Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Laj-Laj & Pierre de Ronsard


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 5:53, 29 Sie 2011    Temat postu: Laj-Laj & Pierre de Ronsard

Pojedynkują się: Laj-Laj & Pierre de Ronsard
Fandom: brak
Gatunek: dowolny
Tytuł: pomarszczony wyjął szpony
Warunki: utwór mający za początek słowa "pomarszczony wyjął szpony", jedną z postaci ma być bezdomny lub pedofil
Długość: bez ograniczeń
Termin: 28 sierpnia
Opiekun: Malaria


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 5:54, 29 Sie 2011    Temat postu:

Tekst A
Pomarszczony wyjął szpony

I.

- Pomarszczony wyjął szpony – zawołał radośnie policjant pierwszy, gdy tylko udało się dwojgu stróżom prawa, którzy w scenie uczestniczą, złapać pedofila. – Wnet został przezeń zgładzony! – dokończył swój żałosny okolicznościowy dwuwiersz. Był to atak z zaskoczenia, mężczyzna bowiem spożywał coś na kształt obiadu, choć było grubo po siedemnastej. Dzień był, tak à propos, słoneczny i parny. Sprawiedliwych, którzy wedle kodeksów oddawali światu przysługę, było dwoje: wyżej wspomniany policjant pierwszy i policjantka druga. Nie mieli imion, bowiem w tejże opowieści każdy przyjmuje odpowiednią rolę. Czy jest to zabieg mający na celu jakiś głębszy przemyślunek, okaże się pod koniec. Nic więcej o owych policjantach rzec nie można, poza tym, że byli strasznie dumni w trakcie dziejącej się sceny, w której: w najdalszej czeluści restauracji serwującej na ogół niezdrową żywność siedział człowiek ubrany w brązowe łachmany. Nieważne jest to, jak dostał się tam ów łazarz, i to, że nie zwrócił na siebie niczyjej uwagi. Powierzchownie można stwierdzić, że to, co zamówił, również nie miało żadnego znaczenia. Jednak po zaznajomieniu się z faktem, że w cytrynowym napoju pływał lód, czytelnikowi włączy się żarówka wisząca na drucie u podniebienia czaszki. Spożywał krewetki bez panierki. Delektował się każdą z osobna, delikatne kąski-zawijaski fulgurowały następnie przy żółtych zębach i styranym języku. Nigdy gryzione, zawsze połykane w całości, a przy większych sztukach co najwyżej łamane na samym początku. Choć rzadko był, mniemamy, klientem w podobnych miejscach, dowiadujemy się, że kunszt ten (acz nie żadne wyrafinowanie) musiał się pojawić zachęcany owacją powtarzających się czynności, swoistego treningu. No i ten lód. Przypominał delikatnej buzi o momencie przesady, o tym, kiedy należy pozbyć się z ust rzeczy, które natrętne się wydają mózgowi, zębom, śliniankom i wszystkim tym organom, które cierpią z powodu okrutnego chłodu, a także sercu. Wypluwał, starając się być niezauważony przez nikogo, chociaż całe jardy dzieliły jego od pozostałych.
Umundurowani policjanci zauważyli go bez trudu i, nie pozwoliwszy dokończyć nawet jednej drugiej posiłku pedofilowi, zbliżyli się na niebezpieczną odległość. Zaaresztowali człowieka, a gdy ten, przygotowany chyba na podobną okoliczność, sprawnie wyjął ręce, aby dać się złapać, zakuli go w kajdanki. Na końcu niezdarnie wypluł ostatnią krewetkę na wierzch dłoni policjanta pierwszego na znak, że może i przegrał jedną z bitew, jednakowoż, stosując nazewnictwo wojenne: krew wroga będącego w beznadziejnej sytuacji pobrudziła doszczętnie dumne mundury. Taka mała zemsta zza grobu. Jednak pedofil nie czuł się ani specjalnie pohańbiony, ani pyszny.

II

W celi był sam. Minął czas, gdy ludzie tacy jak on byli hołubieni przez resztę współwięźniów jako ci, którzy uczyli potencjalne dzieci tychże wstępować w prawdziwe, dorosłe życie. Ich podstawową życiową zasadą, jako ludzi okrutnych i wyzutych z powszechnej moralności, było zdanie „musi boleć”, którą przekazywali sąsiadom po uwięzieniu jako hasełko kojące ból i uciemiężenie ich pociech. Stąd też byli najtwardsi w celi, najmądrzejsi, wręcz traktowani jako nauczyciele, prawdziwi mistrzowie na kanwę wschodnich mentorów. Te wszystkie plotki legislatorów zapełniających więzienia, o rzekomym poniżaniu za siedmioma murami i za siedmioma kratami, okazały się nieprawdziwe. Udało się przekonać o tym część społeczeństwa, ale nie środowisko osadzonych. Niemniej pedofile mieli na tyle sprytu, że nie przejmowali się tym i dalej czynili to, co musieli. Odkąd nauczyli reszty więźniów greki, ci wiedzieli, że nazwa ich współplemieńców, tak źle postrzegana na zewnątrz, jest niczym więcej jak określeniem „kochający dziecko”.
Sędziwy sędzia pouczył go, że jeśli kiedykolwiek zechce zasmakować wolności, musi zmienić swoje postępowanie. Nie było dalszych warunków tej umowy. Na pisemnym wyroku również nie było małych druczków, które to ujawniają spryt jednych, a ułomność u innych. Nie było po temu podstaw, jednak warto wspomnieć o prawie, które zabraniało stosowania różnych rodzajów czcionki na kontraktach. Świat poszedł po rozum do głowy i w ten prosty sposób zaoszczędzono wielu jałowych kłótni. Co do samej celi, pedofil miał do dyspozycji twarde łóżko z zakurzonym materacem, stolik z popielniczką i małą serwetką służącą za obrus, ramkę na jakiś osobisty obrazek, który mógł wnieść, oraz półkę z nielicznymi książkami, własnością zakładu. Cela była jednoosobowa, z widokiem na mały placyk otoczony czterema wieżyczkami na rogach i drutem z obfitym kolcem.
Mijały dni, a on sam myślał o uwolnieniu. Nie analizował w głowie żadnych planów ucieczki, które i tak spełzłyby ostatecznie na niczym, gdyż i tak był sam. Tępych wartowników również nie przekabaciłby na swoją stronę. Byli oni bowiem odporni na nowe ideologie i, podobnie jak policjant pierwszy, za sprawą którego się tu znalazł, nienawidzili takich jak on. Jak zrzec ma się prawa do tych wszystkich dzieci? Jak może zostawić swoją misję nieukończoną? Może spróbuje zmienić się jedynie w deklaracjach, a następnie wróci do procesu edukowania ofiar i samodawania przyjemności? Ale wtedy ci stróże prawa, te cherubiny boga o nazwie Prawo wrócą i będzie mu doskwierać samotność. Po dziesięciokroć silniej i dłużej, bo już do końca jego dni. Jedną z opcji, którą obmyślał, najbezpieczniejszą nawet, było przeistoczenie się w moralistę i swoistego teologa: pisanie książek, bycie najznamienitszym teoretykiem w swej dziedzinie. Tak omami lud, że ci będą go czytywać bez obaw o upływający czas i zmieniające się czasy. Jednak tęsknił za tymi małymi szkrabami, z którymi mógł robić wszystko, wedle uznania. Decydował o ich przyszłości. Tak był przekonany o słuszności swoich działań, że byłby w stanie cofnąć się w czasie, aby praktykować czynną filozofię na sobie. Niemniej jednak nawet najbardziej luksusowy pokój ze wszelkimi wygodami, których imaż rysuje się przed oczami człowieka zawsze wtedy, gdy tęskni za lepszą egzystencją nie jest w stanie oddać choćby dziesiątej części rozkoszy doznawanej na wolności. Ponadto człowiek wolny, gdy znudzony, może zmienić swój los oddając się w ręce ciemiężycieli dybających na swobodę ruchów i poczynań. Postanowił się zmienić. Niech się czytelnik nie spodziewa jakiejś gwałtowności w tym zamiarze, ot, życiowa decyzja zapadła nagle, lecz spokojnie.

III

- Co ja narobiłem… co ja najlepszego narobiłem? – płakał Bóg na swoim tronie, w pełnej ciszy i jeszcze pełniejszej samotności. Każda moja decyzja, każdy szczegół… - wydawało się, że już ochłonął. Wszystko obraca się przeciw mnie! Zsyłam wojny i faworyzuję jedne ludy nad drugie. Destrukcja to moja odpowiedź na wszystko, choć obwołałem się kreatorem. „Moja jest zemsta”, cóż za niedorzeczność! Ja przecież kocham i doceniam te małe stworzonka, których mechanizmy latami konstruowałem. Swoją drogą pięknie rozwiązałem problem odrębności człowieczej od zwierzęcia. Człowiek inteligentny świadom jest mechanizmów swojego działania, zwierzę nie. Nie powinienem w żadne mechanizmy interweniować! Po cóż więc krwawe rewanże i pokazy siły? Po co piekło inscenizować na Ziemi, skoro można tam mieć przedsmak raju, który osiąga się po śmierci? Śmierć również muszę wykreślić z jadłospisu. Od dzisiaj króluje życie! Muszę dać ludziom jakiś znak. Chcę być innowatorem. I w tym będzie tkwić mój sukces, potwierdzenie swojego istnienia. Świadom mechanizmu, który kieruje Bogiem postanawiam zmienić się, świadom! niezależnie od tego, jak wielką będzie to innowacją w historii bóstw i mitów. Z Boga krwawego przeistaczam się w Boga miłosiernego, niematerialnego, nieskończonego, którego jedynymi apanażami będzie to, co kiedyś o nim napisano i co w przyszłości napiszą o nim. Niech moja metamorfoza będzie przykładem dla tych wszystkich, którzy ręką moją do życia powołani zostali teraz i na wieki.

IV

Tysiące lat minęły, a charakter ludzki nie uległ zmianie. Człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, a dzieło stworzenia zaksięgowano w Niebie jako niezmienne, niezmienialne, wieczyste i wszechwładne. Co gorsza, zapisano je i głoszono. Zabijano, palono, gwałcono, kradziono, psuto dzieci, szargano świętości. Mówiąc brzydko, nici z bożych planów i symbolicznego bólu jego syna (gdyż o śmierci zwieńczonej zmartwychwstaniem mówić nie można, bo jej pierwotny wymiar usunięto). Mając w pamięci dyskusję z Abrahamem dotyczącą Sodomy i Gomory, rzekł do swego najbliższego sługi, Ezawa:
- Jeśli znajdzie się choć jeden sprawiedliwy… będę szczęśliwy.
Ezaw pokiwał głową i uśmiechnął się. Przysłuchiwał się rozmowie o Sodomie i Gomorze i wiedział, jak wtedy nastawiony do świata był Bóg, a jak nastawiony jest teraz. Pod uśmieszkiem aprobaty krył się również lęk, że brak silnej ręki w Niebie zgubi jej władcę raz na zawsze.
- W wybranych częściach ludzkości cała moja nadzieja – powiedział Bóg. Przypomina mi tego wewnętrznego przestępcę, którego raz zgładziłem w sobie i dopuściłem do głosu miłosierdzie. Ale zmiana na obliczu władcy jest niewystarczająca, aby pociągnąć za sobą wiernych na zawsze. Jakiż to potężny Bóg dopuściłby do tego? Jestem niekonsekwentny, Ezawie. Ja się zmieniłem, ale ludzie świadomie unikają przeistoczenia się ze złych w dobrych. Nie widzą słodyczy, jaka płynie z odkrycia dobra. Dobro jest im obce, zbyt długo dawałem zły przykład. Dlatego też, jeśli ten eksperyment ze przemianą choćby jednego ludzi się nie uda, mianuję na ludzkość nowego Boga, Prawo Ludzkie, które lepiej poradzi sobie z zachęcaniem do świętości, karaniem za zło, przewidywaniem zachowań, zapisywaniem zasad i im podobnymi. A my, Ezawie, wraz z aniołami i starszyzną przestajemy istnieć. I choć wszechmoc moją poddają wątpliwości i krytyce, gdyż, jak sam widzisz, jestem ograniczony własnymi prawami, których zmienić się nie da (nie mogę bowiem spożywać czerwonego owocu, który jest jednocześnie niebieski, głupia ludzkość), ten jeden raz dokonam czegoś niemożliwego: opuszczę ludzkość. I nigdy już nie powrócę, pozostawiwszy po sobie tylko i wyłącznie fakt, potwierdzony lub nie, że kiedykolwiek istniałem.
- A ile mamy czasu? – zapytał Ezaw przejęty tą straszną dla nich obu wizją. Bóg dał jedynie wskazówkę:
- Aż uznam, że to mój kres i na nic już nie będziemy mieć wpływu.

V

Kolejne setki lat zabójstw, podpaleń, gwałtów, grabieży, rozpusty, pedofilii, profanacji i świętokradztwa mijały, aż Bóg uznał, że to było złe i w jednej chwili, przy zupełnym towarzyszeniu świadomości nie było najmniejszego, mikroskopijnego śladu po nim, po Ezawie i po odwiecznym Królestwie Niebieskim. Pozostały po nich filozofia, księgi i pewne prawa spisane przez ludzkość, ale niewspółmiernie było to zbyt mało, aby odczuć istnienie siły wyższej, która stworzyła świat i która do niedawna była jeszcze żywa, a teraz nawet nie pławiła się w nicości, gdyż jej nie było. Bóg jednak był wszechmocny, a ludzkie wyobrażenie wszechmocy było tanią sztuczką, dzięki której mogli wydawać się mądrzejsi niźli sam Bóg. Nie mieli pojęcia o łatwości, z jaką przychodziło mu rozwiązywać problemy miliardy razy większe, na rozwiązanie promila których ludzkość potrzebowałaby miliardów lat i większej ilości materialnych zasobów wszechświata.

V

Pedofil nie zbliżył się do żadnego dziecka od czasu odzyskania wolności. Unikał szkrabów jak ognia, naciskany surowymi wymogami prawa oraz krzywym, nieufnym okiem społeczeństwa. Uderzył go taki prosty, moralny wymiar jego osobistej historii, że z czasem uznawał on (stopniowo), iż zasmakowywanie się w dziecięcej nagości było głupotą ze szkodą dla młodych umysłów. Czytelnik może uznawać za dziecinny (cóż za ironia) moralitet całą tę banalną przypowieść, jednak nie żywię o to do czytelnika żadnej urazy. Totalna zmiana charakteru człowieka jest tak prosta w formie, że ją widać od samego początku. Niemniej jest ona tak skomplikowana w rozumieniu, że wydaje się nierealną, potrzebującą wznioślejszych środków wyrazu celem przedstawienia jej ludzkości. Być może jest to znowu tylko potęga iluzji lub wybrana problematyka studiów matematycznych widziana oczami gimnazjalisty. Tak też było i teraz.
Pamiętał swoje zatrzymanie i pamiętał, jak policjant pierwszy zwrócił uwagę na zwierzęcy aspekt jego paznokci. „Nie jestem zwierzęciem” – powtarzał teraz dumnie, a jego ukrytym gdzieś pod warstwą szorstkiej skóry marzeniem było spotkać znów tych dwoje policjantów i pokazać, że chociaż ich trud umieszczenia go w więzieniu poszedł na marne, to jednak osiągnięto daleko idącą konsekwencję takiego aresztu – poprawę.
I bolał go jedynie fakt, że gdzieś tam, poza zasięgiem jego decyzji pedofilów przybywało, i być może to jego wina, gdyż propagował on kiedyś takie zbrodnie, a teraz mógłby być omyłkowo uznany winnym czynu, który kiedyś aprobował, a który dziś potępiał. W perspektywie ogółu jego przemiana nie znaczyła nic. Będą inni, będą źli. Często nie czuł satysfakcji z powodu zmiany zachowania. Próbował modlić się do Boga, ułożywszy palce na kształt krewetki i szpony na wierzchu dłoni. Nie wiedział tylko, że Bóg dostąpił tej szczęśliwości i zaszczytu. Nie mógł wiedzieć, że przecież Boga już nie było. Mimo to próbował.
Ale nikt nie słyszał. Poza jego własnymi uszami i pająkiem, który na suficie wypatrywał urojonej muchy. Jednak cechą natury jest prawidłowość w poczynaniach (czasem nawet irracjonalna), na co często nie pozwala ludziom inteligencja. On kiedyś będzie miał tę muchę w sieci. Może ów pedofil, poprzez instynktowne modlitwy doczeka spełnienia, spokoju i satysfakcji? Istnieją przecież takie pająki, które na darmo wiją pajęczynę w miejscach, w których potencjalne ofiary nie przelatują. Czy to wyjątki od tej niezmiennej, niezmienialnej, wieczystej i wszechwładnej reguły?
Pedofil ciągle modlił się do Boga. Ale ten świadomie przestał istnieć na zawsze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Pon 15:45, 29 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 5:55, 29 Sie 2011    Temat postu:

Tekst B

„Pomarszczony wyjął szpony”

- „Pomarszczony wyjął szpony”! – ogłosił tryumfalnym głosem przewodniczący jury i w ułamku sekundy rozległa się burza oklasków. Sala miała ponad trzysta miejsc i tyleż siedzisk było grzanych przez tyłki w spodniach od garniturów i tyłki w eleganckich sukienkach. Jeden tyłek podniósł się do góry, a jego właściciel był bardzo dumny i wzruszony.
- Jestem bardzo dumny i wzruszony – przyznał Nigel Price do mikrofonu na środku sceny, kiedy ostatnie brawa zamilkły. Po raz pierwszy ubrał się we frak, więc nie czuł się zbyt pewnie. Cały był spięty. Łącznie, jak można sobie wyobrazić, z tyłkiem. – Ta nagroda jest dla mnie czymś szczególnym. Bardzo ciężko na nią pracowałem i niezmiernie się cieszę, że moja książka znalazła uznanie w oczach tak szacownego jury! – powiedział aż nadto płynnie (ćwiczymy lizanie… tyłka! Tak jest!) i szerokim gestem wskazał czwórkę podstarzałych literatów, którzy zadecydowali o tegorocznym triumfatorze.
Tak, Nigel Price był człowiekiem, o którym można powiedzieć, że wspina się po drabinie sukcesu szczebel po szczeblu. Coraz wyżej, coraz lepiej, coraz szybciej. I wyglądał jak człowiek sukcesu. Kruczoczarne, błyszczące, zaczesane do tyłu włosy i zniewalający uśmiech, który przywodził na myśl reklamę pasty do zębów.
Jeszcze kilka lat wcześniej nie było tak wesoło, różowo i bogato. Nigel nie miał fraka, przyjaciół, uznania… Ale odkąd jego literacki rywal, Barry Biggle zmarł w tajemniczych okolicznościach, wszystko zaczęło układać się lepiej. Książki wreszcie znikały z półek, a w każdej ze swych powieści Nigel pisał jakby lepiej. Nieustanny progres.
Co bardziej obrotne matki co i rusz podsyłały mu swoje córki niby-to-przypadkiem na wieczorki literackie, gdzie świeciły ząbkami i biły rekordy w głębokości dekoltów. Niektóre też w bezdenności swej głupoty, co z kolei zauważał bez problemu Nigel. Kiedyś po pijaku opracował równanie arytmetyczne, gdzie wykazywał zależność dekoltu od IQ.
- Moje najszczersze gratulacje, panie Price – szczebiotały fanki. – Fantastyczna książka. Nie mogłam się od niej oderwać.
- Rewelacyjne dzieło, panie Price – chwaliły. – Jest pan zaiste wybitnym pisarzem.
- Och, panie Price – wzdychały kolejne i zazwyczaj ich upośledzona elokwencja nie pozwalała wyartykułować żadnych innych zgłosek, które tworzyłyby harmonijne zdanie.
Nigel Price miał frak. Nigel Price miał też muszkę. I wyglądał cholernie szykownie, co musieli przyznać wszyscy. Nawet heteroseksualni faceci.
- Gość ma klasę – szeptali między sobą z podziwem.
- Kasę też – dodawał ktoś bystry i wesoło rechotali, chociaż w głębi duszy czuli zazdrość. No bo dlaczego niby jakiś Nigel Price, a nie oni?
Nie, Nigel Price nie był żonaty.
Tak, Nigel Price pojawiał się na każdej imprezie z inną towarzyszką.
Tak, wszystkie były zjawiskowe. I tak, lśnili razem, odbijając swój blask od siebie nawzajem.
Ten wybitny pisarz wydawał się tak idealny, że sam mógłby kandydować do miana fikcji literackiej. Ale najbardziej fascynujące jest to, że Nigel Price miał sekret.
O tak…


Zimna woda z brudnej kałuży, w którą przypadkowo wszedł chłopiec, przesączyła się przez skarpetkę Nigela.
- Psiakrew! Uważaj jak łazisz, smarkaczu! – syknął i szturchnął dzieciaka. Szli po ciemnych uliczkach londyńskiego Soho, gdzie każda świecąca się latarnia była obietnicą chwilowego bezpieczeństwa. A dla prostytutek witryną wystawową. Regułą ciemnych, zapomnianych uliczek był krajobraz w stylu dwie-godziny-po-deszczu. Najlepiej mokre kocie łby, kilka bezdomnych kotów buszujących w śmietnikach, szemrane postacie w płaszczach, ciemne ślepe zaułki i wulgarne kobiety ubrane jak zawsze za lekko jak na daną porę roku. I uwierzcie mi, ale tak właśnie wyglądała trasa Nigela Price’a i dwunastoletniego chłopca tego właśnie wieczoru. Tego właśnie wieczoru słynny pisarz nie miał już fraka i muszki. Zastąpiły je zamszowe spodnie, powyciągany sweter i za ciasna zimowa czapka. Taka, której czerwony odcisk widać na czole jeszcze godzinę po jej zdjęciu. Nigel wolał się nie uśmiechać, gdyż w tej dzielnicy jego zęby mogłyby świecić bardziej niż tutejsze latarnie, co sprowadziłoby zapewne kilka moli i jedną lub dwie prostytutki.
Nigel Price nienawidził się za to, co właśnie miał zrobić, ale kiedy już raz przekroczy się granicę, to nie ma powrotu.
Chyba że w strefie Schengen.
Za siedmioma śmietnikami, za siedmioma ślepymi zaułkami, za siedmioma prostytutkami znajdował się ósmy zaułek, który nie był całkowicie ciemny. Kilka lekko oświetlonych sylwetek grzało dłonie w bezpalcowych rękawiczkach nad koksownikiem.
- Jesteśmy na miejscu – oświadczył cicho Nigel.
- Jezu… - wymamrotał chłopak i mimowolnie ścisnął pośladki.
Stali tak w odległości około dziesięciu metrów od grupy bezdomnych i czekali, aż jeden z nich do nich podejdzie. I stało się.
- Witaj, Nigel. Dobry wieczór chłopcze – przywitał się gospodarz jednego z kartonów, w których kiedyś komuś ktoś przywiózł piekarnik.
- Cześć, Simon – mruknął Nigel Price. Obyło się bez zwyczajowego uścisku dłoni, gdyż Simon z racji swoich warunków bytowych wydawał się istotą na wskroś niehigieniczną.
- Widzę, że przyniosłeś moją nagrodę – ucieszył się Simon, mierzwiąc rude włosy chłopca, na co ten się lekko wzdrygnął. Wyobraził sobie cały szwadron insektów, pełzających po jego płomiennych włosach.
- Ja zawsze płacę z góry, Simon. To jest zapłata za twoją kolejną przysługę – powiedział pewniejszym głosem Nigel.
Bezdomny uśmiechnął się szeroko, eksponując swoje problemy dentystyczne (które zasponsorowały by niejednemu dentyście nowy samochód), po czym wyjął z tylnej kieszeni spodni wyrwany kawałek gazety złożony na cztery. Podszedł bliżej latarni, żeby odcyfrować litery. Słabe światło ukazało twarz Simona. Wory pod oczami, głębokie zmarszczki i fioletowy nos pokryty siatką naczyń krwionośnych. Włosy kolorystycznie przypominały mieszankę soli z pieprzem obficie oblaną tłuszczem, a popielata broda ukrywała braki w uzębieniu, przez co Simon niemiłosiernie seplenił. Ale śmiał się w ujmująco rubaszny sposób.
- Ha, ha, ha, ha, ha – zaśmiał się tak właśnie i przybliżył skrawek gazety do oczu. – „Obiecujący pisarz Nigel Price zwyciężył w prestiżowym konkursie British Literature Award dzięki swej awangardowej książce <<Pomarszczony wyjął szpony>>. Autor ukazuje w niej w iście dickensowski sposób okrutne relacje i zależności międzyludzkie. Powalający styl, niebagatelne poczucie humoru oraz mistrzowskie wyczucie napięcia skłaniają do wystawienia hipotezy, iż pan Price jest na najlepszej drodze, by na stałe znaleźć się w panteonie największych sław brytyjskiej literatury”. Ha!
Nigela ścisnęło w dołku. Poczuł bezkresne obrzydzenie tym człowiekiem. Bezrobotny, pedofil, który w zamian za dostarczane regularnie dzieci podsuwał Nigelowi pomysły do książek. Nigel znów poczuł bezbrzeżną odrazę. Tym razem do samego siebie. Wielokrotnie usprawiedliwiał się przed samym sobą. A bo to dla pieniędzy, a bo to do sławy, a bo to do jeszcze większych pieniędzy.
Teraz pan Price miał już wszystko. Mimo to wciąż przychodził do Simona, kryjąc się pod płaszczem nocy z kolejnym chłopcem w zamian za następny pomysł do książki, albo nawet jej szczegółowy zarys. To już był nałóg. O wiele paskudniejszy od alkoholu, narkotyków, dziwek i hazardu. I to razem wziętych.
Często zadawał sobie pytanie skąd u siwobrodego, śmierdzącego bezdomnego taki talent, taka wyobraźnia. I dlaczego wciąż jest bezdomny? Przecież mógłby przekuć swoje zdolności w niemałe pieniądze.
- Nie lubię pieniędzy – mówił raz Simon.
- Nie lubię społeczeństwa – powtarzał innym razem.
- Lubię dzieci – uśmiechał się.
Nigel nie chciał wiedzieć, co bezdomny Simon robi z dziećmi. Nie sądził, że jego obleśny znajomy rekrutuje uzdolnioną młodzież do chórku kościelnego. Wolał nie wiedzieć, bo są sytuacje, w których niewiedza pozwala spać spokojniej.
Mimo to Nigel czuł się jak wydmuszka, która z zewnątrz wygląda jak zwykłe, zdrowe jajko. Ale w środku nie było ani białka, ani żółtka. W środku siedział bezdomny pedofil Simon.
Do świadomości Nigela Price’a przez szczelinę w grubym pancerzu sztucznie wyhodowanej obojętności przecisnęło się nagle pytanie „Po co?”.
I właśnie wtedy pan Price poczuł, że jest w stanie zrobić coś sam. Że nie potrzebuje Simona. Był nawet gotów znieść porażkę, by uratować swoją duszę przed potępieniem.
Chwycił rudowłosego chłopca za ramię i przyciągnął go ku sobie.
- To już koniec, Simon. – powiedział do bezdomnego – Nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego.
To była prawda.
Simon zmarszczył czoło i spoglądał raz na Nigela, a raz na chłopaka.
- Znudziły ci się sukcesy? Masz pieniądze, uznanie i sławę. Już ci wystarczy? – Nigel starał się przerwać, ale Simon kontynuował podniesionym głosem – Nigdy w życiu nie napiszesz już dobrej książki! Brak ci wyobraźni! Beze mnie jesteś nikim!
- To ty jesteś nikim – prychnął Nigel i odwrócił się. Simon podbiegł do niego i pisarze ujrzał pomarszczoną twarz bezdomnego.
- Jeśli teraz odejdziesz, to wszystko wyjawię.
Nigel Price przystanął, żeby przetrawić te słowa.
- Czego chcesz? – spytał w końcu.
- Ciebie. Jesteś moją twarzą. Moją ręką. Ja nie potrzebuję pieniędzy. Gardzę nimi. Nie potrzebuję powrotu do społeczeństwa, bo sam wybrałem banicję. A nawet jeśli bym chciał, to moje nazwisko nie pozwala mi na powrót. Dokonałem rzeczy, które nie przystoją praworządnemu obywatelowi – powiedział i spojrzał smutno na rudowłosego chłopca. – Nigel, to wygodny układ. Dla nas wszystkich.
Chłopiec milczał.
A Nigel poczuł, że została mu do zrobienia ostatnia rzecz w jego starym życiu. Podszedł do Simona i włożył rękę do kieszeni, w której trzymał nóż sprężynowy. Nie rozstawał się z nim kiedy przychodził w te rejony miasta.
Bezdomny złapał go za łokiec i przytrzymał. Przycisnął swoją twarz do jego twarzy.
- Nigel, chyba nie chcesz skrzywdzić swojego przyjaciela, prawda? Nie zrobiłbyś tego? – dyszał pisarzowi w twarz rozsiewając przy okazji tysiące bakterii i odpychający odór alkoholu. – Nie zabijesz chyba Barry’ego Biggle’a?
Nigel Price zamarł w bezruchu i poczuł ciarki sunące mu po kręgosłupie z góry na dół. Jak oddział dzielnych strażaków zjeżdżający na rurze do swoich lśniących, czerwonych wozów strażackich.
- Barry? – wykrztusił w końcu. – Ty żyjesz?
- Jeszcze tak – syknął Barry. – A ty, Nigel? Żyjesz?
Nie czekając na odpowiedź, Barry Biggle wyjął z wewnętrznej kieszeni znoszonej marynarki nóż i przeszył brzuch pisarza. Nigel osunął się bezwładnie na ziemię.
- Pomarszczony wyjął szpony… - zdążył jeszcze wyszeptać zanim strużka krwi wypłynęła mu z kącika ust i wyzionął ducha z lekkim uśmiechem zastygłym na twarzy..
Simon pochylił się nad nim i zaczął przeczesywać kieszenie. Wyjął portfel z dokumentami i klucze do mieszkania. Kilkanaście sekund oglądał zdjęcie Nigela z prawa jazdy. Wreszcie zaciągnął jego ciało do tekturowego pudła, zdjął mu ubrania i przebrał się w nie.
- Nie zasłużył pan na swoje nazwisko, panie Price – powiedział Barry kpiącym głosem, stojąc nad ciałem zmarłego pisarza. Następnie założył jego buty i rozglądając się na boki ruszył przed siebie.
- A co będzie ze mną, panie Biggle? – spytał rudowłosy chłopiec ze strachem w oczach. To, czego był świadkiem będzie wracało w koszmarach przez wiele lat.
- Wracaj do domu, dzieciaku – odpowiedział. – Aha, i mów mi Nigel. Nigel Price.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

roślinawędrowna
Wieczne Pióro


Dołączył: 03 Kwi 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:17, 02 Wrz 2011    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 2,5
B: 0,5
Gdyby pierwszy pomysł mnie nie urzekł nie byłoby takiego przegięcia w punktacji. Po pierwsze na przykładzie jednej owieczki ukazano dzieje stworzenia, jak zmieniała się pozycja ludzkości według decyzji Pana, a w końcu czytamy o świecie bez Boga. Wersja skrócona Opus Magnum teologa (przypuśćmy), oczywiście nie wiadomo, czy zaprawdę tak się stało. I zdumiewające dążenie do Boga, do poprawy i tak odczuwalna strata. Spodobało się ateistce za rzetelność tej wizji i ogólnie zainteresowało.
Drugi pomysł jest po prostu wariacją z tematem, specyficzni bohaterowie, dziwny układ między nimi. Chociaż znalazł się stary motyw zaprzedania duszy (pedofilowi) diabłu. Sytuacja trochę absurdalna, bo w jaki sposób przed dostarczeniem dziecka Price miał wiedzieć, że ten wyręczy i zastąpi mu talent? Całość kojarzy mi się ze zjawiskiem nagłaśnianym przez telewizję dotyczącym tej powieści (tutuł uleciał), w której pisarz opisywał swoje morderstwa. Tutaj oczywiście wariacja, ale też z humorem.

Styl:
A: 1,5
B: 1,5
Drugi może z żywszą narracją, ale to konsekwencja, że w pierwszym było mniej akcji i więcej przemyśleń bohaterów. Ogólnie raczej w obu mam podobne odczucia.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Tym razem mało warunków, łatwo sprawdzić.

Ogólne wrażenia:
A: 2
B: 1
W pierwszym cała otoczka wokół przemiany pedofila była bardzo ciekawa. Chociaż mam jeszcze uwagę, że w więzieniach raczej nie szanują takich ludzi, wprost przeciwnie mają rozrywkę z gnębienia pedofilów, gwałcicieli i tak dalej, że wcale by tak lekko mu się nie żyło. Mimo to podobało się całe to szaleństwo z dołączeniem Boga, ze wystrojeniem opowiadania w przypowieść, co najpierw bawiło, a potem urzekło.

Edit: Chyba zapomniałam o sumie... Zatem:
SUMA:
A: 6,5
B: 3,5


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez roślinawędrowna dnia Pon 7:29, 12 Wrz 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 7:26, 10 Wrz 2011    Temat postu:

Bardzo, bardzo szybko, bo nie mam czasu, zaraz jadę, wracam za tydzień. Dodam opisy później.


Pomysł i oryginalność:
A: 1,5
B: 1,5

Styl:
A: 1
B: 2

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5

Ogólne wrażenia:
A: 1
B: 2


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez An-Nah dnia Sob 7:26, 10 Wrz 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

anitkaz
Stalówka


Dołączył: 24 Sie 2011
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:38, 18 Wrz 2011    Temat postu:

A Anita długo się zbierała, jednakowoż koniec końców po raz pierwszy oceniła jakże znamienity pojedynek.

Pomysł i oryginalność:
A: 1
B: 2
W tekście pierwszym jest poprawnie i dobrze, ot co! Przemiana pedofila, przykład zgoła banalny, choć bardzo ciekaw pomysł przedstawienia Boga w nader ludzkiej postaci - za to plus. Jednak tekst niczym innym mnie nie zachwycił, nie zmusił do refleksji, a szkoda. Drugi pomysł trafił do tego mojego zwariowanego serduszka, tudzież mózgu, zaciekawił, zastanowił... Oryginalne postacie i równie wyjątkowe relacje między nimi, a wszystko w tak nietypowej fabule. Brawo!

Styl:
A: 1
B: 2
Być może z racji bólu głowy, być może faktycznie przez słabość tekstu, pierwsze opowiadanie szło mi bardzo opornie. Drugie aż emanuje lekkością, tak zadziwiającą do powagi tematu.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Wszystko zachowane (chociaż w teksie nr. 2 było dwa w jednym - pedofil i bezdomny Very Happy)

Ogólne wrażenia:
A: 1
B: 2
Pierwszy tekst nie jest zły, lecz drugi jest po prostu lepszy. Niespodziewanie celnie trafił w mój specyficzny gust czytelniczy i aż żal mi było, że jest tak krótki.

Suma:
A:3,5
B:6,5


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anitkaz dnia Pon 14:12, 19 Wrz 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 20:40, 07 Paź 2011    Temat postu:

Dobrz. Z gigantycznym poślizgiem zabiegany i zalatany hien zamyka wreszcie pojedynek.
Obiecał hien także sam ocenić, więc to niniejszym czyni.

Pomysł i oryginalność
A: 1,5
B: 1,5
Żadne nas nie urzekło, żadne nie wywarło nawet wrażenia. Pierwsze - obrzydliwe, drugie - jakieś takie... nieciekawe. Czy tylko nam Nigel Price kojarzył się uparcie z Lider Price?

Styl
A: 1,4
B: 1,6
W drugim styl wydał nam się lżejszy i lepiej przyswajalny.

Realizacja tematu – jeden punkt
A: 0,5
B: 0,5
Ciekawe, że w obu tekstach pojawia się coś na kształt "za siedmioma górami, za siedmioma lasami".

Ogólne wrażenie
A: 1,5
B: 1,5
Jeny, kompletnie nie wiemy, co napisać. Oba pozostawiły nas perfekcyjnie obojętnymi i żadnego nie zapamiętamy. Teksty nawet nie są jakieś słabe, tylko... nie wiemy. Niby niezłe, ale nas znudziły.

Razem:
A: 4,9
B: 5,1

________________________________________________

Zatem podsumowując:
Tekst A - 18,9
Tekst B - 21,1

Hm *przegląda skrzynkę, coby znaleźć informacje, który tekst jest czyj.* O, mam. Pojedynek wygrał zatem Laj-Laj, chociaż Pierre'owi niewiele do niego zabrakło.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Pią 20:40, 07 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin