Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Airel&Miya


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:49, 26 Lut 2008    Temat postu: Airel&Miya

Pojedynkujący się: Miya i Airel
Fandom: twórczość własna
Temat: wyjątek ze zmagań Tych Prawych i Tych Nieprawych, z punktu widzenia tych drugich.
Tytuł: Dowolny
Gatunek: Fantastyka
Warunki Dodatkowe: obecność latającego środka transportu, mówiącego zwierzaka i Tajemniczej Przepowiedni


Przepraszam za zwłokę, ale czekałam na tekst jednej z autorek, a póżniej kiedy już doszedł, nie mogłam wejść na zp.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Śro 19:10, 27 Lut 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:49, 26 Lut 2008    Temat postu:

Burza

Śpiew wypełniał cała komnatę, odbijając się echem od kamiennych ścian albo podzwaniając w kryształach żyrandola. Z pozoru pełen był dysonansów i fałszywych, zgrzytliwych nut, ale gdyby wsłuchać się uważniej, po chwili odkryłoby się, że nie istniała dotąd większa i prawdziwsza harmonia. Pieśń bez słów, której mimo to nie brakowało treści, raz cichła, to znów ostro przeszywała powietrze. Czasem wiatr, coraz mocniej targający długimi białymi włosami śpiewaczki, niósł jej głos na zewnątrz przez otwarte okno, a wtedy gdzieś w pobliżu zamku uderzał piorun. Prawdziwa burza miała się jednak dopiero rozpocząć.
W końcu Bonne Marie uznała, że dosyć tego dobrego. Nie bez znaczenia dla tej decyzji była narastająca suchość w gardle i ból rąk, wyciągniętych nieruchomo przez dłuższy czas. Trzymała w nich niewielkie półkuliste naczynie, którego wewnętrzne ścianki mieniły się barwami tęczy. Uśmiechnęła się do siebie i zamieszała w nim palcem, podchodząc do okna.
Choć zamknęła już usta, śpiew rozbrzmiał na nowo, nawet z większą siłą. Wibrował, zwielokrotniony przez akustykę komnaty i magię naczynia, brzmiąc teraz jak pieśń całego chóru banshee. Kobieta pokiwała głową z zadowoleniem - wiedziała, co robi, wybierając salę tronową na swoje studio nagrań, jak zapewne powiedziałaby Miranda. Co prawda, mogła wpaść na ten pomysł już kilka dni wcześniej i oszczędzić gardło, ale lepiej późno niż wcale... Sztywnym krokiem przeszła po czerwonym dywanie, aby postawić fonochłon na parapecie. W oczekiwaniu na zgęstnienie ciemnych chmur kontemplowała widok za oknem - grube kolczaste pędy oplatały zamek jak należy, ale czy to było wszystko, co Vayne przygotował? Bonne Marie wiedziała z doświadczenia, że szanujący się bohaterowie pokonywali takie przeszkody w trymiga...
O ile rzeczywiście jacyś mieli się zjawić.
Bo jeśli tak, to właściwie też niedobrze. Wicher i burza mogły takiego tylko zmotywować, a wtedy nici z wcześniejszego powrotu do kwatery głównej, z jakże smutną nowiną, że nie znalazło się tu nic do roboty. W końcu siedzieli tu już prawie tydzień... Magini zaklęła w duchu, idąc ciemnym korytarzem do galerii portretów, gdzie spodziewała się zastać towarzyszy. Niech to piorun trzaśnie (faktycznie, gdzieś niedaleko huknęło)! Dlaczego Szef musiał ich wysłać do najbardziej stukniętego z okolicznych światów?! W dodatku do królestwa, którym nikt nie rządził od co najmniej piętnastu lat?! Zazwyczaj zdrowy rozsądek nie zawodził Szefa - chyba że ktoś mu podsunął ten piekielnie zabawny pomysł i Bonne Marie miała zamiar policzyć się z tym kimś po powrocie Gdziekolwiek. Doprawdy, lokalizacja paskudna, instrukcje mętne i nieskładne, ogólnie nuda...
Zatrzymała się gwałtownie przy wejściu do biblioteki, a jej powłóczyste spódnice wznieciły tuman kurzu swoim łopotem. Światło sączące się przez szparę w drzwiach sugerowało, że Miranda jeszcze nie zrezygnowała. O ile, oczywiście, nie zasnęła z głową na biurku, tak jak dwa dni wcześniej... A jednak nie - nagle zza ściany dobiegł huk spadających na podłogę książek, a potem dziewczęcy głos wykrzyknął z euforią:
- Jest!! Mam!! Znalazłam przepowiednię!!
A to dopiero. Zatem enigmatyczna przepowiednia naprawdę istniała?
Po chwili drzwi uchyliły się z głośnym skrzypieniem. Najpierw wyłoniło się zza nich różowe i szpiczaste nakrycie głowy (z przezroczystą szmatką zwisającą z czubka), a dopiero potem roześmiane oblicze archiwistki.
- Nasz życiowy cel osiągnięty! - oznajmiła dziewczyna zaskoczonej Bonne Marie i pociągnęła ją przez korytarz, taszcząc pod pachą opasłe tomisko.
*
Galeria była duża i odpowiednio zatopiona w półmroku, a wiszące na ścianach portrety pokrywał kurz i pajęczyny. Bonne Marie zapaliła świecę, której płomień rzucał odblaski na jej ciemną skórę, i powiodła wzrokiem po trojgu towarzyszach. Oni też wydawali się sądzić, że ta misja jest zupełnie bez sensu. Z wyjątkiem Mirandy, która zawsze była beznadziejnym przypadkiem.
Co nam po legionie nieumarłych, zastanawiał się wiecznie skwaszony Nilfhen, jeśli nawet nie ma z kim walczyć? Co dało nasyłanie ich na okoliczne wioski, razem z tymi popisami druida? Ci głupi kmiecie uważają to za niezłą rozrywkę. Rozrywkę! Co niby ma zmienić przepowiednia?
Istniejemy, by burzyć porządek rzeczy, myślał Vayne, krzyżując na piersi oplecione tatuażami ramiona. Tylko czy tu na pewno jest co burzyć? Przepowiednia powinna to wyjaśnić, a tu Miranda milczy jak zaklęta i czeka, aż zaczniemy rzucać przedmiotami.
Nie wiadomo, co o tym sądził piąty członek grupy, bo go tam po prostu nie było.
- Gdzie jest Malieu? - druid uświadomił to sobie jako pierwszy - Wydawało mi się, że też był w bibliotece.
- Wybrał się na misję w terenie - uśmiechnęła się do niego Miranda - Niektórzy z nas robią jeszcze inne rzeczy poza straszeniem miejscowych.
- Fakt, że spodziewałem się czegoś innego - przyznał - Na pierwszy rzut oka to wymarzona sceneria do walki Ładu z Chaosem, jak za dawnych dni. Tylko tego Ładu jakoś nie uświadczysz.
- To miejsce... Ten świat odstaje od reguł - wyjaśniła podekscytowana archiwistka przepowiedni - Ale też tworzy własne. Poczekajmy jeszcze dwa dni. Kulminacja ma nastąpić w Równonoc Wiosenną.
- Tegoroczną? - zapytał sceptycznie Nilfhen.
- Tę, w której po królestwie szaleć będą nieumarłe potwory, a więc tegoroczną - stwierdziła i dodała w olśnieniu - O, właśnie! Zrób jeszcze jakiegoś drakolicza, dobrze?
- Co-licza?! - nekromantą wstrząsnęło.
- No coś ty, fantastyki nie czytałeś? Wielkiego, ożywionego, kościanego smoka. Będzie jak znalazł do przepowiedni!
- Chyba oszalałaś - popatrzył na nią spode łba - Niby skąd ci wytrzasnę na takim zadupiu szkielet smoka?
- Jakbyś tak pogrzebał głębiej w ziemi, leniu - nadąsała się Miranda - W każdym razie proponowałam, żeby potem nie było...
- A co, jeśli żaden bohater nie przybędzie? - zapytał Vayne - Sama wiesz, że przepowiednie nie muszą się sprawdzać.
- Przybędzie - odpowiedziała ze stanowczością, która zawsze zaskakiwała jej kolegów.
- Wiesz co? Pokaż tę przepowiednię, zamiast bawić się w zagadki - Nilfhen szybkim ruchem znalazł się przy dziewczynie i po prostu wyrwał dwie strony z trzymanego przez nią tomiszcza.
- Zostaw, wandalu!! - rozsierdziła się i zatrzasnęła księgę, więżąc w niej jego dłoń. Nekromanta z sykiem wypuścił kartki, zginając i prostując palce. Jej siła również zaskakiwała, choć nie powinna, gdy w grę wchodziły książki.
- Jednego nie rozumiem - wybuchnęła Bonne Marie - Myślałam, że mamy zapobiec spełnieniu przepowiedni, a nie pchnąć ją do przodu! Do pioruna, jesteśmy agentami Chaosu czy jakimiś aniołami miłosierdzia?!
Miranda troskliwie odłożyła księgę na bok i wygładziła wyrwane kartki.
- A kto powiedział - zaczęła, unosząc je w palcach tak, by były widoczne - że spełnienie przepowiedni nie może oznaczać Chaosu?
*
Całe szczęście, że przynajmniej męską połowę towarzystwa udało się wypchnąć za drzwi, w przeciwnym razie byłaby kompromitacja na całej linii. Najmniej zatęchła z sukien była różowa i falbaniasta, nie mówiąc już o ździebko za małym rozmiarze, a rubiny i szafiry zdobiące złoty diadem układały się w kwiatowy wzorek. Co za ulga, że pantofelki nie pasowały, a w brudnym lustrze nie sposób się było przejrzeć.
- Wyjaśnij mi - wycedziła powoli Bonne Marie - dlaczego to ja mam odgrywać księżniczkę!
- Bo innej pod ręką nie mamy - tłumaczyła cierpliwie Miranda - A rolę złej czarownicy ja już zaklepałam.
Białowłosa westchnęła z rezygnacją. Jej koleżanka była z powołania archiwistką, bibliofilką i wyrocznią mody, czarownictwo zaś traktowała tylko jako zabawę. Co innego ona, doświadczona magini pogodowa...
- Proszę cię - spróbowała jeszcze raz - Kto przelęknie się filigranowej panienki z warkoczykami? Chyba widzisz, że sama jesteś wymarzoną księżniczką?
- Jestem banalna - Miranda wydęła usteczka. Kiedy raz się przy czymś uparła, trudno ją było od tego odwieść. - Ty jesteś nowym, innowacyjnym modelem. Każdy przyzwyczajony do rutyny bohater na pewno da się skusić.
Bonne Marie usiłowała wzruszyć ramionami, ale suknie za bardzo wpijała się w pachy. Co za pech, że poprzednia właścicielka wielkiej szafy z ułożonymi na niej maskotkami, z której pochodził ów strój, była osóbką pozbawioną biustu, bioder i dobrego smaku.
Za oknami szalała burza, idealnie akompaniując posępnemu nastrojowi, który panował w panieńskiej komnatce w wieży. Czy raczej panowałby, gdyby nie optymizm tej szalonej archiwistki.
- Naprawdę uważasz, że rodzina królewska z przyległościami uciekła stąd ze strachu przed przepowiednią? - spytała Bonne Marie, jeszcze nie do końca przekonana.
- To przecież oczywiste. Ty też byś uciekła.
- Nie, ja bym nie uciekła. Nie przed tym, co sama wywołałam.
- Fakt - zachichotała Miranda - No dobrze, więc ty tu siedź, a ja...
Urwała, nasłuchując. Po chwili usłyszała również magini, usłyszał cały zamek.
- To cześć! - rzuciła słodko Miranda, wybiegając z komnatki w rytm głuchego dźwięku. To Vayne wreszcie bił w dzwony na alarm.
Nadszedł czas na przybycie bohaterów.
*
Uderzyli z powietrza - dzięki temu ominęli przeszkodę z pnączy, na co nie omieszkał się pożalić Vayne, relacjonując Mirandzie przebieg akcji. Przylecieli na czymś, co wyglądało jak udoskonalone wersje lotni - solidne i lekko emanujące magiczną aurą, nie dały się zmieść burzy i wichrowi. Wylądowali na wieży, zaintrygowani biciem dzwonu, a gdy zobaczyli przemykającego schodami wroga, zdecydowali się zbiec za nim na dół. Co prawda, prędko go zgubili, ale dotarcie do sali tronowej nie zabrało im zbyt wiele czasu... Trudno wszak było nie zwrócić uwagi na upiorny śpiew, który stamtąd dobiegał. Kiedy wpadli do środka, Vayne właśnie zapalał kolejnego papierosa, a Nilfhen wykłócał się z Mirandą, która przekonywała go, by bardziej wczuł się w powagę sytuacji. Na ten widok bohaterowie stanęli jak wryci, niepewni, co powinni teraz uczynić. Ciekawe, dlaczego.
Wszyscy trzej zdążyli już wyciągnąć miecze, jarzące się jasnym światłem. Na kolczugi mieli narzucone tuniki z wymyślnymi herbami - jeden błękitną, drugi czerwoną, trzeci zieloną... Zaraz, jak to trzej?!
- Przyleciało ich czterech - rzucił Vayne przez zaciśnięte zęby w stronę kolegów - Na sto procent, ten czwarty był w lśniącej zbroi.
- W takim razie to on pewnie jest tu najważniejszy. Musimy na niego zaczekać - Miranda odwróciła uwagę od Nilfhena i poprawiła nakrycie głowy, które w ostatniej chwili zdążyła zmienić na bardziej "czarownicze". Nekromanta odetchnął z ulgą i cofnął się pod ścianę, gdzie zaczął szeptać jakieś swoje zaklęcia.
- Nie brak wam przenikliwości, słudzy zła - jeden z bohaterów, ten zielony, wykazał się inicjatywą - Nasz przywódca to sam królewicz Ithel, trzeci syn władcy Edrilos, predestynowany do wielkich czynów! Pod jego rozkazami oczyścimy to miejsce z całego plugastwa!
- Ledwo trzeci? - ucieszyła się Miranda - No, to akurat się nada, żeby zająć...
Nie dokończyła, bo Vayne skoczył ku niej, przerywając w pół zdania.
- Jesteś złą czarownicą, pamiętasz? - szepnął, zatykając jej usta dłonią, przez co się zaczerwieniła - Ciesz się, że Marie cię teraz nie widzi!
Dziewczyna pokiwała głową i odtrąciła jego ręce, by postąpić kilka kroków w przód.
- Dobra, słoneczka - odezwała się z psotnym uśmieszkiem - Zaczynajmy więc to czyszczenie.
Wyrzuciła obie ręce przed siebie, wbijając w zielonego rycerza przenikliwe spojrzenie. Ku własnemu zdumieniu mężczyzna wypuścił miecz, zanim jego towarzysze zdążyli zareagować. Z iście baranią miną podszedł powoli do czerwonego dywanu, chwycił jego końce i zaczął potrząsać. Nie był to najlepszy pomysł, bo przy okazji wzniecił obłoki dławiącego kurzu, ale już trudno...
- Opętałaś jego umysł, wiedźmo! - zakrzyknął oskarżycielskim tonem błękitny wojownik, na co Miranda nie zwróciła jednak uwagi - Dobrze znam takie wiedźmie sztuczki!
- Nie, nie. Ona nie lubi mieszania się w cudze myśli - Vayne poczuł się w obowiązku sprostować, skoro jego koleżanka była zbyt skoncentrowana na czarach (i chyba za dobrze się przy tym bawiła) - To jego ciało jest pod kontrolą, a wola jest widocznie za słaba, by tę kontrolę przezwyciężyć.
- Żadna czarownica nie da rady uświęconej stali! - nie zrezygnował błękitny i uniósł miecz - W imię prawości zginie, a zaklęcie straci moc!
Już-już biegł w stronę dziewczyny, zrobił nic więcej. Nie zdążył. Po prostu wytrzeszczył oczy i zapatrzył się przed siebie, to otwierając usta, to zamykając, niczym ryba bez wody...
- Nie! - krzyknął nagle, tnąc swoją bronią powietrze - Nie!! - jeszcze głośniej, z nutą desperacji - Precz!! - kolejny cios przeszył coś, co widział tylko rycerz... Ale nie przestał tego widzieć, a jego wzrok stawał się coraz bardziej przerażony.
- Dlaczego mi też nie pokazujesz? - zmartwił się Vayne.
- Nawet ja ich nie widzę. Są wstydliwe - powiedział głucho Nilfhen, który nie mruczał już zaklęć, a tylko obserwował całe zajście z oddali - Nie odebrały sobie życia w najpiękniejszy sposób. Wystarczy, że jemu się pokazują.
- Wynoście się!! - wrzeszczał tymczasem błękitny bohater, nieustannie próbując pozbyć się zjaw mieczem i cofając się coraz bliżej okna - To nie moja wina!! Nie moja!! Nie...!!
Nekromanta oderwał się od ściany i stanął przy Mirandzie, która podziękowała mu uśmiechem.
- Nie zrozum tego opacznie - burknął, nie patrząc na nią - Nudziło mi się. Poza tym wkurzył mnie ten hipokryta, co machał świętym mieczem i wmawiał sobie, że jest bez zmazy. Ilu ciekawych rzeczy o człowieku można się dowiedzieć od zmarłych...
Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej, wciąż wbijając wzrok w nowego nadwornego sprzątacza. Gdyby mogła, rzuciłaby pewnie soczystym komentarzem, teraz zaś tylko skłoniła swoją ofiarę do starcia kurzu z tronu rąbkiem własnej tuniki.
- I to już wszystko? Chyba było ich więcej... - Nilfhen stłumił ziewnięcie. Rozejrzał się i zobaczył czerwonego rycerza, zmagającego się z kolczastymi pnączami. Radził sobie nieźle, kolejne pędy morderczej rośliny opadały na podłogę w kawałkach, ale już przez ścianę przebijały się kolejne, na których rosły wielkie fioletowe kwiaty.
- Tylko na tyle cię stać?! - syknął nekromanta do Vayne'a. Druid tylko strzepnął popiół z papierosa i zrobił kilka gestów, które w bardziej cywilizowanym świecie mogłyby kogoś obrazić. Kwiaty rozchyliły swe kielichy i wystrzeliły w stronę rycerza długie i cienkie nici...
I właśnie ten moment wybrał królewicz, by wreszcie wkroczyć.
Rzeczywiście, nosił pełną zbroję o złocistym połysku i kołnierz ze srebrnego likuna, a jego młoda twarz o szlachetnych rysach mogłaby urzec wiele księżniczek. Wypada tu wspomnieć, że jedną taką już ciągnął za sobą za rękę. Nadobna księżniczka Marie wymyślała mu co rusz i kopała po kostkach - z mizernymi efektami z powodu zbroi - i chyba tylko cud sprawił, że dotąd nie potraktowała go piorunem.
Dzielny królewicz Ithel powiódł wzrokiem po sali tronowej... I zareagował podobnie jak wcześniej jego towarzysze broni. Zastał czerwonego wojownika owiniętego przez kwiaty pędami cienkimi lecz niezwykle mocnymi; zielony zaś pracowicie polerował oparcie tronu, które świeciło już niemal tak jasno jak jego święty miecz. Błękitny rycerz kulił się pod oknem, z głową wciśniętą między kolana, a z jego ust wydobywało się już tylko żałosne skomlenie.
- Twoja mała gwardia jest już nieprzydatna - rzekł szyderczo Nilfhen - Co teraz zrobisz, wybrańcu światłości?
- Jak to co? - uśmiechnął się Vayne - Jego wysokość zawsze może zwiać z księżniczką.
- Niech by tylko spróbował - na liczku rzeczonej księżniczki również pojawił się uśmiech, ale jakby groźniejszy.
- nie myślcie, że opuszczę moich towarzyszy w biedzie - powiedział ostro młodzieniec - Nie po to mnie tu przyzwano, bym odszedł z podwiniętym ogonem!
- Przyzwano? - powtórzył Nilfhen w zamyśleniu - Znaczy, głos z niebios?
- No, a jak? - padło pytanie na pytanie. Nie zadał go jednak królewicz, a srebrzyste zwierzątko, które miało już serdecznie dość udawania kołnierza. Zastrzygło szpiczastymi uszkami, połaskotało Ithela po twarzy puszystym ogonem w paski i wreszcie zeskoczyło z jego ramion.
- Niełatwo było znaleźć odpowiedniego frajera, mając tylko dwa dni - prychnęło, przeciągnąwszy się aż mu kostki zatrzeszczały - W dodatku w takiej postaci.
- Czepiasz się. Na taką postać łatwiej się łapie bohaterów - Vayne pojmował pewne rzeczy szybciej niż nekromanta.
Likun tylko prychnął jeszcze raz i podbiegł do Mirandy.
- No, już! Odczaruj! - zażądał cienkim głosikiem, ale nie wywołał należytej reakcji.
- Czekaj, Malieu, może najpierw zabiorę jej tę zabawkę - zaproponował druid i, nie czekając na odpowiedź, nakazał dwóm kolejnym kwiatom pochwycić zielonego rycerza. Tamten przyjął zmianę swego położenia z niemałą ulgą, Miranda zaś westchnęła i usiadła na podłodze. Szybko jednak poderwała się z obrzydzeniem, cudownie odzyskując siły na widok stanu owej podłogi.
- Mogłam go zagonić do bardziej gruntownego czyszczenia - stwierdziła, krzywiąc się.
- A co to za różnica w ostatecznym rozrachunku?! - wtrącił Malieu - Odczaruj!
- Ee... Nie mogę - wyznała ze skruchą - Nie mam pod ręką odpowiedniego odklęcia.
- A, to przepraszam - skomentował zjadliwym tonem.
- Pokombinuję, kiedy wrócimy do domu, dobrze?
- Niedobrze! Po co ja się zgadzałem na ten twój głupi pomysł?!
- Głupi pomysł, taak?! A któż to mówił: "Chcę być likunem, one są takie puchate i wszyscy chcą je głaskać"?...
- DOŚĆ TEGO!!!
Wszyscy bez wyjątku zagapili się na Bonne Marie, która tak gwałtownie przerwała sielankową scenkę.
- Wszyscy tu jesteśmy siebie warci - skomentowała z furią - Wy kłócicie się jak dzieciaki, a oni nic nie robią, tylko dają się pokonywać!
- Rzeczywiście - przyznała Miranda - Jaki bohater stoi jak kołek, zamiast zaatakować wroga, który nie zwraca na niego uwagi?
- To chyba to twoje odstępstwo od reguł - mruknął Nilfhen półgębkiem.
- Nie cieszcie się przedwcześnie - przemówił młody królewicz - Przyjąłem przeznaczenie i przybyłem w to miejsce. Nawet w pojedynkę jestem gotów z wami walczyć!
- Tak? Jestem pewien, że zanim skonamy ze skrzekiem, zdążymy jeszcze wykończyć tych trzech tam - nekromanta niespiesznym ruchem wskazał na zrezygnowanych rycerzy.
- Tak się nie stanie! Przepowiednia musi się wypełnić!
- No właśnie - kiwnęła głową Miranda - Czy w ogóle dopytałeś Malieu o dokładną treść tej przepowiedni? Ja bym zapytała.
- Ty to na pewno - skwitował zaczarowany likun.
Ithel wyglądał na zbitego z tropu; rzucił proszące spojrzenie stojącej za nim "księżniczce", ale ta odpowiedziała na nie chyba trochę inaczej, niż by chciał.
- Jak myślisz, dlaczego wszyscy mieszkańcy zamku go opuścili? - uśmiechnęła się upiornie (ignorując triumf Mirandy), a młodzieniec dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jej głos brzmi podobnie do śpiewu, który słychać w oknie - Przepowiednia głosi, że zalęgną się tu upiory i śmiertelna groza... Że rozpęta się tu wieczna burza, tak. A potem przybędzie dobry i prawy bohater i obejmie nad tym wszystkim władanie, pozwalając, by jego serce na zawsze sczerniało.
Nawet gdyby chciała, nie mogłaby powstrzymać satysfakcji na widok rosnącej paniki w oczach królewicza.
- Ciągle masz wybór - dodał Nilfhen, uśmiechając się po raz pierwszy w tym feralnym tygodniu - Przyjmiesz los, którego tak pragnąłeś, a dostaniesz królestwo i żywych kolegów w ramach premii. Wybierzesz walkę...
Ithel stał niczym wrośnięty w podłogę, a przez jego głowę przemykało mnóstwo myśli, jedna za drugą. Oni zaś czekali, dla tej chwili mogli czekać wieczność. Może poza Malieu, który pragnął wrócić do własnej zgniłozielonej postaci. Vayne zastanawiał się, czy decyzja Ithela ma jakieś głębsze znaczenie, czy zaważy na przyszłości tego świata i czy właśnie o to chodziło Szefowi. Miranda niemal żałowała w duchu, że nie nauczyła się wchodzić do cudzych umysłów. Przecież nie każdy bohater musi mieć nieskomplikowaną psychikę, pawda?
Tak, mogli czekać wieczność. I decydująca chwila coraz bardziej wydawała się im wiecznością.
Aż w końcu Bonne Marie pokręciła głową i lekko dmuchnęła w kierunku okna. Stojąca na parapecie czarka zachwiała się i spadła na podłogę, rozbijając się na kawałki. Uwalniając ze swego wnętrza śpiew. Uwalniając burzę.
Teraz dopiero miała się zacząć zabawa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:50, 26 Lut 2008    Temat postu:

Rody Nocy
Fragment z historii świątyni Shie'drana

Przez niezmierzoną taflę błękitu mknął tylko jeden okręt w obrębie wzroku. Samotni, korsarze płynęli pod własną banderą. Wiatry im sprzyjały, a młody, rudowłosy kapitan przechadzał się po pokładzie, z uśmiechem oglądając nową fajkę, nabytą w ostatnim porcie, w jakim się zatrzymywali.
Potem usłyszał ciche, oddalone w przestrzeni buczenie i nauczony doświadczeniem uniósł głowę, w poszukiwaniu charakterystycznego, złotawego obiektu. Rzeczywiście, niebo przecinała cykada, prostopadle do trasy korwety. Kilku piratów podniosło głowy, śledząc jej drogę, a potem wrócili do zajęć. Zielone, bystre oczy kapitana patrzyły za nią jeszcze długo.

Tę samą cykadę obserwowały wiele kilometrów dalej inne oczy, dla pirackiej załogi z pewnością egzotyczne i otoczone niezliczonymi legendami. Daleko od oceanu, daleko od leśnych pagórków i srebrzystych rzek Zachodu, rozciągały się Pustkowia. A w głębi Pustkowi, gdzie tylko śmiałkowie zdążali, być może zwyczajnie pozbawieni wyobraźni, rosły magiczne wieże, strzeliste i piękne; wieże Rodów Nocy.
Tutaj, w sercu krainy, południe zdawało się raptem jasnym zmierzchem, a tak głębokiej nocy nie ujrzałby nikt inny na całym świecie. Tutaj, na balkonach najwyższych wież, na tarasach wśród strzelistych kolumn i otwartych na noc poddaszy Córy Nocy odprawiały swoje czary.
Gdy cykada przecięła widnokrąg, obejrzały się.
- Co za śmiałość – szepnęła jedna z nich, a dwie pozostałe skinęły głowami w milczącej zgodzie.
Wszystkie miały granatowe włosy i granatowe oczy; tylko ich czwarta, nieobecna siostra, miała inne, złote. Były one rzadkością, znamieniem czarownych, niepowtarzalnych mocy, nielicznych nawet u tego magicznego ludu.
Czwarta przebywała w innej z wież, wraz z kilkoma wieszczkami i czardami zamknięta w odosobnieniu. Pozostałe siostry poniekąd jej zazdrościły, zapewne głównie towarzystwa słynnych, owianych tajemnicą czardów, bowiem żadna z nich nie widziała jeszcze ani jednego.
Poczekały, aż cykada zniknie za obszarem Nocy i zeszły do wnętrza wieży, przekazać informację ojcu i matce.

A cykada mknęła dalej, aż w końcu ujrzała niewielki zamek i, zmęczona, wylądowała na przygotowanym zawczasu lądowisku. Służba wraz z jeźdźcami cykad pośpiesznie zajęła się stworzeniem, głodnym i spragnionym, zaś pan zamku nadchodził powoli, powitać swoich gości.
Cykada, w połowie żywa, w połowie zmechanizowana, od pierwszej larwy przyzwyczajana do swojego drugiego ciała, w dobrej kondycji mogłaby oblecieć świat, zanim padłaby z wyczerpania, wtedy jednak żadne starania jeźdźców nie przywróciłyby jej życia. Ze swymi możliwościami stanowiła cenne, choć drogie, źródło transportu.
Wiedział o tym również mężczyzna, zmierzający do lądowiska. Fachowo ocenił stan cykady i sprawną krzątaninę wokół stworzenia, po czym zwrócił się do swoich gości, zdejmując ciemne okulary. Z wyglądu przypominał nieco młodego korsarza, ciemnozielone oczy były jednak bardziej skryte, wyraz twarzy drwiący, a ciemnorude włosy krótkie. Starszy od pirata, nosił garnitur, z niedbałym wdziękiem wieloletniej wprawy.
Podali sobie dłonie i skierowali kroki do zamku.

Dużo później, kiedy ponownie został sam, analizując przebieg spotkania, przypadkowe skojarzenie przypomniało mu o młodszym bracie. Usiadł przy biurku, wyciągając papier listowny i sięgając po pióro. Zdjął zdobioną srebrem skuwkę i pisał, bawiąc się nią nieświadomie.
„Witaj młody!
Może powinienem zacząć bardziej oficjalnie? W końcu nie jesteś już zwykłym piratem, moim młodszym braciszkiem, tylko kapitanem, korsarzem na służbie króla, niech nam miłościwie panuje. Czy raczej tobie. Napisz przy okazji, jak sobie radzisz.
Tak, wiem. Już wszystko mówię.
Byli u mnie nasi drodzy znajomi z Edenu. Swoją drogą, skąd pomysł, że taka rajska nazwa organizacji zabezpieczy ich przed podejrzeniami? Eden, współpracujący z tym diabelskim nasieniem Ragnara, wcale nie wydaje się podejrzany. Skądże. W każdym razie, Eden, wraz z ragnarowcami właśnie, złapał ponoć jakąś Córę Nocy. W tej ich walce o Kamienie Trzynastu byłoby to pewne osiągniecie. Gdybym jeszcze mógł w nie uwierzyć…
Kwestia w tym, że oni najwyraźniej w to wierzą. Owa Córa, po wielogodzinnych torturach wspomniała coś o wieszczbie… Czy raczej, wziąwszy pod uwagę, z jaką afektacją o tym mówili, powinienem był napisać – Wieszczbie. Wieszczba dotyczyła rzecz jasna Trzynastego, oraz jakiegoś czarodziejskiego rodzeństwa i Zaklętego Miecza; Córa jednak dzielnie zmarła, nie mówiąc nic więcej. Co za wyczucie dramaturgii sytuacji.
Dzięki temu diabelski pomiot Ragnara doszedł do wniosku, że nasi pierzaści i skośnoocy przyjaciele szukają właśnie Zaklętego Miecza; wraz z Edenem zamierzają ich wyprzedzić w poszukiwaniach, stąd przybyli do mnie. Czy oddałbym im Zaklęty Miecz? Odpowiedz sam na to pytanie… Sądzą również, że moje niezwykle silne związki z Rodami Nocy pozwolą im poznać resztę przepowiedni. Może sam jakąś napiszę?
Nie wiem, czy zaskoczę cię słowami, że postanowiłem się w to wmieszać. Przeczuwam niezłą zabawę i zamierzam całą tę partię rozegrać z zyskiem dla mnie. Zważywszy na naszą małą tajemnicę, to nie będzie specjalnie trudne, prawda, braciszku? Tfu, kapitanie.
Planujesz się dołączyć?

Podpisano: Zack Essenal,
(oficjalnie: Azriel, Pan Śmierci na zamku von Wallendorf)”

Zakleił kopertę, wypisując na kopercie elegancko „Sim, Darten Essenal von Wallendorf” i pstryknął palcami, przywołując do siebie niewielkiego, czarnego ptaka. Ten przysiadł nieśmiało na biurku, przestępując z nogi na nogę. Zack wręczył mu kopertę, a ptak ostrożnie chwycił ją dziobem.
- Zanieś mojemu bratu.
Ptak skinął łebkiem i zniknął, wydając z siebie ciche „znik”. Zack patrzył jeszcze przez chwilę w to miejsce, zastanawiając się, jakim cudem można znikać z takim dźwiękiem.
- Do końca życia będą mnie zadziwiać – pokręcił głową, sięgając po książkę.

Pirat zaklął, gdy usłyszał nad swoim uchem „znik”, po czym uchylił się gwałtownie przed atakiem czarnoskórego wojownika. Ptaszek zatrzepotał ponaglająco, machając mu przed oczami kopertą, na którą Sim ledwie spojrzał, atakując kolejnego marynarza. Ptak jednak nie dawał za wygraną. W końcu, gdy sytuacja na pokładzie wydawała się opanowana, kapitan korwety cofnął się kilka kroków, za swoich piratów.
- Dobra, dobra! Już zabieram! – powiedział ze złością, odbierając list. Ptaszek fuknął na niego głośno i poprawił sobie piórka, nim odleciał z furkotem.

Dopiero w zaciszu prywatnej kajuty kapitan otworzył kopertę. Drobny kot w złociste plamy siedział obok, patrząc się na swego pana. Kiedy korsarz skończył czytać, w zamyśleniu dotknął szmaragdu, tkwiącego w jedynym pierścieniu, który nosił.
- Widzisz, Piorun – mruknął, gładząc kota po łebku, - zapowiada się całkiem ciekawie.
- Skąd wiedziałem, że to powiesz – odpowiedział kot ironicznie, a Sim skrzywił się. „Czasem wolałbym, żeby wciąż był normalnym kotem”. Piorun jakby usłyszał.
- Trzeba było mnie nie wrzucać do tego szamańskiego kotła – odpowiedział, a pirat żachnął się tylko.
- To był pomysł Zacka.
- A ty się zgodziłeś.
Sim wzruszył ramionami bez słowa.
- Dołączysz się do niego, prawda?
Kapitan uśmiechnął się.
- Zaklęty Miecz? Zdobędziemy go.

„Kopę lat, Zack!
Zaklęty Miecz? Jasne. Jak tylko uda mi się wykołować JKM Karola VII… o wypłynięciu z wód zielonoskrzydłych nie wspominając. Bądź dobrym bratem i nie pytaj, co tutaj robię, na ognie Wodnistych. Rabuję, oczywiście. Więc nie zadawaj głupich pytań, zwłaszcza, jeśli znowu zamierzasz mi przysłać tego nieszczęsnego „znika”. Nie ma wyczucia czasu.
Kiedy ja będę błyskotliwie opuszczać Morze Karanny, ty skup się lepiej na celu naszej wyprawy. Masz dryg do książek, na pewno sprawnie ci pójdzie. Na mapach od biedy też się znasz. Daj znać, gdzie się spotkamy i kiedy; tylko weź pod uwagę możliwości mojej korwety i wyznacz sensowny termin. Rozumiemy się?

A właśnie. Czy wziąłeś pod uwagę spotkanie z Nienarą? Zostawiam ci do przemyślenia.

Podpisano: Sim,
kapitan Darten Essenal von Wallendorf”


Dziewięć dni później przerażeni korsarze poderwali się, słysząc charakterystyczny wizg kapuuna nad głowami. Ten zaś najwyraźniej szykował się do lądowania.
Jeden z mężczyzn złapał za harpun, ale inny wytrącił mu go z ręki.
- Zwariowałeś? – syknął. – Jesteśmy jeszcze na ich wodach!
Kapuun wylądował tymczasem na pokładzie, miękko układając galaretowate cielsko i oplatając okręt wodnistymi odnóżami. Z jego grzbietu zeskoczył mężczyzna w ciemnych okularach.
- Do kapitana Dartena Essenala.
Najmłodszy z piratów zerwał się natychmiast, prowadząc nieznajomego. Sim, przyciągnięty hałasem, pojawił się na pokładzie.
- Zack! Co ty tu robisz? – obrzucił spojrzeniem kapuuna i podszedł do brata.
- Szybko się uporałem z książkami – odpowiedział oschle Zack. – Zakończyłeś już kołowanie?
- Chodź do środka. Niech ten twój kapuun poprowadzi statek, skoro już tu jest.
Zack uniósł brew, ale obrócił się, wydając polecenia niewielkiemu mairre na grzbiecie galaretowatego stwora, nim ruszył za bratem.
- Udajesz Anielskich?
- Nie widać? Kapuun wyprowadzi cię do neutralnego portu. Masz pretekst dla Karola, naprawa korwety potrwa. A my się zmywamy.
- Może jakiś plan? Cokolwiek? – odpowiedział ironiczny głos z kąta.
- Mój ulubiony gadający obiad – roześmiał się Zack, odwracając się do Pioruna. – Prędzej czy później cię zjem. Aż dziw, że się nie zgubiłeś, diable – uśmiechał się, a kot podszedł i otarł się o nogi mężczyzny.
- Zack.
- Co?
- Nie denerwuj mnie. Nie będę cię na ślepo słuchał – powiedział zimno Sim, przysiadając na przyśrubowanym do podłogi stole. – Masz mi coś do powiedzenia?
- Mam. Wiem, gdzie zacząć. I jesteśmy umówieni z Nienarą. Tak, czasem cię słucham – odpowiedział na widok miny brata. – Nie możemy się spóźnić, ma tylko trzy dni między kolejnymi transami czardów. Na Wizguna, ale żeś włosy zapuścił!
Sim tylko wzruszył ramionami, odwracając się do brata z winem w ręku.
- Dobra. Zostawimy korwetę w Kanioli, rozpuścimy załogę. Mam tam zaufanego.
- A potem odlecimy kapuunem, bez zwracania uwagi Anielskich Patroli.
- Zadufani piórkowcy – mruknął młodszy z braci, z roztargnieniem pocierając szmaragd.
Zack milczał, mieszając wino od niechcenia.
- Darten. Sim.
- Co?
- Ufam ci.
Sim spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Wiem.
- A te czarne ptaszki od wiadomości nazywają się kanirrayo.
- Odczep się.
- Powtórz. Kanirrayo.
- Powiedziałem, odczep się.

- Nadal uważam, że to dziwne miejsce na spotkanie – marudził Sim, wchodząc za bratem przez rzeźbione drzwi na dach starej wieży strażniczej Kaardanów.
- Zack i Darten Essenal von Wallendorf! – zaanonsował zgrzytliwy głos. Sim podskoczył i rozejrzał się uważnie, ale Zack wydawał się nieporuszony. Z przejścia po drugiej stronie tarasu wyszła kobieta, a jej jasna cera dziwnie odcinała się na tle ciemnych włosów i sukni.
- Witajcie. Azrielu – uśmiechnęła się ciepło, wyciągając rękę i dotykając czoła starszego z braci w błogosławieństwie. – Simie – dodała, odwracając się do młodszego, który na jej widok wyraźnie odetchnął z ulgą.
Nawet w identycznych tunikach lekkiej jazdy mordanów, przewiązanych barwnymi szarfami, Zack wydawał się elegancki, a Sim rozbójniczy. Córa Nocy przyjrzała się im wnikliwie, podchodząc bliżej balustrady. Nad nimi księżyc zaćmiewał gwiazdy.
- Nie chcę zajmować ci czasu, Nienaro – powiedział Zack, siadając na kamiennej ławie u jej stóp. – Wiesz, co nas sprowadza.
Sim także podszedł bliżej.
- Tak. Wróżba i Miecz. Aż dziwi mnie, że nie bierzecie udziału w wyścigu o Kamienie.
Bracia spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Zmarszczyła brwi.
- O czymś nie wiem?
- Ależ nie – zaprotestował gwałtownie Sim, przechylając się przez balustradę. – Absolutnie nie bierzemy udziału. Bo i po co, nie, Zack? Azriel – poprawił się szybko. W obecności Nienary nie zwracał się inaczej do brata.
- Właśnie – przytaknął Zack. Kiedy Nienara wciąż patrzyła na niego podejrzanie, wzruszył ramionami. – Trzynasty zaginął, czyż nie? O tajemnicy Trzeciego nie wspominając. A tych kilku pozostałych też nie można znaleźć.
- Wy i wasze sekrety – mruknęła. – No dobrze. Świetliści i Elfowie z Fallalandy sprzymierzyli się, aby oczyścić świat z podłości i grzechu oraz aby wszędzie zapanował pokój, ład i…
- Jasne. Po to szukają Kamieni. Proste – wtrącił Sim, bujając się niebezpiecznie. Zack przysłuchiwał się bez słowa.
- Tak… Natomiast organizacja Eden, z którą, o ile się nie mylę, jesteście zaprzyjaźnieni, chce Kamieni dla siebie. Nie byłoby dla nich miejsca w świecie Świetlistych.
- Co uzasadniają wolnością słowa i poglądów. Choć nie przypominam sobie, żeby Eden był takim wolnomyślicielskim miejscem. Chwilowo sprzymierzeni są z Ragnarem.
- Władcą Bestii – skrzywiła się. Sim uśmiechnął się krzywo, ale milczał, pomny ostrzegawczego spojrzenia brata.
- Powiedz mi lepiej, czemu chlubią się porwaniem Córy Nocy.
- To pozostanie naszą tajemnicą – zaśmiała się. – Co do wróżby… Napisałeś swoją?
- Oczywiście – odpowiedział Zack, podając Nienarze złożoną na pół kartkę. Rozłożyła ją i przeczytała szybko.
- Jakie rymy! Nie myślałeś o drodze poety? – zapytała, przymykając oczy, a na kartce wykwitły drobne gwiazdki, unikatowy podpis Rodów Nocy. Sim zachichotał, zanim Zack zdążył spiorunować go wzrokiem.
- A jaka jest prawda dotycząca przepowiedni?
- Czardowie wciąż próbują ją poznać – szepnęła, nagle jakby zmartwiona. – Ale popieramy was. Nikt z nas nie chciałby oglądać Zaklętego Miecza w dłoniach Świetlistych, czy Ragnara. Nie musicie wiedzieć więcej.
- Co więc proponujesz? Proponujecie – poprawił się na widok nadchodzących czardów, tajemniczych Synów Nocy, o srebrnych oczach i nieugiętych sercach.

- Dlaczego spotykamy się z tym ścierwem?! – usłyszeli donośny, ochrypły głos, zanim jeszcze dotarł do nich smród niemytych ciał. Sim skrzywił się.
- I kto to mówi… - mruknął do brata.
- Właśnie. Następnym razem każę im się najpierw wykąpać – odpowiedział Zack, a na widok wchodzących dodał szeptem. – I absolutnie nie zgodzę się na trolle.
Sim ponuro skinął głową.
Kiedy później wychodzili z siedziby gubernatora, odetchnęli z ulgą świeżym powietrzem.
- Swoją drogą, Zack, to dość zabawne…
- Hm?
- No wiesz. Świetliści chcą porządku, Eden wolności, Ragnar… Czego chce Ragnar… powiedzmy, że też wolności, dla tych swoich pokrak. A my?
Zack uśmiechnął się kpiąco.
- Wolności oczywiście. Dla jednych i drugich. A przede wszystkim…
- …dla nas – dokończył Piorun, czekający na nich na końskim siodle.
- Właśnie.
- To świetnie. Poczułem więź z tym trollem – odpowiedział Sim, dosiadając konia.
- Nie mędrkuj, Darten.
- Ta. No, to był chyba najcenniejszy wiersz, jaki napisałeś. Nie myślałeś, żeby zarabiać tym na życie, Zack? Zack!

Podróż do świątyni Shie’drana przypominała drogę w przeszłość. Kiedy ostatnio jechali tym szlakiem, była to jedna z kilkunastu wspólnych, szalonych wypraw, bynajmniej nie najgorsza ani najlepsza z nich. Wtedy wciąż jeszcze byli przekonani o swojej nieśmiertelności. Potem Zack pozostał na zamku i zajął się… Właściwie Sim stracił już orientację, w czym jego braciszek maczał palce, a w czym nie. Z pewnością całokształt można było zwyczajnie nazwać przemytem. Sam Sim zaciągnął w końcu siebie i swoją ukochaną korwetę na służbę Karola; nie dlatego, by Karol był najlepszym z panujących władców, czy też był jego królem. Zwyczajnie – płacił sporo, a na jego ziemiach nie panowali ani Świetliści, ani Ragnar.
Od tego czasu minęły raptem dwa lata.
- Dart…
- Co?
- Nie sądziłem, że będziemy jeszcze kiedyś tędy jechać.
- Patrz, myślimy o tym samym. To te sosnowe bory.
- Raczej myślałem, że żaden idiota nie wracałby do opuszczonej świątyni, którą sam kiedyś zdewastował i zabrał jedyną drogocenną rzecz, dla której warto było się fatygować.
- Od razu zdewastował…
- Jak inaczej nazwać zrujnowanie sufitu?
Sim zamyślił się na chwilę.
- Drobnym incydentem?
- Zwłaszcza drobnym – prychnął Zack.
- Przynajmniej teraz nie będziemy musieli przedzierać się przez te bramy dla szalonych wyznawców.
- Ale nie ominie nas radosna łamigłówka.
- Nie żartuj. To było w podziemiach?
Zack ponuro kiwnął głową.
- Przecież ragnarowcy nas śledzą…
- I co? Mam ich spopielić wzrokiem?
- Kie’da! – zaklął Sim, ale po chwili wzruszył ramionami. – Co ma być, to będzie – rzucił filozoficznie, wyciągając z torby fajkę. – Jak mówił Kaszalot? Na Wielkiego Wizguna, przeżyję!
- A właśnie… Czy on ci kiedykolwiek pokazał tę statuetkę Wizguna, którą straszył niewiernych?
- Nie. A tobie?
- Widzisz… Chyba przypadkowo ją stłukłem.
Piorun spadł z konia, śmiejąc się głośno.
- Nie ma się z czego śmiać, kocie. To było wtedy, gdy chcieliśmy zrobić z ciebie obiad.
- Co zrobiłeś z resztkami?
- Wrzuciłem do kotła. Szkoda, że się potłukł w drobny mak, ciekawy byłem, jak wygląda.
- O Vi’iz. Mam nadzieję, że to jednak nie Wielki Wizgun przemawia przez Pioruna.
- Prędzej Kaszalot.
Kot parsknął z oburzeniem, a bracia roześmiali się głośno.

- Rzeczywiście, to w podziemiach.
- Mówiłem.
Rozglądali się przez chwilę po niewielkim pomieszczeniu, a potem zerknęli na dwanaście wydrążonych w skale otworów i dwanaście różnych kamieni, rozrzuconych po posadzce. Sim rozchmurzył się.
- Ale już raz to ułożyłeś, powinno ci pójść szybko tym razem.
Zack pokręcił przecząco głową.
- To magiczna układanka. Zmienia się za każdym razem. Tak jak wskazówki – dodał, podchodząc do wgłębienia w skale i wyjmując zwinięty pergamin. Pozbierali kamienie i Zack usiadł na ziemi, wczytując się w drobno zapisany tekst.
Sim przyglądał mu się przez chwilę, a potem westchnął i stanął w pobliżu wejścia do podziemi, uważnie rozglądając się po otoczeniu. Wzruszył ramionami, poklepując pochwę wąskiego, zakrzywionego miecza.
- Ragnarowcy nie powinni na nas napadać.
- Mhm – rzucił Zack z roztargnieniem, śledząc kolejne wersy. – Jak sądzisz, który z nich to „symbol wielkiej urody”?
Sim podszedł, zostawiając Pioruna na progu i przyjrzał się im krytycznie.
Pogrążeni w rozważaniach, w pierwszej chwili zignorowali miauk Pioruna. Dopiero za drugim razem poderwali głowy, odwracając się gwałtownie.
- Ktoś idzie – szepnął kot. – Sporo ludzi.
Sim wstał i nonszalancko zajął pozycję przy drzwiach.
- W porządku.
Zack spuścił głowę, układając pierwszy kamień na miejscu.
Nadeszli niedługo potem. Sim zaklął, przebijając pierwszego z nich mieczem.
- Zack, mamy problem. To nie są pokraki.
- Co? – Zack odwrócił się i zerkną na zwłoki, które Sim kopnięciem odwrócił na plecy. – Kert! – zaklął, a Sim zanotował w pamięci, żeby spytać brata, skąd zna to przekleństwo.
- Swoją drogą – rzucił lekko, stając ponownie w przejściu, – swoją drogą, ciekawy jestem, kto wymyślił to godło Fallalandzie.
- Też nie wiem – odpowiedział Zack, wróciwszy do kamieni. – Piorun, chodź tutaj. Przytrzymaj.
Ale Sim nagle się rozgadał, jak gdyby walka sprzyjała zwierzeniom.
- Wiesz, zastanawiało mnie… Słuchasz mnie?
- Tak.
- Dlaczego nie ożeniłeś się z Nienarą?
Zack mruknął coś zbyt cicho w tym hałasie, by Sim mógł zrozumieć, a potem odkrzyknął.
- Idiotyczne pytania zadajesz. Co ja ci mam odpowiedzieć? Spróbuj kiedyś ożenić się z Córą Nocy.
Zamilkli, a Sim poczuł, jak koszula zaczyna się do niego przylepiać. Po chwili Zack odezwał się ponownie.
- Pamiętasz, jak cię z nią poznałem?
- Jasne.
- Tego dnia się rozstaliśmy.
- Ale…
- Wcześniej tego dnia.
Sim nie odpowiedział. Był już zbyt zajęty, by kontynuować rozmowę. Dopiero, gdy tunika przemokła mu na wylot, odezwał się znowu.
- Dużo ci jeszcze zostało?
- Trochę. A co?
- Nie chcę cię martwić, ale się zmęczyłem.
- Jeszcze trochę.
- Zack… Nie chcę narzekać, ale to byłoby przykre, żeby śmierć tak szybko pokonała Pana Śmierci, jeśli wiesz, co mam na myśli. Naprawdę się zmęczyłem.
Zack obejrzał się na brata z absolutnym zdziwieniem. Ogarnął scenę wzrokiem.
- O Vi’iz.
Nagle anioł z cienia uformował się przed Elfami, oddzielając od nich Sima. Zajął całą przestrzeń w drzwiach, rozkładając cieniste skrzydła. Mrok ogarnął komnatę.
Pierwszy z Elfów spróbował zaatakować Sima mimo anioła. Miecz ugrzązł w ciemnym ciele i rozprysnął się na kawałki. Anioł wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął głowy Elfa. Ten upadł po chwili, a w czaszce ziało pięć głębokich otworów. Elfowie cofnęli się przerażeni, a gdy anioł postąpił w ich stronę, uciekli wszyscy.
Sim usiadł na podłodze, dysząc ciężko.
- Nie mogłeś wcześniej? – zapytał po chwili.
- Zapomniałem. Wybacz – Zack wzruszył ramionami przepraszająco.
- Azriel, Pan Śmierci. A niech cię…
- Sim, Pan Żywiołu – zadrwił brat. – Sam mogłeś coś zdziałać.
Sim pokręcił głową.
- Nie do pomyślenia w dawniejszych czasach.
Nagle przejście otworzyło się, a Zack wstał z zadowoleniem.
- Udało się. Chodź – podał rękę bratu.
Niegdyś w tym miejscu znajdował się sekretny ołtarz Shie’drana, od kilkunastu lat opuszczony, a kilka lat temu splądrowany przez rudowłosych braci von Wallendorf. W tej chwili prezentował się dość żałośnie, opuszczony, brudny i zniszczony.
- Dobra. Co to było?
- Taki kawałek skóry z jakimiś znaczkami.
- Dobrą masz pamięć – mruknął z podziwem Sim, zabierając się za przeszukiwanie komnaty.
- Po prostu bardzo chciałem dostać się do zawartości – roześmiał się Zack. – Też byś pomógł, kocie.
- Skąd ja wiedziałem…
- To mądrość Wielkiego Wizguna. Czy ten twój aniołek wciąż strzeże wejścia?
Zack skinął głową, nie odrywając wzroku od podłogi.
- Świetnie. Zawsze lubiłem takie zabawy w poszukiwanie.
- Pewnie. Miałeś je na co dzień w swoim pokoju.
Pirat obruszył się gwałtownie.
- Jakbyś ty miał porządek! A poza tym, w moim pokoju nikt nie porozrzucał marmurowych kolumn.
- To chyba jedyna różnica…
Kiedy Piorun wyniośle podniósł zakurzoną skórę i popchnął łapą na środek, bracia spojrzeli na siebie radośnie.
- Łatwizna.
- Pewnie.
Rozprostowali skórę, głaszcząc od niechcenia kota.
- Znam te znaczki. Widziałem podobne.
- To co, jedziemy do zamku?
Rozejrzeli się jeszcze, czy niczego nie zapomnieli, a potem wyszli ze świątyni. Cienisty anioł odnalazł ich konie, a Elfowie przezornie trzymali się na odległość. Bracia odjechali na północny wschód, niczym unoszeni z wiatrem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:43, 26 Lut 2008    Temat postu:

Madlen zrobiła ze mnie w temacie anioła ;P

Aj, aj, gomenasa! Już to poprawiam. M.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Craig Liath
Chybotliwy Bard


Dołączył: 01 Kwi 2007
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wypełzło spod dywanu

PostWysłany: Pią 17:46, 29 Lut 2008    Temat postu:

Okej, no to chyba zacznę...
Pomysł i oryginalność:
A -"Burza":2
B- "Rody Nocy":1
Cóż, mimo, iż B ma bardziej rozwinięte i wytłumaczone wątki, to jednak za bardzo zalatuje mi "masową fantastyką". Natomiast A jest na pozór proste, jednak intryguje.

Styl:
A:1
B:2
W tym wypadku, zdecydowanie moim faworytem jest B, ponieważ w przeciwieństwie do tekstu A jest napisane zgrabniej.

Realizacja tematu:
A:0,5
B:0,5
W obydwu wymogi zostały zrealizowane.

Ogólne wrażenie:
A:2
B:1
Szczerze powiedziawszy miałam dylemat. Tekst A, jest zabawny i ciekawy, jednak ma wiele niedociągnięć. Natomiast tekst B jest bardziej dopracowany ale przedzierałam się przez niego z pewnym oporem. Nie zainteresował mnie tak jak ten pierwszy.

Ogółem:
A:5,5
B:4,5

Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Craig Liath dnia Pią 17:47, 29 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:56, 02 Mar 2008    Temat postu:

Przepraszam, przepraszam, wiem że się nie pospieszyłam, ale teraz postaram się to szybciutko nadrobić.
Obiecuję, że postaram się być obiektywna. Co samo w sobie będzie trudne, jako że pojedynek jest bardzo wyrównany.
To do roboty:

Pomysł i oryginalność:
"Burza" - 1,5
"Rody Nocy" - 1,5
Chyba rozumiem, co Craig ma na myśli, pisząc o "masowej fantastyce", ale raczej się z tym nie zgadzam. Oba teksty wydają mi się świeże, oba ciekawie skonstruowane i oba dobre. Po prostu dobre.

Styl:
"Burza" - 1
"Rody Nocy" - 2
Oba mi się podobały pod tym względem, ale w "Burzy" faktycznie można było natknąć się na literówki i drobne niedociągnięcia, albo małe litery w miejscu, gdzie wymagane są duże. W "Rodach" tego nie ma.

Realizacja tematu:
"Burza" - 0,5
"Rody Nocy" - 0,5
Tema zrealizowano w obu tekstach. I w obu Warunki Dodatkowe zostały nie tyle "upchnięte na siłę", co właśnie starannie przemyślane i dopasowane.

Ogólne wrażenie:
"Burza" - 1
"Rody Nocy" - 2
Oba teksty były oryginalne i zabawne w pewien specjalny, przyciągający uwagę sposób, dlatego też trudno było mi się zdecydować, który zasługuje na więcej punktów. W obu bohaterowie byli interesujący, a sam pomysł opisany i potraktowany świeżo - wzięłam jednak pod uwagę fakt, że styl w "Rodach Nocy" jest bardziej dopracowany i sprawia nieco lepsze wrażenie. Ponadto, podobała mi się relacja dwóch braci Wink


W SUMIE:
"Burza" - 4
"Rody Nocy" - 6

Nie jestem z siebie specjalnie zadowolona - pewnie dlatego, że pojedynek był naprawdę wyrównany i oba opowiadania wyjątkowo mi się spodobały. No cóż, gratuluję obu Autorkom!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:39, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Bardzo, bardzo nieładnie... dużo osób chciało i co? Dwie oceny! A naczekałam się dłuuugo, długo. Brzydko!

Tekst A - Miya: 9,5
Tekst B - Airel: 10, 5

Pojedynek wygrywa: AIREL


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Czw 11:30, 17 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin