Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Alice & roślinawędrowna


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:00, 02 Maj 2010    Temat postu: Alice & roślinawędrowna

Pojedynkujący się: Alice&roślinawędrowna
Temat: Ten Lepszy Świat: interpretacja dowolna
Gatunek: dowolny, ale preferowany poważniejszy nastrój
Warunki: musi pojawić się stare lustro, fioletowe koraliki i pręgowany kot
Długość: a, niech tam, do woli!
Opiekun: Mad Len
Data: 2 maja


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:01, 02 Maj 2010    Temat postu:

TEKST A

Od zaniepokojonej autorki: efekt przedawkowania Muse, Michała Bajora, Kylie Minogue i Evanescence jednocześnie. Autorka nie ponosi odpowiedzialności za popełniony tekst.

Przenikając przez taflę.

Już czas.
Poczuł to, zanim się jeszcze obudził. O tym, że zapadł zmrok, wiedział doskonale, nim otworzył oczy. Uśmiechnął się kpiąco pod wąsem, przeciągnął powoli, po czym nagłym ruchem poderwał do pozycji stojącej. Obrzucił niezbyt uważnym spojrzeniem otaczające go, zagubione w ciemności, jednolicie szare przedmioty i zbiegł z gracją po schodach. Zaśmieconych i mieniących się blaskiem potłuczonego szkła, niestety.
Ziewnął nieprzytomnie i w tym samym momencie znalazł się na ulicy. Szyderczy uśmiech wykrzywił jego wąski, arystokratyczny pyszczek, gdy spojrzał na mijających go ludzi. Niczym się nie różnili od tych, których widział tu wczoraj, tydzień temu i w zeszłym miesiącu. Machnął niedbale ogonem i usiadł na postumencie latarni. Czas przystąpić do obowiązków.
Zmrużył oczy i z wystudiowaną obojętnością zaczął przyglądać się przechodniom. Już niemal całkiem stracił nadzieję, że uda mu się wypełnić przeznaczone zadanie.
Trzeba czekać.
Ludzie od zawsze go nudzili. Nigdy też nie przypuszczałby, że Mistrz wybierze właśnie jego do pełnienia funkcji Strażnika. Przecież to wymagało chociażby tolerancji w stosunku do tych osobników. On wcale jej nie przejawiał, co też niezwykle sobie kiedyś chwalił.
Do czasu.
Poczuł, że ogrania go wściekłość i gorycz.
Och, to nie ma sensu. Żaden człowiek nie jest odpowiedni, żeby zdradzić mu tę tajemnicę. Nie znajdę tu takiego nawet i za tysiąc lat.
Chociaż..?
Może jednak jest ktoś taki? Może to właśnie ona?

Ogarnęły go dawne wątpliwości i frustracja, ale postanowił obserwować ją jeszcze pilniej. Niezależnie od własnych poglądów, nie mógł tak po prostu rzucić tego wszystkiego w diabły i odejść, chociaż tak nakazywałaby kocia natura. Polecenie Mistrza było zaszczytem, którego każdy pragnął dostąpić. Poza tym wiązało go przyrzeczenie.
Musiał zatem czekać.
Pytanie tylko, jak długo.

~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

„They called me the wild rose
But my name was Elise Day...”


Palce o długich, szkarłatnych paznokciach poruszają się lekko po strunach starej, ciemnoczerwonej gitary. Fioletowe koraliki obijają się o jej bok, wystukując rytm.
Wieczór. Nareszcie.
Młoda dziewczyna wodzi bezmyślnie rękoma po sfatygowanym instrumencie, co kilka chwil odrzucając niecierpliwie brązowe loki, wpadające jej do oczu. Co mógłby powiedzieć o niej jakiś przypadkowy przechodzień? Jedynie tyle, że nazywa się Marianna Janicka i ma siedemnaście lat – tak właśnie głosił napis na legitymacji, wysuwającej się z porzuconego nieostrożnie na pokrowcu do gitary portfela. W pierwszej chwili ten sam przechodzień mógłby też palnąć, że jest elegancka, staranna i spokojna; zwłaszcza jak na kogoś, kto siedzi na schodach przejścia podziemnego i zarabia śpiewem na jakiś oprocentowany napój. Gdyby jednak faktycznie się jej przyjrzał, zwątpiłby o prawdziwości własnych słów. Tej dziewczyny nie dało się bowiem łatwo ocenić.
Dżinsy, malowniczo, jak się zdawało, postrzępione, były w istocie podarte, jakby tajemnicze dziewczę łaziło na co dzień po drzewach i płotach a nie miejskich chodnikach. Paznokcie, fascynujące żywym odcieniem szkarłatu, gdzieniegdzie odkrywały swój bladoróżowy, naturalny i dalece mniej interesujący kolor. Brązowe loki natomiast, potargane w rzekomo artystycznym nieładzie, były tak naprawdę splątane i rozrzucone po ramionach bez cienia choćby finezji. Jasnozielone oczy przyglądały się bystro ludziom spod pokrytych grubą warstwą rozmazanego makijażu powiek.
Z tej dziewczyny emanowało jednak coś nieokreślonego, coś o niezwykle silnej mocy. Wpływało to wyraźnie nawet na mijających ją ludzi, którzy może nie zadawali sobie z tego sprawy, ale ich gesty i spojrzenie mówiły o czymś innym. Przyglądali się jej z takim samym, jeśli nie większym, potępieniem, co kilku punkom, przyozdabiającym swoimi kolorowymi jestestwami poręcz schodową. Marianna z pewnością nie była tak ekstrawagancka jak oni, ale duch anarchii promieniował od niej znacznie silniej. Można by dojść do wniosku, że dziewczyna nie potrzebowała takich środków jak jaskraworóżowy irokez czy pokryta kolczykami twarz, żeby wyrazić pogardę dla norm otaczającego ją świata. Można by pokusić się także o stwierdzenie, że to rozwrzeszczana i obwieszona metalowymi ozdobami młodzież próbowała naśladować tę pozornie zwyczajną i przeciętną dziewczynę.

„Why did they call me it I do not know
For my name was Elise Day”


Młody mężczyzna mija schody przejścia podziemnego, wymachując z zaaferowaniem czarną aktówką. Przygląda się im z nieukrywanym wstrętem – przecież śmierdzą, są brudne i oblepione pijakami. Dostrzega jednak coś, co każe mu się zatrzymać i wyostrzyć wzrok: może to błysk jasnozielonych oczu, może cicha gra gitary?

„From the first day I saw her I knew she was the one
For her lips were the colour of the roses
That grew down the river, all bloody and wild”


Podchodzi bliżej, wybijając się nagle z codziennego rytmu. Jeszcze nie wie, jak to na niego wpłynie, widzi tylko tę dziewczynę i słyszy jej głos – niski, matowy.

"Do you know where the wild roses grow
So sweet and scarlet and free?"


Sam nie wie, dlaczego zatrzymał się w tym ciemnym, śmierdzącym miejscu. Czuje się dziwnie, chociaż nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi. Powolnym ruchem sięga do kieszeni, chcąc zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Nic z tego; ona dalej gra i śpiewa cicho, wpatrzywszy się w jakiś odległy punkt. W sztywno wykrochmalonej i odprasowanej duszy młodzieńca budzi się dziwne uczucie, coś na kształt podziwu i zachwytu. Zdaje mu się, że to, co ma teraz przed oczami ta tajemnicza, młoda kobieta, mogłoby odmienić jego życie. Oczarowany, rzuca monetę na beton pod jej nogami. Nieprzyjemny, metaliczny brzęk wyrywa ją z zamyślenia.

"If I show you the roses will you follow?"

~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

Co to, to nie.
Marianna ostrożnie, z pietyzmem odstawiła gitarę na bok, przeczesała włosy palcami i zmierzyła natręta spojrzeniem. Z miejsca zirytował ją wyraz jego twarzy. Rozmarzony, wpatrywał się w nią z uśmiechem, jakby właśnie dała mu jakiś wspaniały prezent.
Źle trafiłeś, kochanie.
Dziewczyna podniosła monetę, którą jej rzucił, obejrzała ze wstrętem i cisnęła do ścieku. Mężczyzna patrzył na nią z bezgranicznym zaskoczeniem. Marianna uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, a przynajmniej spróbowała to zrobić. Jak zwykle wyszedł jej tylko pogardliwy, ironiczny grymas.
- Kotku, ja od nikogo nie chcę pieniędzy. Nie potrzebuję ich.
Nic nie zrozumiał. Stał przez chwilę z otwartymi ustami, potem zamknął je gwałtownie, zmarszczył brwi i odszedł, kipiąc z wściekłości. Gniew jest najprostszą reakcją na odrzucenie.
Marianna znów uśmiechnęła się kpiąco, podniosła swoją gitarę i rozejrzała dokoła. Przez to zajście straciła z oczu szarego, pręgowanego kota, który jeszcze przed chwilą siedział na postumencie latarni.
Poprawiając koraliki dostrzegła do znowu w tłumie. Patrzył wprost na nią, ignorując mijających go ludzi. Puściła do niego oko, czując przypływ sympatii. Odpowiedział tym samym i dałaby głowę, że uśmiechnął się przy tym złośliwie.
Gdyby ludzie byli tacy, jak koty, obcowanie z nimi byłoby znacznie ciekawsze i bardziej zajmujące.

~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

To ona. Na pewno.

Wstrząsnął nim delikatny dreszcz. Opanował się jednak błyskawicznie, przybrał obojętna minę i postarał się zebrać rozbiegane myśli. Najbardziej kocia część jego duszy starała się go hamować przed takimi emocjami. Teraz nie mogła jednak dojść do głosu: zupełnie ją zignorował. Czekał przecież od tak dawna!
Jeszcze nigdy nie pozwolił sobie na tak wiele – drżały mu długie, smukłe łapy, ogon prężył się z przejęcia, a serce łomotało jak oszalałe. Wpił się wzrokiem w jej twarz, stracił poczucie czasu i miejsca. Nic poza nią dla niego nie istniało. Myśl, że jest bliżej wypełnienia powierzonego mu zadania, niż kiedykolwiek wcześniej, odbierała mu zdolność jasnego myślenia. Ba! nie chodziło mu przecież tylko o samo zadanie! Wolność! Była tak blisko, wytęskniona, ukochana, najwłaściwsze jego sercu!
Teraz albo nigdy.
Wstrzymując oddech pokonał powoli dzielącą ich odległość. Nie spuszczała z niego wzroku. Dobrze. Zatrzymał się tuż obok niej, trzęsąc się niemal z podniecenia.
Ostrożnie.
Zamknął na moment oczy i uspokoił oszalałe serce. Powoli. Otworzył je znowu i spojrzał. Patrzyła na niego wyczekująco i chociaż nie było w tym cienia rezerwy, nie zrobiła pierwszego ruchu.
Doskonale.
Przyglądali się sobie przez kilkanaście sekund. Nie odwracała wzroku, mimo że ludzie wokół zaczęli się im przyglądać i nawet rubasznie śmiać.
Dla nich mogliby nie istnieć.
Powoli oparł się o jej kolana. Nawet nie drgnęła.
Jednym, płynnym ruchem podniósł się do pionu, kładąc jej łapę na bluzce, w okolicach serca. Chociaż pazurki wbiły się delikatnie w srebrzysty materiał, nadal się nie poruszała.
A potem, biorąc głęboki wdech, powoli skinęła głową.
Tylko na to czekał.

~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

Biegła niemal bez tchu za tym pręgowanym kotem. Nie wiedziała do końca, czego chciał, ale czuła, że musi za nim iść. Prowadził ją jakąś ciemną ulicą, wymijając zręcznie kawałki potłuczonego szkła. Nagle zniknął jej z oczu. Zaskoczona, rozejrzała się i zobaczyła o po swojej lewej stronie, ukrytego za wielkim kontenerem. Stał w bezruchu i patrzył na coś, ukrytego przed nią. Nie odwracając się, kiwnął głową, zachęcając ją do zbliżenia się, co też uczyniła.
I zdumiała się.
Stała przed ogromnym, starym lustrem. Niewyraźne litery, wyryte, jak jej się zdawało, na jego powierzchni ginęły w mroku. Spojrzała niepewnie na swojego przewodnika. Dał jej znać po raz drugi, żeby podeszła.
Przejrzyj się.
Tak głosił napis. Zrobiła, co jej kazano i wstrzymała oddech.
Z lustra spoglądały na nią, z twarzy niezwykle pięknej dziewczyny, bajecznie zielone oczy. Ulica za jej plecami rozpłomieniła się blaskiem, potłuczone szkło lśniło jak oszlifowane diamenty. U jej boku siedział potężny tygrys, wpatrując się w nią z nieukrywanym zainteresowaniem.
Ten świat w lustrze był jakiś taki… lepszy. Lepszy niż ten, który faktycznie miała dookoła siebie. Zdumiona, spojrzała na swojego przewodnika, który znów przybrał postać kota. Trzeci raz wskazał jej głową lustro.
Napis się zmienił. Głosił teraz:
Oglądany przez ciebie obraz jest w rzeczywistości lepszy. Czy chcesz znaleźć się w nim już na zawsze?
Mimo wszystko zawahała się. Przemknęły jej przez głowę najrozmaitsze obrazy: matka, ojciec, siostry, przyjaciółki… Potem zdała sobie sprawę z powodów, dla których faktycznie uciekła z domu. Przecież od początku chciała się znaleźć w tym świecie! To po to opuściła to, co mimo wszystko kochała!
Szary tygrys siedział wiernie u jej boku, czekając na decyzję. Nawet on nie wiedział, że ona podjęła ją już kilka miesięcy temu, kiedy jeszcze się nie znali. Teraz obróciła ku niemu twarz, promienną w blasku lustra i znów powoli pokiwała głową.
Jesteś pewna? Już nie będzie odwrotu.
Roześmiała się beztrosko, potrząsnęła włosami i, chwyciwszy gitarę, śmiało, bez najmniejszego wahania, dotknęła palcem szklanej tafli. Błysnęło złotem, błysnęło srebrem i odtąd już nikt nigdy nie zobaczył dziewczyny o jasnozielonych oczach i szarego, pręgowanego kota.

"All beauty must die"

____________________
wszystkie cytaty pochodzą z piosenki „Where the wild roses grow” Nicka Cave’a i Kylie Minogue.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:01, 02 Maj 2010    Temat postu:

TEKST B

"Przewędrował świat cały z obłoków w obłoki,
Aż nagle w niecierpliwej zapragnął żałobie
Zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie."
Bolesław Leśmian



Ostatnio pierwszego czerwca, kiedy pogoda była pierwszej klasy, pozwolono całej klasie swobodnie pogadać, ale troszkę ograniczono jej swobodę, więc dyskutowała na temat poznawania świata. Jej uczniowie zaczęli za radą nauczycielki od wzmianek o podróżnikach, o których się na co dzień słyszy, ale potem już temat przeszedł na przygody kolegów i koleżanek. Prowadząca zajęcia zaproponowała, żeby teraz baczniej przyglądali się ludziom, ich kulturze i przyrodzie. Pokiwali tajemniczo głową, zapewne mając już pewien wgląd w świat dorosłych. Taka całkiem zwyczajna lekcja z luźną rozmową czasami bywa inspirująca dla siedzących w ostatniej ławce, zwłaszcza gdy pojawią się pierwsze zadziwiające komentarze.
- Zmętniały wzrok chyba mam... Takie są blaski i cienie życia sław, że oczy się przemęczyły - mówił Karol zawsze zadziwiający jednocześnie szczerymi i dziwnymi tekstami.
- Ach, Kar... Nie to głupie! - Jadzia w porę się zawahała, ale i tak wszyscy dokończyli.
- A wiecie, co jest za zakrętem uliczki i dalej za szyldami reklamowymi? Kto tamtędy przechodzi, czy bardzo jest zagubiony? Zauważyłam, że często nie możemy się spotkać, nawet gdy się próbujemy odnaleźć. - Łapała świra Basia, która była w tym specjalistką.
- Będę częściej stawał za załomem i ciebie wypatrywał, żebyś nigdy nie była zagubiona wśród ulic tego miasta. - Tak naprawdę nie byli zakochani, lecz lubili sobie pograć na rozsądku, co jest lepsze od naciągania strun ludzkich nerwów. - A pamiętacie te czasy, gdy wszyscy zgodnie chodziliśmy do kąta? Razem, solidarnie, nikt nie udawał, że uważa to za nieporozumienie. - Karol miał piękny błysk w oku.
Były także nieobliczalne myśli i ciche refleksje: tak wiele spraw wciąż jest zupełnie obcych, a mogą być przecież pod pewnym względem interesujące.
***
Gałęzie trzeszczały pod naporem nielekkich ciał dwóch dziewczynek. Razem pragnęły sobie poszerzyć horyzont i sprawdzić, czy okolica naprawdę jest im w pełni znajoma, czy nie kryje się w niej coś niezbadanego.Światło tego czerwcowego dnia, przebijając się przez kłęby chmur, działało jak teatralny reflektor. Jego ostre promienie błądziły bezładnie po okolicy, być może śladem wędrówki Don Kichota. Basia chwyciła za lornetkę i wodziła wzrokiem po rozjaśnionych trawach, zboczach, górach, aż w końcu uwagę jej przykuła łąka. Przecudne, kwieciste miejsce, gdzie chodziły często przed świętym Janem, żeby upleść sobie kolorowe wianki, które nakładały na specjalne kapelusze, aby później jak szalone wirowały w niespokojnym nurcie.
- Nie mogę wypatrzeć, co na razie zakwitło. - A nogi już ją pociągały, aby tam pobiec, lecz wiedziała, że teraz liczy się tylko równowaga, niekoniecznie duchowa.
- Ale gdzie teraz jesteś ze swoją wizją? - Jadzia pytała zaciekawiona.
- Na łące jeszcze, zaraz poszybuję dalej. - Przekierowała się odrobinę w bok i tam również okazało się, że już była, więc zniecierpliwiona coraz szybciej poruszała lornetką.
- Myślisz, że nic nie znajdziemy. - Złapała się nagle Jadźka za głowę. - Czekaj, mam! To coś można ujrzeć tylko z bliska, albo jest bardzo małe, albo dobrze się maskuje. Rozumiesz mnie, prawda?
Kolega na dole czekał na nie, bo tłumaczył po raz kolejny, że ma zmętniały wzrok. Jak było w istocie nie wiedziały. W każdym razie w tym momencie Karol zaczął skakać wysoko, tupać i krzyczeć:
- Trzeba się tam wbić!
Zaśmiały się, rechocząc głośno i głęboko zaciągając się powietrzem przesączonym zapachem żywicznym. A drzewo je ukołysało, aż nie chciało im się zdrapywać, tylko pragnęły tak się upajać sytuacją, otoczeniem wariatów, pięknem natury. Karol nadal wykonywał swój dziki taniec, więc rozbawione mu się przyglądały, a on, jak na naturalnego nienormalnego przystało, wcale się tym nie przejmował, tylko robił swoje.
- Uważaj, może odkryjesz zapomnianą studzienkę i co wtedy? - Żartowała sobie Basia.
- A może właśnie w tym sęk, he? - odpowiedział niewzruszony.
- Ten chłopak jest zapalczywy. Będą z niego ludzie, którzy jak coś zaczną, to i skończą. - Jadzia rozweselona merdała sobie nogami.
Nie wiedzieli o jednym, że tupanie jest ważnym komunikatem...
***
Podnosił zziajany torbę, do której wkładał karty, na jakich zapisywał ważne deklaracje. Ostatnia była wyjątkowo rozpaczliwą prośbą o udzielenie schronienia. Musiał się spieszyć, a wolałby przecież najpierw porządnie się najeść. Pędził, aby otworzyć bramę. Od dawna nikt nie nawiązywał kontaktu z ich światem. Teraz wygląda na to, że to bardzo pilne, więc nie może zawieźć pokładanego w nim zaufania.
Ruszył przez zieleń, o której kiedyś wspominał Leśmian. Było tu wiele jej zdobyczy: zbiór poetów, co słowem o niej napomknęli; malarzy, którzy zawarli ją w swoich pejzażach; a nawet rolników, gdyż zbyt często się kręcili w otoczeniu cudownej tej barwy, aż stali się jej wiernymi towarzyszami. Odźwierny i zarazem listonosz przepadł, bo nosił trefne paczki, a moc zawartych w nich ususzonych liści sięgnęła poza opakowanie, czego nawet sama zieleń nie planowała. Zachował jednak swoje prawdziwe imię Władysław, gdyż jedynie to zapewniało tożsamość. Każdemu przysługiwało do tego prawo, z czego większość korzystała, chyba że już ktoś z nich połączył się z roślinnym absolutem, wtedy poznawał za jego sprawą coś, czego żadne stworzenie obdarzone nogami nigdy w normalnych warunkach nie mogło by pojąć, a to mu zupełnie wystarczało. Królestwo nosiło pełną ironii nazwę Ogród Botaniczny jako pewien ukłon w stronę ludzi. Władysław był zbyt zajęty, aby się rozwijać, ale odbierał swoje lekcje teoretyczne i znał doskonale zasady dobrego wychowania, więc w przyjazny sposób wprowadzał nowicjuszy w życie krainy.
Szedł teraz przez las, kierował się dokładnie w miejsce, nad którym skakał Karol. Ten już przebijał pułap, więc Władysław zdążył na czas. Najpierw pojawiły się buty chłopca, a już za chwilę leżał on na wznak na posłaniu ze zrzuconych liści. Powyżej nastąpiło wielkie zamieszanie, bo dziewczyny wrzasnęły z całych sił i zaczęły wymachiwać rękami przerażone, a ich serca zabiły szybciej w reakcji na zbyt mocny stres, a po chwili próbowały się zsunąć na Ziemię i zajrzeć w tę okropną szczelinę, a czyniły to ledwo, ledwo i mało sprawnie, z lękiem.
Karol je już uspokajał:
- Tu jest całkiem spoko! Przecież nawet włos mi z głowy nie spadł. Wiecie, naprawdę słusznie pomyślałem, że znajdę to właśnie w ten sposób! - W jego głosie był zachwyt i wielka radość. Mówił to wszystko ze szczerym zapałem i nieukrywanym entuzjazmem.
Listonosz uznał, że to właściwy moment, aby co nieco oznajmić:
- To dziki świat, ale jest bardzo piękny - rzucił na razie tyle by zwrócić na siebie uwagę.
Stał tuż przy Karolu, który teraz oceniał urok okolicy. Dziewczyny też się przedostały do nich i we troje czuli się jak w bajce, ale wiedzieli, że zaraz potem pojawiają się niebezpieczne przygody, ale zwykle wszystko się dobrze kończy.
- Patrzcie, jak drzewa są rozłożyste i strzeliste zarazem, a tam dalej zioła porastają bujnie nad podziw. - Jadzia śmiała się do siebie i do kolegów, a teraz już ładnie uśmiechała się do mieszkańca tego z pewnością lepszego świata. Była jakby odurzona, chciała się dzielić tym, co posiada: szczęściem, wiedzą, a nawet już wręczała Władysławowi swoje fioletowe koraliki. - Niech i ty masz coś z tego. Przyjmij to w zamian za zgodę, że odrobinę tu pobędziemy. Bardzo skromny podarek, ale kiedyś odwdzięczymy się bardziej. Wolno nam? - spytała przymilnie.
- Pozdrawiam was i zapraszam do rozgoszczenia się. Mieliśmy już wielu dziwnych przybyszów, a są oni tu nadal. Spotkacie w naszej zielonej krainie rozmaitość kulturową ludzi, wielkich indywidualistów pośród nich. Będziecie się dobrze bawić!
***
Zostali kilka dobrych dni, a w zasadzie wpadali tu co dzień, aby przyjemnie spędzić popołudnie. Równie pojętni w szkole, tak i tutaj doskonale sobie radzili, choć życie płynęło tu odmiennym rytmem. Wiele spraw naturalnie dziwiło przybyszów, a oczy ich poznały jak wielka jest paleta barw, choć zdecydowanie dominowała zieleń, ale te wszystkie kielichy i płatki je otaczające zapewniały pełnie doznań estetycznych. Prawdziwie malowniczy region, a młodzi ludzie żałowali, iż nie zaopatrzyli się w turystyczne aparaty fotograficzne, bo przecież bez trudu uchwyciliby coś prawdziwie pięknego.
Władysław, gdy uznał, że czują się tu bardzo pewnie, postanowił pozostawić im swobodę. Rozumiał, że po prostu powierzchownie zerkają na okolicę, nie myślą sobie, aby poznawać jej istotę. Zaakceptowali wszystko bez żadnych wyjaśnień, więc nie byli typowymi topielcami, lecz nadzwyczajnymi podróżnikami. Nikt dotychczas dla zwykłej rozrywki niczego nie próbował odkryć, zawsze kładł w to zbyt wiele uczuć, aż w końcu stwierdzał, że to źródło wiedzy o świecie całkiem zaspokaja jego wyższe potrzeby. Tak więc dzieci mogły spokojnie sobie wędrować. Wzbudzały sporo zainteresowania jako wyjątkowi goście. Mieszkańcy krainy byli dla nich raczej przyjaźni, zagajali z sympatią, bo lubili spontaniczność i beztroskę podrostków. Ogród Botaniczny stał się niejako ich miejscem zabaw, a czasem nawet przypominał dom, ten drugi, równie swojski.
***
Zwiedzili zieleń samą w sobie całkiem tego nieświadomi, że bezkarnie zaznajomili się z jedną z największych zagadek dla ludzkości. Stało się to w sposób nieskomplikowany. Bezpiecznie biegali po ścieżkach, łąkach, kniejach, zagajnikach i puszczach. Sytuacja poniekąd szalenie zabawna, że dzięki swojej dziecięcej niezdolności do pojmowania wszystkiego dogłębniej, mogli bez przeszkód raczyć się tym, co im przypadło w udziale, w tym całym zatrzęsieniu możliwości. Nie zatracili się, nie pogrążyli się w jednakiej tematyce, która zaprzątnęła by wszystkie ich myśli, lecz zachowali komplet swoich wolności, które przysługują młodzieży.
Niekiedy w wakacje, opalając się na plaży, patrzyli w odbijającą światło taflę wody pobliskiego jeziorka i wiedzieli, że nie zdziwiliby się, gdyby to była powierzchnia starego, metaforycznego, szklanego lustra, które pozwala się przebić do wnętrza patrzącego w nie poprzez znajdujące się tam zdziwione oczy. Czasami nawet widzieli, że kryją w sobie pręgowanego kota, który zabawia się kłębkiem wełny, na którą nawleczone zostało multum nowych pomysłów i wciąż przybywają kolejne. Wiedzieli, że ważne iż wszystko ciągle się odmienia i dokonują się ciągłe przemeblowania. Nawet Ogród Botaniczny nie mógłby być nieustannie głównym punktem odniesienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Pierre de Ronsard
Moderator z ludzką twarzą


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 752
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skarbonka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:10, 05 Maj 2010    Temat postu:

Pomysłowość i oryginalność:
Tekst A - 1
Tekst B - 2
Prostszy jest ten drugi, weselszy i lepszy. Bo mam dosyć czytania poważnej fantastyki opatrzonej cytatami muzycznymi. Jesteśmy tacy alternatywni, n'est-ce pas?

Styl:
Tekst A - 1,4 pkt
Tekst B - 1,6 pkt
Oba teksty są napisane poprawnie, chociaż ich styl jest trudny i bardzo ciężko się czyta (łatwiej ten drugi, jednakoż pierwszy ratują niektóre epitety, które mię przypadły do gustu). Gdyby czytać je bez należytego skupienia, łatwo się zgubić. A zachowuje poważniejszy nastrój (z pozoru), dlatego tak mała różnica.

Realizacja tematu:
Tekst A - 0,5
Tekst B - 0,5

Ogólne wrażenie:
Tekst A - 2
Tekst B - 1
Nie uwziąłem się. Bo nawet spośród dwóch najlepszych sportowców wszech czasów jeden wygrać musi, a drugi musi zostać w tyle. To tyle Smile

EDIT, słoneczko:
Razem:
Tekst A: 4,9 pts
Tekst B: 5,1 pts


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierre de Ronsard dnia Pią 18:20, 07 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:40, 05 Maj 2010    Temat postu:

Pomysłowość i oryginalność:
Tekst A - 1 pkt
Tekst B - 2 pkt

Tutaj plus dla tekstu B, bo wydaje mi się, że pomysł jest bardziej rozbudowany. Z kolei tekst A przypomina mi moje własne opowiadanie, tylko zamiast pingwina kot, zamiast faceta baba, ale główny bohater też lezie do "lepszego świata" za zwierzęciem.

Styl:
Tekst A - 2 pkt
Tekst B - 1 pkt

Bardziej spodobał mi się tekst A. Może brakuje tu zjawiskowych metafor, ale jest bardziej czytelny i wyrazisty. W tekście B natomiast brakowało spójności i drętwe dialogi ("Patrzcie, jak drzewa są rozłożyste i strzeliste zarazem, a tam dalej zioła porastają bujnie nad podziw") przeplatały się z niezwykle wyszukanymi porównaniami.

Realizacja tematu:
Tekst A - 0,5 pkt
Tekst B - 0,5 pkt

Ogólne wrażenie:
Tekst A - 1,7 pkt
Tekst B - 1,3 pkt

Mimo wszystko pierwszy tekst, za to że jest napisany konsekwentnie od początku do końca w tym samym stylu, bez chaosu. W tekście B sinusoida szaleje, a parabole tańczą, tańczą, tańczą...

Razem:
Tekst A - 5,2 pkt
Tekst B - 4,8 pkt


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Laj-Laj dnia Pią 12:27, 07 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 10:36, 07 Maj 2010    Temat postu:

Ludzie, no proszę was, tak trudno wam policzyć, ile punktów przydzielacie któremu tekstowi? Pozbierajcie tę punktację do kupy.


Pomysł i oryginalność:
A: 1,2
B: 1,8
Tekst A nie wydał mi się ciekawy, ot, obrazek, ot, tematyka. Nic odkrywczego, sama napisałam coś podobnego swojego czasu. Bardzo podobnego nawet. W drugim... cóż. Czy muszę mówić, że drugi nie pozostawia wątpliwości co do tego, kim jest autorka? Niemniej jednak żaden pomysł nie był taki, żebym aż zaklaskała w łapki.

Styl:
A: 1,3
B: 1,7
Tekst A posiada styl mocno przeciętny. Najzwyklejsza w świecie opowieść, którą czyta się gładko, ale nie ma czym się zachwycić w stylu. W drugim znacznie lepszy, nieco zawiły, ale ciekawy. Narrator bawiący się z czytelnikiem to jest to, co lubimy. Czasami tylko mieliśmy wrażenie, że nieco przesadza ze specyficznym określaniem różnych rzeczy, czynności, czegoś tam i zamiast zabawy wychodziły mu jedynie udziwnione wygłupy. No i zgrzyty, w drugim było ich dużo, podobnie jak błędów.

Realizacja tematu:
A: 0,6
B: 0,4
W drugim kot, lustro i koraliki były nieco... hm... jakby wciśnięte na siłę, nie były tak widoczne.

Ogólne wrażenie:
A: 1,5
B: 1,5
Mieszane uczucia w wypadku do obu tekstów. Pierwszy schludny, treściwy, konkretny, ale pozbawiony czegoś więcej poza tylko historią. Drugi niedbały, niedopracowany, ale pomysł ciekawszy. Oba wydają mi się nieco obce, osobiście zupełnie odmiennie potraktowałabym temat, żaden specjalnie mnie nie urzekł. I jeszcze Where the wild roses grow, nie lubię pani Minogue, pan Cave powinien śpiewać to z kimś innym, lubimy pana Cave'a.

Razem:
A: 4,6
B: 5,4


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:41, 10 Maj 2010    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:

TEKST A - 1
TEKST B- 2

Może i oryginalność tekstu B na kolana nie powala, ale tkwi w nim pewna doza świeżości. Natomiast B... no cóż, mam takie wrażenie, jakby to był po prostu zlepek kilku historii, które każdy już dobrze zna. Każdy element wydaje się być skądś zaczerpnięty.

Styl:


TEKST A - 2
TEKST B- 1

Tekst A czytało mi się bardzo dobrze. Napisane bardzo lekko, nic nie zgrzytało. Tekstu B nie czytało mi się tak płynnie. Zdarzały się nieprzyjemne zgrzyty.

Realizacja tematu


TEKST A – 0,6
TEKST B – 0,4

W tym przypadku odczucia mam identyczne do Malarii.

Ogólne wrażenie:


Hmm trudno ocenić. Pierwsze opowiadanie czytało mi się lepiej, w drugim pomysł był ciekawszy. Ale chyba jednak opowiadanie A podobało mi się bardziej.

TEKST A – 1,8
TEKST B – 1,2


RAZEM:

TEKST A: 5,4
TEKST B: 4,6


Pozdrawiam Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 9:50, 19 Maj 2010    Temat postu:

Zamykamy!
Tekst A - Alice - 20,1
Tekst B - roślinawędrowna - 19,9

Tym samym przewagą 0,2 punktu wygrywa ALICE. Gratulujemy obu paniom wyjątkowo wyrównanego pojedynku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Śro 9:50, 19 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin