Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
kasieńka & Malaria


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:30, 13 Maj 2010    Temat postu: kasieńka & Malaria

Pojedynkują się: kasieńka & Malaria
Fandom: brak - twórczość własna.
Temat: Problem. Może to i niezbyt wymyślne, ale rozchodzić się ma o jakiś problem.
Tytuł: dowolny
Warunki: Musi pojawić się deszcz, ale taka wielka ulewa, stare auto i wymyślny, damski kapelusz oraz element nadprzyrodzony, magiczny, nienormalny - niepasujący do reszty w każdym razie.
Długość: Nie krótsze niż strona A4.
Opiekun: Malaria
Beta: Malaria
Termin: 6/13 maja 2010


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:31, 13 Maj 2010    Temat postu:

Tekst A

Wszystko przez Darwina

I

‘Podobno w życiu najważniejsze są dążenia. Stawianie sobie jakichś celów, spełnienie zawodowe, rodzinne… A ja? Ja nie mam powodu, żeby do czegoś jeszcze dążyć. Mam pieniądze, jestem na swój sposób szczęśliwa. I to wszystko jakoś…’
Dzwonek. Lena odłożyła pióro i odwróciła notes kartkami do dołu.
- Kto tam?
- Książę.
Lena westchnęła ciężko, poprawiła sukienkę i rozpuściła włosy, po czym otworzyła drzwi.
- Witaj – powiedział ciepłym głosem mężczyzna o bardzo nieprzeciętnej urodzie.
Miał ciemne oczy o przenikliwym spojrzeniu, niewielki nos i ostre rysy twarzy. Jego oblicze pokrywał dwu-, może trzydniowy zarost.
- Witaj – odpowiedziała i, schodząc mu z drogi, dała znak, żeby wszedł.
Gdy tylko przekroczył próg owionął go słodki, duszący zapach kobiecych perfum. Podczas gdy Książę rozglądał się po pokoju, Lena opuściła ciężkie, czerwone zasłony i zaczęła zapalać świeczki.
- Nazywam się Lena. Czy masz jakieś specjalne życzenia?
- Jestem Robert.
Po tych słowach zapanowała cisza; dziewczyna bacznie obserwowała Księcia, próbując wyczytać z jego gestów jakiekolwiek pragnienie.
- Żadnych życzeń? Dobrze. Tam jest łazienka. Na rancie wisi ręcznik. Umyj się.
Mężczyzna posłusznie skierował się we wskazaną stronę.
Pomieszczenie było niewielkie, utrzymane w jasnych odcieniach zieleni. Nad umywalką wisiało pokaźnych rozmiarów lustro w turkusowej oprawie. Robert przejrzał się w nim i z zadowoleniem stwierdził, że wygląda nieprzyzwoicie wyzywająco.
‘Ty stary durniu…’ – pomyślał i zacisnął pięści. Zaczął głębiej oddychać i usiadł na zielonym deklu. Inaczej wyobrażał sobie wizytę tutaj. Nie sądził, że aż tak będzie go męczyć sumienie. Mężczyzna rozluźnił pięści i odkręcił kurek z ciepłą wodą. Parująca ciecz powoli, acz skrupulatnie wypełniała wannę.
Robert dowiedział się o Lenie od przyjaciela. Podczas jednego z ich spotkać, zwierzył się mu, że nie dogaduje się z żoną. Wtedy właśnie Samuel podzielił się z Robertem informacją o istnieniu Leny. Okazało się, że spotykał się z nią jeszcze przed swoim ślubem. I że nadal to kontynuuje… Co ciekawe, jest ona postacią wyjątkową, gdyż nie wpuszcza do domu każdego. Tylko osoba przedstawiająca się jako książę może zasmakować jej gościny.
Teraz, gdy Robert rozstał się ze swoją żoną, mógł wybrać się do Leny. Tylko jeden raz. Tylko żeby spróbować. I zrobił to.
Zrzucił z siebie ubranie i nalał do wanny płynu. Zapach egzotycznych owoców wypełniał mu nozdrza i przywodził na myśl czarne kobiety, tańczące na plaży wokół ogniska, rozdeptujące kiwi, banany, pomarańcze, brzoskwinie i melony. Po chwili obserwacji, Robert postukał się w głowę, przewracając oczami. Powoli zanurzał się w gorącej wodzie, by w końcu mruknąć z aprobatą. Zaczął myśleć o żonie. Jaka była piękna i opiekuńcza; jak bardzo ją kochał. I gdy już zaczęły szeptać mu do ucha ciche głosy tęsknoty, smutku i żalu, do toalety weszła Lena. Jej widok tak zaskoczył Roberta, że jedyna myśl jaka kołatała mu się wtedy po głowie brzmiała: ‘Ona nie zapukała! Ona nie zapukała!’. Cóż za abstrakcyjna pretensja w takich okolicznościach.
- Pomyślałam, że skoro tak długo tu jesteś, to powinnam potraktować to jako nieme wołanie…
- Ja…
Dziewczyna przytknęła palec do jego ust.
- Csiii…
Zsunęła z ramion satynową podomkę i zanurzyła swe nagie ciało w wodzie pachnącej egzotycznymi owocami.

*

Lena zamknęła drzwi za Robertem. Nigdy wcześniej nie czuła się tak jak tego wieczora. Po raz pierwszy czuła się jakby ktoś się z nią kochał, a nie tylko uprawiał seks. Coś w tym było. Z pewnością.
Podeszła do niewielkiego stoliczka i ciężko opadła na fotel. Miała skończyć pisać, ale zupełnie straciła ochotę. Było już późno. Robert przyszedł, gdy zaczynało się zmierzchać, gdy wychodził, księżyc już długo gościł na niebie.
Lena jeszcze chwilę o nim myślała; o jego czułym dotyku, kochającym spojrzeniu i miękkich ustach. Zadumała się tak głęboko, że nie wiedzieć kiedy zasnęła.

II

‘I to wszystko jakoś… jakoś mi nie wystarcza. Czegoś mi brakuje.’
Lena odłożyła pióro i zamknęła notes. Było wcześnie. Ptaki wesoło śpiewały za oknem, jakby na złość zerkającym z dołu kotom. Słońce bardzo mocno grzało, wiatr – tak porywisty zeszłego wieczoru – gdzieś zniknął. Lena dopiła poranną kawę i wzięła chłodny prysznic. Nie zwykła jadać śniadań, więc gdy tylko się ubrała, wyszła z domu i zamknęła drzwi.
Mieszkanie Leny znajdowało się na pierwszym piętrze niewielkiego budynku - zaledwie dwupoziomowego. Na parterze mieścił się malutki sklep spożywczy serdecznych sąsiadów dziewczyny. Tych dwoje starszych ludzi wciąż żyło w przekonaniu, że ta młoda, ciemnowłosa kobieta, udziela korepetycji z matematyki.
- Dzień dobry!
Gdy Lena przekroczyła próg, jej przybycie obwieścił niewielki dzwoneczek, zawieszony na framudze.
- Witaj, dziecko.
Kobieta wyglądała dziś na wyjątkowo niespokojną. Nawet jej rosyjski akcent, który zwykła skrzętnie ukrywać, był bardzo wyraźnie słyszalny.
- Dzisiejszą gazetę i Colę, poproszę. Czy… coś panią martwi?
- Nie, nie…
- Wygląda pani jednak na zmartwioną.
- A, bo widzisz… tak dzisiaj ciepło, wiatru nie ma… duchota ogromna! Padać będzie.
- Ależ pani Mario! Ptaki od rana tak wdzięcznie śpiewają. Nie może padać ogromny deszcz.
Rosjanka zmierzyła Lenę ostrożnym, pełnym zmartwienia wzrokiem i machnęła ręką.
- Za mocno się przejmujesz, za mocno wiercisz. Ale czego tu się spodziewać po pani matematyk…
- Oj… pani Marysiu, od kiedy mnie pani zna? Przecież martwię się o panią.
- Aj tam – kobieta znów machnęła nerwowo ręką – Co ty wiesz o życiu…? Taka młoda jesteś, doświadczenia ci brak…
- Dobrze. Widzę, że trzeba to załatwić inaczej…
Ale przerwała wpół słowa, ponieważ pod sklep podjechało stare, eleganckie auto. Biały lakier lśnił w słońcu, a czarne klamki, felgi i powieszone z tyłu koło zapasowe majestatycznie dopełniały całości. Drzwi kierowcy otworzyły się szybko, a ze środka wyskoczył bardzo niski mężczyzna, ubrany w elegancki, czarny garnitur. Wyglądał razem z samochodem jak ekskluzywny zestaw ‘Szofer’, do zabawy dla dzieci – czyli zrobiony z przesadą, nadmierną dbałością o szczegóły. Zupełnie nie pasował do tamtejszych przedmieść, gdzie na ulicy można było zobaczyć spacerujące kury, a na łące doświadczyć spotkania pierwszego stopnia z czymś, co wskazywało na uprzednią obecność krowy. Mężczyzna otworzył, niemalże z nabożnością, tylne drzwi pasażera, a z auta majestatycznie wysunęły się damskie nogi w rajstopach, o jaskrawym kolorze zieleni. Za samochodu wysiadła różowowłosa kobieta o mętnym spojrzeniu i wyrazie twarzy pełnym pogardy. Była wysoka i chuda. Jej figura przywodziła na myśl szkic projektanta. Nie była młoda; mogła mieć pięćdziesiąt lat, na pewno nie mniej. Ubrana była w białą sukienkę w ciemne kropki, niezakrywającą kolan. Gdy tylko stanęła na zakurzonym bruku, ciepły podmuch zatańczył wokół jej głowy, rozwiewając chustę w kolorze rajstop i zmuszając ją do przytrzymania wolną ręką wymyślnego, bardzo kolorowego kapelusza. W drugiej dłoni trzymała główkę dębowego węża, wieńczącego laskę, na której się podpierała. Kierowca skłonił się jej nisko i zamknął auto. Ku zdziwieniu Leny i pani Mari, skierowali się do sklepu.
Mały miedziany dzwoneczek zadźwięczał cicho przy drzwiach.
- Witam.
Miała zachrypnięty, ale przyjemny głos. Był jak gorąca herbata dla spragnionego – parzyła, jednak mimo wszystko chciało się ją wypić.
- Dzień dobry – odpowiedziała ostrożnie sprzedawczyni.
Tajemnicza kobieta pochyliła się nad ladą i rozejrzała nerwowo, po czym szeptem, patrząc prosto w oczy Marii, powiedziała:
- Poproszę cztery kocie łby.
- Że co proszę?!
Właścicielka sklepu była zaskoczona, a jej klientka wyraźnie rozeźlona. Uderzyła mocno laską w szare, przetarte od chodzenia kafelki.
- Pieprzona prohibicja…! Albert! Wychodzimy!
- Ależ pani…
- Albert!
- Tak jest.
I wyszli. Zapakowali się do samochodu bez zbędnych obrządków; Albert wyraźnie zaniepokojony, a jego pani pełna furii. Stare auto odjechało z piskiem, wzniecając kłęby kurzu. Kobiety w sklepie patrzyły na siebie pełne zdziwienia, zdezorientowane.
- Kto to był, pani Mario?
- Klient. Nic więcej nie wiem. I… nie posiadam na stanie kocich łbów. I… nie znam nikogo kto posiada… I ta cała prohibicja… Na kocie łby?! Ech… Ty trzeźwo myśleć powinnaś. W końcu pani matematyk… co myśleć?
- Sama nie wiem... Dziwna para. Rzucają się w oczy, żądają jakichś kocich łbów… popaprańcy, pani Marysiu.
- Mam nadzieję. Że też ich jeszcze nie zamknęli!
- Może zamkną. Spokojnie, tu już raczej nie przyjadą – nie prowadzi pani kocich łbów!
Sprzedawczyni zaśmiała się nerwowo.
- No przecież nic pani nie zrobią!
- No dobrze, dobrze.
Dziewczyna westchnęła teatralnie i położyła pieniądze na ladzie. Podchodząc do drzwi kucnęła nagle, niemalże przyprawiając panią Marię o zawał.
- Jezu Chryste! Co się stało?!
- Spokojnie… but mi się rozwiązał, pani Marysiu. Do widzenia.
- No już idź, idź…
Gdy tylko przekroczyła próg, wyciągnęła z rękawa przed chwilą podniesiony z podłogi skrawek papieru: ‘O 24:00 pod Ostrą Żyletą. Chcę go mieć z powrotem. Pamiętaj o prowizji. Cztery. Nie mniej i nie więcej.’
Podpis był bardzo niewyraźny, ale Lena dała radę go odczytać – Miron Szych.
- Dziwne…
Zazwyczaj rano Lena chodziła do biblioteki na trzy, cztery godziny; po drodze wertowała gazetę i piła Colę, a na miejscu czytała kryminały. Dzisiaj jednak skierowała się z powrotem do domu. Weszła szybko po schodach z boku budynku i zatrzymała się gwałtownie tuż przy drzwiach. Zamiast tandetnego napisu ‘WELCOME’, na wycieraczce ujrzała spacerującego spokojnie gołębia.
- Jeszcze ty mi się tutaj plączesz…? A sio!
Ptak zatrzymał się i zmierzył ją uważnym wzrokiem. W przypływie desperacji, po prostu poprosiła go, żeby zszedł jej z drogi. Ustąpił. Usiadł na barierce, a gdy tylko otworzyła drzwi, wleciał do mieszkania. Lena westchnęła tylko i również weszła do środka.
- Miron Szych… kto to może być?
- Pewnie jakaś szycha.
Dziewczyna wzdrygnęła się i powoli odwróciła w stronę źródła głosu. Nic. Tylko stara szafa, fotel i gołąb mierzący ostrożnym wzrokiem cały pokój.
- Gdziekolwiek jesteś – wyjdź. Dam ci pieniądze, skorzystasz za darmo albo po prostu jakoś inaczej się umówimy. Teraz wyjdź, proszę.
- Przecież patrzysz na mnie, idiotko.
Źrenice dziewczyny rozszerzyły się, a z jej ust wydobył się pojedynczy pisk.
- No już, już… Spokojnie. Ja jestem przecież normalny. I również bezbronny. Mały gołąbek. Spokojnie…
- Normalny?!
- Normalny. Tylko trochę lepszy, bo nie załatwiam się gdzie popadnie. No i można ze mną pogadać.
- No… super.
- Tylko spokojnie… jak ci na imię?
- Lena. A ty jak się wabisz?
- Nazywam. Ja się nazywam, a nie wabię. Darwin.
- Co tutaj robisz, Darwinie?
Gołąb jakby nigdy nic, zaczął czyścić sobie piórka. Po chwili znowu zaczął się odzywać.
- Miron Szych to taki paskudny facet. Ćpun w sumie. Uzależniony od kocich łbów.
- Oho! Co to są te kocie łby?
- A jak myślisz?
- No… kocie główki…?
- Dziewczyno… to są tabletki. Nie wiem co wy w nich widzicie, ale są tutaj tak pożądane, że ogon opada.
- Kto wy?
- No ludzie. Podobno efekt jest taki, jakby się jechało po bardzo nierównej drodze. Dlatego są to kocie łby. Mój opiekun podawał je swoim niewywiązującym się z obowiązków sługom. Jako karę. A niektórym się to zaczęło podobać. Wykradli tego cztery worki i uciekli. I handlują. Teraz to bardzo chodliwy towar, bo już bardzo mało się ostało.
- Ale… dlaczego pani Marysia miałaby je mieć?
- Bo ma. Jej mąż na niewolę podczas wojny był wywieziony do mojego opiekuna.
- Przecież… nie było takich akcji!
- Mało wiesz, Leno. Bardzo mało.
Dzwonek.
- Darwin. Schowaj się do kuchni. Ktokolwiek to jest, chcę żeby myślał, że jestem w domu zupełnie sama.
Gołąb zmierzył ją pogardliwym wzrokiem, ale posłusznie poleciał do kuchni.
- Kto tam?
- Książę…
- Cholera.
Otworzyła drzwi i, ku swojemu zdumieniu, ujrzała Roberta.
- Robert! Witaj.
- Cześć, Leno. Ja… nie chcę, żebyś się tym więcej zajmowała. Ja… ech. Bardzo mnie zafascynowałaś wczoraj. Gdybyś tylko była w stanie zrezygnować z… ze swojego zawodu… Ja bardzo chciałbym się z tobą spotykać.
- Robercie. To jest moja praca. Taka jak każda inna. Cóż poradzę? Z czegoś muszę żyć. Jako nauczycielka matematyki zarabiałabym dużo mniej. Moje standardy musiałyby się bardzo obniżyć. Czy tylko to chciałeś mi powiedzieć czy może naprawdę chciałbyś być dziś znowu księciem?
- Tylko… tylko to. Myślałem, że ty też mnie polubiłaś…
- Robercie. Nie wiążę się z kolegami z pracy. To tylko seks.
- To przykre. Jakbyś kiedyś zmieniła zdanie, to zostawiam ci swój numer.
- Do widzenia, Robercie.
Zamknęła za nim drzwi, a po polikach zaczęły płynąć jej łzy.
- Oj, ty głupia. Więc jesteś prostytutką, okłamałaś jedną z niewielu osób, którym na tobie zależy i masz poważne kłopoty.
- Zamknij się. Jakie znowu kłopoty?
Lena otarła rękawem twarz i próbowała uspokoić swój oddech.
- No… Masz gołębia Mistrza, który został ukradziony przez Mirona, a jemu z kolei ukradła go Miriam.
- Zaraz, zaraz… Co to jest za mistrz?
- Mistrz jest bogiem.
- Mhm… A Miriam?
- Nerwowa, różowowłosa dama.
- O jeju…
- Po co ty im wszystkim jesteś?
- Oni wszyscy się łudzą, że powiem im jak robić kocie łby. A ja im tego nigdy, nigdy nie powiem.
- Ale… w czym tkwi mój problem?
- Prędzej czy później dowiedzą się, że jestem u ciebie.
- Więc wracaj do swojego mistrza? Przecież on jest bogiem. Od wszystkiego cię uchroni…
- Nie nabijaj się. To, że ty zatraciłaś poczucie własnych wartości, przez co wynaturzeniu uległo twoje postrzeganie świata, nie oznacza, że ze wszystkimi jest tak samo. Uszanuj to.
Lena westchnęła głośno i machnęła na gołębia ręką.
- Więc… co ci stoi na przeszkodzie, żebyś wrócił?
- Ja bardzo krótko mogę być sam. Każdy moment prawdziwej samotności mnie postarza. Zanim bym do niego dotarł, umarłbym. Ktoś słucha pod drzwiami.
- Kto?
- Ktoś.
Dziewczyna podeszła cichutko i zajrzała przez szklanego judasza. Na wycieraczce stała starsza kobieta. Miała rozbiegany wzrok i niespokojne ręce. Wahała się czy zapukać. W końcu się zdecydowała.
- Kto tam?
- Ja do panny Leny, w sprawie bardzo osobistej.
Dziewczyna ostrożnie otworzyła drzwi i zaprosiła kobietę do środka. Starsza pani rozglądała się uważnie po pokoju, a gdy jej wzrok napotkał na gołębia, wykrzyknęła głośno:
- Ha! Tu cię mam, skubańcze!
I rzuciła się na Darwina. Ptak wzleciał w powietrze i zaczął uciekać; kobieta goniła go zawzięcie.
- Proszę pani! Proszę się uspokoić, ale już!
Gość zatrzymał się i patrzył na Lenę jak na wariatkę. Jakby ta dziewczyna, we własnym domu, była dla kogoś problemem.
- O. Panienka wybaczy, nazywam się Gertruda.
Gdy skończyła mówić, z kącika jej ust popłynęła strużka śliny. Nie uzyskała odpowiedzi, więc odwróciła się powoli w stronę gołębia i zaczęła się na niego czaić.
- Pani Gertrudo, czy mogłaby pani zostawić tego gołębia w spokoju i odejść?
- Nie… On jest kluczem do drzwi końca moich cierpień… on zna skład… on zna…
Starsza pani już zabierała się do ataku na ptaka, gdy Lena chwyciła stojącą na półce miedzianą figurkę buddy i uderzyła Gertrudę w tył głowy. Kobieta opadła bezwładnie na podłogę.
- Darwinie… co ja mam teraz zrobić?
- Zadzwoń po karetkę powiedz, że zemdlała.

III

Lena była bardzo zaniepokojona. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Taki mały szaro-turkusowy gołąbek w jedno popołudnie narobił więcej rabanu niż ona przez całe swoje życie. Gdy pogotowie zabrało panią Gertrudę, mieli chwilę czasu z Darwinem, żeby porozmawiać. On dowiedział się trochę o niej, ona z kolei niewiele o nim, ale za to gołąb przybliżył jej wciąż powiększający się problem. Nie mogła wiele zdziałać. Teraz powinna już przygotować się na najgorsze. O ile Gertruda była nieszkodliwa, o tyle Miriam bądź ludzie Mirona nie będą.
- I co ty zapisujesz w tym notesiku?
- Takie swoje myśli. Ostatnio doszłam do wniosku, że czegoś mi brakuje. I… już chyba wiem, czego.
- Więc…?
- Chyba przyjaciół. Nie mam z kim pogadać, tak jak na przykład dzisiaj z tobą.
- Może to dlatego, że ci nie zależy? Patrząc na to jak potraktowałaś Roberta, chociaż ci na nim zależy…
- Darwinie, nie poruszajmy lepiej tego tematu.
- A nie sądzisz, że lepiej byłoby mniej zarabiać, ale za to mieć z kim pogadać?
- Może… Nie wiem. Już późno. Idę spać. Czy mam ci coś rozkładać albo coś?
- Nie, nie… będę spał na oparciu fotela.
- Dobranoc.

*

W nocy rozpadało się na dobre. Pani Maria miała rację. Niebo strzelało piorunami, woda lała się, jakby ktoś opróżniał kubły pełne deszczu. Na ulicach powstały niewielkie potoki. W pomarańczowym świetle latarni chodniki wyglądały magicznie. Drzewa sprawowały pieczę nad wszystkim; były ogromne, władcze i nieustraszone.
Lenę obudził głośny huk. Kolejna błyskawica. Odwróciła się do okna i zamiast ciemnej scenerii rozświetlonej latarniami, ujrzała zarys mężczyzny. Stał i patrzył na ulicę. Musiał usłyszeć jej głośne westchnięcie, ponieważ wyrwany z zadumy, zwinnie się obrócił i zaczął przemawiać spokojnym głosem. Ten dźwięk był jak opadające płatki róż; miękki, delikatny, subtelny. Omamiający.
- Nie bój się. Zabieram Darwina. Dziękuję ci za sprawowaną opiekę. Miron, Miriam i cała reszta… już ci nie zagrażają. Najbezpieczniej byłoby, gdybyś o tym wszystkim zapomniała. I nie mów proszę nikomu, o tym co przeżyłaś. Nawet przyjaciołom. Zostaw to dla siebie. Każdy ma w końcu jakieś tajemnice.
Lena chciała krzyknąć, że ona przecież nie ma przyjaciół, ale postać znikła. Rozpłynęła się w powietrzu. I tylko ten głos wciąż brzmiał jej w uszach.
- A więc to jest Mistrz… - szepnęła i zapadła w głęboki sen.

IV

Następnego dnia Lena postanowiła nadrobić zaległości w bibliotece. Po drodze nie spotkała żadnych podejrzanych ludzi, nikt nie chciał zrobić jej krzywdy. Wszystko było takie, jakie powinno być. Powietrze po nocnej ulewie było świeże i rześkie, a mokre ulice, nie wiedzieć czemu, napawały ją jakąś niespotykaną radością. Przeczytała dwa dość długie kryminały. W mieszkaniu wylądowała dopiero wieczorem.
Gdy wróciła z toalety po wieczornym prysznicu, rozsiadła się w swoim fotelu i zaczęła pisać. Rozmowy z Darwinem dały jej sporo do myślenia. Kartki notesu zapełniały się literami bardzo szybko.
‘Skończę z książętami. Będę sama sobie panią. I może dla kilku innych dzieci. Ale na pewno już nigdy więcej nie wpuszczę do domu żadnego ‘księcia’.’
Odłożyła pióro i zamknęła notes. Była szczęśliwa, zadowolona ze swojej decyzji. Za oknem ptaki wesoło ćwierkały. Usadowiła się wygodniej, zamknęła oczy i słuchała. To była piękna chwila. Marzenia. Otoczyły ją z każdej strony. Niemalże czuła jak coś delikatnie muska ją w tył głowy. I tylko ten ostatni dźwięk nie był śpiewem ptaka. Nie był jej marzeniem. Lena nigdy nie śniła o broni. Nigdy nie śniła o muzyce ciągniętego spustu.

Życie bywa takie ulotne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Czw 21:31, 13 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:32, 13 Maj 2010    Temat postu:

Tekst B

Sherry

Stary, rozklekotany bus mknął ukraińską drogą z szybkością co najmniej nieodpowiednią do swojego wieku. Niegdyś pewnie jaskrawe wzory hipisowskie teraz zdawały się wypłowiałe, wyblakłe, zaś sam pojazd wyglądał na poważnie zmęczony. Nie to, że krztusił się spalinami, czy dym buchał spod maski - nie, nie chodziło o to. Funkcjonował bez najmniejszego problemu. Ale i tak sprawiał wrażenie wykończonego.
Dlatego też zapewne ulżyło mu nieco, gdy kierowca zdjął nogę z pedału gazu i zatrzymał go na poboczu, w samym środku stepu. Drzwi otwarto wyjątkowo mało subtelnym kopniakiem, z kabiny pasażerskiej wyłoniło się drobne, niskie stworzenie i oparło o bok starego volkswagena transportera.
Postać wyciągnęła z kieszeni przechodzoną paczkę papierosów i wyciągnęła zeń jednego zębami. Podpaliła dużym płomieniem benzynowej zapalniczki, gniewnie ściągając przy tym grube, czarne brwi. Gdyby nie długie, kręcone włosy w kolorze kasztanów i niewielka wypukłość na klatce piersiowej, można byłoby przypuszczać, że na Ukrainie zagubił się jakiś kowboj. Kowboj w gustownym, czarno-fioletowym przebraniu, składającym się z czarnej, męskiej koszuli, tej samej barwy kapelusza z fioletowym strusim piórem. Swoją drogą pióro ładnie dopasowane było do niechlujnie zawiązanego krawata i dymiło, przypalone płomieniem zapalniczki. Niemniej jednak kowboj.
- Cholera - warknęła kobieta, rozglądając się zielonymi oczami po okolicy. Jasny, intensywny kolor kontrastował wyraźnie z ciemną, cynamonową karnacją, tak spaloną przez letnie słońce, że skóra łuszczyła się z nosa podejrzanie dużymi płatami, odsłaniając spod spodu jaśniejsze, nie w pełni jeszcze zregenerowane plamy.
Upał jednak się nie przejmował takimi małymi robaczkami jak ludzie i nie odpuszczał, dalej spływając z nieba jak olej na morze wyschniętych, płowych traw. Nad horyzontem wisiały na szczęście ciemne, fioletowe jak siniak chmury, wyciągające ciężkie macki po kolejne rejony. Zanosiło się na deszcz.
Kobieta zmrużyła oczy, zaciągając się papierosem, i potrząsnęła głową, aż jej kasztanowe loki zawirowały. Ciężko było powiedzieć, czy deszcz oznaczał bardziej problem czy bardziej ulgę - choćby od upału. Tak czy inaczej burza się zbliżała, a ona… zabłądziła? Niemalże niemożliwe, by komuś takiemu udało się zabłądzić. Bo jak niby, skoro nawet nie wiedziała, skąd i dokąd zmierza? No cóż, a jednak. Zgubiła nawet to małe przeczucie, dotąd podpowiadające, gdzie należałoby jechać.
- Szlag.
Burczenie w brzuchu przerwało jednak rozmyślania nad własnym położeniem. Jeśli chciała zjeść coś ciepłego, powinna rozpalić ognisko szybko, żeby zdążyć przypiec cokolwiek przed deszczem.
Splunęła na asfalt wyraźnie zirytowana, cisnęła papierosem w dal i wlazła do samochodu. Przyklęknęła na siedzeniu kierowcy, zdejmując kapelusz - kolejny enigmatyczny przedmiot, do którego powoli zaczynała już przywykać - i wrzuciła do niego paczkę papierosów, a potem oba wcisnęła w skrzypiące siedzenie. Nie zawracając sobie głowy kapeluszem, wyjęła z kasetki prowiant. Kolację od biedy dało się z niego zrobić, ale wypadałoby znaleźć jakiś sklep. I go obrabować, bo nie pamiętała, by jakiekolwiek pieniądze były ukryte w samochodzie.
Cóż, i tak powinna chyba teraz zrobić postój, dlaczego więc miałaby sobie nie wypić? I tak nie będzie już jechać, a przynajmniej chwilowo odsunie od siebie przykre myśli o braku jedzenia czy pojęcia o własnym położeniu i tożsamości. W takiej sytuacji odrobina alkoholu jest całkiem zrozumiała. Z tą myślą sięgnęła po sherry - do skrzynki po piwie. Niezmiernie popsuło jej nastrój, iż była to jedyna pełna butelka. Ciężkość upojenia samej siebie wyjątkowo ją irytowała - nie miała tyle pieniędzy, po prawdzie wcale ich nie miała, by uzupełnić braki w skrzynce. A przecież sherry to podstawa.
- Szlag. - Podniosła butlę do oczu, jakby chcąc się upewnić. Przekonawszy się, iż faktycznie była pełna sherry, wylazła z samochodu z prowiantem i butelką w dłoniach. - Chrust? - spytała samą siebie.
Wszak nie mogła podpiec chleba na niczym. Nawet jej dziwne, niewytłumaczalne zdolności nie mogły tego sprawić. Nie te odnajdywania drogi, inne. A wypróbowała je już trochę. Czasem bywały nawet przydatne.
Pobiegła szybko pozbierać zeschłych badyli, zrywała je pospiesznie. Chmury czołgały się po niebie, przewalając się jedna przez drugą, jakby ścigały się, która pierwsza dowlecze swoje ciężkie cielsko na drugą stronę horyzontu. Czas naglił. Nazrywawszy suchych traw i drobnych krzaków, ciemnoskóra kobieta zrobiła z nich duży stos, cały czas zerkając niespokojnie w stronę piętrzących się chmur. Nie miała czasu szukać niczego bardziej ekonomicznego od siana, a na podgrzanie czerstwego chleba powinno wystarczyć.
Usiadła na ogołoconej przez siebie ziemi, podciągnęła rękawy czarnej, męskiej koszuli i zatarła dłonie. To co zamierzała zrobić, wydawało jej się wprawdzie głupie i nieracjonalne, ale jak dotąd działało bez zarzutu - a skoro działało, to trzeba korzystać. Nie wiadomo, czy te zdolności nie przeminą. Jeszcze dodatkowych kłopotów jej brakuje, jakby nie wystarczały obecne.
- No już. Wiem, że potrafisz - mruknęła do siebie, zaciskając powieki i wyciągając przed siebie ręce.
Przez chwilę nic się nie działo. Ale tylko przez chwilę. Zaraz potem na stosie chrustu wybuchł płomień, przypalając kobiecie włosy.
- Cholera! - syknęła, gasząc kilka kosmyków rękami. - Uspokój się! - Ogień posłuchał i zmalał nieco, sprawiając wrażenie już znacznie mniej groźnego i jakby zawstydzonego. - No. I tak masz się zachowywać.
Ciekawa umiejętność, sama musiała to sobie przyznać. Nie wiedziała wprawdzie, skąd to potrafi, dlaczego ogień jej słucha, ani skąd pochodzą te zdolności, ale jak dotąd bardzo pomagały. Jednak trochę ją to irytowało - miała niejasne wrażenie, że przytrafia jej się coś takiego nie po raz pierwszy. Podróż, ta biała pustka w pamięci, nawet ten nagle buchający ogień. Żeby tylko wiedziała, dokąd jechać!
Żołądek po raz kolejny upomniał się o posiłek donośnym burczeniem - wprawdzie nie mógł liczyć na wiele, bo prowiant składał się z kilku plastrów żółtego sera i paru kromek czerstwego chleba, ale zawsze coś. Nabiła więc chleb na badyl i wyciągnęła w kierunku ogniska, pilnując, by obiad nie wpadł do ognia.
Popijając sherry, przez chwilę grzebała w pamięci, próbując odnaleźć w niej jakieś przydatne informacje - bez skutku jednak. Nic poza białą, irytującą pustką, wspomnieniem ognia - tego samego, który co noc nawiedzał ją w snach. Skąd jednak była w głębi Ukrainy, skąd miała samochód, skąd jechała i dokąd - tego znaleźć nie mogła. Żadnych wspomnień z życia, zupełnie jakby była zupełnie czystą kartką. Nie było to miłe uczucie, absolutnie nie.
Gdy siedziała za kierownicą, wydawało jej się, że skądś zna ten motyw, gdy miała ochotę kląć przez pustkę, także wydawało jej się to znajome.
Ocknęła się z rozmyślań, gdy pierwsze krople deszczu spadły jej na nos. Płomień zmalał niepewnie.
- Chyba nie zamierzasz się poddać, co? - burknęła, spoglądając nań groźnie znad butelki. - Mięczak jesteś, nie ognisko.
Ogień zaraz się zreflektował, zebrał w sobie i począł walczyć o przetrwanie. Póki deszcz lekko kropił, miał na to jakieś szanse, ale przyszłość nie przedstawiała się dla niego zbyt optymistycznie. Chmury zasnuły już właściwie całe niebo, zaciemniając świat i wyraźnie szykując się do miażdżącego ataku. Dlatego też mimo wszelkich starań przygasał powoli.
Westchnęła i sięgnęła po przypieczony chleb. Przyrządziwszy sobie ubogie kanapki, pochłonęła je w kilka chwil. Głód zmalał tylko nieznacznie, ale nic nie mogła na to więcej poradzić. Znów zerknęła w niebo. Krew w jej żyłach powoli się rozgrzewała, zielone oczy zmętniały nieco - poza tym jednak właściwie nie odczuła żadnych efektów wypicia dużej ilości wysokoprocentowego wina.
Kapuśniak przybrał na sile, gasząc do reszty ognisko. W dali rozległy się grzmoty, gdzieś na moment zaświeciła odległa błyskawica, ulewa zwaliła się na step, jakby chciała go przygnieść. Studziła asfalt szosy, rozgrzaną upałem karoserię starego volkswagena, szkło butelki i czoło kobiety, która wystawiła twarz do chmur. Deszcz przenikał ubrania, spływał po skórze i ciemnych, kręconych włosach, zmywając zmęczenie i kurz.
Chwilę siedziała tak na deszczu, po czym, pociągnąwszy raz jeszcze z butelki sherry, westchnęła jakby z ulgą, wstała i wróciła do samochodu. Mocząc oparcie, władowała się na siedzenie, trzasnęła drzwiami i sięgnęła po papierosy do kapelusza z nadłamanym, fioletowym piórem.
Jeden papieros i pójdzie spać, sen powoli otulał jej umysł, czekając tylko na właściwy moment, by całkiem ją pochłonąć. Pustka nadal była odczuwalna, przeczucie zdawało jej się silniejsze - czyżby wreszcie wiedziała gdzie jechać? Oby ta dziwna pewność jej nie opuściła, oby rano nie okazało się, że wrażenie gdzieś umknęło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:29, 14 Maj 2010    Temat postu:

Wygląda na to, że jestem pierwsza Smile


Pomysł i oryginalność:

tekst A: 1.5
tekst B: 1.5

Remis. Żaden z tekstów nie jest ani jakoś cudownie oryginalny, ani wtórny.

Styl:
tekst A: 0.5
tekst B: 2.5


Tekst A odstraszył mnie swoimi dialogami. Całkowity brak opisów sprawił, że niekiedy gubiłam się w rozmowie. Zero opisu emocji, zero opisu zachowania, zwykłe suche zdania.
W ogóle nie potrafiłam się wczuć.


Realizacja tematu:

tekst A: 0,5
tekst B: 0,5

Niech będzie, że po równo Razz


Ogólne wrażenie:


tekst A: 1
tekst B: 2

Tekst B jest po prostu zdecydowanie lepszy.


Razem:

tekst A: 3.5
tekst B: 6.5


Pozdrowienia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alice
Orle Pióro


Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Początku
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:58, 14 Maj 2010    Temat postu:

Ekhem. Teges.
Tak się napierałam na ocenienie tego pojedynku, przeczytałam oba teksty i teraz to mam dopiero dylemat.
Słowo się rzekło.

Pomysł i oryginalność:
tekst A: 1,5
tekst B: 1,5
Zgadzam się z Mi xD.

Styl:
tekst A: 1
tekst B: 2
Jakoś tak... sama nie wiem. Tekst B urzekł mnie "czołgającymi się chmurami" Razz i opisy bardzo mi się podobały. Tekst A jest dużo prostszy i zdarzają się zgrzyty, gdyby nie zaskakująca (dla mnie!) końcówka, dostałby mniej punktów. Aha! zapomniałabym. Na nic się zdała anonimowość ;P. Duży plus dla Autorek za rozpoznawalne style.

Realizacja tematu:<rzuca okiem na kryteria>
tekst A: 0,5
tekst B: 0,5
Pół na pół. Wszystkiego się dopatrzyłam.

Ogólne wrażenie:
tekst A: 1
tekst B: 2
W tekście B było coś porywającego, ja poza tym mam wschodnie korzenie więc zachwyciłam się umiejscowieniem akcji na Ukrainie. Czuło się tę napiętą atmosferę przed burzą.
Co do tekstu A... Mam niesamowitą awersję do gołębi, więc automatycznie miałam napad obrzydzenia przy czytaniu. W ogóle jest to opowieść zgrabna, z pomysłem, ale jakaś nie dla mnie.

Razem:
tekst A: 4
tekst B: 6
Mam nadzieję, że byłam sprawiedliwa xD.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:45, 14 Maj 2010    Temat postu:

Anonimowość poszła w las, jak zwykle.

Pomysł i oryginalność:
tekst A: 1
tekst B: 2
Tekst A był niby oryginalny, a tak naprawdę banalny. Lena jest jak wiele bohaterek, zbyt wiele.

Styl:
tekst A: 1
tekst B: 2
Niebo a ziemia. Jak już powiedziano, A to głównie dialogi, przez co nijak nie idzie sie momentami połapać w treści. Zabawny kontrast - tekst składający się niemal wyłącznie z dialogów (+ parę opisów wciśniętych ni stąd, ni zowąd, chyba dlatego, że "tak wypada") kontra jeden wielki opis. 1:0 dla opisu. Czułam klimat.

Realizacja tematu:
tekst A: 0,5
tekst B: 0,5
Cóż rzec? Wszystko było.

Ogólne wrażenie:
tekst A: 0,5
tekst B: 2,5
Ojej, ojej, a co mam rzec? Jedno czytałam od połowy z przymusu, nieszczególnie ogarniając fabułę, a drugie mnie pochłonęło tak, że nawet książę Doński na maturze 2009 przestał się liczyć. To któremu dam więcej, co?

Razem:
tekst A: 3
tekst B: 7
I jedziemy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Cypisek
Orle Pióro


Dołączył: 08 Maj 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:22, 14 Maj 2010    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
tekst A: 1,5
tekst B: 1,5
Zgadzam się z Lill, postać Leny jest bardzo mało oryginalna, ale z drugiej strony B też pomysłem nie powala. Po połowie.

Styl:
tekst A: 1
tekst B: 2
Tekst A ma słaby styl i sztuczne dialogi, w których często się gubiłam. Autorka tekstu B chyba nie w 100% pokazała, na co ją stać, ale mimo to, podobało mi się o wiele bardziej. Wczułam się i było po prostu dobrze.

Realizacja tematu:
tekst A: 0,5
tekst B: 0,5

Ogólne wrażenie:
tekst A: 0,5
tekst B: 2,5

Tekst A ani oryginalny, ani styl za dobry. Często gubiłam się w fabule, a i ostatnia część wydała mi się taka trochę wymuszona, żeby przypadkiem za dużo nei napisać. Tekst miał też zbyt wiele, jak dla mnie, dialogów. Kilka zdań wyraźnie mi zgrzytnęło.
Tekst B może oryginalny nie był, ale zaciekawił mnie. Sam opis - lubię, więc dodatkowe punkty za to. Styl był dobry i cóż więcej mogłabym rzec? Podobało mi się, po prostu.

Razem:
tekst A: 3,5
tekst B: 6,5


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cypisek dnia Pią 21:22, 14 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

roślinawędrowna
Wieczne Pióro


Dołączył: 03 Kwi 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:54, 15 Maj 2010    Temat postu:

Uspokojona po spacerze wzięłam się za czytanie i teraz znów na gorąco oceniam. Nie dałyście mi ochłonąć oj nie, tylko się pogrążam w różnych problemach i to jeszcze tak entuzjastycznie! Co wy ze mną robicie? : P

Pomysł i oryginalność:
A: 2
B: 1
W A była prawdziwa fabuła dobrej jakości. Tylko zakończenie mnie zmartwiło, że z Leną do tego doszło, iż nie zwęszyła niebezpieczeństwa. Cóż przygody to do siebie mają, że trzeba mieć dużo szczęścia, aby móc je później opowiedzieć, choć powieści nas uczą, że tak zazwyczaj bywa. Nie należy im jednak ufać, patrząc realistycznie. Kawałek kryminału z wątkiem fantastycznym, a tego mi właśnie zawsze brakuje, żeby tak dużo się działo, bo to nie tak łatwo przeskakiwać z jednej akcji w drugą.

W B tajemnica na tajemnicy. Kim jest ta kobieta, dokąd zmierza? Samymi zagadkami nie zawsze da się upoić czytelnika, choć bohaterka sama siebie starała wprowadzić w dobry nastrój, ale jakoś niemrawo jej to szło. Później przebłysk olśnienia wreszcie nadszedł. A jest coś takiego jak poalkoholowa asocjacja, miałam o tym na zajęciach. : ) Pojawiają się genialne pomysły, choć mózg zaraz po tym przestaje pracować w swoim zwykłym rytmie i ledwo działa. Zagrała jednym słowem vabank! Mniej mi się podobało, bo ten wycinek z jej podróży tylko przedstawiał zmagania w trakcie nocnego postoju.

Styl:
A: 1,5
B: 1,5
W A była żywa narracja, trafne metafory, szczególnie ten o głosie tej różowo-włosej: "Był jak gorąca herbata dla spragnionego – parzyła, jednak mimo wszystko chciało się ją wypić. ". Ogólnie przepadałam za powieściami napisanymi w ten sposób, że zawsze pojawiało się w nich coś zaskakującego, intrygującego. Poza tym mam słabość do dialogów jako źródła wyciągania z nich wiedzy o człowieku.

Tekstowi B też się tyle należy, gdyż nadrabiał brak akcji i to utrzymywało przy lekturze.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
I tu i tu nad podziw ładnie wszystko zostało wplecione, bardzo wymyślnie, gładko i jak najbardziej na miejscu. Widać było, że to wszystko pojawiło się nie tylko z powodu wymogów.

Ogólne wrażenia:
A: 2
B: 1
Pierwszy tekst: Ta cena za przygodę trochę za wysoka się okazała i jeszcze ta złudna nadzieja, że bohaterka na wszystkim dobrze wyjdzie, ale i tak mnie urzekło. Naprawdę wygłodniała byłam i szybko pochłonęłam opowiadanie, bo tego mi właśnie brakowało, żeby dużo się działo i żeby wszystko tak przykuwało uwagę, aby starać się wciąż być na bieżącą z tymi dziwnymi zdarzeniami.
Tekst B był wspaniałym pokazem sztuki opisywania naocznych szczegółów, ale był tak odrobinę o niczym, przydałaby się jakaś myśl przewodnia, coś więcej niż taki melancholijny obrazek sponiewieranej podróżniczki i ciągłej złośliwości jej otoczenia, które wszystko utrudnia.

Suma:
A: 6
B: 4


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez roślinawędrowna dnia Nie 16:19, 16 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:13, 23 Maj 2010    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:

tekst A: 1
tekst B: 2

I tu i tu pomysł był, i tu i to nie było specjalnej oryginalności... nie każcie mi oceniać oryginalności, nie wierzę w oryginalność... no chyba, że mam do czynienia z czymś wybitnie wtórnym pokroju Eragona. Natomiast problem z tekstu A wydał mi się podany zbyt nachalnie, ten w tekście B był ładnie wpleciony w treść, nie podany na tacy

Styl:
tekst A: 1
tekst B: 2

Tekst A był w porządku. Poprawny. Bez fajerwerków. Bez niczego, co by odstraszało, bez niczego, co by zachwyciło. Tekst B ładnie napisany, styl płynie, wciąga.

Realizacja tematu:

tekst A: 0,3
tekst B: 0,7

Kwestię problemu poruszyłam już w pierwszym punkcie. Ponadto, warunki dodatkowe w tekście B wplecione są w tekst, są częścią całości - w tekście A po prostu wydają się być dodane na siłę


Ogólne wrażenie:

tekst A: 1
tekst B: 2

Tekst B lepszy, dużo lepszy. Przykro mi.


Razem:

tekst A: 3,3
tekst B: 6,7


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez An-Nah dnia Pon 20:33, 24 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aniss
Gołębie Pióro


Dołączył: 03 Maj 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: okolice Szczecina
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:07, 23 Maj 2010    Temat postu:

Witam.
Muszę przyznać, że pierwszy raz komentuję pojedynek i nie czytałam waszych poprzednich tekstów wobez czego nie rozpoznam, który jest czyj.

Pomysł i oryginalność:
A:2
B:1
Jakoś nie potrafiłam wczuć się w drugi tekst, jednak nie był on dużo lepszy od pierwszego. Czułam, że nad dwoma długo Autorki siedziały, jednak w A była większa akcja i, co najważniejsze, nieoczekiwany zwrot akcji, koniec, który chyba każdego zaskoczył, co niezwykle cenię, a czego nie dostrzegłam w B.

Styl:
A:1,5
B:1,5

Teksty były bardzo różne od siebie. W pierwszym odrobinę brakowało mi opisów uczuć i ogólnie świata, natomiast drugi... Dużo rzeczy mi zgrzytało. Czułam, że Autorka na siłę chciała wpleść coś zabawnego, jednocześnie używając wyszukanego języka (wszak) i bardzo potocznego (wlazła, badyl), co niezbyt mi się spodobało. Gryzło się trochę.

Realizacja tematu:
A:0,5
B:0,5

W obu tekstach warunki zostały wplecione naturalnie, chociaż w drugim miałam mieszane uczucia co do opisu kapelusza, ale po namyśle nie potrafię uznać tego za błąd - zwyczajne odczucie, komuś innemu może przecież to pasować. Natomiast w A stary samochód został wpleciony tak łatwo, lekko i przyjemnie, że nawet nie dostrzegłam tego od razu. Po prostu uznałam to za fakt dokonany. Jednak te różnice są tak niewielkie, że nie potrafiłabym inaczej rozdzielić tego punkta.

Ogólne wrażenie:
A:2
B:1

Zauważyłam, że większości bardziej spodobał się drugi tekst podczas gdy mnie ten pierwszy. Nie rozumiem tego, chociaż oba były dobre.
Pierwszy według mnie był ciekawszy pod tym względem, że coś się tam działo. Bohaterka nie siedziała przy ognisku popijając wino, tylko miała swoje życie, swoje zmartwienia i mimo braku opisu emocji, czuło się je, przynajmniej ja je odczułam. Drugi tekst natomiast był bardzo statyczny. Nie przywykłam do takich opowiadań, nie ważne czy piszę, czy czytam, lubię, gdy coś się dzieje, a gdy leje się krew, ludzie umierają, mają problemy - to wszystko mnie wręcz przyciąga. Nie potrafiłabym przeczytać dłuższej książki, w której co i rusz główna bohaterka siadałaby przy ognisku i piła.

Razem:
A:6
B:4


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 8:45, 30 Maj 2010    Temat postu:

Zamykamy. Jejku, ile tych ocen.

Tekst A - "Wszystko przez Darwina": 29,3
Tekst B - "Sherry": 40,7

Zatem zwyciężczynią jest Malaria.

Niniejszym pojedynek zamykam i gratuluję przeciwniczce tekstu posiadającego fabułę. Mi takowy nie wyszedł xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin