Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
ostatnie ostrzeżenie [nietykalni. część pierwsza] [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

eit
Kałamarz


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:34, 05 Lip 2010    Temat postu: ostatnie ostrzeżenie [nietykalni. część pierwsza] [NZ]

ostatnie ostrzeżenie


‘Nigdy nie ma się drugiej okazji,
żeby zrobić pierwsze wrażenie.’
Trochę poświęcenia



Południowy wiatr delikatnie muskał skupioną twarz wysokiego elfa i przynosił smród gnijącego ciała, odór uryny, domowego samogonu, palonego zielska i bezdomnych. Fetor, jakie wydzielało popadające w ruinę miasteczko od lat trawione konfliktami, ulicznymi bójkami i skrytobójstwami w walce o pozycję.
Dobór naturalny sprawdzał się tutaj na każdym kroku - czy to człowieka, czy to krasnoluda, czy kogoś całkiem innego. Wujek Darwin byłby niezmiernie dumny.
Elf jak zwykle w takich sytuacjach był, może aż nadto, opanowany. Mimo to, napinając cięciwę bił się z myślami. Nienawidził przyjmować zleceń od ludzi na ludzi, których wykonawcą miał być on, czystej krwi elf. Wśród rozpętanej burzy on nie chciał być kolejną rasistowską kurwą, która szpikuje innych strzałami tylko ze względu na rasę. Bo jakiekolwiek miałby powody, zawsze wszystko sprowadzałoby się do segregacji rasowej.
Ale była też druga strona medalu, która nakłaniała do precyzyjnego strzału. To zlecenie mogło w krótkim czasie przerodzić się w serię płatnych morderstw, mających utorować drogę rebeliantom. To z kolei oznaczało sowity zarobek i, przynajmniej chwilowo, stabilizację.
Elf nigdy nie pomyślałby, że w tym wieku, w tej profesji i z takim bagażem doświadczeń mogą nim targać tęsknota albo potrzeba stabilizacji i bezpieczeństwa. Mimo wszystko, nie pogardziłby miejscem, do którego mógł wrócić o każdej porze. Elf od dawna nie miał domu.
Początkowo tłumaczył to sobie ryzykiem zawodowym. Do czasu, kiedy zmądrzał. I zrozumiał, że w jego mniemaniu dom i rodzina to tylko przereklamowane hasła, które więcej zabierają, aniżeli są w stanie dać. I w tym utwierdzeniu trwał przez lata, aż nagle szarpnęła nim nostalgia, a w duchu odezwał się mały sygnał rozpaczliwym głosem krzyczący o domowym ognisku. Które nagle stało się istotne.
Każdy bowiem statek, nie ważne ile czasu przebywa na otwartym morzu, musi kiedyś zawinąć do portu.
On także tego potrzebował, po wielu latach tułaczki i poszukiwania zarobku w miastach, w których królowały ubóstwo, głód i narkotyki. Elf z miast tych wysysał resztę życia, przeszywając ciała nieszczęśników i żądając wysokiego wynagrodzenia. Pracował dla narkomanów i dilerów, dla bitych żon i mężów alkoholików, dla wydziedziczonych dzieci i skurwiałych rodziców, dla alfonsów i kurew.
Aż trafił do miasta zionącego złem.
Niewysoki mężczyzna wysunął się z tłumu, nieświadomie kierując się na zachód. Elf nie dbał o to, gdzie chce dojść. Nie dane było mu się dowiedzieć.
Zmrużył oko i wstrzymał oddech, uspokajając regularny ruch klatki piersiowej. Nie mierzył długo. Lekkim, niemal niezauważalnym ruchem dłoni spuścił strzałę, która przebiła powietrze i z cichym świstem odnalazła drogę do celu.
Elf nie spojrzał nawet, czy trafił. Nie mógł chybić. Zaczesał długie, lśniące włosy za spiczaste uszy i zeskoczył na dach sąsiedniego, niższego budynku. Tam czekała na niego drabina sznurowana.

-

Tłum gapiów patrzył, jak w sekundzie strzała przebija pierś mężczyzny. I mocno się zawiódł. Przypadkowi przechodnie albo stali bywalcy w postaci żebraków oczekiwali tryskającej niczym fontanna krwi, brudzącej wszystkich po kolei, jak to się zawsze miało w opowieściach i klechdach. Mieli też nadzieję, że mężczyzna upadnie w wyszukanym stylu, wyginając się nienaturalnie.
A on po prostu osunął się na nierówny grunt.
- Z drogi kurwa! – rozległ się zachrypnięty głos.
Tłum pierzchł. Nawet żebracy, którym zawsze było wszystko jedno, pozbierali cały swój dobytek i zaczęli uciekać w najbliższe uliczki. Cudem i ci, którzy na co dzień głosili wyuczone, nastawione na litość formułki o schorowanych nogach albo kuśtykali na pokaz, tym razem pędem puścili się przed siebie.
Pod pobliskimi budynkami zostało kilku maruderów. Głównie tłum składał się z poubieranych w jaskrawe wdzianka nastolatków w wysokich glanach i z ogolonymi głowami, bez względu na płeć. W zaułkach stanęli strażnicy, z chłodem patrząc na nieliczną grupkę skupioną wokół dogorywającego mężczyzny.
Do którego spokojnym krokiem podszedł brodaty krasnolud i niedelikatnym ruchem wyrwał sterczącą z ciała strzałę. Kałuża krwi zaczynała wsiąkać w poszczerbioną glebę. Z niezadowoleniem pokiwał głową.
- Elfia – mruknął cicho.
- O w pyzdę.
- Jeszcze nam tu elfa brakuje – dorzucił wysoki mężczyzna stojący za nim.
- Bez pochopnych wniosków – odrzekł chłodno inny, spoglądając na trupa. – Elfie strzały kupić nie jest ciężko, a prawdą jest, że lepszych się nie znajdzie. Niejeden człowiek używa takich strzał. Ale przyznać, kurwa, nikt się nie przyzna.
- Jak oni to nazywają? Segregacją rasową? – warknął krasnolud.
Do leżącego bezwładnie mężczyzny podszedł zgarbiony facet z wyłupiastymi oczami i padł na kolana, by nerwowymi ruchami obmacać trupa.
- Co ty robisz?
- Czy on ci wygląda na ćpuna? – zaśmiał się jeden z magów.
- Ciii – mruknął mężczyzna, dalej przeszukując kieszenie zabitego.
- Co ten nałóg z tobą robi – westchnął krasnolud. – Nie ma co, wy ludzie macie nasrane w głowach.
- Nie powiem – syknął ćpun, patrząc na krasnoluda spode łba – kto nosi ze sobą topór większy niż on sam.
Wysoki czarodziej gestem uspokoił krasnoluda, którego dłoń już sięgała do trzonka. Zmełł przekleństwo i umilkł.
- Tak czy siak, ktoś się zapomniał. Nie dbam o to, czy to był elf, człowiek, krasnolud czy sam Jezus Chrystus. Trzeba go dojebać.
Reszta pokiwała z udawanym zrozumieniem.
- A teraz dajmy popracować organom ścigania – wyrzekł cicho, z pogardliwym uśmiechem patrząc na ukrytych w cieniu strażników.

-

W bladym świetle trup wyglądał całkiem inaczej. Blekot sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął zniszczoną piersiówkę. Pociągnął sowitego łyka i wyciągnął rękę do młodego strażnika.
- Chcesz?
Żółtodziób zaprzeczył głową. Blekot nie zamierzał się kłócić. Młodym wpajano: żadnego alkoholu na służbie. A starszym to jak najbardziej pasowało, bo nikt w głębi duszy dzielić się nie zamierzał.
- Miło z ich strony, że zostawili strzałę.
Młody nie skomentował. Blekot ciągle zapominał, jak ma na imię.
- Jeśli to elf, sprawę możemy zamknąć od razu.
- Co?
- Ostatnimi czasy wykształciła się nietykalność innych ras – wyjaśnił doświadczony strażnik. – Że niby ciągle się ich gnębi, na każdym kroku napotykają przejawy rasizmu i takie tam. Ogólnie sranie w banie, ale ludzie się na to łapią.
Odetchnął głęboko.
- Widziałem już kilka takich spraw, kiedy próbowano oskarżyć jakiegoś elfa albo krasnoluda. A potem ludzie linczowali oskarżycieli i obrzucali ich kamieniami, nie szczędząc obelg. W ich oczach oskarżanie innej rasy było kolejnym objawem segregacji rasowej, na który społeczeństwo w akcie heroizmu nie mogło pozwolić.
Młody pokiwał głową, chociaż Blekot nie był wcale pewny, czy w ogóle go słucha.
- Opowiem ci bajkę.
- Bajkę?
- Wyobraź sobie bar wypełniony ludźmi, do którego wchodzi elf. I zanim zdąży sobie usiąść, od razu dopierdala się do niego jakiś obleśny bibosz, wyzywając od odmieńców i startując z pięściami. Dochodzi do rękoczynów. Jak byś to nazwał?
- Rasizmem – odpowiedział niepewnie młodzieniec. Blekot nieustannie zachodził w głowę, jak się nazywa. Pamięć już nie ta.
- A teraz wyobraź sobie drugą scenkę, gdzie bar wypełniony jest elfami, a wchodzi do niego człowiek. I na wstępie rusza do niego wysoki, niby szlachetny elf i wyzywa od odmieńców, też startując z pięściami i chcąc mu obić mordę. Jak byś to nazwał tym razem?
Strażnik zamyślił się. Blekot przerwał szybko milczenie.
- Ja ci powiem. Nazwałbyś to bójką.

-

Kiedy wreszcie przeszli przez labirynt korytarzy i, jak się domyślał, tajemnych przejść, pozwolili mu ściągnąć opaskę z oczu. Odruchowo przysłonił się ręką, ale w pomieszczeniu nie było żadnego oślepiającego światła. Wręcz przeciwnie, panował tu nieprzyjemny półmrok przysłaniający detale wyglądu większości osób siedzących na wszelkiego rodzaju skrzyniach i beczkach, w którym zapewne znajdowały się przede wszystkim dragi, alkohol, a do tego dragi i alkohol.
Tak to już jest z rebeliantami.
Jego eskorta szybkim krokiem schowała się z w cieniu, mrucząc coś pod nosem. Dziesiątki par oczu świdrowały go, ale jemu nieszczególnie to przeszkadzało. Stał, oddychając spokojnie i czekając na jakiś ruch. Nie trwało to długo.
Z beczki podniósł się wysoki nastolatek, który, jak z resztą prawie wszyscy, wyłączając egzotyczne ewenementy, miał głowę ogoloną równo na zero. Człapiąc potężnymi glanami zbliżył się na odległość wyciągnięcia ręki. Której nie wyciągnął. Wlepił wzrok w elfa, ale szybo wyczuł, że nie jest to przeciwnik, który po kilku sekundach zacząłby szukać czegoś na podłodze, albo błądzić wzrokiem po ścianach, suficie i własnych dłoniach. Mogliby tak stać godzinami, wpatrując się w siebie z kamienną twarzą.
- Zabiłeś go? – zapytał. Niepotrzebnie, bo doskonale znał odpowiedź.
- Przejdźmy do rzeczy – odrzekł chłodno elf. Formalności na bok.
- Romeo – przestawił się łysy nastolatek.
Elf parsknął, wywołując szmer w obszernym pomieszczeniu. Usłyszał też nawet jakieś wyzwiska. Do nastolatka szybkim krokiem podeszła niska dziewczyna, której fizjonomia do złudzenia przypominała każdego innego rebelianta. Poza tym, że była okropnie brzydka. Wtuliła się w Romea i spojrzała na elfa spode łba.
- Nie mów, że…
Elf roześmiał się.
- To chyba nie jest…
- Julia – przedstawił ją Romeo.
- O kurwa – wtrącił między salwy śmiechu elf. – Szekspir pewnie już się w grobie przewraca.
Marsowe miny wskazywały, że rebelianci nie należą do osób z wybitnym poczuciem humoru.
- Teraz ty powinieneś się przedstawić.
- Ja? Nie ma takiej potrzeby – odparł z uśmiechem elf.
W dłoni Romea błysnął nóż. I po chwili z powrotem został wsunięty za spodnie.
- To mnie nie przekonało. Ale niech wam będzie. Gordon.
- Usiądź.
- Postoję. Elfy mają to we krwi. Rozumiesz, stoimy sobie nieraz na rynku przykuci do pręgierza, obrzucani byle gównem. Takie manifestacje potrafią zdziałać cuda.
Romeo skrzywił się.
- Dlaczego tak wam zależy na zabijaniu rajców? – zaryzykował elf.
- Pytasz, a wiesz.
- Ale, po chuja wam do tego łowca głów, w dodatku elf?
Romeo uśmiechnął się szyderczo. A wraz z nim jego przeznaczenie, stojące obok i tulące się do jego ramienia jak koń drapiący się przy użyciu drzewa.
- Jak to mówią… profilaktyka? Wyobraź sobie, że zgarną któregoś z rebeliantów. I co? Gówno. Skurwiała władza ma sposoby, ma narzędzia, całą gamę tortur – psychicznych, fizycznych, czego tylko zapragniesz. A przy czymś takim, wierz mi lub nie, każdy wymięka. Trzeba być trupem, żeby nie pisnąć słówka podczas tortur. A po czymś takim straż wiedziałaby o nas wszystko – od a do z. Kryjówkę, nazwiska rebeliantów, koneksje, plany. Krótko mówiąc, w czarnej dupie byśmy byli.
- A jeśli dobiorą się do mnie…
- To choćby ci wsadzili w odbyt wszystkie rozżarzone pręty, jakimi dysponują, i tak gówno mógłbyś im wyjawić. Wtedy nie dbałbym nawet, co ci robią i jakie masz szanse, żeby przeżyć. Możesz się obrazić, ale traktuje cię przedmiotowo.
- Jak każdy – westchnął Gordon. – Ale czemu nie pierwszy lepszy płatny zabójca, których dziesiątki spotkać można w każdej śmierdzącej knajpie albo innej ruderze.
- Żaden z nich nie będzie szył łukiem tak jak ty. Z resztą, wiesz jak to teraz jest z elfami. System opamiętał się zdeka za późno i na siłę próbuje naprawić błędy przeszłości, tfu, błędy pokoleń. Chcą wam zadośćuczynić za ucisk i pogromy, za segregację rasową i nieprzychylność społeczeństwa. Za niedługo nawet kościół zacznie beatyfikować krasnoludów i elfów.
- Na mnie nie patrz – odpowiedział z uśmiechem Gordon. – Poza tym, jeśli się uprą, to się uprą.
- Oni tak. Ale potem odezwie się katolickie społeczeństwo z wypranymi przez niedzielnie msze i kazania mózgami, które w kółku powtarzać będzie, że insynuacja, jakoby elf miał kogoś zabić, jest ohydnym przejawem uprzedzenia względem innych ras.
- Byłeś w kościele?
- Nie, po prostu się domyślam. Kościół jest bardziej przewidywalny niż wschód i zachód słońca. Z resztą, słońce kiedyś zgaśnie. Kościół tym bardziej – wytłumaczył Romeo. Julia chyba trochę przysypiała, bo obecnie wisiała mu na ramieniu z miną ćpuna. Elf pokiwał głową ze zrozumieniem. Temat kościoła go męczył. Podobnie jak temat pogody i polityki. Ileż kurwa można.
- Po co wam ta rebelia?
Romeo uśmiechnął się.
- Stojąc w miejscu, cofasz się.
- Jak to ma się do zabijania? Nie zabijając, umierasz?
- Coś w tym jest – mruknął rebeliant. – Nie zdziwiłbym się, gdybyś uważał nas za młodym buntowników podjaranych romantycznymi hasłami głoszonymi przez samobójców i psychicznie chorych. Ale tak nie jest. Mamy cel, mamy środki.
- Nie, nie, nie. Nie wmówisz mi tego.
- Że cel uświęca środki? Nawet nie zamierzam. To tak jakby potrzeba macierzyństwa usprawiedliwiała prostytucję. Też byłeś nastolatkiem, powinieneś wiedzieć, jak to jest. Wszyscy są na ciebie wypięci, bo w ich mniemaniu gówno widziałeś i gówno wiesz. I tak do czterdziestki, kiedy jesteśmy już wyjątkowo skurwieni i zbyt zgorzkniali żeby zajmować się polityką i rządzeniem państwem, czytaj niszczeniem go na każdy możliwy sposób.
- A wy chcecie utopii za cenę przemocy i rozlanej krwi.
- Kościół robi to od wieków, a do kościołów nadal ciągną tłumy, jakby rozdawali tam coś za darmo. Każdy ma swój fetysz. Rozlew krwi nie jest zły.
Gordon zaśmiał się.
- Jak teraz właduje ci strzałę w krtań też tak będziesz uważał?
- Nie oceniam czynów, oceniam pobudki. My nie rozlewamy krwi dla zabawy albo z nudów. Nudę zabijamy alkoholem, seksem i dragami. Zabawą jest zabijanie nudów. My chcemy pokazać, że wiek nie ma znaczenia, a liczy się tak naprawdę to, co masz w środku.
- I co takiego zrobicie, kiedy już znajdziecie się u władzy? – spytał elf. – Pozabijacie się nawzajem, bo każdy będzie chciał rządzić?
- Wiesz, czym jest demokracja?
- Władzą ludu.
- Cóż za ironia – odrzekł ze śmiechem Romeo. – System, który miał zapewnić władzę ludowi opiera się na tym, że lud wybiera tego, kto będzie nimi rządził. Niewiele różni się to od monarchii, chyba tym, że król przynajmniej brał udział w wojnach, a władcy tylko te wojny wywołują. Wojny, podczas których giną cywile. Gdzie tu władza ludu?
- Zawsze masz wybór.
- A ty go masz? Masz wpływ na to, kto zasiada w radzie miasta?
- Nawet mnie to nie interesuje. Miasta zmieniam częściej niż kobiety i w dupie mam, kto gdzie czym się zajmuje – odpowiedział szczerze elf. Szczerze nienawidził polityki.
- Możemy sobie wybrać, kto będzie nami rządził. Tylko tyle.
- Aż tyle.
- A potem jesteśmy bierni – rebeliant zignorował elfa.
- Ty za to pewnie masz świetlaną wizję demokracji – odpowiedział z ironią Gordon. Romeo pokiwał głową.
- Mam. Władza ludu, to władza ludu. To społeczeństwo ma podejmować decyzje. Dotyczące wszystkiego. Rządy większością głosów, a nie widzimisię jednego skurwysyna rządzącego krajem.
Pobudzony naiwnością, elf zaśmiał się głucho.
- Wyobrażasz sobie, ile czasu zajęłoby podjęcie jednej, chociażby najmniejszej decyzji?
- Wiara czyni cuda – odparł pewny siebie Romeo. – Nie jesteś idealistą, co?
- Zdecydowanie bardziej wolę być perfekcjonistą.
- No tak, zawód zobowiązuje.
- Nie tylko zawód. Po prostu nie wierzę w ideały. Eden ma jedną charakterystyczną cechę – nie istnieje. Idealistyczne wizje to twór naszej chorej wyobraźni, jakiś odległy cel, ku któremu chcemy podążać. Nawet jeśli ten cel tak naprawdę nie istnieje, a już na pewno jest nieosiągalny.
- A marzenia?
- Marzenia tym się różnią od edenu, że się spełniają. Wiara w marzenia to optymizm, wiara w eden to przejaw choroby psychicznej.
- Zabójca, perfekcjonista, filozof. Życie potrafi być zaskakujące.
- Życie jest dziwką. A kurwy nie są zaskakujące – odparł elf.
- Racja – skwitował Romeo i kiwnął na stojącego za nim rebelianta. Krótkim ruchem rzucił sakiewkę w kierunku Gordona.
Elf uśmiechnął się.
- Nie przeliczysz?
- Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział z uśmiechem elf. – Obaj wiemy, że zdecydowanie bardziej wolisz mieć mnie po swojej stronie. A gdyby jednak przyszło ci do głowy, żeby wychujać mnie na kasę… Podpowiem ci jedno. Kiedy przed kimś uciekasz, nie jesteś w stanie jednocześnie patrzeć przed siebie i w tył. A nigdy się nie dowiesz, gdzie będę czekał.
Romeo uśmiechnął się od ucha do ucha i gestem nakazał eskorcie podejść do Gordona. Elf na widok czarnej wstążki, którą za chwilę mieli mu zawiązać oczy, zaśmiał się lekko.
- Nie, nie trzeba – odparł wesoło. – Sam trafię.

-

Zgodnie z oczekiwaniami, siedziba rebeliantów znajdowała się w podziemiach starego, sypiącego się domu w najbiedniejszej dzielnicy, gdzie nikt wolał nie zaglądać. Tym bardziej zdziwiło Gordona, kiedy nagle przed nim wyrosła dwójka wysokich mężczyzn i krasnolud.
Próbował się cofnąć, ale usłyszał chrzęst żwiru za jego plecami. Było ich więcej. Zmełł przekleństwo. Nie cierpiał takich sytuacji.
- Jednego zdążę ubić – warknął cicho, sięgając ręką po strzałę.
Nie zdążył napiąć łuku. Poczuł mocne uderzenie fali kinetycznej. Jego ciało przeszył ból, kiedy zsunął się po ścianie budynku. Świat zawirował mu przed oczami. Nim zdążył się opanować, ktoś szarpnął nim i poczuł silną rękę na wysokości gardła. Charknął niewyraźnie.
Dopiero teraz elf miał nieco czasu, by przyjrzeć się napastnikom. Mężczyźni musieli być magami. Obok nich stał burcząc coś szeroki krasnolud, za nim siedząc pod ścianą sąsiedniego domu za głowę łapał się szczupły, przyćpany mężczyzna. Ten który ściskał jego gardło, śmierdział wódką, potem i bezlitosnością.
- O co wam… - zaczął Gordon. Zamilkł, kiedy mężczyzna szybkim ruchem uderzył go w wątrobę.
- Zamknij ryj! – wrzasnął mu w twarz. Elf skrzywił się, kiedy alkoholowa woń wdarła się w nozdrza.
- Kim jesteś, przedstawicielu śmiesznej rasy elfich przyjaciół lasów i natury, żeby szafować życiem w tym mieście? – syknął jeden z magów, patrząc mu w oczy. – Źle ci było w cieniu sosen i dębów, wśród innych dryblasów z odstającymi uszami?
Gordon spojrzał na niego pytająco. Mag wyciągnął rękę do krasnoluda, który wręczył mu elfią strzałę. Na której widać jeszcze było ślady krwi.
- Nikt inny nie używa tu elfich strzał. Sam z resztą wiesz czemu. Nie zgrywaj więc niewiniątka. Nie obchodzi mnie po co, dla kogo i dlaczego zabiłeś tego gościa. W dupie mam też, kim on był dla ciebie i dla szczurów kryjących się w podziemiach tej rudery. W tym mieście nie każdy może zabijać. A już na pewno nie ty – mag wyszczerzył się szyderczo.
- A wy niby…
Znowu poczuł uderzenie w brzuch. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny. Nie chciał zakrztusić się własnymi rzygami.
- Nie należę do porywczych osób. Ciesz się, że tu jestem, bo tylko dzięki mnie wciąż jeszcze oddychasz – syknął, spoglądając na żylastą rękę oplatającą gardło elfa. – Ja zawsze daję ostrzeżenie. Zawsze ostatnie, nigdy pierwsze. Do jutra do zachodu słońca miasto ma się uwolnić od twojego smrodu. Zniknij i nie próbuj wracać.
W miarę możliwości Gordon próbował kiwnąć.
- Módl się, żebyśmy się więcej nie spotkali – wyszeptał mag i odwrócił się.
Elf poczuł kolejne uderzenie i bezwładnie osunął się na żwir.

-

Krasnolud spojrzał niepewnie na maga.
- Skąd wziąłeś tą strzałę?
Mag uśmiechnął się i głową wskazał na mężczyznę trzęsącego się w kącie.
- Ten ćpun? – zdziwił się krasnolud. Czarownik kiwnął głową.
- Jeden ze Strażników ma u niego długi i raz na jakiś czas załatwia dla niego drobne sprawy. A ja po prostu chciałem mieć tą strzałę.
- Dlatego go przygarnęliście…
- Nie oceniaj po pozorach. To nie jest ćpun jak ćpun, którego interesuje tylko działka hery. On ma wiele zdolności, nawet takich, o których nie zdaje sobie sprawy.
Mimo, że krasnolud niewiele zrozumiał, pokiwał głową ze zrozumieniem.

-

Słońce nastrojowo zachodziło nad niskim budynkami slumsów, kiedy wysoki elf niepewnym krokiem przemierzał kolejne wąskie uliczki. Żebracy pouciekali do domów, pijacy do oberży, dziwki wciąż czekały na ogarniające miasto ciemności. Pustka nie przeszkadzała Gordonowi. Wręcz przeciwnie.
Romeo czekał w umówionym miejscu, kryjąc się w cieniu ślepego zaułku. Był sam. Elf odetchnął z ulgą.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – syknął Romeo. Elf uspokoił go gestem dłoni.
- Spokojnie.
- Tłumaczyłem ci – nie więcej niż jedno spotkanie w przeciągu tygodnia. Nie mam ochoty spowiadać się nikomu ze znajomości z elfem.
- Trochę za późno – rzucił Gordon niechętnie.
- Co?
- Po ostatniej wizycie w waszej kwaterze natknąłem się na paru nieprzyjemnych kolesi. Po krótce: krasnolud, dwóch magów, jakiś ćpun i napakowany jak kabanos facet wyglądający na doświadczonego płatnego zabójcę.
- Pierdolisz…
Elf pokręcił głową.
- Kurwa mać! – wrzasnął Romeo ze strachem w głosie.
- Kto to jest?
- Nietykalni. Banda ludzi, których omijasz jak najszerszym łukiem. Grupa, której w Krańcu wolno wszystko. Stoją ponad prawem, ponad Strażą, ponad Inkwizycją i ponad Bogiem.
Gordon nie potrafił powstrzymać prychnięcia.
- Nic nowego. Strzelam, że jest za nich nagroda.
- Nagroda to mało powiedziane – przyznał Romeo. – Prawie jak w bajkach, rozumiesz – skarbiec, ręka królewny, roczny zapas piwa et cetera. Śmiałkowi, który pozbyłby się Nietykalnych, król obiecał złote góry. Tylko po to, żeby ktokolwiek spróbował.
- Spróbował?
Rebeliant kiwnął głową.
- I to nie jeden. Niestety, z marnym skutkiem. Zaczęło się od pojedynczych Don Kichotów, skończyło na dwudziestoosobowej ekipie. Po trzech minutach wszyscy wąchali kwiatki od spodu.
- Nieźle – skwitował elf.
- Co od ciebie chcieli?
- Kazali mi spierdalać. W podskokach – elf podniósł luźną koszulę, ukazując fioletowy siniec wielkości melona. Romeo zmełł przekleństwo.
- Skąd wiedzieli gdzie cię znaleźć?
- Nie wiem – odparł Gordon. – Będę potrzebował wiedzieć o nich jak najwięcej. Załatw mi jakieś źródło informacji. I wizytę u wójta. Wolę zawczasu zaklepać sobie nagrodę.
- Oszalałeś? - pisnął rebeliant. – Na twoim miejscu już by mnie tu nie było.
Elf uśmiechnął się.
- Ja nie zostawiam za sobą nieuregulowanych rachunków.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

janek_kowalski
Kałamarz


Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:33, 05 Gru 2010    Temat postu:

Fantastyka, elfy, podmorskie cywilizacje to- literacko- nie moja działka. Dlatego nie wiem, czy to opowiadanie nie jest wzorowane na Sapkowskim. Jest jednak dosyć sprawnie napisane. I przemyślane. Czuje tu nieco falloutowy klimat. Paruje tu alkohol, rozłażą się kodeksy, przetłuszczają włosy. Zarabia się tu, waluta handel Łódź (wybaczcie, pojechałem : ).

Cytat:
Południowy wiatr delikatnie
muskał skupioną twarz


Słabo. "Delikatnie, skupioną." Kres pisze żeby uważać na przymiotniki. Słusznie Kres pisze. Jeśli dajesz już dwa w krótkim zdaniu to muszą być ekstra. Odjechane. Wyszukane. Muszą brzmieć, znaczyć. Muszą być soczyste. Poza tym muskanie twarzy to zjawisko, według mnie, zarezerwowane dla narracji 1 osobowej.

Cytat:
Słońce nastrojowo zachodziło
nad niskim budynkami
slumsów


Znowu. Nie umiesz opisywać. Nie martw się, nie mówię nawet o literaturze internetowej. Mało jest pisarzy, którzy dobrze opisują. Nowoczesne szkicowanie tła nie polega na kunsztownym odmalowywaniu miejsc, zaznaczaniu nut otoczenia. Taka wrażliwość to proza XIX wieczna. Wojna i Pokój. Dziś już tak się nie pisze. Nie ma takiej potrzeby. Nowoczesna sztuka opisu to pójście w delikatny surrealizm, skojarzenia i przede wszystkim dobrze brzmiące słowa. Np. "
Panu Młodemu grają niebiescy
muzykanci i angelskie śpiewają
chóry. Słucha ich odziany we
frak z jedwabnymi wyłogami.
Nogę światowo założył na nogę,
ramię dotyka ramienia Zuzanny,
żadnych więcej cudów nie
potrzeba"- Pilch "Trup ze
złożonymi skrzydłami".


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez janek_kowalski dnia Nie 21:46, 05 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin