Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Craig Liath&roślinawędrowna


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:30, 06 Maj 2009    Temat postu: Craig Liath&roślinawędrowna

Pojedynkują się: Craig Liath&roślinawędrowna
Fandom: Twórczość własna
Temat: <chwila wahania> Czasowa utrata przytomności?^^"
Tytuł: Dowolny
Gatunek: Iii...Dowolny, choć nutka fantastyki mile widziana.
Warunki dodatkowe: biblioteka, czerwona sukienka (a przynajmniej wzmianka o niej) i...żaba.
Opiekun: Ayl
Data: 28 kwietnia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:31, 06 Maj 2009    Temat postu:

TEKST "A"


Miła łamigłówko-niespodzianka

Przebywam za dnia w chatce wśród drzew i uśpionych wulkanów, otoczona dopływami rzek z ich licznymi odnogami. Na niepozornym skupisku najzieleńszych traw w mym ogrodzie przypominałam sobie nazwiska mych gości, mających przybyć na urodziny, oraz układałam listę zakupów. Przyjęcia w osadzie nie są organizowane często, ale kiedy przybywa mi wieku o dodatkowy rok zachodzi pełna odmiana i przez te kilka najbliższych dni trwa ona intensywnie, nadając barw wszystkim pomysłom. Zdarzają się sytuacje zastanawiające, widziane sceny przez to przeskakują w kolejności chyba zgodnej z przeznaczeniem (raczej to tylko moja nadzieja) i trudno się połapać. Życie przybiera na magii i zapędza się ono w nieznane, aby stać się przewrotną grą. Zabiera ta zabawa ze sobą spokój i tym samym buduje zadziwiające zagadki, które swą zdolnością gmatwania oddalają szansę na pomiarkowanie się w tym, kto je zademonstrował. Tak rozkładają się myśli przez podchodami, a przygoda samowolnie nadciąga, skoro tylko słońce zejdzie za las. Potrzebne jest zgromadzenie całości znajomych i podróż razem drogą zbiorowej wyobraźni. Dzień urodzin jest poświęcony spędzaniu wspólnych chwil ze zgrywusami lub wędrownikami, którzy zdecydowali się przekroczyć bramę do podwórza. Przeszkody ku temu nie istnieją, gdyż przetorowało je pragnienie wolności. Wtedy nigdy nie opuszczają mnie nawet nierozgarnięte zwierzaki, łączące się w stada i przybywające. Umilają mi czas przed kolejnymi wydarzeniami i nie raz już pomogły przebyć, czyjąś niesamowicie przemyślaną trasę, która okazała się wybornym żartem. Jak już przywykłam przed dniem przybycia moich znajomych dostałam okazję wciągnięcia się w wir zabawnych rozrywek różnych tutejszych zwierząt. Jak wiadomo moi pierwsi goście nie prowadzili życia typowego i uporządkowanego. Nie są częścią nurtu ludzkich zajęć, lecz są w pełni samowolne i dzikie, przez co tworzą kultury psie, kocie,
hipopotamie itp. Mają w swoim zasięgu cały teren, co uczynił ich optymizm i żywiołowość, gdyż wszystkie płoty od ich szaleństw przylegały do chodnika, a ludzie maszerowali ulicami. Wokół wszystkich domów biegała prawdziwie zagubiona w miłym absurdzie swoich osobowości gromada.

Tak więc zawsze wszechobecna fauna znajdowała się obok mnie. Melodia zapewne kwietniowa z rozgrzanych kocich gardeł. Rozwrzeszczane towarzystwo śpiewa ostatnią balladę tuż przed posiłkiem. Tembr ich piskliwych głosików nie daje odpocząć ptakom, które wznoszą się, aby do rytmu tańczyć w locie. Parapety są odrapane od kocich zwyczajów energicznych wybić podczas lotów w nastrojowe wieczory, kiedy bezdźwięczna muzyka ponosi i odrywa od podłoża, a nawet przyciąga do gwiazd. Przysiadł obok doniczek od strony kurnika mały piesek po jedynym dotychczasowo udanym planie zapoznania z widokiem miejsc ponad rozległymi trawami, gdzie można wtapiać się w marzenia o rozłączeniu z wszystkimi zdrętwiałymi obyczajami i pójściu w ślady artystycznych, bajdurzących papug.

Zwierzęta buszują po ogrodzie, to zrobię sobie kolację, a potem wyjdę do nich. Za oknem słychać wiele radosnego ujadania. Zaniepokoiło mnie tylko chrząknięcie. Sąsiedzi dawali sobie znaki. Chyba jeszcze na dziś więcej przedwczesnych rozrywek zapowiadają, a już się wydawało, że zasiądę do krojenia cebuli. Wybawienie właśnie zapowiedziało szczekanie Wigrika. Wzrok mój umieszcza się pod stopami ostatniego spóźnionego listonosza. Jego niepewny krok mógł zdecydowanie cieszyć psiaka. Ostatnio zawieruchy przywiewają wiadomości z drugiej strony rzeki. W nasz uroczy zakątek przedostają się pogłoski jedynie w ten sposób, gdyż w wodzie pływają sobie hipopotamy, przez co tarasują przepływ. Tacy mili panowie od doręczania odnajdują listy w konarach drzew, a nie raz i w kominkach niziutkich siedzib krecich. Zbierają wszystko, segregują i dostarczają. Markotny pod pachą niesie paczkę. Jakiś zadumany dziś? Wiadomo poniedziałek po największym w tym roku wysypie. Wypada trochę dłużej pogadać, choć okazja na razie się nie przydarza. Może nie będzie chciał fatygować się do baru, a zwykle to zaciekle proponowałam, oczekując miłego wieczoru. Już skrzypi wycieraczka, a więc trzeba naszykować poczęstunek. Drzwi, zapraszające codziennie każdego gościa, otworzyły się. Zmęczony, ale zadowolony człowiek pogodnie wymachiwał przyniesionym przedmiotem, pomagając sobie gestykulacją, która nijak nie odbiegała od wskazań kierownika poczty, ale mimo wszystko stawała się jakoś odrębna od zawodowego trybu zachowań, goniąc ku nadmiernej ekscytacji. Ten entuzjazm rozwałkowywałam sugestywnym milczeniem, utrzymując stan niepewności i mocy wpatrzenia w nas zwierząt w ogrodzie, które z wyczuciem wypracowywały nastrój napięcia przed zapoznaniem się z nowym podarkiem.
- Wiem, że mogę zakłócić szaleństwo prezentów, - jego uroczysty ton tu się załamał i opadł w nieśmiały szept - ale większe przesyłki zaraz po uzgodnieniu z dozorcą są tylko tymczasowo wyjmowane z kubłów. Czas powrotu to zaledwie parę godzin. - ostatnie słowa zrozumiałam z szumu powietrza, które usłużnie podpowiedziało to, czego ucho nie dosłyszało.
- Recycling, owszem umowa stoi... - te słowa musiały paść i przekonałam listonosza, że zupełnie się z tym zgadzam. Odklejałam pośpiesznie taśmy. - Jak pan myśli, czym tym razem nas zaskoczą?
- Na pewno nie zawiedzie przypadek. - wypuścił powietrze, gdyż rozmowa przeszła w spokojniejsze rejony. - W taki dzień nawet nieoczekiwana podróż nie jest niezwykła, lecz należy do zapowiedzi dobitnego przypieczętowania kolejnego minionego roku przebywania w tej słonecznej krainie, gdzie...
- ... śmieją się hipopotamy! - po tych słowach nigdy nie ma się wątpliwości, że znajduje się w domu, więc poczułam radość sąsiadki tych puszystych zwierząt. - Sądzę, że faktycznie to będzie podróż, ale jej zaczątkiem nie okażą się bilety. - spojrzałam na niego. Nic po sobie nie dawał znać, ale przeczuwałam jedno. - Przecież wiem, że fantazjuję!
- A jeśli to prawda? - coś budzącego zastanowienie dostrzegłam w jego oczach. - Może potem pogadamy. Teraz jestem zbyteczny. - spojrzał na leżącą nieopodal pomarańczę, którą złapał. - Dziękuję. - ociągając się już wracał do pracy.
Opakowanie szczególnie mnie męczyło, a ciekawość przynaglała. Podeszłam do kominka, aby dojrzeć ostatnie zabezpieczenia. Papier opadł i trzymałam zgrabną zieloną szkatułkę. Westchnęłam z rezygnacją, gdyż spodziewałam się dobrej zabawy zamiast kosztowności. Z ostatkiem nadziei zajrzałam do środka. Liścik z nagłówkiem: "Uwaga!". Tak byłam zainteresowana prezentem, że odłożyłam to pouczenie i uniosłam jaskrawy cukierek do ssania. Zasmuciłam się bardzo mocno, że aż łzy naszły mi do oczu. Na pociechę postanowiłam go skosztować, gdyż przynajmniej taki pożytek będzie z tak niebywale elegancko zapowiadającej się niespodzianki. Usiadłam na fotelu, ponieważ zupełnie opadłam z sił. To rozczarowanie mocno mnie osłabiło jak każdy gwałtowny napad żalu. Obmyślałam, że jutro przywitam gości, na których przybycie cały czas przygotowywałam dom, więc otarłam oczy i zamierzałam rozradowana ulokować się do snu.


Mimo to poszłam trawiastym zboczem niskiej górki w kierunku lasu, którego nigdy wcześniej nie dostrzegłam. Zupełnie tak jakby dodatkowy bór wyrósł w ciągu mojej rozmowy. Drzewa z odległości błyskały czasem niebieską natężoną barwą. Wtedy koniczyny stały się niezmiernie wysokie, a ja położyłam się na nich. Te dziwne zarośla najpierw zielone, a potem błękitne przypominały trawę i zarazem niebo. Prawdopodobnie jest noc, ale wszystko widzę w jasnych barwach, tak powinno być w urodziny. Urządzę sobie wycieczkę do miasta, od którego byliśmy zawsze odcięci. Trafię tym lasem nad głową i ominę ten szybki nurt rzeki. Wzgórze rośnie w oczach jakby wypiętrzało się w mojej głowie, gdyż ta iluzja jest naprawdę magiczna. Rozumiem doskonale okoliczność, ale przyczyna nie wydaje się jasna i uważam, że to nieistotne. Liczy się ten czas dopóki trwa. Muszę dostać się na szczyt stamtąd ujrzę osiedlę, jak wyjdę poza niebieską roślinność. Jestem pewna, że jeśli zapomnę o hipopotamach, wydarzy się coś na kształt legendy. To ma coś wspólnego z barwami i ulotnością słów gwarzących w dobrze ulokowanym, właściwym miejscu. Muszę tam przebrnąć i koniecznie zapoznać się z historią, gdyż ona i mnie dotyczy. To opowieść o mnie samej zaklętej cukierkiem.
Dróżka już mniej kręta zamieniła się w wybrukowany chodnik. Nie byłam w pełni przekonana, dokąd zmierzam, lecz miałam pewność, że na pewno dojdę w odpowiednie miejsce. Zastanawiałam się, dlaczego ta noc jest wyjątkowo jasna i czemu aż roi się od kolorów. Spodziewałam się na dodatek jeszcze pewnego elementu, a gdy go ujrzałam, wiedziałam skąd pochodzi. Podłoże wilgotne przez rosę było udekorowane malowaną tęczą. Zataczała łuk w najbliższym meandrze, za którym stał ceglany budynek. Wydawał mi się pięknie usytuowany, a przynajmniej w tej chwili trudno było o ciekawsze położenie. Na ganku siedział na ławeczce dziwnie ubrany pan w zielonym kapeluszu. Na mój widok zerwał się i ku mojemu przerażeniu pędził do mnie, a ja się zatrzymałam, aby nie przyspieszać spotkania. Chciałam zyskać na czasie i dobrać pokaźny zasób słów przed moimi tłumaczeniami. Natomiast on coraz większymi susami mknął i niemalże mi się wydawało, że wszystkie światła prezentują jego bieg, czyniąc go widocznym aż z oddali. Kiedy tak stałam, byłam absurdalnie zdumiona, że z takim pośpiechem jeszcze nie dotarł. Może był to rozmach na pokaz, ale oddawał jakiś dziwny maraton w nieznane. Mijały minuty i wreszcie zrozumiałam, że jego skoki robią się wyższe i jeszcze wyższe i niewykluczone, iż dlatego to wszystko się przedłuża w nieskończoność. Nabrałam powietrza, przygotowując się na równie przeciągły śmiech. Nie zdążyłam, gdyż w połowie drogi opadł i już w normalny sposób dokończył wędrówkę.
- Wiktorio, wiem, że cię bawię jak zwykle, ale zrozum... - mówił poważnie i nie miałam wątpliwości, iż nasza rozmowa jest dla niego nad podziw ważna.
- Zielony kapeluszu, - mimo iż go nie znałam też zwróciłam się do niego. - Pewnie opowiesz mi niejedną ciekawą historię, ale nie zastanawiaj się dłużej nad moimi wybuchami. - doszłam do wniosku, że świetny sprawili mi prezent i docenię go, grając wyśmienicie w ten dialog.
- Nie zaprzeczę, rozważam wszystkie twoje gesty. - mówił naturalnym tonem, co jeszcze bardziej wprawiło mnie w przekonanie, że jest niesłychanie zabawny. - Przykro mi tylko, że każde moje ciepłe przyjęcie ciebie wydaje ci się teatralne. Kiedyś ci uświadomię, iż to właśnie ty jesteś znakomitą aktorką. - tu wytrzeszczyłam oczy, gdyż poczułam, że czyta w mych myślach.
- Przygotowałem specjalnie dla mojej Wiktorii kostium. Dawno nie używałaś swojego pięknego głosu. Dziś wystąpisz przez znamienitą publicznością.- szarpnął mą rękę i pokierował do budynku.
Już bez efektownych ruchów dotarliśmy do wejścia. We wnętrzu panował półmrok, a jedynie migotliwy blask wypływał z kominka. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i aż przysiadłam na wycieraczce od widoku nieskończonych rzędów zapełnionych regałów. Wzrokiem nie sięgałam przeciwległych ścian, ale miałam nadzieję, że to z powodu słabej widoczności. Tymczasem pan w zielonym kapeluszu odsłonił kotary i już trzymał w ręku suknię. Była ona czerwona w zielone serca.
- Chętnie się przebiorę w nią. - powiedziałam uprzejmie bez zastanowienia.
Uśmiechnęłam się, złapałam wdzianko i ukryłam się za jednym z regałów. Po chwili zamiast brązowych sztruksów i koszulki miałam na sobie elegancką suknię, w której się trochę obco czułam.
- Gotowe. Pewnie oczekiwałeś, że lepiej się będę prezentować. - oparłam się o ścianę, a pan również się śmiał, czego się oczywiście spodziewałam.
- To faktycznie przerosło moje przewidywania. Zniewalająco... - sytuacja wymagała zachwytu, więc oparł się pokusie dalszego rozbawienia, przybrał natchniony wyraz twarzy i usłyszałam lekki śpiew, który swobodnie rozlegał się po sali. Bardzo głośno dudniło o ściany, więc już miałam nakłonić go do chwili milczenia dla odpoczynku mych uszu, ale tu oklapł. Przeczuwał, iż to mnie zmobilizuje do samodzielnego wytworzenia kaskady dźwięków.
Stałam spokojnie i w przeciągu minuty zaczęłam działać, aby powstrzymać go przed dojściem do prawdy. Musiałam zachować spokój w tym gorączkowym zmaganiu się w poszukiwaniu bezpiecznego wyjścia. Z zapałem zaczęłam chrząkać, aby rzekomo przygotować się do zaprezentowania mych możliwości. Natomiast pan odwrócił się w stronę okien, gdyż nadciągał świt i z zewnątrz rozlegały się hałasy rozrastającego się ruchu ulicznego, który zmącił potrzebną mi ciszę. Nieopodal ulicą przejeżdżał sznur aut. Zainteresowana nagłym zadziwiającym przybyciem, nastawiłam uszu, lecz nie mogłam się połapać jednocześnie w tak wielu słowach na tematy mi nie pomocne. Ludzie rozmawiali o interesach, dużo mówili o pieniądzach. Dziecięcy głos marudził, że nowa zabawka działa inaczej niż powinna, a jego rodzice protestowali. Tłum zmierzał swobodnym krokiem do biblioteki, a we mnie kiełkowało przerażenie i już nawet zbierałam siły na występ, przyjmując do świadomości, że zapowiada się improwizacja. Z radością oczekiwałam premiery. Tymczasem doszły mnie instrukcję od mojego bardzo skocznego znajomego. Gestem nakazał się oddalić i poprowadził mnie do przejścia w jednym z zakamarków sali, które otworzyło się automatycznie.
- Pozwolisz, że się ujawnię? - chwycił za kapelusz, jakby zamierzał go ściągnąć, lecz najwyraźniej czekał na moją zgodę. Zdecydowanie chciał być grzeczny, a może nawet coś do tej pory ukrywał, czego nie powinien wcześniej ujawniać, lecz ja nie dałam się zbić z tropu. Nastawiłam się już na ruszenie w szaleństwo zagadki na pełnej parze. Zamierzałam sama się przekonać, w co jestem wplątana. Nie potrzebowałam pomocnej ręki i tak już wiele mi nasunął aluzji.
- Jeśli nadeszła pora rozeznać się w przedsięwzięciu, kładę nacisk, abyśmy nie tracili czasu. Z wielką przyjemnością wezmę swój udział w grze. Mam nadzieję, że powiedzie się nam tego ranka, choć pewnie wątpisz. Tym razem się postaram bez starych potknięć. Już wszystkie wypróbowałam, więc teraz stać mnie na pewność, co do bezbłędnego wpadnięcia w jakieś inne przepychania między ludźmi. - z przejęciem tupnęłam nogą, gdyż jego działania uznałam za przesadnie powolne. - Do dzieła! Spójrz tu nie ma sceny... - zdumiałam się, gdy ujrzałam stoły i moich przyjaciół posilających się naleśnikami. - Ej, mieliście przybyć po południu i w dodatku zamierzałam was przyjąć w swoim domku.
- Cóż na tym polega niespodzianka, że w końcu trzeba ją zaprezentować, by można się było nią cieszyć. - znowu sięgnął do nakrycia głowy i tym razem z bezwzględnością dokonał swego. - Raz, dwa... trzy!
Z jego głowy wystrzeliły fajerwerki, które pod sufitem naświetliły gwiezdny napis: "Najlepszego zielonego z kapelusza!". Mój przewodnik po świecie prezentów nakierował moją rękę do tego dziwnego opakowania, ale jak oparzona ją cofnęłam, gdy to sprowokowało siedzącą w nim żabę do podskoków. Z czymś mi się to skojarzyło.
- To mój daleki krewny... Oczywiście ostatnio zdecydowanie mi bliższy. - mówił uroczystym tonem. Bardzo chciałam, żeby jednak trochę przyhamował, lecz nim go o to poprosiłam, już pędził z dalszymi niespodziankami. - Kiedy tylko zaśpiewasz razem z nim, wydającym rechot, przeniesiesz się do siebie, a on trafi tam z tobą i na pewno po metamorfozie go rozpoznasz. - Uszczęśliwiony kiwał już głową w rytm zachęcających oklasków i jednocześnie z tym zielonym stworzeniem przekonaliśmy się do naszego duetu.


Usiadłam wyrwana ze snu, ale w pokoju był ktoś jeszcze, ktoś zapowiadany jeszcze przed chwilą.
- Mój czar prysł! – odezwała się, jak dotąd myślałam żaba, ale teraz zmieniłam zdanie. Po tych słowach wreszcie uwierzyłam, że coś w tym jest. - To pewne jak wyskakująca kukułka, iż gadam swoim prywatnym głosem i nie posługuję się życzliwym komunikatorem.
- Kim ty... - rysy twarzy wskazywały na jedno. - Jejku!
- To ja Teodor, dawno się nie widzieliśmy. - jak zawsze bezpośredni i całkiem bezpretensjonalny.
- Znamy się ze szkoły dla kijanek. - zaśmiałam się odrobinkę złośliwie. Owszem nigdy nie miałam okazji spotkać go w zmienionej roli, ale ta udała mu się znakomicie, choć wszyscy przecież podejrzewali go o groźny spryt, który tkwi w nim uśpiony. Teraz to ja się pogubiłam w swoich zdolnościach do główkowania.
- Wiktorio, jestem wdzięczny za pomoc Franciszkowi. - imitował styl mych rozmów z panem w zielonym kapeluszu. - To ostatnia tego typu pastylka, gdyż mam przecież jeszcze całą masę innych rozmaitych pomysłów. - roześmiał się dobrodusznym śmiechem i całe popołudnie sobie wtórowaliśmy, mimo że w okna walił dozorca, a pudełko leżało sobie spokojnie na podłodze. Teodor to prawdziwy cwaniak od programowania umysłów, więc w kuchni okno trzepotało od przeciągu i już wkrótce recycling się powiódł. Tajemnicza żaba nigdy nie pozwoliła, abym odkryła, na czym to właściwie polegało. Pogubiłam się w jego wersjach, ale nie wątpiłam, że celowo mnie zwodzi, abym nie mogła rozgryźć jego taktyki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Śro 17:32, 06 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:33, 06 Maj 2009    Temat postu:

TEKST "B"


„To nic osobistego.”

Na spotkanie z Syntią ubrałam się staranniej. Buty na lekkim obcasie, obcisła bluzka i odświętny, czyli pełny makijaż. Całość dopełniał pewny siebie uśmiech, przywdziewany tylko na wyjątkowe okazje. Można wręcz rzec, że podświadomie dopasowałam się do niej. Tak, jakbym była tylko dodatkiem do jej osoby lub, co gorsza bezrozumnym klonem.
Może niektórych z was to dziwi, jednak taka jestem…a raczej byłam. W zależności od tego, w jakim towarzystwie przebywałam, zmieniał się mój charakter, sposób bycia, a czasem nawet zainteresowania. Ktoś z wysublimowanym poczuciem humoru nazwałby mnie aktorem idealnym. Tylko cóż to za aktor, który bojąc się tłumu, wtapia się w niego?
Ano, żaden. Pewnie, dlatego w życiu zawsze grałam drugoplanowe role, w nocy marząc o tych większych. Znacie tę komedię Szekspira, w której mowa…A zresztą, pozwolę sobie zacytować:

"Świat jest teatrem, aktorami ludzie,
Którzy kolejno wchodzą i znikają.
Każdy tam aktor nie jedną gra rolę,
Bo siedem wieków dramat życia składa..."


W dalszej części, autor po kolei przedstawia siedem etapów ludzkiego życia…Jednak gdyby pisał to na podstawie mojej osoby, ograniczyłby się pewnie do dwóch aktów – niemowlęcia i starca. Pierwszego i ostatniego, bo tak właśnie toczyło się moje życie.
Dwadzieścia jeden lat monotonii, bez jakichkolwiek uniesień.
”Starość” wyprzedziła wszystkie inne akty, burząc ustalony z góry harmonogram. Wyobraźcie sobie, jaki to szok dla osoby, która planowała każdy najmniejszy krok. Której nawet cień był prowadzony od linijki.
Widząc zdziwione twarze obcych ludzi, pochylających się nade mną, musiałam mieć nie mniej zdziwioną minę…Jednak wszystko po kolei.


***

Obcasy miarowo stukały po chodniku, zlewając się z przyśpieszonym oddechem dziewczyny. O ile z zewnątrz wydawała się ostoją spokoju, to w środku zdenerwowanie pełzało w jej brzuchu jak stado głodnych larw.
Nerwowe spojrzenie na zegarek, nieco głośniejsze niż normalne przełknięcie śliny, ukradkowe zerknięcie na idącą obok koleżankę. Tylko wytrawny obserwator, zauważyłby te mało istotne szczegóły.
Och! Gdyby tylko mogła, najchętniej z powrotem zaszyłaby się w swoim przyjaznym mieszkanku, z dala od tej blondwłosej wywłoki!
- A…Hm. – otworzyła usta i zamilkła, nie bardzo wiedząc jak ubrać myśli w słowa – Wiesz o nim coś więcej? – spytała, patrząc przed siebie.
Jej towarzyszka uśmiechnęła się tylko pobłażliwie i poprawiła i tak idealnie ułożone włosy.
- Oprócz tego, że jest przystojny, bogaty i wykształcony? – odparła z lekką kpiną w głosie, jednak widząc niezdecydowanie młodszej dziewczyny, zwolniła tempo i objęła ją ramieniem – Zrozum skarbie, to idealny kandydat na partnera. Przecież nie każe ci za niego od razu wychodzić. Po prostu, spotkasz się z nim, pogadacie, a jak nie przypadniecie sobie do gustu…to puf! I koniec. – mrugnęła porozumiewawczo i stanęła przed jedną z najdroższych krakowskich restauracji.
Jedno musiała Syntii przyznać, miała gust. Zarówno, co do restauracji jak i mężczyzn.
Przy stoliku, do którego je poprowadzono siedziało dwóch panów w średnim wieku, z włosami przyprószonymi ledwie zauważalną siwizną. Podczas przywitania i wymieniania grzeczności, przyjrzała im się uważniej. Pewnie dla kogoś postronnego, jej spojrzenie mogło wydawać się nachalne i nie na miejscu. Jednak mając koło siebie osobę tak absorbującą jak blondwłosa przyjaciółka, mogła sobie na to pozwolić. Bo który mężczyzna przy zdrowych zmysłach mając przed nosem piękność w ognistoczerwonej sukience, zaszczyciłby spojrzeniem przeciętną, w dodatku piegowatą brunetkę?
- Panowie, pozwólcie, że przedstawię. Moja przyjaciółka Wisława – głos koleżanki wyrwał ją ze świata rozmyślań i brutalnie sprowadził na ziemię. Wisława? Och, ile razy prosiła żeby jej tak nie nazywano!
- Myśmy się już chyba gdzieś spotkali, panno Wiśnio… - zagaił jeden z nich, bodajże Adam. Otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, jednak mężczyzna nie dał jej dokończyć – Biblioteka! Jakiś tydzień temu.
- Ach tak – cicho potwierdziła dziewczyna, czując jak robi się cała czerwona.
Pozostała dwójka przy stoliku, spojrzała na nich zaciekawiona.
- Ależ nie ma czego się wstydzić – pan Adam poklepał ją po ręce w geście mającym dodać otuchy i zaśmiał się ciepło – To tylko parę starych książek. Dobrze, że Pani nic się nie stało.
Wiśnia jęknęła w duchu. Te parę starych książek, było warte więcej niż jej roczna pensja! Owszem, mogło być gorzej. Mogła sama spaść z drabiny i w spotkaniu z twardym podłożem, rozsypać się jak bezcenne egzemplarze, które zniszczyła przez własną nieuwagę. Ale nie, ten cholerny buc opowiadający teraz o całym zdarzeniu, musiał ją oczywiście złapać.
Słysząc śmiech i wesołe gruchanie Syntii o tym jakie to romantyczne, wyrwała dłoń z uścisku mężczyzny i przepraszając udała się do łazienki.

Wdech, wydech, wdech.
Besztając się w myślach za swoją irracjonalną reakcję, patrzyła jak jej twarz z powrotem nabiera naturalnego koloru.
Nie było sensu się oszukiwać, po prostu nie nadawała się do kontaktów z ludźmi a tym bardziej z płcią przeciwną. Ostatni raz ochlapała twarz wodą i z mocnym postanowieniem, że wróci do stolika, pożegna się i wyjdzie z restauracji pod byle pretekstem, skierowała się w stronę drzwi.
Wtem coś w lustrze nad umywalką przykuło jej uwagę. Mogła wręcz przysiąc, że gdy wchodziła do toalety, ta była pusta. Natomiast odbicie wyraźnie ukazywało męską postać siedzącą w rogu parapetu i trzymającą za nogę wyrywającą się ropuchę. Mężczyzna na ułamek sekundy spojrzał w lustro i zamarł, ze zdziwienia upuszczając stworzonko na ziemię.
- Trochę ostrożności kut… - zaskrzeczał oburzony przedstawiciel płazów, jednak przerwał zauważając co wytrąciło oprawcę z równowagi.
Zachowując zimną krew dziewczyna namacała i nacisnęła klamkę nie odrywając oczu od niecodziennego widoku. Jednak nim zdążyła wyjść, mężczyzna doskoczył do niej i przycisnął do zimnej ściany.
- Sorry mała, to nic osobistego – usłyszała nad uchem, nim straciła przytomność.

***

To było dziwne uczucie, stać tam i patrzeć na ludzi krzątających się koło mojego ciała. Początkowo sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje, dopiero przerażona mina Syntii pochylonej nade mną dała mi do myślenia. Bo niby jak mogłam to widzieć, leżąc nieprzytomna na liliowych kafelkach?
Tyle się mówi o tym co czeka na nas po śmierci. O sławnym tunelu ze światełkiem na końcu…Bzdura! W jednej chwili po prostu żyjesz sobie spokojnie, a w drugiej stoisz nad swoim ciałem nie wiedząc co robić i dokąd się udać. Cóż, nigdy nie byłam zbyt religijna, jednak to chyba nie powód, żeby po śmierci „góra” tak mnie olała. Już nawet to cholerne potępienie i jazda w dół byłaby lepsza od tej wszechogarniającej bezradności!
Przez chwilę, naiwnie zaciskałam oczy, mając nadzieję, że to tylko zły sen. Jednak wyjątkowo realistyczne wycie policyjnych syren pozbawiało wszelakich złudzeń.
- To naprawdę nie było nic osobistego – usłyszałam za plecami i odwróciłam się automatycznie. Przede mną, z wyciągniętymi w obronnym geście rękami stał znajomy mi już mężczyzna. Tak, jakbym jako duch mogła zrobić mu jakąkolwiek krzywdę. A może mogłam, tylko o tym nie wiedziałam? Nie ważne. Gniew i przerażenie były tak skuteczną blokadą, że i tak nie byłam w stanie nic zrobić.
- Oj, chyba zły początek – usłyszałam skrzekliwy głos i po raz drugi tego dnia osunęłam się na ziemię.


***
Ciemność w bibliotece przesycona była zapachem starych książek. Chyba właśnie za ten zapach Wiśnia tak kochała to miejsce. Przywodził jej na myśl coś bezpiecznego i spokojnego, jak jej własne, zawalone książkami mieszkanko w centrum.
Jednak widok dwóch zatroskanych indywiduów pochylających się nad nią, nie był czymś co mogło zachwycić. Jęknęła i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Trzeba było ją tam zostawić, a nie ciągnąć za sobą – wymamrotała ropucha w stronę swojego towarzysza.
- Tak? To trzeba było myśleć zanim zachciało ci się kąpieli w toalecie – odparował przez zaciśnięte zęby.
- Przecież ropuchy się nie kąpią – wtrąciła cicho dziewczyna, nie do końca rozumiejąc całą dyskusję.
- A mówić to zwykle potrafią? – spytał retorycznie płaz.
Zapadło ciężkie milczenie, przerywane jedynie odgłosami dochodzącymi z ulicy. Po kolei każde z nich otwierało usta, mając zamiar coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili rezygnowali.
- Panienka wie, że już nie żyje. Prawda? – przerwał ciszę mężczyzna, drapiąc się w zamyśle po zaroście na twarzy. Skinęła głową, czekając na kontynuację. – Bo widzisz…To naprawdę nie było nic osobistego.
- Och! Powtarzasz to chyba trzeci raz! – zirytowała się ropucha, przewracając oczami, co w jej wykonaniu wyglądało dosyć komicznie. – Słuchaj mała, bardzo nam przykro ale nie mieliśmy wyboru. Nie powinnaś nas widzieć i tyle. To zaburzyłoby całą…no, tą…równowagę wszechświata! – dokończyła wyraźnie z siebie dumna. Wiśnia uniosła brwi, dalej nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
- Ale spokojnie, mamy dla ciebie propozycję na jakieś następne…pięćset lat- uśmiech na twarzy brodacza był wyjątkowo niepokojący…

~~
Doktor Adam Kotecki uważnie przyjrzał się siedzącej w izolatce dziewczynie. Nie wyglądała groźnie, wręcz przeciwnie. Wychudzona, ze skołtunionymi włosami przypominała raczej wystraszone zwierzątko.
- Co o tym sądzisz? – spytał, stojącego obok kolegę po fachu. Ten właśnie skończywszy czytać podaną mu przez mężczyznę lekturę, zastanowił się chwilę. Przypadek faktycznie był niezwykły. W całej swojej dwudziestoletniej karierze, nie spotkał się z kimś, kto twierdziłby, że umarł. I to w sensie dosłownym.
- Sama wpadła na pomysł, by to wszystko spisać? – zapytał, wskazując na plik kartek w ręku. Kotecki skinął głową potwierdzająco. – Niezwykłe…Naprawdę. Chociaż…Zakończenie trochę mało ambitne.
Starszy z lekarzy zgromił go spojrzeniem, na co ten tylko wzruszył ramionami.
- No co? Gdyby je poprawiła, można byłoby to opublikować – wyjaśnił, stukając palcem w papier – Wiesz jaką furorę by to wzbudziło? Pierwsza książka zza szpitalnych murów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Śro 17:34, 06 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Agatelle
Stalówka


Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:49, 07 Maj 2009    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A:1,5
B:1,5
Temat w ciekawy sposób ujęty zarówno w jednym jak i w drugim opowiadaniu.

Styl:
A:1,5
B:1,5

Realizacja tematu:
A:0,5
B:0,5
Wszystko jest na swoim miejscu.

Ogólne wrażenie:
A: 1,3
B: 1,7
W A wstęp był zbyt długi, przez co mnie nużył.

Łącznie
A: 4,8
B: 5,2


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Agatelle dnia Czw 16:50, 07 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:29, 07 Maj 2009    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 1,8
B: 1,2
Pierwsze to psychodelia. I kocimiętka, ot co.
Aczkolwiek mam wrażenie przesadzenia, pustości tego wszystkiego.

Styl:
A: 1,6
B: 1,4
Bo lubię gry słowne. W drugiej opowieści prawie stylu nie było widać. W pierwszej było kilka mocnych błędów i zgrzytów.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Żaba to nie ropucha. Ale uznajmy...

Ogólne wrażenie: 3
A: 1,6
B: 1,4
W drugim miałam nadzieję na ładny wąteczek lesbijski, a tu nic. Plus niechlujstwo. Spacji po wielokropkach brakuje, a w jednym nawet jedna z kropek znikła. Wstyd.
W pierwszym zaś zachęciły mnie wspomniane na początku wulkany. Ale reszta ciężkostrawna, długie, poplątane zdania. I do tego błędy w budowie dialogów. Be. Mam po przeczytaniu tekstu wrażenie, jakbym weszła w umysł kota, przyćpanego kocimiętką.
W obu tekstach jest wszystko zbyt skondensowane. W pierwszym - trudne zdania i gry słowne, w drugim - fabuła.

Razem:
A: 5,5
B: 4,5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Cypisek
Orle Pióro


Dołączył: 08 Maj 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:26, 15 Maj 2009    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 2
B: 1

Styl:
A: 1,7
B: 1,3

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5

Ogólne wrażenie:
A: 2
B: 1


Razem:

A: 6,2
B: 3,8

Nie żebym była bezczelna, czy coś, ale w B ledwo do końca dobrnęłam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cypisek dnia Pią 20:27, 15 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:21, 17 Maj 2009    Temat postu:

Ten pojedynek niełatwo ocenić i z rozdaniem punktów mogę mieć pewien kłopot. Oba teksty są całkiem niezłe - i oba wydają się zupełnie niezrozumiałe. Zapewne też, gdybym rozdzielała punkty świeżo po ich przeczytaniu, wszystko wypadłoby zupełnie inaczej.

Pomysł i oryginalność:
A: 1,5
B: 1,5

Niech będzie po równo. Oba dziwne. I oba dość oryginalne.

Styl:
A: 2
B: 1

I tu miałam nielada orzech do zgryzienia, bo z jednej strony w tekście A były zdania, przy których się krzywiłam, lub które wręcz omijałam, z drugiej zaś uwielbiam taką dziwaczną, magiczną narrację. Z jej powodu punkt więcej dla A.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5

Ogólne wrażenie:
A: 2
B: 1

Bo A ma taką senną atmosferę, dzięki czemu łatwiej zaakceptować mi jego dziwaczność. B to scenki wyrwane z kontekstu, w których mamy wciąż nowe pytania, ale żadnych odpowiedzi.

Razem:

A: 6
B: 4


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:23, 11 Cze 2009    Temat postu:

Czas zamknąć pojedynek. I tym niniejszym rozpoczynam swój wielki (poegzaminacyjny) powrót na forum.
Tadadam, wyniki, o ile mnie kalkulator nie myli, prezentują się następująco:

A: 22,5
B: 17,5

...co oznacza, że pojedynek wygrywa Roślinawędrowna! Wielkie brawa dla niej, a także dla przeciwniczki.
I ciach, zamykamy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Czw 10:23, 11 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin