Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Lill&Malaria Deicide


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:30, 16 Lip 2008    Temat postu: Lill&Malaria Deicide

Pojedynkują się: Lill&Malaria Deicide
Fandom: twórczość własna
Temat: co może się zrodzić z nudy powstałej podczas czekania na obiad w restauracji? - temat głęboki, szeroki i niewyczerpany.
Gatunek: obyczajówka z elementami absurdu
Warunki Dodatkowe: muszą się pojawić bilety autobusowe, wspólna twórczość dwóch przyjaciółek i mafia (najlepiej rosyjska)
Data: 19 lipca
Opiekun: Ayl (żeby osłodzić sobie życie)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:33, 16 Lip 2008    Temat postu:

TEKST "A"



STRZEŻ SIĘ KARETKI!

Cieć Josef wyszedł z wizawi,
O ścianę nim dupnęło
I jęknął: - Mejbi mnie się śni?
Mejbi dzys ys video?
- Kakoj widejo? Paszoł won!
Wtem z góry swoją fizys
Ukazał stary Carrington
Pytając: - Łot ys dzyzys?
A. Waligórski, „The Big Fight (bolszaja rozpierducha)”

– … I ten Rosjanin, czy też raczej Rosyjanin, sama rozumiesz, będzie tak naprawdę Polakiem – tłumaczyła energicznie Daria, wymachując górnymi kończynami na wszystkie strony. Wpadła właśnie w szał twórczy, a co za tym szło – musiała podzielić się z całym światem swoim genialnym pomysłem na powieść. Tym razem rzecz dotyczyła naszego rodaka w szeregach wschodniej mafii oraz paru jego zgoła absurdalnych przygód.
– Nie jest Polakiem, ten Rusek nie jest Polakiem – zanuciła smętnie towarzyszka Darii o wdzięcznym imieniu Joanna, garbiąc się i kuląc na swoim dość niewygodnym krześle. – Ile my będziemy jeszcze czekać? – zainteresowała się nagle nie na temat, ujrzawszy przemykającą dyskretnie kelnerkę. Kobieta, rozumiejąc powagę sytuacji, momentalnie ulotniła się z ogródka przylegającego do jednej z toruńskich restauracji. Joanna westchnęła, tęsknym wzrokiem obdarzając naleśnik konsumowany właśnie przez siedzącego przy sąsiednim stoliku chłopaka.
– Ty mnie w ogóle słuchasz? – zirytowała się tymczasem Daria, w głębi duszy przerażona, że cały jej wywód poszedł na marne.
– Teraz już nie – przyznała szczerze przyjaciółka, kiwając się na krześle. – Głodna jestem.
– Za pięć minut dostaną panie zamówione naleśniki! – oznajmił zza jej pleców radosny głos jednej z kelnerek. Joanna nieco się rozchmurzyła – wprawdzie jak Polak (tudzież Polka) głodny, to zły, jednak już sama świadomość, że upragniony obiad nadchodzi, działała leczniczo. Dziewczyna poprawiła się na siedzisku, po czym z błyskiem w oku zwróciła się do Darii:
– Ostatnie, co pamiętam z twojej wypowiedzi, to coś o jakiejś mafii, ale nie mam pojęcia, z czym to połączyć.
W myśl niepisanych praw przyjaźni, Daria z nieodgadnioną miną w wielkim skrócie opisała przyjaciółce zamysł swojej powieści. Opowiedziała o Rosjaninie, który był Polakiem, o Polaku, który okazał się Norwegiem i o dwóch konkurujących mafiach. W tym czasie od strony budynku zajmowanego przez przedsięwzięcie gastronomiczne o wdzięcznej nazwie „Manekin” zaczęły dobywać się smakowite zapachy. Pobudzona wonią naleśników Joanna wysłuchała, przemyślała, a nawet zrozumiała, zaś proces myślenia na czczo był u niej zgoła sensacją tudzież cudem.
– Dobra, przyjmijmy, że załapałam twój pomysł – oznajmiła wreszcie, zakładając sobie za ucho jasne włosy. – Nie rozumiem tylko, jaka w nim moja rola.
Piwne oczy Darii rozbłysły niczym gwiazdy. Dziewczyna niemal świeciła światłem własnym, gdy z radosnym uśmiechem na twarzy obwieszczała:
– Ty? Ty to napiszesz ze mną!
Wymówiła te słowa głosem tak triumfalnym, iż w tym momencie powinny były rozbrzmieć chóry anielskie, a siedzący w pobliżu kamienny Kopernik zejść z cokołu i pomknąć w stronę emitującej światłość niebiańskiej istoty, jaką z pewnością była Daria. Ona sama już słyszała bębny grzmiące na cześć przyszłych autorek bestselleru, widziała podrywające się do lotu białe ptactwo niesprecyzowanego gatunku, czuła nawet woń nagrody Nobla, choć oczywiście nie miała bladego pojęcia, czy to precjozum posiada w ogóle jakikolwiek zapach. Niebo w tamtej chwili posiadało barwę zwycięskiej purpury, a gwiazdy układały się w znak rychłej victorii. Jak przez grubą ścianę Daria słyszała głos przyjaciółki, oznajmiający z namaszczeniem…
– Ty chyba zwariowałaś!
Gwiazdy momentalnie zgasły, a chóry anielskie zostały brutalnie zastąpione przez muzykę prawie że elektroniczną, fundowaną im przez właściciela stojącego w pobliżu BMW. Jak to lubiło bywać, w kluczowym momencie całą wizję szlag trafił.
– Nie ma mowy – kontynuowała Joanna, jakby zupełnie nie zauważyła drastycznej zmiany na twarzy Darii. – Pytasz, dlaczego? – dodała, widząc, że przyjaciółka już otwiera usta. – Ano, choćby dlatego, że wszystko, co napiszę, się spełnia.
Daria już chciała zapytać, co takiego napisała Joanna, że jej słowo stało się ciałem, ale w porę zdołała ugryźć się w język. Z pewnością nie było to nic pozytywnego. Cóż bowiem może stworzyć osoba ubierająca się na czarno nawet w największe upały, hołubiąca swoje trampki w trupie czaszki i od dziecka obdarzona spojrzeniem szaleńca, który najchętniej ruszyłby z siekierą na miasto? Czasem lepiej tego nie wiedzieć.
– I dobrze – zaopiniowała niezrażona Daria. – Przynajmniej będzie wesoło.
Przyjaciółka roześmiała się, a był to śmiech mrożący krew w żyłach. Coś w rodzaju szatańskiego chichotu głównego czarnego charakteru pierwszej lepszej kreskówki. Kolczyki w uszach Joanny – też czaszki, nawiasem mówiąc – jeszcze dobrą chwilę fruwały na wszystkie strony.
– Będziesz żałować – oznajmiła najbardziej mrocznym, głębokim i zachrypniętym głosem, na jaki było ją stać. Daria jakoś nie przeraziła się tej groźby.
Mijały kolejne minuty, a zapowiedziany obiad wciąż nie nadchodził. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko że należy znaleźć sobie jakieś zajęcie, by zapomnieć o głodzie.
– Mam pomysł! – rozległ się triumfalny okrzyk, tak głośny, że Bogu ducha winne gołębie, skubiące dotąd ziarno na placu wokół ratusza, poderwały się do lotu. – Zacznijmy to pisać już teraz!
Joanna z miną sceptyka wywinęła młynka palcem wskazującym tuż nad lewym uchem.
– Na czym niby? – zainteresowała się uprzejmie, obrzucając podejrzliwym spojrzeniem zbyt dużą i zbyt żółtą torbę Darii, w której – na prywatne nieszczęście mniej uśmiechniętej z dwóch przyjaciółek – mogło się znajdować wszystko, także niezapisany notes, idealny do rozpoczęcia powieści.
Jakby zauważając wzrok Joanny, Daria sięgnęła do torby i poczęła w niej szperać. W chwilę później na stoliku pojawiały się po kolei: breloczek do kluczy – bez kluczy – w kształcie świni, karta biblioteczna, dwie paczki chusteczek higienicznych, rozpadający się telefon komórkowy, legitymacja szkolna, sześć skasowanych biletów oraz długopis opatrzony reklamą jakiegoś piwa. Wyzbywszy się zawartości wora stworzonego z pozszywanych kawałków różnych materiałów, zlustrowała uważnie rozłożone przedmioty, poszukując materiału, na którym dałoby się pisać. W pierwszym momencie jej wzrok padł na chusteczki, zaraz jednak zreflektowała się, że nie daj Boże, wytarłaby we fragment powieści nos – w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy ujawni się młodzieńcza skleroza tudzież zwyczajne roztrzepanie.
– Proponuję użyć biletów – podsunęła drwiąco Joanna, bujając się w najlepsze na krześle. – Bo i tak do czego innego już ci się nie przydadzą.
Daria przez moment wyglądała, jakby nie do końca dotarły do niej słowa przyjaciółki. Dopiero po kilkunastu sekundach względnej ciszy powietrze rozdarł okrzyk:
– Jesteś genialna!!!
Jeśli ktoś nie wytrzymał w tym momencie napięcia, to było to krzesło. Z hukiem runęło do tyłu, wraz z nim zaś tymczasowa właścicielka w osobie Joanny.

*

Był upalny, letni wieczór. Rosyjanin siedział w knajpie i trzecią godzinę czekał na naleśniki. Obsłudze „Manekina” nie spieszyło się jednak do realizacji zamówienia. Z nudów młodzieniec począł wystukiwać na blacie rytm znanego ongiś przeboju…
– Utknęłam – oznajmiła z żałością Joanna w przerwie między kęsami, odkładając na bok wściekle czerwony marker. Wiatr kołysał jej demonicznymi kolczykami.
– Co on tam mógł wystukiwać? – zamyśliła się Daria, ścierając dłonią dżem morelowy z podbródka. Jej rozważaniom nie sprzyjał bynajmniej monotonny stukot dochodzący od strony jednego z sąsiednich stolików. Co najbardziej zdumiewające, brzmiał dziwnie znajomo.
– Fy – odezwała się Joanna, przeżuwająca właśnie kawałek naleśnika – a fo nie jef fafem „Ły al we fempions”?
Daria nadstawiła ucha. Faktycznie, przyjaciółka miała trochę racji – wystukiwany rytm przypominał nieco niezapomniany przebój grupy Queen. Oczywiście, skojarzenie to nie było natychmiastowe, jednak nachodziło człowieka po pewnym czasie. Następny związek pchał się nieuprzejmie i nachalnie. Dla pewności – w końcu Joanna w pewnych kręgach uchodziła za czarownicę – Daria w oka mgnieniu przechwyciła bilet i swoim, niebieskim markerem naskrobała tuż za fragmentem zdania autorstwa przyjaciółki:
… „Do przodu, Polsko”. Albowiem Rosyjanin, wbrew nazwisku, był Polakiem.
– Patrz! – oderwała ją od tworzenia towarzyszka, niegrzecznie pokazując widelcem na sprawcę hałasu. Oto przy sąsiednim stole siedziało jasnowłose chłopię i w najlepsze stukało knykciem o blat. Niestety, po „czarach” Darii rytm nie zmienił się ani o jotę. Rozważając, jak nakłonić rzeczywistość do poddania się wytworom niebieskiego pisadła, dziewczyna na chwilę powróciła do kontemplowania biletu, zapominając na śmierć o stygnącym naleśniku.
Tymczasem do chłopięcia podeszła kelnerka o niezbyt zachęcającej fizjonomii – wyglądała bowiem jakby miała na twarzy bez mała pół sklepu z kosmetykami – i najwyraźniej coś mu tłumaczyła. On zaś zerkał na nią spode łba, ani na chwilę nie przestając postukiwać. Joanna przyglądała się nietypowej scence z nieskrywaną uciechą.
– Skandal! – wykrztusił wreszcie chłopak, wstając i nieomal przewracając znajdujący się przed nim stół. Daria oderwała się od obmyślania treści kolejnego zdania, zaś jej przyjaciółka nie spuszczała wzroku z młodzieńca, jednocześnie cały czas wpychając sobie do ust kawałki naleśnika.
– Tsi godzini ciekam na obiad! – darł się jasnowłosy klient, w jego głosie zaś dało się wyczuć wyraźny wschodni akcent. – A pani mi mówi, zie mam bić cierpliwi?!
Przyjaciółki zamarły w malowniczych pozach – Joanna z widelcem w połowie drogi między rozdziawionymi ustami a talerzem, zaś Daria z długopisem uniesionym niczym gotowy do zadania ciosu nóż. Dopiero po chwili pierwsza z nich huknęła basowym śmiechem, druga zaś skryła twarz w dłoniach, z wyrzutem informując blat:
– Przecież on miał być Polakiem!

*

Piwiarnia „U Szwejka” cieszyła się sporym zainteresowaniem zarówno ganiających po toruńskiej starówce turystów, jak i ludności miejscowej. Wszystko przez dogodne położenie tuż przy ratuszu oraz kryty „ogródek letni”, zaopatrzony w dwanaście telewizorów, transmitujących co tylko się gawiedzi podobało. W ostatnią sobotę czerwca, co powoli stawało się już tradycją, ów ogródek do ostatniego niemal stolika wypełniały rezerwacje, wszystkie na tę samą godzinę – punkt ósmą wieczorem. Powodem tego stanu rzeczy było nic innego jak żużlowa Grand Prix w Cardiff, którą transmitowała jedna z kodowanych stacji telewizyjnych, dostępnych tylko dla wybrańców losu. Kto nie mógł sobie pozwolić na dekoder wraz z ekskluzywnym pakietem kanałów, a chciał zobaczyć wielkie święto czarnego sportu, szukał miejsca, w którym w komfortowych warunkach można by pooglądać całe widowisko. W „Szwejku” było, co tu kryć, najlepiej – wygodne kanapy, przemiła obsługa i program zawodów za darmo. Na dodatek właściciel przybytku – zapalony żużlomaniak – doskonale rozumiał, że czasem zdarza się zasiedzieć z kumplami długo po transmisji, przy kielichu czegoś mocniejszego zastanawiając się nad przyczynami kolejnej porażki Polaków tudzież nad ślepotą sędziego – nie trzymał się zatem sztywno godzin zamknięcia, nierzadko pozwalając klienteli przesiadywać aż do świtu.
Daria wywodziła się z kibicowskiej rodziny, od pokoleń zakochanej w żużlu. Zapewne to właśnie ten czynnik zadecydował o wieczornym spotkaniu właśnie w piwiarni. W zgromadzeniu ogólnym uczestniczyli rodzice, wujek z dwójką dzieci płci obojga oraz dziadek. W ramach integracji do radosnej gromady okupującej największy stół w ogródku dokooptowano łypiącego ponuro draba, który był podobno przyjacielem właściciela, na dodatek zaś postawił na jednego z żużlowców całkiem sporą sumkę. Dla Darii zaś, by nie nudziła się zbytnio, znaleziono towarzystwo w postaci Joanny. Wprawdzie fanka czaszek delikatnie rzecz ujmując nie przepadała za sportami jakimikolwiek, jednak spotkanie ratowało ją od uczestnictwa w zlocie rodzinnym – i chyba tylko dlatego przyjęła zaproszenie.
– Piszemy? – uśmiechnęła się zawadiacko Daria, wyciągając z kieszeni plik biletów. Na części z nich widniały drobne, koślawe literki w dwóch kolorach. Joanna nie odpowiedziała, bez reszty pochłonięta czytaniem leżącego przed nią programu.
– Dajesz, Zdzichu, dajesz! – ryczał tymczasem drab, wymachując kończynami i nieomal strącając zamówioną przez Joannę gorącą czekoladę – która, nawiasem mówiąc, okazała się lodowata. Wykazując na ten fakt idealną obojętność, dziewczyna przysunęła się do Darii.
– Ty, ale tu nie ma żadnego Zdzicha – oznajmiła, kątem oka zerkając na program.
Przyjaciółka demonstracyjnie wzruszyła ramionami. Ponury drab wyglądał na zbyt pijanego, by przejmować się informacją tak nieistotną jak imiona poszczególnych zawodników.
– Dobra – skapitulowała Joanna po chwili względnego spokoju, zakłócanego wyłącznie przez drących się kibiców. – Na czym skończyłyśmy?
Daria posłała jej triumfalny uśmiech.

*

– Ustalmy fakty! – Bardziej roześmiana z przyjaciółek zaklaskała w dłonie. Poza wcieleniem mroku w osobie Joanny nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi – nic dziwnego, skoro na dwunastu ekranach jechali właśnie Polacy w liczbie sztuk aż trzech. – Mamy Rosyjanina, który de facto jest Polakiem i Polaka, który urodził się w Norwegii. Panowie uciekają karetką i…
– Właśnie to napisałaś – przerwała jej jakże uprzejmym tonem jedyna niezainteresowana żużlem osoba w towarzystwie. – Nie musisz się powtarzać. Uciekali karetką, to wiem… Za nimi zaś leciała… – Tu Joanna urwała na chwilę, co skrzętnie wykorzystał ponury drab, tym razem przysypiający z pustą butelką przytuloną do piersi.
– … grupa pseudokibiców – oznajmił tubalnym głosem, po czym zawył swoje ulubione – Dajesz, Zdzichu, dajesz!
– Grupa pseudokibiców – podchwyciła Daria. – Niezłe!
Za karetką biegł tłum pseudokibiców, zanotowała machinalnie Joanna, po czym przekazała bilet przyjaciółce.
– Albowiem Rosyjanin był… – Tym razem to Darii zabrakło słowa, nie mogła się bowiem zdecydować, jakiż to sport uprawiał główny bohater powieści. Odpadały wyłącznie dwie dyscypliny. W roli kierowcy bolidu Formuły 1 jakoś nie mogła go sobie wyobrazić, zaś snookerzysta nie był brany pod uwagę z tego względu, iż trudno było uzasadnić, dlaczego grupa fanatycznych chuliganów miałaby gonić spokojnego z definicji faceta z kijem prawie że bilardowym. – …sportowcem był – wybrnęła dyplomatycznie.
– Nie lubię sportu – zauważyła ponuro Joanna, z niepokojem spoglądając na draba, przechylającego się w jej stronę.
– To kim miał być? – zirytowała się Daria. – Aktorem? Aktor i pseudokibice, jasne… – prychnęła. Pochłonięta drwieniem z uwagi przyjaciółki, nie zauważyła, że Joanna zabrała jej bilet, beztrosko skreśliła ostatnie słowo, zamiast niego zaś wpisała ludzi w krzyżackich płaszczach i z toporami w dłoniach. Zaraz potem Panna Absolutnie Mroczna uniosła wzrok. To był zasadniczy błąd.
Za plastikowym oknem, w które zaopatrzona była przykrywająca ogródek płachta sunęła niewinnie karetka. Nie jechała wprawdzie na sygnale, jednak jej prędkość pozwalała mniemać, iż podąża z poważną misją do spełnienia.
– Dlaczego w krzyżackich płaszczach i dlaczego z toporami? – pytała Daria gdzieś poza obszarem świadomości Joanny. Jasnowłosa czarnowidzka całą uwagę skupiła na znikającej w oddali karetce.
– Płaszcze, bo to w końcu Toruń – odparła machinalnie, wciąż wpatrzona w scenę za oknem. Oto bowiem nie minęła nawet chwila, a w polu widzenia pojawiła się grupa ludzi w łopoczących na wietrze szatach. Każdy z nich trzymał w dłoni jeden z tych tandetnych, drewnianych toporów sprzedawanych w ramach pamiątek.
Chwileczkę! Toporów?
– Spełnia się! – jęknęła z przerażeniem Joanna, lecz jej słowa zagłuszył dochodzący zza okna okrzyk:
– Na Grunwald, rodacy!
– Ło matko i córko! – dorzuciła się do chóru Daria, najwyraźniej ujrzawszy rozgrywającą się na zewnątrz nietypową scenę. – Ty czarownico!
Joanna odwróciła się, posyłając przyjaciółce niewinne spojrzenie.
– Ostrzegałam – oznajmiła beztrosko, wzruszając ramionami. Jedno z nich trafiło niechcący opadającego na dziewczynę draba prosto w podbródek. Mężczyzna o gabarytach baobabu niemal natychmiast odchylił się ruchem wahadłowym, obdarzając swym jestestwem oparcie kanapy. Zadowolona z obrotu sprawy Joanna zręcznie przechwyciła bilet, po czym z pewnym odcieniem mściwej satysfakcji zaczęła pisać kolejne zdania:
Co było do przewidzenia, za niefortunnymi uciekinierami sunęli również członkowie obu mafii – zarówno tej rosyjskiej, jak i niesprecyzowanej narodowo. Uradowani zlokalizowaniem przestępców policjanci w radiowozie gnali tuż za mafiosami, nie zwracając uwagi na uskakujących z krzykiem przechodniów. Barwny korowód zaś zamykał pojazd MPO, który całkowicie przypadkowo znalazł się na toruńskiej starówce w najmniej po temu odpowiednim czasie.
– Liczysz, że się spełni? – zainteresowała się uprzejmie Daria, zaglądając Joannie przez ramię. Dziewczyna potrząsnęła radośnie głową, po czym zaprezentowała światu swój jakże mroczny – łamane przez złowieszczy – uśmiech.
– Przynajmniej będzie zabawnie – skwitowała. W tym samym momencie za oknem coś świsnęło, powodując nieziemski huk. Zgromadzona w „Szwejku” ludność na chwilę zamarła.
– Wot te na! – rozległo się od strony deptaka, zajmowanego teraz przez kilkunastu mężczyzn w ciemnych garniturach i kapeluszach rodem ze starych filmów gangsterskich.
– Ruskie! – potoczył się po ogródku głos, po czym wszyscy z wymalowanym na twarzy spokojem powrócili do oglądania pierwszego półfinału, w którym, rzecz jasna, nie jechał ani jeden Polak. Niestety, niedługo zaznali tej rozrywki, bowiem po chwili kolejny strzał przeszył powietrze. Pocisk musiał trafić w jakiś kabel, i to przypuszczalnie kabel szalenie istotny – momentalnie wysiadł prąd w całej okolicy. Przez chwilę gromada kibiców (oraz Daria z Joanną) siedziała cicho w egipskich niemal ciemnościach. Wszyscy w napięciu wyczekiwali trzeciego strzału.
Try to find my Milky Way…* – rozległo się nagle od strony draba. Pogrążony we śnie, nucił fragment piosenki, którą rozpoznała prawdopodobnie tylko Daria.
– A temu co? – zainteresowała się Joanna, z niechęcią odrywając wzrok od sylwetek mafiosów krążących po bruku i czyniących przy tym niemożebny hałas. – Śni, że zgubił batona?
Daria już chciała odpowiedzieć, że to kawałek francuskiego utworu z tegorocznej Eurowizji, jednak zamiast niej względną ciszę przerwał głos z oddali:
– Możecie się przymknąć? Nie widać, że tu trwa wojna gangów?
Na miejsce przypuszczalnej zbrodni podjechał tymczasem pojazd ze wszech miar przypominający radiowóz. Panowie w czerni byli jednak szybsi od funkcjonariuszy – w tempie rekordu świata w sprincie pomknęli w stronę otchłani, gdzie wcześniej znikła karetka. Niezrażony samochód w służbie policji ruszył za nimi, gawiedź zaś odetchnęła z ulgą. Niestety, pozostawał wciąż problem dwunastu niedziałających telewizorów, jak również świateł, które „dziwnym trafem” nie chciały się zapalić.
– Proszę o cierpliwość – ryczał właściciel, widząc wylewający się ze „Szwejka” tłum. – Wkrótce naprawimy usterkę!
Ludzie już nie słuchali. Grand Prix chwilowo na ekranach nie było, zapowiadająca się strzelanina została zduszona w zarodku, a jedyną godziwą rozrywkę stanowił przejeżdżający za oknem wóz należący do miejskiej oczyszczalni, znanej pod roboczym pseudonimem MPO. Dzięki świecącemu księżycowi można było nawet odczytać wspomniany skrót, wielkimi literami wypisany na boku pojazdu. Sporych gabarytów samochód nie zwrócił jednak należytej uwagi.
Joanna oraz Daria uparcie tkwiły na swoich miejscach, okrągłymi ze zdumienia oczami wpatrując się w pozostawione przez dwie mafie pobojowisko. Na widok pojazdu MPO ta pierwsza podskoczyła z uciechy.
– Spełnia się! – oznajmiła z nieskrywaną satysfakcją. Odpowiedziało jej tylko pochrapywanie draba, który korzystając z zamieszania stoczył się pod stół, wciąż obejmując butelkę.
Jakiś kwadrans później „Szwejk” powoli zaczął się ponownie zapełniać. Dwanaście telewizorów transmitowało bieg finałowy jak gdyby nigdy nic, drab siedział na kanapie, przytrzymywany przez właściciela, zaś Joanna i Daria wpadły w istny szał twórczy. Na znajdującym się przed nimi stoliku leżało jakieś dwadzieścia biletów przyciśniętych szklanką po „gorącej” czekoladzie. Wszystkie pokrywało drobne pismo w dwóch kolorach – niebieskim oraz czerwonym.
– Myślę, że to ty powinnaś napisać, że Rosyjanin się uratował – oznajmiła mentorskim tonem Daria. – Tylko twoja pisanina się sprawdza.
– Ale nie wiem, czy to ma jakiś sens. – Joanna z nutką melancholii popatrzyła przez okno. Samochód przedsiębiorstwa oczyszczania właśnie wracał. Z klapy, pod którą zazwyczaj wrzucało się śmieci, wystawał kawałek drewnianego topora.

*
– I jakie dopisałaś zakończenie?
Było słoneczne, majowe popołudnie roku pańskiego 2009. Pomimo otwartego na oścież okna, na korytarzu siedziby jednego z ogólnopolskich wydawnictw panował zaduch wprost nie do zniesienia. Ta niedogodność nie odstraszała jednak dwóch młodych dam oczekujących na przyjęcie przez jednego z redaktorów. Obie panie siedziały na niezbyt wygodnych krzesłach i konwersowały w najlepsze, jakby celowo ignorując wszelkie złośliwości ze strony pogody. U stóp przyszłych autorek prawdziwej, wydanej powieści spoczywała sporych rozmiarów walizka.
Joanna wzruszyła ramionami.
– Twoja propozycja wydawała mi się zbyt naiwna i przesłodzona – oświadczyła z zaskakującą szczerością. – Wymyśliłam, że tak naprawdę na czele rywalizujących mafii stały dwie przyjaciółki, córki gangsterskich rodów, które miały niesamowitą radochę z oglądania spektakularnej ucieczki Rosyjanina i Polaka. A oni… Cóż, dowiadują się o tym w ostatnim rozdziale, a w epilogu znajdują odpowiedzialne za cały ten cyrk kobiety i… – Wymownie przejechała palcem po gardle. Daria spojrzała na towarzyszkę z powątpiewaniem – przy tendencji do sprawdzania się, takie zakończenie było co najmniej niebezpieczne.
– No, nie patrz tak! – zirytowała się Joanna. – Napisałam to, pragnę przypomnieć, dwa miesiące temu. Dotąd się nie spełniło, więc widać moja twórczość straciła…
– Panie Joanna Marchlewska i Daria Świder – przerwał jej głos z biura. W otwartych drzwiach stał wysoki mężczyzna o siwiejących włosach i okularach pozbawionych dolnej części oprawki. Człowiek, w którego rękach leżał teraz los powieści przyjaciółek.
Chwilę później siedziały już w wygodnych fotelach, uważnie śledząc każdy ruch miłego pana z wydawnictwa.
– Nie rozumiem zupełnie – zaczął, opierając łokcie na swym rzeźbionym biurku – po co upierały się panie, żeby dostarczyć mi oryginał powieści. Już mówiłem, że nie widzę sensu w jej wydawaniu. Nie trafia w potrzeby rynku, rozumieją chyba panie?
– Ale to nie jest zwykła powieść! – przerwała mu odważnie Daria, powoli kładąc walizkę na świeżo wypolerowanym blacie. – Zresztą, niech pan sam zobaczy – dodała, otwierając czarny neseser.
Człowiek z wydawnictwa wstał, bezgranicznie zdumionym wzrokiem wpatrując się w zawartość walizy. Prawdę powiedziawszy, przywykł, że bogaci grafomani z aspiracjami próbują go przekupić, by pomógł w wydaniu takiego czy innego gniota. Tym razem jednak nie ujrzał łapówki. Neseser w całości wypełniony był biletami autobusowymi, w dodatku zapisanymi drobnym maczkiem w dwóch kolorach.
– I chcą panie powiedzieć, że…? – wyjąkał mężczyzna, z głuchym jękiem opadając na krzesło.
– Tak, to właśnie jest nasza powieść – oznajmiła z dumą milcząca dotąd Joanna.
Żadne z nich trojga nie zwróciło w tym momencie, co oczywiste, uwagi na rozgrywającą się za oknem scenę. Tymczasem spomiędzy gałęzi rosnących w pobliżu wydawnictwa drzew z cichym szelestem wyłoniły się lufy dwóch pistoletów…

*Sebastien Tellier, "Divine"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:35, 16 Lip 2008    Temat postu:

TEKST "B"



Natasza

Trzydziestostopniowy upał ogarnął Europę, a ja siedzę w pełnym słońcu i mam wrażenie, jakby roztopiona, płynna magma z wnętrza Ziemi spływała mi po włosach i ramionach. Słońce praży wściekle, wkręca mi w głowę rozgrzane do czerwoności śruby, a zadrzewiały gwint skrzypi, kłując uszy tym dźwiękiem. Przede mną świat faluje nad asfaltem, wyciskając łzy z moich oczu, próbujących uparcie widzieć cokolwiek mimo szalejącego z gorąca powietrza.
Wszystkie miejsca w środku są pozajmowane, jedyne, co zostało, to stoliki przed wejściem. Nie ma tu nawet parasoli, a lakier na krzesłach zdaje się na zmianę pękać z trzaskiem i roztapiać się.
Już nigdy więcej nie zdecyduję się na obiad w przydrożnej restauracji marnej jakości. Chciałabym stąd iść, ale w samochodzie upał jest podobny, a ja już zamówiłam obiad. I dostanę lody na deser, optymistycznie zakładając, że nie roztopią się, zanim ktokolwiek mi je przyniesie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę tempo, z jakim porusza się kelner.
Mam nadzieję, że Natasza ma w swoim domu klimatyzację, bo jeśli nie, to marny mój los.
Nie widziałam się z Nataszą od wielu lat, prawie nie pamiętam już, jak wygląda. Gdy próbuję z pamięci wygrzebać jej obraz, widzę dziesięcioletnią, pulchną dziewczynkę z czarnymi mysimi ogonkami, taką jak na zdjęciu z dzieciństwa. Ciekawa jestem, czy i ona ma to zdjęcie. Być może. Jeśli tak, to będziemy miały problem z rozpoznaniem się na ulicy, nie przypominam już tej małej, roześmianej siedmiolatki o jasnych loczkach.
Chociaż pewnie na tym wściekłym słońcu moje włosy wypłowieją do blondu. Nie zdziwiłabym się.
Wsuwam dłoń do torebki, szukając tego starego zdjęcia, na którym jesteśmy jako dzieci. Było za okładką grubego tomiszcza, tak jak je tam umieściłam. Nie żebym nosiła w torebce książki na co dzień, ale ta była wyjątkowa - w końcu to pierwsza powieść Nataszy, jej debiut.
Też trochę piszę, ale raczej do szuflady, nie czuję się na siłach wysyłać moich tworów do jakichkolwiek wydawnictw. Są zbyt niedoskonałe, nie mają tej siły rażenia, jaką chciałabym im dać. Nie potrafię wykorzystać mojej wiedzy w praktyce, a sukces zależy tylko od tego. Moja powieść musi mieć wpływ na ludzi, musi ich niewolić swoim rytmem i ukrytymi treściami. Powieść musi mieć idealny, hipnotyzujący rytm, a słowa muszą być odpowiednio dobrane, by tworzyć konkretne i proste przesłania, polecenia, by otumaniony, zahipnotyzowany czytelnik został pozbawiony woli i zdolności do samodecydowania.
W zasadzie może powinnam wtajemniczyć Nataszę w mój plan? Z jej umiejętnościami i z odrobiną mojej pomocy nasze książki mogłyby dokonać czegoś znacznie większego niż tylko zdobycie olbrzymiej sławy i popularności. Z Nataszą mogłabym zdobyć świat, pozbawiać ludzi ich możliwości samodzielnego myślenia, wtłaczać im do głów gotowe rozwiązania i poglądy. Mogłybyśmy nawet kazać się czcić i przekazać całą władzę nad światem nam dwóm.
To takie proste.
Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam?

***

Wciskam pedał gazu jak tylko mogę najmocniej. Jestem już w Warszawie, widzę po bokach drogi przedmieścia z warsztatami samochodowymi i niskimi domkami. Sprawia to wrażenie jak w małym mieście, które rozpaczliwie stara się dotrzymać kroku obecnym czasom. Nie chciałabym się tutaj znaleźć sama, ja, dziecko metropolii. Tak więc jadę przez te niesympatyczne przedmieścia na pełnym gazie. Muszę jak najszybciej dotrzeć do Nataszy i opowiedzieć jej, na czym polega mój plan.
Dzień powoli się kończy, a słońce, zmęczone dręczeniem nieszczęsnych mieszkańców Europy, powoli zsuwa się po nieboskłonie, by udać się na spoczynek. Upał jednak nadal doskwiera, sprawiając, że nie czuję się pewnie na szosie. Nie zwracam jednak na to uwagi, są rzeczy ważniejsze niż ewentualni piesi.
Nagle coś huknęło i dym buchnął spod maski.
Cholera. Coś mi się wydaje, że zapomniałam dolać płynu do chłodnicy.

***

Siedzę na umówionej ławce na dworcu PKS, w dłoni ściskam zużyty bilet autobusowy, drąc do palcami na coraz mniejsze kawałki. Rozglądam się, szukając kobiety, która sprawiałaby wrażenie zadowolonej, że mnie widzi.
Ławka pod moimi pośladkami jest rozgrzana i chociaż słońce powoli zachodzi, upał nadal sprawia, że nawet mózg się poci.
- Hanka! - ktoś klepie mnie po ramieniu, a ja odwracam się i patrzę na kobietę, po której najmniej bym się spodziewała, że jest Nataszą.
Jest niższa, niż mi się wydawało, mimo iż nadal ma czarne włosy, lśniące w słońcu przepięknie, i złociście ciemną karnację. Jej brązowe oczy spoglądają na mnie radośnie, usta układają się w piękny uśmiech, ukazujący duże przednie zęby. Jej brew wędruje wysoko na czoło, a ja nagle zdaję sobie sprawę, że gapię się na nią z otwartymi ustami. Zamykam je więc i pytam, wciąż nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia:
- Natasza?
- A któż by inny? - odpowiada pytaniem, po czym stwierdza: - Chodź do samochodu, musimy pojechać po twoje rzeczy i zawlec tego twojego gruchota do warsztatu.
Rusza w kierunku parkingu, zaś ja bezmyślnie idę za nią, wciąż ściskając w dłoni podarty bilet i torebkę.
Nadal nie mogę pojąć, jak ta piękna kobieta, kwintesencja dojrzałej urody, może być tą pulchną okularnicą, którą pamiętam, a którą była nadal, o ile pamiętam, w klasie maturalnej.
Rozstałyśmy się, kiedy pojechała na studia do Petersburga, a ja zostałam w Polsce, w kolejce po papier toaletowy, uczepiona wciąż maminej spódnicy. Pisałyśmy listy, żadna nie zawierając w nich nic, co mogłoby być ważne - bo kto wie, mogłabym w ten sposób pogrążyć siebie i moich przyjaciół, a do naszych drzwi pewnego dnia zapukałoby ZOMO, i wywiozło do swojego siedliska. A żadne z nas już by więcej nie wróciło.
W roku osiemdziesiątym dziewiątym, kiedy ja, dziewiętnastoletnia, z dumą poszłam na pierwsze wolne wybory, Natasza przestała pisać. Aż któregoś dnia znowu zaczęła, tym razem przesyłając nie list, nabazgrany na kiepskim papierze, ale schludnego maila.
- No chodź, nie guzdraj się - Natasza wyrywa mnie z zamyślenia, popędza, oglądając się za siebie i widząc, że jestem daleko w tyle. Zatrzymuje się i czeka, aż się z nią zrównam.
- Przepraszam za problem … - zaczęłam, ale ona tylko machnęła ręką.
- Daj spokój. W taki upał nic dziwnego, że ci samochód nawalił. Nie wiem tylko czemu się uparłaś, że będziesz czekać na dworcu.
- Wiesz… tak pomyślałam, że gdzieś tam na przedmieściach możesz mnie nie zauważyć, nie poznać, a tak to przynajmniej wiadomo… - spojrzałam na nią, wciąż nie mogąc się nadziwić przemianie, jaka w niej nastąpiła.
Mam nadzieję, że ta przemiana nie dotyczy jej systemu wartości, bo jeśli tak, to mój plan zdobycia władzy nad światem właśnie bierze w łeb.

***

Natasza wsuwa klucz do zamka drzwi antywłamaniowych i kilka razy go przekręca. Drzwi się otwierają, a ze środka emanuje przyjemny chłód i nieco mniej miły zapach, jaki czasami trzyma się w klimatyzowanych pomieszczeniach.
Przedpokój jest prawie pusty, stoi w nim tylko wieszak i niewielka skrzynka na buty. Obecnie też moja walizka, psując ogólnie biało-brązowy wystrój swoją jaskrawą niebieskością.
- Będziesz spać tutaj - zapowiada Natasza, otwierając drzwi do niedużej sypialni z kilkoma szafkami i biurkiem. - Chyba, że wolisz większy pokój.
- Nie, nie, może być.
- Zostaw te walizki na chwilę.
Posłusznie stawiam je na podłodze.
- Tutaj masz łazienkę, a tu jest kuchnia. - Zostaję wprowadzona do przestronnej kuchni o podłodze z beżowych kafelków, wchodzących na ściany i kończących się mniej więcej na wysokości mojego ramienia. Wyżej już jest tylko biała tapeta w bliżej nieokreślone wzorki, i tak w większości zakryta szafkami. Zaraz przed wejściem do przedpokoju stoi kuchenka, a na szafce obok niej jest wazon z kilkoma przywiędniętymi kwiatami. Lodówki nie ma.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci dieta wegetariańska? - pyta Natasza.
- Ty i wegetarianizm? - unoszę brwi ze zdziwieniem.
- Względy zdrowotne. - Moja dawna przyjaciółka krzywi się lekko, ale po chwili się rozpogadza i dodaje: - Jakbyś chciała coś zjeść, to wszystko jest tutaj. - Otwiera jedną z szafek stojących pod oknem, ujawniając tym samym miejsce zakonspirowania lodówki.
Skończywszy oprowadzać mnie po kuchni, pokazuje mi pokój dzienny, z telewizorem, naprzeciw którego stoją dwa fotele z wciśniętym między nie brązowym stolikiem. Tuż obok telewizora zaś są drzwi z mętną szybą, według słów Nataszy - jej sypialnia - zaś naprzeciw nich znajduje się wykonany z jasnego drewna regał z książkami.
Cały dom jest w jasnych, spokojnych kolorach, napawających optymizmem.
Siadamy na fotelach. Mamy dużo do omówienia, wiele lat do nadrobienia, a jeszcze więcej do dokonania. Wyciągam z torebki książkę i kładę na stole.
- Chcesz autograf? - pyta Natasza z błyskiem w oku.
- Oczywiście! - odpowiadam jej z uśmiechem, i, gdy ona bierze długopis i stwarza niewyraźnie napisaną dedykację na stronie tytułowej, pytam: - Nie myślałaś kiedyś, jak to by było mieć władzę nad światem?
- Cała Hanka! - Śmieje się, podnosząc na mnie wzrok na chwilę. - Tylko ci władza w głowie. Jak chciałabyś to osiągnąć? - pyta z ironią.
Patrzę przez chwilę w milczeniu, jak stawia zamaszysty podpis i zamyka książkę. Odgarnia włosy, sprawiające wrażenie grubych i ciężkich, solidnych i mocnych. Zazdroszczę jej, ja mam cienkie, słabe piórka, które z trudem udaje mi się utrzymać we względnej formie dzięki odżywkom na receptę, zapisanych przez dermatologa.
Otrząsam się z zamyślenia i zaczynam mówić, wprowadzać ją w mój plan. Staram się opisywać wszystko prosto, starannie i przystępnie, nie popadając w przesadę ani nie wrzucając długich dygresji. Staram się też, z miernym skutkiem, nie dać jej odczuć, jak wielki podziw mam dla niej. Mogłaby to wykorzystać, a to ja mam tutaj eksplorować ją, a nie ona mnie. Na szczęście jednak nie zwraca na to uwagi, patrzy na mnie z uwagą, podpierając twarz zadbaną, karmelową dłonią o ciemnoczerwonych paznokciach, a błysk szaleństwa w jej piwnych oczach staje się coraz bardziej widoczny.
Siedzi nieruchoma, zupełnie jakby jakaś zła czarownica zaklęła ją w kamień, nawet jeden włos nie opada jej na czoło, oczy wpatrują się cały czas we mnie, wiercąc mnie ciemnym, obłąkanym spojrzeniem, a ja czułam się tak, jakby wbijała we mnie igłę strzykawki i wpuszczała w żyły truciznę lub narkotyk. I tylko lekki uśmiech występuje na jej twarz, powoli niczym drapieżnik skradający się do nic nie podejrzewającej ofiary.
A ja dalej mówię monotonnym głosem, roztaczając przed nią wizję jej jako królowej świata, trzymającej w ręku wolę, odebraną ludziom za pomocą przemyślnie napisanej powieści.
Gdy kończę i milknę, wpatrując się w nią badawczo, stwierdza tylko:
- Wchodzę w to.
A jej uśmiech stracił ostatnie cechy normalności.

***

Siedzę przy stole i przysypiam, próbując czytać poranną gazetę. Co chwilę kiwam się niebezpiecznie zbliżając twarz do jajek sadzonych, patrzących na mnie wesoło z talerza. Pierwsza noc w nowym miejscu nigdy nie należała do przyjemnych, ale tutaj ledwo zasnęłam, po wielogodzinnym przewracaniu się z boku na bok, to przyszła Natasza i mnie obudziła głupim pytaniem, czy chcę iść pobiegać.
Nie chciałam, pobiegła więc sama. A jam wiedząc, że i tak nie zasnę, zrobiłam śniadanie i teraz z całych sił próbuję na nim nie usnąć. Teoretycznie mogłabym pójść do łazienki się wykąpać, umyć włosy i zrobić makijaż, ale nawet nie chce mi się na siebie patrzeć.
Ktoś z impetem wpada do mieszkania, a po chwili wchodzi do pokoju i klepie mnie po ramieniu. Omal nie wpadam w jajka sadzone, a błogą ciszę przerywa głos Nataszy:
- Nie siedź tak, idź się lepiej wykąp w zimnej wodzie. Musisz się rozbudzić, zaczynamy dziś pisać!
Ostatnie zdanie działa na mnie jak kubek kawy. Błyskawicznie wstaję i gnam do łazienki - podbijanie świata niestety wymaga formy. Zatrzaskuję za sobą drzwi, wyskakuję szybko ze wszystkich ubrań i wchodzę pod prysznic.
- Zrobię ci kawy - jeszcze woła Natasza, a ja puszczam wodę.
Lodowaty strumień zaczyna mi spływać po plecach i między piersiami. W pierwszej chwili wprawdzie mam ochotę aż pisnąć z zimna, ale opanowuję się - w końcu przyszła władczyni świata musi być silna - i powoli staram się przywyknąć. Myję włosy w jakimś ziołowym szamponie, pachnącym całkiem przyjemnie i rześko.
Już po chwili wychodzę, wszędzie zostawiając kałuże, gdyż zapomniałam ręcznika, a ubrania nie były w stanie pochłonąć całej wody. Wprawdzie otrzepałam włosy, ale nic to nie dało.
- Oj, Hanka, Hanka - stwierdza tylko Natasza, ale nie daje mi ręcznika ani nie każe sprzątać. Zdaje się tego nie zauważać, a w jej ciemnych oczach wciąż czai się ten szalony błysk, pojawiający się też w uśmiechu błąkającym się po ustach.
Przyjaciółka łapie mnie za rękę i ciągnie do swojej sypialni, gdzie siada na krześle przy biurku i włącza komputer. Rozglądam się po pokoju, jednak nie jest on różny od innych. Wszystkie meble są proste, eleganckie, w jasnobrązowym kolorze. Na łóżku pościel jest niezbyt starannie przykryta białym kocem, a na ścianach wisi kilka obrazków wykonanych zapewne ołówkiem albo węglem.
Komputer powoli się włącza, napełniając pokój cichym szumem.
A ona siedzi na krześle, spoglądając wyczekująco w monitor, z dłońmi trwającymi w gotowości nad klawiaturą, jak pająki czekające aż krążąca obok mucha wpadnie w sieć i będą mogły pognać się pożywić wciąż żywą ofiarą. Na tle białej ściany rzęsy Nataszy, idealnie czarne, wydają się być gęstsze i dłuższe niż zwykle.
- Hm, wiesz… nie sądzisz, że powinnam cię najpierw nauczyć zasad pisania? - pytam lekkim tonem, jakby było to pytanie czy koc jest z bawełny.
Natasza odwraca się i patrzy na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Nie wytrzymuję jej spojrzenia i spuszczam wzrok.
- Tak… tak, masz rację - stwierdza roztargniona i wstaje. I znów siada.
- Musimy mieć na początek pomysł, który posłuży za przykład.
- Jaki?
- Do tego trzeba dojść. Trzeba go dobrać do twojego stylu.
No i zaczynają się schody. Natasza przeciera swoją ciemną twarz dłońmi, odzyskuje zwykłą sobie maskę opanowanej kobiety, której nic nie jest w stanie zachwiać i mówi:
- Nie wypiłyśmy kawy. Po kawie łatwiej będzie myśleć.
Wychodzi, w przelocie pogłaskawszy lekko klamkę, jak to ma w zwyczaju od… odkąd właściwie pamiętam. Mi się jednak nie spieszy - muszę się wyciszyć i rozejrzeć po mieszkaniu w poszukiwaniu czegoś, co można wykorzystać.
Siadam więc po turecku na jej łóżku, opieram łokcie na kolanach. Przymykam oczy, starając się oddychać powoli i głęboko, przesadzam jednak i zaczyna mi się kręcić w głowie. Przy drugim podejściu jednak już mi się udaje. Oczyszczam umysł ze zbędnych myśli i uczuć, pozwalam mu odpocząć na chwilę. To naprawdę procentuje, takie dawanie mózgowi odetchnąć - tak krótko to trwa, a o ile sprawniej się później myśli.
Po chwili jestem już gotowa do konfrontacji z pomysłami. Wychodzę więc z pokoju i idę do kuchni, pomóc Nataszy z kawą. Będąc taką podnieconą naszym planem, raczej nie będzie zdolna do prawdziwej pracy. Muszę ją uspokoić, zanim zacznę ją uczyć. Obawiam się, że może minąć sporo czasu, zanim będziemy mogły wziąć świat we władanie. W końcu i książce trzeba będzie dać jakiś rok, zanim jej czar się rozprzestrzeni.
- Twoja torebka leży na szafce - informuje mnie przyjaciółka, gdy tylko wchodzę.
- Mam ją zabrać? - pytam.
- Niekoniecznie. - spogląda na mnie i zaczyna mnie obserwować, trzymając w karmelowej dłoni kubek z mocną, czarną kawą. Odpowiadam na jej spojrzenie, sięgając po torebkę, tylko o odcień ciemniejszą niż meble w tym domu. Źle jednak chwytam i wszystko się wysypuje na podłogę, w tym także i debiutancka książka Nataszy, robiąc sporo hałasu, a zza jej okładki wypada fotografia z dzieciństwa.
Kucam, żeby zebrać bałagan, jaki zrobiłam. Zbieram z podłogi klucze do mojego małego mieszkania, telefon komórkowy, stary, ale na nim się uczyłam pisać SMS-y, tomiszcze i zdjęcie. Problem sprawia tylko poszatkowany bilet autobusowy, jego doczesne szczątki, tak niegodnie przeze mnie potraktowane.
Na chwilę zamieram z kilkoma strzępkami papieru w dłoni.
Wspaniale. A więc rozwiązanie przyszło samo, bez potrzeby wysilania szarych komórek. Podnoszę wzrok i napotykam piwne spojrzenie Nataszy. Uśmiecham się chytrze, a w jej oczach znów błyszczy obłęd. I znika, ukryty gdzieś za maską szanowanej kobiety.

***

Siedzę z Nataszą przy komputerze i wykładam jej wszystko, co wiem na temat pisania. A ona słucha, chłonie informacje niczym wyjątkowo entuzjastyczna gąbka. Patrzy na mnie rozpalonym wzrokiem, zupełnie jak osoba głodzona przez tydzień patrzy na jedzenie. A ja wykładam wszystko starannie, zaczynając od najbardziej podstawowego zagadnienia rytmu, ukazując z przykładami całą istotę rytmiki, a ona słucha. I tylko czasami coś powtarza, by to sobie utrwalić.
I tak nam schodzi cały dzień, aż nadchodzi wieczór i nie jestem w stanie dłużej już mówić. Spragnione gardło odmawia współpracy, a żołądek głośno burczy w nadziei, że w końcu zwrócę uwagę na jego protesty przeciwko takiemu traktowaniu.
- Gdzie to wydamy? - pytam jeszcze Nataszę, a mój głos przypomina raczej dźwięk ścierania suchej bułki na panierkę do kotletów.
- Chyba u mojego ojca… wydaje moje książki, wyda i to - odpowiada, wzruszając ramionami. - Mnie zawdzięcza wszystko.
Zastanawiam się tylko, czy dobrym pomysłem jest wydawać naszą wspaniałą powieść w tym wydawnictwie. Jej nazwisko wprawdzie powinno podziałać jak magnes, ale rosyjska firma Mafia i s-ka nie cieszy się w Polsce wielkim poważaniem, zwłaszcza że należy do człowieka, który w zapałem budował socjalizm, a później umknął do Kaliningradu i tam się teraz ustawił. I teraz jest szefem tej rosyjskiej Mafii. I spółki zresztą też.
Niektórzy nawet twierdzą, że to coś więcej niż tylko nazwa, ale to chyba raczej plotki. Chociaż kto wie? Jedyne, co by mnie w takiej sytuacji dziwiło to to, że ojcu Nataszy chciałoby się zakładać grupę przestępczą, bo że chętnie by takiej przewodził, to wiadomo.

***

- Dużo zrobiłam błędów? - pyta Natasza, gdy wchodzę do pokoju dziennego i siadam na fotelu. Przesuwa w moją stronę filiżankę z herbatą z cytryną, której wprawdzie nie cierpi, ale przygotowuje dla mnie.
- Żadnego - odpowiadam. - Ale wyprodukowałaś tyle tekstu, że mnie oczy bolą od czytania. - Odwracam wzrok od telewizora, w którym leci jakiś film wojenny, którego oglądanie najwyraźniej Nataszy przerwałam.
- Naprawdę? - pyta z taką radością i dumą, że muszę się uśmiechnąć.
- Naprawdę. Żadnego - powtarzam i patrzę na nią. Sprawia teraz wrażenie kota, zadowolonego z pożartej właśnie myszy, wylegującego się na słońcu. Pewnie gdyby tym kotem faktycznie była, zaczęłaby mruczeć.
- Rytmika bez zarzutu? A ukryte rozkazy, są czytelne i łatwe do zrozumienia? - drąży, byle tylko dalej słuchać pochlebstw, które jej się w istocie należą.
- Rytmika dobra, polecenia bardzo klarowne, będą je spełniać jak roboty - śmieję się. - Bylebyś tylko tak napisała całość.
- Będę się starać. W końcu to nie byle co!
Milkniemy na chwilę, ona wyłącza telewizor, straciwszy zupełnie zainteresowanie dla filmu, w którym właśnie Wietnamczycy strzelali do prawych i dzielnych amerykańskich żołnierzy. Nie wiem dlaczego tak zatwardziała entuzjastka Wschodu ogląda te wszystkie porażająco głupie filmidła.
- Masz dzieci? - pyta.
- Nie - odpowiadam krótko i spoglądam w okno.
- Szkoda, nie będzie komu zostawić naszego dziedzictwa… a tron mógłby być dziedziczny.
- A ty nie masz? - tym razem ja pytam, na chwilę spoglądając na nią.
- Nie. Nie wyszłam nigdy za mąż, to i dzieci nie posiadam - odparła niby lekko, ale wyczułam w jej głosie pewien smutek.
- Zawsze możesz zaadoptować.
- Ale wychowywać sama?
- Będziemy przecież we dwie rządzić światem. Skoro z tym sobie poradzimy, to chyba z wychowaniem dzieciaka też damy radę - mówię z nadzieją, że zrozumie aluzję i spoglądam znów w okno.
- Pomyślę o tym, jak już będą królową Nataszą I Piękną - chichocze jak młoda dziewczyna i po chwili dopowiada: - A ty mogłabyś być królową Hanną I Mądrą.
- Dlaczego ty masz być tą piękną? - śmieję się, chociaż w duchu zgadzam się z takim przydziałem przydomków.
Znów milkniemy, a ja zwijam się w kłębek na fotelu.
- Pierwsza zmiana jaką wprowadzę to będzie legalizacja na całym świecie związków partnerskich - stwierdza Natasza z przekonaniem. - Idę spać. - Wstaje i idzie do sypialni, a po chwili słyszę ciche stukanie w klawiaturę. Znów będę musiała ją upominać, że w ten sposób się raczej nie śpi.

***

- Nie, nie. Źle, burzysz tym słowem rytm Widzisz? Trzeba zmienić cały szyk zdania, inaczej nie da rady.
Siedzę obok Nataszy, wiercąc się na niemożliwie twardym krześle, i patrzę jej przez ramię, kontrolując pisanie. Sama nigdy nie byłam w stanie doprowadzić własnego tekstu do ideału, ale ona ma do tego po prostu talent. W Wordzie jest już piętnaście nowych stron i tylko jedno zachwianie rytmu. A polecenia dla omotanego czytelnika, ukryte w tekście, wychodzą z niego z takim urokiem, jakiego nigdy nie potrafiłam nadać swoim opowiastkom.
Natasza stuka palcami w klawiaturę z tempem godnym karabinu maszynowego, co chwilę podnosi głowę, by spojrzeć na ekran i skontrolować, czy nie wdała się jakaś literówka, i znów patrzy w dół i uderza mocno palcami w klawisze.
- Tak dobrze? - pyta po chwili, a ja patrzę, co napisała.
- Wspaniale - mówię i uśmiecham się z satysfakcją.
- Nikt nie będzie nic podejrzewał? - Spogląda na mnie niespokojnie.
- Ale co?
- No, że tekst jest taki… dziwny.
- Coś ty. Zahipnotyzuje ich i nie będą nawet zwracali uwagi na wtórność pomysłu. - Klepię ją po ramieniu, zachęcając do dalszego pisania. Ona zwraca znów wzrok w stronę ekranu, ale nadal jest niepewna. Zagryza wargę i porusza niespokojnie palcami.
- A jeśli ktoś jeszcze wie, jak to wszystko działa? - pyta.
- Nie sądzę… a nawet jeśli, to przecież damy sobie z nim radę. Poprosisz ojca, żeby posłał kilku ludzi i będzie okej.
Wydaje się być przekonana, bo znów zabiera się do pisania, stuka palcami w klawiaturę w zawrotnym tempie i tworzy, buduje naszą przyszłość. Jedyną moją rolą tutaj będzie walczyć z jej artystycznymi zapędami - one są w stanie zakłócić wszystko i jednym słowem zepsuć całą robotę. Właśnie dlatego sama nie potrafię trzymać się zasad i mi nic nie wychodzi.
Ale gdyby nie ja, nawet znając teorię, Natasza nie mogłaby stworzyć arcydzieła. Musiałaby długo próbować, zanim udało by jej się napisać coś idealnie, bo pomysł też się liczy. To właśnie pomysł i dobór odpowiednich do opowieści słów sprawi, że przy tłumaczeniu na inne języki można będzie się dało zachować zniewalający czar książki. Dzięki doskonałemu opanowaniu rytmiki wyrazowej mogłam jej podsunąć tą najlepszą, najprostszą ideę do zrealizowania. Tyle już było różnych myślących przedmiotów, obserwujących świat ludzi, ale to najlepszy temat, a powtarzanie słowa "bilet" pomaga utrzymać rytm jak mało co.
Przerażenie mnie bierze, gdy myślę, że mogłabym na to nie wpaść, gdybym wyrzuciła tamte strzępki z torebki. Kto by się spodziewał, że taka mała, niepozorna rzecz może nam zapewnić władzę nad światem.

***

Świętujemy napisanie książki, sącząc wino z kieliszków na wysokiej nóżce, siedząc u Nataszy na łóżku. Świeca na biurku i komodzie tworzyłyby nastrój, gdyby nie jasne światło monitora oświetlające cały pokój. Z głośników leci piosenka, bliżej mi nieznana, chociaż ten zespół zdaje się już kilka razy słyszałam u Nataszy. Miły, jedwabisty głos wokalistki wypełnia pomieszczenie angielskimi wyrazami.
She says I'm crazy
I said oh really?
I'm gonna jump on you on the bed

Z kieliszkiem wina w dłoni, pełna niepokoju, spoglądam na Nataszę, szukając u niej otuchy. Wyczekiwana zmiana, na którą pracowałam tyle lat, staje się po raz pierwszy bliska spełnienia, a ja po raz pierwszy zdaję sobie sprawę, że to będzie doświadczenie całkowicie odmienne od wszystkiego, co dotąd przeżyłam. Natasza jednak zdaje się tym nie przejmować, w spokoju rozplata włosy z grzecznego koka, potrząsa nimi, by się ułożyły i odkłada spinki na biurko. Chciałabym podzielać jej obłąkańczy spokój, chciałabym, by i dla mnie zbliżająca się olbrzymia władza była czymś tak oczywistym jak dla niej.
I'm caught in an ice storm
caught in your eyes
I'm losing my mind
I'm winning you

Natasza patrzy mi w oczy, a jej wzrok pełen jest swoistego rodzaju szaleństwa, które na początku nieco mnie przerażało, a do którego z czasem przywykłam. Nie mogę wytrzymać jej spojrzenia, przenoszę więc wzrok na ekran monitora, świecący bladoniebieskim światłem. Widzę mail od wydawnictwa Mafia i s-ka, napisany oczywiście po rosyjsku. Jeszcze piętnaście minut temu z bijącym sercem słuchałam, jak Natasza tłumaczy mi treść wiadomości w sposób bardzo zwięzły i treściwy: "ojciec zgadza się, wydadzą to!".
I just want pleasure
I just want heaven
I just want you tonight, tonight!
cuz this is going somewhere
feels like forever
can I bite your hands, your neck, alright?

Czuję rękę Nataszy na szyi, karmelowe palce wsuwają się pod bluzkę. Krew mi się rozgrzewa jakby ktoś nagle mi wlał w żyły wrzątek. Wypijam jeszcze jeden łyk wina i odstawiam kieliszek na podłogę.

***

Stoimy przed księgarnią, Natasza trzyma mnie za rękę, ściskając moje palce w żelaznym uścisku, aż pierścionek, który od niej dostałam, wrzyna mi się w skórę. Z dumą spoglądamy na wystawę, gdzie stoi kilkadziesiąt książek o różnych tytułach i barwnych okładkach, tworzących razem wrażenie pstrokatej spódnicy jakiejś Cyganki. W środku stoi ta jedyna, najważniejsza powieść. Duża, błyszcząca czcionka głosi tytuł - "Bileteria", a ponad tym widać nasze nazwiska - Nataszy i moje. Na samym dole, pod abstrakcyjnym obrazkiem można dostrzec napis "Mafia i s-ka".
Nie mogę się napatrzeć na nasze wspólne dzieło. Aż trudno mi uwierzyć, że dziś jest ten dzień, kiedy pierwszy raz zawitało do księgarni, kiedy zacznie nas wynosić ponad zwykłych śmiertelników. Kampania reklamowa oczywiście trwa już od paru tygodni, pozwoli może nieco skrócić czas oczekiwania na ostateczny efekt.
Spoglądam na Nataszę, nie mogąc ukryć dumy, jaka we mnie rośnie. Moja przyjaciółka jednak chyba straciła kontakt z rzeczywistością. Jej czarne włosy były w nieładzie, targane przez wiatr, nadawały jej raczej wygląd czarownicy niż poważanej pisarki. A oczy, te jej ciemne, piwne oczy całkowicie zatraciwszy normalny wyraz, drapieżnym wzrokiem wpatrywały się w błyszczące litery na okładce.
I chyba ma rację. Do mnie jeszcze nie do końca dotarło. Tak czy inaczej myślę sobie, stary, znany nam świat się kończy, zaczyna się nowa era, nasza era.
Drżyjcie, niewierni. Oto nadchodzi dzień prawdy.
Warszawa, 21 grudnia 2012 r.


Piosenka wykorzystana w opowiadaniu to "Send me you" The Butchies


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:25, 17 Lip 2008    Temat postu:

Aj, aj, anonimowość znowu w las? Buu...

Pomysł
A: 1,5
B: 1,5

Po przeczytaniu tekstu A byłam święcie przekonana, że to on dostanie więcej punktów, ale przeszłam do B no i... cóż, okazało się, że i on ma ciekawy pomysł. Oba zresztą są trochę dziwne - i może właśnie dlatego mi się podobały.
(Choć nie mam pojęcia, jak można zdobyć władzę nad światem przy pomocy książki, no ale)

Styl
A: 1,5
B: 1,5

Bardzo różne - i oba dobre. Co mogę więcej powiedzieć?

Realizacja tematu
A: 0,5
B: 0,5

O ile się nie mylę, w obu zrealizowany.

Ogólne wrażenie:

A: 2
B: 1

Zarówno A jak i B mi się podobały, ale jednak "Strzeż się karetki" odrobinę bardziej. Zresztą akurat potrzebowałam takiej lekkiej komedii, a w tekście B wciąż nie mogę zrozumieć o co chodziło z tym rytmem i przejmowaniem władzy... to tak na serio, czy też one po prostu oszalały?

Ogółem:
A: 5,5
B: 4,5

Przyznaję, że miałam pewien kłopot z rozdzieleniem punktów, zwłaszcza że teksty na pewno trzymają poziom. Zdecydowanie się nie zawiodłam. Więcej takich pojedynków! Gratuluję obu autorkom.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Czw 11:26, 17 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Yen
Gołębie Pióro


Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza drzwi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:36, 18 Lip 2008    Temat postu:

No cóż. Ale idea jest szlachetna. Na początku byłam pewna, że nie będę wiedzieć czyj tekst jest czyj. Ta…

Pomysł
A: 1,5
B: 1,5

I tu i tu świetny. Zupełnie absurdalny i ciekawy.

Styl:
A: 1,5
B: 1,5

No, jak wyżej. Tylko pozazdrościć.

Realizacja tematu:
A: 0,53
B: 0,47

Inaczej chyba nie mogę. Czytając oba teksty, po prostu odniosłam wrażenie, że w tekście A wszystkie warunki zostały spełnione nieco dokładniej i wyraźniej, chociaż tekstowi B także niczego nie brakuje.

Ogólne wrażenie:
A: 1,7
B: 1,3

No więc tak. „Natasza” jest opowiadaniem pełnym niesamowitego klimatu. Kryje w sobie coś bardzo dziwnego i bardzo magicznego, chociaż to „coś” nie należy do owych „cosiów”, które wychwytuje się od razu, od niechcenia. I za to duży plus.
Natomiast czytając „Strzeż się karetki” spadłam z krzesła. I to nie raz. Moja podłoga już nigdy nie będzie taka sama i tak dalej. To opowiadanie ma w sobie tyle humoru i lekkości, że nastrój poprawił mi się do końca dnia. Uwielbiam takie historyjki. Przypomina mi się cytat z „Biednego Oskara” pani Bojarskiej: „Czy można napisać bańkę mydlaną?”. Jeśli tak, to jest właśnie ona. A ja uwielbiam bańki mydlane.

Ogółem:
A: 5,23
B: 4,77

Oba teksty to kawał świetnej literackiej roboty. Przyłączam się do gratulacji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Yen dnia Pią 17:38, 18 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Miya
Jawny Koszmar


Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze światów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:49, 19 Lip 2008    Temat postu:

Ajjj, trudne zadanie, trudne...

Pomysł:
A - 1,5
B - 1,5
Bo jakżeby inaczej? Obie autorki wykorzystały temat bardzo odmiennie i ciekawie, o!

Styl:
A - 1,5
B - 1,5
Bez zarzutów. To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe...

Realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5
Zrealizowano!

Ogólne wrażenie:
... <trzęsą jej się łapy>
A - 1,5
B - 1,5
A niech im będzie! Wahałam się tu mocno, bo B jest dziwne, bardzo dziwne i gdybym nie miała w tej chwili nastroju na takie opały, mogłoby dostać mniej. Ale oceniam dzisiaj, a nie przedwczoraj XD Za to A ma plusa za bycie szurniętą komedyją i jeszcze większego za ciekawe wykorzystanie biletów :>

Ogółem:
A - 5
B - 5
Buhaha.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:01, 08 Sie 2008    Temat postu:

Nadeszła wiekopomna chwila!
*tłum szemrze i marudzi, dając do zrozumienia, że kompletnie nic nie słyszy*
Nadeszła wiekopomna chwila mówię!
*szemrze, szemrze, szemrze*
Wiedziałam, że mikrofony są po to, żeby ich używać... no nic, mniejsza z tym. Drodzy państwo, nadeszła wiekopomna chwila, ostatni z (jak dotąd) czynnych i możliwych do ocenienia pojedynków zostaje uroczyście zamknięty.
Punkty podliczyłam.
Co prawda w pierwszej chwili uciekły mi gdzieś dwie setne, ale to dlatego, że ułamki ciężko się dodaje na palcach. Był taki, co próbował, ale...
...punktacja końcowa prezentuje się następująco:

"Strzeż się karetki!" - 15, 73
"Natasza" - 13,27

Co oznacza, że tym razem zwyciężczynią w tym wyrównanym starciu została LILL!

Gratulacje!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Pią 22:02, 08 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin