Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Krótka opowieść o wielkim pedagogu [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Pierre de Ronsard
Moderator z ludzką twarzą


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 752
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skarbonka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:46, 21 Wrz 2012    Temat postu: Krótka opowieść o wielkim pedagogu [M]

Gdy pacjent wszedł na salę operacyjną, powitały go salwy śmiechu. Z początku był zszokowany, ale później już dołączył do wesołej kompanii. Tak się chichrał, beczał jak baran, rzucał całym ciałem jak złota rybka przy zmianie wody w akwarium, że napięło się pewne miejsce powyżej przepony i wyrzuciło coś z jego ciała. „Operacja śmiechem” się udała.
- Terapia śmiechem to przeszłość! – wkroczył na salę z hukiem ordynator. Teraz będziemy bowiem operować śmiechem! I żaden psycholog nam nie podskoczy.
- Wspaniały z pana pedolog – pochwaliła go salowa.
- Nie mówi się „pedolog”, tylko „pedagog”.
- Ach tak, przepraszam. Ja wracam do pracy – i chwyciła za odkurzacz.
Czytelnik zauważy, że pojawia się tutaj bardzo ważne pytanie: dlaczego ordynator został nazwany pedagogiem? Odpowiedź czytelnik pozna już za chwilę.


Pan Aiello czyścił właśnie swój stary policyjny mundur. Podszedł do niego syn i zapytał:
- Tato, a czy ja kiedyś też będę miał własny mundur?
Pan Aiello był, powiedzmy, zniesmaczony pytaniem syna. Znał pracę w policji od podstaw i nie życzyłby nikomu, aby przeżywał na co dzień to, co on sam. Ciągłe bicie, opluwanie, poniżanie, podduszanie kablem, kradzieże, confetti, rozboje. Policja w tamtych czasach nie miała łatwego życia. Toteż pan Aiello wracał pod koniec dnia cały upaćkany jakimś świństwem organicznego pochodzenia. Łzy smutku zamieniał jednak na łzy szczęścia, gdy witał go jak zwykle dumny synek.
- Mówiłem ci, kochany, żebyś się uczył. Zostań prawnikiem lub lekarzem, oni także mają piękne mundury. Mój jest już stary i brzydki, po co ci on? Żeby inne dzieci straszyć? Żeby ludzie się bali?
- Ciebie się nie boją! – ripostował uśmiechnięty dzieciak. Nie wiedział, co czyni, i jaki ból sprawiał tacie.

Pewnego dnia pan Aiello wybrał się na służbę. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że zabrał ze sobą synka. Mały był wniebowzięty, choć bardziej do sytuacji pasowałaby słowoforma „wsłużbęwzięty”. Trzymali się za ręce i wędrowali ulicami miasta pełnego wysokich, żółtych kamienic.
- Mały! Zobacz, jak tata broni prawa! – zawołał nagle herszt grupy wyrostków wychodzącej naprzeciw naszych bohaterów.
- Synku, stań z boku, muszę wykonać obowiązek powinnościowy – rzekł pan Aiello i stanął do samoofiary.
Ręce szanownych zbirów babrały się w osoczu, ślinie i łezkach pana Aiello. Więcej cieczy nie pamiętam, ale dziś było dość lekko zważywszy na to, że pan Aiello głównie był traktowany przedmiotowo. Dosłownie, drogi czytelniku. Krzyczał i piszczał, jęczał i dyszał, sapał i wypluwał zęby w rytm jakieś melodyjki, która na chwilę spodobała się chłopcu. Zapomniał wtedy o strasznym widoku katowanego taty. Zwycięstwo ojcostwa było niepodważalne. Po skończonej robocie bandyci wyciągnęli broń (niech czytelnik zauważy, że użyliśmy słowa w liczbie pojedynczej!) i wspólnie strzelili w bliżej nieokreślony punkt na tyłku pana Aiello. Wtedy zwycięskie ojcostwo skończyło się na zawsze.

Mały chłopiec uciekł.

Po kilkugodzinnej tułaczce trafił pod drzwi kościoła pod wezwaniem bezdomnej prostytutki. I niech czytelnik się nie dziwi, że taka osobliwa parafia istniała. Wszak biskupi poszli po rozum do głowy i w tym jednym się z jednym niepokornym pisarzem (którego nazwiska nie wymienię, bo dalej jest zakazane) zgodzili: prostytutki są bardziej potrzebne społeczeństwu niż dewotki, a do tego w większości są męczennicami. Wracając do tematu, drzwi od kościoła były zamknięte i chłopiec nie mógł nawet marzyć o tym, że ktoś dosłyszy się jego pukania. Ale miał szczęście. O pukaniu myślał w tym samym czasie ksiądz i hipotetycznie założył (między innymi), że ktoś może w tym czasie pukać do jego drzwi. Logiczne: pomyślał o dziecku. O małych rączkach, które za słabe były, aby móc obronić resztę jestestwa, czy choćby mocno uderzyć w drzwi.

Judasz zdradzał, co działo się przed drzwiami. Otóż małe istnionko kołatało jak święty gapa z pewnego wiersza Twardowskiego, skoro czytelnik siedzi w tematyce księży. Tak mocno zaangażował się chłopiec w pukanie, że, gdy ksiądz otworzył drzwi, ten, zamachnąwszy się całym ciałem, wpadł mu pod sutannę. I wyszedł.
- A czyj ty jesteś, mój milusiński? – zapytał z pewną dozą ciekawości ksiądz.
- Mojego tatę... mojego jedynego ojca... – malec nie zdążył dokończyć wypowiedzi, gdy ksiądz go zbeształ:
- Pamiętaj, że masz przede wszystkim ojca w niebie.
(Teraz miał dwóch.)
Tym samym biedaczek poczuł się zupełnie zagubiony. Zemdlał. Podły ojciec Amaro (cóż za zbieżność nazwisk) nie chciał mieć problemów, toteż zadzwonił po karetkę.

Następna scena działa się w szpitalu, gdzieś na północy miasta, w lepszej jego części. Dwóch drabów wniosło nosze z małą istotką przed salę operacyjną. Dalej pacjent musiał już wejść sam. Tam jednak spotkało go coś bardzo dziwnego. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał, był widok rudej kobiety w białym fartuchu, bez maski. Zaczęła do niego mówić wesoło:
- A ty chłopczyku nie masz tatusia? Tatuś odszedł, co? Ale nie przejmuj się, tatuś odszedł już na zawsze! – po czym cały personel złożony jeszcze z dwóch kobiet i trzech mężczyzn wybuchnął gromkim śmiechem.
- A jak go bili, toś go nie osłonił, ha, ha! – wtórował rudej pewien Murzyn. Ależ to zbieg okoliczności. Wiesz, co to jest po... po... poczucie... wi... winy? – ostatnie słowo to już była histeria.
- A chodnik to do dzisiaj czyszczą! O Chrystusie, o Goethe, o sosno rozdarta! – śmiał się ktoś inny. Wszyscy się śmiali.
W mózgu młodego człowieka coś zaczęło świtać na nowo. Nie wiedział dlaczego, ale również się śmiał. Małpował wszystkich, był odzwierciedleniem wszystkich, był syntezą wszystkich. W końcu dało się zauważyć, jak maleńka chmurka przypominająca kształtem pana Aiello wypłynęła z serca młodziana.
„Operacja śmiechem” się udała. Jej pomysłodawca, doktor Kurczak, był wniebowzięty. Najpierw był artykuł w lokalnej prasie. Później jego wynalazek opisano szerzej w ogólnokrajowej prasie. A potem były już tylko drinki, Nobel i tytuł honoris causa w wyższej szkole czegoś i czegoś. Kurczak skupił się na dzieciach, bo je łatwiej było operować. Im młodsze, tym bardziej podatne na nowoczesne i, w pewnym sensie, przyjemne metody.


O chłopcu szybko zapomniano, bo pojawiali się coraz to nowi pacjenci. Jedynie ksiądz ulitował się nad maluszkiem i często o nim myślał. Tak często, że pewnego dnia padł z wyczerpania. Czytelnik również nie dowie się, co się stało z synkiem pana Aiello. Nie zasłużył na to. Nie obronił go przecież, gdy katowano jego ojca. Czytelnik również nie obronił go, gdy ksiądz prawił mu bezwzględne kazanie. Ostatecznie nikt nie wyrwał nieboraka spod salw śmiechu bezwzględnych lekarzy. Niech to będzie kara za brak reakcji z jego strony na krzywdę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierre de Ronsard dnia Pią 21:54, 21 Wrz 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

ana
Piórko Wróbla


Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 62
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: krakow - nowa huta

PostWysłany: Sob 23:44, 22 Wrz 2012    Temat postu:

Opowiadanie to nie spodobało mi się. Jest tu niby czarny humor ale dla mnie zbyt naciągany, mało realistyczny pomysł i niesmaczny. Właściwie podoba mi się tylko początek, który nie jest jeszcze niesmaczny a jest zabawny. Przesadnie ukazana jest historia sponiewierania policjanta, wątek z kościołem nijak sie ma do reszty treści. Eksperyment obciążania winą czytelnika za nie uratowanie bohatera i karanie go odmową ujawnienia mu zakończenia historii jest nie udany. Może miałby sens gdyby historia ta miała jakąś sensowną końcówkę. Dla mnie zaś opowiadanie to nie jest nawet historią zaś zlepkiem różnych wątków

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Pierre de Ronsard
Moderator z ludzką twarzą


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 752
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skarbonka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 7:46, 23 Wrz 2012    Temat postu:

Cytat:
nie udany

nieudany Smile
Zlepek różnych wątków? a przeczytaj, kto przewija się przez każdy wątek i o kim jest ta historia. Nawet w wątku kościoła - który to kościół nie potrzebuje osobnych opowiadań.
Miało być naciągane, niesmaczne i mało realistyczne, a nawet nieskładne i głupie. Ja nie mam zamiaru pisać sensownych komedii, ani opowieści realistycznych z "prawdziwymi" bohaterami i "prawdziwymi" scenami.
Dziękuję za opinię, z którą się jednak nie zgadzam Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

winnt
Ołówek


Dołączył: 17 Kwi 2016
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:47, 17 Kwi 2016    Temat postu:

Swietne, bardzo mi się podoba. Pozdrawiam!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin