Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Pocztówka z Eskilstuny [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:03, 24 Sie 2010    Temat postu: Pocztówka z Eskilstuny [NZ]

Staroć - ale natchnęło mnie, żeby ponownie ukazać go światu. Jak się spodoba, dam więcej Wink
_________________________
Baśka Jabłońska należała do osób cierpiących na nadszczerość. Waliła prosto z mostu to, co myślała, niezależnie, czy komuś się to podobało, czy też niekoniecznie. Z tej przyczyny bezustannie popadała w różnego rodzaju tarapaty, z których za każdym razem z trudem się wyplątywała. Każdy, kto ją znał, przynajmniej raz w miesiącu miał ochotę udusić. Jako że stało to jednak w niejakiej sprzeczności z literą prawa, nikt się takich czynów nie dopuszczał. Baśka zatem wciąż beztrosko egzystowała na tym padole, a kilka dni później cała kołomyja zaczynała się po raz kolejny. Co zdumiewające, sama niedoszła ofiar morderczych zapędów otoczenia – choć doskonale zdawała sobie sprawę z zagrożenia – nie tylko nie poczytywała nadmiernej szczerości za wadę, lecz zamierzała praktykować ją w każdych możliwych okolicznościach. Tym bardziej, że pani Barbara J. należała do nieopisanych gaduł, które cierpią, gdy każe im się zamknąć otwór gębowy na czas dłuższy niż potrzebny do przeżucia kęsa czegokolwiek.
Oczywiście, wyjaśnienie basinej nadszczerości wymaga wyrazistego kontekstu jako tła. Tutaj za kontekst uznajmy fakt, że Baśka Jabłońska przeżywała właśnie niewyobrażalne męki, bowiem od trzech godzin w domu była praktycznie sama. Praktycznie – gdyż w teorii dwa pokoje dalej znajdowała się jej świeżo upieczona szwagierka, szerszemu kręgowi znana jako Wera. Od biedy to jej Baśka mogła opowiedzieć o przygodach minionego dnia, byłoby to jednak o tyle trudne oraz ryzykowne, że: po pierwsze, Wera spała na kanapie, i to spała snem tak kamiennym, że nie obudziłby jej pewnie nawet nalot bombowy (zakładając, że komuś chciałoby się robić naloty w piątek o jedenastej w nocy), a co dopiero jedna niewinna kobieta; po drugie zaś, z powodu, jak już wspomniano, owej sławetnej nadszczerości, Wera od dwóch dni była z Baśką w milczącym konflikcie i jakoś nic nie zapowiadało poprawy w tym względzie. W związku z powyższym, młoda mężatka miała nie lada problem, tym bardziej, że w ciągu kilku minionych godzin zdążyły się zdarzyć rzeczy nader ciekawe i godne opowiedzenia.
Zrezygnowana, rozsiadła się na łóżku w sypialni, które tymczasowo stanowił dwuosobowy materac przykryty jakimś kudłatym kocem, podkradniętym z rodzinnego domu Baśki. Wprawdzie ona i jej połowica, jak też pozostali lokatorzy w liczbie sztuk trzech, mieszkali w domostwie na obrzeżach Torunia już całe trzy miesiące, wciąż jednak nie udało im się rozsądnie urządzić lokum czy choćby wybrać mebli w pierwszym lepszym sklepie. Powód takiego stanu rzeczy był banalny – ukochany mąż oraz jego najlepszy przyjaciel, obaj czynnie zainteresowani kwestiami mieszkaniowymi, częściej nocowali w hotelach niźli w domu. Brat Baśki, też przygarnięty do radosnej gawiedzi, głównie zajmował się wyjeżdżaniem w delegacje; właściwie stanowiło to absolutną podstawę jego egzystencji. Baśka również miała problemy z zatrzymaniem się w domu dłużej niż tylko na noc. A Wera... Cóż, Wera studiowała, a wszyscy wiemy, że "student" i "mieszkanie" to pojęcia antonimiczne. Zatem nikt spośród aż pięciu lokatorów stupięćdziesięciometrowego domostwa w toruńskim Kaszczorku nie miał czasu zaplanować jego wyposażenia. Stał więc dom umeblowany tymczasowo już od wielu, wielu dni, lecz jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Aż do tego feralnego wieczoru.
Było dokładnie trzynaście minut po jedenastej – a przynajmniej tak zaspanym głosem obwieścił przemiły pan z radia – gdy Baśka stwierdziła, że coś jej się nie podoba w wystroju sypialni. Właściwie, stwierdziła to tylko dlatego, żeby zająć czymś myśli i zagłuszyć potrzebę opowiedzenia całemu światu o tym, kogo spotkała na promocji swojej powieści. Siła autosugestii jest, zaiste, potężna, bowiem dwie piosenki i blok reklamowy później miała ułożoną już całą listę skarg i zażaleń pod adresem pomieszczenia. Teraz wystarczyło tylko przelać ją na papier i... Wprawdzie dalszego ciągu Baśka nie obmyśliła, jednak nie stanowiło to dla niej większej przeszkody w rozpoczęciu poszukiwań czegoś, na czym mogłaby spisać swoje pretensje. Okazało się, iż nie należy to do zadań łatwych. Teoretycznie starczyłby stojący na jednym z kartonów laptop, który zazwyczaj służył jej do pisania powieści i korespondencji z czytelnikami. Niestety, bateria padła mu całkowicie i nieodwołalnie, zaś najbliższe gniazdko znajdowało się na końcu przedpokoju, bowiem to, które niegdyś znajdowało się w sypialni, wyrwał tydzień temu Kajetan, jej rodzony brat, mocując się z odkurzaczem stanowiącym relikt minionej epoki. Od tamtej pory kwestia prądu w pokoju małżonków wciąż pozostawała otwarta - dotąd jednak nie było to problemem, gdyż Baśka głównie siedziała w salonie i dziczała przed telewizorem, Mąż zaś kursował na trasie Szwecja-Anglia-Dania, startując w kolejnych meczach żużlowych. Alek bowiem był żużlowcem, i to żużlowcem pracującym, co to żadnej ligi się nie boi. Jeździł od sześciu dni, siódmego zaś - czyli w nastającą sobotę - miał się stawić w walijskim Cardiff, by z trybun dopingować wspominanego już wielokrotnie przyjaciela, który szczęśliwym trafem na jeden wieczór załapał się do światowej elity startującej w cyklu Grand Prix.
Wróćmy jednak do Baśki - w międzyczasie zdążyła ona wyemigrować do przedpokoju, w którym - jak się okazało post factum - nie działało światło. Właściwie bardzo możliwe, że nic tam nie działało, gdyż i tamte rejony Kajetan niedawno odkurzał, a to nie wróżyło niczego dobrego. W przypływie dzikiego oraz nieuzasadnionego optymizmu, Baśka stwierdziła, że przynajmniej tyle dobrego, iż nie zdążyła jeszcze wynieść laptopa z pokoju. Porzucając myśl o otwarciu niezawodnego edytora tekstu gwarantowanego przez zespół maestro Billa Gatesa, dopadła walającego się obok telefonu (niepodłączonego, dodajmy, o co burzyli się kolejno: kontrahenci Kajetana, działacze klubów żużlowych i dziennikarze z branży, koleżanki Wery oraz nieliczna grupka fanów Baśki) długopisu firmy... A nie, długopisu ozdobionego widocznym dzięki księżycowi napisem: "Opony Felix - stawiamy na jakość" i fragmentem jakiejś biuściastej panienki, która z oponami miała zapewne niewiele wspólnego. Sprawdziła na ręce jego możliwości; o dziwo, działał. Teraz pozostawało znaleźć jakiś materiał do pisania... Tu wzrok Baśki powędrował w kierunku papirusa, rosnącego w stojącym pod oknem akwarium. Zaraz jednak usunęła ten koncept jako nieco pracochłonny. Zupełnie bez związku z poszukiwaniami przypomniała sobie, jak niezliczoną ilość razy zużyte chusteczki do nosa lądowały w tymże akwarium. Właśnie, chusteczki... To była genialna myśl!
Sięgała już po leżącą na komodzie paczuszkę, gdy nagle coś z hukiem spadło na podłogę, odbiło się i w akcie zemsty za zrzucenie trafiło ją w stopę. Sycząc, złorzecząc i klnąc jak szewc, Baśka podniosła sprawcę tragedii i obejrzała go w blasku księżyca. Po chwili oczy zaświeciły jej się demonicznym blaskiem.
Trzymała w dłoni gruby notes w twardej oprawie. Tego wieczoru nikt już nie ruszał leżących na komodzie w przedpokoju chusteczek do nosa.

~~*~~

DZIESIĘĆ RZECZY, KTÓRE NALEŻY JAK NAJSZYBCIEJ ZMIENIĆ W SYPIALNI
1. Powiesić na ścianach jakieś obrazy. Łyso tu i czuję się jak w trupiarni. Tam też nikt nie dba o otaczanie mieszkańców sztuką - tylko, że tam mieszkańcom już i tak jest wszystko jedno.
2. Ale przedtem pomalować te ściany - albo lepiej, załatwić jakieś urocze tapety, w kwiatki albo pastelowe wzroki. Cokolwiek, żeby nie było tak biało, bo to z kolei przypomina szpital w Świeciu. To znaczy, tak sądzę. Nie żebym tam była.
3. Wsadzić gniazdko na miejsce. Najlepiej niech zrobi to Kajetan - umiał wyrwać, to powinien umieć i wsadzić.
4. Wypakować książki z kartonów i ustawić je... No właśnie, patrz: punkt następny.
5. Kupić jakiś regał. Albo półki. Nie zamierzam szukać w dziesięciu pudłach akurat tej jednej książi, która jest mi aktualnie potrzebna. I w ogóle nie zamierzam tak zostawić moich ukochanych ksiąg i książeczek - jeśli do wtorku nie zdobędę regału, ogłaszam strajk.
6. Kupić łóżko. Materac jest wspaniały, ale pod jednym warunkiem - że śpi się zupełnie gdzie indziej. Alek chyba nie wie, co to znaczy - noc w noc wbijać kręgosłup w to twarde coś.
7. I zdjąć te kudły baranie czy inne niedźwiedzie. Nie wiem, jakie zwierzę zabił baca, co nam sprzedał ten pseudokoc, ale dziadostwo się chyba lekko zaśmiardło.
8. Przywieźć z domu rodziców magnetofon. Nie żebym miała coś do radia, ten prowadzący, jak mu tam było, jest nawet całkiem sympatyczny, ale niestety zatrzymał się na etapie pięciu piosenek puszczanych na przemian. Trochę to... ograniczone.
9. Kupić lampę! Po pewnym czasie człowieka zaczyna nudzić siedzenie przy jakże romantycznym świetle na wpół zepsutej żarówki, zwisającej na sznurku tak długim, że walę w nią głową, ilekroć wstaję z łóżka.
10. Przestać używać kartony w charakterze stolików nocnych, skoro takowe aż cztery (po co nam cztery stoliki nocne?) stoją grzecznie w piwnicy i czekają na lepsze czasy.
Uwaga ogólna: Przepisać listę postulatów na komputerze (wołami), wydrukować i powiesić w widocznym miejscu, żeby Alek się tym zainteresował.

~~*~~

Sfrustrowana Baśka z całej siły trzasnęła pilotem od telewizora o kanapę, a raczej jej chwilowy substytut - kolejny stos materaców. Oczywiście, "ukochana" stacja telewizyjna musiała się zakodować w momencie, gdy Daniel toczył zacięty bój o pierwszą lokatę z jakimś Rosjaninem czy innym Czechem - na żużlowcach pani Jabłońska się akurat nie znała. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolałaby wiedzieć, jak poczyna sobie wśród elity przyjaciel Alka, a przy okazji mieszkaniec (i to raczej nie tymczasowy) domu w Kaszczorku. Tymczasem kanał nijak nie dał się ponownie rozkodować, pomimo uprawiania przez Baśkę sztuk czarnomagicznych z magnesami w rolach głównych. Próbowała nawet rozczytać coś spomiędzy "mazów" fundowanych przez stację, która teoretycznie figurowała w ofercie kablówki, jednak i te praktyki z góry skazane były na niepowodzenie. Wreszcie z rezygnacją wstała z "kanapy", rozłożywszy uprzednio pilota na czynniki absolutnie pierwsze, po czym podreptała do sypialni, gdzie wciąż nie działał prąd. Nic dziwnego - od piątku minęła niecała doba, Alek i Daniel nawet nie mignęli w domu, Kajetan siedział nie wiadomo gdzie, zaś Wera zmieniła miejsce pobytu z szeroko pojętego domu na równie szeroko pojętą imprezę "gdzieś na mieście", jak określiła to, zanim wyszła kilka godzin temu. Baśka nie miała odwagi pytać, co z sesją - poza tym, w końcu były na siebie śmiertelnie obrażone. Na dłuższą metę utrzymywanie tego stanu stawało się nieco męczące...
W przedpokoju panował półmrok idealny, a zachodzące słońce nadaremnie próbowało przebić się promieniami przez zasłonięte żaluzje. Jako typowy przykład dobrego człowieka, Basia postanowiła im pomóc. Niestety, zamiast odkręcić nieszczęsne żaluzje, udało jej się jedynie urwać jakąś plastikową część, zapewne mało istotną. Wspomniana chwilę później wylądowała w śmietniku, który dziwnym trafem przewędrował z kuchni do przedpokoju. Porzuciwszy próby dopuszczenia światła do przedpokoju, Baśka szybkim, sprężystym krokiem ruszyła w stronę swej chwilowej samotni.
W sypialni od poprzedniego dnia nie zmieniło się prawie nic. Może tylko to, iż na jednej ze śnieżnobiałych ścian zawisł kawał brystolu formatu prawdopodobnie A minus-ileś, cudownym trafem wygrzebany spośród znajdujących się w piwnicy rupieci. Licząc, że nikomu nie jest do niczego potrzebny, Baśka użyła go w charakterze gigantycznego plakatu, na którym ręcznie jednak wypisała listę dziesięciu największych zastrzeżeń pod adresem pomieszczenia. Inna sprawa, na co przyczepiła kartkę do ściany - z tą kwestią bowiem sprawa przedstawiała się dość... nietypowo. Jako że najbliższy otwarty papierniczy znajdował się spory kawałek drogi od domu, w tym zaś nie sposób było znaleźć choćby resztek taśmy klejącej, Basia postanowiła poradzić sobie inaczej. Poświęcając na ten szczytny cel swój przedpołudniowy głód, wykonała własnoręcznie (tudzież własnoustnie) sporą porcję lepkiej substancji, w pewnych kręgach znanej bliżej jako wyżuta guma. Dla wzmocnienia efektu potrzymała gotowy produkt pod jedną z niewielu działających lamp, jakie znajdowały się w domu. Liczyła tylko, że przygotowany metodą chałupniczą "klej" da się potem jakoś zdrapać ze ściany. Jeśli zaś nie... Cóż, pozostawało faktycznie zakupić tapety do tej nieszczęsnej sypialni.
Odruchowo włączyła radio, po czym rzuciła się na materace, które jakoś dziwnie pod jej ciężarem zatrzeszczały. Kudłaty koc wciąż cuchnął, prawdopodobnie jeszcze bardziej niż w piątek, wobec czego pani domu z przypadku przemknęła przez głowę myśl o wypraniu go tudzież oddaniu do pralni. Obie jednak opcje wymagały ruszenia szacownej kości ogonowej z sypialni, a docelowo z domu, toteż ambitny plan z miejsca spalił na panewce. Starając się nie zwracać uwagi na drażniącą woń, Baśka przewróciła się na bok, bawiąc się frędzlami kończącymi wiszącą w oknie tuż obok zasłonkę. Przemiły pan w radiu znowu prowadził jakąś listę przebojów, z których większości oczywiście słuchać się nie dało. Laptop wciąż leżał gdzieś w otchłani salonu (w ramach niewłączania telewizora zbyt wcześnie oraz nierobienia innych dziwnych rzeczy, próbowała coś napisać), zatem i rozrywka w postaci przeglądania stron internetowych odpadała. Wena twórcza nigdy nie przychodziła w momentach złości, wobec czego Baśce pozostało leżeć na prawym boku z wbijającym się w biodro czymś twardym i najzupełniej odruchowo zaplatać frędzle w warkocze. Z radia płynęła akurat piosenka jakiegoś "rewelacyjnego" polskiego zespołu, o całkiem chwytliwej melodii, za to absolutnie bezsensownym tekście, gdy Baśka zdecydowała się wreszcie jakoś zadziałać. Możliwe, iż decyzję tę podjęła, gdyż zabrakło frędzli w zasięgu ręki; a może zwyczajnie postanowiła porzucić znienawidzoną bezczynność. Grunt, że wzrok jej padł na przywleczony poprzedniego dnia notatnik. Dawno nie prowadziła pamiętnika...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Cedalia
Pawie Pióro


Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:30, 26 Sie 2010    Temat postu:

No napiszę tak, co prawda to tylko jak na razie pierwsza część, ale opowiadanie wydaje się być czymś na oderwanie się, prosta historia Baśki.
No i mi jak na razie się podoba, choć uważam, że w tekst można by wlepić troszkę tej lekkości i akcji, bo momentami jest nudno. Albo Baśka siedzi przed telewizorem, albo na łóżku, to wszystko taki jakby jest o niczym.
Jednak, ja chcę dalszy ciąg i spróbuj go nie wkleić! (tak to jest groźba xD)
Umiesz naprawdę rozciągać całą sytuację, że jak tylko czytałam dalej to myślałam no, ale o co chodzi z tym notesem no! Sytuacji tak szybko nie chcesz wyjaśnić za co plus.
Strasznie podobała mi się właśnie sytuacja kiedy Baśce na stopę spadł notes, mogłam sobie wyobrazić ten jej błysk w oku. No niczym w anime, no rozśmieszyłaś mnie tym ^^
Co do stylu bardzo fajny taki z pazurkiem, bardzo podoba mi się postać samej Baśki z niewyparzonym językiem.
A i co do domu, jeśli tak wyglądają lokale studenckie jak opisujesz, to Boże spraw aby te 3 lata liceum trwały bardzo dłuuugo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 8:44, 29 Sie 2010    Temat postu:

Dzięki za komentarz.
O niczym, powiadasz? A o czym miałoby być? Wink
Lokale studenckie? O_o Ja gdzieś coś takiego zasugerowałam? Boże broń, keine lokale studenckie! Toruński Kaszczorek słynie z wypasionych i niemożebnie drogich chat, żadnych studentów nie byłoby na takie stać.
Ciąg dalszy:

JAK TO KSIĄŻKI ŁĄCZĄ (NIESTETY) LUDZI.
To może ja jednak opowiem tutaj, bo chyba umrę, jak sie nie wygadam, a nie zapowiada się, żebym miała okazję otworzyć usta do kogoś w ciągu najbliższych dwóch dni (no chyba, że zmobilizuję się, żeby doładować sobie komórkę). A nawet gdybym jednak miała komu opowiedzieć o wczorajszym spotkaniu, pewnie by mnie nie słuchał. No, może Alek i Daniel, ze względu na żużlowe motywy... Dobra, nieważne. Już przechodzę do sedna.
W ogóle, od samego początku twierdziłam, że spotkanie autorskie w liceum to ciutkę poroniony pomysł. Nie żebym miała coś do licealistów jako takich, to sympatyczni ludzie i z dość ciekawym (acz buntowniczym nieco) spojrzeniem na świat. Tylko że ja nie jestem pewna, czy młodzież interesuje się moją powieścią - mam dziwne wrażenie, że w tym wieku człowiek kieruje się raczej w stronę fantastyki albo literatury przeznaczonej dla swojej kategorii wiekowej, a obyczajówki (choćby te nieco świrnięte, tak jak moja) odstawia na spokojną starość... Dobrze, troszkę przesadziłam. Ale nie czyta obyczajówek, to jest sprzeczne z naturą typowego nastolatka i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej! Niestety, Angelika Kowalkowska jak zwykle wiedziała lepiej - współpraca z tą kobietą kiedyś wpędzi mnie do grobu, nie żartuję. Wydelegowała moją skromną osobę do liceum - tylko żeby to było pierwsze lepsze liceum, to jakoś bym to przeżyła. Ale żeby wpychać mnie do mojej byłej szkoły, której wcale nie wspominam szczególnie miło? Kowalkowska minęła się z powołaniem - powinna była zostać dentystką. Albo od razu zawodową psychopatką, oszczędziłaby ludziom rozczarowań. O czym to ja...? A, tak, spotkanie. Weszłam tam zatem, pełna najgorszych przeczuć, a jednocześnie z radosnym przekonaniem, że to wszystko to jeden wielki bezsens, bo i tak nikt się nie zjawi. Młodzież już zakończyła rok szkolny, a komu w wakacje chce się do budy przychodzić? Mnie by się w każdym razie nie chciało. Weszłam tam (powtórzę te dwa słowa jeszcze ze trzynaście razy, to może w końcu uda mi się ruszyć dalej z tą dziwaczną historią) z duszą na ramieniu, jak to się ładnie mówi... A na miejscu? Tłum ludzi, aż dziw, że oknami nie powypadali (przez ten upał wszystkie były otwarte). Bo okazało się, że Kowalkowska, niech ją diabli, nie powiedziała mi pewnego "drobnego" szczegółu. Owszem, spotkanie było w liceum, ale nikt nie mówił, że przyjdą na nie licealiści. I moją przemowę do młodu szlag trafił, bo średnia wieku wyglądała na trzydzieści z kawałkiem. Mówiłam, kto czytuje obyczajówki? Mówiłam! Jak zawsze, wyszło na moje. Ale ja nie o tym...
Samo spotkanie przebiegało dość miło, nie wyglądało, żeby moja powieść trafiła do Kółka Gospodyń Domowych Specjalizujących Się W Pochłanianiu Wszelkiego Chłamu Pseudoliterackiego, więc dało się nawet podyskutować. O dziwo, dowiedziałam się, że Przemysław Konstanty W. jest podobny z charakteru do obecnego prezydenta, a nadto żadna pani nie wzięłaby go za męża. Inna sprawa, że potem poczytałam własną powieść (brzmi kretyńsko, czyż nie?) i stwierdziłam, że wspomniany przestał być moim ideałem. Jak to pisałam, musiałam być głupia albo pod wpływem jakiegoś opium. Stawiam na to pierwsze - głupota została mi do dziś, a z narkotykami świadomie nigdy nie miałam styczności. Nieświadomie to chyba tylko Alek mógł mi dosypać... W każdym razie, było więcej niż sympatycznie, bo to zawsze przemiło, gdy można o literaturze (choćby własnej) podyskutować z ludźmi na poziomie, nawet gdy powieść, o której się rozmawia, na poziomie nie jest (a po wnikliwej lekturze mogę to stwierdzić z całą pewnością). Niestety, nic co dobre, nie trwa długo; takoż i ta sielanka skończyła się w momencie, gdy do pierwszego rzędu wepchnęła się... Justyś. Gwoli ścisłości, Justyś to moja, nazwijmy to, znajoma z liceum. Nie powiem, żeby nasze kontakty były dobre, ale nie były też złe. I pewnie nie byłyby dalej, gdyby nie ujawniła się moja wrodzona głupota (nie wiem, po kim odziedziczona, chyba po dostawcy pizzy... Hej, czy w osiemdziesiątym trzecim mieli pizzę?). Jakoś tak wyszło, że kiedy pisałam "Czas błękitu", główną bohaterkę wzorowałam właśnie na Justysi. A wszyscy wiemy, jaka ta główna bohaterka była (i, niestety, jest nadal, z czym już nic nie da się zrobić). W przeciwieństwie do swojego książkowego sobowtóra, prawdziwa Justysia za głupią nie uchodzi, więc od razu domyśliła się, że to o niej. No i zrobiła mi karczemną awanturę przy ludziach, a jakiś błyskotliwy przedstawiciel mediów (albo raczej "MENDiów") wszystko to sfotografował. W dzisiejszych brukowcach jeszcze nic się nie ukazało, ale obawiam się, że w poniedziałek mogę błogosławić odłączony telefon i zakopaną na dnie torebki komórkę. I chwilowy brak Internetu też.
Co było dalej i czego już me(n)dia nie widziały? Ano, wyjaśniłyśmy sobie wszystko albo prawie wszystko, pogawędziłyśmy chwilę w szkolnych katakumbach, a potem poszłyśmy do cukierni na ciacho. Szczegóły nieistotne tudzież zbyt prywatne, ale nie mogę nie wspomnieć o zapowiadanym już wątku żużlowym. Okazuje się, że mąż Justysi pracuje w dziale sportowym ogólnopolskiej gazety i pisuje głównie o żużlu. A na dodatek, justysiowa ciotka jest żoną Galiszewskiego. Jaki ten żużlowy świat mały, co nie?

~~*~~

PROBOSZCZ, KAJETAN I PRZERAŻAJĄCA HISTORIA GNIAZDKA
Niezawodny Internet (podłączyłam laptop w... łazience - tylko tam prąd jeszcze w pełni działa) twierdzi, że Daniel zajął czwarte miejsce. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, ale mniejsza o to. Nie, że się nie cieszę, bowiem cieszę się niesamowicie. Ale dziwnie ze świadomością, że już w poniedziałek będę mieć w domu czwartego zawodnika świata. Może powinnam załatwić jakiegoś szampana albo coś? Tylko gdzie ja na tym Końcu Świata kupię szampana, i to jeszcze w niedzielę? To juz by zakrawało na cud...
Dobrze, przyznaję, wyrwałam się stąd na trochę. Pojechałam do świętej Faustyny, bo nie znoszę gadania tutejszego księdza. Klecha rodem ze średniowiecza, zwolennik ascezy, chyba nie zauważył, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek. Olałam go (może jak nie dostanie moich dwóch złotych na tacę, to mu rozum wróci) i pojechałam na drugi koniec Torunia. Kiedyś już tam byłam i wtedy kazanie miał rewelacyjny, młody ksiądz. Gdyby nie był księdzem... Nieważne. W każdym razie mówił o byciu dobrym człowiekiem, o tym, że wiara to sprawa tylko i wyłącznie serca oraz o dobroci Boga. Takie słowa to ja lubię. Pofatygowałam się kilkoma autobusami, licząc naiwnie, że i tym razem dane mi będzie tego księdza wysłuchać. Okazuje się, że wpadłam z deszczu pod rynnę - na ambonie rozsiadł się (biorąc pod uwagę jego tuszę, właściwsze byłoby raczej - rozlał się) proboszcz, który mógłby sobie rękę podać z tutejszymi duchownymi. "Mało który grzech jest wybaczalny", "Boga należy się przede wszystkim obawiać", "Lud potrzebuje silnej ręki" - jak ja kocham takie teksty! Silna ręka już była, panie proboszcz - nawet cztery silne ręce. Hitler, Stalin, Mussolini, Piłsudski... I niech mi ktoś powie, że Piłsudski nie! A Brześć to co? Krowa? Dobrze, ja nie o tym. W każdym razie, ze szlachetnego zamiaru uduchowienia swej duszy (jakkolwiek kretyńsko by to nie brzmiało) wyszła figa z makiem, kolokwialnie mówiąc. Uciekłam stamtąd po dziesięciu minutach - biorąc pod uwagę, że do kościoła tułałam się przez blisko godzinę, to była zwykła strata czasu. Niestety, mądry Polak po szkodzie, chociaż ja jakoś nie czuję, że specjalnie zmądrzałam. Raczej zmarniałam, bo zaduch jest niemożebny. Gdzieś daleko grzmi - może i jakaś burza się przydarzy?
Kajtuś wrócił do domu. Wprawdzie wrócił wyłącznie po stary garnitur, bo pękł mu szew w spodniach (mówiłam, żeby się tak nie objadał!), ale liczy się fakt. Od razu pogoniłam go do wsadzenia gniazdka, na co on odparł, że nie ma czasu i sama mam je wsadzić. Jednak wystarczyło braciszka przyprzeć do muru i okazało się, że to nie żadne "nie mam czasu", tylko zwyczajnie nie umie. Facet i nie umie! Pytam, co zrobić, a on mi na to, że on nie jest technik-elektryk, tylko młody, obiecujący bankier i mam się wypchać razem z gniazdkiem. I poszedł w siną dal, a ja zostałam sam na sam z tym prądopożeraczem. On jakoś dziwnie na mnie patrzy, jakby miał pretensje, że go nie wsadziłam. Boję się, że w nocy wylezie jeszcze bardziej, razem z kablem i zadusi mnie tym kablem - a jakoś nie uśmiecha mi się śmierć w tym wieku. Niech ktoś je weźmie ode mnie, proszę. Albo niech już Wera wróci - jesteśmy obrażone, fakt, ale chyba nie aż tak, by nie uratowała mnie przed niechybną śmiercią przez uduszenie kablem. Prawda?

~~*~~

KURIER NIEDZIELNO-PONIEDZIAŁKOWY
Alek, wracaj, do jasnej cholery! Ja się naprawdę zaczynam bać, że jutro... Wróć, radio właśnie mi powiedziało, że już nie jutro, tylko dziś... Że coś na mnie napiszą. Niby nie jestem jakąś gwiazdeczką ani nikim w tym stylu, właściwie to można powiedzieć, że twórczyni ze mnie lokalna... Ale głupio, żeby cały Toruń się dowiedział o awanturze w liceum i tych sprawach. Wtedy to na pewno zrobi się o mnie głośno, wszyscy będą się ze mnie śmiać... A już Wera najbardziej - po naszej ostatniej kłótni prawdopodobne, że tylko czyha na okazję, żeby mi dogryźć. A ja taka biedna jestem, psychika słaba i głos już nie ten, żeby krzyknąć, że mają się wszyscy wypchać. Oczywiście, jako skretyniała idiotka, nie potrafię się odstresować, tylko słucham "Nights in white satin", które w niezrozumiały sposób napawa mnie jeszcze większym lękiem.
Ma ktoś tabletki nasenne? Albo nie, przejdźmy od razu do bardziej skutecznych środków - ma ktoś może młotek?


~~*~~

Pierwszy raz od ładnych paru miesięcy Baśka była autentycznie załamana. I nie, nie szło o to, że jeden z lokalnych tabloidów zrobił z niej Bogu ducha winną ofiarę agresywnej fanki, bo to mało obeszło zarówno ją, jak i Justysię. Nie była to też kwestia odrzucenia przez wydawnictwo kolejnej powieści ze względu na "zbyt dużą rolę sportu żużlowego, który jest w naszym kraju czymś niszowym". Fakt faktem, tego żużla tam było jak na lekarstwo, ale i to dla Warszawki za dużo. Ale nie, nie, nie, to nie to załamywało Basię Jabłońską, kobietę z samej definicji twardą oraz życiowo zaradną. Powodem jej smutku nie było też słuchanie odkopanej z jednego z kartonów płyty, przepełnionej melancholijnymi dźwiękami. Ten najprawdziwszy powód mógł wydawać się o wiele bardziej prozaiczny, lecz dla niej samej było to coś na kształt prywatnej tragedii, nieosłodzonej żadnymi dobrymi wiadomościami. Czuła się podle, tak podle jak mało kiedy - bowiem gdy Alek na ten jeden dzień wrócił do domu, gdzieś między ligą szwedzką a brytyjską, czy też może na odwrót, ona akurat musiała wyjechać do Warszawy i wysłuchiwać słów krytyki pod adresem własnej powieści. Pal sześć, że to była akurat krytyka - ale sam fakt, że nie mogła właśnie tego jednego dnia spędzić w domu sprawiał, że traciła chęć do życia. Wściekła - głównie na siebie - zrezygnowana, a przede wszystkim najzwyczajniej w świecie smutna, w biegu niemal chwyciła przedpokojowy notatnik, po czym zaszyła się w sypialni, skąd tylko od czasu do czasu dochodziło cichutkie pochlipywanie. Zresztą, nawet gdyby Baśka ryczała wniebogłosy, nie istniała szansa, by ktokolwiek się tym znacząco przejął - a to z tej prostej przyczyny, że pani Jabłońska chwilowo była jedyną lokatorką domu. Jak zwykle - przynajmniej od jakiegoś miesiąca.
W włączonym odruchowo radio zmienił się prowadzący - tyle Baśka zdążyła wywnioskować przez łzy, gorączkowo poszukując na parapecie paczki chusteczek, która na pewno tam kiedyś leżała. Tym razem inny, równie miły pan prowadził dyskusję z nieco mniej miłymi politykami. Z przekrzykiwań i wzajemnych oskarżeń nie dało się, niestety, wyciągnąć głównego tematu rozmowy - chyba że właśnie ustalali zasady dotyczące wyzywania przedstawicieli odmiennych opcji politycznych. Zirytowana Basia machnięciem ręki wyłączyła radio, po czym powróciła do swych poszukiwań. Nie dane jej było prowadzić ich długo - już po chwili bowiem względną ciszę przerwał angielski refren włoskiej piosenki, opowiadający o powrotach do korzeni. Trudno pojąć, czemu akurat taki utwór pisarka ustawiła jako dzwonek - fakt jednak pozostawał faktem: ktoś dzwonił. Lewe oko Baśki błysnęło - prawe zresztą zapewne też, lecz je akurat skrywała gęsta, ciemna grzywka - a ona sama rzuciła się w stronę komórki. W przypływie intelektu o poranku naładowała telefon, co okazało się o tyle słuszne, że później cały Kaszczorek został odłączony od prądu. Z irracjonalną nadzieją, że Alek zapragnął z nią porozmawiać, Baśka wykopała telefon spod sterty niezbyt czystej odzieży, zalegającej w kącie od dwóch dni, bowiem nikt jakoś nie zmobilizował się, żeby wynieść ją do łazienki. Kobieta zerknęła na wyświetlacz, a zaraz potem panującą w domu ciszę rozdarł okrzyk złości.
Jak to zwykle bywa na tym świecie, rychło w czas przypomniała sobie o kończącej się umowie basina telefonia komórkowa. Na szczęście dla dzwoniącego (tudzież dzwoniącej), pani Jabłońska nie odebrała, a jedynie cisnęła telefonem o łóżko - w przeciwnym bowiem razie mogłoby się skończyć nieprzespaną nocą Bogu ducha winnego pracownika działu obsługi klienta w pewnej znanej sieci. Warcząc i prychając, Baśka dała spokój chusteczkom, zajęła się natomiast poszukiwaniem notesu, który oczywiście musiała rzucić tam, gdzie stała - czyli każde istniejące miejsce w sypialni wchodziło w grę. Tym razem obiekt zainteresowania spoczywał pod łóżkiem. Wyciągnęła go i czule pogładziła po okładce; ostatnio był jej najlepszym (i praktycznie jedynym) przyjacielem. A jednak... Tego dnia promieniowała z niego jakaś odmienność, jakby nie był już tylko jej. Początkowo Baśka nie mogła dociec, skąd się wzięło takie wrażenie. Dopiero gdy powoli otworzyła notatnik, spomiędzy stronic wypadła prostokątna kartka, z czarno-białym zdjęciem wydrukowanym po jednej stronie. Na fotografii widniały stojące nad jeziorem domy, a gdzie ponad nimi wiszące na niebie chmury. Skądś znała ten widoczek... Tę zieleń, te budynki wyglądające jakby ktoś je wyciął z kartonu, tę taflę jeziora - wszystko to gdzieś już kiedyś widziała. Najbardziej jednak zdumiała ją sama obecność pocztówki w notesie, który zdążyła już uznać za własność prywatną. Jak się po chwili okazało, od tamtego popołudnia o czymś takim jak owa "własność prywatna" mogła zapomnieć.

~~*~~

Nie umiem pisać tak jak Ty, więc wymienię to w punktach.
Po pierwsze - Basiczku kochany, ja rozumiem, że możesz mieć jakieś tam pretensje o to, że chwilowo żyjemy w prowizorycznych warunkach, ale żeby od razu kartkę do ściany przyklejać? I to na gumę? Jak my się potem tego pozbędziemy? Z Twoimi postulatami w pełni się zgadzam, ale sama wiesz, potrzeba czasu. Może zimą się tym zajmiemy, dobrze?
Po drugie - jak ta Twoja Justyś ma na nazwisko? Możliwe, że kojarzę jej męża, dużo dziennikarzy z ogólnopolskich gazet się pałętało na ostatnim Grand Prix, była okazja, żeby z nimi porozmawiać. Nawiasem mówiąc, całkiem wesoło było w Cardiff, żałuj, że nie dałaś się namówić na podróż. Inny świat - z żużlem we krwi w dodatku, może wreszcie byś się przekonała do chodzenia na speedway. Na następne Grand Prix koniecznie jedziesz z nami!
Po trzecie - obiecuję, że zabiję Kajtka, jak tylko go spotkam. I proboszcza też. A Werę to już tym bardziej - nieważne, że to moja siostra. Może być? Tak całkiem na serio, to nie mam pojęcia, co ugryzło moją kochaną siostrzyczkę i dlaczego taki facet jak Kajtek nie umie wsadzić gniazdka. Nawiasem mówiąc, ja to zrobiłem za niego, żebyś nie musiała latać do łazienki za każdym razem, jak Cię przyprze wena twórcza.
Po czwarte - liczę, że w najbliższym czasie uda mi się wrócić do domu tak, żebyśmy się nie minęli. Już prawie zapomniałem, jak wyglądasz.

Alek

PS: W głowę zachodzę i pojąć nie mogę, po kiego ciężkiego grzyba kładziesz swój pamiętnik w przedpokoju? Zresztą, zdaje się, że to miał być notes na adresy i telefony, ale mniejsza o to.

~~*~~

Alku mój złoty!

Skąd miałam wytrzasnąć klej nocą, w weekend i w tym miejscu? Sam kiedyś mówiłeś, że zamieszkaliśmy na końcu świata, gdzie nie ma niczego (tak na marginesie, to całkiem normalne, bo Nietzsche umarł dawno temu). I nie mydl mi oczu zimą, bo do zimy jeszcze pół roku, a ja nie zamierzam żyć w takich warunkach - jak tak dalej pójdzie, to wyprowadzę się do rodziców. Tam przynajmniej można liczyć na istnienie czegoś takiego jak prąd. Daję Ci miesiąc - i nie tylko Tobie, całej reszcie też. Jeśli przez miesiąc nie ogarniemy tego Sajgonu, wracam do domu i męczcie się z tym sami. A to wszystko z tej prostej przyczyny, że od dwóch tygodni mieszkam w totalnej pieczarze, bez prądu (naprawiłeś gniazdko i chwała Ci za to, ale akurat wtedy wysadziło korki w całym Kaszczorku), bez kogokolwiek, do kogo mogłabym się odezwać. To nie są warunki sprzyjające tworzeniu i ja stanowczo odmawiam dalszemu prowadzeniu takiej egzystencji.
Justyś? Justyś ma na nazwisko... Jakoś na S, jakieś takie "straszne". To znaczy, w sensie, że coś związanego ze strachem. Bardziej nie przybliżę, bo mnie skleroza dopadła.
Teraz żałuję, że nie pojechałam do Cardiff. Przynajmniej robiłabym coś odmiennego od siedzenia w ciemnościach i słuchania radia (dobrze, że chociaż ono jest na baterie, bo chyba bym oszalała od tej ciszy), ewentualnie czytania jakiejś dobrej książki, gdy księżyc odrobinę jaśniej poświeci. I byłyby jakieś emocje - bowiem tych u mnie ostatnio jak na lekarstwo. Chyba, że do tej kategorii da się podciągnąć momenty niepewności, gdy wchodzę do domu - jest prąd czy go nie ma? Albo: ile gniazdek wyrwał Kajtuś? Takie tam bzdurki, od których adrenalina skacze. Nie ma to tamto, na następne ważne zawody jadę z Wami, chłopcy. Choć na chwilę wyrwę się z oblepionych gumą czterech ścian...
Nie zabijaj. Piąte przykazanie wciąż obowiązuje, chociaż wiadomo to, ile czasu w tym kraju jeszcze będzie brak kary śmierci? A odnośnie tego czwartego punktu, to sam wiesz. Jeśli zaś nie wiesz, to ja Ci powiem - dzięki, że jesteś. Akurat w takim dniu jak dziś Twoja obecność, choćby poprzez notes, będzie jak najbardziej wskazana.

Basia

PS: Nie wiem, czemu tak postąpiłam. Ale widzę, że opłaciło się - i zamierzam robić tak dalej, jeśli chociaż w ten sposób możemy nawiązać ze sobą jako-taki dialog.

~~*~~

Ludzie! Wyście zwariowali, do jasnej Anielki?! Kupiłam kiedyś ten zeszyt, żeby notować numery i adresy. JA, JA go kupiłam. Chciałam dziś zapisać numer telefonu jednej z moich kumpelek ze studiów, ale widzę, że nie ma na to szans. Nie możecie tych swoich egzaltacji pisać gdzie indziej? Albo wyznań miłosnych? Ej no, co to ma znaczyć, dlaczego ja w publicznym, leżącym na komodzie we WSPÓLNYM (przynajmniej tak zawsze myślałam) przedpokoju notesie muszę czytać o wyrwanym przez Kajetana gniazdku i o pretensjach Basi do mojej skromnej osoby. Baśka, jak się coś nie podoba, to mów wprost... A zresztą, Ty i tak zawsze wszystko mówisz wprost. A to, że teraz się do Ciebie zwracam, wcale nie oznacza, że przestałam być na Ciebie obrażona o ten tekst o panience lekkich obyczajów, który puściłaś, jak pokazałam Ci się w dyskotekowych ciuchach. Wciąż czekam na przeprosiny.

Wera

PS: A skoro już urządziliśmy tu takie towarzystwo wzajemnej adoracji, to może ktoś powie mi, co za debil pisze na chusteczkach higienicznych termin ważności, tym bardziej, że ów jest, cytując, "nieograniczony"?

~~*~~

Jak dobrze, że nie widać, jaką mam teraz niemądrą minę. Śmiałem się z Alka, kiedy zwinął notes z przedpokoju, jak wyjeżdżaliśmy, i powiedział, że to jego jedyny kontakt z rodziną. Cóż, ostatnio obaj nie sypiamy za dobrze, miał prawo majaczyć. Nie dowierzałem, kiedy w hotelowym pokoju usiadł na łóżku, twarzą do okna i zaczął przeglądać najzwyklejszy w świecie notatnik, jakby spodziewał się, że za sprawą jakiejś czarodziejskiej siły ze stronic wyskoczy nagle cały dom, z Baśką i Werą na czele. A potem, gdy zadzwonił jego telefon, Alek rzucił mi na kolana ten swój "kontakt z rodziną", a zaraz potem powiedział, żebym coś odpisał. I wyszedł. Otworzyłem notatnik, nie licząc na nic specjalnego - tymczasem widzę, że bardzo się pomyliłem. Chyba tylko Ty, Basiu, jesteś w stanie wymyślić tak nietypowy środek dialogu. Mimo wszystko, zachodzę w głowę, co ja mam właściwie napisać? Głupio mi odpisywać w imieniu Alka na coś, co wyłącznie do niego jest skierowane - zatem wzorem prekursorki tego typu "rozmów", pobajdurzę trochę po prostu.
Siedzimy w tej Anglii jak pierwszej klasy idioci. Nie zrozumcie mnie źle, życie żużlowca i te sprawy, przez pierwsze miesiące sezonu te ciągłe podróże są na swój sposób fascynujące, nowe widoki, nowi ludzie... Tylko tak w okolicach czerwca, lipca, to wszystko staje się po prostu męczące. Tak prawdę powiedziawszy, to mnie nikt tutaj szczególnie nie potrzebuje, Alek ma cztery inne ligi, a jeszcze fakt, że akurat dzisiaj jedziemy przeciwko sobie, działa raczej na niekorzyść ligi brytyjskiej. Upał, jak przystało na południe Wysp, wrócimy jako dwóch Królów Murzyńskich. Nuda wybitna, bo nikt jeszcze nie przyjechał, mecz za parę godzin dopiero, a nieszczególnie jest co robić. Zwiałbym stąd, wsiadłbym do pierwszego lepszego pociągu i zwiał po prostu. Niestety, Alek twierdzi, że musimy zarobić jak najwięcej, żeby... A zresztą, nieważne. Kazał nie mówić, to słówkiem nie pisnę. W każdym razie, tkwię tu jak kołek, a on poszedł załatwiać swoje hiper-tajne sprawy, o które nie wolno go pytać, bo się irytuje. Nawet ja nie mam pojęcia, o co chodzi - wiem tylko, że przy okazji prawie każdego wypadu do Anglii przepada gdzieś, a potem nie można się doliczyć funduszy. Zupełnie jakby oddawał część z narażeniem życia zarobionych pieniędzy jakiemuś tajemniczemu Komuś. Nie wiem, nie podoba mi się to.
Wracając do bajdurzenia sensu stricte (bo nie chciałbym Wam głów zaprzątać tajemniczymi zniknięciami Alka - on zawsze miał w końcu dziwne pomysł): w pełni popieram pomysły Baśki odnośnie ulepszeń w naszym lokum, tylko przeniósłbym to na cały dom, a nie samą sypialnię. Ten kudłaty koc trzeba wyrzucić, bo jeszcze się tam jakaś szarańcza zalęgnie albo inne świństwo. A z gniazdkami i prądem ogółem zajmiemy się z Alkiem, jak tylko wrócimy z wojaży - jeśli przy jego morderczym tempie wrócimy kiedykolwiek, bo zaczynam wątpić. Nawet jeśli doczołgamy się dziwnym trafem pod drzwi, to prędzej zaśniemy na progu niż zdołamy nacisnąć dzwonek. O naprawianiu czegokolwiek zatem nie może być mowy.
O, ktoś dobija się do drzwi... Widzę, że nie "pogadam" sobie już dzisiaj z tym dziwnym, prostokątnym czymś, co faktycznie zaczęło już pełnić rolę niemal żywego odbiorcy.

Daniel

Później.

Muszę zaznaczyć, że to się dzieje ładnych parę godzin później, już po meczu właściwie. Alek chrapie, drużyna wygrała, chłop kawał dobrej roboty odwalił... A my, ptaszydła ze Swindon (rudziki, drozdy albo inne badziewie, bo wersji tłumaczenia słowa "robins" słyszałem już chyba z pięć), dostaliśmy w tyłek solidnie, zaś "kochany" promotor, Allistair Jak-Mu-Tam-Było, kazał nam poważnie się zastanowić nad naszą jazdą. No to leżę, gapię się w sufit i zastanawiam, bo nic innego mi już nie pozostaje. Spać nie mogę, za oknami wyją - wojna idzie. I ten deszcz leje. Wiem, to co najmniej dziwne - po południu jeszcze był upał, a teraz nagle padać zaczęło? Znajduję na to jedno wytłumaczenie - Anglia. Tylko tutaj takie anomalie pogodowe są na porządku dziennym. Zresztą, mi tam deszcz nie przeszkadza - tylko tak dziwnie się z tym czuję.
To było tak - dzieckiem jeszcze byłem, może z sześć, siedem lat miałem. Mojej rodzinie się nie wiodło, bo wiadomo - rodzice do partii należeć nie chcieli, to władze robiły wszystko, żeby im życie uprzykrzyć. Wylądowaliśmy w małym, dwupokojowym mieszkanku w starej kamieniczce, o której różne plotki krążyły. Ponoć kiedyś mieszkał tam seryjny zabójca, a duchy jego ofiar wciąż krążą po mieszkaniach i go szukają. Według jednej z wersji ów zabójca tak był nękany przez cienie swych ofiar, że nie wytrzymał i przez okno wyskoczył. Zgadzałoby się nawet, co roku w listopadzie pewna sąsiadka stawiała pod jednym z balkonów znicz, a on stał dopóki nie potłukli go bawiący się na podwórku chłopcy. W ogóle, dziwni ludzie tam mieszkali - ta kobitka, co tak pieczołowicie stawiala te znicze, bez względu na porę roku chodziła owinięta w rozmaite szmaty aż po czubek głowy. Człowiek nawet nie mógł na oko rozeznać jej wieku. Było też dwóch partyjnych, co spędzali całe noce na klatce schodowej i tylko patrzyli, kto wychodzi z mieszkania i dokąd idzie. A papierochy jakieś zagraniczne kurzyli, jednego za drugim. Potem rano przychodziła sprzątaczka i w milczeniu zgarniała pety na szuflę. Ale najdziwniejsze towarzystwo mieszkało tuż pode mną. Jakichś trzech chłopaków, w dziwnym języku gadali, czasem słychać było ich kłótnie, których nikt nie rozumiał. Nigdy ich nie widziałem, bo prawie nie wychodzili z mieszkania, a jak już wychodzili, to o dziwnych porach. Za to zawsze kiedy mijało się ich drzwi, dochodziła zza nich taka specyficzna woń, kiedyś postałem tam dłużej, to potem miałem zwidy i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. I grali; na bębnach. Ale nie takich zwyczajnych, bo żaden zwykły bęben nie wydaje takich dźwięków. To musiały być jakieś afrykańskie tam-tamy, zresztą, sąsiedzi plotkowali, że ci trzej to Murzyni. Teraz to brzmi śmiesznie, ale wiecie, w tamtych czasach każdy obcokrajowiec, w dodatku o innym kolorze skóry, był co najmniej podejrzany. Czasem tak leżałem wieczorami w łóżku, deszcz bębnił o parapet, a ja wsłuchiwałem się w tajemniczą, niepokojącą melodię. Gdyby ktoś kiedyś chciał nakręcić dobry horror, to może właśnie powinien sięgnąć nie po jakieś prymitywne potwory, wyskakujące zza rogu, tylko, wiecie, po tę nutkę zmieszanej ze strachem niepewności? Bo było w tych wieczorach coś groźnego, coś, co sprawiło, że tamten czas tak doskonale zapadł mi w pamięć...

~~*~~

Daniel, u diabła! Czegoś Ty się, przepraszam bardzo, nachlał? Ja rozumiem, zapić porażkę i takie tam, znam to nawet z autopsji, ale nie musisz z tej okazji pisać w naszym notesie jakiegoś science-fiction. Przede wszystkim, żadne tajemnicze spotkania nie miały miejsca, mówiłem Ci przecież, że idę na spotkanie z chłopakami. Nie mam sekretów, zapomniałeś?
A Murzynów mogłeś sobie darować. Biorąc pod uwagę kolor skóry Allistaira...

Alek

~~*~~

Oj, chłopcy, chłopcy. Nie mogliście chociaż smsem powiadomić, że zabieracie mi notes? Byłam święcie przekonana, że to Wera go podkradła w odwecie za moje słowa. Toć myśmy istną burzę przeżyły z tej okazji! Ledwie zdążyłyśmy się jako-tako pogodzić, już się na mnie obraziła za oskarżenie o kradzież notatnika. Zamknęła się w swoim pokoju i całymi dniami gra w Pokemony na Game Boyu. Załamać się można, doprawdy. A, i nie przejmujcie się, jak będzie twierdziła, że chcę ją wyrzucić z domu. Nic takiego nie miało miejsca.
Zastanawia mnie, Danielu, to, co mówisz o tajemniczych wyprawach Alka i ginących pieniądzach (o ile dobrze zrozumiałam). I ciekawa jestem, jak się Alek z tego wytłumaczy. Przecież potrzeba nam kasy chociażby na urządzenie domu. Chałupę dostaliśmy niejako w ramach prezentu ślubnego od moich rodziców, ale trudno oczekiwać od prawie emerytów, żeby sprawili nam i wyposażenie. Nawet jeśli urządziliby zrzutkę z teściami i całą naszą ekipą, wątpię, żeby te oszczędności wystarczyły na meble, dekoracje wszelakie i uniezależnienie się od kaprysów pogodowo-elektrycznych (o ile to ostatnie w ogóle jest możliwe). Dokąd wynosisz te pieniądze, co? Mam nadzieję, że to nie jest żadna mafia ani nic w tym stylu.

Basia

PS: Stłukłam lustro. Czy to znaczy, że na następne siedem lat powinnam zakopać się pod kudłatym kocem i nie wychodzić?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 10:05, 29 Sie 2010    Temat postu:

Hej, a cóż to ma znaczyć, to wklejanie nowej części, gdy my za pierwszą się bierzemy, no...
Noale. Zabieramy się za czytanie.
Lill napisał:
Co zdumiewające, sama niedoszła ofiar morderczych zapędów otoczenia
Litrówka.

Lill napisał:
Oczywiście, wyjaśnienie basinej nadszczerości wymaga wyrazistego kontekstu jako tła
Chyba wypada zastosować wielką literę w wypadku przymiotnika pochodzącego od imienia konkretnej osoby.


Pierwszy akapit, mimo iż pazur posiada, składa się z dużej ilości urywanych zdań. To nie jest najlepszy pomysł, nawet w galopującej akcji przydaje się co jakiś czas jedno nieco dłuższe. Niemniej jednak - mimo iż właściwie nic się nie dzieje - czyta się świetnie, zupełnie jakby poszukiwanie notesu było zaiste misją godną Froda czy innego takiego. Narrator posiada też niewątpliwy słowotok, kto wie, czy nie większy niż główna bohaterka (aczkolwiek na szczęście nie jest to słowotok przesadny, ten słowotok trzyma formę).
No dobrze, koniec na razie o narracji. Po pierwszym, nieco pociętym kropkami akapicie się jakoś wygładziło. A potem... kwiknęliśmy. Żużl. Wiedzieliśmy, że bez żużla się nie obejdzie XD
Później niestety narracja traci - jak się okazuje, narrator był bardziej rozpaplany i ciekawy niż samo radosne gadanie bohaterów. Jakoś tak to wyszło, brakuje wstawek narratora i robi się trochę nudno, tym bardziej że słowotok reszty postaci jest znacznie mniej błyskotliwy - i jest cokolwiek bogaty w - jak się wydaje - zupełnie niepotrzebne szczegóły, wtrącenia i inne takie. Ciężko będzie je sobie przypomnieć, jak okażą się ważne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Nie 10:31, 29 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

roślinawędrowna
Wieczne Pióro


Dołączył: 03 Kwi 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:01, 30 Sie 2010    Temat postu:

Cytat:
Ale przedtem pomalować te ściany - albo lepiej, załatwić jakieś urocze tapety, w kwiatki albo pastelowe wzroki.

Literówka lub jak wolicie litrówka. ; )

Cytat:
W włączonym odruchowo radio zmienił się prowadzący - tyle Baśka zdążyła wywnioskować przez łzy, gorączkowo poszukując na parapecie paczki chusteczek, która na pewno tam kiedyś leżała.

Trudno wymówić początek i zastanawiam się, czy nie powinno być "we".

Cytat:
Wracając do bajdurzenia sensu stricte (bo nie chciałbym Wam głów zaprzątać tajemniczymi zniknięciami Alka - on zawsze miał w końcu dziwne pomysł):

Literówka i nic więcej. : P

Cały tekst praktycznie z humorystycznym akcentem, mnóstwo świetnych gagów, główna bohaterka z komediowym charakterem. Warto było spędzić z nią godzinę. Kobiecina porządnie roztrzepana, jakoś próbuje odnaleźć się w otoczeniu, do którego zawsze ma jakieś "ale", a mimo to nie traci swojej wiecznej zdolności do ironizowania. Polubiłam ją, a przecież domownicy mają z nią sporo kłopotu, ale takie zakręcone dodatki do życia całkiem dobrze je wzbogacają w różne ciekawe perypetie. Czekam oczywiście na resztę i ciąg dalszy ubawu. Dodaję do listy, nie ma co, za taką radochę po prostu się należy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

janek_kowalski
Kałamarz


Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:58, 30 Lis 2010    Temat postu:

Jak już mam pierwszy tekst tu poddać krytyce to zacznę od opowiadania, moim zdaniem, najlepszej tu autorki Lill (czytałem Laja bosego, an-nah kilka rzeczy, małą mi z dziwnym tytułem, Malarii tekst o terapeutce co ma fotel, który utracił dawne kolory, o czarnej kobiecie na Ukrainie, Ronsarda kilka rzeczy, no i kilka tekstów przypadkowych autorów o których nie chciałbym pisać). Kilka uwag ogólnych.

Piszesz bardzo poprawnie. Nie ma błędów ortograficznych czy jakichś wpadek semantycznych. To wygląda tak jak rysunek najzdolniejszej w klasie Asi, którą zachwycają się wszystkie dzieci bo nikt tak fotorealistycznie jak ona nie umie narysować królewny śnieżki i krasnali. Asia uczy się wszystkiego na pamięć i ma zawsze cyrkiel i ekierkę. Kanapki w folii aluminiowej, tata- skoda octavie 1.6, zimą na narty do Austrii, mama czyta Charaktery. Wiesz, to wszystko jest szalenie poprawne, taka klasa średnia, niczym się nie wyróżnia. w ogóle charakterystyczne dla portali literackich czyli pochwała przeciętności. Na weryfikatorium zaatakowano, moim zdaniem, wcale dobry tekst za zaimki nadmiernie stosowane i wielokropki za częste. Autor, broniąc się, bardzo trafnie uderzył w problem: "kolejni recenzenci, winszując sobie wykrycia kolejnej "zaimkozy", czy innej "byłozy", tracą kontakt z meritum- melodia języka, rytm, kontekst" z kontekstem to nie wiem akurat o co mu chodziło. A o co mi chodzi? Oczywiście nie o pisanie z błędami. Tylko o większą swobodę. Większą elastyczność. Zauważyłem, że ludzie o uznanej tutaj marce zaczynają pisać bojaźliwie. Bardzo to u Ciebie widać. I trochę teksty zaczynają być podobne. Zaryzykowanie gorszego stylu, kiczu może zrodzić oryginalny tekst. Teraz bardziej konkretnie. .
Cytat:
Z tej
przyczyny bezustannie popadała
w różnego rodzaju tarapaty, z
których za każdym razem z
trudem się wyplątywała.

]

Z tej

przyczyny popadała
w tarapaty, z których z
trudem się wyplątywała.

Wyrzuciłem: bezustannie, różnego rodzaju, każde.

Czytasz swoje teksty na głos? Pamiętaj, nie piszesz zadania domowego z polskiego. Piszesz słowa, historię ze słów. To ma być dźwięczne, atrakcyjne mocne. Nie da pisać się ciągle konkretem ale można używać rzadkich określeń i mieszać style. Przykład:

Siedziałem w kawiarni i gapiłem się na małą czarną, apetyczną bizneswoman. Uderzć w konkury, czy nie uderzyć? Zagaić czy nie zagaić? Byłem skonfudowany. Chłodna 25, dla amantów amatorów, niezwykłe terytorium.

Na tym przykładzie, rodzaje języka i style:
potoczny: gapić się
kulinarno-zmysłowy: mała czarna, apetyczna.
anglicyzmy: bizneswoman
archaizm: uderzyć w konkury, amant.
slang trochę retro/ kolokwializm: zagaić
naukowy/ oficjalny: terytorium, amator.

Nie mówię, że tak z każdym zdaniem. Ale w miarę możliwości- urozmaicać.
Cytat:
Każdy,
kto ją znał, przynajmniej raz w
miesiącu miał ochotę udusić.


"Każdy, kto ją znał." Trochę koślawo. "Z jej znajomych, każdy, przynajmniej raz w miesiącu, miał ochotę ją udusić."
Cytat:

Jako że stało to jednak w
niejakiej sprzeczności

Jako, jednak, niejakiej. Za dużo tego. To są takie słowa, jak zera. Same nic nie znaczą. Unikaj, szczególnie w opowiadaniach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:11, 30 Lis 2010    Temat postu:

Drogi Janku,
dziękuję za pochwałę na początku, chociaż nie wiem, czy powinnam, bo właściwie trzasnąłeś tym komentarzem w całe forum i zatrzęsło się, biedaczysko, w posadach, bo skoro ja, jako ta rzekomo najlepsza, jestem zaledwie przeciętna...
No ale ale ale, do meritum.

Przyznaję, "Pocztówka" to nie jest mój najbardziej udany tekst. I przyznaję, że to w praktyce żadne wyjaśnienie. Jednakże...

Z jednej strony zarzucasz mi bojaźliwość i zaledwie poprawność, a zaraz potem pokazujesz, jak powinnam pisać. Chciałabym zauważyć, że ten styl, wraz ze wszystkimi ozdobnikami, jest taki, jaki miał być. To moja zabawa, poligon doświadczalny w opowiadaniach. Skoro nie każda scena musi popychać fabułę, nie musi i każde słowo. Więc wpycham, ukwiecam, tworzę kilometrowe zakrętasy, bo to jest coś mojego.

I, jeśli mogę spytać, zastanowiła mnie jedna drobnostka: "Zauważyłem, że ludzie o uznanej tutaj marce zaczynają pisać bojaźliwie. Bardzo to u Ciebie widać. ". Skoro tekst przeciętny, skąd ta "uznana marka"? Z czymś porównywałeś zapewne, ale z czym? Bo chyba nie ze "Szkołą" (a jeśli tak, to uprzedzam, będę się śmiać i nie zasnę ze śmiechu ;P)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

janek_kowalski
Kałamarz


Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:42, 30 Lis 2010    Temat postu:

Tekst przeciętny to nie jest tekst zły, tak? Poza tym ta Asia to tylko taka metafora żeby lepiej wyrazić to co myślę. Po pierwsze nie pisze Ci- Lill pisz tak, a tak. Z tym urozmaicaniem tylko podsuwam narzędzie. Momentami piszesz bardzo przejrzyście i naturalnie. Człowieka nie boli głowa. Właśnie masz pisać jak Ty chcesz a nie recenzenci. Fajnie gdy dzięki nim nabywasz nowych umiejętności ale zastanów się ile ostatnio napisałas tekstu "żeby nie dać się przyłapać" a ile "dzięki temu się rozwinę".
jeden ze sposobów urozmaicenia tekstu. Dajesz historię i jej rozwinięcie (rozwinięcie!). Bardzo dobrze. Tylko mogłaś bardziej zaszaleć, udziwnić. Mam znajomego, który ma znajomego, którego stary był bogaty, miał wypadek, zbankrutował. Została tylko wielka willa. Siedzą w niej, wszystkie meble droższe i sprzęty sprzedane. Górę wynajęli, na dole, w jednym pokoju, ten koleś mieszka ze sparaliżowanym ojcem i toną węgla. Byli bogaci. Zobacz jaką jazdę robi real. Ty piszesz, zrób większą! A nie, że facet był seryjnym mordercą się zabił przez duchy swych ofiar i straszy. Podrasowałbym to.


Cytat:
Wylądowaliśmy w małym,
dwupokojowym mieszkanku w
starej kamieniczce, o której
różne plotki krążyły.


Fajnie szyk przestawiony.

Cytat:
Według jednej z
wersji ów zabójca tak był
nękany przez cienie swych ofiar,
że nie wytrzymał i przez okno...


A tu już takie, wiesz, skubi dubi du ; ).
Więcej czadu. Nie będę konkretnych porad dawał. Z ciekawości np. Jak piszesz dialogi? I skąd wzięłaś historię tego gościa co cytuje? Chodzi mi- wymyślasz od podstaw?

Ps. Uznana marka na forum. Przepaść między np. Ronsardem(?) a jakimiś przypadkowymi tekstami, które tu ludzie wrzucają i znikają, jest faktem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:35, 01 Gru 2010    Temat postu:

Cytat:
Właśnie masz pisać jak Ty chcesz a nie recenzenci. Fajnie gdy dzięki nim nabywasz nowych umiejętności ale zastanów się ile ostatnio napisałas tekstu "żeby nie dać się przyłapać" a ile "dzięki temu się rozwinę".

"żeby nie dać się przyłapać"? Hmmm... Ani linijki? Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że wobec recenzentów stosuję zasadę bardzo ograniczonego zaufania. Góra połowę uwag przemyślę w ogóle, a zastosuję się tylko do tych, które do mnie przemówią i które uważam za rozwijające. Proszę mi nie insynuować rzeczy, które uważam za obraźliwe dla mojego poczucia niezależności ;P

Realizm jest fajny. Realizm ma w sobie dość pokrętności, żebym nie czuła potrzeby, dodatkowo udziwniać. A ta historyjka, którą przytoczyłeś (ta Twoja) mi osobiście wydaje się zwyczajnie mdła (literacko, rzecz jasna). Rzecz gustu.

Cytat:
Jak piszesz dialogi?

Normalnie? W sensie - nie za bardzo łapię pytanie.

A historia z kamienicą etc. jest zbudowana przeze mnie na bazie tego, co usłyszałam, zobaczyłam, przeżyłam sama, co ktoś mi opowiedział... Wszystkie drobiażdżki u mnie to synteza wielu czynników.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

janek_kowalski
Kałamarz


Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:41, 02 Gru 2010    Temat postu:

Cytat:
A historia z kamienicą etc. jest
zbudowana przeze mnie na
bazie tego, co usłyszałam,
zobaczyłam, przeżyłam sama, co
ktoś mi opowiedział... Wszystkie
drobiażdżki u mnie to synteza
wielu czynników.


Taka metoda mi się podoba. Najgorzej jeśli ktoś siada i wymyśla zupełnie od zera "jakąś historię". Pewnie pojawią się głosy "świętego oburzenia" (a może nie) że jak to, że przecież wyobraźnia! Dusze błądzące! Sztuka granic nie zna! Tworzymy własne światy! Może nie mam racji ale wydaje mi się, tzn. to nie jest przeze mnie sformułowane stanowisko ale się podpisuje, że im większa wyobraźnia, większ pęd, tym większa dyscyplina i świadomość.

Fajnie, że bierzesz z rzeczywistości. I tu, łącze to z pytaniem o dialogi. Bo wymyślona rozmowa zupełnie od podstaw słaba jest w porównaniu z rozmową inspirowaną prawdziwą wymianą zdań. Niektórzy pisarze nawet, po prostu, notują mnóstwo zasłyszanych dyskusji (a raczej najbardziej mięsistych kawałków) i niemal żywcem umieszczają w powieściach, opowiadaniach. Stąd pytałem jaka jest Twoja metoda.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:44, 02 Gru 2010    Temat postu:

U mnie wszystko jest syntezą, często nawet nie pamiętam, co było moje, a co podkradłam z rozmowy zasłyszanej w autobusie. Wczoraj zostałam oświecona, że "sumienie nowe, nieużywane, w folii" to wcale nie mój tekst, tylko osoby, której nawet nie znam, a po prostu o niej sporo słyszałam. Życie.
Rzeczywistość jest zdecydowanie zbyt szalona, by wymyślanie od zera mogło ją przebić. Dowodem nasza piękna zima obecna i to, co się w związku z nią dzieje.
Inspiracja czai się wszędzie, więc po co nadwerężać wyobraźnię? Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin