Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Mad Len&Monika


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:33, 27 Cze 2008    Temat postu: Mad Len&Monika

Pojedynkujący się: Mad Len&Monika
Fandom: twórczość własna
Temat: Władca Ciemności
Tytuł: dowolny
Gatunek: Fantasy
Warunki Dodatkowe: Ma się pojawić wojowniczka i odświętoszone elfy, czyli złe elfy na służbie Władcy Ciemności. Dozwolone (choć niekonieczne) są brutalne, drastyczne sceny.
Data: 27 czerwca
Opiekun: Mad Len


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Pią 13:25, 27 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:34, 27 Cze 2008    Temat postu:

Tekst A

Sen


- Zabierz ode mnie łapy, ty wstrętna, śmierdząca kupo kompostu! Kiedy ty ostatnio myłeś ręce?! Fuj! Idź się natychmiast wykąp i dopiero potem możesz wrócić!
Niziutka, jasnowłosa panna z obrzydzeniem wytarła ręce o spodnie i obrzuciła elfa spojrzeniem pełnym odrazy. Aen’nuthin po raz pierwszy w swoim życiu poczuł się naprawdę zakłopotany i przyszło mu do głowy, że istotnie plamy krwi na ubraniu nie sprały się do końca, a kąpiel raz w miesiącu to chyba jednak odrobinę za rzadko.
Z niepewną miną cofnął się o krok i potarł oko, dookoła którego już zaczęła pomalutku pojawiać się opuchlizna. Mała diablica była nie tylko niesamowicie szybka, ale miała cios, którego nie powstydziłby się mężczyzna mający dwa metry wzrostu i dwieście kilo wagi. Aen’nuthin jeszcze bardziej zakłopotany, nie wiedząc co zrobić z brudnymi rękoma, wepchnął je do kieszeni.
- Panienko Senelan, panienki ojciec… - zaczął, ale zanim zdążył dokończyć, coś śmignęło w powietrzu z niesamowitą prędkością i trafiło go prosto w nos.
- Kiedy rozmawiasz z damą, nie trzymaj rąk w kieszeniach - poinstruowała go dziewczynka, uważnie przyglądając się swojej dłoni. Zmarszczyła nosek i jęknęła cicho. - Przez ciebie złamałam paznokieć! Popatrz!
Podetknęła bladą, drobniutką rączkę tuż przed pokrwawiony nos elfa. Istotnie, jeden
z paznokci był złamany. Aen’nuthin pobladł, choć nie było tego widać pod krwią, spływającą z jego twarzy.
Senelan, wyglądająca jak absolutnie niegroźna, słodka nastolatka, była w rzeczywistości istnym huraganem zniszczenia, okrutnym potworem w dziecięcym przebraniu, bronią o masowej sile rażenia. Malutka wojowniczka była także największym utrapieniem dla swojego ojca - Władcy Ciemności, Mroku, Śmierci, Cienia, Półcienia, Braku Światła i czego tam jeszcze.
Bo córki złych i mrocznych drani nie powinny ubierać się w różowe sukienki, wiązać włosów czerwoną kokardką i uczyć się tańca w balecie. Nie powinny zabraniać ojcom palić ludzi na stosach („Tato! Wiesz, jak to wpływa na przyrodę?! Niszczysz lasy i przyspieszasz efekt cieplarniany!”), być posiadaczkami trzech uczonych szczurów, z którymi ucinały sobie długie konwersacje oraz udzielały im lekcji pisania(„Na litość bogów, starczy, że te wstrętne elfy nie umieją się poprawnie podpisać, wy macie więc znać cały alfabet! Że jesteście szczurami? I co z tego!?”), i zmuszać swego biednego rodzica do wzniesienia miłej, słonecznej willi, zamiast ogromnego i ponurego zamku („Pomyśl, tatku ile zaoszczędzimy na ogrzewaniu!”).
Senelan robiła to wszystko i jeszcze więcej.
Na przykład masakrowała elfich podwładnych ojca, jeśli deptali kwiaty w ogrodzie, torturowali kogoś po dwudziestej drugiej lub ośmielali się skrzywdzić jakiekolwiek zwierzątko. Aen’nuthin służył Władcy Ciemności dopiero od kilku dni, ale zdążył już nasłuchać się wielu opowieści o jedynej spadkobierczyni Imperium Mroku i jej poglądów na dręczenie takich gatunków zagrożonych jak bazyliszki, albo niszczenie trawnika. Nie wierzył w nie. Do tej pory oczywiście.
- Proszę o wybaczenie - szepnął elf, kłaniając się nisko.
A wszystko miało być tak pięknie! Miał służyć mrocznemu imperatorowi, grabić, mordować, niszczyć i palić! Tymczasem wyglądało na to, że choć Władca Ciemności spowity od stóp do głów w czarne szaty jest straszny, to jego dziecię w różowej sukience i dwóch kucykach jest sto razy groźniejsze. I zmusza wszystkich dookoła aby dbali o przyrodę i higienę osobistą.
- Wybaczam - stwierdziła łaskawie Senelan. - Ale żeby mi to było ostatni raz! No to co z moim ojcem?
- Rozkazał… chciał się z tobą zobaczyć, panienko.
- Trzeba było tak od razu - oznajmiła wesoło i znów wytarła dłoń o spodnie. Została na nich plama krwi. - Wiesz, chyba nie złamałam ci nosa, ale i tak wygląda to paskudnie. Na twoim miejscu poszłabym do medyka.
Uśmiechnęła się radośnie i w podskokach ruszyła w kierunku Sali Tronowej, gdzie zwykle o tej porze przebywał Władca Ciemności. Przez chwilę naprawdę trudno było uwierzyć w to, że ta słodka dziewczynka jest groźną wojowniczką, o zaiste zabójczym prawym sierpowym.
Ale tylko przez chwilę.

***

- Obie ręce i noga.
- Eee, bez przesady. Prawa ręka i pokiereszowana twarz.
- Złamany nos i podbite oko.
- Żartujesz chyba? Tylko? Złamany nos, kilka siniaków i połamane ręce.
Si’thel był najbardziej niepozornym wśród elfich wojowników Władcy Ciemności. Z łuku nie potrafił trafić nawet krowy stojącej od niego w odległości pięciu kroków, w posługiwaniu się bronią białą był ledwo przeciętny, a w walce na pięści nie radził sobie zupełnie. Miał jednak jedną, niezaprzeczalną zaletę, która bardzo rzadko pojawiała się wśród jego współbraci: niesamowity spryt. Dlatego też w krótkim czasie odkrył, że choć Senelan należy omijać szerokim łukiem, to można na niej zbić majątek znacznie większy niż na grabieniu pobliskich wiosek.
- Obstawiamy, obstawiamy… to już ostatnie zakłady, zaraz kończymy! - oznajmił wesołym głosem i zgarnął stosik srebrnych i brązowych monet.
Zabawa w „Zgadnij - jak - urządzi - go - Diabliczka” była jedną z ulubionych rozrywek elfów tuż obok wzajemnego okładania się pięściami i zastraszania wieśniaków. Na ich ukochaną rozrywkę, czyli tortury Senelan położyła tabu. Podobno dlatego, że wrzaski więźniów nie dawały jej spać, poza tym były jeszcze względy higieniczne. Nie bardzo wiedzieli, co właściwie przez to rozumie, ale woleli nie pytać. Słowo „higiena” wydawało im się w pewien sposób przerażające.
- Uwaga! Idzie!
Wszyscy obecni zamilkli, a dwadzieścia trzy pary oczu zwróciły się w stronę drzwi. Dźwięk kroków stawał się coraz wyraźniejszy.
Ktoś kichnął cicho i natychmiast został obrzucony kilkoma morderczymi spojrzeniami. Po twarzy jednego z elfów spłynęła kropelka potu. Inny w napięciu przygryzał wargę.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wparował Aen’nuthin z pokrwawioną twarzą
i ciemną obwódką dookoła lewego oka. W pomieszczeniu dało się słyszeć kilka jęków zawodu, parę przekleństwa, a także triumfalny okrzyk „Tak, tak, tak!” elfa, który tego dnia właściwie przewidział obrażenia. Z szerokim uśmiechem na poznaczonej bliznami twarzy wyciągnął ręce w stronę Si’thela, żądając wypłaty wygranej.
- Tyko tyle?! A ja musiałem spędzić dwa dni u medyka! - mruknął poirytowany, ciemnowłosy mężczyzna, siedzący w kącie. Tego dnia obstawił, że młodziak wróci z połamanymi rękoma
i stracił dziesięć srebrnych monet.
- Na demony! Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł?! - warknął Aen’nuthin, obrzucając obecnych wściekłym spojrzeniem.
- Ostrzegaliśmy. Nie wierzyłeś - odparł Misenan, najbardziej rosły z całej bandy, który swojego czasu musiał szukać cyrulika, aby usunął mu resztki po dwóch zębach, wybitych przez Senelan.
- Tak?! Ale kto niby powiedział, że mam natychmiast iść i zawlec tą małą do Władcy Ciemności?
- Zrozumiałeś mnie zbyt dosłownie - Misenan wyszczerzył w uśmiechu zęby, które jeszcze mu pozostały i odwrócił się do towarzyszy, z którymi przed chwilą grał w karty.
- A jak miałem zrozumieć słowo „zawlec”? - wysyczał zmaltretowany elf, opadając na pierwsze lepsze krzesło i ścierając rękawem krew z twarzy.
Zawlec! Czyli walnąć w głowę, przerzucić przez ramię i zanieść we wskazane miejsce! Czy tutaj zawlec oznaczało poprosić, torturować - dać komuś cukierka, a pobić - pogłaskać po główce?!
Nie tego się spodziewał po służbie na dworze Władcy Ciemności. Zdecydowanie.
- Nie złość się, stary! - Si’thela walnął go po przyjacielsku w plecy. - Od pięciu lat każdy z nowych przez to przechodzi… taki chrzest bojowy, rozumiesz. Jak tylko ktoś się zaciągnie, przy pierwszej okazji wysyłamy go do Diabliczki…
- Teraz jesteś jednym z nas - poinformował go młody elf, o dziewczęcej urodzie, zeszpeconej nieco jedynie przez garb na nosie, prawdopodobnie pamiątkę po jego złamaniu. Właśnie na nos zresztą teraz wskazał palcem. - Widzisz? Połamała mi go w dwóch miejscach, kiedy chciałem skręcić kark jej szczurowi.
- I tak miał szczęście, że go od razu nie zabiła za tego szczura. Oberwaliśmy od tej małej więcej razy niż od wszystkich wojsk naszych sąsiadów - potwierdził Misenan, rozdając karty. - Zresztą już mówiliśmy, ale nie wierzyłeś.
Aen’nuthin przeklął własną głupotę i niedowiarstwo. Gdyby dał się przekonać, że te wszystkie opowieści są prawdziwe, a nowi koledzy nie usiłują go po prostu nabrać, nie próbowałby zawlec Senelan przed oblicze Władcy Ciemności. Od razu bardzo grzecznie by o to poprosił i zaoszczędził sobie przykrych i bolesnych wspomnień.
- Zaraz… od pięciu lat? To ile do licha ona ma teraz?!
- Hm… będzie chyba z dziesiąty rok? Nie marudź, chłopie, tylko dziękuj wszystkim bogom, żeś nie miał okazji spotkać jej matki.

***

Bycie Władcą Ciemności z pewnością miało swoje zalety.
Niestety - wbrew temu, co myślała sobie większa część ludzkości, nie było to zajęcie pozbawione wad. Bo na przykład miało się te wspaniałe, czarne szaty, bez wątpienia dodające powagi i budujące nastrój grozy, ale czy ktoś kiedyś zastanawiał się, jak trudno jest w nich wytrzymać w słoneczny dzień? Owszem, kamienny tron prezentował się imponująco, ale na wszystkich bogów, jeśli człowiek posiedział na nim dłużej, czuł chyba każdą, nawet najdrobniejszą kostkę w swoim ciele. Kamienne trony zdecydowanie nie są zbyt wygodne.
W dodatku naprawdę trudno pogodzić snucie planów przejęcia władzy nad światem, kompletowanie kampanii mrocznych elfów i wspinanie się na wyżyny podłości,
z wychowywaniem dziesięcioletniej dziewczynki.
Zwłaszcza dziewczynki, która ubiera się na różowo, kocha przyrodę i potrafi w pięć minut położyć cały oddział rosłych bydlaków, uzbrojonych po zęby. Nawet sam Władca Ciemności nie był do końca pewny, jak ona to robi.
Może pogłoski o tym, że żona zdradzała go z bogiem podziemi i ogni piekielnych miały
w sobie trochę prawdy?
- Tatku, myślę, że trzymanie tych kruków to nie jest dobry pomysł.
Spojrzenie mężczyzny odruchowo powędrowało w stronę czarnego ptaszyska, zasiadającego na oparciu tronu.
Kruki robiły wrażenie. Podkreślały jego mroczny image. Krążyły opowieści o tym, że umie z nimi rozmawiać i dostarczają mu informacji. Niestety - nie były w stanie zrozumieć, że pewne czynności fizjologiczne wypadałoby załatwiać poza salą tronową.
- Prosiłem, żebyś nie nazywała mnie tatkiem - powiedział łagodnie, ignorując uwagę na temat kruków. Nieco trudniej było mu zignorować fakt, że na jego nieskazitelnym, czarnym płaczu, właśnie za sprawą jednego z ptaszysk pojawiła się biała plama.
- Wiedziałam! Wstydzisz się mnie! Wcale mnie nie kochasz!
Senelan wykrzywiła usteczka, zakryła dłońmi oczy i zaczęła szlochać. Nie zapominała oczywiście co jakiś czas zerkać przez palce, żeby się upewnić, że przedstawienie przynosi zamierzony efekt. Przynosiło.
Władca Ciemności, najpotężniejszy mag na świecie, człowiek władający własnym, prywatnym Imperium Mroku i mający na usługi gromadkę zdecydowanie niezbyt świętych elfów, był całkowicie bezradny w obliczu łez swojej córki.
- Sen, proszę cię.
- No dobrze, dobrze! - mruknęła Senelan niechętnie, przestając płakać. - Nie będę cię nazywać tatkiem. Mogę mówić po imieniu. Bobcio. Tak lepiej?
- Senelan, jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz, to pomimo tego, że jesteś moją córką, każę cię zamknąć w lochu.
- Jasne! A potem znowu będziesz na mnie krzyczał, że połowa twoich ludzi wylądowała u medyka z połamanymi rękami! Bo chyba nie oczekujesz, że pozwolę im się dotknąć? Oni są tacy brudni! Powinieneś koniecznie wprowadzić obowiązkowe kąpiele, naprawdę.
Władca Ciemności westchnął cicho. Przed oczami jego mrocznej duszy pojawił się obraz przyszłości, kiedy to jego jedyne dziecko przejmie schedę po swym ojcu. Modlił się, aby mógł zginąć szybko i nie musiał umierać tygodniami, obserwując jak nagle wszędzie pojawia się róż, kwiaty, zwierzątka, a jego podwładni zostają oderwani od grabienia i mordowania
w celu zorganizowania kampanii na rzecz ochrony muchołówek.
- Przypomnij mi córko, dlaczego nie kazałem udusić cię jeszcze w kołysce?
- Bo mama by się zdenerwowała?
Mężczyzna zazgrzytał zębami.
Swojego czasu stawiał czoła wielu najgorszym potworom, ale w porównaniu z jego byłą żoną wydawały się być słodkimi, udomowionymi zwierzątkami.
No cóż, ale właściwie to i straszne potwory czasem mogły służyć za ulubieńców. Senelan trzymała na przykład w swoim pokoju oprócz trzech szczurów także młodą mantikorę, a co tydzień chodziła w góry odwiedzać swoich przyjaciół: bazyliszka, smoka i chimerę. W głębi duszy ojciec miał jej to za złe: sam nigdy jakoś nie zdołał oswoić żadnej bestii, a to na pewno bardzo podniosłoby jego prestiż. Musiał niestety zadowolić się zwykłymi krukami.
- No dobrze, to po co właściwie chciałeś mnie widzieć?
- Twoja mantikora zjadła trzy moje elfy. Senelan, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że przez twoje… zwyczaje w ostatnim zaciągu do mojej armii przyłączyły się trzy osoby? Trzy! Zwykle było ich przynajmniej dwadzieścia!
- Spójrz na to z tej strony, tatusiu. Teraz zgłaszają się tylko najodważniejsi.
- Raczej ci najgłupsi - warknął Władca, usiłując usiąść wygodniej na tronie. Próba z góry skazana na niepowodzenie. - Albo kompletnie pozbawieni instynktu samozachowawczego.
Mała wojowniczka zmarszczyła śmiesznie nosek i uśmiechnęła się odrobinę ironicznie.
- Elfy są z definicji głupie i pozbawione instynktu samozachowawczego. Gdyby nie drażniły Tuptusia, żadnego by nie zjadł!
Władca Ciemności westchnął z rezygnacją. Tuptuś. Jego córka nazwała matikorę - groźnego potwora… Tuptusiem!
A imiona były ważne. Miały znaczenie. Gdyby kiedyś pewna kobieta i pewien mężczyzna nie postanowili nazwać swojego jedynego syna Bobciem, zapewne nie istniałoby żadne Imperium. Nie byłoby kruków, ani tego niewygodnego tronu. Żyłby sobie spokojnie uprawiając pole. Ale ktoś, kto ma na imię Bobcio musi dokonać wielkich czynów. Na tyle wielkich, żeby mógł spokojnie zmienić imię i mieć pewność, że wszyscy zaakceptują tą zmianę.
- Sen, idź już. I proszę, nie pozwól swojemu… ulubieńcowi zjeść połowy moich ludzi. Będę też wdzięczny, jeśli w tym tygodniu postarasz się nikogo za bardzo nie uszkodzić. W środę napadamy na świątynię Termilisa, a w piątek mamy rozpocząć najazd na sąsiednie państwo. Sama rozumiesz, że wolałbym, żeby moja armia była w pełni sprawna?

***


Coś wisiało w powietrzu.
I nie, nie chodziło o Vissira, który już drugą godzinę wisiał za tył szaty na ogromnym, rozłożystym dębie, jakimś cudem posłany tam przez Senelan, kiedy mało nie zdeptał jej szczura. Szata zresztą pomału pękała – i już wkrótce miał wylądował na ziemi, wprawdzie łamiąc przy tym nogę, ale zachowując życie.
Niemniej wszyscy zdawali się być tego dnia dziwnie cisi i przygaszeni. Elfy odkryły nagle, ze z jakiś dziwnych powodów umyły dokładnie ręce i twarze, a także rozczesały wreszcie włosy. Każdy rozglądał się na boki z pewnym niepokojem. Mieszkańcy Twierdzy Ciemności przeczuwali, że zbliża się coś… coś strasznego.
I rzeczywiście, tuż przed południem całą Twierdzą wstrząsnął krzyk. Krzyk, który wprawił w autentyczne przerażenie każdego, kto go usłyszał i to nie tylko dlatego, że miał siłę przynajmniej stu pięćdziesięciu decybeli. To informacja, którą sobą niósł była tak straszna…
- Mama!!! – wrzasnęła Senelan, zbiegając po schodach z niesamowitą prędkością.
Vissir wreszcie spadł z drzewa. Aen’nuthin, który obiecał sobie już zawsze słuchać opowieści nowych kolegów zbladł. Si’thel spróbował ukryć się pod łóżkiem. Misenan, ateista z urodzenia, przekonania i wyboru, ukradkiem zmówił szybką modlitwę do bliżej nieokreślonego boga, zaś Zithl zamknął się w szafie, nie mając zamiaru wychodzić w najbliższym czasie.
- Moja mała wojowniczka! – zaśmiała się Eris, wyciągając w stronę córki ręce.
Eris, eks małżonka Władcy Ciemności, była wysoką, piękną kobietą o rudych warkoczach, szarych oczach i ślicznej twarzy. Wyglądała na najwyżej dwadzieścia parę lat, choć z całą pewnością musiała mieć znacznie więcej. Na pierwszy rzut oka nie wydawała się też być osobą specjalnie groźną. Uśmiechała się pogodnie, nie miała przy sobie żadnej broni, zamiast skórzanego wdzianka typowego dla wojowniczki nosiła krótką, pomarańczową suknię.
A jednak gdyby spytać dowolnego elfa Władcy Ciemności, pamiętającego jeszcze czasy, gdy Eris mieszkała w Twierdzy, czy wolałby zachować się niegrzecznie wobec niej, czy wejść bez broni do jaskini pełnej lwów i zatańczyć na ich grzbietach taniec przywoływania deszczu –
z całą pewnością wybrałby to drugie.
- No, kochanie? Byłaś grzeczna?
- Tak, mamo! Nikogo trwale nie uszkodziłam! Sporo elfów jest poranionych, ale w większości to niej, oni po prostu przegrali jakąś bitwę. I dobrze opiekuję się zwierzątkami! Pilnowałam też, żeby tatuś brał swoje tabletki na uspokojenie. Zawsze jak mnie widzi, jakoś tak chętniej je łyka, bo inaczej zapomina. I dbałam o twój ogródek, nie pozwoliłam, żeby ktoś zdeptał kwiatki.
- Jestem z ciebie dumna, słoneczko – oznajmiła Eris, głaszcząc jasne włosy wyraźnie rozradowanej dziewczynki. – Widzę, że zachowujesz się znacznie lepiej niż twój ojciec.
- No tak. Tatko bywa czasem taki dziecinny i nierozważny – mruknęła Senelan, obejmując matkę ramieniem i idąc wraz z nią korytarzem. – Na przykład upiera się, że kruki są ważnym elementem jego planu zawładnięcia nad światem. I ciągle prowadzi wyrąb lasów w ramach budowy okrętów wojennych. A jego elf próbował dzisiaj rozdeptać mojego szczura!
- Cóż, dość dawno mnie tutaj nie było. Ale nie martw się, skarbie… wróciłam na dłużej. Pora dokonać zmian.
Szczęśliwa Senelan aż klasnęła w ręce z uciechy.
- Teraz idź do swojego pokoju, kotku. Zaraz cię tam odwiedzę, więc lepiej zrób porządek.
A ja utnę sobie pogawędkę z twoim ojcem – powiedziała Eris, a na jej twarzy pojawił się słodki i niewinny uśmiech, na którego widok całe armie szły w rozsypkę, najwięksi zabijacy usiłowali ukryć za sobą zakrwawione narzędzia, a królowie i książęta zaczynali nagle rozumieć, że ich pozycja nie jest znowu aż tak niezwykle wysoka…
Kobieta poczekała aż Senelan w podskokach pobiegnie w przeciwnym kierunku
i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę sali tronowej. Nikt jej nie zatrzymywał, a wręcz przeciwnie. Każdy elf z Twierdzy znał historie o Elris i gdy tylko ją dostrzegał, czym prędzej dyskretnie się wycofywał. A ci, którzy ją pamiętali, jeśli już nie siedzieli pod stołami czy
w szafach, na widok kobiety z krzykiem rzucali się do ucieczki. Na przykład przez okna.
- Witaj, Bobciu. Wróciłam. Cieszysz się?
Władca Ciemności spojrzał w szare oczy.
Wrzasnął.
I schował się za własnym tronem.
Eris bez pośpiechu podeszła bliżej. Uśmiech na jej twarzy poszerzył się.
- Wiesz, że ostatnio gościłam w świątyni Termilisa? I wyobraź sobie, że byłam akurat na herbatce u arcykapłanki, kiedy jakiś wielkolud się na nas rzucił… co za bezczelność, prawda? Kiedy już połamałam mu ręce, zgadnij co odkryłam? Że ma na ubraniu emblematy Imperium Mroku… a w przedpokoju czekało na mnie jeszcze paru takich wojowników…
Pochyliła się trochę, a w jej szarych oczach Władca Ciemności zobaczył dwie otchłanie…

***

- A ja wam mówię, że to jakiś cholerny podstęp, albo pułapka.
- Nie przeklinaj. My jesteśmy ci dobrzy, zapomniałeś? My nigdy nie przeklinamy.
- Tak, tak. Nie przeklinamy, nie pijemy, nie mamy żadnych nałogów ani wad, jesteśmy praworządni i szlachetni, wszystko wybaczamy i jak kretyni wchodzimy we wszystkie pułapki. Dlaczego los musiał przypisać mi rolę pozytywnego bohatera?
Trzech dzielnych wojowników w białych zbrojach, posłów królestw sąsiadujących
z Imperium Mroku, podążało przez mroczne korytarze Twierdzy za kilkoma elfami. Byli co najmniej zaniepokojeni – wielokrotnie usiłowano paktować z Władcą Ciemności, lecz ten nigdy nie chciał przyjmować emisariuszy. Tym razem nie tylko zgodził się na rozmowy, ale sam po nich posłał. Co więcej… co więcej coś było nie tak.
Ich przewodnicy na przykład wydawali się być jeszcze bardziej zdenerwowani niż oni. Rozglądali się na boki, co chwila na siebie sykali mrucząc coś o „nie garbieniu się”, „wyjęciu rąk z kieszeni” i „wytarciu butów”, a także nerwowo poprawiali ubrania.
- Zapraszamy…
Kiedy drzwi sali tronowej się rozwarły, Prawy gwałtownie wciągnął powietrze, Sprawiedliwy nieomal się przewróciła, a Szlachetny zamrugał powiekami i stanął jak wryty.
Przez starannie umyte okna do pomieszczenia wpadały promienie słoneczne, oświetlając jaskrawy dywan, drzewka w doniczkach, kolorowe obrazki na ścianach i ogromny, pluszowy fotel, prawdopodobnie pełniący rolę tronu.
I w tym fotelu właśnie siedziała jasnowłosa, niziutka dziewczynka w czerwonej sukience
i różowych baletkach. Uśmiechnęła się do nich promiennie i wstała.
- Witajcie. Mam na imię Senelan i jestem nowym Władcą Ciemności. Mój ojciec - były Władca zdecydował, że na starość zajmie się ogrodnictwem… dlatego też zajęłam jego miejsce i posłałam po was, żeby porozmawiać o zakończeniu wojny i rozpoczęciu kampanii na rzecz ochrony lasów…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Pią 10:43, 27 Cze 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:35, 27 Cze 2008    Temat postu:

Tekst B

Triumf Mroku

Na ogromnym pustkowiu, oddalonym kilka mil od lasu, trwała bitwa. Liczne wojska Władcy Ciemności, złożone z demonów, orków i innego plugastwa, otaczały liczną armię wolnych plemion Aroejii niczym stado czarnych mrówek. Elfy, ludzie i krasnoludy, którzy pragnęli walczyć o wolność swych krain. Byli gotowi zrobić wszystko, by wyzwolić je spod okrutnego panowania Władcy Ciemności, Mortheima, który równocześnie był okrutnym tyranem panującym nad światem od tysięcy lat.
Zmęczeni wojownicy, mimo że za każdy metr ziemi płacili litrami własnej krwi, potu i trupami poległych towarzyszy, brnęli naprzód, bezlitośnie tnąc mieczem nieprzyjaciół. Każdy, nawet najmniejszy, milimetr ziemi był okupiony cierpieniem ponad miarę. Lecz pomimo wszelkiego wysiłku włożonego w walkę z nieprzyjacielem, nie ubywało ich. I, jak na złość, na miejsce zabitych stawało dwóch następnych, a Armia Ciemności atakowała z coraz większą zawziętością. Sytuacja w miarę upływu czasu stawała się coraz gorsza, a wojownicy szybko tracili siły, wiedzieli doskonale, że nie wygrają tej batalii i pozostaje im tylko oczekiwać na cud.
Nagle jeden z demonów rzucił się w stronę wojowników i powalił młodziutkiego, osłabłego mężczyznę na ziemię, po czym uniósł nad nim miecz, aby z nim skończyć. Chłopak, który wyglądał na piętnastolatka, próbował odsunąć się od wroga, lecz ten postawił nogę na jego piersi, w ten sposób udaremniając mu ucieczkę. W brązowych oczach wojownika lśnił strach, zamknął powieki pewien, że wkrótce poczuje ostry brzeszczot zagłębiający się bezlitośnie w jego ciele.
— Zostaw go! — wśród bitewnego zgiełku rozległ się melodyjny, władczy, kobiecy głos.
Rozwścieczony potwór odwrócił się gwałtownie w stronę, z której dobiegły te słowa. Ujrzał idącą w jego stronę smukłą dziewczynę odzianą w czarną koszul i skórzane spodnie. Jej ciemnobrązowe włosy sięgające do połowy pleców powiewały na wietrze. Jej oczy koloru niebieskiego uważnie obserwowały demona o pięknej twarzy, którzy bardzo przypominał normalnego mężczyznę i gdyby nie czarne, błoniaste skrzydła, trudno dałoby się go odróżnić od normalnego człowieka. Dziewczyna stanęła przed nim, na ustach błąkał się pełen pewności uśmiech.
— Monika... — powiedział leżący wojownik zmęczonym głosem. — Myślałem, że jesteś w obozie i nie walczysz, jak ci kazał nasz dowódca.
Dziewczyna uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Cały czas wpatrywała się w nieprzyjaciela, który nadal przyciskał młodzieńca okutą w stal nogą.
— Zostaw go — powtórzyła z większym naciskiem. — Walcz ze mną!
Wróg pokornie spełnił polecenie dziewczyny, odsunął nogę od ciała wojownika, po czym postąpił krok w jej stronę. Monika uśmiechnęła się tylko, spodziewała się tego, sięgnęła po miecz, który wisiał w pochwie przywiązany do jej skórzanego pasa zdobnego klamrą w kształcie głowy feniksa. Odgarnęła dłonią w skórzanej rękawicy niesforne kosmyki włosów, które opady jej na twarz, stanęła w pozie szermierczej trzymając oburącz rękojeść miecza. Była gotowa do walki. Niebieskie oczy płonęły dumą pewnością siebie, co irytowało coraz bardziej demona, który nie mógł powstrzymać się przed rozszarpaniem Moniki na strzępy.
Dziewczyna stała bezruchu patrząc na wroga ze stoickim spokojem, oceniała swoje szanse. Wróg z nieludzkim rykiem rzucił się na nią wymachując ogromną, zakrzywioną szablą. Usta Moniki wygięły się w paskudnym uśmiechu, kiedy zrozumiała, że nieprzyjaciel atakuje ją na ślepo, nawet nie oceniwszy swoich szans, które właśnie diametralnie pogorszyły się dla niego. Zwinnie uskoczyła przed lecącym w jej stronę ostrzem, które wbiło się z brzdękiem w ziemię. Kolejny cios odbiła zamaszystym cięciem, po czym wepchnęła ostrze w pierś wroga, który stękając osunął się na ziemię u jej stóp.
— Nic ci nie jest, Arvaldzie? — spytała wciąż leżącego na ziemi wojownika, odwracając wzrok od martwego wroga.
— Nic — odparł wojownik ze świstem łapiąc powietrze. — Gdybyś nie złamała rozkazu tego idioty, którego zwiemy dowódcą, byłbym już dawno martwy.
— Jego rozkazy zawsze były bezmyślne — dziewczyna uśmiechnęła się smutno. — Nigdy nie umiał dobrze ocenić sił naszych wojsk, które armia Mortheima rozgromi z pogardą jeszcze tego dnia. Obawiam się, że to będzie nasz koniec. Nieprzyjaciel wybije nas w pień w ciągu kilku godzin. Może, na razie, nie jest tragicznie, ale jeśli pojawią się zdrajcy, nasze szansę zmaleją do zera — załamana spuściła bezsilnie głowę, jakby wiedziała, że będzie musiała szykować się na śmierć.
Arvald pokiwał głową. Jej słowa go zszokowały, jeszcze nigdy nie widział Moniki tak załamanej, jak teraz. A wiedział doskonale, że ona nigdy nie traciła nadziei i zawsze znajdywała rozwiązanie z każdej sytuacji. Lecz tym razem musiał przyznać jej rację. Znajdowali się w samym środku krwawej bitwy, w której, w miarę upływu czasu, szansę na pokonanie wrogich wojsk zmalały do zera. Mogli liczyć tylko na cud i pogodzić się z nieuniknioną śmiercią. Wiedział o tym na zbyt dobrze. Przecież nasze życie i tak kiedyś musi się skończyć — pomyślał z goryczą w sercu. Nawet nie zdobył się na wysiłek, by wstać z ziemi, na której leżał już dobre kilka minut. Świadomość nieuniknionej śmierci z rąk wroga była dla niego bardzo bolesna.
Monika, oderwawszy się od rozmyślań, spojrzała na swojego kompana nadal leżącego na ziemi. W jego oczach zobaczyła jeszcze większe załamanie, niż u siebie, a także rezygnację. Lecz ona nie rezygnowała, ponieważ wierzyła w wolność swoją i Aroezji. Musiała o nią walczyć nawet za cenę własnego życia. Wyciągnęła rękę w stronę przyjaciela, aby pomóc mu wstać. Arvald przyjął od dziewczyny pomocną dłoń i wstał.
Oboje znajdowali się na ogromnym polu. Z jednej strony wznosiły się ogromne, ośnieżone pasma gór, zaś od innej ogromne połacie ogromnego Lasu Ciemności, w którym mogli się ukryć, jeśli sytuacja zrobi się beznadziejna. Tę puszczę porastały głównie bardzo stare drzewa o pniach poskręcanych i chorych. Wiele istot nie śmiałoby do niego wejść, chyba że w ostateczności.
Monika widziała, jak ich oddziały maleją w oczach. Uskrzydlone demony czyniły ogromne spustoszenie w ich szeregach. Ludzie cofali się z przerażeniem przed nieprzyjacielem, który powoli ich spychał w stronę lasu. Dziewczyna wśród martwych ujrzała ich dowódcę. Dziewczyna w akcie desperacji zgrupowała wojska i zarządziła odwrót.
— Będziemy się bronić w puszczy. I będziemy walczyć, aż nie zginiemy zgodnością za Aroezję! — powiedziała Monika, przekrzykując bitewny zgiełk. — Jeśli Mortheim myśli, że łatwo nas wyrżnie, rozczarujemy go — jej piękne wargi wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu.
— Możesz na mnie liczyć, Moniko — powiedział cicho Arvald z wątpieniem w głosie.
Dziewczyna nie przejęła się słabą odpowiedzią kompana. Spojrzała w niebo i zamarła ze strachu. Ujrzała na niebie tysiące smoków, które służyły Władcy Ciemności. Były to ogromne monstra pokryte czarną łuską. Schylały swoje czarne, szkaradne łby, aby chlusnąć w stronę przeciwników strugami ognia. Przerażeni wojownicy zaczęli się wycofywać w stronę najbliższego lasu porośniętego gęsto drzewami liściastymi i iglastymi. Monika zagryzła wargi niemal do krwi i pobiegła za pozostałymi członkami swojej armii. Smoki zaryczały triumfalnie i rzuciły się w pościg za zbiegami, którzy poruszali się tak szybko jak umieli.
Gdy byli już bardzo blisko zbawczej linii drzew zatrzymali się wszyscy gwałtownie i zamarli z przerażeniem; przed nimi stanęła wysoka postać. Miała długie czarne włosy sięgające do połowy pleców. Były miękkie i zadbane, od ich lśniącej powierzchni odbijało się światło słońca, które wciąż było wysoko na niebie. Nieznajomy odziany był w ciemną lnianą koszulę, na którą zarzucono kolczugę, na nogach nosił skórzane spodnie wiązane rzemieniami. Uszy wojownika miały spiczaste zakończenie. Jego olśniewająco piękną twarz zniekształcił okrutny uśmiech, który nie zapowiadał niczego dobrego. Jego granatowe oczy zapłonęły groźnym blaskiem, który zaniepokoił wszystkich, którym zagradzał drogę. Monikę ogarnął paniczny lęk, kiedy zrozumiała, że nieznajomy jest elfem. Wydobył z prostej pochwy, obleczonej czarną skórą, długie ostrze, które zalśniło w słonecznym blasku i wypowiedział ostre słowa w swej ojczystej mowie. Z lasy wyszło więcej elfów, którzy byli odziani w czarne, pełne zbroje płytowe. Dziewczyna szybko odgadła, że ten który nie miał na sobie zbroi był przywódcą i czuł się tak pewnie, że jej nie potrzebował. Złotowłose elf, które brały udział w walce pobledli i zakrzyknęli:
— Zdrajcy! — W ich oczach zalśniła wściekłość i nienawiść do elfów stojących na granicy lasu i odcinając im jedyną drogę ucieczki przed wojskami Władcy Ciemności.
Monika pobladła, kiedy zrozumiała, kim są ci elfowie. Wiedziała, że ich ostatnia nadzieja na zwycięstwo pękła jak bańka mydlana. Przybyli Elfowi Ciemności, zdrajcy własnej rasy, którzy tysiące lat temu przysięgli wierność Mortheimowi. Ci z szlachetnej rasy elfów, którzy zostali wierni Aroezji nienawidzili tego szczepu niemalże tak samo jak samego Władcę Ciemności. To koniec z nami — pomyślała przerażona dziewczyna. Było to nazbyt pewne.
Nagle dziewczyna poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń Arvalda, który mimo strachu był gotowy walczyć do końca, mimo że całe nadzieję pokonanie wroga odeszły bez powrotnie. Lecz oboje mieli świadomość, że muszą być silni, choćby ten dzień miał być ostatni. W pewnej chwili Monika pojęła, że kochała Arvalda, choć nigdy nie dopuszczała tego uczucia do świadomości. Przecież on kochał inną i nie miała żadnych szans, by być z nim już zawsze. Czuła, że w chwili ostatecznej klęski Koalicji Wolnych Ludów Aroezji, musiała mu to powiedzieć. Czuła to.
— Myślę, że powinnam ci coś powiedzieć, Arvaldzie — powiedziała cicho. — Kocham cię...
Te słowa bardzo zaskoczyły Arvalda, który nigdy nie wyobrażał sobie takiego obrotu sprawy. W głębi serca od zawsze czuł miętę do tej dzielnej, odważnej i honorowej wojowniczki i ukrywał i ukrywał to przed swoją narzeczoną. Monika była jego najlepszą przyjaciółką i myślał, że tak będzie zawsze. Pomylił się, zakochał się w niej i teraz wiedział, że u progu śmierci powinien powiedzieć jej prawdę.
— Ja ciebie też — powiedział cicho, opiekuńczo otaczając ją ramieniem.
Monika z uśmiechnęła i dobyła miecza, gotując się do ostatnie, w swoim życiu, walki.
— Będziesz ze mną do końca — spytała zlęknionym głosem wojowniczka, trzymając miecz tak mocno, że pobielały jej knykcie.
— Będę — obiecał młodzieniec.
Spojrzał w niebieskie oczy młodej niewiasty, choć wydawała się zaledwie dziewczęciem, ponieważ miała zaledwie osiemnaście lat, mimo swych doświadczeń w fechtunku. Uniosła drewniany miecz, kiedy miała pięć lat i od tego czasu była starannie, aby w przyszłości mogła stanąć na polu bitwy. Miał świadomość, że ona nie umrze uciekając przed wrogiem, ale tylko w walce z nim.
Dowódca Elfów Ciemności przystąpił do nich z zimnym uśmiechem na ustach. Szedł powoli, w prawicy dzierżył miecz o zdobnej runami klindze. Po jego twarzy błąkał się paskudny uśmieszek, który był bardzo dziwny. Jakby nieprzyjaciel chciał dać im szansę.
— Witajcie — wyszeptał elf cichym, władczym głosem. — Wasze oddziały są otoczone, daremny jest wasz opór. Mamy liczebną przewagę i niedługo dojdą tu wojska mojego pana, przed którymi uciekliście, jak tchórze. Lecz dam wam szansę — rzucił na piach czarną skórzaną rękawicę. — Niech jeden z was stanie ze mną do walki na ubitej ziemi na śmierć i życie. Jeśli wasz przedstawiciel wygra, wycofam armię, a jeśli zwyciężę, wyrżnę was w pień!
— Myślisz, że przyjmiemy twoje warunki, zdrajco — warknął wojowniczo Feärviel, dowódca elfów, którzy stanowili największą część armii Aroezji. — Zbyt dobrze cię znamy, Aidilu, kiedy będziesz przegrywać, dasz swej armii rozkaz do ataku.
— Zdrajca — powtórzył ze śmiechem Aidil — Jaką słodycz ma w sobie to słowo. Mylisz się, Feärvielu, tym razem nie kłamię. Czy ktoś stanie ze mną do walki ubitej ziemi?
Zapadła głucha cisza. Wojownicy bali się podejść i podnieść rękawicę, aby podjąć walkę z nieprzyjacielem. Monika, widząc, że nikt nie śmiał podnieść rękawicy, postanowiła to zrobić. Podeszła bliżej stronę Aidila podniosła rękawicę, zaskakując przez dwójczyn wszystkich.
— Ja będę z tobą walczyć — oświadczyła z duma dziewczyna. — Obyś dotrzymał słowa, bo inaczej zarżnę cię jak psa, jeśli wyczuję coś podejrzanego!
Aidil uśmiechnął się okrutnie w odpowiedzi, spodziewał się tego. Doskonale wiedział, że jego zwycięstwo było pewne. Dziewczyna nie wydawała się mu groźnym przeciwnikiem, więc cóż może zaszkodzić mu honorowa walka, które tak uwielbiał. Władca Ciemności udzielił mu na nią pozwolenia, więc mógł korzystać z tego przywileju do woli. Uśmiechnął się okrutnie i rzekł:
— Niech tak będzie... — jego granatowe oczy uważnie wpatrywały się w dziewczynę. — gotuj się na śmierć... Możesz się jeszcze wycofać, jeśli tego pragniesz...
— Chciałbyś — odparła Monika twardo, unosząc dumnie głowę.

* * *
W tym samym czasie, na ogromnym wzgórzu porośniętym wysoką trawą i mchem, stała wysoka, majestatyczna postać. Odziana w skórzane spodnie, w czarną koszulę, na którą narzucono ciężki, masywny płaszcz tego samego koloru. Postać uważnie wpatrywała się w dół, gdzie Aidil i Monika krążyli wokół siebie gotują się na atak. Uśmiechnęła się złośliwie. Był to mężczyzna. Długie, kruczoczarne włosy opadały na płaszcz. Jego oczy były koloru krwi i błyszczało w nich zło i okrucieństwo, Bardzo się wyróżniał wśród innych mężczyzn. Jego prawa ręka była zrobiona z metalu i pokrywały ją liczne, długie kolce, które często zadawały ból innym istotom.
— Panie, nasze wojska osaczyła posiłki dla naszych wrogów nad rzeką i nie zdołają dotrzeć na czas do nich. Aidil z pewnością zajmie się resztą — młody mężczyzna w lekkim pancerzu, ukląkł przed nim i spuścił głowę na znak szacunku.
— Doskonale, Arvanisie! — powiedział Władca Ciemności z zimnym śmiechem wpatrując się w toczoną na dole walkę, — Aidil jest zbyt pewny siebie. Boję się, że będę musiał wkroczyć do walki,
— Panie, mój — zaczął Arvanis. — Nasze wojska są na tyle silne, że nie będziesz musiał interweniować osobiście. Może głupiec przegra, ale i tak mamy przewagę...
— Lepsza armia baranów dowodzona prze lwa, niż armia lwów dowodzona przez barana — przerwał mu Mortheim. — Nie, będę musiał wkrótce wkroczyć do bitwy osobiście, by nasi wrogowie nie poczuli się zbyt pewnie — pogładził pieszczotliwie dłonią srebrną rękojeść miecza, który widział mu u pasa w zdobnej, wysadzanej klejnotami pochwie.
— Jak sobie życzysz mój panie — rzekł młodzian.
Trzymał na grubym łańcuchu ogromnego smoka o czarnej łusce, który ze smutkiem wpatrywał się w Władcę Ciemności. Na twarzy Pana Mroku zagościł okrutny uśmiech, podszedł do uwiązanego zwierzęcia i położył rękę na jego pysku. Smok zamruczał, przymykając złote oczy z rozkoszy.
— Wiem, że jesteś głodny, mój przyjacielu — rzekł cicho Władca Ciemności. — Nie martw się... nie długo pozwolę ci się najeść dowoli ścierwem moich wrogów.
Po tych słowach zaczął się głośno śmiać i patrzył w dół, czekając na wynik walki, która wkrótce miała rozgorzeć.

* * *
Monika i Aidil wciąż krążyli wokół siebie, ich kroki był ostrożne, ale jednocześnie zdecydowane. Niewiadomo, kto pierwszy zaatakuje, choć każdy z nich miał tyle samo szans. Elf, najwyraźniej nie przejmując się dworską etykietą zaatakował pierwszy mierząc w gardło dziewczyny. Ona zaś uśmiechnęła się i sparowała bez trudu atak końcem klingi. Szybkim cięciem podcięła nogi nieprzyjacielowi, który potoczył się po ziemi poza zasięg jej miecza. Powstał Na jego twarzy malowała się wściekłość, nigdy nie spodziewał się, że kobieta mogła zablokować jego atak, którego jeszcze nikt nie odbił. Szybko pojął, że nie docenił tej niewiasty, będzie musiał uważać na nią. Wiedział, czym może się skończyć zbytnia pewność siebie. Monika zaatakowała sztychem, celując w pierś wroga. Ostrza, głośnym brzdękiem, spotkały się ze sobą krzesząc iskry. Aidil, z gniewnym wyrazem, nacisnął na broń trzymaną przez dziewczynę zmuszając ją do uklęknięcia na jedno kolano. Na skurczoną z wysiłku twarz Moniki wystąpiły perliste kropelki potu. Ust zebranych żołnierzy wydobyło się głośne westchnienie, kiedy ujrzeli, jak dziewczyna zebrawszy w sobie resztki sił i postała na równe nogi. Kopnęła wroga silnie w brzuch i kiedy z bólu upuścił miecz, cofnęła się od niego kilka kroków. Jeden Elfów Ciemności uniósł dłoń, chcąc dać rozkaz swoim pobratymcom do ataku.
— Nie! — wrzasnął wściekle Aidil — To moja walka! Nie wtrącajcie się, bo inaczej zetnę wam łby, parszywe ścierwa!
— Ależ panie, jesteś pewien, że zdołasz pokonać swego przeciwnika? — zapytał przerażony elf, z uwagą wpatrując się w dowódcę. Najwyraźniej obawiał się jego klęski, która jednocześnie wiązała się z wycofaniem całego szczepu Elfów Ciemności z pola walki.
— Pokonam ją, jeśli przestaniesz mi tu gadać! — warknął Aidil, powoli podnosząc się z ziemi. — Zejdź mi z oczy, Rinvalu!
— Jak sobie życzysz, mój królu — powiedział cicho elf i schował się wśród żołnierzy.
Aidil obrzucił okrutnym spojrzeniem Monikę, przystąpił do niej powoli. W jego granatowych oczach iskrzyła się wściekłość. Wiedział, że nie mógł upaść tak daleko, aby pokonała go kobieta. Nie mógł do tego dopuścić, musiał pokonać Monikę, by poprowadzić przeciwko reszcie aroejskich legionów swoją armię. Władca Ciemności liczył na niego i nie mógł go zawieść. Przenigdy.
— Daję ci jeszcze jedną szansę, kobieto! — krzyknął król Elfów Ciemności. — Poddaj się po dobroci, a ocalisz życie!
— Nigdy! — odpowiedziała odważnie dziewczyna. — Wiesz, że tego nie zrobię, Aidilu, więc daruj sobie te szansę, skoro i tak z niej nie skorzystam.
Na piękną twarz elfa wypełzł paskudny uśmiech niezapowiadający niczego dobrego.
— Cóż — rzekł zimno. — Chciałem dać ci szansę, ale odmówiłaś. Szykuj się na śmierć, suko!
Zaatakował ją bez ostrzeżenia, mierząc cios w jej lewą pierś. Monika sparowała atak bez mniejszego wysiłku i szybkim cięciem przecięła brzuch elfa, który z jękiem bólu upadł na klęczki. Spojrzał na Monikę z nienawiścią, zrozumiał, że przegrał i teraz mógł liczyć tylko i wyłącznie na śmierć. Dziewczyna przyłożyła elfowi klingę do gardła.
— A teraz wycofaj swą armię, jak rzekłeś przed walką — powiedziała chłodno Monika. — W przeciwnym razie cię zabiję.
Z ust Aidila wydobył się paskudny śmiech, który zapowiadał, że miał w nosie poprzednie przysięgi.
— Nie zamierzam ich wycofać, kłamałem — powiedział jadowitym tonem. — Jeśli nawet moje wojska odejdą i tak nie macie żadnych szans! Jest na polu bitwy mój pan, który z pewnością własnymi rękoma rozbije tę waszą marną armię w pył.
Monikę ogarnęła wściekłość, ponieważ nie spodziewała się, że nieprzyjaciel mógł nie dotrzymać słowa, Nie panując nad wściekłością uniosła miecz i wbiła go w lewą pierś wroga, który wydał jeszcze przedśmiertny jęk zanim skonał. Pozostali elfowi, przerażeni przegraną dowódcy zaczęli się wycofywać. Po chwili Monika i jej armia zostali sami. Dziewczyna dyszała ciężko, upadła na klęczki, chcąc chwilę odpocząć, ale wiedziała, że nie mogła zbyt długo. Skoro na polu bitwy zjawił się sam Władca Ciemności, ich szansę zrobiły się tragicznie małe i jedyną rzeczą, jaką mogli teraz uczynić, było ukrycie się w puszczy przed wrogimi wojskami. Arvald podbiegł do Moniki i wyciągnął rękę w jej stronę, aby ją podnieść z klęczek. Dziewczyna przyjęła pomocną dłoń i powstała.
— Nie mamy czasu — krzyknęła Monika — Musimy się ukryć. Mortheim jest na polu bitwy.

Władca Ciemności uśmiechnął się okrutnie, kiedy ujrzał śmierć Aidila. Teraz mógł osobiście wkroczyć do walki. Wskoczył na czarnego smoka, uderzył go ostrogami w bok i odbił się od ziemi. Kiedy był w górze ujrzał pod sobą zastępy armii Aroezji, która zmierzała w stronę lasu, aby ukryć się przed nim. To daremne, głupcy — zaśmiał się w swoich myślach. Szarpnął wodzami swojego smoka i zniżył lot, a gadzinko rozwarło paszcze i chlusnęło strugami ognia, które objęły całą puszczę, odcinając wojownikom wszelką drogę ucieczki. Ogień stapiał pancerze elfom, a płynny metal wrzynał się im w skórę, a oni padli na ziemię i nieruchomieli.
Przerażona Monika szybko pojęła, że już nie mogą uciekać. Mortheim już ich odnalazł, czuła to. W jej świadomość powoli krystalizowała się jedna myśl, kiedy ich oddziały zalała Armia Ciemności, musiała wyzwać okrutnego Władcę Ciemności do walki. Nie dbała oto czy zginie, czy też nie, dla niej i innych nie było już żadnej nadziei. Nagle ujrzała cofającego się przed wrogiem Arvalda, który tracił coraz większe ilości sił. Dziewczyna chciała do niego podbiec, ale zatrzymała się gwałtownie. Przed nią wylądował ogromny, czarny smok z jeźdźcem na grzebiecie. Mężczyzna z uwagą wpatrywał się w dziewczynę swoimi bezlitosnymi, czerwonymi oczyma. Monika zadrżała pod jego twardym, wyniosłym i pełnym pogardy spojrzeniem, miała wrażenie, że nieprzyjaciel chciał wejść do jej umysłu, by wydobyć jej najgłębsze sekrety. Mortheim uśmiechnął się okrutnie patrząc w nią, wiedział doskonale, że to ta dziewczyna zabiła Aidila, lecz z nim nie pójdzie jej tak łatwo. Był tego pewien, jeszcze nikt nie pokonał go w walce na miecze i nikt tego nie dokona.
— Mortheim! — krzyknęła Monika, zrozumiawszy, kim była ów postać.
— We własnej osobie, ludzka kobieto — powiedział chłodno Władca Ciemności, zirytowanym faktem, że dziewczyna odważyła się nazwać go po imieniu. — Zatem to ty pokonałaś Aidila — na jego twarz wystąpił paskudny uśmiech. Powoli wydobył miecz z pochwy. — Zmierzymy się?
— Tak! — powiedziała cicho Monika, chociaż nie była pewna swych umiejętności.
Nie tu, nie teraz. Nie przy Władcy Ciemności. Monika poczuła jak w gardle rośnie jej ogromna gula strachu, miała świadomość, że nieprzyjaciel za chwilę rozdepta ją, jak nic nieznaczącą muchę. W jej sercu pałała desperacka chęć walki, przecież nie skapituluje tak po prostu.
Władca Ciemności zaśmiał się cicho, zsunął się z siodła i podszedł do niej. W prawej ręce trzymał miecz. Nieprzyjaciel był na tyle pewny siebie, że nawet się nie zasłaniał. Monika postanowiła skorzystać z okazji i zaatakować, skoro jej wróg był tak pewny siebie. Cholera, jeśli przynajmniej Arvald przeżyje, będę pogodzona z losem... — pomyślała gorzko. Ścisnęła oburącz miecz i rzuciła się w stronę Władcy Ciemności. Nieprzyjaciel z pogardą sparował jej cios, a po ramieniu i przedramieniu dziewczyny spłynął silny, przeszywający ból. Nieprzyjaciel uderzał tak brutalnie, że każda próba sparowania jego ciosu kończyła się dla niej bólem ramienia. Mortheim uśmiechnął się okrutnie, wiedział, że jego zwycięstwo było pewne i wystarczyło wytrącić dziewczynie miecz z rąk. Nadal walczyli, a w miarę upływu czasu dziewczyna opadała z sił, jej ruchy traciły na szybkości i Mortheimowi z coraz łatwiej przychodziło parowanie ich. Monika dyszała ciężko, z wysiłkiem unikając jego cieć, pchnięć innych ciosów. Ich ostrza spotkały się z głośnym brzdękiem, Władca Ciemności napierał bezlitośnie na dziewczynę, która musiała się wycofać. Zamknęła oczi zaatakowała ponownie, w akcie desperacji zaczęła ciąć mieczem na oślep. Trafiła celu. Ostrze trzymane przez dziewczynę rozorało mu twarz na dwoje. Z ust wroga wyrwał się głośny wrzask bólu. Wbił miecz w bok dziewczyny i zagłębił je aż po rękojeść. Z ust Moniki wyrwał się głośny krzyk bólu. Ciepła krew zaczęła barwić jej ubranie. Mortheim wyrwał broń z ciała dziewczyny, a ta upadła na klęczki. Patrzyła na wroga poprzez mgłę. Okrutny Władca Ciemności ukląkł przy niej. Dziewczyna wodziła zamglonymi oczyma po polu bitwy, szukając członków swojej armii, lecz nikogo nie widziała. Pojęła, że była jedyną osobą, która przeżyła rzeź, a ta świadomość dodała jej sił. Chciała walczyć i umrzeć tak samo jak inni. Wolała umrzeć niż być niewolnikiem nieprzyjaciela.
— Znów próbujesz wstać? — warknął wściekły Władca Ciemności, kopiąc dziewczynę tak mocno, że zadzwoniły jej zęby, a w boku poczuła przeszywający ból.
Dziewczyna szybko odgadła, że nieprzyjaciel złamał jej żebra. Władca Ciemności mściwą satysfakcją chwycił ją za gardło i wbił jej miecz prosto w serce. Dziewczyna zamknęła oczy na zawsze.
Władca Ciemności odwrócił się w stronę sług.
— Wracamy — powiedział cicho. — Teraz nie będą już śmieć mi się przeciwstawić.
— Jak sobie życzysz, panie — wyszeptał Arvanis i zwołał wojska do odwrotu.
Władca Ciemności, pomimo rany na twarzy, był bardzo zadowolony ze zwycięstwa, które zapieczętowało jego wieczną władzę nad Aroezją. Po chwili wyruszył w drogę wraz ze swoją armią.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:03, 27 Cze 2008    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 2,5
B: 0,5
Opowiadanie B jest po prostu zwyczajne, nic w nim nie urzeka, nic nie zaskakuje. W A natomiast wszystko jest ukazane w sposób ciekawy, humorystyczny i bez zbędnego patosu.

Styl:
A: 2,5
B: 0,5
Nieporównywalnie tekst A jest lepszy. W tekście B występuje sporo powtórzeń, zgrzytów, na mój gust jest niestaranny.

Realizacja tematu:
A: 0,4
B: 0,6
Wprawdzie w tekście A trochę ta wojowniczka jest naciągana, w pewnym sensie jednak jest i prezentuje się świetnie.

Ogólne wrażenie:
A: 2,6
B: 0,4
Tekst A po prostu wciągał, miło się czytało, a tekst B raczej był przeciętny i niczym jakoś nie zainteresował. Ot, sobie opowiastka, urywek historii jakiejś krainy.

Razem:
A: 8
B: 2


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:32, 27 Cze 2008    Temat postu:

No tak, doskonale wiem czyj jest który tekst. Nie tylko dlatego, że znam styl obu piszących - imię Monika w tekście "B" odegrało tu swoją rolę.
Przejdźmy do punktów.

Pomysł:
"Sen" - 2,5
"Triumf Mroku" - 0,5
Nie sądzę, żebym przesadzała. "Sen" jest lekką parodią, którą czytało mi się bardzo miło i szybko. I o ile "A" wykorzystuje stereotypy fantasy (przy końcowej scenie i opisie Tych Dobrych spadłam z krzesła), o tyle w "B" występują one w dużych ilościach i całkiem na serio. Jak pisała Malaria, nic w nim nie urzeka, za to można złapać się za głowę przy bardziej patetycznych fragmentach.
Ale przyznaję pół punktu. Jednak o czymś to było.

Styl:
"Sen" - 2,5
"Triumf Mroku" - 0,5
W obu trafiały się potknięcia - w tekście "A" można by je wyliczyć na palcach (najbardziej rzuciło mi się w oczy "niej" zamiast "nie ja"), natomiast w "B" aż się od nich roi, i to nie tylko od literówek, ale też niepoprawnej odmiany (wyrazu "elfy" jak choćby), no i pojawia się tam słówko, które wprawiło mnie w kilkuminutowy szok: "gadzinko". Odnosi się do smoka, który zaczynał właśnie ziać ogniem i powinno raczej brzmieć "gadzisko".
Ja pisałam wyżej, "Sen" napisany jest bardzo lekko i zabawnie, wciąga. "Triumf" jest przesadnie patetyczny. Poza tym - do licha! - ludzie tak NIE MÓWIĄ. A już na pewno nie na polu bitwy.

Realizacja tematu:
"Sen" - 0,5
"Triumf Mroku" - 0,5
Co tu dużo gadać, zrealizowano. Nie sądzę, żeby Senelan była wojowniczką "na siłę". No bo chyba nikt nie kwestionuje jej umiejętności...?XD

Ogólne wrażenie:
"Sen" - 3
"Triumf Mroku" - 0
Powtórzę jeszcze raz: "Sen" mi się podobał. To naprawdę sympatyczny tekst, poza tym sprawnie napisany. I nie, autor nie ma tu nic do rzeczy. Podobało mi się zakończenie, podobał mi się początek i nade wszystko przedstawienie bohaterów. Poza tym urzekło mnie podejście do problemów Władcy Mroku i wykorzystanie imienia Bobcio jako napęd w czynieniu zła. Buhahaha.
"Triumf Mroku" nie jest zbyt dobrze napisany. Raczej niestaranny jak notatki na kolanie. Przesadnie patetyczny i naiwny. Nigdy nie byłam na wojnie, ale moja uparta wyobraźnia podpowiada mi, że ludzie nie mają tam czasu na pogawędki, a już na pewno nie używają sformułowań typu "daremny opór" czy "jaką słodycz ma to słowo". No, chyba, że mamy do czynienia z marną produkcją filmową.
Poza tym - za dużo pięknych twarzy i powiewających na wietrze włosów, wyjątkowo nieprawdopodobne zachowanie bohaterów. I pełno "okrutnych uśmiechów". Jestem na nie.

Razem:
"Sen" - 8,5
"Triumf Mroku" - 1,5


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Pią 14:35, 27 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:34, 27 Cze 2008    Temat postu:

Pomysł:
A - 2,7
B - 0,3
Znakomity humor, inteligentne wykorzystanie schematów fantasy i powalające zakończenie zdecydowanie przemawiają na korzyść tekstu A. B był zbyt... zwyczajny.

Styl:
A - 2,5
B - 0,5
Drobne błędy zdarzały się w obu tekstach. Jednak definitywnie szalę zwycięstwa na stronę tekstu A przechylił brak patosu, lekki, łatwy styl i ogólne wrażenie stylistyczne. Przez tekst B przebrnęłam z trudnością, był chaotyczny i przesadnie podniosły.

Realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5
Była.

Ogólne wrażenie:
A - 2,9
B - 0,1
"Sen" mnie powalił na kolana - i już się nie podniosłam. Znakomita satyra, sprawny warsztat i przemiła atmosfera. W "Triumfie Mroku" nie zachwyciło mnie absolutnie nic.

Łącznie:
A - 8,6
B - 1,4


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:30, 17 Lip 2008    Temat postu:

Zamykamy!

Tekst A: 25,1
Tekst B: 4,9

W związku z tym pojedynek wygrywa: MAD LEN.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin