Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Głośniej niż piekło [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Płomień
Piórko Wróbla


Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z ognia i siarki
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:49, 10 Lip 2009    Temat postu: Głośniej niż piekło [NZ]

No nareszcie coś wrzuciłem. Przeczytajcie, oceńcie, połamcie sobie zęby na błędach.
Smacznego.

Głośniej niż piekło


Otworzył ciężkie powieki. Z początku obraz jasnego sufitu wydawał się być rozmazany dopiero po kilku chwilach odzyskał ostrość. W głowie słyszał szumy i czuł straszne zawroty oraz pulsowanie krwi w żyłach pod czaszką. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale podniósł się na łokciach. Mózg oszalał od nagłej nawałnicy odczuć, od zwykłych choć strasznie nasilonych zawrotów po odbierające chęć do czegokolwiek zmęczenie. Nabrał powietrza przez usta i uzmysłowił niesamowity niesmak i wysuszenie jakie czuł wewnątrz.
Rozejrzał się po pokoju skąpanym przez południowe słońce zaglądające przez wielkie okna ozdobione ciężkimi piaskowymi kotarami. Pomieszczenie było duże i utrzymane w jasnych odcieniach. Ściany pomalowane były pastelową żółtą farbą. Na całe umeblowanie pokoju składało się wielkie, niskie, okrągłe łóżko, i nieduża dębowa szafeczka. Cała podłoga była zasypana różnokolorowymi, jedwabnymi poduszkami.
Gdy już zorientował się gdzie jest sięgnął ręką, która zdawała się być kłodą po duży metalowy kubek stojący na szafeczce. Napił się kilka łyków wspaniale chłodnej i zdawałoby się nawet słodkiej wody. Trochę go to otrzeźwiło. Podziękował szeptem bogom, że nigdy jeszcze go nie bolała głowa z powodu wspaniałej zabawy. Zawsze uważał, że te wszystkie szumy i potworne zmęczenie to nic wielkiego i można z tym żyć, a nawet funkcjonować, ale bólu wibrującego w centrum mózgu nie mógłby znieść i dlatego za swoje największe błogosławieństwo uważał brak tej najbardziej charakterystycznej cechy kaca.
Otarł rękami swoją bladą i pociągłą twarz, roztarł palcami błękitne oczy i przeczesał długie czarne i strasznie rozczochrane włosy. Gdy tylko zaczął je szarpać uznał, że zrobi to później i opadł na czerwoną poduszkę. Poleżał tak przez chwilę, ale odkąd się obudził coś nie dawało mu spokoju, myślał, że to wytrzyma i nie będzie musiał wstawać. Niestety nie wytrzymał. Powoli wygramolił się z jedwabnej pościeli, założył swój ulubiony puchaty szlafrok, który leżał rzucony gdzieś pod ścianę i poszedł do łazienki.
Gdy już zrobił co zrobić miał i wyszedł na wąski korytarz wyłożony miękkim zielonym dywanem uznał, że nie chce już wracać do sypialni i poszedł do salonu. Przeszedł przez dębowe drzwi i zjawił się w największym pokoju swojego domu. Był bogato urządzony meble z ciemnego drewna stylizowane były różnymi ozdobami i rzeźbieniami na stare sprzęty z europejskich dworów. Trochę kłócił się to z nowoczesnymi urządzeniami takimi jak płaski telewizor czy wielka wieża i jeszcze większe głośniki.
Położył się na kanapie i sięgnął do stołu po pilot od telewizora. Włączył pierwszy lepszy program i zaraz zasnął.
Przed oczami miał rzadki las skąpany w mroku i mgle. Niskie drzewa były suche i poskręcane. Kruche gałązki pozbawione liści lekko drgały na nikłym wietrze. Z oddali dochodziły niepokojące odgłosy, jakby krzyki ludzi. Wtem z oddali zawył wiatr a wrzask stał się silniejszy. Mgła przerzedziła się i nabrała płomiennej barwy, najpierw słabej później coraz silniejszej. Mały zagajnik ogarnął ogień. Dookoła rozległy się szepty. „Coś się kończy coś zaczyna”. „Nadchodzi Ragnarock”. „Nic nie trwa wiecznie”. „Nadchodzi koniec”. „Wszystko ogarną płomienie”. Krzyki z oddali stały coraz głośniejsze. Wtedy uzmysłowił sobie że są to okrzyki radości, dziki wrzask spełnienia. Na tle płomieni zobaczył wzniesiony sztandar. Nagle usłyszał hałas, jakby walenie, coraz głośniejsze i mniej spokojne. Wyrwał się ze snu.
Czuł się dużo lepiej niż rano. Mógł już normalnie się ruszać. Nie czuł wszechogarniającego zmęczenia, słowem wypoczął. Telewizor nadawał jakiś program, ale był na tyle przyciszony, że mu nie przeszkadzał. To co mu przeszkadzało stało za drzwiami i waliło w nie pięścią.
-Otwierać policja!
Policja? Jaka znowu policja? Nikogo przecież nie obraził nikomu nie przeszkadzał wczoraj nie było go u siebie tylko w tym klubie co nawet nie pamiętał jego nazwy. Absolutnie nic nie zrobił, nie zagrał żadnego koncertu, po którym ktoś mógł uznać, że został obrażony. Dosłownie zrobił jedno wielkie nic.
Następna seria uderzeń pięścią w drzwi, wyrwała go z myśli, wstał i poszedł w stronę przedsionka. Zimne kafelki w sieni zmroziły mu stopy, ale mało go to teraz obchodziło, chciał jak najszybciej się dowiedzieć co znowu chce od niego policja. Otworzył drzwi. Za nimi stało dwóch wysokich mężczyzn obaj ostrzyżeni na zapałkę. Różnił ich tylko ubiór. Jeden z nich był w brązowej skórzanej kurtce i dżinsach natomiast drugi miał na sobie grubą, sztruksową marynarkę i takież spodnie.
-Pan Serafin Stanisławowski?
-Tak. O co chodzi?
-Pan pójdzie z nami.
-Jasne tylko powiedzcie mi o co chodzi.
-Jest pan podejrzany o zabójstwo Grzegorza Bielskiego.
-Jak to?- Zapytał raczej sam siebie nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał. Belias nie żyje? Przecież nie mógł zginąć. Niby dlaczego nie mógł?
Kłócił się z myślami przez chwilę i dopiero gdy policjant w skórze chrząknął, powrócił do rzeczywistości i zorientował się, że stoi i gapi się w horyzont i zachodzące już słońce.
Już zachód? Przespałem cały dzień. Znowu pogrążył się w myślach tym razem prozaicznych nie dotyczących tej wiadomości dopiero po kilku chwilach zastanowił się nad co myślał i się otrząsnął.
-Dobrze się pan czuje? -Odezwał się w końcu ten w sztruksie.
-Tak, tak już idę, a mogę się najpierw ubrać?- Zapytał zdziwiony swoim spokojem.



Pomieszczenie do przesłuchań było takie jak na filmach, puste szare i chłodne. Wielkie lustro zajmowało całą jedną ścianę. W środku był tylko on siedział na krześle i czekał. Czekał aż sprawdzą to co im powiedział w swojej obronie.
Okazało się, że Beliasa zasztyletowano przed jego domem zeszłej nocy. Co ciekawe zrobiono to nożem należącym do Serafina, który swoją drogą zawsze znajdował się na okładkach płyt lub w książeczkach znajdujących się wewnątrz. Policja zdążyła już przesłuchać pozostałych członków zespołu. Stąd też wiedzieli czyj był sztylet i że ostatnio on i Grzegorz wciąż się na siebie wściekali z powodu różnic zdań na temat przyszłości zespołu, a także tego, że Belias dominuje grupę co wyjątkowo przeszkadzało Serafinowi. Nie lubiąca się przemęczać policja uznała to za wystarczający motyw i dlatego go aresztowano.
Na szczęście trafił na profesjonalnych gliniarzy, którzy skrupulatnie sprawdzali wszystkie możliwości, a także alibi jakie podał na swoją obronę. Otóż ostatniej nocy był w jakimś klubie i leżał pijany w sztok na stole dopóki jego przyjaciółka Madzia nie zawiozła go do domu gdzie spędził resztę nocy nie będąc nawet w stanie podnieść się z łóżka.
Po kilkunastu minutach do pomieszczenia weszło dwóch gliniarzy tych samych co go zatrzymali. Jeden usiadł na krześle przed Serafinem drugi oparł się o drzwi i zapalił papierosa. Przez chwilę milczeli. Ten na krześle wpatrywał się w niego, a drugi powoli zaciągał się dymem. Stanisławowski też nic nie mówił tylko zawiesił się na chwilę nad kształtami układającymi się z dymu papierosowego. Powoli zapach palonego tytoniu dotarł do jego nozdrzy. Sam nie palił i nie znosił tego odoru, gryzł go w śluzówkę i drażnił gardło, nic jednak się nie odezwał.
-Sprawdziliśmy pana zeznania.- Odezwał się w końcu nie palący.- Nie możemy się nie zgodzić, że w chwili popełnienia morderstwa nie mógł pan być przy ofierze. Tak więc jest pan wolny.
-To po co mnie tak długo trzymaliście?
-Rutynowa procedura, musieliśmy sprawdzić czy mówi pan prawdę.
-Aha. Mam jeszcze jedno pytanie.
-Słucham.
-Narzędzie zbrodni, czyli sztylet zagubiłem kilka miesięcy temu, myślałem, że na dobre. Więc jeśli można. Czy moglibyście mi go oddać. Oczywiście po zakończeniu sprawy.
-W sumie to nie wiem. Hej Włodek jak przebiega procedura z dowodami? Możemy go oddać?
-Pojęcia nie mam.
-Damy panu znać jak tylko się dowiemy.
Ach ta kompetencja naszego wymiaru sprawiedliwości. Nie dość, że paragrafy zamiast mózgu to jeszcze nie pełne.
-No cóż dziękuje chociaż za to.- powiedział wstając i odchodząc w stronę drzwi. Przysiągłby, że przechodząc obok palącego funkcjonariusza usłyszał coś w rodzaju „I tak wiem że to ty brudasie”. Zignorował to, ale postanowił uważać przez najbliższy czas na to co robi.
Przystanął na białym korytarzu i pogrążył się w myślach. Kto mógł zabić Beliasa? Dlaczego? Czemu nie było go na imprezie tej nocy, której zginął? Gdyby przyszedł jeszcze by żył. Chwila, czym on się wymigał od przyjścia? Co on nam powiedział? Ważne sprawy? Nie. Poczekaj! Mówił, że był we Francji. Po jaką cholerę on tam jechał? Może miał kłopoty z mafią? Nie. Mafia nie użyłaby mojego noża, który mi zginął. Ty! Właśnie! Zabili go moim sztyletem , a ty się pytasz czy mogą ci go oddać? Przecież zginął twój najlepszy kumpel. Człowieku opanuj się trzeba zadzwonić do ludzi.
-Mówię ci to musiał być on.- Szept z sali przesłuchań przerwał jego bitwę z myślami. Przysłuchał się bardziej.
-Co ty gadasz? Przecież słyszałeś był tak pijany, że się ruszyć nie mógł..
-A przecież mógł kłamać, a ta jego dziwka mogła go tylko kryć.
-Szukasz dziury w całym.
-Tak? To czemu nie powiedział, że wyjeżdżał do Francji.
-Kto?
-No ten tutaj nie mówił, że denat tam poleciał.
-Może nie wiedział?
-Tak? Najlepszy kumpel z zespołu?
-Ale ostatni ciągle się wściekali, mógł mu zwyczajnie nie powiedzieć.
-Jesteś zbyt łatwowierny.
Usłyszał ich kroki za drzwiami więc szybko oddalił się do najbliższego korytarza w bok, a stamtąd już do wyjścia. Gdy wyszedł na ulicę, łagodny chłodny wiatr omiótł mu włosy i twarz. Skierował się w stronę postoju taksówek. Idąc wyjął telefon z kieszeni skórzanej kurtki i wybrał numer.
-Tak?- Zapytał trochę zachrypnięty głos w słuchawce.
-Cześć tu Seraf.
-Cześć.
-Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś po wizycie na policji, czemu mi nie powiedziałeś, że Beliasa zabito?
-Dzwoniłem do ciebie wszyscy dzwonili ale nie odbierałeś, odsłuchujesz czasem wiadomości?
-Dzwoniłeś? Cholera musiałem spać. Wiesz co? Chyba musimy się spotkać, razem z resztą.
-To przyjedź do naszej fabryki już tu jesteśmy.
-Dobra będę za chwilę.
Wsiadł do pierwszej lepszej taryfy i podał szybko adres. Był to stary polonez z niewygodnymi siedzeniami i śmierdzącym fajkami kierowcą. Cholera. Czy wszyscy na tym parszywym świecie muszą palić to gówno? Jeszcze ten pieprzony misiek na obiciu cały będę w białych kłaczkach. Po chwili dopiero zorientował się, ze wszystko w tym momencie go denerwuje. Światła na drodze zarost taksówkarza nawet ta bezchmurna noc i księżyc w pełni. To, że spał wtedy gdy zabito jego najlepszego kumpla, ale najbardziej to, że ostatnie co robili to tylko i wyłącznie się kłócili. Nawet ostatnie słowa nie były miłe. Zaproszenie na imprezę pojednawczą odrzucone przez jakiś badziewny wykręt. „Jestem we Francji, będę dopiero dzisiaj nad ranem”. Kurwa! Nie mógł wymyślić czegoś lepszego? We Francji? Nawet jeśli mówił prawdę to po co on tam pojechał? Teraz dopiero nawiedziło go pytanie, które krążyło gdzieś na granicy świadomości, ale nie mogło się przebić do jego umysłu. Kto i po co to zrobił? Odpowiedzi było miliony i każda z nich nie prawdziwa.
Rozmyślał długo, wpatrując się w reflektory przejeżdżających samochodów, w światła zapalone w oknach. Po pewnym czasie widok miasta ustąpił małym domkom na przedmieściach, aż w końcu na ciemnym horyzoncie pojawił czarny kształt starego ośrodka przemysłowego. Długi komin wciąż wybijał się ponad drzewa i hale produkcyjne. Kierowca zaparkował na podjeździe tuż obok czarnego Audi i srebrnego Mercedesa. Serafin zapłacił należność i przeszedł przez stara dziurę w siatce ogradzającej parking. Stał przed dużą betonową halą z wielkimi zakutymi łańcuchami blaszanymi drzwiami. Po prawej rozciągła się szeroka połać betonu pooranego już szczelinami i wyrośniętymi korzeniami. Po lewej natomiast były niegdyś wysokie kopce żwiru żużlu i ziemi, teraz natomiast był to niemal równy choć miękki teren powstały na skutek obmywania usypisk.
Przypomniał sobie dawne czasy gdy jako nastolatki odkryli tę dawno nie używaną fabrykę. Spotykali się wówczas w tym odosobnionym miejscu i ćwiczyli swoje pierwsze utwory. Wszystkie bez wyjątku napisał on sam osobiście, bez niczyjej pomocy, ani nawet sugestii. Często się kłócili o nie, jednak na koniec wszyscy stwierdzali, że jego wersja jest najlepsza. Miał na to sprytny sposób, pozwalał innym zmieniać jego kompozycję, a następnie wytykał wszelkie błędy, dysonanse oraz złe brzmienia.
Po chwili zamyślenia obszedł hale od strony zniszczonego parkingu i znalazł schowaną za zdeptanymi krzakami dziurę prowadzącą do wewnątrz. Przeszedł przez nią i znalazł się w olbrzymim ciemnym pomieszczeniu. Jego ogrom powiększał absolutna pustka tego miejsca. W środku nie było praktycznie nic, po za gruzem i złomem porozrzucanym pod ścianami. Tylko niewielkie słabe światło z korytarza po drugiej stronie magazynu pozwalało zobaczyć cokolwiek. Słychać stamtąd było ciche rozmowy kilku osób. Skierował się w tam. Jego twarde buty głośno stukały w betonową podłogę, a echo wzmacniało ten dźwięk. Gdy zbliżył się do pokoju na końcu korytarza rozmowy ucichły jakby w oczekiwaniu na jego przybycie.
Pokoik był nie duży, surowy. Szare ściany pokryte kurzem i pajęczynami pełne były pęknięć i zacieków. Na umeblowanie składał się drewniany stary stół i kilka krzeseł, prostych i nie wygodnych. Po prawej od wejścia, najbliżej drzwi siedział Robert. Najwyższy i najchudszy z nich wszystkich. Na głowie błyszczała mu łysina, a pod dużym, rzymskim nosem były krzaczaste, czarne wąsy. Zawsze chodził w ciemnych okularach. Nosił je ot tak dawna, że nikt już nie pamięta jakie ma oczy. Zdejmował je tylko od czasu do czasu, ale tylko gdy myślał, że nikogo nie ma w okolicy. Ubierał się tak jak każdy, czarna skóra wysokie glany. Obok niego siedział Pedro, ich perkusista, tęgi przysadzisty chłop o przyjemnym usposobieniu. Jako jedyny lubił kolorowe ubrania i często chodził w jasnych koszulach hawajskich. W tej chwili miał jednak na sobie ciepłą brązową kurtkę. Nie nosił glanów i nie miał ani jednego kolczyka, ale przynajmniej jak mówili jego włosy były normalne, czyli długie. Pod ścianą naprzeciw wejścia siedziała Madzia. Śliczna jak zwykle nawet teraz gdy jej ciemny makijaż był rozmazany przez nie tak dawne łzy. Krótko ostrzyżone włosy, farbowane na czarno kosmykami zasłaniały jej twarz gdy patrzyła się w podłogę ze spuszczoną głową. Po lewej stronie stołu siedział Druid. Idealny przedstawiciel subkultury metalowej. Cały w czarnej skórze z mnóstwem łańcuchów, ćwieków i pieszczochów. Miał jasne włosy spięte z tyłu i opadające na plecy, jego oczy były duże i niebieskie, a twarz trochę kwadratowa. Seraf zawsze był ciekaw dlaczego to jego nazwali SS-Manem, a nie Druida. Przecież bardziej niemieckiego Polaka nie dało się znaleźć. Tym bardziej, że często chodził w długim czarnym płaszczu przypominającym mundur oficerów Gestapo czy innej formacji.
Atmosfera przygnębienia ogarnęła go w jednej chwili. Wszyscy siedzieli w milczeniu i gapili się w podłogę. Nawet żarówka wisząca na kablu dawała jakieś przyćmione światło.
-Cześć- Powiedział cicho i podszedł do jedynego wolnego krzesła.
Rozległo się jakieś mruknięcie zamiast odpowiedzi, a Madzia przełknęła głośno ślinę.
-Jak się czujecie?- Spytał siadając na krześle.
-Chujowo.
-Do dupy.
-Źle
Te odpowiedzi w dokładny sposób oddawały stan ich umysłów i serc. Każde z nich było związane z Beliasem i nikt nie czuł się dobrze w takiej sytuacji tym bardziej, że poza rozpaczaniem mieli jeszcze kilka bardziej przyziemnych spraw, takich jak nowa płyta, promocja czy trasa koncertowa.


cdn...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 15:10, 15 Lip 2009    Temat postu:

Płomień napisał:
Otworzył ciężkie powieki.
Brzmi raczej jak didaskalia do dramatu, nie jak opowieść - brzmi bardzo krótko.
Płomień napisał:
Z początku obraz jasnego sufitu wydawał się być rozmazany dopiero po kilku chwilach odzyskał ostrość.
A to co za potwór? Znamy słowo "interpunkcja"?
Hm, sądząc po reszcie tekstu, najwyraźniej nie. Tekst właściwie pozbawiony jest przecinków. Jeśli są, to nie tam, gdzie być powinny. Multum powtórzeń, raczej niezbyt bogate słownictwo, ciągłe uparte stosowane spójnika "i", chociaż przy odrobinie zastanowienia spokojnie można się bez niego obejść albo go zastąpić. Przez ogromną ilość błędów ciężko to czytać, niektóre zdania są prawie niezrozumiałe bez przecinków.
Płomień napisał:
roztarł palcami błękitne oczy
i rozmazał je sobie po twarzy, po czym sięgnął po chusteczkę. Skwitował to bogatym w emocje "oj".
Wszystko chaotyczne, bezprzecinkowe, nudne. Opowiadanie w stylu "obudził się, zszedł na dół, ukroił kromkę chleba, potem drugą, posmarował je cienko masłem i zjadł" - czegoś takiego nie czyta się dobrze, jest potwornie nudne, a czytelnicy i tak w większości znają z własnej praktyki, jak wygląda śniadanie, wstawanie z łóżka czy mycie zębów. Plus ten sen zapowiadający koniec świata, podejrzenie o morderstwo, policja... było, było, było. Na dodatek tutaj wykonane w najwyższym stopniu kiepsko, warsztatu właściwie nie ma. Po prostu czyste sprawozdanie, na dodatek jeszcze opisy wciśnięte w zupełnie dziwne miejsca (mówię o pierwszym fragmencie, dalej nie dobrnęłam). Scenę można zacząć od opisu pomieszczenia, potem opisać łóżko, w którym śpi bohater, następnie bohatera. Przebudzić bohatera i dopiero wtedy zacząć zagłębiać się w to, że się on kiepsko czuje, ale na pewno nie przytaczać czytelnikowi rozterek "iść do kibla czy nie?" Całość musi płynąć, musi wynikać jedno z drugiego.
Jeśli chcesz pisać, czeka cię dużo pracy. Nikt nie będzie się męczył z czytaniem czegoś, co jest prawie wyzute z przecinków, pełne błędów. Dopiero względnie poprawny tekst można rozpatrywać pod względem fabuły, opisów i dialogów.
I jeszcze jedno:
Płomień napisał:
Ragnarock
Ragnarök

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Śro 15:11, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Płomień
Piórko Wróbla


Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z ognia i siarki
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:48, 20 Lip 2009    Temat postu:

Dziękuje. Wreszcie jakaś konstruktywna krytyka. Ale nawet nie myśl, że nie dam nastepnych częsci.
Będe was tym dręczył do końca, a później i tak napisze dalej Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Płomień
Piórko Wróbla


Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z ognia i siarki
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 10:32, 22 Lip 2009    Temat postu:

Nie będe udawał, że pisze na bieżąco cały tekst był gotowy wcześniej.
Dam wam kolejne powody do irytacji i załamania Twisted Evil



-Włodek nie masz żadnej pewności, ani tym bardziej dowodów. Możesz mi powiedzieć na jakiej podstawie uważasz że to on?- Komendant był naprawdę poirytowany zachowaniem swojego podwładnego.
-Masz rację nie mam dowodów, ale jestem pewien, że to ten szarpidrut.
-Możesz mi to wyjaśnić?
-Proste. Zabito go tym dziwnym sztyletem, który należał do Stanisławowskiego. Podobno mu go ukradziono, ale nikogo nie zawiadomił więc pewnie nic mu nie zginęło. Chce go od razu odzyskać. Ostatnio ciągle się z nim kłócił i wściekał na niego, a do tego nie mówi całej prawdy.
-Całej prawdy? O czym?
-No, że Bielski wyjechał na dwa dni przed śmiercią do Francji.
-A jaki to ma związek?
-Nie wiem, ale się dowiem.
-Włodek wiem, że nienawidzisz ich wszystkich, ale to nie powód by zaraz podejrzewać tylko ich.
-To nie ma nic wspólnego z Marysią i dobrze wiesz o tym. Ja po prostu mam przeczucie.
-Przeczucie?
-Nie wiem dlaczego, ale wiem, że to on. Tak samo jak w tamtych innych sprawach. Pamiętasz zabójstwo Ujmy? Nic nie wskazywało na to, że to ta sąsiadka, ale ja miałem to samo przeczucie co teraz i co? Wyszło na moje, albo sprawa Rynowskiego. Było tak samo.
-To, że wtedy ci się poszczęściło nic nie znaczy.
-Po prostu przydziel mi tę sprawę i po kłopocie znajdę zabójcę nawet jeśli nie będzie to Stanisławowski.
-Wiesz co? Nie dam ci tej sprawy, ale pozwalam ci robić w tej kwestii co tam uważasz za słuszne. A teraz idź już i daj mi się zająć poważnymi sprawami prokurator nie ma czasu więc ja muszę mu napisać ogłoszenie do mediów. Ja pierdolę, polski wymiar sprawiedliwości.
Sierżant Włodzimierz Remik wyszedł z gabinetu komendanta w dużo lepszym humorze niż gdy do niego wchodził. Teraz go ma. Zdobędzie dowody choćby musiał sam je spreparować. Szczerze nienawidził wszystkich brudasów i chętnie pozabijał by ich wszystkich, ale tego na początku. A teraz miał możliwość wsadzić go nawet na dożywocie do pierdla, a tam już się nim zajmą. Tak, ale po kolei najpierw trzeba mieć dowody.
Pośpiesznie opuścił komendę i udał się na parking, wsiadł do swojego starego opla i pojechał.

Wrócił do domu późno w nocy. Jedyne co czuł to zmęczenie, a raczej wyczerpanie psychiczne, wszystkie te zdarzenia tego jednego wieczora strasznie nim wstrząsnęły, a rozmowa z przyjaciółmi nie pomogła nawet rozwiązać najbliższych problemów związanych z organizacją grupy. Jednak przy tym wcale nie był wycieńczony czy śpiący.
Gdy tylko wszedł do domu i zdjął buty, włączył głośno wieżę. Płyta która była w napędzie szybko zawirowała, a z głośników dobiegł głos. Najpierw ciche pojedyncze nuty wydobyte z gitary, z czasem zamieniły się na wolniutką przygrywkę, po chwili weszła perkusja i wszystkie instrumenty zgrały się w harmonijną całość. Po dłuższej chwili odezwał się wokalista.
Seraf, który w ty m czasie był w kuchni i lał sobie do szklanki wody z kranu od razu rozpoznał swój ulubiony utwór Metallici, którym był „One”, a jego noga odruchowo zaczęła wybijać rytm o podłogę. Gdy odwrócił się by wejść do pokoju spojrzał na lodówkę i uświadomił sobie jaki jest głodny. Nic jeszcze dzisiaj nie jadł, ale dopiero teraz zaczęło mu to przeszkadzać. Otworzył białe drzwiczki i spojrzał na oświetlone wnętrze chłodziarki. Nie było w niej wiele, jakieś dwie butelki Coli, trzy browary kilka wyschniętych warzyw i owoców, oraz spory garnek. Podniósł pokrywkę i zobaczył co jest w środku. Minutę później garnek z bigosem, który ugotowała Madzia w zeszłym tygodniu, stał na ogniu.
Utwór się skończył i zaczął się nowy, nie mógł sobie jednak przypomnieć jego tytułu. Przemieszał raz jeszcze drewnianą łyżką w garnku, i spróbował odrobiny. W sumie to chyba już może być. Tak nie ma co czekać i tak nie lubi bardzo gorących dań. Nałożył sobie sporą porcję i poszedł to zjeść do salonu. Głośna muzyka rozbrzmiewała w całym domu, jednak to właśnie w tym pokoju najlepiej się jej słuchało. Spora ilość mebli i kryształowe lampy tłumiły jakikolwiek pogłos czy echo, a spore kolumny dawały dźwięk najlepszej jakości. Usiadł przy stole, i zaczął jeść delektując się zarówno smakiem jak i wspaniałym metalem. Z głośników dobywały się coraz nowe utwory przeróżnych zespołów, a on pogrążał się w swojej muzyce coraz bardziej.
W pewnym momencie pewna bardzo silna chęć zbudziła go z tego specyficznego letargu. Ta sama potrzeba poprowadziła jego nogi o kredensu i skłoniła rękę do sięgnięcia po foliowy woreczek i szklaną fifkę. Usiadł na kanapie i przy dźwiękach gitar i perkusji grającej w szaleńczym rytmie utworu „The serpentine offering” zespołu Dimmu Borgir pociągnął pierwszego bucha. Gryzący dym wdarł się do jego ust i gardłem przeszedł do płuc. Później nastąpiły następne głębokie wdechy, a on powoli zatracał się w tym głębokim uczuciu. Nawet nie zauważył jak agresywne riffy i głośne blasty zmieniły się w spokojną cichą muzykę. Co chwila nabijał czarną już od dymu rurkę coraz nowymi porcjami suszonych liści, aż zawroty głowy i przyjemne uczucie wszechogarniającego ciepła ukoiły go do snu.
Ponownie ujrzał rzadki las karłowatych poskręcanych drzew. Z oddali zza mgły słychać było dudniące niepokojące dźwięki. Szaleńcza muzyka wybijała coraz nowe niezrozumiałe rytmy. Pomarańczowa łuna ognia rozświetliła zagajnik i nadała swą barwę mgle. Dudnienie stawało się coraz głośniejsze i zaczęło przybierać coraz wyraźniejsze brzmienie. W końcu gdy ogień ogarnął cały gaj i okrążył go z każdej strony, wyłapał szybkie akordy gitarowe, dudnienie basu i uderzenia perkusji. Nie było w tym jednak żadnej harmonii, jakby najplugawsza muzyka z samego serca piekła zaczęła grać swój szaleńczy koncert. Jakby wszelkie dźwięki świata zlały się w jedną potworną kakofonie. Co chwila było słychać ohydne rzężenie jakiegoś głosu. Wydawałoby się, że to bestia z samych trzewi Ziemi ryczała ze szczęścia, że mogła wreszcie wypełznąć ze swojego więzienia i siać zniszczenie. Po chwili jednak stał się przyjemniejszy i wyraźniejszy, w końcu zrozumiał co śpiewano, ale ta wiedza spowodowała, że jedyne o czym myślał to przebudzenie, ono jednak nie następowało. Chociaż tak bardzo nie chciał tego słyszeć czy zrozumieć w końcu to do niego doszło. „Blood is on your hands!” Nie! Nie prawda! To przecież nie ja. „Compere to hell that never stops!” „Here comes the night!”. Muzyka znowu przybrała swój niezrozumiały obrzydliwy charakter, a z ognistej mgły zaczął wyłaniać się niewyraźny obraz jakby twarzy. Długie postrzępione włosy, nieogolona blada skóra, błękitne oczy. Przecież to on!
Stał wpatrzony w lustro oparty rękami o umywalkę. Było tu ciemno, jedynie przez otwarte drzwi wpadało światło dzięki, któremu można było cokolwiek widzieć. Wyraz zdumienia w obiciu trochę go rozbawił jednak nie na tyle by mógł się uśmiechnąć.
-Ja pierdolę.- Szepnął- Kurwa. Nie.
Mówił jeszcze do siebie wiele wyjętych z kontekstu słów i przekleństw. Wezwał imienia wszystkich bogów jakich sobie przypomniał.
Otrząsnął się dopiero po kilku minutach i wolnym krokiem poszedł w stronę salonu. Usiadł półprzytomny na kanapie. Wzrok miał tępy nie mógł się na niczym skupić, czuł mdłości i zawroty głowy. Zegar wskazywał godzinę piątą. Znaczy, że spał jakieś dwie godziny. Ale dlaczego obudził się przed lustrem, a może to był jakiś schiz wywołany tym zielskiem? Tak to chyba było to, ale przecież nie było takie mocne, to w ogóle tak nie działa. Zresztą ta wizja była jakaś dziwna. Miał wrażenie jakby podczas snu czuł się winny za śmierć Beliasa. Tak i jak zawsze powraca to nurtujące nie dające spokoju i powracające jak jakieś dziwne widmo, pytanie. Dlaczego? Tyle tych zagadek i żadnej odpowiedzi. W jego głowie zaczęła świtać pewna chora myśl, ale szybko się z niej otrząsnął uznając, iż coś takiego jest niemożliwe. Pomyślał o tym, że to wszystko może się łączyć. Dziwne ostatnie zachowanie Beliasa, jego zabójstwo i te chore sny. Gdy tak siedział i rozmyślał Morfeusz ponownie chwycił go w swe objęcia.

Pierwsze czego chciał się dowiedzieć sierżant Włodzimierz Remik to pochodzenie tego dziwnego noża, narzędzia zbrodni. Miał już doświadczenie z dziwnymi morderstwami na tle religijnym ewentualnie rytualnym. Wiedział, że ci ludzie rzadko obnosili się ze swoimi wierzeniami, choć zdarzały się wyjątki. Z tego też powodu ich śledzenie nie przyniosłoby specjalnych rezultatów, a jedynym punktem zaczepienia jest właśnie ten sztylet.
Jak tylko się obudził i ogarnął pojechał do swojego znajomego historyka, pasjonata prowadzącego antykwariat. Jego sklepik mieścił się w piwnicach starej kamienicy całkiem niedaleko od śródmieścia. Mała uliczka i niewielki napis na lufciku sprawiały iż dla nie znających tego miejsca osób trudno było je znaleźć. Metalowe, przeszklone drzwi ostro skrzypnęły gdy je otwierał, a mały dzwoneczek nad nimi cicho zadzwonił. W środku panował półmrok, jedynie mała lampka z tyłu i trochę słońca dawało tu światło. Pomieszczenie było zawalone różnymi rzeczami, głównie książkami. Wszystkie ściany były pozastawiane regałami, stały na nich najróżniejsze woluminy, stare i nowe, zniszczone i całkiem dobre. Po za tym były tu numizmaty w szklanych gablotkach, broń, biała i strzelecka, reprodukcje i stare egzemplarze z epoki.
Gdy tylko Włodzimierz wszedł i zaczął się rozglądać po tej dziwacznej wystawie muzealnej, zza drzwi za ladą wyszedł wysoki i chudy dobrze ubrany mężczyzna w okularach.
-Cześć Włodziu.- Powiedział po chwili.
-Cześć- Odpowiedział i podali sobie ręce.
-Dawno cię tu nie widziałem.
-Ach. Chciałbym wpadać częściej, ale jestem zbyt zabiegany.
-Jasne. Chodź na zaplecze, napijemy się kawki.
Weszli do niedużego pomieszczenia na tyłach sklepu, które było równie bardzo zawalone różnymi historycznymi gratami. Po za nimi były tylko stół dwa krzesła i umywalka. Antykwariusz wstawił wodę na kawę i usiedli na niewygodnych twardych siedziskach. Rozmawiali dłuższą chwilę o dawnych latach i miłościach, opowiadali sobie kawały i wspominali stare czasy. Gdy jednak woda się zagotowała i na stole zjawiła się gorąca, czarna kawa, wszystko zmieniło swój bieg.
-Wiesz po co tak naprawdę przyszedłem?
-Zdaję sobie sprawę, że nie chodziło ci o wspominanie starych dup.
-Słyszałeś o zabójstwie Grzegorza Bielskiego?
-Pewnie cały dzień o tym trąbią w telewizji.
-Tak się składa, że prowadzę dochodzenie w tej sprawię.
-Ty?- Wręcz zawył antykwariusz, sądząc, że zabójstwo sławnej osoby to sprawa co najmniej biura ochrony rządu.
-Tak ja, i mam w tej sprawię pytanie do ciebie.
-Do mnie?
-Tak. Słuchaj tylko uważnie. Bielskiego zabito pewnym specyficznym nożem, i sądzę, ze ma to powiązanie z jakimiś wariatami wyznającymi dziwne moce.
-A co ja mam do tego.- Spytał zdziwiony gospodarz.
Słysząc to pytanie sierżant Włodzimierz Remik wyjął z kieszeni portfel, a z niego zdjęcie sztyletu i pokazał je antykwariuszowi.
-To jest narzędzie zbrodni. Przyszedłem z tym do ciebie bo tylko ty się na tym znasz i wiem. że możesz mi coś powiedzieć. Poznajesz to?
Historyk przez chwilę się przypatrywał fotografii. Po chwili bez słowa wstał i sięgnął po stare zakurzone tomiszcze z jednej półek. Otworzył gdzieś w środku i przerzucił kilka kartek.
-Widzisz to?- Spytał policjanta gdy odnalazł odpowiednią rycinę.- To jest hrabia Saint Germain.- Widząc, iż niewiele to mówi funkcjonariuszowi wskazał palcem na obiekt trzymany przez hrabiego, był to ten sam sztylet, którym zabito Bielskiego.
-Ty to ten sam nóż.
-Naprawdę?- Spytał ironicznie historyk.
-Kim jest ten facet na rysunku?
-To jest Hrabia Saint Germain, sławny alchemik i czarnoksiężnik. Podobno przyzywał demony i dzięki nim odkrył tajemnicę wiecznego życia. Jego historia jest o tyle ciekawa, że na wzmianki świadczące iż istniał można trafić nawet w średniowieczu. Ta rycina którą ci pokazuje jest z osiemnastego wieku.
-Wiesz dobrze że nie wierzę w takie bajki.
-Wiem, ale to może cię doprowadzić do mordercy. Znając sektę z której się wywodzi łatwiej znajdziesz jakiekolwiek dowody.
Twarz pana sierżanta spochmurniała i nabrała wyrazu zamyślenia.
-Wiesz jaką miał ksywkę Bielski?- Zapytał po chwili milczenia gospodarz.
-Jasne. Nazywali go Belias.
-Belias to imię demona. Tego właśnie demona przyzywał Saint Germain.

Głos automatycznej sekretarki uderzył go bardziej niż cokolwiek co słyszał w życiu. Spokojny choć smutny głos Beliasa przepraszającego za ostatnie zachowanie i wyznanie iż niedługo może pożegnać się z tym światem wstrząsnęło nim, a zimny dreszcz przeszył nawet jego duszę. Ale to co najbardziej go zszokowało to powód, dla którego złożył to wyznanie. Niby nic wielkiego. Póki co. Ukryty list i wszelkie wyjaśnienia są w domu Beliasa. Co on? Bawi się w Indiana Jonesa? Przecież to nie jest film. Ale po chwili nadeszło opanowanie. Skoro on wiedział kto go chciał zabić i to spisał, to przecież naturalne, że to ukrył. Zadzwonił do najbardziej zaufanej osoby jaką znał, żeby mu pomogła. Ale ja musiałem wtedy być pijany! To rzeczywiście moja wina! Krew rzeczywiście jest na moich rękach!
Przez dłuższy czas po odsłuchaniu wiadomości nie mógł dojść do siebie. Siedział wśród ostrej muzyki i nie mógł zebrać myśli. W jego głowie kołatały się miliony impulsów elektrycznych, z których każdy niósł inny rodzaj poczucia winy. W końcu jednak zrozumiał co musi zrobić. Wstał. Głośniki nadal bombardowały otoczenie agresywnymi i głośnymi dźwiękami death metalu. Założył kurtkę i wyszedł z domu. Wziął głęboki oddech, a jego płuca wypełniły się chłodnym popołudniowym powietrzem. Wsiadł do swojego czarnego, błyszczącego Aston Martina i ruszył rozsypując za sobą żwir podjazdu.
Pędził przez miasto nie zważając na foto-radary czy policję. Gdy dotarł na miejsce trochę ochłonął i podziękował bogom, że nie spotkał żadnego patrolu. Szczerze nie chciał mieć więcej do czynienia z polskim wymiarem sprawiedliwości, tym bardziej, że pamiętał co powiedział jeden z tych co go przesłuchiwali.
Posiadłość, do której zmierzał była większa od jego własności, chociaż zawsze uważał, że zabudowana z mniejszym smakiem. Nadal jednakże była to piękna willa i jeszcze ładniejszy ogród. Majątek jaki zbili na muzyce był ogromny. A teraz jeszcze się powiększy, gdyż Belias nie posiadając normalnej rodziny wszystko zapisał po równo zespołowi i Madzi. Testament leżał u notariusza i czekał na wykonanie. Szybko wytrząsnął te myśli z głowy. Jak mógł zastanawiać się nad powiększaniem majątku skoro miał znaleźć zabójców swojego przyjaciela.
Przed bramą stał radiowóz, a wjazd do posesji oraz same drzwi były zaklejone taśmą. Nie mógł wejść do środka, jeszcze nie dzisiaj, ale nie mógł też czekać. Widząc policję skręcił w boczną uliczkę i okrążył teren. Zatrzymał się dopiero po przeciwległej stronie od wejścia. Szybko wypatrzył dziurę w ogrodzeniu ukrytą za krzakami i cyprysami. Sam ją zrobił w czasie parapetówy u Beliasa. Po pijanemu uważał że to świetny pomysł, nawet sam gospodarz o niej nie wiedział, a teraz się przydała. Szybko przez nią przelazł i pobiegł po zielonej przystrzyżonej trawie do pałacyku. Ominął basen i wskoczył na wysoki taras. Jak tu teraz wejść do środka? Chwilę się zastanowił i przypomniał sobie uszkodzone okno na piętrze, to zrobił, akurat Druid, ale też pod wpływem alkoholu wcale nie tak dawno. Żeby tylko Belias nie zdążył go naprawić. Podstawił sobie wiklinowe krzesło na skraj tarasu wszedł na nie. Podskoczył i chwycił się dachu. Podciągnął się i ledwo na niego wlazł. Zadaszenie na tym, poziomie było tylko z tej strony domu, i całe szczęście. Chwiejnie podszedł do ściany i okna. Dachówki nieprzyjemnie skrzypiały pod jego glanami. Gdy znalazł się obok szyby mocno ją popchnął, a rama z jęknięciem puściła się framugi. Znalazł się w środku, a dokładnie w jednym z pokoi gościnnych, których było tu pełno.
Belias dobrze go poinformował gdzie szukać listu, znajdował się w jego tajemnej skrytce na trawę. Grzesiek zawsze uważał, że nawet jeśli przeszukają mu cały dom to i tak tam szukać nie będą. Znajdowała się ona w jego sypialni, a dokładnie wewnątrz ramy do wieszania firanek.
Szybko odnalazł odpowiedni pokój i wspiął się chybotliwą szafkę nocną, którą sobie podstawił. Nie miał w tej chwili głowy do zastanawiania się iż cały czas zostawiał za sobą mokre ślady, które ktoś z wprawnym okiem może bez trudu zauważyć. Jego uwadze również uciekł fakt, iż jak tylko stanął na szafce coś w niej pękło. Gdy wyciągał ręce by wyciągnąć rulonik papieru, a właściwie gdy miał go już w dłoni niezmiernie się przeraził. Czerwona kropla z jego okrwawionych dłoni spadła mu na czoło. Dopiero po chwili jednak zorientował się co się dzieje całe jego ręce były czerwone od krwi. Przeraził się na tyle, że zachwiał się na niestabilnej szafce, a ta się pod nim zawaliła. Z wielkim hukiem upadł na podłogę. Gdy znów spojrzał na ręce były już czyste.
Po tym jak mu się wydawało wielkim hałasie nie zastanawiał się już nad niczym, biegiem ruszył w stronę otwartego okna. Wyskoczył przez nie i pociągnął do siebie by sprawiało wrażenie zamkniętego. Schodząc szybko po dachu poślizgnął się na mokrym podłożu i spadł, robiąc przy tym jeszcze więcej hałasu. Rąbnął o ziemię z całym impetem. Ledwo się mógł podnieść, a w prawym boku poczuł przeszywający ból. Gdy jednak adrenalina ponownie napłynęła do jego żył ruszył biegiem do dziury w ogrodzeniu i swojego auta.
Dopiero na miękkim skórzanym siedzeniu się uspokoił i odetchnął. Zdążył się też zastanowić nad wizytą w domu Beliasa. Tak właściwie gliniarze z radiowozu nie mieli szans go usłyszeć nawet jak spadał z tego dachu. Po co on tak biegł? Rozmyślanie przerwała mu jednak myśl, która uderzyła go niczym błyskawica, która powinna mu zaprzątać głowę od momentu gdy usłyszał wiadomość z sekretarki. Co jest w tym liście?
Wyciągnął z kieszeni kurtki pognieciony rulonik i go rozwinął. Był napisany pośpiesznie, ładnym stylem pisma. Zwięzły krótki jednak skrywający największe tajemnice tego świata. Uznał jednak, że lepiej będzie go przeczytać w domu, a nie tutaj na środku ulicy pod willą zmarłego.

Więc to jednak jest jakaś durna sekta. Wiedziałem, że nie może to być zwykłe zabójstwo. Sierżant Włodzimierz Remik jechał spokojnie swoim Oplem do karnego zakładu dla psychicznie chorych. To właśnie tam, niedaleko za miastem przebywał obecnie jedyny członek tego stowarzyszenia, który zdołał je opuścić i nie zginąć przy tym. Można by powiedzieć, że miał szczęście, chociaż biorąc pod uwagę jego położenie i stan to można uznać, że czasem lepiej jest mieć pecha.
Gdy tak jechał i mijał kolejne samochody i skrzyżowania jego głowę nawiedziły wspomnienia po żonie. Biedna młoda kobieta o gładkiej skórze i długich włosach rozciągnięta na kamiennym stole. Jeszcze kapiąca krew spływająca z dziury pomiędzy jej piersiami. Jej serce wyrwane leżące na misce obok, a dookoła te pojeby wierzące w szatana. Nadszedł czas zemsty skurwysyny, a zacznę kurwa od ciebie. Pieprzony Serafin, kurwa kto daje dziecku tak na imię? Gniew i nienawiść przybierały w nim z każdym przejechanym zakrętem, z każdym ominiętym samochodem, z każdym przebytym kilometrem. Gdy już dotarł na miejsce ręce drżały mu ze złości, a chęć zemsty przysłoniła mu cały zdrowy rozsądek.
Wpuszczono go bez przeszkód i zbędnych pytań, co trochę go zdziwiło, ale uznał, że to nawet lepiej. Poprowadzono go białymi, sterylnymi korytarzami. Minęli kilku pacjentów, niektórym wydawało się, że są Napoleonem inni siedzieli na krzesłach na korytarzu skuleni i patrzący ze strachem wszędzie dookoła. Większość jednak zachowywała się całkiem normalnie. Weszli na pierwsze piętro wschodniego skrzydła, trzymano tam tych niebezpieczniejszych. Po korytarzach już nie kręcili się wariaci, od czasu do czasu tylko minęli jakiegoś lekarza bądź pacjenta w kaftanie prowadzonego przez pielęgniarzy. W końcu doszli do solidnych drzwi jakich tu było pełno i zatrzymali się przy nich.
-To ten.- Powiedział lekarz i włożył klucz do zamka.- Poczekamy na pana tutaj.
Sierżant Włodzimierz Remik wszedł do niewielkiego białego pomieszczenia. W środku prawie nic nie było, jedynie łóżko i mała szafeczka. Na łóżku leżał niewysoki mężczyzna. Był wyjątkowo blady i chudy. Widać pobyt w tej placówce mu nie służył. Miał wyjątkowo podkrążone oczy i przerzedzone włosy. Jeśli wierzyć lekarzom był w młodym wieku, choć wcale na to nie wyglądał.
Widząc jak ktoś do niego wchodzi wstał, zrobił to jednak zdecydowanie i szybko. Postawę również miał wyprostowaną i niewzruszoną jakby spędził przynajmniej dekadę w wojsku. Ośrodek może uszkodził jego ciało, ale z pewnością nie ducha.
-Dzień dobry panie sierżancie.- Głos miał identyczny jak postawę, głośny i dumny. Włodzimierz odnosił wrażenie jakby pomylono mu ciała, jakby włożono jego ducha do nie tej skorupy co trzeba. Ten człowiek w ogóle nie pasował do swojej powierzchowności.
-Dzień dobry.- Odpowiedział trochę zmieszany.- Wie pan po co przyszedłem.
-Powiedzmy, że nie mam pojęcia.
-Co masz na myśli?
-Jedyne co może pana obchodzić, o co może mnie pan zapytać to Towarzystwo Prawdy.
-To ci od hrabiego Saint Germaina?
-Nie wiedział pan? A chce pan się jeszcze czegoś dowiedzieć?- Zapytał cicho, a Remikowi wydało się, że na jego twarzy pojawił się pewien demoniczny uśmiech.
-Oczywiście. Po to tu przyszedłem.
Pacjent podszedł wolno do niego. Razem z nim zbliży się jakiś nieopisany niepokój, jakieś dziwne uczucie wywołujące dreszcze. Gdy sierżant poczuł się rzeczywiście zagrożony, a włosy na karku stanęły mu dęba on przemówił. Cicho, ale stanowczo. Szeptał, a mogłoby się zdawać, że jego głos odbija się echem od tych zimnych ścian.
-Chcesz poznać tajemnicę, które wstrząsają tym światem w posadach, które wykraczają po za jakąkolwiek granicę wyobraźni? Tajemnice tak straszne i bluźniercze, że nasze słabe umysły nie są w stanie i wytrzymać i popadają w obłęd gdy tylko je usłyszą. Prawda nie jest bowiem tym czym się wydaje być. Prawda jest dużo mroczniejsza i mniej prawdopodobna od tych kłamstw, które słyszymy na co dzień. Ostrzegam pana, że tylko niektórzy, wybrani mogą usłyszeć tą wiedzę i w nią uwierzyć bez narażania swojego umysłu na szaleństwo. Chce pan sprawdzić czy należy do nich? Chce pan zaryzykować, własną poczytalność by poznać Prawdę?
-Tak.- Prawie szepnął, przygnieciony wrażeniem tego człowieka.- Chcę poznać Prawdę.

Tak naprawdę to nigdy nie wiedział dlaczego wyjechała, dlaczego wszystko to zostawiła w cholerę i założyła ten sklepik. Był u niej raz, teraz będzie drugi. W sumie to ciekawe jak zareaguje. Chyba nie będzie zła, chyba nawet nie ma o co. Z drugiej strony to głupio tak po kilku latach się pojawiać tylko z tego powodu, że potrzebuje pomocy. Wiele myśli krążyło mu po głowie. Wiele było związanych z Angelą, ale najbardziej tkwiły mu w umyśle te naprędce napisane słowa, ostatnie słowa jego przyjaciela. Dziwne stowarzyszenie, niebezpieczni członkowie, czarna magia. Przecież nie ma czegoś takiego. Nie wierzył w magię, duchy ani nawet UFO. Nie raz próbowali się w to bawić w młodości, przywoływanie duchów, klątwy. Jakoś nigdy nie miało to najmniejszego skutku. I nagle jeden z nich zostaje zabity z powodu czarów i jego postawy wobec nich. Tak jak napisał, wstąpił do Stowarzyszenia tylko dla zabawy, dla dekadenckich radości i z czystej lubieżności tego typu sekt. I nagle się okazuje, że magia, duchy i demony istnieją naprawdę. Gdyby napisał to ktoś inny lub w innych okolicznościach to na pewno uznałby to za dobry żart, ale cała ta sytuacja jest do bólu prawdziwa. Jedna noc i cztery godziny drogi samochodem to zdecydowanie za mało by przejść do porządku dziennego z taką wiedzą.
Jechał długo, pola, lasy i małe miasteczka ozdabiały krajobraz za oknem. Jechał szybko lecz nie na tyle by przekroczyć jakieś przepisy. W zasadzie to zrobił to tylko raz, tuż przed celem podróży. Chciał zadzwonić, zapowiedzieć się, że przyjedzie. Gdy wybierał numer wjechał w koleinę i wstrząs wyrzucił mu telefon z ręki. Schylił się by go podnieść, a gdy go podniósł i znów spojrzał na drogę zobaczył na poboczu krzyż. Wysoki, wielki, złowrogi piętrzył się w górę na wiele metrów. Na nim nie wisiał Jezus, ale ktoś inny, ktoś znajomy. Ubrany w ciemny płaszcz, koszulkę. Z opuszczoną głową. Nagle ukrzyżowany podniósł się i spojrzał prosto w oczy Serafina. To był Belias. Po chwili zawołał głośnym, potężnym głosem, który słyszalny był nawet w aucie.
-MORDERCA!!!
Widok tak przeraził Serafina i nim wstrząsnął, że odruchowo nacisnął hamulec. Opony zawyły, a Aston Martin mimowolnie zmienił kierunek jazdy i stanął w poprzek jezdni. Gdy Spojrzał jeszcze raz na krzyż nie było go już. Stało tam duże rozłożyste drzewo.
Postawił samochód na poboczu i wyskoczył z niego, chcąc jak najszybciej nabrać świeżego powietrza.
-Kurwa!- Krzyknął w przestrzeń.- Co się ze mną dzieję?
Tego było już za dużo. Te dziwne sny, halucynację i to całe Towarzystwo Prawdy. Musiał się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, nie tylko z powodu zemsty, ale także dla samego siebie. To się musi skończyć.
Usiadł na trawie i popatrzył na wzgórza przed sobą i na odległą wieże klasztoru na Jasnej Górze. Już całkiem niedaleko. Siedział tam przez chwilę, aż się uspokoił i wypił puszkę napoju energetycznego. Wsiadł do auta i ruszył dalej.
Częstochowa nie zmieniła się w ogóle od jego ostatniej wizyty w tym mieście. Nadal te same drogi były rozkopane, te same budynki remontowane. Może trochę więcej krzyży? Kościołów? Jeśli tak to niewiele.
Jej sklepik także był tam gdzie wcześniej i tak samo jak reszta miasta absolutnie się nie zmienił. Znajdował się nadal w tej samej starej, odrapanej bramie. Witryna ciągle była oklejona czerwonymi napisami „Sprzęt elektroniczny”.
Wszedł przez przeszklone drzwi i znalazł się w ciasnym pomieszczeniu. Wszędzie dookoła były półki z najróżniejszym sprzętem i narzędziami. Kamery, aparaty, kable, złączki, można było dostać tu wszystko. Po lewej była długa szklana lada, z któraż siedziała wczytana w gazetę Angela. Nie zauważyła, że ktoś wszedł do sklepu i nadal zza papieru było widać jedynie czubek jej głowy, pokrytej jasnymi, kręconymi włosami.
-Dzień dobry.- powiedział chcąc zażartować, oraz dlatego, że nie miał pomysłu jak zacząć rozmowę.
Dziewczyna od razu odłożyła gazetę i wstała. Była szczupłą młodą kobietą o jasnej twarzy i niebieskich oczach. Co jednak nie przeszkadzało jej nakładać dość mocny makijaż. Była dokładnie taka jaką ją zapamiętał, piękna i sympatyczna.
-Dzień dobry. W czym mogę słu…- Urwała wpół słowa i przez chwilę wpatrywała się w niego jak w ducha, by po chwili zawołać:
-SERAF!!!
Zręcznie przeskoczyła nad ladą i rzuciła się na niego obejmując go i ściskając. On trochę zmieszany objął ją też. W sumie to nie wiedział dlaczego obawiał się tego spotkania, bo tak właściwie to nie miała o co być zła. I nie była.
-Ciebie też miło widzieć.- powiedział jak już go uwolniła od stalowego uścisku.
Chwilę później siedzieli przy stole na zagraconym zapleczu. Woda na kawę dopiero się gotowała.
-Słyszałaś co się stało?
-Chodzi ci o Grześka?- Twarz jej wyraźnie posmutniała.- Słyszałam, przykro mi.
-Nie będę cię oszukiwał. Nie przyjechałem tutaj po prostu na kawę. Jestem by dowiedzieć się kto go zabił.
Angela podniosła głowę z miną zacięto i mocno zdenerwowaną, tak jakby chciała powiedzieć cos w rodzaju ”Myślisz, że to ja?” Seraf jednak nie przerwał i mówił dalej.
-Musisz mi w tym pomóc, wiem gdzie się można dowiedzieć kim jest morderca, ale potrzebuje twojej pomocy.
-Jezu! Jak powiedziałeś, że przyjechałeś tu by znaleźć zabójcę myślałam, że mówisz o mnie. Przepraszam.
-Nie ma za co.- Powiedział, wyraźnie rozbawiony.- Zawsze powtarzałem żebyś słuchała do końca, zanim zareagujesz lub przerwiesz.
-Woda się gotuje, z mlekiem i dużą ilością cukru? Prawda?- Serafin skinął głową.- Ha pamiętam!
Poszła do kuchni na tyłach zaplecza, a on został tam sam. Przez chwilę przypatrywał się sprzętom na półkach. Gdy zamrugał oczami i otworzył je ponownie nie było już półek ani sklepu. Wszędzie była ciemność i niskie poskręcane drzewa. Nie! Nie znowu. Gdy rozglądał się za czymś co mogłoby mu pomóc z drzew zaczęła kapać krew, a w oddali znów zabrzmiały głosy: „Nadchodzi koniec”, Wszystko ogarną płomienie”. Nagle zewsząd zabrzmiały czyste i donośne, ogłuszające dźwięki surm i trąb. Przycisnął ręce do uszu, lecz w niczym to nie pomogło, ciągle czuł przerażający ból w uszach wywołany tym hałasem. Po chwili spośród trąb usłyszał swoje imię, później znowu coraz głośniejsze i wyraźniejsze.
Otworzył oczy. Leżał na białych kafelkach zaplecza sklepu. Nad sobą zobaczył przestraszoną twarz Angeli, która wołała do niego
-Seraf! Seraf! Co ci jest?
-Nic Nic mi nie jest.- Wstał, zakręciło mu się w głowie.- Od jakiegoś czasu mi odbija. Wiesz tak ni z tego ni z owego mi odpierdala.
-Co ty gadasz?- Usiadła i od razu chwyciła po parujący kubek.
-Nie ważne, musisz mi pomóc, a czasu mamy niewiele. Słuchaj.- Napił się łyk gorącej kawy.- Belias był w jakiegoś rodzaju sekcie, to oni go zabili.
-Grzesiek w sekcie?
-No przecież mówię. Te debile wierzą w demony, duchy i inne takie pierdoły. Chcieli przeprowadzić krwawy rytuał by jednego z nich wezwać. Belias powiedział im prosto w profil co o nich myśli oraz że odchodzi i nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Jutro w Warszawie w Mariocie mają jakiegoś rodzaju spotkanie, tam będzie można się dowiedzieć kto go zabił.
W miarę jak mówił Angela stawała się coraz bardziej zaciekawiona, ale też w pewnym sensie przestraszona.
-Skąd to wszystko wiesz?
-Napisał mi list i ukrył go u siebie.
-Nie mógł zadzwonić?
-Dzwonił, ale ja wtedy byłem pijany i spałem jak zabity. Nie mogłem odebrać, więc nagrał się na sekretarkę i powiedział, że napisał list, w którym wszystko wyjaśnił.- Jego oczy zapłonęły gniewem, ale stały się zarazem smutne.
-Może lepiej zadzwonić na policję?
-Policja pierwsze co zrobiła po morderstwie to aresztowała mnie. Jakoś nie mam zaufania do naszego wymiaru sprawiedliwości. Po za tym jestem mu to winien, mogłem mu pomóc, ale leżałem urżnięty w trupa. Po części to moja wina, że zginął.
-Nieprawda. Nie miałeś żadnego wpływu na to co się stało. To nie twoja wina.
-Nie pocieszaj mnie tanimi gadkami. Musimy działać.
-Co masz na myśli.
-Jesteś jedyną osobą, którą znam, która zna się na sprzęcie elektronicznym, a z tego co pamiętam to także umiesz zastawiać podsłuchy. Prawda?
-Już wiem co chcesz zrobić. Dobra pomogę ci.

-Pewny jesteś, że cię nikt nie widział?- Była wyraźnie zdenerwowana.
-Tak. Uspokój się, wszystko jest jak należy.
Siedzieli w dużym hotelowym pokoju. Był ładny, czysty, a co najważniejsze znajdował się tuż obok tego gdzie miało się odbywać spotkanie członków Towarzystwa Prawdy. Wszystkie pluskwy i kamery były już zamontowane w odpowiednich miejscach. Do pokoju obok weszli tylko dzięki umiejętnościom Angeli w zakresie otwierania zamków magnetycznych. Monitoring podsłuchy działały bez zarzutu więc teraz przyszło im czekać, aż zacznie się zebranie, a zgodnie z tym co pisał Belias miało się zacząć za godzinę.
-Zostało nam tylko poczekać, aż się zjawią.- Powiedział po chwili Serafin.- Napijesz się?
-Teraz?- Zdziwiła się blondynka.- Odbiło ci? Za niecałą godzinę będziesz mógł się dowiedzieć się kto zabił twojego najlepszego przyjaciela, a ty chcesz pić?
-Muszę się zrelaksować. Jeden głębszy nikomu jeszcze nie zaszkodził.- Odparł i ruszył w stronę barku. Nalał sobie whisky z colą i wrócił do monitorów.
Siedzieli w ciszy przez większość tej godziny, która została do rozpoczęcia zebrania. Od czasu do czasu tylko któreś z nich odezwało się pojedynczym słowem. Powietrze w pokoju było pełne napięcia. Można je było wyczuć, a jak ktoś miał bujną wyobraźnie mógł je zobaczyć.
W końcu po długich minutach oczekiwania coś się poruszyło na ekranie. Wysoki mężczyzna ubrany w czarny garnitur otworzył drzwi, przez które wpuścił kilka osób, również ubranych elegancko. Rozsiedli się w ciszy wokół stołu. Po chwili mężczyzna, który ich wszystkich wpuścił powstał i rozłożył ręce. Zaczął jaką inwokację, niestety w języku, którego ani Serafin ani Angela nie rozumieli. Melodyjny zaśpiew trwał kilka dobrych minut. Gdy skończył usiadł i dopiero teraz zaczęła się główna część zebrania.
-Już niedługo staniemy się świadkami powstania z martwych naszego największego mistrza, założyciela naszego towarzystwa. Przebudzi się ten, który jako pierwszy człowiek poznał Prawdę i dzięki jego wielkiej mądrości i potęgi umysłu przekazał ją dalej swoim uczniom. Oni przekazywali tę starożytną wiedzę dalej, aż doszła ona do naszych uszów. Pamiętajcie, że uczniów wybierano bardzo starannie co oznacza, iż jesteśmy elitą tego świata i do nas należy żebyśmy oddali dług za potęgę i mądrość jakiej doświadczyliśmy. Niebawem nadejdzie dzień Przebudzenia, a nam oddane będzie za wytrwałość i wierność. Nie długo przywrócimy życie Hrabiemu Saint Germain.
Mówił jeszcze długo. Nie wiele zrozumieli z tego okultystycznego bełkotu. Wszyscy uczestnicy zebrania byli podnieceni. Atmosfera była podniosła i pełna patosu, prawie jak na placu Piłsudzkiego podczas święta odzyskania niepodległości.
Spotkanie trwało około trzech godzin, a dowiedzieli się, że odpowiedni układ planet, gwiazd i linii energetycznych świata pozwala wskrzesić tego hrabiego gdzieś w górach za dwa dni. Ale najciekawsze było to, że potrzebowali do jego przebudzania potrzebowali Serafina. Nie mówili dlaczego, ale ich człowiek miał go tam ściągnąć.
-Co o tym myślisz?- Spytała Angela gdy spotkanie się zakończyło.
-Myślę, że to są jacyś debile, który naprawdę wierzą w te swoje demony.
-Nie mówię o tym. Pojedziesz tam?
-Oczywiście. Nie będą nawet musieli wysyłać kogoś żeby mnie tam zabrał. Ale to nawet lepiej, że mnie potrzebują. Dowiem się o nich jeszcze więcej.
Porozmawiali jeszcze chwilę o tym co usłyszeli i zaczęli pakować sprzęt, a Angela znowu wtargnęła do pokoju obok by zabrać wszystkie pluskwy i kamery. Gdy tam była jemu zadzwonił telefon. To dzwoniła Madzia.
-No część. Co tam?- Zaczął rozmowę.
-Cześć słuchaj mam super propozycję.- powiedział wyraźnie podniecona.- Całkowicie spontaniczną. Wytwórnia chce zrobić koncert na cześć Beliasa. Wiesz taki memoriał.
-To całkiem fajna myśl. A tak przy okazji to kiedy jest pogrzeb, mówiłaś, że się tym zajmiesz.
-No tak. Już wszystko załatwiłam, ale policja coś tam jeszcze chcę zrobić i mówią, że nie mogą oddać ciał w tej chwili. Dopiero za tydzień.
-Aha. To nie zapomnij mnie powiadomić.
-Spoko, spoko. Ale wracając do tego koncertu. Chcą żebyś ty tam wystąpił.
-No pewnie, że wystąpimy z chłopakami. A kiedy i gdzie?
-No i tu jest problem. W górach, gdzieś koło Zakopanego.
Te słowa uderzyły w niego bardziej niż mógłby to zrobić wielki, stalowy młot bojowy. Więc to Madza miała go tam ściągnąć? Więc to ona jest w to wszystko zamieszana? Przez chwilę nie mógł nic powiedzieć.
-SS-Man? Jesteś tam? Powiedz coś.
Jedyne co z siebie wykrztusił to zimne i ciche:
-Ok. Będę.

Sierżant Włodzimierz Remik nie uwierzył w ani jedno słowo tego wariata, i nie dziwił się, że zamknęli go w takim ośrodku. Jedyne czego się dowiedział to czas i miejsce jakiegoś krwawego rytuału. Jechał więc teraz na południe Polski z myślą, że dorwie jak najwięcej tych popaprańców. A ten największy z nich jeszcze sobie koncert urządza. Pieprzony brudas, nie dość, że zabił kumpla to jeszcze będzie go żegnał i grał na jego cześć. Ale niedługo już będzie po wszystkim Za niecałe dwie godziny zacznie się ten rytuał. Odbędzie się na jakimś wzgórzu niedaleko od miejsca koncertu. A on tam będzie i pozamyka, albo powystrzela ich wszystkich.
Zatrzymał się w jakimś podrzędnym hotelu. Zostawił cały swój bagaż. I ruszył samochodem na miejsce. Całe miasto było zapchane ludźmi. Wszyscy w skórach, glanach z długimi włosami. Prawdziwy kurwa festiwal. Ale się zdziwią jak się dowiedzą, że to ich idol zabił ich drugiego idola. Na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmieszek, na tę myśl
Po parunastu minutach udało mu się wyjechać z tego zatłoczonego miasteczka i zobaczyć wzgórze, na którym wszystko miało się odbyć. Zauważył także, że niedaleko jest jakaś duża willa. Wysiadł z samochodu i z bronią w ręku zakradł się na pagórek. Był pusty. Nie licząc wielkiego kamienia na szczycie nic tam nie było. Więc jeszcze ich nie ma. W takim razie przyjrzyjmy się temu pałacykowi.
Podszedł pod samo ogrodzenie słabo oświetlonej posiadłości. Słońce już dawno zaszło, a z tyłu usłyszał pierwsze dźwięki koncertu. Warunki wręcz idealne żeby się tam zakraść niezauważonym i nie usłyszanym. Przeskoczył niewysoki parkan i podszedł do uchylonego okna. Pokuj był pusty, ładnie, bogato urządzony. Gdy miał zamiar już wejść do środka, uchyliły się drzwi. Schował szybko głowę za bluszczem porastającym tę ścianę. Do pomieszczenia wkroczyły dwie młode dziewczyny. Zamieniły kilka zdań i jedna została w drzwiach, a druga podeszła do szafy. Jedna z nich kogoś mu przypominała. Kurwa! Przecież to, ta która dała alibi temu fagasowi. Wiedziałem że są w zmowie! Jednak jego myśli szybko zostały rozproszone. Ta która stała przy szafie właśnie zaczęła się rozbierać. Miała piękne ciało, wręcz idealne. Gładka, dobrze opalona cera, wspaniała figura. Nie mógł z niej spuścić oczu. Znów zamieniły kilka słów i ta, która była ubrana wyszła, a druga wyjęła z szafy ciemny płaszcz, habit lub coś co tak wyglądało założyła go i też wyszła.
Dopiero wtedy otrząsł się z wrażenia jakie na nim zrobiła dziewczyna i wszedł przez okno. Zajrzał do szafy. Zobaczył tam całkiem sporo podobnych strojów. Wciągnął pośpiesznie jeden na siebie. Okazał się wyjątkowo obszerny co pozwalało założyć go na ubranie. Przeszukał później szuflady i szafki, ale nie znalazł nic co mogłoby go interesować. Wyszedł na korytarz i zaciągnął kaptur głęboko na głowę.

Stał tam i czekał. Nie wiedział do końca na co i dlaczego. Dochodziły do jego uszu dźwięki gitar, perkusji i ryk wokalisty. Nie miał pojęcia co ma teraz zrobić, cały rytuał miał się zacząć za pół godziny może mniej, jego występ też. Całkiem niedawno w jego umyśle pojawiła się nowa myśl. Zaczął się zastanawiać nad sensem swojego postępowania. Po co to wszystko robił? Przecież zaraz po otrzymaniu wiadomości mógł zadzwonić na policję i oni by się tym zajęli. Nie miał do nich zaufania, ale to jest ich robota. Ściganie morderców i tak dalej. On natomiast mógłby teraz czekać na swój występ i potem dać z siebie wszystko. Był w takim stanie, że mógłby zrobić wszystko. Występ ten, pod wpływem tak silnych uczuć na pewno pozwoliłby mu na wpisanie się do historii Metalu jako ktoś więcej niż gitarzysta tego zespołu, w którym śpiewał Grzegorz Bielski. Przez cały czas go wkurzał tym, że to właśnie on był na piedestale, a teraz jest okazja by pokazać mu, że on też może. Nie chwila! Przecież to był mój przyjaciel. Mam go pomścić, a nie wybijać się na jego śmierci.
-Naprawdę?- Dźwięk tego głosy go przeraził. Odwróci się chociaż nie musiał. Wiedział do kogo należy. Gdy jednak odwrócił głowę i spojrzał na postać w czarnym płaszczu nie był już za kulisami, ale w ciemnym płonącym lesie powykrzywianych drzew. A przed nim stał Serafin Stanisławowski.- Jeśli nadal chcesz to zrobić nie ma najmniejszego problemu. Weź ten rewolwer, który dała ci Angela i strzelaj.
Był przerażony. Tego było już za wiele. Nie dość, że miał halucynację to jeszcze widział i rozmawiał z samym sobą.
-Nie jestem halucynacją.
Nie to wszystko tylko efekt stresu i odkładanych w organizmie dziwnych toksyn z prochów. On nie jest prawdziwy.
-Taki jesteś pewny. Jestem prawdziwszy niż myślisz. Ale to i tak nic nie zmienia.
-Czego nie zmienia?
-Tego, że musisz wziąć tę gitarę i na niej zagrać.
-A morderca? Ta krwawa orgia, która się niedługo zacznie? Ktoś musi ją powstrzymać.
-I ktoś powstrzyma. Policja już jest na miejscu. Angela po nią zadzwoniła.
-Skąd to wiesz?
-Bo ty to widziałeś.
Rzeczywiście, wtedy na stacji benzynowej. On tankował, a ona rzeczywiście gdzieś dzwoniła. Ale skąd on to wie?
-I tu jest cały żart. Jakbyś nie zauważył jestem tobą, ewentualnie ty jesteś mną. Ale tak jak już mówiłem to nie ma znaczenia. Łap za tę gitarę i graj. Przecież zawsze ci o to chodziło. Wieczna chwała i pamięć. Wybicie swojego imienia na kamieniu ludzkiej pamięci.
-Skoro jesteś taki mądry mów kto zabił Beliasa.
-Ja.- Odpowiedział spokojnym głosem.- Lub jeśli wolisz ty.
-To niemożliwe!
-Tak? A pamiętasz coś z tamtego dnia?
-Byłem pijany.
-Skoro byłeś pijany to musiałeś mieć kaca.
-Ja nie mam kaca.
-Więc skąd pewność, że byłeś pijany. Udawałeś, żeby oszukać Madzię, która odwiozła cię do domu, a ty tymczasem poszedłeś gdzieś indziej. Ciach prach i po krzyku.
-To nieprawda! Madzia jest w to wszystko zaangażowana. To wszystko przez jakąś dziwną sektę. To oni go zabili.
-Te pieprzoną sektę założyłem ja! Tylko po byś ty mógł dzisiaj zagrać najlepiej na świecie.
-Co?
-Słyszałeś. Mogę ci to wyjaśnić. Tutaj mamy sporo czasu. Wszystko zaczęło się od dnia w którym założyliśmy „Tunder and Steel”. Pamiętasz pierwszy koncert? Jak wszyscy chwalili Beliasa, a nie ciebie? Wtedy obudziłem się ja. Z pewną pomocą z zewnątrz, ale jednak. Ty sobie grałeś, piłeś, ćpałeś i tak dalej. Ja w tym czasie dbałem o nasze interesy. Porozumiałem się z pewnym arystokratycznym dupkiem i założyłem Towarzystwo. Debile, którzy do mnie przychodzili nawet nie mieli pojęcia w czym uczestniczą. Tak się to wszystko rozwijało, ale nikt nie widział wielkiego mistrza, którym byłeś ty. Do sekty wstąpiła Madzia, później Belias, wszyscy świetnie się bawili. Aż nadszedł dzień śmierci Grześka. Dowiedział się że to naprawdę, że chcą złożyć ofiarę z człowieka i wymiękł. Ktoś musiał go zabić, ale nikt nie chciał więc musiałem to zrobić sam. Jako że nikt nie wiedział, ze ty jesteś w sekcie zrobiłeś to bezkarnie. Ale najlepszy dowcip to ten koncert. Mój przyjaciel uznał, że do rytuału poza ofiarą konieczne są wielkie pokłady emocji. Chodzi o najbardziej intensywne i skrajne emocje jakie można sobie wyobrazić. Niełatwo jest je wzbudzić, potrzeba czegoś naprawdę silnego. A co może być silniejsze o pioruna i stali? Możesz to zrobić osobiście, wiesz o tym prawda? Czujesz, że możesz. Mój kolega ci pomógł. Napełnił cię siłą, żebyś zagrał tak głośno jak się da, żebyś zagłuszył swoją muzyką, piekielne zastępy. Napełnisz metalem serca widowni i wielka rzesza ludzi oszaleje z emocji, które wzbudzisz. Te same emocje wskrzeszą hrabiego. I jak już łapiesz?
Stał wśród płomieni i nie wiedział co powiedzieć. Był przerażony. To rzeczywiście mógł być on. To rzeczywiście mogła być prawda.

Postacie stały dookoła kamienia na wzgórzu i nuciły cicho jakiś mantryczny zaśpiew. Mężczyzna na górze wznosił modły i krzyczał coś w niezrozumiały języku. W umyśle sierżanta Włodzimierza Remika narastała coraz większa nienawiść. Chciał ich wszystkich powystrzelać, ale jeszcze zachowywał opanowanie. Czekał na odpowiedni moment i pluł sobie w brodę dlaczego nie zawiadomił centrali. Teraz nie mógł tego zrobić. Nie mógł nic zrobić. Było ich za dużo, a on był sam. Wtedy ktoś odwrócił się do niego. Zamarł myśląc, że go zdemaskowali, ale zakapturzony tylko wskazał ręką za niego. Sierżant odwrócił się i zobaczył postać w ciemnym płaszczu z opuszczonym kapturem. Była to dziewczyna, która widział jak przebierała się w pokoju.

-Co z tymi wizjami, snami. Co to było?
-Coś co skłoniło cię do działania.
Serfina otworzył oczy wyraźnie zdziwiony tymi słowami.
-Nie łapiesz co? Gdby nie te sny nie ruszyłbyś palcem. Po części obwiniały cię za śmierć Beliasa. Ale w większości nadawały całej aferze jakiegoś mistycyzmu. Przyznaj, że właśnie tek myślałeś. Miałeś nadzieje rozwiązać starożytną zagadkę, zmierzyć się z demonami, uratować świat.
Ta okrutna drwina wstrząsnęła nim. Ale przyznał racje. Nie zrobiłby nic gdyby nie te halucynacje.
-A jeśli się nie zgodzę?
-Dlaczego miałbyś to robić?
-Ponieważ nie chcę żeby twój martwy kolega powrócił z tamtego świata.
Jego sobowtór roześmiał się głośno, a śmiech wstrząsnął lasem i zmącił płomienie dookoła.
-Widzisz. Tu jest mój najlepszy wałek jaki udało mi się zrobić. Ty już masz moc obudzenia tych emocji za pomocą gitary. Hrabia już cię wynagrodził, i myślał, że pomoże sobie wrócić. Ale nie domyślił się, że jego hałastra jest właśnie rozpędzana przez cały oddział anty-terrorystyczny.

Szedł z dziewczyną pod rękę w stronę kamiennego ołtarza. Ludzie obok się rozsunęli i stworzyli coś na pozór szpalery. Gdy już doszli na szczyt wzgórza, dziewczyna zrzuciła szatę i położyła się na kamieniu. Kapłan przykuł ją kajdanami do ołtarza. Odmówił cicho jakąś modlitwę i podniósł długi nóż.
Wtedy zewsząd zawyły syreny. Zza drzew wyskoczyli policjanci i anty-terroryści. Wszyscy członkowie sekty rzucili się do ucieczki. Sierżant Włodzimierz Remik zdezorientowany, ale zadowolony stał i czekał na swoich kolegów z prawdziwą ulgą. Jego uczucie minęło kiedy dwaj funkcjonariusze w kominiarkach rzucili się na niego i go aresztowali. Dziewczyna na ołtarzu widząc co się dzieje krzyczała „Ratunku! Pomocy”
-Kurwa- Szepnął Sierżant Włodzimierz Remik przyciskany do ziemi przez dwóch jego kolegów.



-Teraz nic nie jest w stanie nam zaszkodzić weź gitarę i idź. Zagraj głośniej niż piekło. Idź i bierz co jest twoje.
Nagle wizja opadła, znów był za kulisami. Stał i patrzył się na publikę. Przed nim pojawiła się Madzia. Piękna jak zawsze. Podała mu gitarę, pocałował go w policzek i szepnęła.
-Daj czadu.
Dam takiego czadu, że się kurwa zdziwisz. Pomyślał i wybiegł na scenę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin