchu Lucylla i rzeczywiście, za trzecim razem Dłutejko zjawił się umówionego dnia punktualnie.
Niestety nie stawiła się tym razem Lucylla, która pływała w stawie i dostała cegłówką w łeb. Przy czwartym podejściu spotkali się już oboje na ślubnym kobiercu. Poprzednie małżeństwo zostało uznane za nieważne, więc Lucylla i Dłutejko mogli złożyć wieczystą przysięgę, co też się stało. Goście przybyli bardzo licznie, bowiem postawili bardzo duże pieniądze na wytypowanie dokładnej łącznej wagi obojga małżonków. Wygrał ten, który stawiał na 246 kilo.
Wesele trwało trzy dni i wszyscy bawili się fantastycznie. I ja tam byłem, miód i wino piłem. Dałem też prezent ślubny. Mam nadzieję, że nie mają jeszcze elektrycznego pastucha.
A co się stało z Lucyllą i Dłutejkiem? On zbudował im mały domek pod lasem i dalej parał się kowalstwem.
I żyli długo i szczęśliwie.
O cholera...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

ana
Piórko Wróbla


Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 62
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: krakow - nowa huta

PostWysłany: Śro 23:53, 17 Mar 2010    Temat postu:

Znowu się uśmiałam czytając Twój tekst. Gratuluję jeszcze raz dużej wyobrażni i talentu komicznego. Tekst wciąga, posiada akcję, myśl przewodnią, morał, Wszystko to podane dowcipnie, choć są pewne niedociągnięcia moim zdaniem. Jakim cudem książę prać musiał swoje galoty? Służba nie miała ochoty? I to wyrachowanie księcia tuż po weselnej zabawie co do tego jak widzi wspólne szczęście małżeńskie, wydaje mi się mało realistyczne. Chyba, że żenił się któryś raz z kolei..Nie podoba mi się że czasami jesteś grubiański ; " wpieprzanie kartofli' itp. To mnie trochę odrzuca, wydaje mi się,że obyłoby się bez takich wyrażeń. Ale po za tym jest dużo zabawnych porównań Bardzo podoba mi się koniec, taka parabola. Myslę, że najważniejsze osiągasz; umiesz rozśmieszyć. Napewno będę czytała kolejne teksty, żeby się rozerwać.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:02, 21 Mar 2010    Temat postu:

Heh, Laj-laj, będąc tak płodnym twórcą, jesteś chyba skazany na sukces :p Zazdroszczę ci tego. Widać, że ty kochasz pisać, nie sprawia ci to żadnych problemów i nigdy nie tracisz zapału.

A sam tekst... no cóż, co kto lubi.
Odnosząc się do komentarza Any... nie można szukać realizmu gdzieś, gdzie z założenia nie ma go być w ogóle. Mało realistyczne jest tu przecież wszytko:p I takie ma być. Totalne przejaskrawienie rzeczywistości.
Jednym może się to podobać, innym nie. Ja jestem gdzieś pośrodku. Kilka razy się uśmiechnęłam, kilka razy lekko skrzywiłam. Więc uczucia trochę mieszane, ale chyba liczyłeś się z tym pisząc ten tekst.



Cytat:
On nie chciał wspólnie gotować, chodzić na bale, kupować jej kwiaty



A nie "kwiatów"?

Pozdrawiam, weny nie życzę, bo masz jej pod dostatkiem Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

ewa098
Ołówek


Dołączył: 24 Cze 2020
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:49, 25 Cze 2020    Temat postu:

Najlepszy [link widoczny dla zalogowanych]!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin