Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Redukcja [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 23:38, 18 Paź 2011    Temat postu: Redukcja [M]

Dla tych wszystkich, którzy darzą siebie samych szczerą nienawiścią.

1. Tajemnica Radosna

Największą skazą Patricka Lloyda było zdecydowanie lenistwo. Osobiście miał też kompleks wielkiego nochala, o czym przekonał się pewnego dnia w przymierzalni jednego ze sklepów odzieżowych, w których pomysłowy właściciel postanowił obłożyć każdą ścianę lustrem.
Właściwie poza tym czuł się dość przeciętnie. Dwadzieścia sześć lat, urocza żona Mary Ann, mieszkanie na kredyt i kilka podstawowych udogodnień czyniło zeń człowieka jakich wielu.
Podobnie było z warunkami fizycznymi (oprócz nosa), które pozostawiały go w kręgu ludzi z góry odrzucanych zarówno do roli jednego z krasnoludków Królewny Śnieżki, jak i nie predestynowały go do bycia gwiazdą NBA. Zwłaszcza, że był biały (i, w przypadku krasnoludka, zwłaszcza że był czarny. Jak kto woli).
Odkąd obejrzał pewien program na Animal Planet, Patrick czuł się w pewnym sensie wdzięczny losowi, że umieściła go w świecie przyrody jako przedstawiciela ludzkości, a nie na przykład pumy albo jenota. Wdzięczność ta wynikała ze swego rodzaju poczucia przynależności do grupy samców beta. W bezwzględnym świecie dzikich zwierząt nie było miejsca na litość, czy też nadrabianie walorów siły i charakteru wdziękiem, wrażliwością i inteligencją. Otóż Patrick Lloyd uważał, że jakby był taką pumą, to by go pewnie małpy zeżarły.
Fakt bycia blondynem natomiast odejmował mu, jak sam twierdził, należnej powagi. Nie wyglądał na swój wiek. Większość napotykanych osób uważała, że jest studentem, co sprawiało, że czuł się źle wśród rówieśników.
Drobna postura też nie przysparzała mu szacunku, a przy okazji miał niebywałe problemy z kupnem marynarki na swój rozmiar.
Oprócz tych kilku w miarę pospolitych kompleksów był człowiekiem zrównoważonym, a wszelkie braki w sile równoważył inteligencją, sprytem i poczuciem humoru. Wierzył, że każdy ma jakiś atut. Jak nie tu, to tam. Jak na kartach do gry w RPG.
Dlatego też Patrick Lloyd marzył o napisaniu książki.
Jedynym problemem Patricka był jeden z grzechów głównych, nazywany lenistwem. Ale to nie tak, że był chorobliwie leniwy. Walczył ze sobą, starał się i nienawidził się za to.
Po przeciwnym biegunie tego problemu znajdowała się jego Mary Ann. Analityczna, pragmatyczna, pracowita i obowiązkowa. Marzenie każdego pracodawcy. A przy tym piękna.
Patrick nie mógł się nadziwić jak udało mu się zdobyć tak fantastyczną partię i jeszcze nakłonić ją do małżeństwa. Może też dlatego często towarzyszyło mu poczucie lęku, że przyjdzie jakiś osiłek o klacie Tarzana i porwie mu żonę. Taka wizja była zapewne jedną z przyczyn, dla których Patrick często upewniał się, czy Mary Ann wciąż darzy go najwyższymi uczuciami. Przy okazji, żeby wzmóc te więzi często ją przytulał. Zwłaszcza znienacka.
- Kochasz mnie? - wsunął głowę do łazienki, a po chwili już obejmował ją w pasie od tyłu.
- Jezu... kocham... Nie przytulaj się do mnie, kiedy się maluję - ofuknęła go. - Tyle razy ci mówiłam.
Odsunął się lekko speszony.
- Już mnie nie kochasz?
Mary Ann westchnęła głęboko, odłożyła pędzel i wałek do malowania twarzy do wiadra z farbą i odwróciła się twarzą do Patricka.
- Przecież powiedziałam, że cię kocham głuptasie. Po prostu nie chcę się spóźnić do pracy.
I wtedy pozwalała mu się przytulać.
A on z tego korzystał.
Mary Ann pracowała w agencji reklamowej i zarabiała co najmniej dwa razy więcej od Patricka, który imał się różnych dorywczych prac w oczekiwaniu na tą jedną, wymarzoną. Ale nie wiedział co to miałoby być.
Jedyne w czym górował nad Marry Ann, był wzrost. Fakt bycia sporo wyższym od żony uspokajał go. Jak się domyślał, wynikało to z przeświadczenia, że małą żonę łatwiej złapać, gdyby zdecydowała się na ucieczkę do Tarzana.
Wielokrotnie zastanawiał się nad genezą swojego lenistwa. Wreszcie doszedł do wniosku, że to wszystko wina dzieciństwa. Miał zbyt łatwo. Wszystko praktycznie podanie na tacy. Udało mu się prześlizgnąć przez poszczególne szczeble edukacji. Jego ojciec był prawnikiem, co mogłoby załatwić mu plecy przy podjęciu tego zawodu, ale Patrick takiej próby się nawet nie podjął. Wiązało by się to ze zbyt dużym wysiłkiem.
Tak więc postanowił zostać pisarzem. Dla wprawy stworzył kilka opowiadań, którymi dzielił się w internecie. Po uzyskaniu pozytywnych recenzji, zdecydował, że nadszedł czas na prawdziwą książkę. Podniecała go myśl tworzenia i wręcz rozpierała go energia. Od kilku tygodni budował szkielet fabuły i mniej więcej wiedział jak zacząć.
Patrick Lloyd uwielbiał zaczynać. Miał do tego prawdziwy dar.
- Maksymalnie pół roku, kochanie i będziemy bogaci - zawyrokował radośnie. - Kochasz mnie? - upewnił się.
- Kocham - odpowiedziała, zakładając buty. Widać było, że się spieszy, a na dodatek chwilę później musiała odczepiać od siebie swojego męża, który wykorzystał chwilę nieuwagi, żeby ją przytulić.
Dwie minuty później został w mieszkaniu sam.
- Miau.
Sam z kotem.
- Miau.
Sam z głodnym kotem.
Patrick podszedł do lodówki i nakarmił demoniczne zwierze, które też na swój sposób kochał. Kot był zwinniejszy od Mary Ann i łatwiej szło mu wywijanie się z objęć swojego właściciela. Zwłaszcza, że miał pazury.
Gdy kot został nakarmiony, Patrick stwierdził, że oto ma dziesięć godzin czasu do przyjścia żony, więc jest to doskonała okazja do tego, żeby napisać kilka pierwszych stron. Szybko skalkulował, że gdyby udało mu się pisać po trzy strony dziennie, to rzeczywiście za pół roku, wliczając poprawki, będzie miał skończoną książkę. Czyli gdzieś w okolicach maja. Potem tylko wydać i obserwować stopniowy marsz w górę na liście bestsellerów.
Usiadł wreszcie przed laptopem, otworzył dokument Worda i się zamyślił. Formował sobie w głowie pierwsze zdanie. Rzeźbił je w swoim umyśle, dobierał najwłaściwsze słowa i wyrażenia, aż w końcu zaczął pisać.
Nadspodziewanie łatwo. Słowa układały się w zdania, zdania w akapity, akapity niemalże w strony. Bo gdy tylko dotarł do skraju pierwszej kartki, spojrzał na swoje dzieło niczym starotestamentowy Bóg i stwierdził, że:
- To jest dobre.
Docenił sam siebie, że pierwsza strona przyszła mu w miarę łatwo, a i styl nie pozostawiał wiele do życzenia, więc sam przyznał sobie nagrodę w postaci "meczyku". Pod tym określeniem kryła się gra NBA na Playstation, która często wypełniała mu wieczory i odciągała od tego, czego nie lubił. Od myślenia.
Gra zajęła mu godzinę, po czym przeprowadził sam ze sobą krótką walkę, czy przypadkiem nie zagrać rewanżu.
Ostatecznie usiadł po raz drugi tego dnia przed laptopem i przyglądał się badawczo temu, co napisał. Po chwili wpadł na genialny pomysł. Pogmerał chwilkę w ustawieniach dokumentu i zmienił format wirtualnej kartki z A4 na A5, bo - jak sobie tłumaczył - książki mają przecież charakter bardziej podręczny. W ten oto sposób jedna strona zamieniła mu się niemal w półtorej.
- He he. - Patrick z zadowoleniem zatarł ręce, po czym westchnął i napisał kolejne zdanie. Następnie znów popadł w krótką zadumę i doszedł do wniosku, że trochę tu cicho. Podszedł do szafki z płytami CD i zaczął przeczesywać tytuły w poszukiwaniu klimatycznego jazzu. W końcu zdecydował się na Dave'a Brubecka. Gdy tylko rozbrzmiały pierwsze dźwięki "Take Five", Patrick postanowił przekąsić drugie śniadanie.
- Miau.
Kot też.
Ponieważ Patrick lubi podczas jedzenia zająć czymś wzrok, włączył telewizor. Poskakał chwilę po kanałach, aż zatrzymał się na Simpsonach, których wprost ubóstwiał. Nie przeszkadzało mu nawet to, że znał ten odcinek. Po zjedzeniu jeszcze przez kwadrans oglądał jakiś serial komediowy, ale wcale się nie śmiał.
- Ogarnij się, chłopie - skarcił się sam i wrócił do laptopa.
Obiecał sobie, że w internecie pobuszuje tylko chwilę, dla relaksu. Gdy chwila zamieniła się w czterdzieści minut, zrozumiał, że coś jest nie tak.
- Nienawidzę się - mruknął ze złością, wyłączając internet.
Spojrzał na zegarek. Od wyjścia żony minęły już cztery godziny. A od napisania ostatniego zdania aż trzy. Patrick Lloyd stwierdził, że dłużej tak nie może być. Podjął kolejną próbę mobilizacji i wrócił do pisania. To znaczy najpierw poszedł zrobić sobie kawę, żeby zaaplikować organizmowi niezbędny zastrzyk energii.
Kolejne minuty upływały nieubłaganie, a prace nad książką nie posuwały się szczególnie szybko. Patrick ewidentnie się męczył, zapędzając się w ślepą uliczkę. Gdyby lenistwo przyjęło zmaterializowaną postać, to prawdopodobnie stało by teraz nad nim i zaśmiewało się w najlepsze. Ale Patrick był sam.
- Miau.
Z kotem.


2. Tajemnica Bolesna

Po trzech tygodniach zapał Patricka był już na wyczerpaniu. Czuł bezsilność, złość, niemoc i niechęć. Napisał łącznie sześć stron, ale szło mu to jak krew z nosa. Nie był zadowolony ani z tempa, ani z postępów.
Unikał pisania jak ognia. Zmuszał się.
Mary Ann patrzyła na niego z politowaniem i troską, co jeszcze bardziej go złościło. Patrick Lloyd chciał, ale nie mógł. Przeżywał kolejne huśtawki nastrojów. W międzyczasie czytał inne książki szukając inspiracji i podpatrując style. Bywały takie momenty, gdzie uważał, że phi!-też-tak-potrafi, ale częściej zachwycał się zgrabnymi sformułowaniami autorów. Wtedy czuł wewnętrzne przekonanie, że takiego zmysłu obserwacji nigdy nie będzie posiadać.
Pewnego wieczoru, gdy Mary Ann wróciła z pracy rozpromieniona i oświadczyła, że jedzie na dwutygodniowy wyjazd na konferencję do Rzymu, Patrick zrozumiał w czym jest problem.
- Mam za dużo bodźców – zwierzył się żonie.
- Kochanie… - pochyliła się nad nim, muskając końcówkami swych kasztanowych włosów jego czoło. Musiał przyznać, że nawet w piżamie prezentowała się nadzwyczaj apetycznie. – Wspieram cię i zawsze będę cię wspierać. Najważniejsze, żebyś napisał tą książkę. Zasługujesz na to.
- Naprawdę? – zapytał.
- Naprawdę – odpowiedziała.
Tydzień później machał jej na pożegnanie przez okno, obserwując jak wsiada do taksówki, którą uda się na lotnisko. Gdy żółty samochód zniknął mu z oczu, Patrick postanowił zwalczyć swoje lenistwo w radykalny sposób. Podniósł kota za przednie łapy na wysokość swojego wzroku.
- Napiszę tę przeklętą książkę. W dwa tygodnie.
- Miau.
- Karmiłem cię już, kłamco – uśmiechnął się Patrick i odstawił futrzanego przyjaciela z powrotem na dywan.
- Zaczynamy.
Na pierwszy ogień poszła konsola. Patrick zapakował ją w pudełko i wyniósł do piwnicy. Gdy tylko wrócił, napisał jedną stronę, ale praca znów stanęła w miejscu. Znużony niedoszły autor włączył bowiem telewizor i rozpoczął przełączanie kanałów. Po godzinie zreflektował się jednak i z bólem serca „szklane pudło” również podzieliło los konsoli.
Patrick nie był pewny, czy zrobił dobrze, ale uznał, że da mu to lepszą motywację.
Rzeczywiście prace ruszyły zdecydowanie naprzód. Patrick miał więcej czasu na myślenie, więc kolejne wątki uzupełniały się, tworząc coraz bardziej spójną całość.
I wtedy też Patrick wpadł na fantastyczne zakończenie. Był nim zachwycony do tego stopnia, że powoli zaczął zatracać najważniejszą pisarską cechę. Cierpliwość. Tak bardzo chciał dojść do końca książki, że środkowa część zaczęła go irytować, co z kolei sprzyjało jeszcze większemu zatracaniu się w robieniu-czegokolwiek-innego-niż-pisanie.
Usprawiedliwienie, które rodziło się w jego głowie było, przynajmniej według Patricka – dość przekonujące. Tłumaczył sobie bowiem, że bardzo istotną częścią obok pisania, jest drążenie tematu w myślach. Rozkręcanie wątków. Budowanie psychologii postaci. I tak dalej. Aby pohamować niekontrolowane przychodzenie genialnych pomysłów, Patrick postanowił zaopatrzyć się w notatnik. Poświęcił kwadrans na przetrząśnięcie wszystkich szuflad i półek, co doprowadziło go do jedynej słusznej konkluzji.
- Idę do sklepu – powiedział do kota, zakładając kurtkę – po notatnik.
- Miau – odparł ze zrozumieniem kot.
- Dobrze. I po karmę też.
Spacer do papierniczego dał mu chwilowe poczucie swobody i wolności, którą obiecywał sobie uzyskać po ukończeniu tej książki. Snuł w myślach coraz to nowe wizje swojej nieodległej przyszłości. Domek, gdzieś w górach, najlepiej w Alpach. Mały, drewniany, klimatyczny, z widokiem na jakieś jezioro. Zielono, spokojnie, lasy, łąki i cisza. Takie warunki zdawały się być idealne, by założyć tam fabrykę pisarzy. Zupełnie, jakby po górskich wioskach przechadzała się wena z inspiracją pod pachę, szukając kogokolwiek z maszyną do pisania.
Maszyna do pisania. Tak. Patrick momentalnie uznał, że komputer jest zbyt rozpraszający i trzeba się go pozbyć, a na jego miejsce przeprosić się ze starą, dobrą niemiecką maszyną, która wymagała nieco więcej siły od palców, ale rytmiczny stukot z pewnością wydał mu się namiastką idylli, o której marzył.
I doskonałą receptą na swoje lenistwo.
Decyzja o zaprzęgnięciu maszyny do pisania jako swego narzędzia pracy zmobilizowała Patricka do pracy i pochłonęła go do tego stopnia, że powoli zaczął wyrzekać się kolejnych luksusów. Już wyobrażał sobie minę Mary Ann, która wraca z konferencji, a on pokazuje jej gruby jak cegła plik kartek, mówiąc:
- Kochanie, gotowe.
Taka chwila tryumfu wydobyła z niego niezagospodarowane pokłady entuzjazmu, które zamierzał natychmiast przekuć w ciężką pracę. Nad książką i nad sobą.
Mary Ann była skrajnie wyczerpana. Długi i nużący lot powrotny dodatkowo wsparty obowiązkowym tkwieniem w taksówce w ulicznym korku mógł zrekompensować zapewne tylko widok jej mieszkania i witającego ją w progu Patricka. Z pewnością nie spodziewała się, że ukończył swoją książkę, tak jak obiecywał. Rozczulała ją natomiast jego dzielna postawa w obliczu lenistwa.
Z drugiej strony niepokoił ją jednak styl rozmów, jakie przeprowadzała z nim przez te dwa tygodnie przez telefon. Początkowo trwały prawie pół godziny, a potem z każdym dniem były coraz krótsze, mniej uczuciowe i jakby chłodne. Przez ostatni tydzień Patrick nie zadzwonił ani razu, więc korzystała ze swojego telefonu służbowego, by wymienić zdawkowe uprzejmości, kilka słów o pogodzie i standardowe „kocham cię. Pa”. Jakby nie miał dla niej czasu.
Co prawda Patrick nigdy nie przepadał za telefoniczną formą komunikacji, jedna kilka ostatnich rozmów to już była przesada. Zwłaszcza, że jeszcze nigdy nie byli od siebie tak daleko przez tak długi okres czasu. Na pytania o postępy nad książką, odpowiadał po prostu, że dobrze. I tyle.
Niemniej Mary Ann wracając tego dnia taksówką, marzyła tylko o ciepłej kąpieli i delikatnym masażu napiętych mięśni. Rozpięła dwa górne guziki swojego czerwonego płaszcza, oparła się wygodnie o siedzenie i wdała się z kierowcą w uprzejmy dialog o pogodzie.
Tuż przed dziewiątą wieczór jej klucz zgrzytnął w drzwiach mieszkania.
W mieszkaniu panowała totalna ciemność, więc pierwszym zmysłem, do którego dotarł bodziec, był słuch. Przeraźliwe miauczenie kota. Niemal w tym samym momencie jej nozdrza wyczuły jakiś nieprzyjemny, intensywny zapach.
- Patrick? – zawołała z niepokojem. Po krótkim błądzeniu ręką po ścianie, wyczuła wreszcie włącznik światła na korytarzu i nacisnęła go. Światło się nie zapaliło. – Patrick? – powtórzyła głośniej i zamknęła za sobą drzwi wejściowe. Powoli weszła do salonu, który pogrążony był w nieprzepastnych ciemnościach. Jakby była w piwnicy. Nacisnęła włącznik w pokoju kilka razy, ale efekt był taki sam jak na korytarzu, czyli żaden.
Mary Ann poszperała kilka sekund w torebce i wyjęła z niej telefon komórkowy, który posłużył jej za prowizoryczną latarkę.
- Jezu Chryste… - jęknęła i odruchowo zakryła wolną dłonią usta.
Okna w salonie były zabite deskami, a sam pokój był zupełnie pusty, oprócz szafki z książkami. Ale książek nie było. Na podłodze walały się kartki. Mary Ann początkowo sądziła, że mieszkanie zostało okradzione. Dopiero gdy skierowała wątły strumień światła w przeciwległy kąt pokoju, zobaczyła mały stolik, na którym stała maszyna do pisania. A za nim oparty o ścianę siedział Patrick.
Mary Ann zadrżała. Patrick wyglądał upiornie. Przetłuszczone włosy, paskudny kilkudniowy zarost i podkrążone oczy. Wydawał się być nieprzytomny. Albo martwy.
- Patrick! – wydusiła z siebie Mary Ann i podbiegła do męża. Zaczęła nim potrząsać, aż w końcu otworzył oczy.
- Kochanie, gotowe – uśmiechnął się niezdarnie, a jego głowa opadła bezwładnie w jej ramiona.


3. Tajemnica chwalebna

Samuel Lloyd miał sześć lat, gdy po raz pierwszy miał zobaczyć swojego ojca. Tego dnia Mary Ann ubrała syna w najlepsze ubrania i delikatnie poprawiła mu niesforny kosmyk włosów, który uparcie odstawał z jego starannie przygotowanej fryzury.
Podróż przebiegała w niemal kompletnej ciszy. Oboje dostrzegali wyjątkowość chwili, a Mary Ann wiedziała, że ta wizyta będzie przełomowa w życiu jej syna. Bała się, ale nie mogła już dłużej czekać. Jej psycholog stwierdził, że to najlepszy okres dla dziecka. Na tyle duże, że zrozumie i na tyle małe, żeby nie doszukiwać się czyjejkolwiek winy.
Patrick Lloyd siedział w jasnym pomieszczeniu przy stole. Miał na sobie białą koszulę nocną. Pomieszczenie, w którym się znajdował było tego samego koloru. Mocne światło dnia rozpraszało się we wszystkie strony tworząc aurę tajemnicy.
- Witaj, Patrick – zaczęła niepewnie Mary Ann, usadawiając się naprzeciwko męża. Na jej kolanach siedział przejęty Samuel. – To twój syn, o którym tyle ci opowiadałam. Pamiętasz? Samuel, przywitaj się z tatą.
- Dzień dobry, tato.
Patrick milczał, a jego wzrok tylko przez ułamek sekundy zatrzymał się na Samuelu. Przez pozostały czas patrzył przez okno.
- Twój tatuś napisał książkę, która stała się bestsellerem, wiesz?
- Co to jest bestseller? – spytał Sam.
Pozostała część dialogu rozmyła się w uszach Patricka. Odkąd napisał „Sto westchnień” przed niemal siedmioma laty, prawie w ogóle się nie odzywał. I nie napisał ani jednego słowa. Kiedyś pielęgniarka przyniosła mu do pokoju maszynę do pisania, a wtedy Patrick wpadł w szał i rozbił nią szybę. Później już nikt nie próbował podobnej terapii.
- Czy tatuś nas słyszy?
- Tak, synku – zapewniła go Mary Ann.
- Czy tatuś jest szczęśliwy?
Mary Ann wyjrzała przez okno. Widok na znajdujące się nieopodal jezioro był imponujący. Zwłaszcza, że otaczały je góry i połacie zieleni. Cisza. Spokój…
Z powrotem odwróciła się w kierunku Patricka. Ich spojrzenia skrzyżowały się może na dwie sekundy, a Mary Ann mogłaby przysiąc, że ujrzała w jego zielonych oczach dawny blask.
Mary Ann postanowiła nie odpowiadać na pytanie Samuela.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Waldemar Kubas
Stalówka


Dołączył: 23 Paź 2011
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 16:12, 30 Paź 2011    Temat postu:

Opowiadanie Redukcja należy do gatunku opowiadań realistycznych. I w zasadzie poza jednym zdaniem, kiedy to „Mary Ann [napastowana przez swojego kochającego męża] westchnęła głęboko, odłożyła pędzel i wałek do malowania twarzy do wiadra z farbą i odwróciła się twarzą do Patricka.”, nie znajdzie się niczego, co w jakiś sposób odbiega od twardego realizmu. Zaznaczmy tutaj, że Mary Ann, w przeciwieństwie do swojego męża, który w końcu uległ obłędowi, jest osobą w pełni zdrową psychicznie. Nie chcę przez to powiedzieć, że to jedno zdanie psuje konwencję całego opowiadania, ponieważ bynajmniej tak nie jest. Przytoczone zdanie świetnie ubarwia tekst wprowadzając do niego element absurdalnego żartu. Zresztą to nie jedyny zabawny moment w całym opowiadaniu. Jest ich więcej.

Opowiedziana historia przyciąga od początku i budzi nasze zainteresowanie aż do samego końca. To zasługa wielu czynników. Wśród nich można wymienić bardzo dobrą ogólnie pojętą narrację, klarowność języka i styl bez zarzutu, dbałość o szczegół i psychologię postaci. Ale i temat, by stać się wziętym pisarzem, a zatem problem, który w zasadniczym swym rysie będzie aktualny zawsze i nigdy się nie zestarzeje.

Opowiadanie składa się z trzech części. Poszczególne partie zaczerpnęły swoje tytuły z Modlitwy Różańcowej. Jest więc w tekście opowiadania Tajemnica Radosna, Tajemnica Bolesna oraz Tajemnica chwalebna. Wiemy, że w Modlitwie Różańcowej jest ponadto Tajemnica Światła. Ale oczywiście to nie żaden zarzut, że swoje opowiadanie Autor rozplanował tylko według trzech Tajemnic. Jeśli można, ze swej strony proponowałbym ewentualnie, by może w opowiadaniu drugie słowo określające daną Tajemnicę pisać z małej litery, tak zresztą jak to Autor już uczynił w tytule trzeciej Tajemnicy i napisał: Tajemnica chwalebna. W ten sposób, nie niwecząc samego pomysłu i wymowy, jaką Autor pragnie nadać swojemu tekstowi, jednocześnie odbiegamy nieco od oryginalnego słowa Modlitwy Różańcowej, gdzie z wiadomych powodów poszczególne części pisane są z dużej litery.

Z drobiazgów, które w żadnym stopniu nie obniżają wartości całego opowiadania, zauważyłem m.in.:

…z góry odrzucanych zarówno do roli… [nie brzmi to chyba najlepiej; może lepsze byłoby: z gruntu nieprzydatnych zarówno do roli…]

…zeżarły… [może lepiej: zżarły]?

…zrównoważonym… równoważył… [chyba za blisko]

…zwierze [ę]

…jedzie na dwutygodniowy wyjazd… [chyba nie brzmi najlepiej]

…jedna [k] kilka

…w nieprzepastnych ciemnościach… [raczej: w przepastnych ciemnościach]?

Ponadto w dwóch czy trzech miejscach rzucił mi się brak przecinka.


Podsumowując: dobre opowiadanie, bardzo mi się podobało.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Waldemar Kubas dnia Nie 16:13, 30 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

roślinawędrowna
Wieczne Pióro


Dołączył: 03 Kwi 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:22, 16 Lis 2011    Temat postu:

Dlaczego zaraz taka dedykacja? Czyż to nie piękna sprawa zamiast write and die jeszcze trochę pożyć z rozbłyskanym od szczęścia wzrokiem, wiedząc, że już więcej niczego nie trzeba dodawać, wszystko zostało opisane i teraz już możemy się odłączyć od świata i wypoczywać pod dobrą opieką? Jest happy and, a bohater dopiął swego, pokonał siebie i został wystawiony na ołtarze z racji poświęcenia, wszystko by książka doznała łaski wydania. Opowiadanie jest szalone, wiele rzeczy zauważyłam też u siebie i u innych pomyleńców, podobne perypetie spotykają te osoby. Jeszcze nie dawno obserwowałam radość u kogoś, że powstaje powoli komputerek, w którym da się tylko pisać, trochę lepszy od stukającej maszyny, bo istnieje możliwość edycji tekstu. Coraz więcej gadżetów, które nakłonią do pisania, bo jest to problem poważny chcieć i uciekać przed zostaniem pisarzem. Całokształt przeszkód, potrzeby zmian, aż w końcu tryumf bohatera okupiony utratą normy, bo przecież pisanie powieści swoje prawa ma, albo w to wchodzisz, albo w porę się wycofujesz.
A tak naprawdę zastanówmy się, czy nawet my z tego forum nie marzymy o podobnej historii opowiadającej nasze życie. Witamy w osiemnastce, jak tu mówią w Krakowie o wysyłaniu na leczenie do miejsca, gdzie jest ciągle wolność i swoboda, szczególnie myśli, pomimo ograniczeń przestrzennych. Aż się rozmarzyłam, kilkoma słowy - kawał dobrej roboty.
Mega bardzo się podobało, tu był naprawdę sympatyczny klimat i bohater na schwał. I pokazuje, że warto się tak miotać jak kot z pęcherzem, bo można się pośmiać od czasu do czasu ze swych poczynań. Tak jak mi obecnie się zdarza przy wyścigach z autobusami, że biegnę i się śmieję a koleżanki są w tym samym czasie u mety, chociaż nie wierzą w swe nogi. Wszystko się da, napisać książkę, to też jest możliwe, wystarczy tylko skoczyć szczęśliwie na główkę.
Podziękowania za możność poczytania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:07, 24 Lis 2011    Temat postu:

Dziękuję tym, co przeczytali, a szczególnie tym, którzy skomentowali (chyba, ze to ci sami) Razz

Dedykacja, droga roślino, jest nieco przewrotna. Nie muszę chyba mówić, że bogato czerpałem ze swoich doświadczeń pisarskich. Jestem leniwy i nienawidzę się za to. Zastanawiałem się, co by było, gdyby wyrzec się wszystkich przedmiotów rozpraszających uwagę. I gdzie przebiega granica między pokonywaniem swych słabości, a utratą równowagi psychicznej.

Drogi Waldemarze K. Nie ukrywam, że czymś niezwykle przyjemnym jest przeczytanie tak drobiazgowego rozłożenia na czynniki pierwsze mojej miniaturki. Chociaż z drugiej strony jest to dość bezosobowa recenzja, a najbardziej rozbawiło mnie zdanie:
"Opowiedziana historia przyciąga od początku i budzi nasze zainteresowanie aż do samego końca"
Jest was więcej? Razz
Aż mi się przypomniał pewien były użytkownik zwany Bajkopisarzem. Bardzo podobna maniera komentowania:)
Przypadek? Twisted Evil

Pisząc to, przeżywałem podobne męki, co Patrick, ale postanowiłem, że wytrwam i będę cierpliwy, nie będę leciał skrótem i dopracuję tekst na cacy. Mam nadzieję, że to widać. Cieszę się z pozytywnych recenzji, bo lubię jak włożony wysiłek się zwraca:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin