Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Mój Pan [NZ] (Dziewczyna z perłą)


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum fanfików
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Kuma
Kałamarz


Dołączył: 30 Maj 2009
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: www.yuriff.jun.pl
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:20, 30 Maj 2009    Temat postu: Mój Pan [NZ] (Dziewczyna z perłą)

Tekst stworzyłam według "Dziewczyny z perłą", książki Tracy Chevalier. Mam nadzieję, że ktokolwiek tutaj czytał tę powieść. ^^ Tytuł przejściowy. Smile)

Zapraszam do czytania.

Autor: Ja
Tytuł: Mój pan
Beta: Klawa
Ostrzeżenia: Brak

Mój pan

„Mogłam pójść do domu van Ruijvena, który przyjąłby mnie z ochotą.”


Później wiele razy zastanawiałam się, dlaczego dokonałam właśnie takiego, a nie innego wyboru. Zrobiłam to dla niego. Ze względu na niego. Doskonale wiedziałam, że nic go to nie obchodzi, bo przecież skończył już malować mój portret, jednak opuszczając jego dom poczułam się tak, jakbym wyskoczyła przez barierkę, wpadła do lodowatej wody w kanale i zaczęła się topić. (??) Zostawiając dom przy Oude Langendijck zostawiłam mój świat. Nie powinnam była tak myśleć – byłam jedynie służącą i nie wypadało mi porównywać się do Vermeera, jednak gdzieś w środku czułam, że właśnie do niego należę – do świata iskrzącego się od barwników. To był jedyny sposób, żeby tego życia nie stracić. I żeby nie stracić mego pana. Van Ruijvena nigdy w myślach nie tytułowałam w ten sposób. Nie był moim panem, nie był Johanessem Vermeerem.
Z łatwością odnalazłam dom van Ruijvena. Maertge pokazała mi go kiedyś, gdy spacerowałyśmy sobie po mieście. Do głowy by mi wtedy nie przyszło, że kiedykolwiek przyjdę do niego z własnej woli. A teraz pukałam do drzwi, drżąc z przestrachu.
Otworzyła mi drobna dziewczyna. Była służącą. Miała brudne ręce i poszarzały czepek. Pomyślałam, że powinna lepiej o siebie dbać.
- Kim jesteś? – zapytała mnie nieufnie.
- Powiedz swemu panu, że przyszła Griet – odparłam natychmiast. Zaraz jednak zganiłam się w myślach za moją wyniosłość. Nie miałam prawa odnosić się do niej w ten sposób. – Proszę – dodałam.
Służąca zmarszczyła jasne brwi i kazała mi wejść. Ten dom był zupełnie inny, niż mojego pana, urządzony z przepychem, za którego brak tak uwielbiałam tamten, który dzięki skromności stawał się bardziej przyjazny i przytulny. Nie tak, jak dom van Ruijvena. Tutaj czułam się, jak na cmentarzu, bałam się dotknąć czegokolwiek – wszystko wyglądało na bardzo drogie. Kolekcja obrazów była jeszcze liczniejsza, niż ta przy Oude Langedijck, jednak coś w tych malowidłach mi się nie podobało, choć niezupełnie wiedziałam, co. Byłam pewna, że van Ruijven chętnie mnie przyjmie. Już zastanawiałam się, czym będę się zajmować, gdzie będę spać, i czy druga służąca będzie milszą towarzyszką, niż Tanneke.
- Pan prosi cię do siebie. – Dziewczyna była szczupła, z twarzą o odcieniu cebuli. Dawniej pewnie nazwałabym ją ładną, jednak praca bardzo ją postarzyła, a skórę pomarszczyła. Co praca potrafi zrobić z człowiekiem, pomyślałam i mimo woli wyobraziłam sobie siebie za parę lat. Służąca poprowadziła mnie ciemnym, długim korytarzem do pokoju van Ruijvena. Był mniejszy od pracowni mego pana, meble były do siebie idealnie dopasowane – wszystkie w tym samym kolorze krwistej czerwieni. Na ścianach wisiały różne obrazy. Rozpoznałam ten z żoną mojego nowego pana. Wisiał na przeciwko jego biurka, tak, żeby zawsze mógł na niego patrzeć.
Kiedy van Ruijven mnie zobaczył, w jego oczach pojawiło się to, czego tak bardzo się obawiałam. Najpierw jednak był zdziwiony i dopiero po chwili uśmiechnął się tak, jakbym była jakąś wyśmienitą, soczystą potrawą niesioną mu właśnie na tacy.
- Wielkooka! – klasnął w dłonie, wstając zza biurka. – Co cię do mnie sprowadza?
Miałam ochotę odwrócić się i uciec, i biec tak długo i tak daleko, by nie mógł mnie nigdy znaleźć, bym nie musiała nigdy więcej oglądać jego okropnej twarzy. Ale stałam nadal w miejscu, czekając na to, co zrobi van Ruijven. Był wyraźnie zniecierpliwiony.
- Odpowiesz mi, Griet? – zapytał, uśmiechając się szeroko.
- Tak. Przepraszam – zawahałam się – panie. – Zdawało się, że tego nie zauważył. Wpatrywał się za to we mnie dziwnie. Nie podobało mi się jego spojrzenie.
Van Ruijven był bardzo zdziwiony, że do niego przyszłam – sam chyba nigdy nie przypuszczał, że będę mu służyć. A jednak, stało się i nie dało się już tego zmienić. Kiedy opowiedziałam mu o wszystkim, dlaczego musiałam wynieść się od moich państwa, na jego twarzy pojawiły się nowe emocje. Nagle wyraźnie się rozweselił, a twarz mu pojaśniała, tak, jak jaśnieje bruk na ulicy, kiedy padną na niego promienie słońca, które jeszcze przed chwilą kryło się za chmurami.
- Ile pan Vermeer ci płacił? – zapytał, a jego ciemne oczy błądziły przy mojej talii.
- Siedem stuiverów tygodniowo. – Splotłam dłonie i zauważyłam, że są mokre.
Van Ruijven odwrócił ode mnie wzrok, a ja poczułam, że moje mięśnie mimo woli się rozluźniają. Ukradkiem wytarłam ręce w fartuch. Wreszcie spojrzał z powrotem na mnie i to w sposób, którego nie lubiłam. Dostrzegłam w jego oczach oczekiwanie, triumf i wiele innych emocji, które mi się nie spodobały.
Miałam dostawać dziesięć stuiverów tygodniowo, ale wcale mnie to nie cieszyło. Czułam, że to nie była cena tylko za sprzątanie...

***

Lieke, służąca van Ruijvena, była przeciwieństwem Tanneke. Cicha i powściągliwa, nie mówiła dużo i od razu znalazłam w niej wierną przyjaciółkę. W pewne przedpołudnie, kiedy wyszła na podwórze wywiesić pranie pani van Ruijven, ja przygotowywałam w kuchni obiad. Znowu układałam warzywa na zupę według mojego szyku, który tak zainteresował mojego pana, kiedy po raz pierwszy go ujrzałam. Moi nowi państwo byli bogaci, więc do dyspozycji miałam o wiele więcej kolorów i ich odcieni. Siekałam właśnie seler na drobne, równe paseczki, kiedy w drzwiach pojawił się van Ruijven.
- Co robisz, Griet? – zapytał głosem słodkim, jak wino, które pili poprzedniego dnia przy obiedzie.
- Kroję warzywa na zupę, panie. – To ostatnie słowo zawsze z trudem przechodziło mi przez usta. Wiedziałam, że muszę się tak do niego zwracać, jednak nie podobało mi się to. Nigdy, jak długo u niego pracowałam, nie powiedziałam tego gładko i bez namysłu. Ganiłam się za tą bezmyślność i niedorzeczność, jednak nie potrafiłam odnaleźć w sobie szacunku dla van Ruijvena. Wydawało mi się, że pozostał w domu przy Oude Langejdick, przy moim prawdziwym panu.
- Aha – mruknął tylko, podczas gdy myślami był już gdzie indziej. Ani się obejrzałam, a stał przy mnie i obejmował w talii. Starałam się mu jakoś wyrwać, jednak miał dużo siły. Teraz, kiedy byłam jego służącą, kiedy w pobliżu nie było mego pana, mógł robić, co mu się podobało. Nie mogłam krzyczeć – nie byłam głupia. Wiedziałam, że na pewno coś by wymyślił na swoją obronę, a ja wyszłabym tylko na idiotkę. Zaczął mnie szarpać, starając się zedrzeć ze mnie koszulę. Poczułam, że materiał zaczyna się pruć, a na twarzy van Ruijvena malował się wyraz zwycięstwa. Skupiłam w sobie całą swoją siłę, starając się go od siebie odepchnąć, jednak wciąż musiałam pamiętać o tym, kto był panem, a kto tylko służącą. Chwycił mnie za szyję i przyciągnął do siebie. Z moich ust wydobył się głuchy krzyk, a on momentalnie ścisnął mnie jeszcze mocniej, tak, że z trudem mogłam oddychać. Do oczu napłynęły mi łzy.
- Panie? – usłyszałam cienki głos, dobiegający z korytarza. Van Ruijven natychmiast mnie puścił i warknął coś na Lieke, która kuliła się w drzwiach.
- Chciałam zapytać, co mam kupić na rynku – wyjąkała, przyglądając mi się kątem oka.
Van Ruijven spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i wściekłości. Lieke dobrze wiedziała, że o takie sprawy należy chodzić do jego żony albo, chociaż córek, jednak zaryzykowała, by mi pomóc. Wieczorem, gdy szorowałyśmy podłogę w kuchni, by rano była czysta, podziękowałam jej, a ona odparła: „Ależ proszę. Musimy sobie pomagać”. Zrozumiałam, że nie tylko ja mam problemy z van Ruijvenem. Od tamtej pory zawsze trzymałyśmy się z Lieke blisko siebie. Nie tylko dlatego, że gdy byłyśmy razem van Ruijven nic nie mógł nam zrobić, a przynajmniej wolałyśmy tak myśleć, ale po prostu stałyśmy się serdecznymi przyjaciółkami. Byłam pewna, że gdyby nie Lieke, nie wytrzymałabym służby u van Ruijvenów. Była jak most na kanale, bez którego ludziom ciężej byłoby żyć w Delfcie.

W domu van Ruijvena było mniej pracy, niż u mego pana. Pomimo tego, czułam się bardziej zmęczona i nieszczęśliwa. Bez cichej pracowni, która była jednocześnie ucieczką przed światem i miejscem, w którym mogłam odpocząć, nie potrafiłam żyć. Moje obowiązki ograniczały się do tych, które musiałam wykonywać w domu. Na rynek zawsze chodziła Lieke lub jedna z córek van Ruijvena, jednak nigdy ja. Przez to zupełnie straciłam kontakt ze światem. Jedynie w niedziele, kiedy szłam do domu, znowu czułam, że żyję. Tak, jakbym przez cały tydzień wstrzymywała oddech i dopiero wracając do rodziców, wypuszczała powietrze i zaczynała normalnie oddychać. Jednak spotkania z rodzicami bolały mnie jeszcze bardziej, niż kiedyś. Kiedy usłyszeli, kto jest moim nowym panem wyraźnie się przerazili. Ojciec znał go osobiście i musiał wiedzieć, jaki jest. Mama natomiast, od czasu, gdy dowiedziała się na rynku, że mój pan ma mnie namalować, zaczęła baczniej przysłuchiwać się rozmowom miejscowych plotkarek. Nie byli zadowoleniu, że zaczęłam służbę u kogoś innego, tym bardziej – bez ich zgody, jednak dziesięć stuiverów wynagradzało im wszystkie bóle i niepokoje. Z czasem przestali zwracać na to uwagę, jakby co tydzień czekali tylko na pieniądze, nie na mnie, jakby nie obchodziło ich już to, co się ze mną dzieje. Bardzo mnie to bolało. Powiedziałam o tym matce, jednak ona się ze mną nie zgadzała, a nawet poczuła się urażona moimi słowami. Jednak wiedziałam, że postąpiłam słusznie mówiąc jej o tym, co czuję. Od tamtej rozmowy przychodziłam do domu nie na cały dzień, a jedynie na czas nabożeństwa, a ponieważ nie chciałam wracać do van Ruijvena, a przebywanie z rodzicami sprawiało mi przykrość, spotykałam się z Pieterem.
Nasze stosunki bardzo się zmieniły. Wydawał się wręcz obrazić na mnie za to, że pracowałam u van Ruijvena, jednak, kiedy mnie witał lub żegnał, w jego jasnych oczach dostrzegałam troskę. Bał się o mnie. Jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy służyłam memu panu. Wiedziałam, że jego obawy nie są bezpodstawne, ale nie chciałam go martwić. Pieter starał się być miły, jak dawniej, jednak czasami wzdychał ciężko albo myślami błądził gdzie indziej, zupełnie mnie nie słuchając. Częściej mnie obejmował albo chwytał za rękę, a ja w tych gestach nie dostrzegałam żadnej natarczywości, a jedynie tęsknotę i determinację. Zachowywał się tak, jak topiący się próbujący gorączkowo złapać czegoś, co by go uratowało.
- Jak cię traktuje? – pytał zawsze.
Wzruszyłam tylko ramionami – nie potrafiłam kłamać. Starałam się wtedy zmienić temat, opowiadałam o Lieke, czy o trzech córkach van Ruijvenów. Najbardziej polubiłam najstarszą z córek, Emmę, otwartą, pełną życia osiemnastolatkę, która z wyglądu, w przeciwieństwie do reszty sióstr, nie przypominała swego ojca. Byłam za to wdzięczna Bogu. Pozostałe dziewczynki miały kasztanowe loczki – takie, jak van Ruijven – i były bardzo kapryśne, jednak nie dorównywały Cornelii. Najmłodsza, Sophie, miała zaledwie dziewięć lat, a starsza, Julia, trzynaście. Nie odnosiły się do mnie źle, jednak zawsze w tonie ich głosu wyczuwałam delikatną kpinę. Brakowało mi Maertge i Aleydis, dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo się do nich przywiązałam, ile dla mnie znaczyły. Były, jak młodsze siostry, które zawsze potrafiły mnie wesprzeć, czy pocieszyć.

Mijały dni, później tygodnie, a ja powoli przyzwyczajałam się do nowego domu, jednak nigdy nie znaczył dla mnie tyle, ile dom mojego pana. To był pierwszy tydzień drugiego miesiąca mojej służby u van Ruijvenów. Zaszywałam dziury w sukience Sophie, kiedy do pokoju weszła Emma. Jej blond włosy poruszały się delikatnie, jak woda w kanale, kiedy jesienią wiał wiatr.
- Ojciec chce cię wiedzieć – oznajmiła.
- Coś się stało? – zapytałam, zaciskając mimo woli szczęki.
Emma wzruszyła ramionami i usiadła obok mnie, odbierając mi sukienkę siostry. Miała ładne, długie palce i zawsze czyste ręce.
- Właśnie wrócił od pana Vermeera. – Spojrzała na mnie tajemniczym wzrokiem, jakby spodziewała się, że dowie się ode mnie, o co chodzi.
W głowie miałam mętlik. Czy to, że właśnie widział się z moim panem, miało związek z tym, że chciał mnie widzieć? Serce mi zamarło. A jeżeli coś się stało memu panu albo komuś z jego rodziny? Może stan Cathariny się pogorszył? Kiedy wyrzucała mnie z domu, straciła dziecko – zaczęła rodzić w pracowni, nie mając sił zejść na dół. Urodziła miesiąc wcześniej, a maleństwo było chore i słabe, i umarło niedługo po przyjęciu urodzinowym. Czułam, że jestem temu winna i wiedziałam, że nie tylko ja tak uważam.
- W jakim jest humorze? – wydusiłam z siebie.
- Ojciec? W wyśmienitym – odparła z uśmiechem Emma, a ja odetchnęłam z ulgą.
Van Ruijven siedział w swoim pokoju i wpatrywał się w skupieniu w obraz wiszący na przeciwko. Przynieśli go dwa dni po tym, jak zakończyłam służbę u mego pana. Obraz powieszono obok tego, przedstawiającego moją nową panią i ilekroć patrzyłam na takie ich ustawienie, oblewałam się rumieńcem. Było mi wstyd, iż znalazłam miejsce obok żony van Ruijvena. Nie wiedziałam, jak ona sama na to zareagowała i czy w ogóle o tym wiedziała.
- Griet – zaczął, głosem słodkim, jak miód. – Byłem właśnie z wizytą u Vermeerów – zrobił przerwę, więc odważyłam się zapytać.
- Jak się czuje pani Vermeer, panie?
- Bardzo dobrze. Wszyscy czują się znakomicie – uśmiechnął się, a jego oczy spoczęły na mnie, jakby myślami był już gdzie indziej. – Griet – powtórzył znowu moje imię. – Zamówiłem u Vermeera obraz... – Nie musiał mówić nic więcej. Nogi się pode mną ugięły. Znowu miał mnie malować! – Tym razem będziesz pozowała ze mną. – Zakręciło mi się w głowie, a radość, jak szybko się pojawiła, tak szybko znikła. Uśmiechnęłam się blado, podczas gdy van Ruijven kontynuował. – Pójdziesz jutro ze mną na Oude Langedijck.
- Mój pan się zgodził? – zapytałam, ale zaraz tego pożałowałam.
Van Ruijven zmarszczył brwi.
- Oczywiście, że się zgodził – odpowiedział zirytowany. – A jeśli chodzi o to, co powiedział, kiedy przedstawiłem mu moją propozycję, to, owszem, chwilę się wahał, jednak przystał na nią.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum fanfików Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin