Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Emporium dusz (opowieść magiczno-detektywistyczna) [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Darkling
Ołówek


Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from darkness
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 9:16, 02 Lip 2009    Temat postu: Emporium dusz (opowieść magiczno-detektywistyczna) [NZ]

Rozdział I



Budzi mnie dźwięk syreny policyjnej. Wstając przewracam się o wszędobylskie, puste butelki po przeróżnych trunkach. Swe kroki kieruję do łazienki. W lustrze szafki nad umywalką widzę bladą postać z kaprawymi oczami. Szybko je przemywam, bo niesmacznie na to patrzeć. Jedyne, co przychodzi mi do głowy to udanie się do baru Witty Phantom. Tylko tam jestem w pełni rozumiany.

Gdy wchodzę do lokalu wita mnie znajoma melodia wygrywana na pianinie przez niewidomego dwunastolatka. Mike był dzieckiem ulicy. Bóg zabrał mu oczy, ale Diabeł dał w zamian piekielnie szybkie palce. Chłopak codziennie wynosi zapełniony kubełek napiwków. Co z tego? I tak nigdy nie będzie widział.

Siadam przy kontuarze i skinieniem głowy przywołuję do siebie barmana. Zanim składam zamówienie, kręci przecząco głową. To znak, że nie ma dla mnie żadnych informacji na temat ewentualnej fuchy. Chwilę później przynosi mi rum z colą, po czym oddala się przyjmując zamówienie od kończącego się playboya, któremu towarzyszy opalona lalunia. Z kieszeni wypłowiałego płaszcza wyciągam foliową torebkę z białymi tabletkami. Biorę tyle, żeby zamknąć umysł na niszczycielskie działanie Miasta, ale tak, by zachować wszelkie umiejętności motoryczne i werbalne. Meskalina mym aniołem.

Późną porą wychodzę z lokalu po drodze zostawiając barmanowi spory napiwek i wrzucając drobniaki do kubka na pianinie. Skoro w Witty Phantom nie było dla mnie żadnej roboty, mogłem się udać tylko do jednego miejsca.

Jest pierwsza w nocy. Wchodząc w jedną z wąskich uliczek skąpanych w mroku, po paru krokach moje oczy zaczyna kłuć charakterystyczna łuna. Neon magicznego sklepu Izydy Maugabe, który przedstawia oko boga Ra. Z kieszeni wyciągam klucz. Tylko wybrani mogą wejść do tego sklepu, im właśnie wręczane są klucze od samej madame Maugabe. Zwykli ludzie nawet nie zobaczą tego budynku. Gdy wchodzę do środka, uderza mnie mocny zapach wszelakich ziół i kadzideł. Na podłodze leżą porozrzucane różnokolorowe pufy, na hebanowych komodach palą się lampy z czerwonym abażurem, a pod nogami przemyka mi kilkanaście kotów.

- Chodź do mnie mój drogi. Niech ci się przyjrzę – skrzekliwy głos Izydy zaprasza mnie do salonu. Przechodzę przez łukowatą futrynę odgarniając ręką indyjskie paciorki. Madame Maugabe siedziała przy małym, okrągłym stoliku przykrytym satynowym materiałem koloru czerwonego. Pośrodku umiejscowiona była szklana kula. Przy nim, na sporym fotelu spoczywała Izyda. Jej twarz, przypudrowana na blady kolor, była niemiłosiernie poorana zmarszczkami, długie i wąskie oczy były zaś podkreślone mocnym makijażem. Szyję owiniętą miała puszystym szalem. W lewej ręce trzymała długą, czarną fifkę, w którą zatknięty był papieros, prawą głaskała swoją perską ulubienicę – Tetsab. Wygląd madame zawsze kojarzył mi się z pomarszczonym, egipskim kotem.

- Co cię do mnie sprowadza mój drogi? – zapytała.

- Szukam roboty i… kończą mi się lekarstwa.

- Tak szybko? Oj, długo to ty nie pożyjesz Rodericku. – westchnęła Izyda wręczając mi dwa pakunki – haszysz i meskalinę.

- To przez to miasto. Męczy mnie.

- Doskonale wiem, co czujesz. Ja przed Miastem ukrywam się tutaj. Rzadko wychodzę. – madame Maugabe co chwila zaciąga się gęstym dymem. Ciężko się tu oddycha.

- Masz dla mnie jakąś robotę, Izydo? – Przeszedłem do sedna sprawy, bo jestem bardzo zmęczony dzisiejszym nicnierobieniem.

- Mam. Nosicielka.

- Znowu?

- Tak. Jest już przeklęta. Wystarczy ją zapieczętować. Musimy się tylko dowiedzieć, gdzie ją znajdziemy.

Izyda wyciągnęła spod stołu wielki słój wypełniony zieloną cieczą, w której unosiła się głowa starej kobiety. To Esmeralda Maugabe, matka Izydy. Nie bacząc na brak reszty ciała i dostępu tlenu, otworzyła oczy i piskliwym głosem przemówiła. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego ta substancja w słoiku nie deformuje jej głosu. Czyżby była magiczna?

- O, to znowu ty! – powiedziała z wyrzutem. – Mówiłam ci Izydo, żebyś tu nie wpuszczała tego degenerata! Przecież…

- Zamknij dziób stara dewoto! – poirytowana Izyda dość gwałtownie skarciła matkę. Takie sceny są rutyną w mojej obecności. – Jak chcesz się do czegoś przydać, to wlep ślepia w szklaną kulę i znajdź nosicielkę.

- Eh… szkoda, że nie odziedziczyłaś po mnie jasnowidztwa.

Gdy matka Izydy spojrzała na szklaną kule znajdującą się po środku stołu, ta momentalnie wypełniła się błękitnym obłokiem. Gałki oczne Esmeraldy przechyliły się w tył głowy, pokazując białkówki. Całość widzenia trwała niecałe dwie minuty.

- Dzisiaj o siedemnastej. Bankiet w Majestic Hotel. Blondynka. Będzie miała na sobie zieloną, satynową sukienkę.

- Dziękuję ci mamo. – Izyda pocałowała słój zostawiając na nim szkarłatny ślad szminki i schowała go z powrotem pod stolikiem.

- Dobra – otwieram pakunek i nabijam szklaną fifkę. – Będę się zbierać.

- Dzielimy się tak jak zawsze Rodericku. Czterdzieści procent dla mnie.

- Co?! Jak zawsze? – Szlag by to. Przeczuwałem, że dzisiaj coś pójdzie nie tak.

- Ceny idą w górę.

- Przecież i tak odwalam największą robotę! Ty nawet o milimetr nie ruszasz swojego zaschniętego zada!

- Czyli mam rozumieć, że rezygnujesz ze współpracy? – spokojny głos Izydy jeszcze bardziej działa mi na nerwy.

- Dobra. Niech będzie czterdzieści procent. Ale za towar nie zapłacę.

Nie czekam na odpowiedź. Wychodzę. Muszę się porządnie wyspać. O szóstej rano stawię się na komisariacie, a później załatwię sprawę z nosicielką.



KILKA PRZECZNIC DALEJ, CAŁODOBOWY SKLEP MONOPOLOWY. GODZINA 1:30 NAD RANEM

Do sklepu chwiejnym krokiem wchodzi starszy pan. Nieliczna klientela patrzy z obrzydzeniem na śmierdzącego i obdartego jegomościa. Ten nie zwracając na to żadnej uwagi podchodzi bezpośrednio do lady, za którą urzęduje blondwłosa piękność.

- Och, jak dobrze, że masz teraz zmianę – zwraca się do sprzedawczyni. Dziewczyna jest wyraźnie zawstydzona obecnością pijaka.

- Wyjdź. Znowu narobisz mi wstydu.

- Córuniu, proszę cię. Daj mi coś do picia.

- Nie masz za grosz godności? – W jej oczach zaczynają się zbierać łzy. Nerwowo rozgląda się po sklepie chcąc zorientować się ile osób patrzy na tą scenę.

- Do cholery! Jedną flaszkę chyba możesz mi dać?! Wiem ile zarabiasz! Od tego ci nie ubędzie! – Ludzie zaczęli w pośpiechu opuszczać budynek, a z drzwi prowadzących na zaplecze wyszła druga ekspedientka.

- Wynoś mi się stąd James!

- Iris, może ty wyjaśnisz mojej córce, że jedna butelka dla jej starego nie jest jakimś wysiłkiem?

- Sam tego chciałeś. Swoje problemy zaraz skonsultujesz z funkcjonariuszami policji.

- Dobra, dobra. Już idę. Głupie dziwki…

Mężczyzna wychodząc jeszcze raz zaklął szpetnie pod nosem. Otwierając drzwi wpuścił uspokajające nocne powietrze.

- Wszystko w porządku, Mario?

- Tak, Iris. Dziękuję.

- Nie masz za co. Musisz być ostrzejsza złotko i nie zwracaj na niego uwagi.

- Nie zwracać uwagi? To przecież mój ojciec…

Iris poczuła się głupio. Zdała sobie sprawę z tego, że właśnie dolewa oliwy do ognia.

- Wiesz, będę miała do ciebie prośbę, ale myślę, że dodatkowy grosz ci nie zaszkodzi.

Dziewczyna przetarła załzawione oczy i chusteczką wytarła nos.

- Jasne. Co miałabym robić?

- Zostałam zatrudniona jako pomoc przy cateringu na bankiecie w Majestic Hotel, ale matka nagle zachorowała i muszę wyjechać. Dzwoniłam do organizatorów i powiedzieli, że jak znajdę zastępstwo to nie będzie problemu.

- A kiedy jest ten bankiet?

- Dzisiaj. Zaczyna się o siedemnastej, ale cała ekipa ma się stawić godzinę wcześniej.

- Dzisiaj? Ja przecież.... nie mam się w co ubrać…

- O to się nie martw kochanieńka, mam wspaniałą zieloną kieckę.

-Ale ja nie chcę ci sprawiać kłopotu. Nie znajdziesz kogoś lepszego?

- Zgłupiałaś? Potrzebujesz pieniędzy, ładnie wyglądasz, przy garmażerce już pracowałaś, a do tego potrafisz się zachować w towarzystwie. Nikt inny nie przychodzi mi do głowy. Na dodatek trochę sobie podjesz, bo jak patrzę na te twoje wystające żebra, to aż mi ciarki przechodzą po plecach.

- Dzięki, Iris. [/b]



Usunęłam z tytułu te drukowane litery i zmieniłam na normalne. Jeszcze raz pan autor zignoruje polecenie moderatorki, a poleci ostrzeżenie.
Mal.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin