Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Piekielne bliźnięta [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:43, 21 Lip 2009    Temat postu: Piekielne bliźnięta [NZ]

Piekielne bliźnięta










Ale wie Bóg, że któregokolwiek dnia
z niego jeść będziecie, otworzą się oczy
wasze; a będziecie jako bogowie, znający
dobre i złe


Księga Rodzaju 3, 5















PROLOG

Nie było żadnej drogi ucieczki. Piekielne istoty wyrosły nagle spod ziemi i otoczyły ją ze wszystkich stron. Były ich setki, tysiące, miliony, może więcej. Zbliżały się do niej, chcąc się jej lepiej przyjrzeć, a ich szkaradne twarze wykrzywiły się w grymasie żądzy mordu. Zacisnęła powieki, próbując powstrzymać łzy. To tylko łzy, wmawiała sobie. Kolejny demoniczny koszmar. Muszę zebrać w sobie siły, by się obudzić…
Przeraźliwy krzyk wydobył się z jej gardła. Dzięki temu czuła się pewniej. Udało jej się przebić przez morze demonów i zaczęła uciekać. Biegła oświetlonymi latarniami ulicami Waszyngtonu, chcąc dostać się do domu. Bestie ją goniły; słyszała za plecami ich porykiwania. Jednak ani myślała się za siebie oglądać. Strach dodał jej sił, więc przyspieszyła. Biegła sprintem, aż w końcu dotarła do wysokiego wieżowca, w którym mieszkała. Lecz nagle się zatrzymała, ujrzawszy jeszcze bardziej przerażający widok.
Przed wejściem do budynku stały dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Bliźnięta. Mogli mieć nie więcej niż siedem lat. Oboje byli bladzi, mieli kruczoczarne włosy i uśmiechali się do niej słodko i niewinnie. Obejrzała się za siebie. Demony ją dogoniły i ponownie osaczyły. Spojrzała na wciąż uśmiechnięte dzieci, trzymające się za ręce, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Zaczęła drżeć i poczuła, że za chwilę zemdleje.
– Raz, dwa, trzy, w królestwie szatana znajdziesz się ty – zanuciła piskliwym głosikiem dziewczynka, po czym zachichotała.
Demoniczne istoty zaatakowały…


ROZDZIAŁ 1

4.00

Sage Quinn obudziła się z krzykiem we własnym łóżku. Serce waliło jej młotem, ciało lepiło się od potu, oddech był szybki i nierówny. Kolejny koszmar dał jej nieźle w kość. Tak się działo każdej nocy już trzeci rok z rzędu. Ale dlaczego? Nie wiedziała.
Spojrzała na stojący na szafce nocnej zegar. Podświetlany na czerwono cyferblat wskazywał godzinę czwartą nad ranem. Niebo za oknem zaczęło już szarzeć. Sage westchnęła głośno, wiedząc, że już nie uśnie. Za jasno. Do snu potrzebowała kompletnych ciemności. Z nadzieją, że muzyka nieco ją uspokoi, wzięła leżący na podłodze odtwarzacz CD i po chwili do jej uszu płynęły melodyjne dźwięki gitary w piosence Flyleaf „All Around Me”. Wygrzebała spod poduszki swój czarny zeszyt w różowe gwiazdki, otworzyła go i zaczęła bazgrać w nim długopisem.

6 czerwca 2006, czwarta nad ranem
Drogi pamiętniku,
znów miałam zły sen, w którym pojawiły się bliźnięta rządzące hordami demonów. Zastanawia mnie, kim oni są. Czy istnieją naprawdę? Możesz mnie uznawać za wariatkę, ale naprawdę się boję. To nie pierwszy raz – takie sny dręczą mnie już od trzech lat, od dnia, kiedy odwiedziłam moją nieżyjącą już babcię w Acapulco.
Gdzieś tak za trzy godziny pójdę do Marcusa i z nim o tym pogadam. Marcus to ranny ptaszek, więc powinien niedługo wstać.


Sage przerwała pisanie i schowała swój pamiętnik z powrotem pod poduszkę. Wyłączyła odtwarzacz i wyszła z łóżka, aby zapalić światło. Otworzyła szafę w poszukiwaniu jakiegokolwiek odzienia. Nigdy nie było jej stać na drogie ubrania, dlatego wybór miała niewielki; założyła zwykłą czarną koszulkę, szare dżinsy i lekko ubrudzone trampki. Przeglądając się w lustrze, zdecydowała związać swoje czarne włosy w koński ogon i pomalowała usta ciemnoczerwoną szminką. Obrysowała jeszcze oczy czarną kredką do powiek, co idealnie kontrastowało z ich piwną barwą, po czym udała się do kuchni. W mieszkaniu było pusto i cicho; pewnie jej mama miała dziś poranną zmianę. Albo wezwali ją pilnie do szpitala. Cóż, praca pielęgniarki miała swoje plusy i minusy.
Sage nie miała ochoty na śniadanie. Nie mogła nic przełknąć po tym koszmarze. Nigdy nie była cierpliwa, więc nie mogąc czekać do siódmej i nie przejmując się tak wczesną porą, podeszła do telefonu i wybrała numer Marcusa. Odebrał po pięciu sygnałach i odezwał się zaspanym głosem:
– Sage? Do diabła… Czy ty wiesz, która godzina?
– Przepraszam, Marcus, ale nie mogłam spać. Znów miałam koszmar. Mogę do ciebie przyjść?
Przez dłuższą chwilę słyszała tylko urywany oddech przyjaciela, a potem głębokie westchnienie.
– Chodź.
Kochany Marcus. Zawsze znajdzie dla niej czas. Sage odłożyła słuchawkę i wyszedłszy z mieszkania, opuściła budynek. Przemierzała spokojnie puste o tej porze ulice, po których tylko co jakiś czas przejeżdżały samochody. Budynek, w którym mieszkali państwo Fayette wraz z synem, znajdował się tylko kilka przecznic dalej, więc nie miała daleko. Lecz nagle się zatrzymała, ponieważ kątem oka zauważyła mężczyznę stojącego w ciemnej bramie. Był wysoki i bardzo chudy, wręcz kościsty. Jego mizerną twarz ozdabiała krótka broda. Długie, przerzedzone, siwiejące włosy opadały mu na ramiona. Miał na sobie jedynie skórzaną, eksponującą jego wychudzony tors kamizelkę i skórzane spodnie. Opierał się o ścianę i przyglądał się jej, obracając w dłoni coś błyszczącego. Sage domyśliła się, że to był nóż. Dostrzegła też coś dziwnego w jego czarnych oczach, jakby czerwone iskry. Zauważywszy, że Sage mu się przygląda, mężczyzna uśmiechnął się, ukazując zepsute zęby, i ruszył w jej stronę.
W tej chwili poziom adrenaliny w krwi Sage gwałtownie się podniósł. Odwróciła się i zaczęła uciekać w stronę domu Marcusa. Na ulicy słychać było tylko odgłosy jej kroków i kroków goniącego ją mężczyzny.
W końcu dostrzegła budynek, w którym mieszkali Fayette’owie. Przyspieszyła, mimo braku siły i tchu. Mężczyzna zaś wydawał się niezmordowany. Kiedy Sage miała już wbiec do budynku, w drzwiach pojawiła się znajoma sylwetka jej przyjaciela. Wpadła prosto w jego ramiona i się rozpłakała. Marcus przytulił ją i spojrzał na tajemniczego mężczyznę z nożem, który oddalił się, obserwując ich z grymasem niezadowolenia na twarzy.
– Chodź do środka – wyszeptał chłopak, po czym zaciągnął dziewczynę do domu. Sage dziękowała Bogu, że Marcus był w pobliżu. I w dodatku mieszkał na parterze. Przy wejściu otoczył ją przyjemny chłód.
– Chcesz się czegoś napić? – zapytał troskliwie Marcus.
Sage pokręciła jedynie głową. Przyniósł pudełko chusteczek i czułym gestem otarł jej łzy. Poczuła się nieco lepiej.
– Kim był ten mężczyzna?
Sage wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Pierwszy raz go widziałam.
Marcus usiadł przy niej na kanapie i objął ją. Zawsze martwił się o Sage. W rzeczywistości darzył ją uczuciem silniejszym niż przyjaźń. Sage dobrze o tym wiedziała, ale traktowała go tylko jak brata i musiał się z tym pogodzić.
– A więc – zaczął powoli – co to za koszmar tak cię wystraszył, że musiałaś przyjść z tym do mnie? Znów demony i tajemnicze bliźnięta?
Sage pociągnęła nosem i skinęła głową. Marcus już od dawna wiedział, że co noc miała taki sam sen. Wielokrotnie starał się jej pomóc w tej sprawie, ale wszystko poszło na marne.
– Mam już tego dość! – pożaliła się dziewczyna. Samotna łza spłynęła po jej policz-ku.
– Hej – Marcus chwycił ją pod brodę, zmuszając do spojrzenia mu w oczy. – Nawet tak nie mów. Wiem, że jest ci ciężko, ale to przecież tylko zwykły sen.
– Gdyby był zwykły, to nie czułabym takiego strachu i bólu.
– Po prostu masz wybujałą wyobraźnię, Sage. Postaraj się o tym myśleć w ten sposób, dobrze?
Sage spuściła wzrok i kiwnęła głową. Marcus uśmiechnął się i scałował delikatnie jej łzę z policzka.
– A teraz wracaj do domu i spróbuj zasnąć, myśląc o miłych rzeczach.
– Dzięki – dziewczyna obdarzyła go promiennym uśmiechem i objęła. Po każdej szczerej rozmowie z nim czuła się lekka i dowartościowana.
Opuściwszy dom przyjaciela, skierowała się z powrotem do swojego. Spotkanie z Marcusem jak zawsze dodało jej otuchy. Idąc tą samą drogą, którą przybiegła, niemal zapomniała o chudzielcu z nożem. Przechodząc obok jednego z modnych butików, zatrzymała się na chwilę, ponieważ zauważyła na wystawie czarną sukienkę w białe gwiazdki, o której zawsze marzyła.
Tak się zapatrzyła na wystawę, że nie zauważyła odbijającej się w szybie sylwetki jej prześladowcy. Mężczyzna zakrył jej usta dłonią i przyłożył nóż do gardła, chrapliwie się śmiejąc. Szamotała się, próbując mu się wyrwać, lecz mocno ją trzymał.
– Nareszcie cię mam, dziecinko. Jamie i Leslie pogratulują mi tak wspaniałej ofiary.
Sage zamknęła oczy, czując jak napastnik przyciska ostrze do jej krtani.
I nagle coś świsnęło w powietrzu. Sage nie zastanawiała się, co to było, ale poczuła, że zdjęto jej nóż z gardła, i usłyszała charkot chudzielca.
– Już po wszystkim, dziewczyno.
Odwróciła się i oniemiała. Stał przed nią smukły, dużo wyższy od niej chłopak. W promieniach wschodzącego słońca jego misternie ułożone włosy lśniły jak prawdziwe złoto. Jego skóra nie była biała, lecz alabastrowa. Miał bardzo urodziwą twarz i oczy barwy lodowego błękitu.
– Dziękuję za ratunek – wydukała Sage, oszołomiona jego widokiem.
W kącikach jego ust czaił się uśmiech.
– To był mój obowiązek.
Sage odwróciła się i głęboko wzdychając, przyłożyła sobie dłoń do serca. Dlaczego biło jak szalone?
– Czy mogę…
Zamilkła. Po tajemniczym wybawicielu ani śladu. Może miała przywidzenia ze strachu?
W rozczarowaniu udała się w stronę swojego domu, nie oglądając się za siebie na leżącego pod butikiem trupa nożownika.


ROZDZIAŁ 2

5.00

Nie mogła uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się zaledwie w ciągu godziny. Od chwili, kiedy uratował ją ten złotowłosy młodzieniec, nie przestała o nim myśleć.
Kim on był? Dlaczego ją ocalił? Przecież zwykły mieszkaniec Waszyngtonu nie zareagowałby, gdyby ujrzał taką scenę. Sage wątpiła nawet, by jakikolwiek przeciętny człowiek reagował na czyjąś krzywdę. Ludzie boją się przestępców. A tu proszę, nie wiadomo skąd pojawił się może trochę starszy od niej chłopak i jej pomógł. Sage była mu za to dozgonnie wdzięczna, lecz zastanawiało ją, co nim kierowało. Sympatia na pewno nie – przecież się nie znali i widzieli po raz pierwszy. Dziewczyna przypomniała sobie jego odpowiedź na podziękowania: „to był mój obowiązek”. Może brał udział w jakiejś ważnej misji, której celem była likwidacja bandziorów?

(…) jedno jest pewne, pisała w swoim pamiętniku. Kimkolwiek i gdziekolwiek on jest, znajdę go. Wiem, że to głupie, bo ten chłopak może być teraz wszędzie, ale zrobię to, choćby miało mi to zająć całe życie. Odszukam go i odwdzięczę mu się za to, co dla mnie zrobił. I w końcu poznam jego imię, imię mojego wybawiciela…

10.30

Coraz więcej ludzi schodziło się do baru, w którym siedzieli. Pomieszczenie wypełniło się mieszkańcami Waszyngtonu i przyjezdnymi, wrzało od głośnych rozmów. Za oknem miasto zaczęło tętnić życiem.
Aryan i Finneas siedzieli w najciemniejszym kącie i udawali, że spożywają zamówione przez siebie potrawy. Nie mogli sobie pozwolić na posiłek. Musieli czuwać, aby demony nie czyniły spustoszenia. Do wielkiej wojny pozostało niewiele czasu.
Podczas gdy Finneas próbował skontaktować się z dowództwem przez kryształ mocy zwany Okiem Opatrzności, Aryan lustrował wzrokiem wszystko wokół.
W pewnej chwili ujrzał dziewczynę, którą niedawno uratował. Weszła do baru w towarzystwie młodzieńca o kasztanowych włosach. Oboje usiedli przy stoliku pod oknem i złożyli zamówienie, kiedy podeszła do nich kelnerka. Dziewczyna siedziała zwrócona w jego stronę, lecz nawet go nie zauważyła.
Z zamyślenia wyrwał go głos Finneasa.
– Xander chce z tobą mówić.
Aryan wziął Oko Opatrzności i ujrzał w nim twarz przywódcy oddziału Anakim, do którego należeli z Finneasem. Spojrzał z powrotem na dziewczynę i nie odrywając od niej wzroku, powiedział:
– Xander? Chyba znalazłem źródło problemu z piekielnymi bliźniętami…
Zaskoczony słowami przyjaciela Finneas zerknął w tą samą stronę, co on. Nic z tego nie rozumiał.
– To ta śmiertelniczka, którą wydostałem z łap jednego z ich sługusów – wyszeptał Aryan z nutą satysfakcji w głosie.
I nagle jego lodowobłękitne oczy rozbłysły jak dwa wielkie diamenty.

Sage leniwie skubała liść sałaty wystający z jej kanapki, nie słysząc tego, co mówił do niej Marcus. Myślami była zupełnie gdzie indziej – przy chłopaku, którego pragnęła odnaleźć. Prze-żyła szok, odkrywszy jego obecność tu, w tym obskurnym barze, do którego zwykli przychodzić pijacy i awanturnicy. Przychodziła tutaj prawie codziennie na śniadanie z Marcusem i już dawno znudziło jej się to miejsce. Jednak tego dnia spotkała ją miła niespodzianka, nowa odmiana.
Mimo iż chłopak siedział w najdalszym kącie baru, wyraźnie go dostrzegła. On też nie był sam – towarzyszył mu wysoki, umięśniony brunet o oczach jak szmaragdy. Złotowłosy poruszał lekko wargami, ale nie słyszała jego słów. Jednak najważniejsze było to, że cały czas patrzył prosto na nią tymi swoimi jaskrawymi oczami, w których można było zatonąć. Brunet też na nią patrzył, lecz nie odrywała wzroku od swojego wybawcy, którego imię wciąż pozostawało dla niej anonimowe. Uśmiechnęła się widząc, że kąciki jego ust także uniosły się w górę, i przeniosła rozmarzony wzrok na widok za oknem.
Zamarła.
Na ulicy stały dwie przerażające postacie z jej snu. Te same bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. Uśmiechały się rozbrajająco i machały do niej. Sage dostrzegła czerwone iskry, żywo płonące w ich czarnych jak otchłań oczach.
– Już niedługo spotkasz się ze swoim przeznaczeniem – wyszeptała dziewczynka. Dla innych ludzi brzmiałoby to niewinnie, ale Sage zadrżała od tych słów. Usłyszała je tak wyraźnie, jakby ta mała stała obok niej.
I nagle w głowie Sage rozbrzmiał szatański śmiech dziewczynki. Brzmiał on tak, jakby tysiące paznokci drapały tysiące tablic. Dziewczyna zasłoniła uszy rękami i zaczęła krzyczeć. Ta tortura była dla niej nie do zniesienia.
– Sage! Sage! Co się dzieje? Sage! Sage, uspokój się, proszę!

Zarówno Aryan jak i Finneas widzieli, że ze śmiertelną brunetką działo się coś niedobrego. Zasłaniała sobie uszy i wrzeszczała, jakby była opętana przez samego pana piekieł, zwracając tym samym uwagę wszystkich zebranych w barze. Obaj wyszli z zacienionego kąta i odkryli przyczynę tego zamieszania.
– Piekielne bliźnięta – wyszeptał zdumiony Finneas.
– Musimy działać – zarządził Aryan i ruszył w stronę Marcusa, który usilnie i nadaremno próbował uspokoić Sage. – Co tu się, u licha, dzieje?
Marcus podniósł bezradnie wzrok na dwóch nowo przybyłych. W jego bursztynowych oczach widniała rezygnacja.
– Właśnie nie wiem! Ja próbuję ją uspokoić, ja…
– Chcę stąd wyjść, Marcus! JUŻ! - wrzasnęła Sage, sprawiając że włoski na karku stanęły mu dęba.
Nim któryś z nich zdążył zareagować, wstała i wybiegła z baru na ulicę. Pusto. Po dzieciach ani śladu. Znów miała przywidzenia?
Marcus, Aryan i Finneas dołączyli do niej chwilę później. Sage była tak przestraszona, że wtuliła się w swojego przyjaciela. Czy naprawdę było z nią aż tak źle?
Nagle Aryan syknął z bólu i złapał się za głowę.
– Wyczuwam obecność… demonów… tutaj. Te przeklęte bękarty… Ach!
Nogi się pod nim ugięły. Padł na kolana i zaczął zwijać się z bólu. Czuł się tak, jak gdyby ktoś przewiercał mu czaszkę na wylot. Marcus i Sage patrzyli na tą scenę wstrząśnięci. Finneas uklęknął przy swoim druhu i spróbował zniwelować jego ból, lecz coś niepokojącego odwróci-ło jego uwagę. Zapatrzywszy się w jakiś odległy punkt i czujnie nasłuchując, wstał powoli i sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki. Wyciągnął z niej długi sztylet, którego rękojeść była wysadzana cennymi klejnotami, a ostrze przezroczyste jak kryształ. Przez kilkanaście sekund rozglądał się.
Nagle zatrzęsła się ziemia. Obok Marcusa i Sage zaczęła pękać ulica. Ze szczeliny, która w niej powstała, na światło dzienne powoli wyszła demoniczna istota, której zwykli ludzie nawet sobie nie mogli wyobrazić. Mieszkańcy zaczęli krzyczeć i uciekać w popłochu. Bestia była wielka i cuchnęła siarką. Jej żółte ślepia bez źrenic wpatrywały się prosto w Finneasa. Z ogromnej paszczy ciekła lepka, śmierdząca ślina.
– Odsuńcie się! – krzyknął Finneas do Marcusa i Sage.
Istota zrobiła krok naprzód. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że obojga odrzuciło do tyłu. Marcus wylądował na plecach, a Sage na nim. Tymczasem Finneas podbiegł do demona i wbił mu sztylet prosto między oczy. Bestia ryknęła nieludzko. Z rany zaczęła tryskać czarna ciecz, która zżerała wszystko, czego dotknęła.
Kiedy już było po wszystkim, cała czwórka podniosła się z ziemi. Przeszywający ból głowy przestał dokuczać Aryanowi. Uważnie rozejrzał się wkoło.
– Świetna robota, przyjacielu - pogratulował Finneasowi, klepiąc go w ramię.
Marcus i Sage patrzyli na nich, jakby zobaczyli duchy.
– Co to było? – zapytał wstrząśnięty chłopak.
– To była piekielna istota, jeden ze sług szatana – odpowiedział spokojnie Finneas.
– Szatana… - powtórzył szeptem Marcus. – A kim wy jesteście?
Aryan i jego kompan posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia. Nie ma sensu tego ukrywać, skoro i tak już prawda o demonach wyszła na jaw. Jako pierwszy odezwał się złotowłosy.
– Na imię mam Aryan, a to jest mój towarzysz Finneas. Nie jesteśmy istotami z waszego świata. Jesteśmy Anakim – potomkami upadłych aniołów. Przybyliśmy na Ziemię, aby ochronić świat przed armią szatana. Możecie nam nie wierzyć, ale taka jest prawda. A tak przy okazji – spojrzał na Sage. – Tamten chudzielec z nożem był tak naprawdę demonem w ludzkiej postaci.
Sage i jej przyjaciel nie wierzyli własnym uszom. Anioły? W ich świecie? Nie, to niemożliwe. Gdyby byli aniołami, wyrastałyby im skrzydła. Marcus nigdy nie wierzył w takie brednie. Za to Sage wpatrywała się jak zaczarowana w stojących przed nimi dwóch przystojnych młodzieńców, którzy właśnie ujawnili, że nie są ludźmi. Ale przynajmniej w końcu poznała imię swojego wybawcy. Aryan… Będzie pamiętać to imię do końca swoich dni, a może nawet jeszcze dłużej.
– Chcemy wam pomóc – zapewnił gorąco Aryan.
Sage powoli wyswobodziła się z objęć Marcusa i nieśmiało spojrzała na obu młodzieńców.
– Wierzymy wam. Wierzymy wam we wszystko.
Usłyszała gniewne prychnięcie Fayette’a, ale zignorowała je.
– Cudownie – Aryan i Finneas lekko się uśmiechnęli. – A więc zacznijmy od podstaw. Musimy was we wszystko wtajemniczyć. Nie ma czasu.



ROZDZIAŁ 3

12.05

– Aniołami jesteśmy tylko w połowie. W połowie jesteśmy tacy jak wy. To dzięki ludzkiej krwi naszych matek – wyjaśnił Aryan. – To po nich dziedziczymy podejście do życia. Owszem, potrzebujemy normalnego pokarmu i wody, ale nie pijamy alkoholu i nie jemy mięsa. Szybko dorastamy. Trudno nas zabić, ale naszą piętą Achillesa są skrzydła, których nie dostrzega ludzkie oko.
– Ja je widzę – powiedziała Sage beznamiętnym tonem, wciąż wpatrując się w Aryana.
Siedzieli w jej salonie. Przez wysokie okno wpadało słoneczne światło, sprawiając że sylwetki obu chłopaków były jeszcze piękniejsze.
– To niemożliwe – wtrącił Finneas. – Nie możesz ich widzieć!
– Może – sprostował Aryan. – Sage ma Dar.
Cisza. O czym on mówił? Jaki Dar? Nic nie rozumiała. Normalnie widziała skrzydła wyrastające z ich pleców, unoszące się lekko i opadające w rytm ich oddechów. Śnieżnobiałe skrzydła Finneasa doskonale kontrastowały z jego czarnymi włosami, zaś skrzydła Aryana miały kremową barwę, co nadawało całej jego postaci złocisty blask. Dziwiła się, że Marcus tego nie dostrzega. Pomyślała, że właśnie siedzi w towarzystwie dwóch… nie, trzech najprzystojniejszych mężczyzn we wszechświecie.
– Sage, czy w twojej rodzinie ktoś zajmował się paranormalnymi zjawiskami? – spytał Aryan z napięciem w głosie, świdrując ją zabójczo pięknymi oczami.
Zamrugała i spuściła wzrok czując, że czerwieni się jak burak.
– Moja babcia była medium. Często widywała duchy. Zmarła trzy lata temu i od tamtej pory mam te koszmary.
Przed oczami Sage zaczęły się przewijać obrazy z przeszłości. Poczciwa Heather Quinn, spacerująca z nią w słońcu Acapulco i opowiadająca jej historie o duchach, i ona, zaledwie trzynastoletnia, słuchająca wszystkiego w skupieniu, z zaciekawieniem.
Na policzki Sage wypłynęły łzy. Marcus delikatnie otarł je rękawem bluzy. Wspomnienie czułego uśmiechu babci bardzo bolało.
– I wszystko jasne – stwierdził Aryan. – Odziedziczyłaś po swojej babci Dar Widzenia, i dlatego widzisz inne istoty. A śnią ci się Jamie i Leslie – dzieci samego szatana, które za pomocą demonicznych sług chcą przygotować mu ten świat do przejęcia. Tak jest co sześć lat szóstego dnia szóstego miesiąca. Czynią zło na Ziemi do północy, a potem znikają na kolejne sześć lat. O ile się nie mylę, dzisiaj mamy szóstego czerwca dwa tysiące szóstego roku. Jeśli nie pokonamy ich do północy, szatan przejmie władzę na Ziemi i zapanują chaos i śmierć.
Sage zaczęła coś sobie mgliście przypominać. Jamie i Leslie… To o nich mówił nożownik, o piekielnych bliźniętach! Teraz napawały ją one jeszcze większym strachem. Krzyk Marcusa uświadomił jej, że zbyt mocno ściska jego rękę.
– Przepraszam – mruknęła i puściła go.
– Oczywiście, sami nie będziemy z nimi walczyć, gdyż przegralibyśmy z kretesem. Pomoże nam w tym oddział Anakim, do którego należymy – dodał Aryan.
Marcus parsknął.
– Nie wierzę w ani jedno słowo.
– Nie musisz.
Oburzony chłopak wstał i wyszedł z mieszkania Sage. Na korytarzu pozwolił sobie na mały grzeszek i zapalił papierosa; zawsze to robił, kiedy był zdenerwowany, czego nie pochwalali jego rodzice. Ale oni nie mieli nic do gadania, bo był już pełnoletni.
Zaciągnął się głęboko, oparł o ścianę i wypuścił kłąb dymu z ust. Żaden lalusiowaty chłoptaś nie będzie mu wciskał tanich bajeczek dla dzieci, nie będzie mu rozkazywał i nim kierował. A przede wszystkim nie odbierze mu Sage. Nie bez walki…

– Bardzo was za niego przepraszam, jest strasznie nieznośny – wybąkała czerwona ze wstydu Sage.
– Nie szkodzi, nie przejmuj się. My nie jesteśmy lepsi od niego. Mamy nadzieję, że ty będziesz skora do pomocy, Panno Wewnętrzne Oko – Aryan mrugnął do niej i obdarzył ją uśmiechem, który na wieki wyrył się jej w pamięci – aż nie mogła go nie odwzajemnić.
Finneas wywrócił oczami.
– Możemy już się udać do Azylu?

Angela Morgan od dwudziestu lat nie miała wieści o swoich dzieciach. Wydawać by się mogło, że przez tak długi okres czasu całkiem o nich zapomniała, lecz wciąż wspominała dzień ich narodzin. To była bardzo bolesna i krwawa, ale szczęśliwa chwila. Kiedy ujrzała ich małe ciałka, popłakała się ze wzruszenia. Nawet teraz oczy zaszkliły się jej od łez, ponieważ przypomniała sobie dramatyczny moment, kiedy on brutalnie odebrał jej dzieci i uciekł z nimi tam, gdzie nikt nigdy nie mógł go znaleźć. Azael, niebiański anioł, którego Bóg niebawem pokarał wygnaniem z Królestwa Niebieskiego. Angela, mimo upływu lat, pamiętała dzień, w którym się poznali. On uratował ją wtedy przed demonicznymi istotami. Była oczarowana jego siłą i niezwykłą urodą. Przeżyli bardzo krótki, lecz namiętny romans. Wciąż pamiętała pocałunki anioła, jego czuły dotyk i zmysłowe pieszczoty. Na tą myśl ogarnęło ją lekkie podniecenie.
Ale wszystko się zmieniło, kiedy wydała na świat „owoce” tego romansu. Azael bezprawnie jej je odebrał i wrócił z nimi do Królestwa, pozostawiając ją samą ze swoim cierpieniem. Nigdy mu tego nie podaruje. Zemści się, choćby miała na to czekać do swojej śmierci…
Siedziała w salonie i oglądała przedłużające się poranne wydanie wiadomości. Była przerażona tym, co pokazywali – ulice w centrum miasta popękane i pozalewane jakąś ohydną czarną cieczą, wszędzie dym i kupy porozrzucanych kamieni. Wśród tego wszystkiego czwórka młodych ludzi: dziewczyna i trzej chłopcy. Jednemu z nich Angela przyjrzała się ze szczególną uwagą. Chłopak ten miał złociste włosy i bardzo przystojną twarz. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe, wąski, prosty nos, delikatne usta i lodowobłękitne oczy wyglądały dosyć znajomo…
Nagle ją olśniło. Podbiegła do telefonu i wybrała numer.
– Miley? Nie uwierzysz! Odnalazłam syna! Jest w mieście! Muszę się z nim spotkać!


ROZDZIAŁ 4

13.28

Wspomniany przez Finneasa Azyl był tak naprawdę główną kwaterą oddziałów Anakim. Znajdował się jakiś kilometr na zachód od Białego Domu. Budynek wyglądał jak opuszczony gotycki kościół. Kiedy zaglądało się do środka przez wielkie okna, można było dostrzec jedynie ciemność. Sage przełknęła nerwowo ślinę. Ostatni raz była w kościele… nie pamiętała kiedy. Matka zawsze tłumaczyła jej, że najlepiej samemu wybrać sobie wiarę. Dziewczyna co dzień spotykała ludzi o różnych poglądach religijnych i w końcu, mając mętlik w głowie, została ateistką. Nie wierzyła ani w Boga, ani w szatana, ani tym bardziej w inne bóstwa. A teraz szła do budynku podobnego do Domu Bożego w towarzystwie dwóch półaniołów. Czuła się niezręcznie, zwłaszcza że obaj zerkali na nią co kilka minut. Obejrzała się. Marcus szedł za nimi, obserwując ją groźnie i mrucząc pod nosem wiązanki przekleństw. Zwolniła trochę, a gdy zrównał z nią kroki, zapytała:
– Dlaczego się tak zachowujesz? Przecież nic złego nie robimy.
– On chce mi cię zabrać. Ten złotowłosy sukin…
W tym momencie Sage wybuchła głośnym śmiechem, aby uniemożliwić mu dokończenie zdania.
– Oj, Marcus – posłała mu ciepły uśmiech. – Wiesz przecież, że zawsze będziesz dla mnie kimś wyjątkowym. Zaufaj mi.
W dowód prawdziwości swoich słów chwyciła jego rękę i mocno ją ścisnęła, patrząc mu w oczy. Marcus nieco złagodniał, a po chwili uśmiechnął się szeroko i pochylił do pocałunku. Jednak Sage udało się przekrzywić głowę tak, że zamiast w usta, pocałował ją w policzek. Szli dalej za Aryanem i Finneasem, trzymając się za ręce, a Marcus był tak zadowolony, że zaczął cicho pogwizdywać jedną z ich ulubionych piosenek.
W końcu zatrzymali się przed podwójnymi drzwiami ozdobionymi średniowiecznym manuskryptem. Sage myślała, że jest zamknięte, ale po chwili Aryan bezceremonialnie je otworzył.
Azyl na pewno był kiedyś kościołem. Świadczyły o tym ściany, na których wisiały stacje Drogi Krzyżowej i obrazy świętych. Bez ławek i ołtarza pomieszczenie to było bardziej przestrzenne. Jedyne co zdziwiło Sage i zarazem ją zafascynowało, to różne rodzaje broni – od mieczy i sztyletów, przez pałki, maczugi i kolczaste kule na łańcuchach, po łuki i kołczany ze strzałami o kryształowych grotach - porozkładane w każdym kącie oraz grupa półaniołów ustawiona na środku sali i wykonująca zsynchronizowane ciosy mieczami. Najwyraźniej znajdowali się w Sali treningowej. Inni żołnierze Anakim kręcili się po całym Azylu. Aryan i Finneas bez słowa ruszyli do pomieszczenia po lewej stronie, więc Sage i Marcus poszli za nimi. W powietrzu wyczuwało się zmysłowy zapach kadzidła.
Kolejna komnata była równie mroczna, oświetlona jedynie przez złote kandelabry na ścianach i wpadające przez okna delikatnie promienie słońca. Tutaj znajdowała się biblioteka. Na środku stał duży stół z przysuwanymi krzesłami, a przy ścianach stały wysokie regały z książkami oprawionymi w skórę.
– Aryan! Finneas!
Wszyscy czworo się odwrócili. Z sali treningowej wyszła im na spotkanie młoda dziewczyna, której wcześniej nie dostrzegli. Była wysoka, lecz bardzo kobieca. Figury mogła jej pozazdrościć każda dziewczyna: wąska talia, płaski brzuch, zgrabne nogi, proporcjonalny biust. To wszystko upiększała i podkreślała urocza biała sukienka z jedwabiu, do której idealnie dopasowano równie białe balerinki wiązane na łydce. Na szyi dziewczyny lśniły długie korale z pereł. Miała bardzo piękną, wręcz dziecięcą twarz, którą okalały pukle złotych jak miód loków, ozdobionych delikatną białą siateczką. Nieziemsko błękitne oczy patrzyły na nich ze stoickim spokojem i mądrością, a różowe jak płatki róży usta uśmiechały się łagodnie. Sage dostrzegła też śnieżnobiałe skrzydła wyrastające z jej pleców. Anielica.
Poczuła się nieatrakcyjna. Była nikim przy tej kruchutkiej dziewczynie, która wyglądała jak mała dziewczynka, choć była od niej wyższa. Sage zauważyła, że Marcus gapił się na przybyszkę z szerokim uśmiechem, jakby rzuciła na niego jakiś urok.
– Jak miło znów was widzieć – rzekła melodyjnym głosem. Powitała Aryana i Finneasa całusem w policzek, po czym skierowała wzrok na Sage i Marcusa. – Kto to jest?
– Sage i Marcus. Śmiertelnicy - oznajmił Aryan, po czym zwrócił się do nich: – To jest Lorena. Moja młodsza bliźniacza siostra.
– Miło was poznać – zwróciła błękitne oczy na Aryana. – Co was tu sprowadza, braciszku? Demony znów sieją postrach?
– I to jak. Musimy pogadać z Xanderem.
– Jest w swoim pokoju.
Po tych słowach Lorena opuściła bibliotekę. Aryan i Finneas skręcili do pomieszczenia obok i zaczęli wchodzić po marmurowych schodach na wyższe piętro. Sage szturchnęła Marcusa, który wciąż patrzył tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała Lorena, i ruszyli za towarzyszami.
Górne piętro wydawało się jeszcze bardziej przestrzenne. Był tam długi korytarz i dziesiątki tajemniczych drzwi z wyżłobionymi wzorami.
– To runy – wyjaśnił Aryan. – Chronią nas przed złymi mocami.
Przeszli wzdłuż korytarza, aż w końcu zatrzymali się przy drzwiach z wyżłobioną gwiazdą. Złotowłosy cicho zapukał, po czym weszli do środka. Pokój był niewielki i skromnie urządzony. W lewym rogu pod oknem stało zwykłe łóżko, a obok mały stoliczek z wypaloną świecą. Na środku pokoju stało biurko, na którym leżała duża, rozwinięta mapa. Nad nią pochylał się wysoki, umięśniony anioł o włosach białych jak śnieg, sięgających mu do pasa.
– No, w końcu jesteście – odwrócił się do nich. Miał bardzo przystojną twarz i oczy czarne jak otchłań. Omiótł ich czujnym wzrokiem. – A to zapewne ci ludzie, których uratowaliście…
Aryan potwierdził skinieniem głowy.
– To Marcus i Sage.
– Miło was poznać – zwrócił się do nich anioł. – Mam na imię Xander i jestem dowódcą oddziału Anakim. A to jest Azyl, nasza główna kwatera. Pewnie jesteście wyczerpani wydarzeniami tego dnia. Czujcie się jak u siebie w domu.
– Chcieliśmy ci zdać raport z tej walki – odezwał się dotąd milczący Finneas.
– Dobrze. Zostań więc, Finneasie. A ty, Aryanie, pokaż naszym gościom Azyl. Niech wiedzą, że my, potomkowie upadłych aniołów, nie jesteśmy tacy źli, na jakich wyglądamy. Ale pamiętaj – nie mamy dużo czasu.
Aryan, Sage i Marcus wyszli, zostawiając Finneasa sam na sam z Xanderem.
– To co najpierw nam pokażesz? - zapytała Sage.
Aryan uśmiechnął się blado.
– Nie gniewajcie się, ale jestem trochę zmęczony. Muszę nabrać sił, nim znów wyruszymy polować na demony.
– Dobra, w takim razie rozejrzę się sam – zdecydował Marcus. Odwrócił się na pięcie i pobiegł korytarzem w kierunku schodów. Może poszedł poszukać Loreny, zastanawiała się Sage. Dopiero po chwili zorientowała się, że Aryan się na nią patrzy.
– Ty też powinnaś odpocząć, Szałwio.
Sage się wzdrygnęła. Wiedziała, że jej imię oznacza szałwię, ale nie lubiła, kiedy tak do niej mówiono.
– Niestety, nie mamy wolnych pokoi. Ale może jakoś zmieścimy się w moim. Chodź – dodał chłopak.
Z trzepoczącym sercem Sage ruszyła za Aryanem. Szedł wolno, lecz stawiał długie kroki, więc musiała truchtać, aby za nim nadążyć. Miała przeczucie, że niebawem wydarzy się coś magicznego i że to coś odmieni jej życie na zawsze.


ROZDZIAŁ 5

Pokój Aryana był nieduży i wyglądał jak zwyczajny pokój nastolatka, choć nie było w nim żadnych typowych akcesoriów. Do śnieżno białych ścian dopasowano wielkie łóżko z pościelą o tym samym kolorze i meble z jasnego drewna. Uroku dodawało wysokie gotyckie okno. Sage była tym wszystkim zachwycona.
– Nie tak to sobie wyobrażałam - powiedziała, dotykając wiszącego na ścianie obrazu pięknego złotowłosego anioła.
– To Azael, upadły anioł. Mój ojciec – oznajmił Aryan beznamiętnym tonem, widząc jej zainteresowanie. – To właśnie on stworzył oddział Anakim i wyznaczył Xandera na jego dowódcę. Aktualnie go tu z nami nie ma, ale powinien wrócić przed zmrokiem.
– A wasza matka? Twoja i Loreny?
Jego oczy spochmurniały.
– Zawsze kiedy pytaliśmy o nią ojca, mówił, że nas opuściła. Nie pamiętamy jej.
Sage podeszła do szerokiego łóżka i usiadła na miękkiej kaszmirowej pościeli. Było jej tak wygodnie, że aż się rozmarzyła.
– Możesz się zdrzemnąć na moim łóżku. Ja znajdę sobie miejsce. O, tutaj – Aryan usiadł na wiklinowym fotelu przy łóżku.
Sage położyła się na prawym boku, twarzą do niego, i podkuliła nogi pod brodę. Ogarnęło ją przemożne pragnienie, żeby położył się koło niej. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, aż jego twarz zaczęła się rozmazywać i Sage przeniosła się do świata snów.

17.00

Obudziło ją chrobotanie. Zupełnie jakby jakieś wielkie zwierzę drapało ścianę tuż przy jej uchu. Zerknęła na wiklinowy fotel, na którym spał Aryan w dosyć komicznej pozie - prawie zsunął się na ziemię, ręce trzymał na podłokietnikach, twarz miał zwróconą do sufitu, a usta otwarte.
Sage powoli wstała i podeszła do drzwi. Uchyliwszy je, ostrożnie wyjrzała na korytarz. Pusto. Wyszła i delikatnie zamknęła drzwi. Szła powoli korytarzem, nasłuchując tajemniczych odgłosów. Dochodziły ją z różnych stron, więc przemierzała zdezorientowana labirynt drzwi pokrytych ochronnymi runami.
I nagle usłyszała krzyk, przez który zamigało w jej głowie czerwone światełko. Nie mogła pomylić tego głosu z żadnym innym. Marcus. Marcus miał kłopoty. Potrzebował jej.
Jego krzyk dobiegał z dolnego piętra, więc Sage czym prędzej tam pobiegła. Gdy była już na schodach, wyraźnie usłyszała swoje imię. Gdzie mógł teraz być, jeśli nie w skrzydle szpitalnym? Sage przyspieszyła.
Zatrzymawszy się w drzwiach, zamarła. Nad Marcusem pochylał się wielki stwór, podobny trochę do tego z filmów o Obcym. Był po prostu przerażający. Nie posiadał oczu, lecz miał za to długą paszczę, z której kapała gęsta ślina.
Sage nie mogła powstrzymać pisku. Bestia odwróciła się w jej stronę, zaabsorbowana nową przekąską. Powoli do niej podchodziła. Widząc to, Sage zaczęła biec w stronę ustawionego na środku stołu z narzędziami lekarskimi. Lecz stwór był tak szybki, że musiała się mocno schylić, gdy na nią skoczył. Wylądował na kafelkach, a ona zabrała ze stołu pierwszą rzecz, jaka wpadła jej w ręce – w tym przypadku skalpel. Lecz w tym momencie demon na nią skoczył, przygniatając ją do ziemi i wytrącając narzędzie z ręki. Sage zastosowała stary trik i kopnęła go w czuły punkt, po czym, chwilowo oswobodzona, podpełzła do skalpela i chwytając go, skaleczyła się w wewnętrzną stronę dłoni. Podniosła się z ziemi i mocno zamachnęła. Ostrze rozcięło lśniącą skórę potwora, z rany trysnęła strumieniem czarna posoka. Jego ryk prawie ogłuszył Sage, ale bez wahania cięła dalej i dalej, aż w końcu stwór cały ociekał czarną krwią i padł martwy.
Sage, ciężko dysząc, upuściła skalpel na podłogę i osunęła się na kolana. Dochodzące ją głosy zlały się w jeden niezrozumiały bełkot. Dziewczyna upadła twarzą na zimne, mokre od krwi demona kafelki i odpłynęła w niebyt.

20.45

Otworzyła powoli oczy. Jaskrawe plamy zmieniły się w wyostrzony profil Aryana. Na je-go twarzy zakwitł czuły uśmiech.
– Byłaś bardzo dzielna, Sage. Poradziłaś sobie z Upiorem lepiej niż wszyscy Anakim razem wzięci.
– Jak długo tu leżę? – spytała słabym głosem.
– Trzy godziny. Ale widzę, że już czujesz się lepiej. Mamy jeszcze trochę czasu do wielkiej bitwy z piekielnymi bliźniętami. Chcę ci coś pokazać…
Ujął jej dłoń i pomógł wstać. Robił to tak ostrożnie, jakby była figurką z chińskiej porcelany. Wciąż ją trzymając, poprowadził ją korytarzem w dół. Wyszli na zewnątrz przez drzwi w bibliotece.
Na ciemnym niebie migotały radośnie tysiące gwiazd, a pękaty księżyc w pełni nadawał wszystkiemu srebrzystą poświatę. Znaleźli się w ogrodzie rodem z jakiejś baśni.
– Oto nasz mały ziemski Eden – szepnął Aryan, nadal się uśmiechając. Odwrócił się do Sage i ujął jej dłonie. – Czy odważysz się zgrzeszyć ze mną tej nocy?
Sage roześmiała się cicho, gdy nie czekając na odpowiedź, pociągnął ją za sobą w głąb Edenu. Dziewczyna biegła przed siebie, a Aryan próbował ją dogonić. I udało mu się – w pewnym momencie złapał ją w pasie, uniósł kilka centymetrów nad ziemię i wykonał zgrabny obrót. Potem złapali się za ręce i wirowali, głośno się śmiejąc i pozwalając, by otulał ich blask księżyca. Po chwili oboje położyli się obok siebie na trawie i obserwowali niebo.
– Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło – Sage westchnęła. – Teraz mogę powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwa.
– Nigdy tak nie było? – Aryan przekręcił się na bok i podparł głowę na ręce.
– Nie. Zawsze kłóciłam się z mamą i zostawałam sama na całe dnie. Było mi z tym ciężko. Dopiero ty to zmieniłeś. Nigdy nie poznałam takiego mężczyzny jak ty.
Nim zdążył odpowiedzieć, podciągnęła się i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Marzyła o tym od chwili, kiedy ujrzała go po raz pierwszy. Z początku jego wargi były nieruchome jak skała, lecz po chwili oddał jej pocałunek. Najpierw delikatnie pociągnął jej dolną wargę, a potem ostrożnie wsunął język do jej ust. Usłyszał ciche westchnienie Sage. Dziewczyna wtopiła palce obu rąk w jego złociste włosy, o czym od dawna marzyła, a on złapał ją za nadgarstki i przesunął dłonie aż do jej ramion. Lecz nagle odsunął ją od siebie tak, że ich twarze dzieliły milimetry. Czuła na sobie jego słodki oddech, od którego kręciło jej się w głowie. Pomimo mroku widziała, że jego lodowobłękitne oczy płonęły żywym ogniem. Błyszczały czystym ludzkim pożądaniem.
– Sage!
Odwrócili się. Dziewczynie serce zamarło na widok Marcusa, który kuśtykał w ich stronę z jedną nogą w gipsie. Pospiesznie odsunęła się od Aryana i oboje wstali.
– Marcus? Przecież miałeś leżeć! Co ty tu robisz?
– Co robię? Szedłem za wami. I widzę, że słusznie postąpiłem. Dobrze się bawicie. Co, wyzdrowiałaś już? Tak szybko? – w jego głosie było mnóstwo jadu. Zmrużył podejrzliwie oczy. – I jak się bawisz? Przeleciał cię już ten twój anioł?
Ta kropla przelała czarę. Sage z całej siły uderzyła Marcusa w twarz i uciekła zapłakana do Azylu. Jak jej najlepszy przyjaciel mógł powiedzieć coś takiego?
Aryan stał z rękami skrzyżowanymi na piersi i kręcił głową z dezaprobatą. Marcus łypnął na niego z ukosa, dotykając obolałego po-liczka, a w jego oczach błyszczała ślepa furia.
– Nigdy mi jej nie odbierzesz, słyszysz? Choćbyś był nie wiadomo kim, nigdy mi jej nie odbierzesz. Ona zawsze była, jest i będzie moja!
Aryan tylko zaśmiał się cicho, po czym wyminął chłopaka i skierował się do Azylu. Bursztynowe oczy Marcusa ciskały gromy. Sage będzie z nim albo z nikim. Wolałby widzieć ją martwą niż z innym. Uznał, że dziesięć lat skrywania uczuć do niej to wystarczająco długi czas.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sanai dnia Sob 23:04, 01 Sie 2009, w całości zmieniany 19 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:23, 21 Lip 2009    Temat postu:

Ojej. Trochę krótki ten rozdział pierwszy.

Tak, zapowiada się ciekawie. Ten prolog intryguje, rozdział pierwszy w połączeniu z nim też jest całkiem interesujący, mam jednak parę uwag:
- jeśli tych demonów były miliony, raczej marne szanse, że się przez nie przedarła, chyba, że były wielkości szpilek.
- za krótko. Zdecydowanie za krótko jak na cały rozdział.
- ta wstawka z pamiętnikiem moim zdaniem nic nie wnosi, wręcz przeciwnie, kompletnie mi tu nie pasuje, ale to subiektywne odczucie.

Styl całkiem niezły, pomysł wydaje się być intrygujący, na razie jednak tekstu jest za mało, żeby powiedzieć na jego temat coś konkretnego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:09, 21 Lip 2009    Temat postu:

Mad Len, jak jeszcze coś wymyślę, to będę doklejać, bo na razie tylko tyle udało mi się napisać. To tylko prolog i kawałek pierwszego rozdziału. Ale dziękuję za szczerą opinię Smile Zobaczysz, z czasem będzie lepsze Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

roślinawędrowna
Wieczne Pióro


Dołączył: 03 Kwi 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:09, 27 Lip 2009    Temat postu:

Trzeba przyznać, że mnie zainteresowało do tego stopnia, że jestem gotowa czytać dalej. To jest ten rozdzaj historii, która zaciekawia dalszymi możliwościami rozwoju akcji. Nie jestem w stanie przewidzieć, przez co dalej poprowadzi twój pomysł. Bardzo szybko przedarłam się przez treść, choć zwykle nie przepadam za taką grozą i ogólnie za horrorem. Ma pewien swój klimat. Postaraj się, gdy już zainteresowałaś czytelnika, pokazać mu, że faktycznie wydarzy się coś niepowtarzalnego. Akcja trochę jak na książkę dzieje się zbyt szybko, przydałoby się zbudować trochę napięcia. Za dużo jeszcze jest tego przerażenia, niezbędne byłyby jakieś chwile dla ochłonięcia, coś swobodniejszego, spokojniejszego... Czekam na dalszy ciąg i liczę na coś zastanawiającego. Mam nadzieję, że dalej nie będzie samych zmagań i walki, ale również jakieś inne wątki dla urozmaicenia i wprawienia w lepszy nastrój. Miłej dalszej zabawy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 4:09, 28 Lip 2009    Temat postu:

Droga Roślino, jest mi niezmiernie miło, że doceniasz moje wypociny Smile Właśnie w rozdziale czwartym, nad którym obecnie pracuję, Sage i Aryan mają zacząć lepiej się poznawać, ku niezadowoleniu zazdrosnego o nią Marcusa. Jeszcze nie wiem dokładnie, co będzie w następnych rozdziałach, ale mam ostatnio taką wenę, że na pewno wymyślę coś ciekawego - w końcu staram się napisać coś z rodzaju paranormal romance, nie? Wink

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sanai dnia Wto 4:11, 28 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin