Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Więź [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Deepa
Ołówek


Dołączył: 30 Sty 2008
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:02, 30 Sty 2008    Temat postu: Więź [NZ]

Wkleję dalszą część, jeśli to coś poniżej nie okaże się totalnym gniotem. Opowiadanie z pewnością zawiera błędy, nie mam jednak nikogo, komu chciałoby się je sprawdzać. Uprzedzam tylko Wink
Miłej lekturki życzę.

Więź

- Miłosz Nowak.- Powiedziała w końcu nauczycielka biologii. Chłopak o jasnych, krótkich włosach wstał i z pewną miną podszedł do tablicy. Odpowiedział na wszystkie pytania, jakie zadała kobieta. Podał brudny, pomarszczony zeszyt i z kolejną piątką w dzienniku usiadł z powrotem na miejsce, próbując uniknąć wzroku kolegów. Siedział sam – nikt go nigdy nie lubił. I dobrze. Przynajmniej nie musi chodzić na ławeczkę przed spożywczym i palić różnych świństw. Spojrzał raz jeszcze na dumnie wyłaniającą się z lasu granatowego pisma czerwoną piątkę. Jedyne co kochał: biologia.
Koniec lekcji. Miał pójść do domu, lecz został w bibliotece. Nie miał po co tam wracać. Narazić się na kolejny cios w twarz ze strony ojca pijaka i być wyśmiewanym przez kolejny tydzień z powodu siniaka? Nie, bardziej odpowiadała mu lektura. Biblioteka była jego ulubionym miejscem przesiadywania. Wyróżniała się spośród zielonych, zniszczonych szkolnych ścian. W zeszłym roku była remontowana i teraz aż zapraszała wyglądem. Przesiedział z nosem między kartkami trzy godziny. W końcu zebrał myśli, pożyczył książki i głodny wyszedł ze szkoły. Na koniec dnia koledzy z klasy obrzucili go zgniecionymi papierowymi kulkami. Chłopak zignorował to. Wiedział, że nie ma sensu w ogóle się odzywać. Poprawił podarty plecak i ruszył przez park. Już niewiele pozostało do końca roku szkolnego. Był kwiecień, ale wiosna jeszcze nie obudziła się z zimowego snu. Chciał jak najprędzej opuścić gimnazjum i dostać się do porządnej szkoły, gdzie uczą się normalni, kulturalni ludzie. Wiedział, że nie obędzie się bez wsparcia dla biednych uczniów, żywił jednak nadzieję, że jego nowi znajomi zrozumieją jego sytuację. Chłodny wiatr atakował jego twarz odrzucając przetłuszczone włosy w tył. Mieszkał w jednej z biedniejszych dzielnic miasta, prawie na jego skraju. Cieszył się tym. Przynajmniej nie miał dylematu, jak wydać dzisiejsze kieszonkowe. Wcale ich nie miał, a ubrania kupował te najtańsze i używane. Otworzył drzwi do mieszkania i już w progu usłyszał euforię ojca, którą wywołała bramka na jakimś meczu. Przewrócił oczami i zamknął się w pokoju. Szybko odrobił lekcje, uczyć się nie musiał. Wszystko zapamiętywał z lekcji, czemu dziwił się nawet on sam. Był najlepszym uczniem w klasie. Wierzył, że dojdzie dalej, niż jego rodzice. Położył się na łóżku i zaczął czytać jedną z wypożyczonych książek, gdy do pokoju weszła jego matka – miała na sobie brudny fartuszek i babciną spódnicę. Jej dosyć krótkie, czarne włosy związane były z tyłu głowy. Wyglądała na zmęczoną. Uśmiechnęła się i uniosła talerz z jedzeniem.
- Czytasz?- zapytała, chcąc jakoś zacząć rozmowę. Miłosz odebrał naczynie i położył je na stole obok.
- Tak.- odparł. Wiedział, że matka ma mu coś do powiedzenia. Zawsze tak robiła, teraz jednak miała śmiertelnie poważną minę. Usiadła obok niego na łóżku.
- Widzisz... Ja i tatuś...- Nie wiedziała, co powiedzieć. Była inna, niż ojciec. Była zupełnym jego przeciwieństwem. Opiekuńcza, łaskawa i troskliwa.- Rozwodzimy się.- odparła sucho po dłuższej chwili. Chłopak w głębi serca skakał z radości, ale musiał udawać, że żałuje.
- Pozostaje jedynie problem, z kim chcesz zostać.- dodała.
- Z tobą. Gdzie zamieszkamy?
- U babci. Później poszukamy własnego mieszkania.
- Kiedy przeprowadzka?- Miłosz miał szczerą nadzieję, że skończy szkołę gdzie indziej. Babcia mieszkała w centrum miasta, w starej kamienicy.
- Postanowiliśmy, że naukę dokończysz w tutejszym gimnazjum. Nie ma sensu zmieniać szkoły na dwa miesiące.- Chłopiec skrzywił usta w wyrazie niezadowolenia.- Teraz jedz, bo wystygnie.- Matka spojrzała na talerz z kotletem i ziemniakami i wyszła. Miłosz prędko zjadł niewielką porcję posiłku, lecz to wystarczyło mu do końca dnia. Nawet nie wychodził z pokoju. Wtem usłyszał wrzask ojca. Ryk, który bardzo dobrze znał. Pomiędzy wersami przekleństw usłyszał swoje imię. Wyjrzał zza drzwi, co się dzieje w salonie. Nie mógł niczego dostrzec. Rozległ się błagalny płacz matki, która co chwila obrywała. Wtem spostrzegł ojca. Mężczyzna zauważył go i ruszył w jego stronę. Chłopak chciał zabarykadować się w pokoju. Nie zdążył. Drzwi z hukiem zostały otwarte. Wielka, dysząca postać wkroczyła do pomieszczenia. To było do przewidzenia. Wiadomość o tym, że Miłosz chce zostać z matką rozwścieczyła ojca. Podszedł do chłopca, chwycił go za koszulę, uniósł w górę i spojrzał mu w oczy.
- Nigdzie nie pójdziesz.- Syknął przez zęby, uderzył chłopca w brzuch i rzucił go na skrzypiące łóżko.
- Barbarzyńca! Jak mnie nie wypuścisz, to ucieknę!- wrzeszczał wijąc się z bólu.
- Ty głupi, niewierny gówniarzu! Żaden dzieciak nie będzie mi się sprzeciwiać!- rzucił w niego szklaną klepsydrą, którą chłopak zrobił dla matki. Ostre szkło roztrzaskało się na ścianie i pokaleczyło ręce Miłosza. Rozległ się trzask frontowych drzwi. Miłosz prędko ruszył do czekającej na odnowę kuchni po pęsetę. Zastał przy stole matkę, która ukryła twarz w dłoniach. Na podłodze leżało połamane krzesło. Obmył rękę z krwi pod kranem i narzędziem zaczął wydłubywać drobinki szkła. Poranił się jeszcze bardziej. Po żmudnej robocie rzucił pęsetą w kąt, zabandażował ranę i wrócił do swego pokoju. Nie robił sobie z tej sytuacji wielkiego powodu do myślenia. Był to tego przyzwyczajony. Spojrzał na książki. Jedna z nich była zgnieciona. Miał nadzieję, że bibliotekarka da się nabrać na jakąś wymówkę. Przygotował sobie na kolejny dzień jego jedyny sweter. Chciał ukryć rany przed drwiącymi spojrzeniami kolegów. Rozebrał się i nakrył się kołdrą. Rozcięcia na rękach przez jakiś czas nie pozwalały mu zasnąć. Wkrótce jednak zmęczenie przezwyciężyło ból. Obudził się wcześnie, jak zwykle. Leżał jeszcze chwilę w łóżku, po czym wstał, ubrał się i wziął drobne ze stolika. Dwa złote. Tyle kosztowało jego dzisiejsze śniadanie. Nie miał co liczyć na posiłek w domu. Dobrze wiedział, że matka po takich awanturach, jak wczorajsza, nie miała siły nawet wstać z łóżka. Potem całe mieszkanie śmierdziało papierosami, bo to one przynosiły kobiecie ukojenie. Miłosz przed wyjściem obejrzał się na ojca, który z butelką w ręku zasnął w fotelu. Przewrócił oczami i wyszedł. Kierował się do spożywczego, zaraz przy parku. Miał zamiar zjeść wcześnie, w ciszy drzew. Kupił drożdżówkę i rozsiadł się na ławce. Miał jeszcze dużo czasu. Wyjął z torby książkę, którą pogniótł zeszłego wieczoru. Nie dało się jej wyprostować. Bibliotekarka na pewno się zorientuje. Obejrzał okładkę. Tkwił na niej fantastyczny smok, który siedział na skarpie i patrzał w niebo. Wysoko unosił łeb i smutnym wzrokiem wodził po rozgwieżdżonym mroku. Wydawał się jednak samotny. Chłopak wpatrywał się w bestię przez jakiś czas, spojrzał jednak na jego komunijny zegarek ze Spider-Manem z jakiejś promocji, który dostał od ojca. Za piętnaście ósma. Musiał się pospieszyć. Dokończył posiłek i ruszył do szkoły. Zdążył równo z dzwonkiem. Rzucił rzeczy do szafki i ostani wszedł do klasy. Zdyszany usiadł w ławce. Usłyszał za swoimi plecami śmiechy i chichoty.
W połowie lekcji poczuł, jak ktoś usiłuje mu przypiąć kartkę do pleców. Szybkim ruchem odwrócił się w tył, wyrwał kartkę z rąk oszołomionego chłopca i zgniótł ją.
- Spróbuj jeszcze raz...- syknął Miłosz.
- To co?- odparł chłopiec dławiąc się śmiechem.
- Nowak! Do tablicy.- Zawołała nauczycielka matematyki.- Zadanie piętnaste.- Podała mu podręcznik i ponagliła. Chłopak niechętnie chwycił krędę do ręki i zaczął mazać po zielonej powierzchni skomplikowane obliczenia. Gdy skończył, odwrócił się do kobiety i rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, że już skończył. Ta zaś pochwaliła go i poprosiła o zeszyt. Miłosz z obojętną miną wrócił na miejsce.

***

Lekcje minęły mu szybko. Jego dwaj koledzy po kilku zignorowanych przez ofiarę próbach zaczepek w końcu zrezygnowali. Pozostał mu tylko upojny czas spędzony w bibliotece. Tym razem denerwował się. Bał się reakcji bibliotekarki. Postanowił najgorsze zostawić sobie na koniec. Po kolejnych godzinach lektury w końcu zebrał się na odwagę i ostrożnie podszedł do na co dzień miłej, łagodnej kobiety o rudych włosach. Spojrzała na niego.
- Co tym razem?- zapytała szukając już karty chłopca. Miłosz powoli położył na biurku książkę ze zgiętą i lekko naderwaną okładką. Kobieta wzięła do rąk zniszczony przedmiot i dokładnie go obejrzała.- Pokaż ręce.- powiedziała sucho. Miłosz otwarł jej przed nosem dłonie.- Ręce, powiedziałam.- nalegała. Chłopak niechętnie podwinął rękawy bluzy. Jego rany już się zasklepiały, ale mimo to wyglądały okropnie. Bibliotekarka pokręciła głową i z miną pełną współczucia odłożyła książkę na bok.
- Przepraszam. To był wypadek.- tłumaczył się.
- Ojciec, co?
- Tak...
- Słyszałam to i owo. Naprawdę mi przykro.- Poklepała go po ramieniu.- Co do książki.. nic się nie stało. Wiem, że dbasz o nie i je szanujesz.- powiedziała i uśmiechnęła się.- Dezynfekowałeś to?- popatrzała na rany.
- Tak. Wodą utlenioną.- skłamał. Chciał już iść do domu.- Muszę już wracać. Do widzenia.- odparł i szybko wyszedł.
- Miłosz, masz coś na plecach.- dodała zatrzymując chłopca w progu. Ten zaś wygiął rękę za plecy i odkleił kartkę z napisem “KOPNIJ MNIE W TYŁEK”.

***

Następnego dnia chłopca obudziło wycie karetki. Było jeszcze ciemno. Za oknem ganiały za sobą niebieskie światła. Miłosz wstał z łóżka i nie czekając na nic wybiegł do przedpokoju. Dostrzegł jedynie ojca i znikające za drzwiami nosze, które nieśli dwaj odziani w jaskrawe skafandry lekarze. Mężczyzna zamknął drzwi na klucz i wrócił do fotela.
- Co się dzieje?- zapytał roztrzęsiony Miłosz.
- Matkę zabierają.- odparł ojciec, który wydawał się być w ogóle niezaineresowanym. Chłopak popędził schodami w dół i zastał lekarzy na parterze, gdzie kiedyś mieszkali jego dziadkowie. Wyszedł za medykami na zewnątrz. Wiał zimny, porywisty wiatr. Bez słowa wsiadł z nimi do karetki i z trzaskiem zamknął drzwi. Usiadł na niewielkiej ławce wbudowanej w ścianę furgonetki i spojrzał na nieprzytomną matkę z raną na brzuchu. Stało nad nią dwóch sanitariuszy, doglądali, czy mogą zrobić coś jeszcze. Nad kobietą wisiał przezroczysty woreczek z kroplówką, który bardziej przypominał śmierć z kosą w kościstej ręce czyhającą na kolejną duszę. Chłopak wsłuchał się w jednolity, ogłuszający dźwięk alarmu i oparł ciężko głowę o ścianę. W duchu zastanawiał się, co ojciec mógł zrobić jego mamie. Przeklinał, modlił się i żył już tylko nadzieją. Nim się obejrzał, dojechali.
- Otwieraj drzwi.- usłyszał polecenie lekarza. Wykonał polecenie, wyskoczył z karetki na ziemię i odsunął się na bok, po czym ruszył za wózkiem. Przy wejściu uderzyła go fala ciepłego powietrza i charakterystyczny dla szpitali zapach. Budynek stał pusty, jedynie pielęgniarki były na nogach. Szpital był zacieniony – część lamp była wyłączona. Wózek, wraz z lekarzami, którzy na przemian zadawali sobie pytania, zniknął za potężnymi, białymi drzwiami. Miłosz wiedział, że spędzi tutaj trochę czasu. Usiadł zatem na krześle, splótł ręce na piersi i obniżył głowę. Przymknął oczy, a gdy uspokoił się nieco i przywykł do ciszy panującej w budynku, zasnął.

***

Zbudził się przypadkiem trącony przez jakiegoś mężczyznę. Przetarł oczy. Białe ściany przez chwilę raziły swoim jasnym kolorem. Spojrzał na zegarek. Jego lekcje już na dobre się zaczęły. Nie miał po co wracać do szkoły. Zwłaszcza pieszo. Właściwie i tak nie straciłby wiele. Był piątek. Miał zamiar w weekend wybrać się z matką na rowery, albo przynajmniej gdzieś wyjść. Teraz skazany był na samotną wędrówkę. Pomyślał, że cały dzień spędzi tutaj, w szpitalu. Musiał jedynie zadbać o posiłek. Wtem jakaś pielęgniarka podeszła do niego z zawiniątkiem w ręku. Miała krótkie, farbowane na czerwono włosy, które kontrastowały z białym ubiorem.
- Siedzisz tutaj od kilku godzin. Na pewno jesteś głodny.- wręczyła mu kanapki zawinięte w papier śniadaniowy i odeszła. Chłopak zjadł prędko prezent i wyszedł. Czekała go długa droga do domu. Miał zamiar doczytać wypożyczone przez niego książki.
Droga do domu dłużyła mu się niemiłosiernie. W końcu jednak dotarł na miejsce. Już w progu kopnął pustą puszkę po piwie. Prędko wyrzucił z plecaka podręczniki i wpakował do niego wypożyczone lektury. Ojca nigdzie nie zauważył, więc dyskretnie podkradł trochę pieniędzy z pustego pudełka po herbacie. Zawinął banknot i wepchnął go głęboko do kieszeni. Wyszedł, wziął jego stary rower, którego farba już dawno odpadła i odjechał. W szpitalu był po kilkunastu minutach.

***

Za szklanymi drzwiami robiło się już ciemno. Miłosz kończył lekturę książki, gdy przed drzwiami pojawił się lekarz, odziany w jasnozielony ochronny płaszcz. Ściągał właśnie gumowe rękawiczki, całe zakrwawione. Chłopak pędem podbiegł do młodego mężczyzny.
- Ty z rodziny?- zapytał.
- Tak.
- Przykro mi...- zawahał się przez chwilę.- Rana była zbyt głęboka, uszkodziła żołądek.- powiedział drapiąc się w głowę, jakby nic się nie stało. Lekarz kompletnie nie miał wyczucia. Spojrzał na wybiegającego chłopca i poszedł wypełnić kartotekę.

***

Miłosz z oczami pełnymi łez wybiegł na zewnątrz i odjechał na rowerze. Potrzebował chwili ciszy, z dala od miejskiego zgiełku, fałszywego współczucia innych i pełnych żalu komentarzy. Nie zważał na jadące po ulicy samochody, pieszych. Gnał przed siebie, aż w końcu wyjechał z miasta i znalazł się na nieznanym mu terenie. W głowie miał mętlik. Pędził przez wielkie, zroszone krzaki paproci. Ledwo wymijał drzewa, w końcu wyjechał na małą polanę, gdzie kryła się jaskinia. Przewrócił się z rowerem na śliskiej trawie i wylądował twarzą na ziemi. Wstał, otrzepał ubranie i rozejrzał się wkoło. Otaczał go las. Zewsząd. Zaczął padać ulewny deszcz. Chłopak upadł na kolana i wyciągnął z piórnika, który pozostał w torbie, cyrkiel. Nie potrafił na niczym się skupić. W głowie panował mu chaos. Mieszanina myśli, tych dobrych, i tych przykrych, przybijała go do krzyża. Przystawił go do dobrze widocznej żyły, przycisnął i powoli przejechał dalej po ręce. Wzdłuż żyły pojawiła się czerwieniejąca kreska, z której wypływała już krew, wraz ze smutkiem i zmartwieniami. Znów przystawił ostrą igłę cyrkla, gdy poczuł na plecach ciepły powiew wiatru. Wtem zorientował się, że wiatr wieje mu prosto w twarz.
- Nie radziłbym tego kontynuować.- odezwał się męski, gruby głos. Zaskoczony Miłosz gwałtownie odwrócił się za siebie. W pewnej chwili pomyślał, że ma tajemniczą wizję, lecz szybko odpędził tę myśl. Za nim niczego nie było. Spojrzał na narzędzie i odrzucił je daleko za siebie. Dostrzegł ogromną jaskinię, kryjącą się między drzewami. Pragnął znaleźć jakieś schronienie, było już bowiem zupełnie ciemno, a deszcz uporczywie moczył mu głowę. Wszedł do pieczary. Była pusta. Dziwił się, że dzieci jeszcze nie urządziły sobie tutaj miejsca do zabawy. Chłopak skulił się na zimnym kamieniu i próbował poukładać myśli. Rana piekła go trochę, ale nie zwracał na to uwagi. Wtem znów poczuł na plecach ciepły powiew. Odwrócił głowę i wrzasnął wstrząśnięty tym, co zobaczył. Z blisko kilkunastu centymetrów przyglądał mu się wielki, zielony pysk. Świecące w mroku oczy obserwowały każdy jego ruch. Miłosz na czworaka cofnął się do tyłu, aż poczuł na plecach ścianę jaskini.
- Witaj.- powiedział długi, jak ramię chłopca, łeb. Ten zaś znów wrzasnął oszołomiony. Świat, otulony delikatnym światłem księżyca, widoczny z otworu pieczary w większości został zasłonięty jakimś wielkim cielskiem. Pysk cofnął się, cielsko wyszło na zewnątrz. Miłosz usłyszał trzask łamanego drzewa. Prawie leżał na końcu jaskini, trzęsąc się ze strachu. Wtem ujrzał jasny płomień, który podpalił wielki, spróchniały pień drzewa. Drewno zostało wrzucone w kąt, niedaleko chłopca, i oświetliło czarną sylwetkę. Przed nim przycupnęła wysoka na parę metrów zielona bestia. Jej skóra pokryta była lśniącymi łuskami, z pleców wyrastało pięć par długich palców zakończonych szponami i połączonych ze sobą cienką, postrzępioną błoną. Jej ogon był prawie tak długi, jak cielsko. Z głowy wyrastały dwa długie, białe rogi, ostre zęby wystawały za wargi. Umięśniona bestia przypominała smoka z okładki zniszczonej książki. Wielkie, jaskrawozielone oczy zbliżyły się do chłopca.
- Nazywam się Serafin.- powiedział tym samym męskim głosem. Ślepia zamrugały.
- M.. Miłosz...- wykrztusił.
- Nic ci się nie stanie.- Smok wysunął potężną łapę, której palce zakończone były ostrymi pazurami. Bardzo przypominała ona ludzką rękę – wyglądała na dobrze chwytną. Przesunął palące się drzewo do tyłu. Ruch wykonał łagodnie, z gracją. Bestia ułożyła się na boku i przyglądała się chłopcu. Leżeli tak długi czas, aż w końcu Miłosz przyzwyczaił się do jej obecności. Smok działał na jego psychikę kojąco, był balsamem na problemy, nawet jeśli milczał.
- Nic mi nie zrobisz?- zapytał. Uszczypnął się w rękę, aby upewnić się, czy to nie sen. Najwyraźniej nie. Bestia uniosła głowę i pokracznie usiadła w rozkroku.
- Nie.- odparł spokojnie Serafin. Przemoczony chłopak przysunął się do niego. Dygotał z zimna. W końcu, czemu sam się zdziwił, w pełni zaufał smokowi i przytulił się do jego wewnętrznego uda. Objął je rękami i oparł na nim głowę. Wydawało mu się, że nie ma nic do stracenia, że smok zaraz pożre go żywcem, jak często wynikało z jego książkowych przygód. Tak się jednak nie stało. Bestia była przyjemnie ciepła. Czuł na głowie jej gorący oddech. Wydawało mu się, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, że los uśmiechnął się do niego. Pragnął zaprzyjaźnić się z bestią i choć miał wiele pytań, odstawił je na później. Zapomniał o bólu wywołanym utratą matki. Zyskał coś nowego, choć ciężko było mu się pogodzić z myślą, że to nie miraż. Serafin trącił nosem jego rękę tak, aby odwróciła się raną do góry i oblizał ją czubkiem języka.
- Nie wycieraj.- polecił, gdy Miłosz spojrzał na ślinę zmieszaną z krwią. Smok zlizał też zakrzepniętą krew z jego uda. Położył się na boku i przycisnął chłopca do piersi. Miłosz otulony ze wszystkich stron ciepłem czuł monotonny oddech bestii. Obaj zasnęli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:57, 30 Sty 2008    Temat postu:

Poczatkująca, co? A pewnie i osoba młodsza?
To postaram się nie być zbyt surowa i nie będę tutaj nikogo wbijać w ziemię. Nigdy nie wiadomo, co wyrośnie z kogoś, kto nie wystartował najlepiej, jeśli dużo poczyta i popisze.

Wytknę tylko parę błędów:

"- Miłosz Nowak.- Powiedziała"
Według wszystkich książek jakie czytałam i informacji na stronach, gdzie tłumaczyli zapis dialogu, w takiej sytuacji powinien wyglądać on tak:
- Miłosz Nowak - powiedziała.

Po drugie: wydaje mi się, że zdania są odrobinę za krótkie i za suche.
Początek opowiadania natomiast nie był zbyt zachęcający. Musisz zdecydowanie popracować nad opisami. Ale umiejętność interesującego opisywania sytuacji powinna przyjść z czasem.

Co więcej... mhm trochę kłopotów nie zaszkodzi, ale jednak mnie osobiście zwykle odstrasza, kiedy w pierwszym odcinku na głowę bohatera spadają wszelkie możliwe nieszczęścia.


Ale widzę, że się starasz. Nie zauważyłam żadnych błędów ortograficznych, poza tym... pojawił się smooookXD Uwielbiam smoki i za to masz plusa.
Radzę pisać dalej i ćwiczyć warsztat.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Śro 22:58, 30 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Brewko-chan
Stalówka


Dołączył: 30 Wrz 2007
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yaoi Paradise

PostWysłany: Czw 18:21, 31 Sty 2008    Temat postu:

Wydaje mi się, ze czegoś barkuje. Czasem przydałby się jakiś dodatkowy opis uczuć, jedna kwestia w dialogu... w niektórych miejscach brakuje mi takich rzeczy. I zdania są bardzo krótkie, może gdyby były dłuższe nie odnosiłabym takiego wrażenia.

To wszystko było takie... szybkie. Bardzo szybki opis życia młodego i zdolnego gimnazjalisty z problemami. Wydał mi się trochę "płytki". Ale nie płytki w sensie fabuły, tylko płytki jeśli chodzi o informacje albo... hmm... znów to uczucie braku czegoś, takiego dopełnienia całości. Nie umiem na razie okreslić dokładnie o co chodzi. Nie mniej jednak czytało mi się dobrze. Jak powiedziała Madlen, wyglądasz na początkującą. Długo już piszesz? Bo ten tekst nie jest zły, tylko taki nieoszlifowany. Ale wydaje mi się, że im bardziej będziesz w niego "brnąć", tym lepszy będzie się stawał, tak jak twoje umiejętności. Zaciekawiła mnie fabuła (przez tego smoka ^^ Już myślałam, że chłopak się potnie, spędzi noc w jaskini, wróci do domu i od tego czasu będzie używał noża/cyrkla regularnie, a tu takie zaskoczenie... ^^ Zdecydownie mi się to spodobało Very Happy ). Uważam, że powinnaś pochwalić się kolejnymi częściami Smile

Prócz tego widziałam gdzieś tam może ze dwa przecinki (albo raczej ich brak) i coś mi nie pasuje w zapisie dialogów. Sama się na tym nie znam, ale ta kropka w niektórych miejscach wygląda dziwnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin