Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Skazana na wzgórza Teksasu [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

sleepysis
Kałamarz


Dołączył: 05 Lis 2008
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:12, 16 Lis 2008    Temat postu: Skazana na wzgórza Teksasu [NZ]

WSTĘP

Wszystko zaczęło się w 1990 roku kiedy to feralnej, marcowej nocy zmuszony byłem zostawić ukochany kraj, jeszcze bardziej ukochaną siostrę i rozpocząć wszystko od nowa. Gdy teraz patrzę wstecz, widzę szczupłą postać piętnastoletniego chłopca, który nie miał zielonego pojęcia o pułapkach otaczającego go świata, a już na pewno nie miał doświadczenia w rozpoczynaniu życia na nowo. Był jeszcze dzieckiem, ale wtedy gdy wymykał się nocą ze śpiącej wioski, wcale tak nie myślał.
Dokładnie pamiętam co myślałem tamtego dnia. Czułem się aż nadto dorosły, a przede mną stał jasno określony cel do którego byłem gotów uparcie dążyć – „dostać się do Ameryki i jakoś sobie poradzić”. W przyszytej od spodu kieszonce spodni leżały bezpiecznie dokumenty i wszystkie oszczędności mojej siostry. Nie było tego dużo, ale przez następne parę tygodni nie zamierzałem wydać ani centa. Taki był plan. Głupi plan.
Przekonałem się o tym już drugiej nocy na statku towarowym płynącym do Nowego Orleanu, gdy skradałem się do toalety. Tylko kompletny naiwniak mógł myśleć, że zdoła ukrywać się w kajucie przez półtora tygodnia. Złapali mnie tuż przy wyjściu. Kulturalnie poczekali aż skończę po czym chwycili mnie za koszulę i wywlekli na zewnątrz. Do dziś pamiętam ich wściekłe miny i panikę w jaką wpadłem, gdy jeden z nich wychylił mnie za burtę. Padało, a wiatr smagał mi twarz zimnymi kroplami, gdy wisiałem tak głową w dół słysząc huk fal, które wydawały się tak blisko. Odpowiadałem na wszystkie pytania, skąd jestem i co tu robię choć miałem trzymać gębę na kłódkę. Gdy wydusili ze mnie gdzie się dotąd ukrywałem, dorwali mój plecak i zaczęli go dokładnie przetrzepywać. Wszystko co miałem znalazło się na mokrym pokładzie. Patrzyłem jak te kilka zdjęć, które zabrałem ze sobą odfruwają z wiatrem. Reszta szybko namakała w kałuży. Nie znaleźli tego czego szukali.
-Gdzie masz pieniądze?- usłyszałem.
-Nie....nie mam – wyjąkałem i skuliłem się, gdy jeden z nich podszedł do mnie. Na ramieniu, pamiętam, miał kolorowy tatuaż przedstawiający lwa rzucającego się do ataku.
-Słuchaj mały, albo płacisz za przejażdżkę, albo żegnasz się z życiem, jasne?! – wychylił mnie znów za burtę, tym razem tak mocno, że byłem pewien że już lecę w dół. Wrzasnąłem i rozryczałem się jak dziecko, którym zresztą byłem. Błagałem i krzyczałem ile sił w płucach bezskutecznie starając się złapać barierki.
-Pieniądze, mówię ostatni raz.
-Mam w kieszeni – wykrzyczałem trzęsąc się jak osika. Wciągnął mnie z powrotem i wystawił rękę. Z nerwów nie mogłem dotrzeć do małej , ukrytej kieszonki. Zniecierpliwiony mężczyzna chwycił mnie i zaczął ściągać mi spodnie. Gdyby nie to, że byłem w kompletnym szoku, na pewno bym próbował się bronić, ale wizja śmierci w falach morskich kompletnie mnie sparaliżowała. Zdjął mi spodnie całkowicie i zaczął przeszukiwać kieszenie. Oczywiście znalazł co chciał i zaczął też przeglądać paszporty. Siedziałem w kałuży z gołymi nogami, a zęby dzwoniły mi ze strachu, ale gdy zobaczyłem, że w jego wielkie łapska dostały się moje papiery, krzyknąłem piskliwym głosem:
-Proszę, nie wyrzucaj ich, to moja jedyna szansa!
Bez paszportu mogliby mnie deportować, a to byłby koniec. Równie dobrze mógłbym się wtedy sam rzucić do oceanu.
Spojrzał na mnie z pogardą i rzucił mi książeczki.
-Te marne kilkadziesiąt dolarów to nawet nie jedna trzecia biletu do Nowego Orleanu, chłopie.
-To wszystko co mam.
Nie wiem co sprawiło, że nie wyrzucił mnie za burtę. Może zmiękczyły go widoczne na moich nogach blizny i siniaki, a może już wystarczająco się nade mną poznęcał, ale rzekł:
-Zobaczymy co jutro powie szef. Jak każe nam pozbyć się ciebie, nie zawahamy się.
Zamknęli mnie w innej kajucie na klucz i odeszli.
Jak się domyślacie nie wyrzucili mnie następnego dnia, ani żadnego innego, ale nie było łatwo. Zwłaszcza na początku. Wydawało mi się, że chcą zrobić wszystko bym szybko pożałował, że znalazłem się na tym statku. Szorowałem pokład czasami kilka razy dziennie, czyściłem kajuty, zmywałem gary i robiłem wiele innych, żmudnych czynności, które często należały do obowiązków kogoś innego. Z przyjemnością się mną wyręczali, a ja, o dziwo, byłem im za to wdzięczny. Pierwsze dwa dni ukrywania się w kajucie były prawdziwym koszmarem nerwów i niepewności. Później wszystko było jasne i z czasem czułem już tylko bóle mięśni i kręgosłupa od noszenia ciężarów. Wiedziałem, że część tego co musiałem robić nie miała żadnego sensu. Wynajdywali mi zajęcia bym wiedział, że nie ma nic za darmo. Mimo to po kilku dniach przyzwyczaili się do mnie, a ja do nich. Raz po raz zapraszali mnie do gry w karty. Gdy miałem szczęście i udało mi się ich ograć, zwracali się do mnie per „pan”, a gdy wtapiałem, przekształcało się to w „zmiataj szorować gary, knypku”. Polubiłem ich jednak wszystkich, a najbardziej głównego mechanika, Winstona, któremu długie, jasne włosy opadały na oczy. Zupełnie jak moje, zanim siostra nie zgoliła ich prawie do zera dla niepoznaki. Pocieszałem się, że w Ameryce, za kilka miesięcy znów będę wyglądał jak ja.
Statek płynął do Nowego Orleanu, ale zatrzymywał się także na kilka dni w Nowym Jorku. Dowiedziałem się o tym dopiero w połowie drogi i gorączkowo zacząłem zastanawiać się gdzie będzie mi lepiej. Nowy Jork, miasto gangsterów i biznesmenów. Trzeba mieć tam dużo pieniędzy – myślałem – ale można też pewnie dużo zarobić. Jak zwykle byłem naiwny i myślałem „jakoś to będzie”.
Gdy postawiłem wreszcie stopę na stałym lądzie, wstąpił we mnie nowy duch i postanowiłem już teraz rozstać się z moją załogą. Nie do wiary, ale było nam smutno, a gdy Barry – facet który omal nie zabił mnie wyrzucając za burtę – wcisnął mi do ręki osiemdziesiąt dolarów, które mi wcześniej odebrał, myślałem, że go uściskam. Poklepali mnie po plecach i życzyli powodzenia posyłając pełne wątpliwości spojrzenia.
-Jak zmienisz zdanie, mały, to odpływamy za trzy dni !

I tak oto wylądowałem w Nowym Orleanie....






I

-Chcę wam powiedzieć tylko jedną rzecz. Rujnujecie mi życie!!! - użyła całej swojej energii by wykrzyczeć to najgłośniej jak tylko mogła, a potem jeszcze ostentacyjnie trzasnąć drzwiami.
Ellen Evenger spojrzała na męża zatroskanym wzrokiem. Ten potarł czoło wzdychając.
-Przejdzie jej...Tam też jest dobra szkoła, znajdzie przyjaciół. Poradzi sobie z tym. Nie ona pierwsza przeprowadza się do innego kraju.
-Mam nadzieję - Ellen przytuliła się - bo ja tak niezmiernie się cieszę!


Mollie Evenger rozglądała się wokoło. Skończyły się szerokie ulice, sklepy i wysokie budynki. Skończyło się jej życie. Tak to teraz czuła. Jechali po wyboistej drodze, a naokoło roztaczały się zielono szare wzgórza.
Poprawiła słuchawki od walkmena. Nie mogła słuchać jak matka wydaje te wszystkie ochy i achy.
-Oh, jak tu pięknie, spójrz Mollie.
Dziewczyna tym bardziej wetknęła nos w książkę, której oczywiście nie czytała. Złość gotowała się w niej od kilku dni. Dziś jeszcze doszła rezygnacja, bo wszystko stało się faktem. Przeprowadzają się do Bradville. Musiała pożegnać się ze wszystkimi...ze wszystkim. Zacisnęła zęby.
Poranek był piękny. Rosa lśniła srebrzyście na trawach wzgórz, figlarnie postrzępione chmurki, które wschód słońca zabarwił na różowo-złoty kolor, mknęły szybko jakby spieszyły się w inne miejsce, by obwieścić nastanie cudownego dnia. Jednak piękno natury nie docierało dziś do załamanej piętnastolatki. Powróciła potworna złość na rodziców. Jak mogli zrobić jej coś takiego? Nie pytając o zdanie, po prostu zadecydować o jej przyszłym życiu. Co ją może czekać w takiej norze? Z dala od cywilizacji? Jeśli z powodu pracy trzeba było postarać się o nowy dom, to czemu nie w mieście? Czemu nie w Texas City? Czemu nie w Houston? Bo ojciec kocha naturę. Jak zwykle jej upodobania najmniej się liczyły. Teraz też zamiast wygodnie siedzieć na tylnym siedzeniu samochodu, jechali rozklekotaną bryczką, bo myślał, że jak zobaczy to „piękno dookoła”, zmieni zdanie. Niedoczekanie...
-Ach, jakie prześliczne miejsce! - zawołała Ellen dodatkowo unosząc się na wozie. Mollie już miała odwrócić głowę w inną stronę, ale jej wzrok jakby przykleił się do obrazu jaki ujrzała.
Znajdowali się teraz na szczycie stromego pagórka i oczom ich ukazała się cienista dolinka, a w niej mały, trochę zaniedbany domek, tak uroczo wkomponowany w otaczający go z dwóch stron lasek, że sprawiał wrażenie jakby się do niego tulił. Szczyty drzew kąpały się w porannym słońcu, a nad nimi górował beztrosko kręcący się okrągły wiatrak. Dało się zobaczyć sieć ścieżek prowadzących w głąb doliny.
-Kto tu mieszka? - usłyszała jak mama zadaje pytanie, które i jej chodziło po głowie.
-Tak. To farma Starego Joe. Za tym gajem znajduje się jego rancho.
-Stary Joe?- Elen spojrzała na męża.
-eee...to znaczy Joe Baker. Mówiłem ci o nim.
-Ten farmer, hodowca koni?
-Tak.
Mollie oglądała się za doliną jak zahipnotyzowana. Złapała się na tym, że wyobraża sobie jak kroczy pośród tych bujnych drzew i kwiatów. Ale co z tego? Ich dom ma być w “miasteczku” i na pewno nie będzie przypominał niczego podobnego. Uśmiechnęła się pod nosem na myśl, że na pewno ta ruina w dolinie spodoba jej się bardziej niż wypucowany i wychuchany dom, z którego rodzice tak się cieszyli.

Samo Bradville było małym „miasteczkiem”, w którym ludzie krzątali się jak mrówki i każdy się znał. Na peryferiach miasta stał nowy, okazały dom z piękną werandą i dużą liczbą małych rzeźbionych balkoników. Bez wątpienia był to najbogatszy dom w Bradville.
-Cudowny!- zachwycona Ellen rzuciła się mężowi na szyję- wygląda nawet piękniej niż na zdjęciach!
Zdawała się nie zauważać tych ciekawskich spojrzeń sąsiadów i ludzi, którzy „przypadkiem” znaleźli się akurat na samym końcu ulicy. Mollie widziała ich aż za dobrze i z ulgą szybko weszła za rodzicami do środka. Z niechęcią patrzyła na gołe, białe ściany, od których czuć było jeszcze zapach farby i wapnia. Podczas gdy jej matka rozpływała się w zachwycie, ona patrzyła na wszystko krytycznym okiem. Nie chciała tu przyjeżdżać, zostawiać przyjaciół, dom, kurs tańca, szkołę. Nie znosiła zmian, a zwłaszcza tak gruntownych zmian. W jej mniemaniu zaczynała wszystko od początku i nie była tym zachwycona. W Toronto było całkiem inaczej i zdawało jej się, ze lepiej. Poszła obejrzeć swój pokój. Znajdował się na piętrze i na razie nie było w nim co podziwiać. Wyjrzała za okno. Gdzie okiem sięgnąć wszędzie roztaczały się faliste wzgórza.
-Boze, gdzie ja jestem ?- pomyślała i zebrało jej się na płacz - tu nic nie ma..
Głośny śmiech rodziców wyrwał ją z zamyślenia. Zeszła na dół.
-I jak? -spytał ją ojciec.
-Tak jak się spodziewałam-odpowiedziała Mollie bez większego entuzjazmu.
-Tylko tyle?- pani Evenger nie rozumiała obojętności córki.
-A czego się spodziewałaś?- odburknęła.-Może mam powiedzieć, że czuję się jak w domu?
Jej mama spojrzała wymownie na męża.
-Zapewniam cię, że najpóźniej za tydzień powiesz, że kochasz to miejsce.- rzekł ojciec Mollie.
-"Jasne"- pomyślała dziewczyna i zeszła pomóc wnosić bagaże.



II


Mollie otworzyła sennie oczy i od razu oślepił ją blask letniego, texańskiego słońca, które wpadało przez nie osłonięte niczym dość szerokie okno. Przeciągnęła się leniwie i siadła na materacu. Nie otwierając oczu próbowała przywołać w pamięci wizje ze snu. Widziała siebie w Toronto wraz z paczką przyjaciół. Był normalny, ciepły dzień, restauracja wypełniona po brzegi, a na ulicy huczały samochody i dały się słyszeć krzyki małych dzieci. Był to jej świat, który musiała zostawić. Dlatego nie spieszyło jej się otwierać oczu i doznawać rozczarowania, że był to tylko sen. Mimo to wstała i wyjrzała przez okno. Jakaś niewidzialna siła kazała jej wyjść na balkon. Gdy tylko otworzyła drzwi owiał ją niesamowity, ciepły, pachnący wiatr. Na horyzoncie widać było pasmo gór, które poprzez zanikającą już poranną mgłę, wydawały się błękitne. Sięgając wzrokiem bliższych terenów, dało się zauważyć piaszczyste dróżki biegnące między wzgórzami. Po ich obu stronach falowały korony drzew. Przez chwile patrzyła w przestrzeń, która działała dziwnie kojąco, ale po chwili rzeczywistość znów ją dopadła. Ten pokój, te ściany, ten dom, nie mogła tu zostać ani chwili dłużej. Szybko sie ubrała i zbiegła na dół.
Wyszła na zewnątrz. Dookoła domu nadal była niemal goła ziemia. Nowa trawa zaczynała dopiero wyrastać, wszystko wyglądało jeszcze tak surowo i niegościnnie. Przez chwilę przemknęła jej przez głowę myśl, że mogłaby się zatroszczyć o to. Wreszcie ma swój kawałek ziemi, coś czego nie miała i nie mogła mieć w mieście, w Toronto, coś co mogła sama stworzyć. Może mogłaby to zrobić tak jak zrobił to właściciel doliny....
Na horyzoncie pojawiła się mama.
-Mollie, kochanie, wiem że to jeszcze nie wygląda imponująco, ale może coś na to poradzimy. Jak myślisz, zaprojektujemy sobie własny ogród? Co powiesz na rząd świerków, tam pod bramą?
-Nie obchodzi mnie to - nachmurzyła się - moje zdanie przecież się nie liczy.
-Ależ...
-Róbcie co chcecie i tak nigdy nie polubię tego miejsca - rzekła i choć miała chęć zajrzeć do stajni, pobiegła z powrotem do pokoju. Zdawała sobie sprawę, że to co powiedziała, powiedziała wbrew sobie, ale gwałtowny gniew który ujawniał się na widok rodziców nie mijał. Gdy usiadła na parapecie zapatrzona w dal za oknem, usłyszała dzwonek telefonu. Wiedząc, że używają go tylko przyjaciele, zerwała się i podekscytowana złapała słuchawkę.
-Tracy? To naprawdę ty?! Ale się cieszę!
-Cześć bidulko. Jak ci tam? Tęsknimy za tobą.
-Nie mów tak nawet, bo się rozpłaczę. Ja też za wami tęsknię i chyba oszaleję. Nie uwierzysz, gdzie jestem. To jakiś horror!. Wszędzie pełno piachu, moja wioska do dosłownie parę domów, parę sklepów, brakuje saloonu i siedziby szeryfa!
Usłyszała śmiech po drugiej stronie.
-Naprawdę! Ludzie jeżdżą na koniach, w kowbojskich kapeluszach, mają nawet chustki u szyi!
-Oh nie narzekaj, może spotkasz jakiegoś Billy Kida.
-Przestań, chcę się stąd wydostać. Nie wierzę, że mam tu mieszkać. Na zawsze. Tu się nic nie dzieje! Do szkoły będę miała całe kilometry.
-Odwiedzimy cię kiedyś.
-Mam nadzieję, że do tego czasu nie oszaleję.
-Ty już jesteś szalona. Pomyśl, że to szansa dla twojego taty.
-A niech go... - drzwi otwarły się i głowa taty pojawiła się w pokoju.
-Można?
Wywróciła oczami.
-Muszę kończyć. Pa, Tracy, zazdroszczę ci twego życia- rzekła wyraźnie patrząc przy tym na ojca.
-Mollie...tak dłużej być nie może. Zrozum..
-Ja mam zrozumieć? Ale nikt nigdy nie spytał mnie o zdanie. Wybacz tato, ale nigdy ci tego nie wybaczę.- wyszła. Zaszyła się w stajni, gdzie koń, którego ojciec kupił od Starego Joe, skubał siano. Parsknął, gdy weszła, jakby chciał się przywitać.
-Cześć Oliver. - poklepała go po kasztanowej szyi i od razu poczuła się lepiej.
-Wiesz... w Toronto też miałam konia. Może nie był całkiem mój, ale na nim uczyłam się jeździć. Już za nim tęsknię. Dobrze, że przynajmniej mam ciebie.
Nagle poczuła nieodpartą chęć, by dosiąść Olivera i wyjechać gdzieś hen na wzgórza. Z dala od tego domu. Oh, pojechać do tej doliny! Zobaczyć ją z bliska. Właśnie, czemu nie?
-Mollie, dokąd jedziesz? - ojciec stał przy bramie, gdy wyprowadzała konia.
-Nie wiem, gdzieś, może do tej doliny, którą widzieliśmy po drodze.
-Ah, nie jedź tam, niech Joe cię nie widzi.
-Co? - uniosła brew - czemu nie?
-Każdego nastolatka przepędza ze swego terenu, może być niebezpieczny, gdy ktoś zakłóca mu spokój.
-Tato, co ty bredzisz. To jakiś dziwak?
-Nie, tylko lata temu, grupka pijanych wyrostków podpaliła mu dom. W pożarze zginęły jego żona i córka...Ma uraz. Trochę zdziwaczał. Pojedź sobie gdzie indziej, tyle tu przestrzeni.
-Daj spokój, tato. Przecież nic złego nie zrobię. Tylko pozwiedzam.
-Uszanuj jego wolę i nie kręć się tam.
-To co ja mam tu robić?? Wywozisz mnie gdzieś na koniec świata, do jakiejś wiochy, a jak już jest coś godnego uwagi to mam się trzymać z daleka??
-Nie zaczynaj znowu.
Wsiadła na konia i ruszyła hardo drogą.
-Mollie, nie tak szybko, to nie szkółka jazdy, tu nikt cię nie pilnuje. - usłyszała za sobą.
Dziewczyna zmierzała za miasto. Gdy ostatnie budynki zostały za nią, puściła się cwałem przed siebie. Czuła się wolna jak ptak. Pierwszy raz miała do czynienia z takim uczuciem. Nikt nie mógł jej teraz powstrzymać i każde wzgórze mogło kryć za sobą jakąś tajemnicę, jakieś piękne dzikie miejsce, a ona mogła je teraz wszystkie odkryć. Dotarłszy na szczyt jednego z większych wzgórz zaskoczona zobaczyła znajome miejsce. Dolinę Starego Joe. Zupełnie nieświadomie się tam znalazła. Pamiętając o słowach taty z utęsknieniem wpatrywała się w to bajeczne, tajemnicze miejsce i zauważyła samego Joe, który dosiadłszy konia ruszył w stronę miasta.
-Nie...- pomyślała- to nie może być prawda. Taka okazja może się już nie zdarzyć!
Przeczekawszy niecierpliwie, aż Stary Joe zniknie za zboczem wzgórza, ruszyła do doliny. Konia przywiązała za kępą krzaków, a sama zbiegła w dól. Gdy znalazła się w dolinie, usłyszała trele, jak jej się zdawało chyba tysiąca ptaków. To było niezwykłe. Było tam tak głośno, ale hałas ten wkomponowany w szelest liści poruszanych lekkim wiatrem tworzył cudowną muzykę przyrody. Oczarowana dziewczyna zagłębiła się bardziej w gaik. To co zobaczyła przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Pośród soczyście zielonej trawy porastającej gęsto ziemie, widniały kępki starannie posadzonych i widać pielęgnowanych kwiatów. A więc były tam przepełnione fioletem późne fiołki, błękitne jak niebo, drobne kwiatki przypominające niezapominajki... Wiele z tych roślin Mollie widziała po raz pierwszy i nie mogła sie nadziwić takim bogactwem najprzeróżniejszych gatunków. Gdzie by nie poszła wszędzie dochodził do niej słodki zapach kwiatów. Dziewczyna szła ostrożnie, by niczego nie zniszczyć. Odnalazła nawet sieć ścieżek, które nikły pod dość bujną trawą. Posuwała się powoli myśląc nieprzerwanie o szczęściu jakie ją spotkało. A już miała zrezygnować z tej doliny, zapomnieć o niej, dać sobie spokój. Gdyby Stary Joe nie wyszedł zapewne tak by sie stało. Wreszcie lasek zaczął się przerzedzać i Mollie dotarła do zagrody i stajni. Były one wspaniale ukryte wśród drzew. Ale z przeciwnej strony widniały faliste wzgórza. Tą właśnie droga konie wychodziły na wypas. W zagrodzie nie było ani jednego konia, co zdziwiło Mollie. W taki upalny dzień konie powinny przebywać jak najwięcej na świeżym powietrzu, zwłaszcza, że w tak zacienionym zakątku nie grozi im nic ze strony słońca. W tym właśnie momencie usłyszała tętent kopyt stada koni i zamarła w bezruchu. Pociemniało jej przed oczami. Kompletnie nie wiedziała co robić. Odwróciła się i ujrzała stado koni pędzących w kierunku zagrody. Pędem pobiegła w stronę z której przyszła. Nie zważała już na nic, tylko biegła jak mogła najszybciej. Gdyby Stary Joe ją zobaczył...Wreszcie ujrzała domek. Odetchnęła i skryła się z tyłu." Muszę jeszcze tylko przebiec przez podwórze"- pomyślała. Zaczęła gorączkowo układać plan. Wyglądnęła za róg ściany. Nikogo nie było widać, panowała cisza. Taka cisza, że wyraźnie czuła bicie jej serca, które waliło jak młotem. Nagle usłyszała stukot końskich kopyt, tuż za jej plecami. Odwróciła się i przerażona przylgnęła plecami do ściany. Wielki łeb konia nachylił się ku niej.
"To koniec" -pomyślała i zerknęła na jeźdźca. Spojrzała w górę i zastygła. Na koniu siedział chłopak , na oko 18 letni, zbyt długie blond włosy wydawały się wchodzić mu do oczu, które teraz bacznie się w nią wpatrywały. Nie był to z pewnością Stary Joe, ale jednak nie ulżyło jej ani trochę. Spuściła oczy, nie była zdolna wypowiedzieć nawet jednego słowa na usprawiedliwienie się. On zaś zszedł z konia.
-Co tu robisz?- usłyszała.
Niepewnie podniosła głowę i spojrzała na niego. Przecież nie mogła mu powiedzieć, że myślała że poza Starym Joe nikt tu nie mieszka. Czuła jak policzki pala ją ze wstydu, a w głowie miała zupełną pustkę. Cisza dzwoniła w uszach mimo ptaków, wiatru, szelestu liści. Po chwili odzyskała głos i swój charakterek. Odsunęła łeb konia i wyszła na drogę otrzepując koszulkę.
-Dobre pytanie... Powinnam być teraz w Toronto na imprezie i nie mieć pojęcia o Bradville.
Odpowiedź trochę go zaskoczyła, ale tylko na moment.
-Ja pytam co robisz tutaj. Podczas nieobecności Joe.
-Jestem jego znajomą.
-Ah...i dlatego się skradasz?
-Ależ ja się wcale nie skradam! Musiało ci się...- zamilkła gdy zobaczyła dziwne iskierki w jego oczach, jakby oznakę skrywanego uśmiechu.
-Przyszłam pozwiedzać.
-Jeśli jest tak jak myślę, jeśli on nie wie , że tu jesteś...radzę żebyś już sobie poszła. Gdyby cię zobaczył...byłby wściekły.
“To jakim cudem ty tu jesteś” - pomyślała, ale kiwnęła tylko głową i pospiesznie wspięła się po zboczu, gdzie czekał Oliver.
Słyszała, że jedzie za nią, ale nie czuła już się tak okropnie. Może tylko trochę niezręcznie, że ktoś ją nakrył. Zresztą co on mógł sobie pomyśleć, że przyszła coś ukraść? E...Chyba nie. Czy uwierzył? "Mam nadzieję"- pomyślała w duchu i skierowała konia prosto w stronę Bradville. Ten nieznajomy chłopak był pierwszą osobą zbliżoną do niej wiekowo jaką spotkała w Texasie, choć niewątpliwie był starszy. Właściwie nie przyjrzała mu się dokładnie, ale zapamiętała wyraz jego twarzy, gdy ją zobaczył. Był zdumiony do granic możliwości. Jego ciemnoniebieskie oczy patrzyły z niedowierzaniem na nią i zdawało jej się że również z lekkim zainteresowaniem. Mimo, że była strasznie ciekawa kim on jest i co robi u Sarego Joe, miała nadzieję, że już więcej go nie spotka i nie będzie musiała czuć się tak niezręcznie. Pospiesznie jechała w stronę miasta.

III


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin