Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Kryształ Czystych Serc (I RPG, zakończone)

Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Forumowe RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Arianna
Piórko Wróbla


Dołączył: 28 Mar 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:48, 31 Mar 2007    Temat postu: Kryształ Czystych Serc (I RPG, zakończone)

Armandia – świat ginący powoli niczym kwiat w wazonie, trwa niszczony ciemnością. Niegdyś wszystko kwitło, uśmiechy świeciły na twarzach przedstawicieli przeróżnych ras. Nagle wszystko się skończyło, znikła radość, jakby strażnik, o którym nikt nie wiedział przestał strzec krainy, a ciemność wylała się na Armandię topiąc ją w swych chłodnych pocałunkach. Wkradła się w serca wątpiących, podporządkowując ich swej woli. Zapadła noc, po której nigdy ma nie nadejść wschód słońca.
Przed laty pewien stary prorok, na łożu śmierci wyrzekł przepowiednię:
„Gdy gospoda napis zmieni,
Blask narodzi się kamieni,
Miecz zatruty przetnie księżyc,
W złoty gród życie przybędzie,
I cierpienia kres nastanie,
Gdy się kryształ jednym stanie.”
Zrodziła ona nadzieję w sercach i umysłach, lecz zbyt szybko jej wartość popadła w zapomnienie. Stała się zwykłą rymowanką dla dzieci, piosenką umilającą podróż wędrowcom i jedynie dla nielicznych, wierzących w nadejście lepszych czasów – nadzieją.



Księżyc delikatnie oświecał drogę do Awaharu. Sylwetka w czarnym płaszczu mknęła bezszelestnie między drzewami. Kaptur skutecznie zatapiał twarz istoty w cieniu. Miękka trawa posłusznie uginała się pod stopami tajemniczej istoty.
Strażnik miasta już z daleka zauważył nadchodzącego przybysza. Czasy, gdy strażnicy spali w spokoju na nocnej warcie dawno minęły.
- Kim jesteś? – rzekł wysoki mężczyzna unosząc lekko miecz i wpatrując się w ledwo dostrzegalny w ciemności krztalt nieproszonego gościa. Odpowiedziała mu cisza. Strażnik powtórzył pytanie, a w jego glosie słuchać było lekkie drżenie niepokoju mieszającego się ze strachem.
Istota w czarnym płaszczu podeszła bliżej do mężczyzny, uniosła dłoń w czarnej, skórzanej rękawiczce i nagle z niej wydobyło się blade światło, ogarniając pierś strażnika przezroczystym kołem.
- Wysłannikiem przeznaczenia – szepnęła cicho istota, patrząc w oczy mężczyzny, z których najpierw zniknął strach, następnie zagościł pokój, a po chwili zamknęły się unosząc dzielnego strażnika w krainę snów – Przeznaczeniem, którego niestety nie zrozumiesz... - rzekła nieznajoma postać, przechodząc obok śpiącego i bez trudu otwierając bramę miasta, która zwykle zamknięta była na mnóstwo zamków i zaklęć ochronnych. Rankiem, gdy strażnik się obudzi, czarna postać spotkana w nocy zniknie na zawsze z jego pamięci.


Uderzenia lekkich butów o wybrukowaną drogę miejską zakłócały ciszę poranka. Noc próbowała jeszcze utrzymać się w niektórych kątach pełnych cieni, lecz pierwsze promienie słońca skutecznie pozbyły się ostatnich z nich, dając początek nowemu dniu, który dla wielu zwiastował smutek, strach i brak nadziei. Ostatnie z cieniów i mroków roztopiły się w blasku słońca. Słońca, które kiedyś świeciło mocniejszym i weselszym blaskiem. Teraz rzucało gasnące promienie. Podobnie gasła nadzieja w ludzkich sercach.
Postać w czarnym płaszczu zniknela w drzwiach, nad którymi trącany powiewem porannego wiatru, bujał się napis „Gospoda ostatniej przystani”.
W środku panował półmrok, okiennice były jeszcze zamknięte, gdyż się nie spodziewano gości o tak wczesnej porze. Za długą lada, oparta o własne ręce spala młoda, rudowłosa dziewczyna, której zadaniem było czuwać cala noc, oczekując, iż może, ktoś z mieszkańców gospody zażyczy sobie cos o tak wczesnej porze.
Zakapturzona postać podeszła do śpiącej i delikatnie dotknęła ja za ramie. Dziewczyna otworzyła zaspane oczy, lecz widząc kto ja obudził krzyknęła z przerażeniem i uciekła na zaplecze, skąd do czujnych uszu nieznajomej doleciały urywki rozmowy. Po chwili z zaplecza wyszedł właściciel gospody i niechętnym krokiem, pełnym obawy zbliżył się do niespodziewanego gościa.
- W czym mogę pomoc? – spytaj jąkając się ze strachu.
- Potrzebny mi pokój, łaskawy panie, i cisza – rzekła spokojnie istota w czarnym płaszczu, jej glos był lekki i melodyjny, lecz tylko wrażliwe ucho doświadczonego maga mogło wyczuć, iż prawdziwa barwa głosu skrywana była za zasłona czaru.
- Nie... nie ma wolnych pokoi – odrzekł z wahaniem karczmarz.
- Nie ma? – mężczyzna nie widział skrywanej pod kapturem twarzy istoty, lecz doskonale czuł na sobie jej przenikający wzrok, sięgający w głąb jego duszy.
- To znaczy... Jest, ale nie wiem czy łaskawej pani będzie pasował... – zaczął z wahaniem. Wiedział doskonale, iż nieufni mieszkańcy jego starej gospody opuszcza jej ściany bezzwłocznie, gdy dowiedzą się o obecności nieznajomej, która bez wahania zostanie skojarzona ze sługami ciemności.
-Będzie pasował – rzekła chłodno kobieta, wzięła klucz z drżącej ręki mężczyzny i weszła po schodach na gore, otwierając drzwi komnaty opatrzone tym samym znakiem, który wyrzeźbiony był na kluczu.
W komnacie panowała ciemność, która szybko roztopiła się w świetle płynącym z otwartego przez kobietę okna.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Stal za nimi niski staruszek, oczy jego spowite były mgła świadcząca o ślepocie, w rękach trzymał kwadratowy przedmiot zakryty czarna płachta.
- Witaj Amertesie – rzekła kobieta, twarz której nadal skrywał cień kaptura – czy przyniosłeś dla mnie to, o co prosiłam?
- Zaiste moja pani – rzekł starzec wnosząc tajemniczy przedmiot do komnaty i stawiać go na stole – to zaszczyt dla mnie pani, poznać cię – skłonił się nisko – i choć życie zabrało mi mój ludzki wzrok, to widzę cię oczami, które ofiarował mi Najwyższy, oczami, które widza ludzkie serca, przeszłość i przyszłość.
- Najwyższy łaskawy jest dla mających nadzieje – odpowiedziała kobieta, a po barwie jej głosu poznać można było, iż jej usta rozjaśnił uśmiech – dziękuje ci Amertesie, iż spełniłeś moja prośbę. Czy Twe oczy widza ma porażkę czy powodzenie?
- Tego pani wiedzieć nie możesz, jedynie powiem ci, iż przeznaczenie Twe zapisane w księgach Najwyższego spełni się, czy spowite zwycięstwem czy porażka tego nie wiem. Wiem, iż czas się wypełnia, a piasek w klepsydrze Armandii kończy się.
- Kończy się... Najważniejsze by przewrócić klepsydrę na czas.
- Zaiste pani – rzekł ślepiec wychodząc z komnaty – zegnaj, bowiem nie zobaczymy się już, gdyż piach w mej klepsydrze już się skończył i przewracanie jej nie należy do mnie. Pamiętaj proszę pani, iż wiara we własne czyny sprawia, iż stajemy się nieśmiertelni. Uważaj na miecz przywódcy pani...
Starzec wyszedł chwiejnym krokiem z gospody, odprowadzony bacznym okiem karczmarza.
Kobieta podeszła do stołu, na którym spoczywał pakunek, przyniesiony przez ślepca. Jednym zwinnym ruchem ściągnęła czarna płachtę. Pod nią błysnęła srebrem klatka wypełniona białymi gołębicami. Istota w czarnym płaszczu otworzyła drzwiczki klatki, a ptaki wyfrunęły wesoło prostując skrzydła. Zrobiły koło po pokoju, niezwracajac uwagi na otwarte okno usiadły na ramionach i głowie postaci. Kobieta nie przejmując się ptakami dotknęła delikatnie klatki, która rozpłynęła się w powietrzu. Następnie usiadła za stołem, położyła przed sobą dłonie i gdy je zabrała na drewnianym blacie leżała mała karteczka pergaminu, tusz i pióro. Ręka schowana w skórzanej rękawiczce ujęła pióro, zamoczyła jego koniec w czarnej cieczy i zaczęła pisać na szorstkiej powierzchni pergaminu piękne elfickie litery:

„Gdy gospoda napis zmieni,
Blask narodzi się kamieni,
Miecz zatruty przetnie księżyc,
W złoty gród życie przybędzie,
I cierpienia kres nastanie,
Gdy się kryształ jednym stanie.

Twe serce czyste, dusza nadzieja spowita, jeżeli wierzysz w te sześć wersów, czekam na ciebie w Gospodzie Ostatniej Przystani wieczorem dnia jutrzejszego”

Następnie kobieta dotknęła pergaminu, a ten rozmnożył się na kilka innych z identyczna treścią. Każdy z gołębi po kolei zeskakiwał posłusznie na blat stołu i unosił nóżkę by ułatwić przywiązanie do niej malej karteczki.
Gdy każdy z ptaków miał już pergamin, kobieta podeszła z nimi do okna i rzekła:
- Lećcie, oblećcie cały kraj i znajdźcie istoty o sercu czystym, nie patrzcie na ich rasy, na ich wygląd, na ich czyny. Jedynie w serca ich zajrzyjcie, a gdy szczerość i czystość tam zobaczycie wręczcie im wiadomość ode mnie i zaprowadźcie tu. Liczę na was.
Ptaki poderwały się delikatnie z ramion kobiety i wyfrunęły przez otwarte okno w niebo zalane blaskiem ciepłego słońca...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arianna dnia Nie 11:31, 08 Kwi 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:33, 01 Kwi 2007    Temat postu:

Tak, czyste serce…
Ostrzegam lojalnie, każdy, kto spróbuje wcisnąć w usta Avy jakiś patetyczny tekst może spodziewać się uduszenia przez nieznanych sprawców!
Przedstawiam Wiedźmę z trzeciego piętra

Avahari lubiła ptaki. Jeśli były dobrze upieczone i przyprawione.
Avahari lubiła małe dzieci. Kiedy siedziały grzecznie w domach i nie wchodziły jej w drogę.
Ale Avahari nie lubiła małych dzieci z ptakami w rękach, które wpadały na nią z rozpędu, gdy wchodziła po schodach. A już szczególnie nie lubiła tego chłopca z gołębiem, który zbiegł z drugiego piętra starego, odrapanego domu wrzeszcząc, że dziś będzie na obiad gołąbek, wpadł na nią z impetem i sprawił, że odbyła spotkanie pierwszego stopnia z podłogą.
- A wiesz, co ja zjem dziś na obiad? Małego, nieznośnego dzieciaka, który właśnie mnie przewrócił! – warknęła ze złością, spychając z siebie chłopca, którego zidentyfikowała jako Bina, syna starej Tyldy, mieszkającej tuż pod jej mieszkaniem, usytuowanym na ostatnim piętrze tej wstrętnej kamienicy, stojącej w najgorszej dzielnicy Awaharu, gdzie każdej nocy ktoś zostawał okradziony, pobity, albo skrócony o głowę, gdzie widok pijaków i bezdomnych był całkiem normalny, za to żebracy wzbudzali zdumienie – bo kto o zdrowych zmysłach prosił tu kogokolwiek o pieniądze?
- Ja nie chciałem! Błagam, nie truj mnie!
- Myślisz, że chciałoby mi się na ciebie marnować moje trucizny?! Auł! Głupie ptaszystko!
Gołąbek skorzystał z chwilowego zamieszania, wyrwał się z rąk chłopca i miał widoczny zamiar odlecieć, ale w ostatniej chwili został schwytany przez Avahari. Usiłował się wyrwać, ale mocno zacisnęła na nim palce. Nie będzie jej jakiś głupi ptak trzepał skrzydłami po twarzy!
- Wynoś mi się stąd, pókim dobra!
Gdyby przed nim stał ktoś inny, zapewne mały Binn puściłby wiązankę przekleństw zezłoszczony utratą gołębia i szybko uciekł. Ale niestety, to była Avahari, „wiedźma
z trzeciego piętra”, więc jeszcze raz przeprosił drżącym głosem i usiłował wycofać się powoli. Niestety, schodzenie po schodach tyłem mu nie wyszło i po raz kolejny stoczył się w dół, ale tym razem nikt nie zamortyzował upadku. Binn cicho pochlipując wybiegł na ulicę, zostawiając Avahari samą.
Nie licząc gołębia, który wciąż usiłował się uwolnić.
- Głupi dzieciak… - wymruczała cicho dziewczyna, ruszając po schodach w kierunku swojego mieszkania, wypełnionego jej ukochanymi fiolkami, w których zamknęła śmierć, życie, miłość, nienawiść i ból.
Bo ta ciemnowłosa, czarnooka, trupio blada dziewczyna była Trucicielką, nawet, jeśli była w tym przeklętym mieście jedyną osobą, która wciąż pamiętała tę nazwę. I nie znaczyło to bynajmniej, że dodaje trucizn do dań każdego kto jej podpadnie. Ona po prostu warzyła mikstury i potem sprzedawała nieszczęścia zamknięte w buteleczkach.
A przynajmniej sama lubiła tak mówić. Dla innych była po prostu wiedźmą, która dzięki jakimś dziwnym mocom sporządza magiczne mikstury, które mogą dać ludziom szczęście, spełnić ich marzenia. Pomóc zdobyć serce ukochanego, uśmiercić konkurenta, przywrócić dawno utraconą młodość. Na jej ostrzeżenia, że te mikstury przyniosą tylko nieszczęścia nikt nie reagował.
I dobrze, bo gdyby zmniejszył się procent kretynów, uważających, że wszystko wiedzą najlepiej i nie muszą przejmować się przestrogami jakiejś szalonej wiedźmy – małolaty, Ava straciłaby źródło utrzymania. I tak za jej usługi płacono wręcz skandaliczne niskie ceny. Nikt
w dzisiejszych czasach nie doceniał Trucicieli…
Właśnie wczoraj za napój miłosny dostała tylko dwie monety. Ale z drugiej strony przecież i tak tamta biedaczka o deficycie umysłowym zapłaciła za swoje nieszczęście. Może i od nienawiści do miłości tylko krok, ale w odwrotną stronę droga była jeszcze krótsza. Kiedy mikstura przestanie działać dla biedaczki zacznie się prawdziwe piekło. Ale Ava powiedziała jej to wprost. To, że nie posłuchała nie jest już sprawą Avahari.
- A to co? Kto dziś używa gołębi pocztowych?! – zaśmiała się Trucicielka, odwiązując od nogi ptaka liścik.

„Gdy gospoda napis zmieni,
Blask narodzi się kamieni,
Miecz zatruty przetnie księżyc,
W złoty gród życie przybędzie,
I cierpienia kres nastanie,
Gdy się kryształ jednym stanie.

Twe serce czyste, dusza nadzieja spowita, jeżeli wierzysz w te sześć wersów, czekam na ciebie w Gospodzie Ostatniej Przystani wieczorem dnia jutrzejszego”

Z cichym prychnięciem Avahari zwinęła liścik w kulkę, a następnie cisnęła go za siebie, ruszając na górę z gołębiem. Będzie z niego smaczny obiad!
Niestety, ptaszek wyrwał się i uleciał ponad głową Avy, która cicho zaklęła ze złością.
- Mam dzisiaj pecha… - wymruczała, wlokąc się po schodach w górę.
Jakiego to ma pecha przekonała się dopiero, kiedy dotarła już na trzecie piętro i zobaczyła wyłamane z zawiasów drzwi, przewrócone półki i swoje drogocenne mikstury, pięknie zdobiące podłogę różnobarwnymi plamami.
- Nie! – wrzasnęła z wściekłością, wyrzucając z siebie piękną wiązkę przekleństw i wbiegając do pokoju. Wszystko zniszczone! Wystarczył jej jeden rzut oka, żeby upewnić się, że połowa buteleczek została zabrana, a reszta zniszczona.
Ava szybko upadła na kolana w kącie pokoju i zdjęła dwie, rozchybotane deski, pod którymi ukrywała najcenniejsze, lub najbardziej zakazane eliksiry, które sprzedawała tylko za naprawdę dobrą cenę nigdy ludziom, którzy ją dobrze znali. Tu też ukryła większość pieniędzy i co rzadsze zioła. Na szczęście ich nie znaleźli.
- Tylda! – krzyknęła Ava, zbiegając szybko na piętro niżej i rozpoczynając walenie w drzwi swojej sąsiadki. – Tylda, wiem, że tam jesteś! Jeśli nie otworzysz, to wyważę drzwi, a wiesz, że dam radę to zrobić!
Tylda otworzyła drzwi i uchyliła się przed pięścią Avy, która w zamierzeniu miała uderzyć w drewno, a o mało nie złamała nosa kobiety.
- Kto to był?! Na pewno widziałaś, ty wiecznie stoisz pod drzwiami i podsłuchujesz!
- Ja… ja nie wiem… niech mnie panienka zostawi w spokoju… oni… proszę stąd iść! Niech panienka stąd szybko pójdzie!
Drzwi znowu zatrzasnęły się tuż przed nosem Avy.
- Pięknie!
I co ona teraz ma zrobić? Jeśli Tylda się ich tak boi, bardziej niż możliwości otrucia to znaczy, że to naprawdę ktoś bardzo paskudny! I na pewno wróci… zdaje się, że Ava podpadła komuś wysoko postawionemu..
Avahari wciąż klnąc przed nosem, jak to pasowało do niewinnego dziewczęcia bez skazy, w rekordowym tempie pokonała schody po raz kolejny i zaczęła wrzucać do torby swoje nieliczne, ocalone fiolki i zbierać z podłogi te zioła, które jeszcze były zdatne do użytku.
A co tam. W końcu wszędzie są panny o złamanych sercach i brzydkiej cerze. Wszędzie są młodsi synowie, chcący przejąć majątek. Po prostu się przeniesie…
A ci, kimkolwiek byli znowu ją znajdą?
Ava podskoczyła do góry, kiedy usłyszała tupot wielu nóg, wchodzących po schodach. Cudownie! Co robić?! Przecież jeśli jest ich więcej to sobie nie poradzi! Okno? To trzecie piętro!
I ostatnie… jeśli uda się wyjść na dach…
Avahari bez namysłu przerzuciła torbę przez ramię i stanęła na parapecie. Z niemałym trudem udało się jej jakimś cudem podciągnąć i wdrapać na płaski dach. Tylko co teraz?
„Czekam na ciebie w Gospodzie Ostatniej Przystani wieczorem”
Cóż, w sumie to Gospoda Ostatniej Przystani była miejscem jak każde inne. A jeśli był tam ktoś, kogo mogłaby oszukać stwierdzając, że naprawdę ma tą duszę pełną nadziei, czy jak to szło…
I tak nie miała gdzie się podziać!
Avahari pomodliła się do wszystkich bogów i z rozbiegu skoczyła na następny dach, ciesząc się, że tu domy są budowane tak blisko siebie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:12, 01 Kwi 2007    Temat postu:

Ayl dziękuje Madlen za zdobycie listu XD

W oddalonej od miasta o długość leśnej drogi wsi, pod niewysokim parkanem, otaczającym gospodę „Pod Dachem” przyczaiła się postać.
W ciemności trudno było określić jej wygląd, czy choćby płeć, czego z pewnością nie ułatwiały szaty, które miała na sobie – zarówno spodnie, jak i ciemna tunika były bowiem powyciągane i stare, tak, że nadawały sylwetce kształt targanego wiatrem, pustego worka na ziemniaki.
W tej sytuacji należy uwierzyć tym, którzy mieli z nią do czynienia przez długie lata wspólnej przyjaźni – o ile tak można nazwać uczucie, które do niej żywili – i przyjąć do wiadomości, że na imię było jej Aylya, miała niewiele ponad półtora metra wzrostu – proporcje idealne dla złodziejki – rude włosy, oraz – a przynajmniej w tej chwili – duże ambicje na okradzenie burmistrza miasta zza rzeki, który nieopatrznie przybył na wiejski festyn z okazji odparcia przez mieszkańców gromady leśnych rozbójników, ostatnimi czasy czyhających na głównym trakcie, wiodącym przez Knieję.
Ciche pohukiwanie sowy było częścią jej planu. Nic więc w tym dziwnego, że odgłos żywo przypominający śpiew słowika nieco wytrącił ją z równowagi.
Zerwała się na równe nogi, całkiem zapominając o ostrożności, po czym z furią rozejrzała się dookoła, zadzierając głowę wysoko, tak, by móc wypatrzyć chłopięcą postać, siedzącą okrakiem na jednej z gałęzi i beztrosko machającą nogami.
- Lyren! Lyren, złaź z tego drzewa!
Mimo ciemności, Ayl była w stanie wyobrazić sobie minę, jaką zrobił jej towarzysz – zaskoczoną i niewątpliwie dość niemądrą.
- Ale mówiłaś, że mam nie schodzić, dopóki…
- Zejdź natychmiast, ty durniu nieszczęsny! To miała być sowa, sowa, nie rozświergolony, fruwający półwariat! Słyszałeś kiedyś słowika nocą?!
Lyren zeskoczył posłusznie, po czym zbliżył się do niższej od siebie o głowę dziewczyny, kuląc się pod jej spojrzeniem i usilnie starając się zaprzeczyć swojemu słusznemu wzrostowi.
- Zapomniałem po prostu… Ale i tak zrozumiałaś, że to znak…
- A miałam wybór?! Albo Lyren, albo hiperaktywny słowik na kofeinie! Bądźże poważny!
Chłopak wbił zmieszane spojrzenie we własne buty, podczas gdy Aylya wzięła kilka relaksacyjnych wdechów, równocześnie zdając sobie sprawę z tego, jak głośno się zachowuje. Zniżyła głos, pytając już łagodniejszym tonem:
- I co widziałeś? Poszedł spać?
Lyren pokręcił głowa przecząco, w jednej chwili odzyskując rezon.
- Nie. Jedzie do domu. Konno, jest mocno nabzdryngolony.
Aylya wywróciła oczami z irytacją.
- Skąd wiesz?
- Śpiewał.
- O. Coś ładnego?
- Trudno to stwierdzić. Dużo w tej pioseneczce o damskim gorsecie… Nie patrz tak na mnie.
Złodziejka rozważała przez chwilę zaistniałą sytuację, po czym upewniła się jeszcze:
- Żadnej obstawy?
- Chcieli mu kogoś wepchnąć, ale zdaje się, że nikt nie jest w stanie ustać na nogach.
- No proszę. I to w tych czasach… niektórym rzuca się na mózg – wstała z ziemi, otrzepując spodnie z przydrożnego kurzu i ździebeł trawy. – To ja idę, Lyren. Dzięki! I na następny raz przygotuj się jakoś tak bardziej… ornitologicznie! Na raaaazie!
Zgrabnie przeskoczyła niewysoki płot, zmierzając w kierunku traktu do Awaharu, gdzie wybierał się burmistrz. Nim jednak zdążyła okrążyć gospodę, czy choćby odnaleźć wzrokiem konnego jeźdźca, jej towarzysz dogonił ją.
- Zaraz, Ayl! A ja? Ja też miałem iść! Miałem ci pomóc!
Rudowłosa dziewczyna obejrzała się na niego z rezygnacją. Twarz Lyrena jaśniała w mroku, ujmująca wręcz w swej prostocie i naiwności. Ujmująca zwłaszcza czułe serce Łachudry, które podstępnie podpowiadało jej, że oto ma przed sobą człowieka, którego oszukanie nie powinno sprawiać najmniejszej trudności.
- Lyren. Skarbie. Nie nadajesz się do pracy w terenie! Ale spójrz – jednym, sprawnym ruchem zerwała z jego szyi medalion, przedstawiający głowę smoka – to będzie naszyjnik uwierzytelniający.
- Eee. Nie łapię.
- To, że ci go zabrałam, znaczy, że wkrótce do ciebie wrócę i razem podzielimy się łupami, dobrze? Pół na pół – tak, jak się umawialiśmy.
- A, to o to ci chodzi… - Lyren zamyślił się głęboko, kontemplując niebo, usiane gwiazdami, blednącymi w chmurach dymu z pobliskich kominów. W końcu zgodził się na jej plan z żalem.
Aylya odbiegła między drzewa w tym samym momencie, w którym ze stajni wychynął nieduży, kary koń, wraz ze swym jeźdźcem – burmistrzem, mającym wyraźne problemy z prostym utrzymaniem się w siodle.
Nie jechał on szybko. W sam raz, aby złodziejka nie śpiesząc się zanadto mogła dotrzymać mu kroku.
Z triumfalnym uśmiechem wcisnęła do swojej przepastnej kieszeni medalion, jednocześnie dziwiąc się zaufaniu, jakim obdarował ją chłopiec.
Burmistrz – Ayl nie była tego pewna, ale mógł nazywać się Headil – wielokrotnie uniknął bliskiego kontaktu z podłożem, wyłącznie dzięki końskiemu stoicyzmowi i własnemu szczęściu. Śpiewał też pieśni – począwszy od biesiadnych, na patriotycznych kończąc – co wcale nie umilało Aylyi długiej podróży do miasta. Pijackie zawodzenie zdecydowanie nie było dla jej uszu porównywalne z archanielskim chórem.
Kiedy światła gospody i pobliskich jej domów znikły za splątanymi konarami drzew Kniei, Ayl przyspieszyła, a następnie dyskretnie okrążyła zmierzającego do celu wierzchowca.
Zatrzymanie go nie sprawiło jej wielkiego problemu – wystarczyło, że lekko ukróciła mu cugli.
Burmistrz spadł z głuchym łupnięciem na ziemię, jakby zaskoczony nagłą zmianą prędkości.
Złodziejka – zadowolona, że nie musi go w mało humanitarny sposób usypiać, przyklęknęła obok niego na jedno kolano, z łatwością odnajdując skórzaną sakiewkę, która wydała jej się być dziwnie lekka. Otworzyła ją…
- A niech mnie łopata ukąsi! – zaklęła oryginalnie, wyjmując z woreczka zwinięty w kulkę świstek papieru, który był jego jedyną zawartością.
- Ssso się… ssstało… z…mną? – wybełkotał nieprzytomnie mężczyzna.
- Nic, ależ skąd! Jesteś tylko cholernie mało zamożny!
- Jess tu… ktoś?
- Nie! To tylko szpadel ogrodowy – wysyczała złodziejka, jednocześnie rozwijając papier.
- Sspadel...? Ale…
- Tak, szpadel z twoich koszmarnych snów – warknęła, bezceremonialnie ogłuszając go za pomocą kamienia.
Treść listu była dość nieczytelna, zupełnie jakby wcześniej ktoś wylał na niego coś o konsystencji budyniu i zapachu, sugerującym alkoholowe procenty. Sprawy z pewnością nie ułatwiała zalegająca na trakcie ciemność.
Aylya podniosła się, sylabizując wolno.
Pech – bądź też inne parszywe bóstewko – chciał, że w momencie, w którym udało jej się rozszyfrować tekst, zewsząd zaczęły dochodzić do niej nawoływania konnych:
- Upadł!
- Żyje?! Nic mu nie jest?!
- Ktoś tam stoi!
- Stary dureń!
- To pewnie jakaś bestia! Złapmy ją!
Oczywiście! Tego tylko było jej trzeba.
Rozejrzała się w desperacji, po czym wskoczyła pospiesznie w gąszcz lasu, rozpaczliwie namyślając się, co też robić dalej.
Uciekać w głąb Kniei? Nie, to zbyt niebezpieczne. Zawrócić? Ryzykowne! Biec dalej w kierunku Awaharu? Nie ma przecież szans, ci ludzie są na koniach!
Och, jak mogła tak głupio uwierzyć Lyrenowi, kiedy mówił, że burmistrz odjeżdża przez nikogo nie pilnowany?!
Spokojnie. Trzeba się uspokoić.
Zerknęła nieufnie na list. Nie rozumiała go do końca, większość znaczyła dla niej niewiele więcej ponad jakiś wyszukany, poetycki bełkot… Co nie zmieniało faktu, że nazwa gospody była nader adekwatna do jej sytuacji i brzmiała obiecująco.
Wiedziała, gdzie to jest, co oznaczało, że powinna poradzić sobie ze zmyleniem pościgu, który aktualnie otoczył zwartym kołem nieprzytomnego Headila.
„Nie masz czystego serca, Ayl, kogo chcesz nabrać?”
Jasna cholera, sumienie, słuchaj ty rozumu.
Wszystko zależy od punktu widzenia!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Wto 16:29, 24 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Craig Liath
Chybotliwy Bard


Dołączył: 01 Kwi 2007
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wypełzło spod dywanu

PostWysłany: Nie 22:01, 01 Kwi 2007    Temat postu:

Gdzieś tam...Hen daleko od porządnej cywilizacji...
Drzewo. Pod drzewem kupka starych szmat. Ruszających się szmat.
Craig wypełzła niepewnie spod prowizorycznego namiotu sprawdzając porę dnia.
Przekonawszy się w stu procentach iż jest noc, wyciągnęła wszystkie części ciała i przeciągnęła się, aż jej kości chrupnęły. Przez chwilę niepewnie zastanawiała się co też śmiało ją obudzić i pewnie zastanawiałaby się do rana gdyby przed nią nie przekłusowało...tfu! Przebiegło małe stadko ludzi z widłami i innymi ostrymi narzędziami.
Jeden z nich, zaczął krzyczeć do swoich kompanów coś o widłach i nieustającej pogoni.
- Poszoł won! Wy mi tu spokojnych ludzi budzić nie będziecie! Do domu, krowy doić! - wydarła się kobieta, a dokładniej mówiąc jej jeszcze świeży kac.
Chłopi jak na rozkaz odwrócili się w jej stronę. Któryś szturchnął innego, ktoś szepnął coś o wyglądzie czarownicy bądź też leśnej strzygi. Zabłyszczały kosy i po chwili Craig jak oszalała biegła przez las, omijając wystające korzenie i przecinające powietrze narzędzia rolne.
Tfu! A żeby ich czort! Ją z jakąś podrzędną strzygą mylić! Toż to zniewaga! Myślała przeklinając w duchu. W dodatku jej wcale nie tak straszny namiot ( vel kupka zjełczałych szmat) zostały brutalnie podpalone wraz z całym jej dobytkiem. Nie licząc rzecz jasna rozpadającej się mandoli i lnianego, ruszającego się podejrzanie worka.
Chwilę biegła jeszcze przez las, aż zdziwiona zauważyła iż nikt jej już nie goni. Odwróciła się. Gdzieś tam w oddali błyskały jeszcze światła pochodni więc dla pewności schowała się w starym, pustym pniu. Umościła sie wygodnie i już, już miała zasnąć gdy coś zaczęło dźgać ją po ramieniu. Przełknęła ślinę, myśląc, że to jedne z wielu ostrych wideł i otworzyła oczy. Ku swojemu zdziwieniu stwierdziła, że jest to jednak nie tak ostry dziób gołębia.
Chwila! Gołębia?! A z jakiej racji jakiś gołąb dźga ją w środku nocy?!
Złapała małe paskudztwo i oderwała karteczkę przypiętą do jego łapki.
Zapaliła krzesiwem kawałek mchu i zaczęła czytać. Gdy kończyła, zauważyła iż zrobiło się nienaturalnie jasno i... gorąco.
Własnym płaszczem ugasiła pożar, który wzniecił się w środku drzewa z jej małą pomocą. W tym samym momencie gołąb dziabną ją w dłoń, wyrwał się i wyfruną.
A szkoda, byłoby z niego dobre śniadanko.
Przypomniała sobie treść listu i podrapała się w głowę. No cóż, można było jej zarzucić wszystko ale nie czyste serce.
Tak więc ruszyła do gospody, mając nadzieję pomścić tą zniewagę...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Arianna
Piórko Wróbla


Dołączył: 28 Mar 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:13, 01 Kwi 2007    Temat postu:

Postać w czarnym płaszczu chodziła nerwowo po pokoju. Mimo swego opanowania nienawidziła czekać. Podeszła do otwartego okna i spojrzała w ciemność. No, moi drodzy, któż was złapał, kogo znaleźliście? - szepnęła unosząc dłoń i robiąc nią koło w powietrzu. Ciemność zawirowała i po chwili w wirze lepkiej czerni pojawiła się postać czarnowłosej kobiety, która biegła po dachu. Obserwatorka wiedziała, dokąd zmierza ta postać, wiedziała również kim jest. Po raz kolejny uniosła dłoń i obraz wiru się zmienił. Teraz pojawiła się w nim również biegnąca rudowłosa kobieta. Po jej bystrych oczach, zwinnych ruchach, oraz niesamowicie gibkich palcach można było poznać iż jest pierwszej klasy złodziejką.
Postać w kapturze machnęła dłonią i obraz znikł.
- Armandzie... - szepnęła patrząc w okno - Jak oni mają mi pomóc? Jak? Zaiste nie ja powinnam wykonać Twe polecenie.
- Ależ ty Arianno i nikt inny - ciepły, a zarazem surowy głos rozległ się w pokoju - pamiętaj, tego zadania nie wykona byle elf urodzony w lesie, lub książę wychowany w pałacu.
Arianna odwróciła się lecz nikogo nie zobaczyła, westchnęła cicho i usiadła na łóżku oczekując tych, których przyprowadzi los.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arianna dnia Pon 20:05, 02 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:46, 02 Kwi 2007    Temat postu:

Aylya wyraziła zgodę na takie przedstawienie jej postaci, więc liczę na to, że bardo nie złamałam zasadXD

- Nie ma wolnych pokoi! – krzyknęła młoda, rudowłosa kobieta, stojąca za ladą Gospody Ostatniej Przystani i z wyraźnym przerażeniem spojrzała na dziewczynę, która właśnie ją obudziła.
No tak, znowu mnie wzięli za pomiot ciemności – pomyślała Avahari, wykrzywiając usta w ironicznym uśmieszku, który uczynił jej wygląd jeszcze bardziej nieprzyjemnym. Cóż, Ava już dawno temu przyzwyczaiła się do tego, że osobnik o trupiobladej skórze, czarnych włosach i ciemnych, lekko przerażających oczach nie jest z pewnością kimś, kogo chciałoby się spotkać po nocy. Zwłaszcza, że los obdarował Avahari lekko spiczastymi ząbkami, a od nieprzespanych nocy spędzonych na przygotowywaniu eliksirów na jej twarzy pojawiły się ciemne cienie. Do kompletu brakowało chyba tylko czerwonych oczu!
- To nie szkodzi, ja tu chętnie posiedzę. Coś do picia proszę i nie, nie mam ochoty na twoją krew, dziś wyssałam już parę dziewic… no nie patrz na mnie z takim przerażeniem, przecież żartuję! Jak myślisz, ile dziewic mieszka w tym mieście? Na pewno nie dość, żeby mnie nakarmić…
Avahari obrzuciła litościwym spojrzeniem wyraźnie wystraszoną dziewczynę, która z niesamowitą prędkością nalewała wina, jakby się obawiając, że jeśli nie uwinie się dość szybko, to czarnooka nieznajoma jednak skusi się na parę kropel jej krwi. Była tak przestraszona, że nie powiedziała nawet słowa.
Trucicielka wzruszyła lekko ramionami, wzięła napój i ruszyła do jednego ze stolików z zamiarem przejrzenia tych nielicznych ziół, które nie zostały zupełnie zniszczone
i sprawdzenia, jak wiele z jej bezcennego dobytku udało się ocalić.
- Cicha Śmierć, mikstura miłosna, zioła Rosalinki… - mruczała cicho, przeglądając zawartość swojej torby i wyciągając zioła zebrane z podłogi z zamiarem ich posegregowania i upewnienia się, że nadają się do użytku.
Tak, mikstury były całym życiem Avy i troszczyła się o nie o wiele bardziej niż o siebie. Całe swoje siedemnastoletnie życie poświęciła na naukę ich przyrządzania.
- Można się przysiąść?
Ava podskoczyła do góry, odruchowo chowając za siebie flakonik z Cichą Śmiercią, najsilniejszą trucizną zabijającą, jaka istniała. Nie do wykrycia i nie do pokonania, używana była do mordowania najpotężniejszych magów i istot ciemności, gdyż nikt nie mógł zapobiec jej działaniu. Za samo jej posiadanie groziło ścięcie, nie mówiąc już o przyrządzaniu – Avahari była chyba jedyną osobą, która wciąż pamiętała przepis.
A było sporo osób, które chętnie wykorzystałyby jej wiedzę. Choćby ci, co bezczelnie zrujnowali jej pokój!
- Tak… czy to ty wysyłałaś te bzdury o czystym sercu? – spytała, mierząc rudowłosą, zielonooką, na oko około piętnastoletnią dziewczynę bacznym spojrzeniem i na wszelki wypadek szybkim gestem umieszczając fiolkę z bezbarwnym płynem w torbie.
- Nie, ale też to mam – rudowłosa zamachała przed nosem Avy karteczką, która wyglądała, jakby została czymś oblana. Wnioskując po słabym zapachu, było to piwo.
Avahari zmarszczyła brwi patrząc w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżały wijanski
i rozwinki. Mogłaby przysiąc, że położyła je na stole!
- Między nami mówiąc nie wierzę w te sześć wersów, no ale…
- To tylko wyliczanka dla dzieci – burknęła Trucicielka, z konsternacją stwierdzając, że zielenka zapadła się pod ziemię. – Zresztą co ja niby mam zrobić dla tego kryształu? Posklejać go? W walce na miecze się nie szkoliłam, na koniu ledwo jeżdżę, z łuku nie strzelam… choć ostatnio odkryłam w sobie niezwykłą zdolność do szybkiego biegania i skakania po dachach.
- Ja też umiem szybko biegać! – rozpromieniła się rudowłosa, ukradkiem ściągając z blatu jakieś różowe zielsko. Może da się pchnąć na czarnym rynku… - Jestem Aylya. Po co ci te wszystkie zioła?
Trzeba wiedzieć, co się sprzedaje, prawda?
- Jestem Avahari, Trucicielka.
- Ooo. To znaczy, że trujesz ludzi?
- Nie, to znaczy, że przyrządzam różne mikstury. Truciciele rzadko kogoś trują. Ale ja to zrobię, jeśli nie oddasz mi mojej rozwinki… zielenka możesz zatrzymać, łatwo go znaleźć.
- Och, nigdy nie słyszałam o Trucicielach! – Aylya przybrała bardzo niewinną minę, gorączkowo szukając jakiegoś tematu, który mógłby odwrócić uwagę Avahari od tych wszystkich ziół, które Ayl zdążyła już uznać za swoją własność.
- Nic dziwnego, bo jest nas bardzo mało. Za to od złodziei się roi. Odzyskam moją rozwinkę, czy nie?
- Nie?
- A właśnie, że tak – burknęła Avahari, ukradkiem opuszczając dłoń. Zioła poderwały się
z kieszeni Aylyi i pofrunęły pod stołem prosto ku ręce Avy.
Ku zdumieniu Trucicielki Aylya nie wydawała się ani przestraszona, ani nawet zdenerwowana tym, że ktoś właśnie odebrał jej zdobycz.
- Łał! Też tak chcę! Kto cię tego nauczył? Co to jest?
Złodziejka pogrążyła się w marzeniach o tym, o ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby sakiewki same leciały do jej rąk.
- Ciotka. Magia Trucicieli, choć w bardzo ograniczonym zakresie.
Avahari stwierdziła, że i tak powiedziała zdecydowanie za dużo i teraz już wszystko jedno. Zresztą i tak miała zamiar opuścić miasto. Zaszyje się gdzieś w lesie, uzupełni zapasy, potem posprzedaje trochę po drodze i wyniesie się do najbliższego, większego ośrodka cywilizacji… o ile członkowie którejkolwiek z ras byli jeszcze cywilizowani…
- O, to władacie jakąś magią?
- Ja nie – mruknęła Ava niechętnie.
- To co to było, to… no to coś?
- Telekineza i to bardzo słabo rozwinięta. Truciciele, którzy znali się na telepatii, urokach i zaklęciach hodujących dawno już przestali istnieć.
No, tak właściwie to większość z nich już dawno przestała istnieć, ale to był tylko mały szczegół. Teraz zdaje się, że jedną z ostatnich przedstawicieli Trucicieli, jeśli nie ostatnią była niezbyt ładna, niemiła siedemnastolatka, której wszystkie umiejętności ograniczały się do przyrządzania mikstur wszelkiej maści.
No i skakania po dachach. Ale tą ostatnią umiejętność odkryła w sobie dopiero parę minut temu.
Aylya uśmiechnęła się uroczo i szybkim ruchem ukryła niewielki pucharek, z którego dopiero co Ava piła wino. Nie był zbyt bogaty i z pewnością nie dałoby się go zbyt drogo sprzedać, ale… był na nim narysowany smok! A ona miała do nich słabość.
- Aylya? – spytała Avahari, mrugając oczami. – Czy ja mam omamy wzrokowe, czy pod nasz stolik naprawdę właśnie potoczyła się czyjaś ręka?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:31, 04 Kwi 2007    Temat postu:

Łachudrę ukąsiło sumienie, postanowiła więc dołączyć do poniższego tekstu podziękowania.
Dla:
1. Janusza Christy, autora serii komiksów "Kajko i Kokosz", a konkretniej narysowanej przez niego bandzie Zbójcerzy, za jakże inspirującą scenę ze słowikiem, który miał być sową;
2. Nauczycielowi Jestem Potworem i Wcale Was Nie Lubię, Młodzieży za równie inspirujące hasło dotyczące końca świata (które notabene umieściłam na tabliczce, trzymanej przez szaleńca, który został zresztą okrzyknięty imieniem Szanownego Belfra bez jego wiedzy i zgody);
3. Stephenowi Kingowi (wątpliwe, czy podziękowania do niego dojdą) za stworzoną na baaardzo poważnie postać dewotki, bez której nie powstałby Kosiarz, Wielbiciel Esejów, tudzież Belfer;
4. Mojej małej Ayl, która wcale nie miała zamiaru zemdleć;
5. Madlen, która jest jednym z powodów, dla których Aylya mdleje - "Ayyyyl! piiiisz. Do 23 ma to być! Przed dwunastą kładę się spać!", i która mocno mnie ostatnimi czasy demoralizuje (a byłam takim grzecznym dzieckiem!);
6. Nieznanej sile, dzięki której zaprzestałam patetyzmu w tekstach. Chociaż w poniższym znajduje się jedno zdanie o Losie i Biegu Wydarzeń. Taki patetyzm w moim wykonaniu;
7. Niezawodnym Łachuderkom Wink



Bieg był w istocie szaleńczy i trwał zdecydowanie zbyt długo, jak na niezbyt pojemne płuca Ayl, która półmetek osiągnęła w rozlatującej się chacie swego przyjaciela Tyryi, na przedmieściach Awaharu.
Zatrzymała się tam i odpoczęła, wcześniej w wyjątkowo finezyjny, jak na siebie sposób obwieszczając mu, że bynajmniej nie przybyła w celach matrymonialnych, a raczej regeneracyjnych.
Wydał jej się niepocieszony.

Po obudzeniu się, doprowadzeniu do porządku i przekonaniu chłopaka, że medalion, który ma w kieszeni naprawdę należy do niej, i nie ma chęci dzielić się nim z kimkolwiek, przyszedł czas na rozmyślania.
Aylya, która dotąd nieskromnie twierdziła, że inteligencja i zdecydowanie są jednymi z podstawowych cech jej osobowości (tuż obok lepkich rąk, zdumiewającego dla większości gawiedzi słowotwórstwa i potwornego gustu), zawahała się po raz pierwszy od dłuższego czasu przed podjęciem decyzji.
Z jednej bowiem strony bełkotliwy list z całą pewnością nie był zaadresowany do niej. Z drugiej natomiast musiał pochodzić od kogoś wysoko urodzonego.
Ayl doskonale wiedziała, czym ludzie wysoko urodzeni różnią się od reszty.
Stanem posiadania.
Była naprawdę żywo zainteresowana majętnością nadawcy, nawet, jeśli był szaleńcem. A może zwłaszcza wtedy… Pieniądze nie po raz pierwszy okazały się być argumentem ostatecznie przesądzającym sprawę.
Tak więc jeszcze przed południem wyruszyła w kierunku centrum miasta, a fanfary Losu, które dotychczas zdawały się o niej zapominać zatrąbiły głośno i fałszywie, niemal całkowicie ginąc w złośliwym chichocie Biegu Wydarzeń i odgłosach bijatyki, dobiegających z pobliskiego browaru, gdzie dwóch biednie ubranych jegomości toczyło walkę na śmierć i życie, w której stawką była opuszczona beczka piwa.

*

Mężczyzna z całą pewnością był kapłanem.
A przynajmniej na to wskazywała haftowana, długa do ziemi szata (obecnie cała w strzępach i zaschniętym błocie z przydrożnych kałuż) i zwieszający się z jego szyi gruby łańcuch, wręcz stworzony do dokonywania miejskich egzekucji na niestarannie pozbijanych w kupę szubienicach, przyozdabiających brzydki, gwarny rynek Awaharu.
Pozostałe charakterystyczne elementy jego postaci były raczej trudne do określenia.
Twarz ukrył we wnętrzu cynowego wiaderka o dziurawym dnie, fakt posiadania ręki zaś, wyłaniającą się z obszernego rękawa tabliczką z napisem: „METEORYT SPADNIE NA KRAJ!”.
Barwa głosu również pozostawała niewiadoma, ponieważ jego nawoływania stawały się coraz bardziej niejasne.
Niewątpliwie też zastraszająco szybko chrypł.
Za to jego cel wydał się Aylyi całkowicie oczywisty – było nim sianie chaosu, wzbudzanie paniki, niszczenie podwalin ludzkiego poczucia bezpieczeństwa, tudzież zanoszenie modłów do bliżej niesprecyzowanego boga z prośbą o…
- I tacy, jak ono! – zawył, wskazując dramatycznym gestem na rudą złodziejkę. – Plugawe męty, niszczące prześwietne dzieło Pana! Kalający ziemie Jego odciskami swych brudnych stóp!
Aylya zerknęła na swoje obute w trzewiki nogi kontrolnie, po czym zmarszczyła brwi z irytacją. Gdzie tam brudne! Jakie brudne!
- Mijający się z wolą Boga, niszczący światło słońca, które już dawno przestało jaśnieć pełnym blaskiem o poranku! Gdzie… są… słowiki… z… tamtych… pięknych lat?!
- Lyren wyczerpał limit – syknęła Ayl, wyzywająco patrząc szaleńcowi w oczy… w dwie porożokształtne szczeliny, powstałe wskutek częstego kontaktu wiaderka z podłożem, bądź też pniami drzew i ścianami chat mieszczuchów.
Wyraz twarzy cynowego cudu gospodarskiej techniki stężał nieznacznie.
- Odezwało się! Użyło głosu, danego mu przez Stwórcę w celu zatruwania powietrza Awaharu!
- Po prostu wie, że te nowoczesne machiny, tworzone przez Awaharańczyków zatruwają je bardziej. To jest całkiem inteligentne...
- Przez takich jak to, meteoryt spadnie na kraj! Ludzie wylegną na ulice!
- Krzycząc to samo, co ja, kurna, krzyczę! – zawołała Ayl ekspresyjnie.
- Co? – Nie zrozumiał nagle wybity z rytmu obłąkaniec.
- Nic, skąd. Nie zniżam się do dyskusji z łopatoidami.
Tłum, który zdążył się wokół nich zebrać, zaklaskał entuzjastycznie. Tylko nieliczni, rozsądni i przewidywalni obywatele, ukryli swoje ubogie zazwyczaj w dobra sakiewki do szczelnie zamkniętych toreb, rozpoznając w Aylyi etatową Łachudrę – co nie jast tak naprawdę trudne, ze względu na teatralną otoczkę, jaką mają zwyczaj tworzyć wokół siebie przedstawiciele tego jakże chwalebnego fachu.
- Raczysz kupić dziecko, pani? – zapytała się Aylyi w dowód uznania jakaś umorusana ziemią kobieta z chytrym wyrazem twarzy.
I ciemnym siniakiem pod okiem…
- Ehm… Da się opchnąć je na czarnym rynku?

*

Coraz bardziej zadowolona z podjętej przez siebie decyzji, dzięki której – jak na razie – zyskała trzy sakiewki, oraz wdzięczność mieszkańców za tymczasowe pokonanie oszalałego kapłana, powszechnie nazywanego Kosiarzem, Miłośnikiem Esejów (Ayl nie mogła dociec powodów) i Szalonym Belfrem – mówiono o nim, że niegdyś nauczał syna samego burmistrza Awaharu – Aylya stanęła pod drzwiami drewnianej gospody „Ostatnia Przystań”, oddalonej nieco od hałasu i stłoczonych kramów kupieckich, od których roiło się w okolicy, bynajmniej nie tracąc pewności siebie i dobrego humoru.
Bo niby co miało go zepsuć?
Ponuro zerknęła na niebo – to prawda, że słońce zachodziło teraz szybciej, i nie świeciło tak jasno jak jeszcze kilka lat temu, ale Aylya daleka była od posądzania Jeźdźców Apokalipsy o szybką wizytę w Awaharze, czy też jej wsi.
Na świecie zawsze znajdą się tacy, którzy zwykłe anomalia pogodowe potrafią zaszufladkować razem z Dniem Ostatecznym, czy też zbliżającymi się „złymi czasami”.
Dla Łachuder „zły czas” nigdy się nie kończy, jak to mówił jej Mistrz Everty.
"Każde czasy są złe, a jeszcze nigdy nie doszło do apokalipsy" – pocieszyła się w myślach.
- A jeśli się mylę, to niech mi łasica zmiażdży tchawicę, gdziekolwiek to coś we mnie jest. Ja normalnie na to gwiżdżę!
Weszła do środka, odprowadzana zdumionymi spojrzeniami przechodniów.

*

Zorientowana we wszelkiego rodzaju knajpach, karczmach, tawernach i podrzędnych barach, Ayl od razu wiedziała, których miejsc i ludzi powinna starać się unikać.
Przede wszystkim więc tego mięsistego faceta, opierającego się o futrynę drzwi i dość bezmyślnie wpatrującego w podłogę, co zdawało się rekompensować czuły uścisk, w jakim dzierżył kuszę.
Był to z pewnością pracownik lokalu, zatrudniony do niezbyt dyskretnego, ale za to błyskawicznego pozbywania się nieproszonych gości.
Miejscem, do którego postanowiła się nie zbliżać, był zaś kontuar, za którym urzędowała rudowłosa kobieta w fartuchu.
Niedobrze jest ujawniać personelowi swoją obecność w ich placówce. Za sam strój, czy stan, w jakim są włosy, można zostać potraktowanym bardzo… ozięble.
W niektórych, co bardziej snobistycznych restauracjach głowa Ayl z trudem sięgała ponad bufet, co było niesamowicie krepujące dla samej zainteresowanej. Przede wszystkim dlatego, że obniżało jej autorytet.
Stolik w samym kącie dużej sali wydawał się być najkorzystniejszy, nie tylko ze względu na jego położenie, ale i osobę, która go zajmowała.
Kojarzyła się ona Aylyi z awaharskim odpowiednikiem Łachudry – miała dość nieporządny strój, zaskakującą fizjonomię, przypominającą nieco tą, z którą rudowłosa złodziejka spotkała się w książce o wampiryzmie, co było pewnie głównym powodem, dla którego Mięśniak i kobieta za ladą starali się nie patrzyć w jej stronę.
Była też wyraźnie zainteresowana niewielkim zbiorem kolorowych chwastów, rozłożonym przed nią na stole.
Coraz lepiej… zioła często okazują się być potrzebne. Na czarnym rynku, na przykład, zwykle roi się od adeptów tak zwanej „czarnej magii”, albo tak zwanych „eliksirów”.
- Można się przysiąść? – zagadnęła Ayl uprzejmie, szczerząc zęby w uśmiechu, który w zamierzeniu miał być miły i niegroźny.

I siedziała bardzo długo, wypełniając zawartość swoich złodziejskich kieszeni, dopóki nie zaczęła zastanawiać się nad ewentualnymi właściwościami halucynogennymi zielska Avahari.
To przecież nie jest normalne – odnajdywać pod ławką podrygującą nerwowo rękę, a później też jej właściciela, usilnie starającego się ukryć pewne niedoskonałości w wyglądzie, wynikające z braku kilku członków, tudzież innych organów zewnętrznych.
- Raaany kooota! Ava! Wymyśliłam właśnie handel organiczny! Co ty na to? Ujdzie w tłoku?! Ujdzie?! – Po czym zemdlała, przed oczami wciąż mając obraz gałki ocznej, opuszczającej oczodół.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Wto 18:57, 24 Kwi 2007, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Craig Liath
Chybotliwy Bard


Dołączył: 01 Kwi 2007
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wypełzło spod dywanu

PostWysłany: Czw 18:37, 05 Kwi 2007    Temat postu:

Słońce stało już wysoko, gdy kobieta ( taak, niewątpliwie była ona płci pięknej) doszła do obrzeży miasta. Widząc pałętające się wszędzie dzieci oraz handlarzy, dla własnego bezpieczeństwa skryła twarz pod obszernym kapturem.
Starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, szła ulicami pogwizdując cichutko pod nosem, starą grabarską piosenkę.
Gdy doszła do rynku, jej uwagę przykuł wydzierający się wniebogłosy, dziwnie wyglądający mężczyzna. Przystanęła zaciekawiona, słuchając co też ciekawego ma on światu do przekazania. Serce przeskoczyło jej o dziesięć centymetrów w górę, gdy wycelował w nią swoim koślawym palcem. W dół spadło dopiero wtedy gdy zorientowała się, że ten "palec boży" wymierzony był w niską, rudowłosą dziewczynę stojącą niedaleko niej. Z zainteresowaniem obserwowała ich "kłótnię" śmiejąc się lekko. Była jednak zmuszona oddalić się, gdyż z rozbawienia, poczęło wypadać jej oko.
Po dobrej godzinie, błądzenia bocznymi uliczkami, doszła do niepodważalnego wniosku, że zabłądziła. Rozejrzała się więc, szukając kogoś, kogo mogłaby zapytać się o drogę. Jej wzrok padł na barczystego mężczyznę rozmawiającego w zaułku z jakimś chłopakiem.
- Ee...Przepraszam? - podeszła do nich, lekko kiwając się na boki - Nie wiecie może Panowie, którędy do Gospody Ostatniej Przystani?
Spojrzeli na nią zdziwieni.
- A Panienka, to się przypadkiem nie zgubiła? - spytał odkrywczo starszy z nich, uśmiechając się obleśnie. W jego ręce, złowieszczo błysnęło ostrze noża.
Craig przełknęła ślinę. To zdecydowanie nie był dobry pomysł.
- Tak..ee...To ja może jednak nie będę przeszkadzać - wymamrotała oddalając się pośpiesznie. Pech chciał, że potknęła się jednak o własną obluzowaną nogę.
Mężczyzna, korzystając z okazji podbiegł i przystawiając jej nóż do gardła, zdjął kaptur zasłaniający jej twarz, przy okazyjnie szarpiąc za włosy, które teatralnie zostały mu w ręce.
- O rzesz ty, Joseppe! Toż to jakaś wiedźma! - zakrzyknął do kolegi, przyciskając mocniej nóż.
Chłopak nazwany Joseppe spojrzał z zaciekawieniem na lekko zzieleniałe włosy i wypadające oko kobiety.
- Prędzej strzyga jaka...- wyszeptał cicho.
Craig zastrzygła przydługimi, elfimi uszami a w szarych oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. Zniosła by wszystko...Nawet nazwanie jej tworem pijanego nekromanty ale nie...Strzygą!
Zagięła zabrudzone szpony i pozwoliła by pokierowała nią złość.

***

Zadowolona z siebie i wesoła jak skowronek Craig weszła do Gospody Ostatniej Przystani, wzbogacona o parę zapasowych kończyn.
Westchnęła tylko cicho, gdy dopiero co przymocowana na powrót ręka spadła z cichym plaskiem na podłogę i popełzła w bliżej niezidentyfikowanym kierunku. Padła więc na czworaka goniąc ją. Trzeba było przyznać, że kończyna była szybka.
Z szerokim uśmiechem dopadła ją pod jednym ze stołów i zaczęła zapalczywie walić nią o blat aż znieruchomiała.
Usłyszawszy jak ktoś coś mówi, podniosła wzrok i uśmiechnęła się przepraszająco w stronę dwóch młodych białogłowych, siedzących przy felernym stoliku.
- Igły i nici pewnie Panie nie mają? - spytała a lewe oko z cichym "pyk" wypadło z oczodołu, tocząc się po stoliku. Zamrugała ze zdziwieniem drugim, patrząc jak młodsza z nich mdleje.
Skonsternowana podrapała się po głowie, a następnie z zapałem godnym największego mistrza tortur walnęła dziewczynę oderwaną ręką po twarzy. W końcu jakoś tak się ludzi cuciło...Chyba.
Z zadowoleniem przekonała się, że tak gdy ta wydarła się, przeklinając siarczyście.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Craig Liath dnia Sob 14:13, 14 Kwi 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:36, 05 Kwi 2007    Temat postu:

Avahari przez parę chwil siedziała bez ruchu, wodząc wzrokiem od nieprzytomnej Aylyi do właścicielki ręki, która właśnie rzeczoną ręką tłukła o blat stołu. Ava obserwując drgania kończyny zaczęła poważnie zastanawiać się, czy nie powinna pójść w ślady młodej złodziejki i także widowiskowo omdleć, ale stwierdziła, że nie jest to zachowanie najwłaściwsze w tej sytuacji. Po pierwsze widowiskowe omdlewanie wyjątkowo źle się jej kojarzyło, po drugie, gdyby tak straciła przytomność ta dziwna panna z odpadającymi częściami ciała mogła ją zjeść.
Nieznajoma uśmiechnęła się niepewnie a następnie walnęła oderwaną ręką prosto w twarz Ayl, która wydała z siebie cichy okrzyk i zaklęła głośno.
Cichy stukot dał Avie znać, że barmanka właśnie zdecydowała się stracić przytomność. Mężczyzna, teoretycznie mający utrzymywać porządek, który już w obliczu pojawienia się panny o wampirzej fizjonomii poczuł się nieco dziwnie zapewne stwierdził, że osoba o wypadającym oku to trochę za wiele i czym prędzej się ulotnił.
- Raaaaaany kota! Ava! Jaki ja miałam sen! Czy to twoje zielsko ma takie działanie? – Aylya usiadła na podłodze i spojrzała prosto na Trucicielkę, chwilowo nie zauważając kobiety, która właśnie usiłowała przytwierdzić rękę na swoje miejsce. – Śniło mi się, że wparowała tu taka baba, której wypadło oko!
- Myślę, że to nie był sen – odpowiedziała Avahari, nieco słabym głosem, ukradkiem sięgając po fiolkę z Cichą Śmiercią. Wprawdzie najlepiej działa, gdy się ją wypiło, ale jeśli oblewało się nią czyjąś twarz też miała niezłe skutki uboczne.
Aylya bardzo powoli przekręciła głowę w prawo.
A potem czym prędzej zamknęła oczy.
- Mi się to śni. To te twoje zielska. Albo uderzyłam się w głowę. To mi się śni, prawda?
- Czy pani planuje nas zjeść? – spytała Ava, starając się mówić spokojnym i opanowanym głosem, co nie bardzo jej wyszło.
- Zjeść? – kobieta podrapała się w zamyśleniu po głowie. – Nie… nie jadam ludzi… chyba…
Choć zdanie zostało wypowiedziane tonem wyzutym z wszelkiej groźby, to i tak w uszach Trucicielki słowo „chyba” zabrzmiało wyjątkowo złowieszczo.
- A… porozcinać nas na kawałki?
Aylya zdecydowała się wreszcie otworzyć oczy, a kiedy usłyszała ostatnie zdanie na wszelki wypadek zerwała się na równe nogi i odsunęła jak najdalej się dało od oka, które wciąż leżało na podłodze i jego rozpadającej się właścicielki.
- A panie nazwą mnie strzygą?
- Nie – zapewniła szybko Ava, której naprawdę nie spieszyło się na tamten świat. – Na ogół to mnie nazywają strzygą.
- No to nie zamierzam.
- Ulżyło mi – mruknęła cicho Ava, przezornie jednak zgarniając zioła do torby, by w razie potrzeby móc szybko ewakuować się oknem.
Oderwana ręka z cichym, niezbyt przyjemnie brzmiącym dźwiękiem została przytwierdzona do ramienia. Avahari poczuła nagły przypływ mdłości, natomiast Aylya opadła na krzesło, blednąc tak bardzo, że w tej chwili jej twarz stała się prawie równie biała, jak skóra Avy.
- Muszę kupić igłę i nici… - wymruczała cicho kobieta, orientując się nagle, że przyczepiła rękę nie w tą stronę, w którą należało. Zaczęła czym prędzej majstrować przy swoim ramieniu. Po raz kolejny rozległ się niemiły dla ucha dźwięk, towarzyszący oderwaniu kończyny od reszty ciała.
To było już ponad wytrzymałość Avahari, która mruknęła ciche przepraszam, odwróciła się w drugą stronę i zwymiotowała na podłogę. Aylya najwidoczniej także nie przywykła do towarzystwa osób, które mogły dowolnie odrywać i przytwierdzać rozmaite części swojego ciała, bo dokładnie w tym samym momencie ukryła głowę pod stołem, zwracając swoje śniadanie.
- Panie chyba… coś niezdrowego zjadły?
- Tak… na pewno… - potwierdziła Ava słabo, jednocześnie zaczynają grzebać w swojej torbie i starając się usilnie nie patrzeć na oko, leżące na podłodze. Odnalazła w końcu poszukiwaną fiolkę i jednym haustem wypiła połowę zawartości. Najchętniej zażyłaby całość, ale wiedziała, że to mogłoby się źle skończyć. I tak wskazany w stanie silnego szoku był tylko jeden łyk. Ale to... był mega szok. – Mmm… chcesz Ayl?
Avahari spojrzała na złodziejkę, która właśnie wynurzyła się spod stołu.
- To… na uspokojenie.
- Dawaj – Aylya wyrwała z rąk Trucicielki buteleczkę i szybko wypiła to, co w niej zostało.
- Eee… przepraszam… czy to panie wysyłały to coś o czystych sercach?
- Nie – odpowiedziała Aylya, ukradkiem spoglądając na kobietę. Z ulgą stwierdziła, że zarówno ręka jak i oko wróciły na swoje właściwe miejsca.
- Z całą pewnością nie – potwierdziła Avahari, podnosząc się z miejsca. Z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że jej nogi wydają się trochę miękkie i odmawiają wykonania chociaż kroku.
- Bo ja tu przyszłam dokonać zemsty – wyjaśniła dziewczyna, podnosząc się wreszcie z podłogi. – Craig jestem.
- Avahari… - mruknęła cicho Ava, nie mając jednak zamiaru podać Craig ręki. Jeszcze by jej cudze palce w dłoni zostały, a wtedy to na pewno poszłaby w ślady Aylyi i straciła przytomność!
- Aylya – przedstawiła się po chwili milczenia złodziejka, czując, że nagle ogarnia ją cudowny spokój. Najwidoczniej eliksiry Avy świetnie działały. Ayl zaczęła nawet zastanawiać się, czy nie warto byłoby dokładniej przejrzeć tej jej torby…
- Ava – szepnęła Aylya cicho – Jak myślisz, ile by mi dali za taką żywą rękę na czarnym rynku?
- Nie wiem, nigdy nie handlowałam organami – mruknęła cicho Avahari, także czując już zbawienny wpływ końskiej dawki mikstury uspakajającej.
- Niedużo, ja za nią zapłaciłam tylko trzy monety…
- Eee, to się nie opłaca. Ten tego, drogie panie, może zmienimy stolik, bo tu tak jakby trochę brudno…
Kiedy w pół godziny później dwóch gości zeszło na dół z pokoi zobaczyło wciąż nieprzytomną barmankę (która na chwilę odzyskała przytomność, ale że akurat w tym momencie Craig zgubiła nos, znowu zemdlała) i piętnastoletnią, rudowłosą złodziejkę, młodą Trucicielkę o wampirze fizjonomii oraz kobietę, która czasem traciła różne części ciała i jak twierdziła, była bardem, siedzące przy jednym stole i raczące się winem. Darmowym oczywiście, ale co robić, skoro barmanka nie była w stanie odebrać zapłaty?
I choć dwaj wysocy, barczyści mężczyźni nie mogli nic wiedzieć o profesjach trzech panien, to bladą skórę i nieco zbyt szpiczaste ząbki zauważyli, a odpadająca ręka od razu rzuciła się im w oczy, wywołując u nich zachowanie bardzo podobne do pierwszej reakcji Avy i Ayl.
Mianowicie ciemnowłosy, około trzydziestolatek, który wyglądał, jakby mógł powalić byka jedną ręką stracił przytomność, natomiast nieco młodszy od niego chłopak o wielkich barach zwymiotował i czym prędzej wbiegł po schodach na górę.
- Biedna, jak się obudzi będzie miała sporo sprzątania – wymruczała Avahari obojętnym tonem, mocno przytuliła do siebie torbę, aby ochronić jej zawartość przed ewentualnymi, niecnymi zakusami Aylyi i upiła łyk wina.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:08, 06 Kwi 2007    Temat postu:

Wesołych świąt życzę, o krytykę proszę, pomocnych mi ludzi pozdrawiam, za ciężkość tekstu przepraszam, a teraz Aylyi odsłona trzecia XD

W swym krótkim życiu, Aylya spotkała się z wieloma odrażającymi osobliwościami.
Jako przykład, wypadałoby zaliczyć do nich pryszczatą fizjonomię Morgyego, handlarza kradzioną biżuterią, z którym to była przez jeden straszliwy miesiąc zaręczona, co przyniosło jej wymierne korzyści, i który – notabene – nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego wybranka ma nie więcej niż piętnaście lat, dopóki nie odeszła w siną dal, na zachód, z kieszeniami wypchanymi mnóstwem wisiorków, ozdobnych zegarków, pierścionków i kolczyków, krzycząc przez ramię: „Łachudry dorastają szybciej, skarbie!”.
Twarz jego była jednak naprawdę niczym, w porównaniu do tej, należącej do jego nadopiekuńczej matki, Leithenyi, z którą Ayl miała okazję spotkać się nieco później, i dzięki której pożegnała się raz na zawsze z najładniejszym kompletem porcelany, jaki udało jej się ukraść w życiu, z czym dotąd nie zdołała się pogodzić
Oba wstrząsy estetyczne zniosła nad wyraz dobrze, choć należy wspomnieć, że wnętrze meliny Lyrena przyprawiło ją o lekki zawrót głowy, zapewne spowodowany panującym tam bałaganem, bądź wiszącym w powietrzu nieprzyjemnym zapachem.
I wtedy, nagle – gdy zdołała już uwierzyć w niezłomność swego charakteru, własne zahartowanie, odwagę i opanowanie – nadszedł TEN DZIEŃ, w którym jej szacunek do samej siebie zachwiał się w posadach.
TEN DZIEŃ, w którym na własne oczy ujrzała kobietę, usilnie starającą się przymocować podrygującą w agonalnych drgawkach rękę do barku.
Kobietę, mającą wyraźne problemy z utrzymaniem oka w przeznaczonym do tego przez naturę miejscu.
Tą samą, która po ocuceniu jej wyżej wspomnianym oderwanym od tułowia członkiem oświadczyła, że nie jada ludzi.
„Chyba” nie jada ludzi.
Zakłopotana Ayl przeszła przyspieszony cykl samoobrzydzenia, który mógłby skończyć się depresją, gdyby nie uspokajająca mikstura Avahari.
Że też to właśnie ona musiała się tak wygłupić! Ona musiała zemdleć na widok tej… tej… strzygoidalnej poczwary!
Wystarczy spojrzeć na taką Avę – chuda, blada i w gruncie rzeczy demoniczna, z tymi jej upiornymi oczami i spiczastymi zębami, ale kim jest tak naprawdę?
Trucicielką, z pewnością nie zaprawioną w ciężkiej pracy w terenie i unikaniu szybkiej, właściwie bezbolesnej (podobno) śmierci od nagłego pchnięcia nożem, jak to często musiała robić Ayl.
Truciciele nie mają wręcz prawa do okazywania odwagi i wytrzymałości większej, niż szkolona od kołyski do swojego fachu Łachudra!
A tu proszę.
Boże, widzisz, i nie grzmisz?

Ayl spojrzała niechętnie na Avahari, starając się walczyć ze zbawiennym wpływem leku, i jednocześnie unikając zerkania na Craig.
Jej ciemnowłosa towarzyszka chwiała się w krześle niebezpiecznie, wciąż pochylona nad winem, udowadniając w ten sposób złodziejce, że nie tylko ona posiada jakieś słabości.
Wątła głowa, uniemożliwiająca spożywanie nadmiernej ilości trunków to nic przyjemnego!
Aylya uśmiechnęła się z satysfakcją, kończąc kolejny kieliszek trunku.
W końcu rozejrzała się dookoła zirytowana. Nie lubiła zbyt długiego bezczynnego siedzenia w miejscu, zwłaszcza, że zdecydowanie nie po to tu przybyła.
Miała być bogata, czyż nie?
W tym celu była gotowa przyjąć nawet pomocną dłoń pozlepianej z wielu części Craig, jeśli nadeszłaby taka potrzeba.
Gospoda była całkowicie opustoszała, nie licząc wciąż nieprzytomnej barmanki, oszołomionej widowiskową utratą nosa przez Chybotliwą, skulonego w kącie pokoju pomywacza i zmartwiałego, potężnego kucharza, wystawiającego głowę z pomieszczenia, będącego zapewne kuchnią, i z którego dobiegały zapachy spalenizny.
Żadne z nich nie wyglądało na zapowiedź gotówki, tego Ayl była niemal całkowicie pewna.
Posiadający ją ludzie prezentują się zazwyczaj zupełnie inaczej. Wyglądają trochę tak, jak… jak… cóż, jak uchylone dla ciekawskich oczu drzwiczki sejfu.
Więcej klasy, więcej połysku, materialnej wartości… i zdecydowanie mniej finezji.

„Gdzie podziali się wszyscy? Gdzie jest ten nieszczęsny poeta? Może on też uciekł przed Chybotliwą i Avahari?”

Obrzuciła swoje dwie nowe koleżanki od kieliszka niechętnym spojrzeniem. Ich wygląd zrobił na wszystkich piorunujące wrażenie. Takie, jak one mogły spokojnie iść nawet przez najmroczniejszą ulicę, nie obawiając się właściwie niczego, chyba tylko bandyty z poważnymi zaburzeniami wzroku.
I tak oto ponownie objawia się niesprawiedliwość świata.
O ileż byłby on prostszy, gdyby ludzie odczuwali strach na sam widok Aylyi, uciekali przed nią w panice, albo z własnej woli oddawali sakiewki, za cenę własnego życia, które mogłoby im zostać odebrane w jakiś wynaturzony sposób!
Ale nie. Na Łachudrę w ogromnej, z trudem trzymającej się na niej koszuli i rozszerzanych gaciach, wypchanych srebrnymi łyżeczkami, każdy mógł bezkarnie podnieść rękę.
W tej to właśnie sytuacji, dużo bezpieczniej chyba będzie trzymać się jak najbliżej wampiropodobnej Trucicielki, potrafiącej przywoływać do siebie różne rzeczy i tej drugiej… Tej Rozwalonej.
Kiedy człowiek nie potrafi zdobyć szacunku, musi korzystać z cudzego. Tak to już niestety jest.
A łachudrzański autorytet, w który miała naiwną czelność wierzyć, może iść się powiesić.
Teraz trzeba będzie tylko przekonać towarzyszki do odnalezienia nadawcy listu.

- No, dobra. Idziemy go szukać – zarządziła, podnosząc się z miejsca.
- Kogo? – mruknęła Avahari niechętnie.
- Kogo, kogo. Nadawcę tych bzdetstw, a kogo?
- Po cholerę – burknęła Trucicielka, nie starając się nawet wykrzesać z siebie dość entuzjazmu, by zdobyć się na pytający ton.
- Po to tu jestem. Po coś w końcu biegłam, no nie?
- Fakt twojego istnienia negują moje oczy. Nie widzą cię – oświadczyła filozoficznie Craig, wciąż usiłująca umiejscowić własne organy wzroku w swoich pustych obecnie oczodołach.
- Daj sobie spokój, Aylya – zgasiła złodziejkę Ava, zaskakująco trzeźwym, jak na swój stan głosem. – Jakieś bachory sobie z nas zażartowały. Pełno się takich kręci po mieście, i wiecznie starają się zachowywać jak najgłupiej…
- Nie wiem, jak to jest w Awaharze, ale tam skąd pochodzę, te „bachory” pukają tylko do drzwi, i uciekają, zanim się je otworzy. Raczej nie wysyłają poetycznych kawałków, przywiązanych do gołębi – oświadczyła Ayl zimno, po czym ruszyła w kierunku drzwi, prowadzących zapewne do pokoi mieszkalnych.
- Jeśli to było na poważnie, to czy zdajecie sobie sprawę, ile można by wyciągnąć od tego kogoś za naszą fatygę i traumatyczne przeżycia…? – dodała kuszącym głosem, jednocześnie otwierając niezamknięte na klucz drzwi z wyrzeźbionym na nich misternie liściem.
W kącie tajemniczego pomieszczenia czaił się chudy, przerażony mężczyzna w wyświechtanym ubraniu, pamiętającym zapewne lepsze czasy i systematycznie przerzedzającymi się od kilku już lat włosami.
On i złodziejka mierzyli się wzrokiem przez chwilę.
Ona oceniała go zimno i fachowo, on zaś skupił całą swoją uwagę na jej zaciętym wyrazie twarzy, który złagodniał dopiero po dłuższej chwili.
- Pomyłka! – zawołała rudowłosa złodziejka, fałszywie słodkim tonem, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że Avahari i Craig podnoszą się z miejsc, wyraźne zaciekawione poczynaniami Ayl, która ruszyła już w kierunku sąsiedniej komnaty.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Wto 19:06, 24 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Arianna
Piórko Wróbla


Dołączył: 28 Mar 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:56, 09 Kwi 2007    Temat postu:

Klamka drzwi się poruszyła. Arianna odwróciła się od okna. Już czas... Uniosła dłonie by zdjąć kaptur, lecz się zatrzymała. Nie... Jeszcze nie teraz.
Machnęła dłonią, a zaklęcie blokujące drzwi, zniknęło. Do komnaty wpadła rudowłosa kobieta. Arianna już znała jej imię. Obserwowała całą trójkę przez czas ich przebywania w gospodzie. Zagryzła nerwowo wargi. To całe zadanie zaczęło ją przerastać. Jednak szybko się opanowała i zrobiła krok w stronę złodziejki.
- Witaj Aylyo - rzekła spokojnym, opanowanym głosem - nie kazałaś na siebie czekać. Czy mogłabyś zaprosić tu Craig i Avahari. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Do komnaty weszły dwie pozostałe kobiety. Drzwi zatrzasnęły się za nimi, gdy Arianna po raz kolejny uniosła lekko dłoń.
- Proszę, siadajcie - postać w płaszczu wskazała im nagle pojawiwsze się krzesła wokół stolika, na którym wcześniej pisała listy - proszę was, nie przejmujcie się tym, iż narazie nie ujawnię wam mej twarzy. Na wszystko przyjdzie czas.
- Aylyo, nie rozglądaj się po pokoju, ja nie posiadam nic wartościowego prócz miecza i czegoś, co za chwilę może należeć do was. Więc jak - zwróciła się do reszty - siadacie, czy jesteście tu przez pomyłkę?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:40, 10 Kwi 2007    Temat postu:

Wyszło średnio, ale cóż.
Pragnę zwrócić uwagę na to, że o siedemnastolatce i piętnastolatce chyba nie pasuje mówić „kobiety”. Wieku Craig nie znam, to się nie wypowiadam.
Acha i przepraszam za zachowanie AvahariXD Taka już jest.


Szumiało jej w głowie.
Avahari znowu zapomniała, że spora dawna mikstury uspakajającej w połączeniu z bardzo dużą ilością wina i jej średnio mocną głową może zakończyć się chwilową utratą panowania nad sobą, a może nawet wylądowaniem pod stołem bez przytomności. To drugie byłoby średnio wskazane w takim miejscu - Aylya może i była miłą kompanką do kieliszka, ale wykazywała niezdrowe zainteresowanie jej ziołami i eliksirami. W dodatku kiedy barmanka się już obudzi jeszcze w przypływie nagłej odwagi wbije kołek prosto w serce Avy, gdyż jakoby tak uśmiercało się wszelkie wampiry i pomioty ciemności. Co do sposobu zabijania wampirów Avahari nie była do końca pewna, czy kołek jest najlepszym rozwiązaniem, ale była absolutnie przekonana, że na Trucicielki działa.
Stuknęła palcem w kielich z winem. Oczywiście na ogół gościom podawano napitki w naczyniach o wiele gorszych, ale dla „specjalnych klientów” był komplet całkiem porządnej zastawy. Którą sobie pożyczyły. Ava podejrzewała nawet, że Aylya bardzo przywiązała się do swojego posrebrzanego kielichu z wizerunkiem smoka i nie zechce się z nim rozstać.
- Strzyga! Trup! - wrzasnął ktoś, kto właśnie wszedł do gospody i czym prędzej uciekł, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Siedź, Craig - mruknęła cicho Avahari, rozważając, czy jeśli wypije jeszcze łyk wina, to już zsunie się pod stół, czy jeszcze nie. Była w paskudnym humorze i gdyby nie mikstura i duża ilość wina pewnie całkiem by się załamała. Potłukli połowę jej mikstur, jedną trzecią ze sobą zabrali, a jej zostały ledwo resztki. Nie ma co ze sobą zrobić! Musi natychmiast opuścić Awahar, w którym się wychowała. Pięknie. - Ta strzyga to o mnie. Ciebie nazwał tylko trupem.
Tak, biedny był właściciel tej gospody. Nie dość, że trzy panny pochłaniają gigantyczne ilości najlepszego wina na jego koszt, to jeszcze płoszą mu wszystkich klientów. Od pewnego czasu (którego lekko już podpita Ava nie umiała uchwycić w bliższe ramy czasowe)siedziały wszystkie trzy przy stoliku na samym środku sali i nikt nie odważył się wkroczyć do izby. Ilekroć ktoś schodził po schodach, lub wtaczał się do środka i napotkał ponure spojrzenie Avahari, która wiedziona jakimś skłonnościami sadystycznymi przy okazji obnażała lekko spiczaste kły, lub dojrzał odpadającą rękę Craig, czym prędzej się ewakuował.
- To chyba twoje - powiedziała Ava, wyciągając w stronę rozpadającej się panny palec, który przed chwilą wpadł do jej wina.
Przyjrzała się uważnie swojemu kielichowi i stwierdziwszy, że pływają w nim kawałki naskórka bez zastanowienia wylała całą jego zawartość za siebie. A co tam i tak będą musieli myć podłogę…
Sięgnęła po dzban i wlała w siebie kolejny łyk wina, całkowicie lekceważąc groźbę utraty przytomności.

- Pomyłka - mruknęła Aylya, zatrzaskując kolejne drzwi, za którymi zastały jakiegoś starucha i młodą dziewczynę. Oboje w negliżu. - Cóż za traumatyczne przejście. Czy oni nie mogli zamknąć się od środka?!
Aylya pokręciła głową, starając się zapewne odegnać od siebie wizję nagiego starucha, który pewnie skończył już jakieś sto lat.
- Nie musiałaś otwierać tych drzwi… - stwierdziła Ava, jednocześnie grzebiąc w swojej torbie i usiłując znaleźć cokolwiek, co mogłoby nieco osłabić działanie zdecydowanie zbyt dużej ilości wina, którą wypiła. Niestety. Niegdyś w swej wzruszającej naiwności uznała, że eliksiry łagodzące przykre skutki pijaństwa nie są dość ważne, aby zajmować miejsce w skrytce pod podłogą. I teraz będzie musiała cierpieć przez swoją głupotę…
- No to jak znajdziemy tego poetę od siedmiu boleści?! On mi musi zapłacić za szkody psychiczne! Eee… Craig, chyba właśnie zgubiłaś oko.
- Mam zapasowe - stwierdził Craig, wyciągając z kieszeni rzeczony organ i oglądając go pod światło, a następnie dokładnie oczyszczając ze wszystkich paprochów, które się do niego przylepiły. Avahari wpatrywała się w to ze stoickim spokojem, dziękując wszystkim bogom, że jednak miksturę uspakajającą uznała za dość ważną, aby ją ukryć. Inaczej prawdopodobnie znowu skończyłoby się w najlepszym razie na wymiotach.
- Dobra, to następne - zarządziła Aylya, szarpiąc klamką. - No nie, bezczelność! Zamknięte!
- Można założyć, że lokatorzy robią to samo, co ta para obok…
- Aa!
Drzwi otworzyły się z rozmachem i złodziejka, która właśnie z zaciętą miną na nie napierała, poleciała do przodu, zaliczając zapewne dość bolesne spotkanie z podłogą.
- Witaj, Aylyo.
Avahari niepewnie wsadziła głowę do pokoju, spoglądając na zakapturzoną postać, która właśnie zrobiła krok w stronę złodziejki, leżącej na podłodze i jednocześnie cały czas ukradkiem rozglądającej się po pokoju, zapewne w celu sprawdzenia, czy gdzieś na wierzchu nie leży jakaś sakiewka, lub biżuteria.
- Nie kazałaś na siebie czekać. Czy mogłabyś zaprosić tu Craig i Avahari? Nie mamy zbyt wiele czasu.
No tak! Jakiś cholerny szpieg, czarodziejka, albo jedna z tych szalonych jasnowidzów! Co, zaraz nas oświeci, że nastąpi koniec świata? - Ava cofnęła się z zamiarem natychmiastowego opuszczenia tego siedliska wariatów. Niestety, w tym momencie nowe oko wypadło z oczodołu Craig i ta usiłując je schwytać wepchnęła Avahari do środka pokoju.
Drzwi zatrzasnęły się za nimi same. Ava cicho prychnęła.
Czarodziejka, jak nic. Pewnie jeszcze elfka. Te maginie drzewołazów kochają się popisywać. O patrzcie! Jaka ja jestem wielka! Umiem gadać do zwierzątek! Władam magią! I mieczem! Ukażę was w imieniu księżyca… a może drzewa? Chyba elfy nie mają nic wspólnego z księżycem?
- Proszę, siadajcie - postać w płaszczu lekko machnęła ręką. W powietrzu zmaterializowały się krzesła. Ten pokaz magicznych umiejętności bynajmniej nie zrobił wrażenia na Avahari. Sama wyznawała dawno wpojoną jej przez ciotkę zasadę: magia nie jest na pokaz!
- Proszę was, nie przejmujcie się tym, iż na razie nie ujawnię wam mej twarzy. Na wszystko przyjdzie czas.
- Tak, strasznie się przejęłam… chyba zaraz będę płakać - mruknęła cicho Ava, ale Panna Zakapturzona jej nie dosłyszała.
- Aylyo, nie rozglądaj się po pokoju, ja nie posiadam nic wartościowego.
Twarz złodziejki zdawała się aż promieniować jednym wielki pytaniem: To po co ja tu do jasnej cholery przyszłam!
- Prócz miecza i czegoś, co za chwilę może należeć do was.
Na dźwięk tych ostatnich słów Aylya nadstawiła uszu. Avahari miała wrażenie, że dosłownie stanęły, jak u nasłuchującego królika.
- Więc jak? Siadacie, czy może jesteście tutaj przez pomyłkę?
Wszystkie trzy dziewczyny spojrzały po sobie jak na komendę. Właściwie, to przecież BYŁY tutaj przez pomyłkę. Chociaż nie, chwila. Aylya tutaj przyszła, żeby się wzbogacić, Craig zdaje się miała zamiar dokonać jakiejś zemsty, a Ava… no cóż, ona po prostu zwiewała i ta gospoda wydała się jej całkiem niezłym miejscem na przeczekanie ewentualnej pogoni.
Nie zaczyna się zdania od „więc”! - pomyślała Trucicielka. - Niby tak pięknie się wyraża i w ogóle, a niegramatycznie…
- Mmm. Ja to chyba jednak tutaj znalazłam się zupełnym przypadkiem i już sobie pójdę… - mruknęła na głos, z widocznym zamiarem natychmiastowego opuszczenia pokoju, w którym przebywała jakaś zakapturzona dziwaczka.
Niestety, za duże ilości wina dały o sobie znać i nogi Avy jakoś tak dziwnie się poplątały. Potknęła się i przewróciła prosto na krzesełko, przy okazji rozbijając sobie nos.
- Myślę… że jednak tutaj trochę posiedzę… - jęknęła, rozcierając obolały nos.
Przynajmniej, dopóki nie wytrzeźwieję - stwierdziła w myślach.
- Hm… dobre miecze są sporo warte… - dotarł do niej bardzo cichy szept Aylyi, najwidoczniej rozważającej, czy opłaca się jej tutaj zostać. Craig bawiła się własnym okiem i zdaje się, że zastanawiała się, czy dokonywać tej swojej zemsty, grzecznie usiąść, czy może wyjść.
Avahari natomiast myślała tylko i wyłącznie o tym, kiedy wreszcie wytrzeźwieje…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:25, 17 Kwi 2007    Temat postu:

Bardzo to drętwe i bardzo krótkie dzisiaj, ale cóż. Musiałam tylko odpowiedzieć na zadane przez Ariannę pytanie. Mam nadzieję, że teraz już akcja ruszy do przodu. Ach, i wiem, że jestem spóźniona, ale nie za dużo, wierzajcie mi, towarzysze. Zgadnijcie, czyja to wina? A, tak. Nauczyciel-kanibal reaktywacja...


„Zaskakujące, jak niewiele trzeba, żeby obudzić nasze rozczarowanie. Pewnie, co to kogo obchodzi? Niech się budzi, przeciąga, ziewa i drapie w nogę. Co komu do tego…?
No dobra, dobra. Może i nie powinnam przemawiać w imieniu całej ludzkości, elfiości, czy ghulowatości, ale fakt faktem, że jeszcze chwila, a wyjdę stąd bardzo mocno trzaskając za sobą drzwiami. Bo co? Wolno mi przecież.”
Aylya bezmyślnie podrapała się po nosie, jednocześnie gładząc palcem chłodny metal uformowanej na kształt gałęzi klamki.
„Ostatecznie biegłam tu bardzo długo. I bardzo szybko.
Ale co miałam robić?! Gonili mnie, a ten przeklęty świstek to była jedyna rzecz, jaką ten arystokratyczny pawian miał przy sobie!”
Arystokratyczny pawian. Oczywiście, czemu nie pomyślała o tym wcześniej? To on powinien tu siedzieć, gapić się w ciemny kaptur, sugerujący istnienie głowy kobiety, która go nosi i pomału, boleśnie zdawać sobie sprawę z tego, że nie zanosi się wcale na rozmowy o finansach. A miecze są ciężkie.
Łachudry wcale nie są przystosowane do wymachiwania nimi. Ewolucja szczodrze obdarzyła je drobną budową – stąd wniosek, że Lyren nie ma najmniejszego powołania do swojego zawodu – parą szybkich nóg i palcami, jakich mógłby pozazdrościć im niejeden pianista, ale na tym koniec. Naturalnie, jeśli tylko zapomnieć o cechach indywidualnych.
Tak więc kradzież miecza wydawała się być pomysłem bliskim porywaniu się na słońce z motyką.
Można się oparzyć, można nie doskoczyć… mogą cię też uznać za szaleńca, co zdecydowanie najbardziej wytrąca z równowagi.
Między wyrzeźbionym na klamce kwiatem, a ogonem jaszczurki, przygotowującej się do wielkich łowów na komary znajdowała się grudka brudu, którą Aylya wydłubała w roztargnieniu paznokciem.
„Nie ma żadnego powodu, żebym tu została.”
I nie było, naprawdę nie było najmniejszego nawet powodu, aby dalej zdobywać szczegółową wiedzę, na temat tego, co też kac wyprawia z człowiekiem i jakie reakcje mogą zachodzić w ludzkim żołądku, jeśli w pobliżu niego znajduje się wyswobodzone tymczasowo oko.
- Jasne. Moja dusza jest czysta, a… ee… serce to kryształ – uśmiechnęła się Ayl obłudnie, sadowiąc naprzeciwko Zakapturzonej… nie wypuszczając jednak z ręki klamki.

Zawsze jeszcze mogło okazać się, że ten tajemniczy błysk w okolicach szyi nieznajomej był tylko złudzeniem…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Craig Liath
Chybotliwy Bard


Dołączył: 01 Kwi 2007
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wypełzło spod dywanu

PostWysłany: Nie 12:55, 22 Kwi 2007    Temat postu:

Wybaczcie ekstremalnie krótką część Laughing

Przeklinając pod nosem, złapała uciekające oko i przysiadła na brzegu krzesła, zerkając niepewnie w stronę drzwi.
Przez całą podróż pielęgnowała w sobie starannie ziarenko zemsty, aż wybujało ponad miarę. Jednak teraz, gdy znalazła się w zamkniętym pomieszczeniu z zakapturzoną i być może szaloną postacią dziwnym trafem roślinka zemsty zaczęła kurczyć się w sobie.
Nie, Craig nie należała do osób tchórzliwych, broń Boże! Ona tylko wyznawała zasadę, że nie warto działać na własną szkodę...Zwłaszcza jeśli nigdy nie wiadomo, czy jeszcze długo zostanie się w jednym kawałku.
Włożyła oko na miejsce zerkając na Aylyę i Avę.
Z zamyśleniem rozważała możliwości. W sumie, cóż by jej szkodziło wsłuchać tego co ma do powiedzenia Czarodziejka. Zwłaszcza, że...ekhm...No cóż, nie ma sensu urywać, że z chwilą gdy usiadła na krześle wszystkie szwy w jej ciele niebezpiecznie się rozluźniły, co w wypadku powstania nieuchronnie groziło rozpadnięciem jej osoby.
Zachowując kamienną twarz i nie wykonując zbędnych gestów, już chciała powiedzieć, że jednak zostanie gdy usłyszała odpowiedź Aylyi i...Parsknęła niepohamowanym śmiechem.
- Yyh, Ja tes sestem sak nasbaldziej na miescu - wysepleniła głowa Craig gdzieś z okolic podłogi, rozglądając się za resztą części. Po chwili namysłu dodała -Pomocy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Arianna
Piórko Wróbla


Dołączył: 28 Mar 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:15, 22 Kwi 2007    Temat postu:

Gdyby nie to, że Arianna musiała ujawnić przez swymi gośćmi swą tożsamość, zalałaby się śmiechem. Widziała jak niechętnie chcą one tu zostać. Z resztą w ogóle nie rozumiała, czemu jeszcze nie wyszły. Jeszcze bardziej nie mogła pojąć, co sama tu robi. Ale skoro już się zgodziła... Zgodziła? Ja wcale nie chciałam tu być i prowadzić tą nieokiełznaną „drużynę” przez całą Armandię. Ale przecież nie sprzeciwiłabym się Armandowi... Na wspomnienie Kapłana krainy, w kącikach ust zagościł uśmiech.
Niecierpliwe kaszlnięcie wyrwało Ariannę z zamyślania. Westchnęła z rezygnacją, uniosła dłonie i zdjęła kaptur. Srebrzyste włosy, splecione w warkocz, błysnęły delikatnie.
Albo zabiorą mnie na targ dziwolągów albo wezmą za przebierańca. pomyślała Arianna. Jej trupioblada skóra, błękitne oczy i srebrzyste włosy zdradzały jej rasę. I nie było by problemu, gdyby nie fakt, iż Księżycowych Elfów nie widziano w Armandii już od dobrych dwudziestu lat. Po za tym, zobaczenie przedstawiciela tej rasy w dzień, było kompletnie niemożliwe. Równie dobrze mogła wyciągnąć księżyc zza pazuchy w południe.
- Tak, tak, jestem Elfką Księżycową – rzekła wyprzedzając jakiekolwiek pytania – i bynajmniej nie podróbą, ani przebierańcem.
Mając dziwne wątpliwości, że mimo jej zapewnień i tak nikt jej nie uwierzy, postanowiła o tym nie myśleć, do czasu, gdy zachcą ją sprzedać na targu niezwykłych istot i przedmiotów.
Wyciągnęła z podróżnej torby starą, prawie, ze rozsypującą mapę i małą, srebrną szpulkę nitek. Mapę rozłożyła na stole, a nitki podała Craig:
- Proszę, może to jakoś pomoże, są elfickiej roboty – widząc nieufne spojrzenie kobiety, dodała – i zapewniam, nie mają w sobie ani kropli magii, są po prostu bardzo mocne.
Rozwinęła wciąż skręcającą się mapę i wskazała na punkt podpisany Stolica – Awahar.
- To stara mapa – wyjaśniła, gdyż Awahar przestał być stolicą już dobrych pięćdziesiąt lat temu – my jesteśmy tu – mówiła wskazując na byłą stolicę – a dotrzeć musimy o tutaj – przejechała palcem na drugi koniec mapy i wskazała na małe góry, tuż za Dębowym Lasem.
- Wiem, że to daleka droga, lecz jak widzicie w Armandii źle się dzieje.
Zamilkła na chwilę. Coś chciała powiedzieć, lecz wyleciało jej z głowy.
- Ach, tak, chciałam jeszcze zaznaczyć pewną drobnostkę. Otóż, w listach, jakie dostaliście, była wzmianka o czystych sercach i temu podobne. Nie oznacza to, że ze wzniesioną odważnie głową maszerujecie na czele dobra. Chodzi mi tylko o to, czy jesteście wierne sobie, czy robicie w życie to, co chcecie, czy jesteście takie jak chcecie, jak czujecie, a nie takie, jakie chce was widzieć świat – mówiąc to Arianna spojrzała na Aylyję, gdyż jej ostatnia odpowiedź omal nie doprowadziła elfkę do niezbyt przyzwoitego wybuchu śmiechu.
- A wracając do tematu. Dotarły zapewne do waszych uszu wiadomości o wojskach, albo raczej zgrajach ludzi mordujących w pień całe miasta. Ot tak, bez powodu. A najlepsze jest to, że nikt ich nie może powstrzymać. To ludzie, którzy przeszli na stronę ciemności. Ona umocniła ich po stokroć. Tak, brzmi kusząco. Sama jak się o tym dowiedziałam, to pomyślałam o przyłączeniu się do nich. I tu pojawia się pewien haczyk. Jakiś rok temu, na polu u stóp Szmaragdowego Lasu znaleziono całą zgraję tych, o to sług ciemności. Martwą. Nasuwa się pytanie, któż dał radę pozabijać wszystkich – Arianna usiadła i oparła się łokciami o stół – sami się pozabijali. Wszyscy mieli podcięte nadgarstki. Drogą logiki wnioskujemy, iż gdy przestają być potrzebni, są po prostu usuwani. A że są jak marionetki w rękach ciemności, to nie mają szans się sprzeciwić.
To jeszcze pół biedy. Najgorsze jest to, że wyrzynają oni całe miasta. Nie ma znaczenia, kogo mordują, mężczyznę, kobietę, starca czy niemowlę.
Arianna zamyśliła się na moment, skubiąc swój warkocz. Przypomniało jej się miasto, do którego wkroczyła, po wizycie jednej z takich zgraj. Krew płynęła rynsztokami, wszędzie leżały trupy i potykanie się o nie na każdym kroku było nieuniknione.
- Niewielu wie, czemu tak się stało – kontynuowała – Armandia przecież cieszyła się świetnością, odkąd została stworzona. Wraz z stworzeniem naszej krainy, Kapłani stworzyli też jej strażnika. Planowano, iż będzie to kraj opływające w mleko i mód. W jednej z jaskiń został umieszczony Kryształ. W legendach nazywa się go Kryształem Czystych Serc. Jego strażnikami byli Księżycowe Elfy. Ale oni sami nie zdawali sobie z tego sprawy. Dlatego opuścili jaskinie, nie rozumiejąc, iż zostawiają Kryształ bez opieki. Miał on chronić cały kraj, ale gdy sam przestał być chroniony, jego moc nieco osłabła. I wtedy właśnie powoli zaczęło wsiąkać do Armandii zło. Słyszałyście może kiedyś o Murrianie? Elfie, który wyruszył na poszukiwanie przyczyny, dla której zapanowały Lata Ciemności dla Kraju? Nie wrócił, prawda? A czemu? Bo został pierwszą osobą, której serce wypełniła ciemność. Miał on zniszczyć Kryształ. Znalazł go. Niestety nie wiedział, że dotykać go mogą jedynie Elfy Księżycowe. Gdy jego miecz wbił się w Kryształ, biedak spłonął. Lecz Kamień nie wyszedł z tego starcia bez szwanku. Kilka małych krysztalików odpadło on niego. A stróż Armandii stracił całą swą moc.
Całą resztę z chęcią opowiem wam, w jakimś bezpieczniejszym miejscu. Bo tu – Arianna nieufnie się rozejrzała – nawet ściany mogą mieć uszy. Jednym słowem, pomożecie mi dotrzeć do Kryształu?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Forumowe RPG Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin