Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Gildia Szkarłatnego Węża [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:37, 06 Wrz 2009    Temat postu: Gildia Szkarłatnego Węża [NZ]

PROLOG

Huk eksplozji był tak głośny, że obudził prawie wszystkich mieszkańców Kahardu. Zupełnie jakby świat chylił się ku końcowi. Wszyscy powychodzili ze swoich domów, aby zobaczyć, co się dzieje.
Pożar. Płonęła jedna z miejscowych karczm. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, a dym dusił i utrudniał widzenie. Z wnętrza karczmy dochodziły wrzaski, jednak nikt nie wiedział, kto był sprawcą tej katastrofy.
Z budynku wybiegł płonący mężczyzna. Paliły się jego włosy i ubranie. Biegł przed siebie, rozpaczliwie krzycząc:
– Nekromanci! Uciekajcie, jeśli życie wam miłe!
Padł na ziemię i zaczął się turlać, próbując ugasić płomienie, lecz bezskutecznie. Nieszczęśnik spłonął.
Z karczmy wyszło kilkunastu nekromantów w czarnych pelerynach. Ludzi ogarnęła panika. Zaczęli uciekać do swoich domów. Niektórzy kręcili się bezradnie i modlili do bogini Jadne o zbawienie. Nekromanci szli przed siebie, nic sobie nie robiąc z całego zamieszania. Łapali każdego, kto im się nawinął, i zabijali, zagłębiając w nim miecz aż po rękojeść w kształcie węża. Cały czas okrutnie się śmiali. Niewątpliwie była to kolejna noc należąca do ich boga, Agaiusa. A oni, wierni uczniowie Pana Śmierci, znów karmili go krwią innowierców.
– Tak! Poczujcie moc Agaiusa, nędzne robaki! – krzyknął jeden z nich, unosząc w górę swój zakrwawiony miecz. Jego ciemne oczy lśniły dzikim triumfem.
– A ty, Yenielu, zostaniesz Jego prawą ręką i będziesz niepokonany! – dodała nekromantka o jasnobrązowych włosach.
– Już taki jestem, Ethero. Już taki jestem – oznajmił, po czym zwrócił się do dwóch nekromantów, którzy milczeli i nie radowali się z nimi: – Erianie, Imarelu, czemuż nie świętujecie z nami?
Erian i Imarel nie odpowiedzieli. Wpatrywali się w swoje stopy, rozpamiętując dzień, w którym to wszystko się zaczęło.

~*~*~*~

Jest bardzo wczesny poranek. Zakapturzony mężczyzna prowadzi zatłoczonymi uliczkami miasta trzynastoletniego Eriana. Chłopiec wyrywa się i płacze, lecz mężczyzna nie zwraca na to uwagi i mocno go trzyma. Erian szlocha tak głośno, że niektórzy mieszkańcy odwracają się w ich stronę.
– Ale ja nie chcę, ojcze!
– Milcz! – syczy mężczyzna. – Ludzie patrzą… Poza tym chcę, abyś poszedł w moje ślady. Z twoim uporem i arogancją na pewno cię przyjmą.
Wychodzą poza mury miasta i idą do lasu. Erian przez cały czas próbuje się uwolnić. Niebawem docierają do budynku przypominającego stary zamek. Mężczyzna stuka trzy razy kołatką w potężne drewniane drzwi. Otwiera im inny mężczyzna, nieco młodszy, odziany w kolczugę i czarną pelerynę. Wpuszcza ich bez słowa. Erian podąża za tajemniczym osobnikiem i swoim ojcem, drżąc i rozglądając się dookoła. Wnętrze budynku oświetlają pochodnie. Wszędzie stoją posągi jakiegoś makabrycznego boga z wykrzywioną twarzą. Chłopiec skręca za mężczyznami do komnaty obok. Na środku stoi kamienny ołtarz. Wokół niego gromadzą się ludzie w czarnych pelerynach, zarówno mężczyźni jak i kobiety. Nekromanci, przypomina sobie Erian. Zauważa wśród nich złotowłosą dziewczynę w jego wieku, może trochę młodszą. Patrzy na niego ogromnymi fiołkowymi oczami i uśmiecha się.
– Yenielu – przemawia ojciec – oto mój syn, Erian. Chce wstąpić do Zakonu Szkarłatnego Węża i służyć wielkiemu Agaiusowi.
Wcale nie, chce powiedzieć Erian, lecz głos zamiera mu w gardle na widok uśmiechającego się doń nekromanty z krótką czarną brodą.
– W to nie wątpię – odezwał się niskim, władczym głosem. – Ma spory zadatek. Bierzemy go.
Nekromanta podchodzi do ojca Eriana i wręcza mu sakiewkę ze złotem. Mężczyzna śmieje się chytrze i opuszcza komnatę. Erian słyszy, jak zamykają się za nim drzwi.
– Witaj w Gildii Szkarłatnego Węża, chłopcze – mówi nekromanta.
Krzyk Eriana łączy się z chóralnym śmiechem zebranych.


~*~*~*~

– Imarelu, dokąd tak pędzisz?
– Chodźcie, szybko!
Trzynastolatek o włosach koloru gorzkiej czekolady biegnie przez las, śmiejąc się radośnie. Za nim podążają jego matka i siostra bliźniaczka. Przedzierają się przez mrok i chaszcze, podczas gdy on jest już kilka metrów dalej i je woła. W końcu jako pierwszy dociera do starego zamku i czeka na matkę i siostrę, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
– Nie wiem, czy to rozsądne z twojej strony, synku – odzywa się kobieta, kiedy stają z dziewczynką obok niego i przyglądają się potężnym murom.
– Proszę, proszę, chodźcie tam ze mną – nalega Imarel, lecz zanim którakolwiek wchodzi mu w słowo, podchodzi do masywnych drzwi i stuka w nie kołatką. Otwiera je mężczyzna w czarnej pelerynie i wpuszcza chłopca bez słowa. Imarel wchodzi do środka, lecz w progu odwraca się do matki i siostry. Kobieta po chwili wahania rusza za nim, ciągnąc za sobą dziewczynkę. Wszyscy troje wchodzą do środka za mężczyzną.
Wnętrze budynku robi na Imarelu i jego siostrze niemałe wrażenie. Z podziwem oglądają wielkie posągi nieznanego im boga i wiszące na kamiennych ścianach obrazy. Jednak ich matka podąża za nimi, cały czas gorączkowo się modląc.
W końcu wchodzą do ogromnej komnaty, w której panuje półmrok. Przy szerokim drewnianym stole ucztują ludzie w czarnych pelerynach. Do nozdrzy przybyszów dociera smakowity zapach pieczonego mięsa i czerwonego wina. Imarel przełyka ślinę. Zauważa siedzącego w kącie komnaty chłopca w jego wieku. Przez chwilę na siebie patrzą.
– Mamy gości, Yenielu – odzywa się ten, który ich przyprowadził.
Brodaty mężczyzna mruży chciwie oczy i wstaje ze swojego miejsca.
– Dlaczegóż to zakłócacie naszą wieczerzę? – zwraca się do przybyszów.
Imarel wyrywa się do przodu.
– Chcę do was dołączyć!
Mężczyzna śmieje się.
– Doprawdy? Wiesz, czym to grozi? Jesteś świadomy, młodzieńcze, że będąc w Gildii Szkarłatnego Węża, staniesz się zimnokrwistym zabójcą?
– Tak – Jedno krótkie słowo.
Czarnooki brodacz okrąża stół i podchodzi do całej trójki. Lustruje ich czujnym wzrokiem, który na dłuższą chwilę zatrzymuje na dziewczynce.
– Dobrze… Ale niech twoja siostra pracuje dla Gildii – zarządza, wciąż na nią patrząc.
Matka natychmiast zasłania ją swoim ciałem i kręci z niedowierzaniem głową.
– Kaza? – Imarel patrzy błagalnie na swoją drżącą siostrę. Wyczuwa jej strach, lecz mimo to kiwa głową. – Umowa stoi. Dobiliśmy targu.
Nekromanta, do którego zwracano się Yeniel, brutalnie odciąga małą od maminej spódnicy. Kaza zaczyna płakać i rozpaczliwie wyciągać przed siebie ręce. Imarelowi robi się przykro, gdy dwaj inni nekromanci wyprowadzają jego matkę, i w tej jednej chwili uświadamia sobie, że popełnił błąd.
Yeniel każe obojgu usiąść w kącie i znów zasiada przy stole. Obserwują przebieg wieczerzy otępiałym wzrokiem.
– Przynajmniej teraz mam towarzyszy…
Imarel zerka na ciemnookiego chłopca.
– Ty też tutaj utkwiłeś?
– Zostałem do tego zmuszony przez ojca. Mam na imię Erian.
– Ja jestem Imarel, a to moja siostra Kaza.
Nagle odwracają się. Dwaj nekromanci podnoszą dziewczynkę i wyprowadzają ją z komnaty. Mała płacze i próbuje się wyrwać.
– Zagońcie ją do garów – rozkazuje przywódca i podchodzi do chłopców. – No, a my sobie trochę potrenujemy…
Kiedy Yeniel znika im z oczu, Erian pochyla się w stronę Imarela.
– Nie martw się. Wydostaniemy się stąd, choćbyśmy mieli zginąć – szepcze.
Imarel kiwa głową, bardzo chcąc mu uwierzyć.


~*~*~*~

– Panie, miejże litość! Erian, Imarel! Ruszcie się!
Młodzieńcy ocknęli się z zamyślenia i posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia mówiące: już niedługo, przyjacielu. Potem ruszyli za swoim przywódcą przez płonące miasto.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sanai dnia Wto 19:21, 08 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 12:35, 07 Wrz 2009    Temat postu:

No dobrze. Pierwsza scenka. Nie czuć wcale a wcale przerażenia. Nie sądzisz, że może warto byłoby zagłębić się w umysł jednego z mieszkańców i przypisać wszystkim jego myśli, emocje, uczucia? Tak jest to tylko zwykłe, suche i beznamiętne sprawozdanie.
Nie sądzisz, że lepiej by brzmiało coś w ten deseń: "Huk eksplozji rozdarł powietrze - był tak silny, jakby świat chylił się ku końcowi. Mieszkańcy Kahardu ostrożnie wyjrzeli ze swych domostw, by zobaczyć co się dzieje."
Albo opis paniki: "Z karczmy wyszło kilkunastu ludzi w czarnych pelerynach - mieszkańców ogarnął lęk, poznali bowiem nekromantów. Ludzie w panice zatrzaskiwali się w swoich domach, jakby zaryglowane drzwi mogły stanowić dla napastników jakąkolwiek przeszkodę. Budynek za budynkiem stawał w ogniu, z płomieni zaś dochodziły potępieńcze wrzaski żywcem palących się mieszkańców. Co rozsądniejsi próbowali uciekać - kto miał szczęście, ten umknął. Ci, co zostali złapani szybko ginęli rozpłatani mieczami napastników - na twarzach obcych wykwitły podłe uśmiechy, jakby rzeź niewiernych sprawiała im niezwykłą przyjemność".
Takie bajerowanie czytelnika. To buduje klimat, pozwala chociaż trochę wczuć się w przerażenie ludzi i całą sytuację.
Dalej mnóstwo powtórzeń. Mnóstwo i jeszcze więcej. Moim zdaniem zbyt prosto opisujesz. Na przykład to: "Otwiera im inny mężczyzna, nieco młodszy, odziany w kolczugę i czarną pelerynę" można rozwinąć jakoś tak: "Otwiera im posępny człowiek, na oko nieco młodszy od ojca Eriana. Odziany jest w kolczugę, lekko lśniącą w bladym świetle, a na ramiona narzuconą ma czarną pelerynę". Trochę pobajeruj czytelnika, niech się wczuje w klimat. Te wszystkie opisy powinny być bardziej melodyjne, obecnie wyglądają nadal trochę jak wskazówki scenarzysty dla reżysera.
Dialogi są nadal nienaturalne i drewniane ("Zostałem do tego zmuszony przez ojca" - nie łatwiej i naturalniej brzmiałoby: "Ojciec mnie zmusił"?). Dziwi mnie też, że każdy kto chce dołączyć, od razu zostaje przyprowadzony do Yeniela - o ile się nie mylę, jest on tam dowódcą i pewnie ma inne sprawy do załatwiania niż przyjmowanie interesantów. Do tego powinna być inna osoba.

Natomiast od strony fabularnej znacznie lepiej - tu mogę pochwalić. Nie wiadomo od początku wszystkiego - i dobrze. Widać, że się zastanowiłaś nad opowieścią i nie pokazujesz wszystkich kart na dzień dobry, nie wita też nas żadna osóbka, na początku przedstawiona starannym, długaśnym opisem samych zalet. Za to duży plus.
Tylko forma nadal trochę kuleje.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Pon 12:35, 07 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Cypisek
Orle Pióro


Dołączył: 08 Maj 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:21, 07 Wrz 2009    Temat postu:

Chciałam o przeczytać już jakiś czas temu, ale szczerze mówiąc - nie chciało mi się. Zobaczywszy prolog - przekonałam się.
Zaczynam.

Pierzy akapit - zgadzam się z Mal, że w ogóle nie przeraża, a powinien (akurat tutaj jetem wymagająca - zwłaszcza, że jetem po lekturze kilku książek Kinga, a tam przeraża praktycznie wszytko). Dalej - gdybym ja się paliła, bo podpalili mnie nekromanci w karczmie, to gdybym wybiegła, krzyczałabym 'pomocy, zgaście mnie, ratunku - umieram', czy coś takiego. Na pewno jednak nie krzyczałabym 'uciekajcie, jeśli wam życie miłe' - bo generalnie, gdyby ktokolwiek się palił, to miałby życie kogoś z boku gdzieś.
No i ogólnie nie czuję ich przerażenia, strachu, czy chociażby delikatnego dreszczyku na myśl o wsadzaniu im w brzuch miecza, czy innego cholerstwa. Wiesz co mi to przypomina? Teatr, sztukę, w którą nikt się nie wczuł, jakby myślał 'jeśli krzyknę głośno, to to wystarczy' - problem tym, że nie. Może i widzę tych krzyczących ludzi, ale widzę ich strasznie sztucznych, suchych i po prostu bez emocji.

Idziem dalej:

Cytat:
– Witaj w Gildii Szkarłatnego Węża, chłopcze – mówi nekromanta.
Krzyk Eriana łączy się z chóralnym śmiechem zebranych.
Wybacz, ale ja się przyłączam do nekromantów. Wyobraziłam to sobie - moje wyobrażenie było straszne.
Coby postów krótkich nie pisać dodam tutaj: Erian musiał być niezrównoważony, skoro ni z tego ni z owego zaczyna wrzeszczeć. Już prędzej przypuszczałabym, że mały chłopiec zacznie płakać.
Mal.


Cytat:
(...) dalej i je woła.

i woła je - brzmi lepiej.

Jakoś bez sensu jest końcówka. A konkretniej - za mało niej emocji, żebym mogla to uznać, za powiedzmy prawdopodobne. Najpierw ma wszystko gdzieś, a potem, gdy widzi matkę, którą siłą wynoszą, coś mu się odmienia i chce uciekać. Nie. Za mało w tym uczuć.

Ogólnie, to muzę się niestety zgodzić z Mal - proste i mało plastycznie opisujesz, a opisy ą cholernie ważne, co zreztą na pewno wiez.

Nie czytałam poprzednich wersji, więc nie mogę stwierdzić, czy ta jest lepsza, czy gorsza - mogę tylko powiedzieć, że nie jest aż tak źle. Czekam na ciąg dalszy, a wtedy będę mogła powiedzieć coś więcej.

Pozdrawiam i weny życzę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 9:55, 16 Wrz 2009    Temat postu:

Jest lepsza, Cypisku;p Zapewniam, że jest.
Jakie uwagi miałam, to już poszły na pw i zostały poprawione jeszcze przed dodaniem, więc nie będę się czepiać. Widać, że się starasz. Ostatnio gdy zaczynałam czytać od razu uznałam, że opowiadanie jest banalne, choć może "coś" w sobie ma. Tym razem mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że jest dosyć intrygująco i z całą pewnością to "coś" ma.
Potrzebujesz wiele czasu i bardzo wiele pracy, ale z całą pewnością jeśli nie przestaniesz pisać, będzie ci szło coraz lepiej. Widać, że chcesz zastosować się do rad, chcesz się poprawić - i dzięki temu zrobiłaś już bardzo duże postępy, a wierzę, że będzie coraz lepiej.
Pisz dalej i się nie zrażaj. Nie jest idealnie, styl ciągle szwankuje, ale to kwestia wprawy;) Tak przy okazji, ten tytuł też jest lepszy niż stary.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:08, 19 Wrz 2009    Temat postu:

Dziękuję wszystkim za szczere komentarze. Cóż mam powiedzieć, staram się jak mogę, ale wciąż mam wrażenie, że coś mi nie wychodzi.
Dodam pierwszy rozdział. Niektóre rzeczy zostawiłam tak, jak były, jednak trochę go urozmaiciłam. Mam nadzieję, że jest w miarę poprawnie i wam się spodoba. Miłej lektury.

____________________________________________



{1} POŚWIĘCONA



Trzy lata później



Ta tragedia wciąż tkwiła głęboko w jej umyśle. Przerażające obrazy z tamtej nocy nawiedzały ją niemal w każdym śnie. Wielki ogień, setki trupów, wrzaski, krew, ludzie w czarnych pelerynach… Oni byli najgorsi. Niemal wyczuwało się od nich nadchodzącą śmierć. Poruszali się niczym zjawy, a zabijali z jeszcze większą precyzją i okrucieństwem. Wybuchło takie zamieszanie, że nikt nie zauważył wyglądającej przez okno swojego domu rudowłosej dziewczynki.
Tamtej nocy jej rodzice postanowili, że kiedy trochę podrośnie, zawiozą ją do klasztoru na wzgórzu Laurelane – częściowo ze względów bezpieczeństwa, a częściowo dzięki jej długim namowom. Jednak mijał dzień za dniem, aż w końcu dziewięcioletnia Sanai stwierdziła, że nigdy nie zostanie Dzieckiem Światłości, wierną służką bogini Jadne. Jej przypuszczenia okazały się błędne, gdyż pewnego poranka, od razu po przebudzeniu, ujrzała twarz swojej matki. Isona uśmiechała się do niej z czułością i miłością, lecz jej zielone oczy błyszczały od łez.
– To już dzisiaj, kochanie.
Dzisiaj… W końcu nadszedł ten wyczekiwany dzień. Sanai, nie mogąc się doczekać rozpoczęcia nowicjatu, wstała z łóżka i włożyła swoją najładniejszą, śnieżnobiałą sukienkę. Potem stanęła przed porysowanym lustrem, a Isona zaczęła rozczesywać jej płomiennorude włosy. Przez cały czas była milcząca i smutna. Sanai wydawało się to dziwne – jej matka zawsze była wesoła i żywiołowa. To do niej niepodobne.
– Co się dzieje, matko? – spytała dziewczynka, uchwyciwszy w lustrze jej spojrzenie.
Isona pokręciła głową i natychmiast spuściła wzrok.
– Nic takiego. Po prostu serce pęka mi z żalu, bo już cię nie zobaczymy.
Na tę myśl Sanai poczuła bolesne ukłucie w żołądku. Nie spodziewała się, że matka może to tak przeżywać.
Kiedy dziewczynka była już gotowa, obie poszły do skromnie urządzonej kuchni, w której pachniało świeżo zaparzoną kawą. Okazało się, że Fallis również już się obudził. Siedział przy stole i czytał jedną z niewielu książek, które posiadali. Sanai zajęła przy nim miejsce, a Isona przygotowała dla niej wielką miskę jej ulubionej owsianki. Dopiero wtedy ojciec podniósł wzrok znad książki.
– To twój ostatni syty posiłek. Kapłani bogini Jadne są bardzo ascetyczni – przez dłuższą chwilę przyglądał się małej. – Pamiętaj o nas, kochanie.
Sanai wywróciła oczami. Więc jednak ojciec też to przeżywał. Pogłaskała go uspokajająco po dłoni, po czym wróciła do konsumpcji śniadania.
– Dzisiaj odbędzie się proces karny Liana – wtrąciła nagle Isona.
Fallis i Sanai spojrzeli na nią.
– Tak… No i? Przecież nie możemy tam jechać z naszą córką – zaprotestował mężczyzna.
Isona prychnęła.
– Przecież Sanai jest już prawie młodą kobietą! Może uczestniczyć w takim widowisku. Niech pozna wady i zalety tego świata.
Sanai przysłuchiwała się tej rozmowie, błyskawicznie pochłaniając owsiankę. Lian był ojcem jej najlepszego przyjaciela Ellandila, ale nie rozumiała, za jaki czyn miał być sądzony. Przecież to taki dobry człowiek. Zawsze pozwalał jej i Ellandilowi na zabawę. Za cóż miałby być karany?
– Chcę z wami jechać – oznajmiła stanowczo. Pragnęła wszystkiego się dowiedzieć.
Rodzice westchnęli. Sanai myślała, że jej odmówią, lecz niepotrzebnie tak się martwiła – Fallis wstał i wyszedł przed dom, aby przygotować powóz.



~*~*~*~



– Zero litości dla skazańca!
– Zdychaj w męczarniach, gnido!
– Niech pochłoną go ognie piekielne!
– Niech zawiśnie na stryczku!
– Niech kat oderżnie mu głowę!
Krzyki mieszkańców Kaharadu niemal rozsadzały budynek sądu. Eromara bolała już od tego głowa. Bycie burmistrzem to ciężka praca, ale takiego skandalu się nie spodziewał. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w klęczącego przed nim ze spuszczonym wzrokiem Liana. Nie potrafił należycie go ukarać. Ten mężczyzna był jego przyjacielem. Był przyjacielem jego i wszystkich ludzi, którzy teraz za nim stali i wyzywali go od najgorszych. Eromar nie chciał wymierzyć Lianowi kary śmierci. Nie zniósłby tego. Lecz musiał coś zrobić, aby obywatele miasta nie odwrócili się od niego. Zamknął oczy i głęboko westchnął. Jego pobladłe wargi ledwo się poruszyły i przemówił cicho, z bólem serca:
– Lianie Connerbet, jako że dopuściłeś się zdrady całego miasta, a zwłaszcza naszej umiłowanej bogini Jadne, stając się jednym z nekromantów, sługusów Agaiusa, powinieneś zostać skazany na śmierć. Jednak ze względu na twoją zażyłość z tutejszą ludnością, również ze mną, skazuję cię jedynie na dożywotnią banicję i odbieram ci wszelkie prawa. Odejdź stąd i nigdy więcej się tu nie pokazuj.
Podniosły się głosy aprobaty. Jedynie Sanai i jej rodzice milczeli. Nie zamierzali obwiniać o nic Liana. Był również ich przyjacielem. Ktoś zmusił go do wstąpienia do Gildii Szkarłatnego Węża, sam nigdy by tego nie uczynił. Patrzyli, jak Lian wstaje z klęczek bez słowa i odwraca się w stronę bramy miasta, a mały Ellandil podbiega do niego, obejmuje go w pasie i zaczyna płakać. Lian odwzajemnił uścisk z równie silnym uczuciem, pogłaskał go po ciemnej czuprynie, wypuścił z objęć i ruszył przed siebie. Strażnicy sprowadzili jego konia. Wszyscy obserwowali w milczeniu, jak mężczyzna go dosiada, i wysłuchiwali rozpaczliwych krzyków Ellandila, którego przytrzymywała piastunka. Sanai poczuła pieczenie w kącikach oczu i mocno wtuliła się w Isonę. Tymczasem Lian ściągnął konia za wodze i przemówił do mieszkańców:
– Niech łaska bogini Jadne będzie z wami, dobrzy ludzie. Ale wiedzcie, iż popełniliście błąd, skazując mnie na wygnanie.
To powiedziawszy, wyjechał poza mury Kahardu i zniknął w okolicznych lasach. Na placu zapadła głęboka cisza. Słowa banity dzwoniły każdemu w uszach niczym jakaś zła wróżba. Sanai podeszła do Ellandila i objęła go z całych sił. Żadne z nich nie musiało nic mówić – oboje nauczyli się porozumiewać ze sobą bez słów. Płakali – on z rozpaczy, a ona z powodu jego cierpienia. Jednak po chwili usłyszeli głos Fallisa:
– Sanai, musimy już jechać.
– Dokąd wyjeżdżasz? – spytał Ellandil, patrząc na nią lśniącymi od łez oczami.
– Do klasztoru na wzgórzu Laurelane. Chcę zostać kapłanką Jadne. Ale nie martw się, będę się codziennie modlić za ciebie i za twojego ojca.
Sanai pocałowała przyjaciela w policzek, po czym pobiegła w stronę powozu. Zajęła miejsce między matką a ojcem. Fallis szarpnął za wodze i powóz wyjechał poza mury miasta przez tą samą bramę, przez którą Lian opuścił swój dom.



~*~*~*~



Droga była bardzo wyboista, słońce grzało niemiłosiernie, wyciskając z nich siódme poty, a mimo to jechali w milczeniu przez okoliczne lasy, wypatrując klasztornego budynku. Jedynie Sanai była niespokojna. Wciąż pozostawał w jej pamięci obraz Ellandila próbującego zatrzymać przy sobie Liana. Poza tym, musiała przyznać, trochę się bała. Jak wygląda ten słynny klasztor Laurelane? Czy kapłani naprawdę są – jak stwierdził jej ojciec – ascetyczni? Czy ją przyjmą? Jeśli tak, to jak długo potrwa jej nowicjat? I najważniejsze – czy taka jest wola Jadne? Tyle kłopotliwych pytań nurtowało jej młody umysł.
Sanai powróciła do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy droga zaczęła piąć się w górę. Wjeżdżali po stromym, otoczonym sosnami wzgórzu Laurelane. Serce dziewczynki biło coraz szybciej.
W końcu spomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się śnieżnobiałe mury klasztoru, a kiedy droga się wyrównała, powóz jechał przez ogromny plac.
– Jak tu pięknie – pisnęła z zachwytu Sanai, na co Isona i Fallis się uśmiechnęli.
Istotnie, mała miała rację. Cały plac był obsadzony krzewami czerwonych róż; kapłani wierzyli, że czerwone róże to ulubione kwiaty bogini Jadne. Na środku placu stała ogromna fontanna, przedstawiająca ją, piękną i dumną królową nad królowymi. Sanai nie mogła oderwać oczu od fontanny i zaśmiała się, kiedy drobne kropelki wody zrosiły jej skórę.
Powóz stanął. Wszyscy troje wysiedli i stanęli przed wysokimi schodami prowadzącymi do klasztoru.
– To będzie twój nowy dom, kochanie – oznajmiła Isona, obejmując ramieniem córkę.
Sanai podziwiała ogromny, śnieżnobiały budynek uwieńczony złotą kopułą, i zabrakło jej słów z wrażenia. Tak, zrobi to. Zostanie Dzieckiem Światłości, choćby mieli ją spalić żywcem. Trzy lata intensywnej nauki wreszcie zaowocują. Lecz najpierw muszą ją przyjąć. Z tą myślą Sanai wspięła się po schodach i weszła do klasztoru u boku Isony i Fallisa.
Wnętrze było bardzo przestronne, lecz puste i ciemne, oświetlone jedynie wiszącymi na ścianach pochodniami. Pod jedną z grubych, kamiennych ścian stał mały ołtarzyk, a na nim dwie skrzynki; Sanai ciekawiła ich zawartość. Na środku pomieszczenia stał potężny posąg bogini Jadne, równie piękny co ten z fontanny. Żadnej żywej duszy.
Jednak usłyszeli dobiegające z oddali głosy, jakby śpiew. Natychmiast się tam udali. Weszli do niewielkiej Sali, w której kapłani modlili się, klęcząc przed skromnym ołtarzem z podobizną Jadne. Sanai zauważyła, że oprócz mężczyzn były tam także kobiety. Jedna z nich, brązowowłosa, przerwała modlitwę na ich widok i wstała z ziemi.
– Chcemy oddać naszą córkę pod opiekuńcze skrzydła Jadne – oznajmiła pogodnie Isona.
Kapłanka na moment przeniosła wzrok na Sanai; dziewczynka pomyślała, że gdyby spojrzenia mogły zabijać, już byłaby martwa.
– Dobrze – rzekła kobieta do jej rodziców. – Proszę za mną.
Posłusznie poszli za nią wzdłuż wąskiego korytarza. Sanai z podziwem obserwowała płynne ruchy kapłanki. Pomyślała, że pod tą śnieżnobiałą szatą musi się kryć zgrabne ciało. Kiedyś będę taka jak ona, powiedziała sobie w myślach z dumą.
W końcu zatrzymali się przed dębowymi drzwiami. Kobieta zapukała, po czym zajrzała do środka.
– Usefie, jacyś ludzie do ciebie.
– Wpuść ich, Ethero.
Kapłanka posłusznie wykonała polecenie, po czym zamknęła drzwi za przybyszami. Ich oczom ukazał się stary kapłan z długą białą brodą i połyskującą łysiną. Siedział przy biurku zawalonym najróżniejszymi pergaminami. Na widok gości uśmiechnął się łagodnie, a w kącikach jego błękitnych oczu pojawiły się drobne zmarszczki.
– Isona! Fallis! Jakże miło was widzieć! Cóż was tu sprowadza?
– Przybyliśmy oddać wam naszą Sanai, Usefie.
Usef zlustrował Sanai wzrokiem, a jego uśmiech nieco się poszerzył.
– Oczywiście. Wasza córka odnajdzie tutaj spokój ducha i spełnienie.
Sanai szeroko się uśmiechnęła. Wiedziała, że tak będzie. Czuła, że temu staruszkowi można zaufać.
– Już czas, córeczko – oznajmił nieco ponurym tonem Fallis.
Dziewczynka objęła najpierw jego, a potem swoją matkę, i niemal się przy tym popłakała. Była w pełni świadoma tego, że już ich więcej nie zobaczy. Ale dokonała już wyboru i było za późno, aby się wycofać.
Kiedy już pożegnała się z rodzicami i została sam na sam z tą przerażającą kobietą i przemiłym starcem, Usef kucnął przy niej, aby spojrzeć jej w oczy, i wyszeptał:
– Ethera pokaże ci klasztor i wszystkiego cię nauczy. Uważaj – dodał po chwili – gdyż ona ma bardzo specyficzne metody nauczania. Gdyby zrobiła ci coś złego, natychmiast mnie o tym powiadom.
Dziewczynka potwierdziła skinieniem głowy. Kapłan pogłaskał ją i powoli wstał, ciężko dysząc.
– Ethero…
Brązowowłosa kobieta znów spiorunowała małą morderczym wzrokiem, po czym chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą z powrotem do głównego pomieszczenia. Brutalnie szarpnęła ją za włosy, trochę ich przy tym wyrywając, i rzuciła na ziemię. Sanai upadła na twarz prosto przed posągiem bogini. Czuła, że nabiła sobie sporego siniaka.
– Tak masz się kłaniać naszej bogini – syknęła mściwie Ethera. Znów chwyciła Sanai i pociągnęła ją w stronę ołtarzyka ze skrzynkami. Zdjęła z szyi złoty klucz na łańcuszku i otworzyła obie skrytki kilkoma sprawnymi ruchami.
Sanai zabrakło tchu z wrażenia. W pierwszej skrzynce leżał sztylet z kryształowym ostrzem, wysadzany cennymi klejnotami. Wyciągnęła rękę, aby go dotknąć, ale kapłanka ją powstrzymała.
– Pod żadnym pozorem nie wolno ci tego ruszać. Używamy go do odprawiania rytuałów, o których nie masz prawa wiedzieć. A to – Ethera wskazała skrzynkę, w której leżała złota róża – to jest symbolem potęgi Jadne. Tego też nie wolno ruszać, nawet nam. Jeśli ta róża zginie…
Kobieta nie dokończyła. Pociągnęła małą za sobą wzdłuż kolejnego wąskiego korytarza. W końcu zatrzymała się przed drzwiami z malutkim okienkiem, a Sanai za nią. Ethera wyciągnęła kolejny, nieco większy klucz i otworzywszy drzwi, wepchała swoją protegowaną do środka.
– To twój pokój. Tutaj będziesz spała.
Pomieszczenie to okazało się być bardzo ciasne i brudne. Wszędzie wisiały pajęczyny, a po zakurzonej posadzce biegał szczur. W ścianie naprzeciwko drzwi było wąskie okienko, przez które wpadał do środka cienki promień słońca. W rogu stała nędzna prycza, a obok niej stoliczek z lampką naftową.
– Dlaczego to robisz? Przecież będę jedną z was! Chcę spać w normalnym pokoju! – krzyknęła zrozpaczona Sanai.
Ethera z całej siły ją spoliczkowała.
– Zamilcz! Jestem twoją opiekunką i mam cię wszystkiego nauczyć, czego nie chcę robić! Ty jesteś moją protegowaną i masz mnie słuchać! W przeciwnym razie wyrzucę cię na zewnątrz, gdzie po zmierzchu, czyli już niedługo, dopadną cię nekromanci! A teraz chodź na obiad. Potem zacznę cię uczyć kultu Jane. Ruszaj się!
Po dosyć nędznym posiłku, na który składała się wodnista, niedogotowana zupa jarzynowa, Sanai musiała wytrzymać godzinę żmudnych nauk, podczas których musiała bez przerwy klęczeć przed posągiem Jadne i powtarzać modlitwy w niezrozumiałym języku. To była dla niej prawdziwa tortura - nie tyle całogodzinne klęczenie, co sama obecność Ethery. Dlaczego ta kobieta była dla niej taka wredna?
Sanai poznała trzy najważniejsze zasady klasztoru - kapłani Jadne muszą każdego dnia spędzić przynajmniej jego połowę na modlitwach, przynajmniej raz w miesiącu ofiarować mu w darze swoją krew oraz, oczywiście, zachować czystość - ale jakoś specjalnie nie zamierzała ich przestrzegać; nie, kiedy Ethera stosuje te rygorystyczne metody. Pewnie przez wzgląd na trzecią zasadę kapłanka wychłostała dziewczynkę do nieprzytomności, gdy przed snem przyłapała ją na nocnym spotkaniu z jej przyjacielem Ellandilem.
W nocy Sanai nie umiała zasnąć. Bolały ją rany na plecach, a poza tym myślała o rodzicach, którzy teraz walczyli z nekromantami. Czy nadal żyją? I czym niby chcą się bronić przed Zakonem?
Dziewczynka pomyślała też, że to dobra pora, aby pójść do Usefa i mu się poskarżyć. Wstała więc z pryczy i po omacku ruszyła przed siebie. Kiedy natrafiła rękami na przeszkodę, pomyślała, że to mogą być drzwi. Po kilku minutach znalazła gałkę i próbowała wyjść, lecz nic jej to nie dało. Klucz. Musiała być zamknięta na klucz. Sanai pobłogosławiła w duchu swoją wysoką inteligencję i wyciągnąwszy z włosów cieniutką wsuwkę, znalazła zamek i zaczęła w nim nią grzebać.
Po chwili coś kliknęło. Udało się. Kiedy dziewczynka wydostała się już na zewnątrz, wzięła jedną z wiszących na ścianie pochodni i ruszyła wąskim korytarzem, starając się być cicho. Z większą ostrożnością ominęła pokój Ethery, po czym weszła do sali rytuałów i przeszła do następnego korytarzyka. Pobłogosławiwszy również swoją zwinność, stanęła pod drzwiami na jego końcu i, mając nadzieję, że najwyższy kapłan jeszcze nie śpi, zapukała.
I faktycznie, Usef jeszcze nie spał, lecz zamierzał udać się na spoczynek. Ujrzawszy błyszczące od łez oczy Sanai, zapytał:
– Co się stało?
Dziewczynka w odpowiedzi objęła go w pasie i się rozpłakała. Starzec wprowadził ją do pokoju, cicho uspokajając.
– Usefie, Ethera jest okropna! Kazała mi klęczeć całą godzinę i powtarzać jakieś dziwne słowa, a niedawno mnie wychłostała tylko dlatego, że rozmawiałam z moim przyjacielem! – poskarżyła się.
– Kochanie… Wiesz przecież, że chcąc być kapłanką, musisz być czysta...
– Tak, ale sama rozmowa z mężczyzną, w dodatku moim rówieśnikiem, nie jest powodem, żeby kogoś chłostać! Popatrz!
Odwróciła się do niego tyłem i zsunęła z ramion rękawy, które odsłoniły jej plecy. Usef wstrzymał oddech i nawet nie ważył się ich dotknąć, aby nie sprawić Sanai większego bólu.
– Cóż, to faktycznie zbyt surowe traktowanie. Jutro porozmawiam z Etherą, a dziś możesz spać u mnie. Mam drugie łóżko, tutaj obok.
Spokojniejsza Sanai przeszła z Usefem do mniejszej części pokoju. Ostrożnie położyła się na boku, a kapłan ją przykrył i pogłaskał po głowie.
– Jutro też zacznę cię uczyć innej umiejętności kapłanów – magii. Z początku może być trudno, ale widzę w tobie duży potencjał. Śpij dobrze - powiedział z uśmiechem.
Teraz Sanai była pewna, że może ufać Usefowi. Podekscytowana kolejnym dniem i perspektywą nauki z Usefem, natychmiast zasnęła, zapominając o bolących ranach na plecach.
O świcie poszła razem ze swoim nowym nauczycielem do pokoju Ethery. Kobieta spiorunowała Sanai wzrokiem – dziewczynka miała wrażenie, że jej protektorka zaraz ją zabije – ale przyjęła z pokorą reprymendę Usefa i obiecała lepiej traktować swoją uczennicę. Kapłan uwierzył jej na słowo i zaprowadził Sanai do lasu za klasztorem. Tam zdecydował, żeby przeszli na małą polankę za wysokimi sosnami. Po drodze tłumaczył swojej podopiecznej wszystko na temat magii i czarodziejstwa.
– Istnieją cztery sfery magii, tak samo jak cztery żywioły. My, kapłani Jadne, w walce z siłami zła posługujemy się magią ognia, jako że ogień jest symbolem oświecenia, podobnie jak nasza bogini. Nauczę cię teraz podstawowych zaklęć bojowych – dodał, gdy zatrzymali się na polanie. – Pierwszym z nich jest kula ognia. Aby ją wytworzyć, wyciągnij przed siebie rękę i wypowiedz: Ignis Inflexibilis, o tak. – Zademonstrował zaklęcie.
Sanai była pod wrażeniem kuli ognia wielkości globusa, która zapłonęła nad wewnętrzną stroną dłoni Usefa. Postanowiła spróbować. Wyciągnęła przed siebie rękę i zamknęła oczy. Wiatr rozwiewał jej płomiennorude włosy. Starała się wyobrazić sobie wielki ogień.
Ignis Inflexibilis.
Nic się nie wydarzyło.
– Nie szkodzi, Sanai. Praktyka czyni mistrza. Pamiętaj o tym. Myślę, że możemy przyjąć cię na nowicjat już dzisiaj. Chodź, pora na ceremonię. Magię poćwiczymy jutro – odrzekł Usef.
Gdy wrócili do klasztoru, nadeszła chwila, na którą Sanai czekała cały poprzedni dzień. W końcu miała zostać przyjęta do uczniów swojej bogini. Wszyscy kapłani zebrali się wokół posągu Jadne i zaczęli śpiewać. Usef poszedł przodem, a Sanai za nim. Kiedy starzec zatrzymał się przy posągu, dziewczynka stanęła na środku zbiorowiska i uklękła tak, jak uczyła ją Ethera.
– Wstań dziecko – Usłyszała głos Usefa i tak uczyniła. – Ponoć przybyłaś tutaj, aby zostać prawdziwą wyznawczynią Jadne, Dzieckiem Światłości. Pytanie brzmi: czy mądrze postąpiłaś? Czy na pewno dobrze to przemyślałaś?
– Tak.
– Zali przysięgasz wiernie służyć Jadne i wychwalać jej potęgę? Przysięgasz walczyć do ostatniej kropli krwi z jej imieniem na ustach?
– Przysięgam.
Usef podszedł do niej i pokropił ją wodą ze źródła Laurelane, mamrocząc przy tym dziwne słowa. Kiedy skończył, uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Zatem witaj wśród zwolenników Światłości, siostro Sanai.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

akwa minerale
Ołówek


Dołączył: 21 Wrz 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: gdziekolwiek
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:49, 21 Wrz 2009    Temat postu:

Nie napiszę co i gdzie bym zmienił, musisz jednak popracować nad płynnością narracji. Zdanie subiektywne i przekazane przez człowieka, który zdążył się już rozwieść z powodu niechęci do smoków, krasnali ogrodowych i innych takich dla siedmiolatków.
Pisz, pisz i jeszcze raz pisz.....
Nie daj się takim, którzy jak ja nic nie dali pod ocenę innym i udają, że potrafią lepiej. Pa

Hm. Co ten komentarz ma wnieść? Uprzejmie proszę o pisanie na temat tekstu, a nie jakieś dziwaczne aluzje o tych, którzy tekst oceniają. ML


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin