Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Tylko nie TO! [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Vanilla
Kałamarz


Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zielonej łączki.

PostWysłany: Nie 16:24, 16 Mar 2008    Temat postu: Tylko nie TO! [NZ]

Po dłuższym wahaniu, postanowiłam opublikowac tu moją grafomanię. Bo w porównaniu z innymi tekstami na tym forum, inaczej nie mogę tego nazwaćSmile
Jeżeli macie ochotę, to czytajcie, będzie mi miło jeśli także skomentujecie. Konstruktyna krytyka zawsze mile widziana.

Rozdział 1

Na korytarzach i w zakamarkach ogromnego budynku Magicznego Instytutu Eksperymentalnych Metod Pomocy, panowała błoga cisza. Przez strzeliste, gotyckie okna, wpadały do wnętrza smugi popołudniowego słońca, tańcząc na marmurowej posadzce i złoceniach ram podstarzałych obrazów. Za oknem świat malowniczo zmieniał szatę na jesienną, okrywając drzewa oraz krzewy złotymi, czerwonymi i brązowymi liśćmi. Intensywnie zielony przez całe lato trawnik zaczynał powoli tracić swą barwę, stając się coraz bardziej spłowiały. Wiatr ze świstem przeganiał po otaczającym budynek parku brunatne liście, raz unosząc je w górę, to znów ciskając gdzieś daleko. W wodzie stojącej wśród dębów i wierzb kamiennej fontanny z ukruszonym posążkiem Amora, pływało smętnie kilka zbutwiałych listków i trzy zdechłe muchy. Na niebie kłębiły się szaro - granatowe chmury, zwiastujące nadchodzący deszcz, a cały ogród i park spowite były delikatną mgłą.
Wśród tej usypiającej, leniwej ciszy popołudnia, po marmurowej posadzce korytarza starego budynku, rozległo się energiczne stukanie obcasów. Z każdą chwilą stukot przybierał na sile, aż zza węgła wychynęła wysoka pięćdziesięciolatka ubrana w całkowicie aseksualny kostium z ekologicznego płótna w kolorze zgniłych wodorostów. Przypominał on worek na kartofle z wyciętymi otworami na ręce i głowę. Kobieta władczym gestem przyciskała do piersi stos grubych książek, próbując zarazem bezskutecznie poprawiać wymykające się z misternego koczka na czubku głowy, kosmyki blond włosów. Nie była brzydka, jednak zaciśnięte w surowym geście wąskie usta sprawiały, że budziła raczej respekt niż sympatię. Małe niebieskie oczka okolone jasnymi rzęsami patrzyły na świat z odcieniem krytycyzmu i dezaprobaty. Owszem, kiedyś była zupełnie inna, jednak bieg życia i praca z przysparzającą ciągłych utrapień młodzieżą w Instytucie, zmieniły nieco jej postrzeganie rzeczywistości.
Stała się cyniczna i oschła, próbując taką postawą ukryć swoje życiowe niepowodzenia.
Również w miłości.
W szkole tej, szumnie zwanej Magicznym Instytutem Eksperymentalnych Metod Pomocy, pełniła funkcję zastępcy dyrektora, a zarazem wykładowcy przedmiotu, jakim było maskowanie się przed ludźmi.
Maura Derdak, bo tak właśnie miała na imię kobieta, westchnęła ciężko, poprawiając zsuwające się książki. Tego dnia z pewnością nie mogła zaliczyć do udanych. Stosy prac domowych do sprawdzenia, kilka protokołów do napisania i jeszcze, co najgorsze, nieustanne prace nad planem zaliczeń semestralnych dla uczniów Instytutu.
Zmierzała właśnie w stronę pokoju nauczycielskiego (przez uczniów zwanego po prostu Legowiskiem Gadów), gdzie miała odbyć się narada w sprawie opracowania tych nieszczęsnych zadań egzaminacyjnych. Już miała skręcić w prawo, gdy nagle usłyszała szaleńczy chichot i szepty kilku osób, dobiegające z wnętrza stojącej na samym końcu korytarza, ogromnej dębowej szafy z mosiężnymi okuciami.
Maura ściągnęła brwi, podchodząc ostrożnie do starego mebla. To jej się zdecydowanie nie podobało. Położyła stertę książek na podłodze i energicznym ruchem otworzyła skrzypiące drzwiczki, z zaskoczeniem obserwując co się dzieje.
Z szafy na marmurową posadzkę wypadły z hukiem trzy rozchichotane nastolatki i jeden wysoki chłopak, którego Maura Derdak znała aż za dobrze. Za całą czwórką wytoczyły się z cichym brzękiem dwie szklane, niewinnie wyglądające buteleczki.
Jasne.
Maura z rosnącą irytacją i gniewem obserwowała zachowanie całej czwórki. Dziewczyny ze śmiechem i niezbyt kulturalnym czkaniem usiłowały wstać wspólnymi siłami, jednak próby te kończyły się niezmiennie porażką, która wywoływała w nich nowe wybuchy wesołości. Chłopak natomiast po kilku mrugnięciach w celu przyzwyczajenia się do światła, wstał zupełnie bezproblemowo, otrzepując z kurzu tyłek w granatowych dżinsach Diesla. Miał czarne, niesfornie opadające na oczy włosy i ciemną karnację. Oczy w kontrastowym kolorze lazurowego nieba, wlepił w twarz profesor Derdak, która wyglądała tak, jakby miała zaraz dostać apopleksji. Był niewątpliwie przystojny, szczególnie teraz, gdy na jego ustach błądził szelmowski i nieco zarozumiały uśmieszek. Co najlepsze, wyglądał na zupełnie trzeźwego.
- Danielu Horn! Co to ma znaczyć?! – zapytała pani Maura, wpijając w stojącego przed sobą chłopaka lodowate spojrzenie. – O ile się nie mylę, a z pewnością się nie mylę – dodała jadowicie – powinieneś teraz siedzieć w Sali Północnej, oglądając z innymi uczniami projekcję filmu na temat ubocznych skutków używania bulw lastagonii przy sporządzaniu Naparu Zapomnienia! Tak samo zresztą jak te oto panny! – wykrzyknęła, wskazując zakończonym spiczastym paznokciem palcem, na leżące na podłodze nastolatki.
- Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy – powiedział chłopak, nie mogąc się niestety powstrzymać od szerokiego uśmiechu na widok dyszącej wściekłością nauczycielki.
Tym pogrążył się zupełnie.
Czerwona jak piwonia, profesor Derdak zamaszystym ruchem zebrała dwie leżące obok szafy butelki, rzucając krótko w stronę Daniela:
- Miarka się przebrała, chłopcze. Idziemy do dyrektora.
Daniel wzruszył ramionami, ruszając za profesor Derdak i zostawiając wciąż chichoczące koleżanki za sobą.
- Wy też za mną! – zawołała w ich stronę gromkim głosem pani profesor, powodując stopniowe otrzeźwienie dziewczątek. Dopiero teraz zaczęły zdawać sobie sprawę z tego co się stało, zerkając na siebie nawzajem w przerażeniu. Tak jak wcześniej szaleńczo się śmiały, tak teraz zaczęły żałośnie beczeć, rozmazując sobie na całych twarzach kredkę do oczu i tusz do rzęs. Daniel zerknął na nie z nie mniejszym przerażeniem. Obawiał się, że ich stan nie pomoże mu w wykręceniu się jakoś z tej sytuacji. Wcześniejsze wygłupy zawsze dało mu się jakoś zatuszować, ale to...
Daniel Horn nie należał do ludzi, którzy zbytnio się czymś przejmują. W szkole był typem zdolnego, aczkolwiek leniwego chłopca, bazując głównie na swym uroku osobistym i sprycie. Wśród nauczycieli wzbudzał albo głęboką awersję, albo bezgraniczne uwielbienie i zaufanie. Potrafił świetnie udawać, dlatego nikt nigdy nie wiedział, jaki naprawdę jest Daniel. Dziewczyny uwielbiały go za jego wygląd, nonszalancję i charyzmę, starając się chociażby zwrócić na siebie jego spojrzenie, gdy przechodził obok. Także jego wybryki i ciągłe wizyty na dywaniku u dyrektora sprawiały, że dla większości uczennic Instytutu był jeszcze bardziej interesujący.
Usiadł na obitym zielonym pluszem fotelu w poczekalni u dyrektora, na wprost drzwi z przytwierdzoną tabliczką z nazwiskiem „Beatus Jaskier”. Bywał tu tak często, że pomyślał sobie kiedyś, iż nie byłoby głupim pomysłem przeniesienie tu własnej szczoteczki do zębów.
Po kilkunastu minutach z gabinetu wyszła profesor Derdak z zadowolonym uśmiechem na ustach, a za nią wydreptały pociągające nosem dziewczyny. Wszystkie trzy usilnie starały się uniknąć jego wzroku, co go nieco zaniepokoiło.
- Pan dyrektor już czeka – oznajmiła mu pani Maura głosem ociekającym fałszywą słodyczą.
Daniel podniósł się i wszedł do gabinetu, gdzie ogarnął go pomarańczowy półmrok. Przy olchowym biurku siedział rudowłosy mężczyzna, zasępionym wzrokiem wpatrując się w stojącego naprzeciw chłopaka. Sam przed sobą musiał przyznać, że mimo jego przeróżnych wygłupów, naprawdę go lubił. Często umarzał mu karę, a gdy Daniel do niego przychodził, rozmawiał z nim o piłce nożnej albo hokeju na lodzie, częstując go przy tym herbatą i ciasteczkami. Traktował go niemalże jak własnego syna. Bronił go przed innymi nauczycielami, przekonując ich, że to wcale nie jest zły chłopak.
Teraz niestety musiał przyznać, że Maura miała całkowitą rację. To, co zrobił Daniel, kwalifikowało się do niezwłocznego usunięcia go ze szkoły.
- Usiądź, Danielu... – powiedział, wskazując ruchem ręki na puste krzesło. – Wiesz czym grozi to co zrobiłeś?
Daniel spuścił głowę, czując się jak ostatni debil. W głosie Jaskra bez problemu dało się wyczuć zawiedzenie i smutek. Sam doskonale zdawał sobie teraz sprawę z tego, że tym razem nieco przesadził. Przewidywał też, co może się za chwilę stać.
Podniósł głowę, spoglądając dyrektorowi prosto w oczy.
- Panie profesorze... Czy mógłbym prosić o jeszcze jedną szansę?
Beatus Jaskier zaśmiał się gorzko.
- Którą szansę z kolei? Horn, czy ty się w ogóle słyszysz?
Daniel zamilkł, wbijając wzrok w swoje buty i zastanawiając się co będzie robił, gdy go wywalą go na zbity pysk ze szkoły.
Po chwili ciszy, dyrektor wstał z fotela, podchodząc do uginającej się pod stosem różnorakich kartotek półki. Wyciągnął z niej jeden segregator i rzucił go na biurko. Na okładce widniał napis: „Aurelia Modra, Katowice”. Jaskier usiadł ciężko w fotelu, jedną ręką pocierając w zamyśleniu policzek, a drugą przeglądając teczkę. Po głowie chodził mu pewien pomysł, dość szalony, to prawda... Ale może właśnie to było jedynym rozwiązaniem...?
- Dobrze, dam ci ostatnią szansę – zaczął, a Daniel odetchnął z ulgą. – Ale nie myśl sobie, że tym razem tak łatwo uda ci się wykręcić z tego, co narobiłeś.
Chłopak spojrzał pytająco na dyrektora.
- To znaczy?
Beatus Jaskier zaczął cicho pogwizdywać hymn FC Barcelony.
- Cóż... Powiedzmy, że będziesz musiał komuś pomóc – powiedział tajemniczo.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vanilla dnia Nie 20:07, 16 Mar 2008, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Szmaragdowa
Ołówek


Dołączył: 18 Maj 2007
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Elbornu

PostWysłany: Nie 17:01, 16 Mar 2008    Temat postu:

Muszę przyznać, że mi się podoba. Interesująco się zaczyna, niebanalny pomysł.
Ach, i muszę przyznać, że Horn jest u-ro-czy! Very Happy Bez dwóch zdańSmile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:44, 16 Mar 2008    Temat postu:

Skąd ta sroga opinia względem siebie? Muszę przyznać, że mnie wciągnęło, a Daniel jest rzeczywiście uroczy. Ciekawa jestem co dalej.
(Nota bene mam słabość do tego imienia...)

(Zjadłaś literkę k w
Cytat:
Maura Derdak, bo ta właśnie miała na imię kobieta
)

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Airel dnia Nie 18:44, 16 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Vanilla
Kałamarz


Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zielonej łączki.

PostWysłany: Czw 20:14, 20 Mar 2008    Temat postu:

Dodaję nowy rozdział, a to dlatego, że mam trochę więcej czasu. Obawiam się, że teraz trochę minie, zanim uda mi się naskrobać coś nowego. Lajf is brutal.
Zapraszam do czytania i komentowania, jeśli ktoś ma ochotę. Wasza opinia z pewnością mi pomoże w dalszym pisaniu.


Rozdział 2

- Mamo, nie rób wstydu, chodźmy już! – jęczała drobna blondynka, ciągnąc sapiącą wściekle kobietę za rękę.
Kobieta mierzyła oburzonym spojrzeniem postawnego mężczyznę około pięćdziesiątki, stojącego naprzeciw z założonymi rękami. Nie zwracała uwagi na uczepioną rękawa córkę, której twarz była purpurowa.
- Jak nie moja Aurelka, to kto? Hę?! – krzyczała rozogniona. – Jeszcze pożałujecie, że taki talent przemknął wam koło nosa, o tak! – tu zamaszyście machnęła zwiniętą w rulon gazetą pod nosem mężczyzny.
Ten uniósł znacząco jedną brew do góry i zerknął na kolegę z boku, który nie starał się nawet ukryć tego, że cała sytuacja szalenie go bawi. Śmiał się do rozpuku, ocierając dłonią załzawione oczy. Jeszcze nigdy, przez dwadzieścia trzy lata pracy w przemyśle reklamowym, nie spotkał się z kimś takim, jak ta oto pani.
- Zobaczycie! – rzuciła z furią kobieta, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła majestatycznie z pomieszczenia, popychając przed sobą córkę.
Dziesiątki wytapirowanych, dziewczęcych głów odwróciły się za nimi, obserwując jak opuszczają casting do reklamówki szamponu przeciwłupieżowego. Wyszły na zewnątrz wielkiej katowickiej hali, prosto w ciemną, rozmigotaną tysiącami gwiazd noc. Pomimo późnej pory, miasto w obrębie Spodku, tętniło życiem. Blondynka wcisnęła zmarznięte dłonie w kieszenie dżinsów i łypnęła ponuro na swoją matkę, która co pewien czas ją pospieszała.
- Aurelio, idź szybciej. Jutro o ósmej masz kółko teatralne, a przecież musisz się wyspać! Ja nie mogę zrozumieć… – trajkotała dalej. – Jak oni mogli wybrać tą tłustą dziewczynę zamiast ciebie?!
Aurelia się nie dziwiła. Tamta „tłusta” dziewczyna miała czym oddychać i na czym siedzieć, w przeciwieństwie do niej. Jej chłopięca figura pozostawiała wiele do życzenia, pięknością także nie była: blada cera z piegami, zadarty nos i nieco za duże w stosunku do reszty twarzy piwne oczy. Jej jasnoblond włosy zostały uznane przez producentów za mało atrakcyjne przy hebanowych brązach i ognistych czerwieniach loków innych kandydatek.
Poza tym, kariera w telewizji, nie była marzeniem Aurelii, a jedynie ambicjami jej mamy.
Dziewczyna kopnęła leżący na chodniku kamyk, drepcząc powoli za swoją apodyktyczną matką. Chłodne, nocne powietrze owiewało jej rozpaloną twarz. Jak sobie przypominała zdarzenie z hali, zgrzytała zębami ze wstydu. Ileż by dała, żeby jej mama robiła gołąbki i piekła ciasta, zamiast zajmowała się karierą córki, która notabene sto razy bardziej woli być zwyczajną dziewczyną niż wielką gwiazdą! Tak samo, jak wolałaby sobie pospać w sobotni poranek, zamiast udzielać się w kółku teatralnym, pełnym zapaleńców, którzy są prawdziwie zafascynowani robieniem z siebie idioty na scenie. O ironio! Żeby to jeszcze jedno kółko miała na głowie. Niestety, zajęć dodatkowych, tak jak i pomysłów swojej rodzicielki, Aurelia miała aż nadto. Pływanie, korepetycje z angielskiego i francuskiego – to były tylko jedne z konceptów, którymi pani Chaber urozmaicała żywot córki.
Tak, aktualna sytuacja życiowa Aurelii nie przedstawiała się różowo. Jej mama ze wszystkich sił usiłowała zrobić z niej aktorkę (z marnym skutkiem), a ojciec wyemigrował do Czech z pewną miłą panią, od dwóch lat zajmując się tam wspólnym lepieniem glinianych garnków. Urocze.
Przez cały ten czas, tata nie dał o sobie znać, nie licząc ubiegłorocznej pocztówki ze zdjęciem hożej dziewoi unoszącej w górę kufel piwa i słów: „Pozdrowienia z Pragi dla Aurelci. Tata.” Odkąd ojciec postanowił ułożyć sobie życie na nowo, matka Aurelii i ona sama przeprowadziły się z Łodzi do Katowic. Zamieszkały w starej kamienicy, razem z babcią Aurelii. Babka Jadwiga była sentymentalną, przedwojenną damą – używała zalotki do rzęs, czytała Dostojewskiego oraz włóczyła się po mieszkaniu w koronkowym szlafroku, z dymiącą fifką w ustach. Zapraszała do swojego mieszkania podejrzanych typów, którzy nieraz do białego rana siedzieli na dywanie w przedpokoju, dyskutując o problemach metafizycznych. Aurelia często sobie myślała, że gdyby to stare mieszkanie miało mniejszy metraż, a ona nie miałaby własnego pokoju z zamkiem na klucz, prawdopodobnie by zwariowała albo uciekła pod most. Ewentualnie na przystanek PKS.
Jakby tego wszystkiego nie było dosyć, za dwa dni rozpoczynała naukę w liceum imienia Adama Mickiewicza – całkiem nowej i obcej szkole, gdzie jak to zazwyczaj w szkołach bywa, panuje prawo dżungli: kto pierwszy, ten lepszy. A przy takim postawieniu sprawy, Aurelia się, niestety, gubiła. Zawsze, gdy trzeba było zadbać o swoje interesy, ona chowała głowę w piasek, pozwalając innym za siebie decydować. A to nie kończyło się zazwyczaj najlepiej – nagminnie zostawała sadzana w pierwszej ławce przed biurkiem nauczyciela, w stołówce dostawała zimną zupę, a na wychowaniu fizycznym musiała zbierać piłki po innych. Brak pewności siebie i wrodzona nieśmiałość były jej odwiecznymi problemami, z którymi nie potrafiła (albo i nie chciała) sobie poradzić.
- Aurelia?! Słuchasz mnie w ogóle…? – Dziewczyna usłyszała nad uchem poirytowany głos swojej rodzicielki, wyrywający ją z niewesołych rozmyślań. – Pytałam się, czy brałaś klucz.
O dziwo, były już pod drzwiami mieszkania, a mama, grzebiąc w przepastnej, zamszowej torbie, wyrzucała z siebie jednocześnie nieprzerwany potok słów w kierunku swej ziewającej córki.
- Słucham. – Aurelia oparła się zimny mur klatki schodowej, z trudem opanowując wszechogarniającą senność.
- Aha – mruknęła ironicznie mama. – Jakoś tego nie widać. Nareszcie! – wykrzyknęła, unosząc znaleziony klucz w geście triumfu i kierując go do zamka.
Aurelia wzruszyła ramionami, wchodząc do wnętrza zadymionego mieszkania. W wąskim przedpokoju siedziała po turecku piątka ludzi w różnym wieku, na czele z babką, wdychając dziwne opary, unoszące się znad emaliowej miski.
- Jesteście, kochane! – zamruczała babka Jadwiga, podnosząc się chwiejnie z podłogi i chichocząc. Aurelia nie była pewna, czy jest to efekt późnej pory, towarzystwa czy może emaliowej miski. W grę wchodził także dość podeszły wiek babki. Całość tworzyła mieszankę doprawdy wybuchową.
- Zapraszamy, miłe panie… – wybełkotał dziadziuś w wieku lat około osiemdziesięciu, wodząc dookoła niezbyt przytomnym wzrokiem. – Jadwiniu, nigdy nie mówiłaś, że masz aż DWIE córki i aż DWIE wnuczki...
- Zdaje ci się, mój ty Don Jose – zarechotała babka, wracając do nucenia po nosem kwestii Carmen z opery Bizeta.
Aurelia pokręciła głową, kaszląc od drapiącego w gardło dymu i wchodząc w głębię niecodziennie urządzonego mieszkania. Jej mama została w przedpokoju, rozganiając towarzystwo babci Jadwigi i robiąc samej zainteresowanej karczemną awanturę. Babka w takich chwilach stawała się potulna jak baranek, ale po kilku dniach znów robiła to, na co miała ochotę.
Mieszkanie babci Jadwigi można było porównać do niebezpiecznej dżungli, w której aby dotrzeć do celu (w wypadku Aurelii – własnego pokoju), trzeba przedrzeć się przez zwisające liany i grząskie bagna. Na każdym kroku porozrzucane były atłasowe poduszki w kolorze purpury, kolorowe magazyny i pootwierane w połowie książki. Na szafkach stały pozapalane świeczki i dymiące kadzidełka, a tu i ówdzie zwisały z sufitu różnobarwne, tiulowe tkaniny. Na podłogach leżały wzorzyste dywany, gdzieniegdzie poprzecierane ze starości, a ściany całego mieszkania miały karminowy kolor. W najmniej odpowiednich miejscach domu, na przykład przy wejściu do łazienki i pokoju Aurelii, stały ogromne fikusy, zastawiające częściowo drzwi. Babka była miłośniczką tych kwiatów, poświęcając im co najmniej tyle samo czasu co malowaniu rzęs i paleniu kadzidełek.
Aurelia ostrożnie przecisnęła się obok potężnej donicy, wchodząc do sypialni i zamykając za sobą drzwi. Stare, sosnowe meble, które zabrała razem z mamą z Łodzi, równo poukładane książki i płyty, ogromny, brązowy misiek oraz plakat Johnny’ego Deppa podziałały na jej skołatane nerwy niczym balsam.
Uff.
Jak to dobrze, że przynajmniej jej pokój jest ostoją normalności w tym pokręconym domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin