Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Craig Liath&Aylya2


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:07, 21 Cze 2008    Temat postu: Craig Liath&Aylya2

Pojedynkujące się: Aylya&Craig Liath
Fandom: twórczość własna.
Temat: nie popiszę się jakąś wybitną oryginalnością, bo tematem są bogowie. Wymyśleni przez autora, czy zaczerpnięci z jakiejkolwiek mitologii. Otóż, jeden z nich z takich czy innych powodów musi "zstąpić" na ziemię... no i tu zaczyna się pole do popisu.
Tytuł: dowolny.
Gatunek: fantastyka w realnym świecie XXI wieku. Najlepiej z elementami humorystycznymi albo nawet cała na wesoło.
Warunki dodatkowe: musi pojawić się siedziba bogów, poradnik "Jak pisać?", ksiądz i ateista (to brzmi jak początek marnego dowcipu. Ksiądz i ateista, koniecznie wchodzący do baru. Ale to tylko taka dygresja).
Data: 20 czerwca
Opiekun: Aylya (bo ktoś musi oceniać, no)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Nie 22:20, 22 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:11, 21 Cze 2008    Temat postu:

TEKST "A"


Mad Len - za czciciela słowiańskich bóstw, Sano - za "Dzień niepodległości" i teorię zakończenia "bum", Airel - za śniące biurko, które, moim zdaniem, może być zeszytem oraz przeciwniczce - za wspólne przeklinanie wszystkich bogów.
Dodatkowo czuję się w obowiązku pozdrowić Jeźdźców Apokalipsy.


A później był Chaos


Trudno określić, gdzie dokładnie znajduje się Siedziba Bogów. Żaden z jej mieszkańców nie wymyślił nigdy dla niej adekwatnej nazwy (acz rozważano Święty Gaj – pomysł odrzucono dopiero wtedy, kiedy jedna z Wyroczni przepowiedziała istnienie „Dnia niepodległości” i paru innych produkcji filmowych), a co dopiero mówić o sporządzeniu dokładnej mapy.
Bogowie, ich doradcy, sympatycy, awatary i święci, mieli po prostu zbyt dużo zajęć na głowie (związanych przeważnie ze zdobywaniem wiernych i kreowaniem własnego wizerunku), by przejmować się imidżem ogółu.
Ale, dla dobra sprawy, uznajmy, że Siedziba znajduje się gdzieś w przedsionku świata – cokolwiek miałoby to znaczyć.
To miejsce rządzi się własnymi prawami. Zresztą, czego można się spodziewać po krainie, gdzie posiadanie czysto zwierzęcych cech wyglądu, czy, dajmy na to, umiejętności chodzenia po wodzie, uważa się za normę?
Najwyżej w hierarchii stoją bogowie z największą liczbą wiernych, starożytni i Wyrocznie, które zajmują się właściwie wszystkim, od planowania przyszłorocznych koncertów charytatywnych, poprzez prowadzenie kampanii wyborczych, aż do przepowiedni, które dotyczą bardzo różnych aspektów ziemskiej przyszłości: wojen, giełdy, czy Apokalipsy.
Co do tej ostatniej, na przestrzeni wieków Wyrocznie doszły do następujących wniosków:
a) wydarzy się czystym przypadkiem
b) jaka by nie była, i tak oskarży się o nią bogów.
Zawsze były zbyt delikatne, aby zwrócić uwagę na to, że – kiedy już nastanie – na świecie prawdopodobnie zabraknie oskarżycieli.


***

NIEWIADOMY
(Siedziba Bogów, XV wiek)


– …z czego całkiem jasno wynika, że działalność tak zwanej Świętej Inkwizycji pomoże nam odzyskać dawną liczbę wiernych, mój panie. I proponuję, abyśmy na tym właśnie zakończyli nasze dzisiejsze obrady! Dziękuję bardzo za uwagę.
Niski człowieczek w okularach i wyjątkowo nudnym, szarym krawacie, przeczesał palcami siwiejące włosy i skłonił się nerwowo, pospiesznie schodząc z podium. Kilku starożytnych bogów, zajmujących lożę honorową po lewej stronie sali, zaklaskało uprzejmie, starając się dodać mu otuchy. Pozbawieni wyznawców, ale wciąż niezapomniani, pełnili funkcję nadzorców i doradców, obserwujących poczynania młodszych bóstw z mniejszym lub większym zaangażowaniem. Nie mieli nic innego do roboty.
Szary człowieczek zajął swoje miejsce w końcu sali, oczekując na reakcję szefa.
Bóg podniósł się – majestatycznie i powoli, jak to na boga przystało – i nie poświęcając Szaremu zbyt wielkiej uwagi, zgrabnie wspiął się na podest, przerzucając przez ramię swoją długą, sięgającą ziemi brodę. Odchrząknął. Jego jasne, przenikliwe oczy omiatały salę.
– Dziękuję, Piotrze – powiedział, uśmiechając się lekko, niezobowiązująco. Szary człowiek w nudnym krawacie odetchnął. – Zgadzam się i niniejszym legalizuję działalność Inkwizycji. Piotrze, proszę zebrać grupę delegatów. Niech pójdą tam, na Ziemię, ogłosić moją wolę. I niech zrobią to porządnie. Proponuję, żebyś wybrał kilka osób z chóru, aniołowie z dobrymi głosami zawsze robią wrażenie. I aureole, pamiętaj. Żeby nie było tak jak ostatnio.
Szary człowiek – Piotr – zerwał się z krzesła, przytakując słowom Boga gorliwie. Wyciągnął z szarej kieszeni marynarki szary notes i gorączkowo zapisał wszystkie wskazówki.
Rozległy się krótkie, choć intensywne oklaski. Bóg, pozdrawiając swoich sympatyków i doradców, powrócił na miejsce, gdzie porozumiał się z synem zduszonym głosem, przysłaniając usta dłonią.
Z loży wychynął ubrany w białą togę Zeus – najbardziej szanowany ze starożytnych bogów, od lat pełniący funkcję przewodniczącego spotkań w sali obrad. Wspiął się na podest, przysunął mikrofon do ust i zagrzmiał:
– Skoro już skończyliśmy, bardzo proszę wszystkich o spojrzenie na rozkładówkę przyszłych zebrań! – Zgromadzeni przed sceną bogowie podnieśli do oczu identyczne, pokryte równym, starannym pismem kartki, studiując je z uwagą. Zeus kontynuował:
– Kolejne czterdzieści osiem lat w całości poświęcimy bóstwom Dalekiego Wschodu. Potem wierzenia południowoamerykańskich Indian…
Wyczytywani bogowie kolejno kiwali głowami. Niektórzy podnosili się z miejsc, jakby wierzyli, że pomoże im to przyspieszyć termin własnego zebrania.
NIEWIADOMY zmierzył ich spojrzeniem pełnym skrajnej dezaprobaty, marszcząc brwi z irytacją. Ledwie rzucił okiem na swoją kartkę, pospiesznie gniotąc ją w dłoniach. Gdy doszedł do wniosku, że osiągnęła idealnie kulisty kształt, cisnął ją za siebie, ignorując syczące przekleństwa wężogłowego bożka w rzędzie z tyłu. Krzywiąc się okropnie, NIEWIADOMY wstał z miejsca i – niezauważony przez nikogo – wyszedł z sali obrad jeszcze przed tym, jak Zeus zdążył wyczytać jego imię.
Nic dziwnego. Z rozkładówki wynikało, że będzie mógł przemawiać dopiero w XXI wieku.
Bogowie są długowieczni. Prawdę mówiąc, istnieją jeszcze zanim ktokolwiek o nich usłyszy i zanim odnajdą swojego pierwszego wyznawcę – potencjalnie istnieją. Takim bogiem był właśnie NIEWIADOMY, który uważał, że długość boskiego życia nie zmienia faktu, iż sześć wieków to szmat czasu i szmat corocznych zebrań.
Klnąc, NIEWIADOMY oddalił się w kierunku komnat sypialnych.

*

Pukanie do drzwi.
– Wejść! – burknął NIEWIADOMY, trąc posklejane powieki i mozolnie wygrzebując się z pościeli. Zaspany zmysł estetyczny zwrócił uwagę na panujący w jego komnacie bałagan – porozrzucane na podłodze papierzyska i drewniane wióry, pozostałości po próbach rzeźbiarskich (bo każdy bóg powinien coś tworzyć), zdrowy rozsądek jednak całkiem go zignorował, przypominając, że tylko jedna osoba może odwiedzić NIEWIADOMEGO. Zwłaszcza o tej godzinie.
Jego promotor.
Każdy potencjalny bóg, taki, który nie doczekał się jeszcze wyznawców (czy choćby prawdziwego imienia), miał swojego opiekuna, powszechnie nazywanego promotorem. NIEWIADOMY był przekonany, że taka osoba jest bardzo potrzebna, a jej poświęcenie godne najwyższego szacunku. Wierzył, że tak jest zawsze…
…tylko nie w przypadku Odyna, boga szubienic.
Pukanie do drzwi.
– Mówiłem, że możesz wejść! – zawołał NIEWIADOMY, starając się ustalić liczbę kończyn, która wymagała wyplątania z poszewki kołdry. Nie wiedzieć czemu, jego rachunki wciąż wynosiły siedemnaście.
Pukanie do drzwi.
– WEJŚĆ! – wrzasnął niedoszły bóg, szarpiąc się w węzłach pościeli. – Przestań udawać głuchotę! Jesteś bogiem, bogiem, do licha ciężkiego! W zielone ciapki malowanego! Więc wejdź i nie drażnij mnie!
Pukanie do drzwi. Bardzo, ale to bardzo niewinne.
NIEWIADOMY szarpnął się, lądując na podłodze, po czym – wciąż w kokonie z kołdry – podpełzł do drzwi. Wyciągnął rękę, wymacał klucz, przekręcił go… nacisnął na klamkę… i opadł z sił. Pościel bielała wszędzie dookoła w sposób, który NIEWIADOMY uznał za wyjątkowo bezczelny.
Pukanie do otwartych już drzwi.
Chwila ciszy.
– Więc jesteś też ślepy? – zapytał niedoszły bóg. Jego głos był zduszony przez kołdrę, ale wyjątkowo spokojny. – I niemy może też?
– Nie, niemy jakoś nie – odpowiedział starzec. NIEWIADOMY słyszał słaby, drżący głos Odyna tuż nad swoją głową. – Możesz się śmiać, młody bogu, ale po tym wiszeniu na drzewie aż do dziś miewam ataki…
– Doprawdy.
– Tak. Mój lekarz twierdzi, że będę je miał do końca życia. Więc się nie śmiej, bo ja cierpię. I… mów trochę głośniej, dobrze? Naprawdę słabo słyszę.
NIEWIADOMY westchnął, co nie było wcale łatwe, zwłaszcza, że ilość tlenu między ciężką kołdrą a podłogą była dość ograniczona – ale od czego jest się bogiem? Wcześniej wielokrotnie już zastanawiał się, dlaczego Odyn, jego promotor, robi wszystko, żeby utrudnić mu – tylko potencjalną, ale jednak – egzystencję. Przecież zadanie opiekuna jest wręcz odwrotne. Prawda? Prawda.
Możliwe, że Odyn mścił się za to, że – z racji swojego nowego stanowiska – zmuszony był opuścić Ziemię, którą cenił znacznie wyżej od Siedziby Bogów. W komnatach nauczycielskich Siedziby nie tolerowano zwierząt, a tych Odyn miał kilka – wszystkie zostały poddane kwarantannie na czas edukacji NIEWIADOMEGO. A skoro już o tym mowa…
– Jak się czuje Munin? – zapytał NIEWIADOMY.
– Och, miło że zapytałeś. Wciąż wyskubuje sobie pióra z tęsknoty. Artemida mówi, że to pierwszy taki przypadek kruka, jaki widziała. Możliwe, że uda mi się załatwić dla niego przepustkę na Ziemię, ale wątpię, żeby to załatwiło sprawę. Jak zebranie? Bo nie poszedłem, pomyślałem, że daruję sobie ostatni dzień…
– Ten facet od palącego się krzewu zalegalizował Świętą Inkwizycję.
– Zawsze popierałem jego inwencję twórczą. Żeby gorejący krzak… i to jeszcze z zupełnie innych przyczyn niż to robił Zeus. Rozumiesz. Ale, prawdę mówiąc, chciałem się zapytać o datę twojego zebrania, chłopcze. Kiedy staniesz się pełnoprawnym bogiem?
NIEWIADOMY zadrżał w duszących objęciach agresywnej kołdry. Bał się tego pytania. Diabelnie się go bał.
– Ja… to jest… znaczy się, ja… tego… – wyjąkał, na wszelki wypadek odpełzając w głąb pokoju.
– Po pierwsze głośniej, młody bogu. Głośniej. Po drugie śmiało!
NIEWIADOMY wybełkotał coś niewyraźnie. Agresywna kołdra skrywała jego czerwoną jak burak twarz – czerwoną bynajmniej nie z powodu duchoty.
– Słucham?
– Ja… w XXI wieku, proszę pana – jęknął niedoszły bóg, ściskając rogi kołdry na wypadek, gdyby Odyn zapomniał o własnej ślepocie i zechciał wyplątać go z poszewki.
Zapadła cisza.
Przerwał ją targany wyrzutami sumienia NIEWIADOMY. Przerwał ją w dość standardowy sposób.
– No co, no co?! Przecież to nie moja wina!
– A jak tam chłopcy z twojego roku, NIEWIADOMY? – spytał cicho Odyn. Kulący się na podłodze niedoszły bóg był w stanie wyobrazić sobie minę promotora… i uznał, że kołdra na głowie jest pomyślnym zrządzeniem losu.
– XYZ ma zebranie w XVII wieku, proszę pana. Mów-Mi-Po-Prostu-Bóg też, a Jestem-Tylko-Studentem-Moi-Drodzy w XVIII – szepnął, oczekując na cios.
Który nie nadszedł.
– Chyba pójdę odwiedzić Munina, chłopcze.
– Tak, proszę pana.
– Twoim rzeźbom wciąż brak właściwych proporcji, chłopcze.
– Przepraszam, proszę pana.
– I przestań błaznować. Wyjdź spod tej kołdry!
Mimo szczerych chęci, NIEWIADOMY nie zdołał wypełnić tego rozkazu przez długie godziny.

***

TWÓRCA BOGA
(Częstochowa, XXI wiek)


Osiedle mieszkaniowe Nowe Błeszno znajdowało się w południowej części Częstochowy, tuż przy torach kolejowych i granicy, dzielącej miasto od gminy Poczesna. Przy ulicy Adama Bienia, oprócz działek i kilku letniskowych domków, znajdowały się rzędy beżowych, jedenastopiętrowych wieżowców. W jednym z nich – opatrzonym granatową tabliczką z numerem osiem – w mieszkaniu na pierwszym piętrze, narodził się bóg. I był to bardzo trudny poród.
Żeby jednak wszystko zrozumieć, zmuszeni jesteśmy zwrócić uwagę na Laurę Notecką – osiemnastoletnią uczennicę liceum ogólnokształcącego na profilu humanistycznym, która w poprzednich wiekach była kolejno hiszpańskim inkwizytorem, kapłanką na Wyspach Wielkanocnych, zakonnicą, która naiwnie złożyła śluby milczenia, a także kozą, wbrew swojej woli oddaną w ofierze jakiemuś mrocznemu bóstwu. Po tym ostatnim jej zaszokowany duch zdecydował się zrezygnować z dalszych reinkarnacji i odpocząć trochę w kozim raju.
Przerwa ta trwała od XVIII do XX wieku, a konkretniej 1990 roku, kiedy to ponownie przyszła na świat w częstochowskim szpitalu, gdzie rodzice z niespotykaną jednomyślnością nazwali ją Laurą Izabelą.
Laura Izabela Notecka była ateistką. Ateizm ewoluował w niej przez wszystkie lata, które spędziła na ciągłych modlitwach i dojrzał ostatecznie, kiedy szurnięty kapłan z pomalowaną na czarno twarzą uniósł nóż, nie zważając na jej rozpaczliwe meczenie.
Ale o tym, naturalnie, nie mogła wiedzieć. Ludzie mają irytującą tendencję do zapominania co jedli wczoraj na kolację – nie mówiąc już o swoich wcześniejszych wcieleniach.
Laura mieszkała przy ulicy Adama Bienia 8, na pierwszym piętrze. Środkowa klatka, środkowe drzwi. Nigdy nie miała czasu na zmianę tapety w swoim pokoju na mniej różową i wolną od wzoru w słoniki podrzucające trąbami piłki plażowe. Była bardzo zajętym człowiekiem.
I kreatywnym. Bardzo.
Książka przeleciała przez jej pokój, szeleszcząc kartkami. Uderzyła o ścianę z trzaskiem i spadła na ziemię. Na miękkiej, zmasakrowanej okładce, widniał błyszczący, czerwony napis: „Jak pisać?”.
Laura bardzo chciała się tego dowiedzieć. A raczej: chciała się dowiedzieć, co dotychczas robiła nie tak i co sprawiało, że każdy jej tekst spotykał się z – jej zdaniem – niesprawiedliwą krytyką agresywnych, internetowych recenzentów. Zresztą, nie to było najgorsze. Dużo ciężej było znieść odmowne listy przysyłane przez wydawnictwa i gazety…
– Mamoooo! – zawołała, z rozmachem zamykając włączonego laptopa, nie zaszczycając przy tym ani jednym spojrzeniem klawiatury, w którą dotychczas dość niemrawo stukała. – Mamo, zamierzam wyjść. Nie wiem czy wrócę!
Głos z kuchni odpowiedział z pełną wyrozumienia życzliwością.
– Oczywiście, kochanie.
– Nie zapytasz czemu mogę nie wrócić?
– Czemu możesz nie wrócić, skarbie?
– Zamierzam skoczyć z mostu.
– Oczywiście, kotku. Baw się dobrze. I zanieś babci brytfankę, już jej nie potrzebuję.
Laura, zgrzytając zębami i zaciskając pięści ze złości, wyszła na chłodną, szarą klatkę schodową, klnąc pod nosem i wściekle wymachując reklamówką, w którą wcześniej włożyła brytfankę.
Ciężko być niezrozumianym artystą.
W pokoju panny Noteckiej znajdowało się mnóstwo wymiętoszonych brulionów z pomysłami i charakterystykami dziesiątek wyimaginowanych postaci. Konspektami i opisami fabuły.
Wśród nich znajdował się stosunkowo nowy zeszyt, zupełnie czysty i niezapisany. Jeszcze tego wieczora miał przyczynić się do powstania nowego boga. Nieświadomy swojego udziału w historii religii – który nie jest dany wszystkim zeszytom – leżał na zawalonym papierzyskami biurku i śnił.
Prawdopodobnie.

*

Na Nowym Błesznie nie było żadnych obiecujących mostów. Prawdę mówiąc, nie było tam nic, poza działkami odgrodzonymi od szarych i beżowych wieżowców drucianą siatką, szkoły podstawowej i gimnazjum, małym pawilonem handlowym i kościołem. To ostatnie zresztą odnosiło się do wszystkich osiedli w Częstochowie, podobnie jak grunt czy powietrze.
Laura nigdy nie była czynnym uczestnikiem rozrywek, w jakich gustowała większość jej znajomych, ale udało jej się ustalić, że nastolatki spędzają najwięcej czasu na drewnianym placu zabaw (graffiti na drabinkach i ławkach, zerwane huśtawki) oraz, o dziwo, na terenie kościoła (liczne „drobne pamiątki” pozostawione przy stacjach drogi krzyżowej).
Częstochowa zapełnia się ludźmi wierzącymi (w mniejszym lub większym stopniu) tylko w okresie jasnogórskich pielgrzymek. Wśród rdzennych mieszkańców miasta trudno o regularnie uczęszczającego na msze członka wspólnoty kościoła. Jednak co ciekawe, niemal każdy tam interesuje się religią – nawet jeśli miałoby to oznaczać jej ciągłe krytykowanie i wyszukiwanie dziury w całym.
Ksiądz proboszcz kościoła pod wezwaniem św. Stanisława Kostki słynął ze swoich misjonarskich ambicji. Był krępym pięćdziesięciolatkiem z nadciśnieniem i ciągłym katarem – w związku z czym nigdy nie rozstawał się z opakowaniem chusteczek do nosa. Z powodu zatkanych zatok, miał problemy z wymawianiem litery „m”, toteż starał się ograniczać obecność Matki Bożej w swoich kazaniach do absolutnego minimum.
Zdjęcia, które nosił w portfelu, przedstawiały go w otoczeniu klęczących, najwyraźniej rozmodlonych członków bandy motocyklistów i miały świadczyć o jego talencie do nawracania Zbłąkanych Owieczek na Drogę Cnoty.
Niestety, wszystkie, bez wyjątku, były amatorskim fotomontażem.
Laura nie mogła wprawdzie powiedzieć, że lubi proboszcza – zdecydowanie zbyt wiele ich dzieliło – niemniej, od czasu do czasu nie miała nic przeciwko krótkiej wymianie poglądów. Nazywała je „przyklasztornym tenisem” – bez użycia piłki, za to ze sporą ilością słów.
Spotkała go przy pierwszej stacji drogi krzyżowej. Wycierał zakatarzony nos chusteczką w bławatkowoniebieskie grochy.
– Pani Notecka! – zawołał, rozpaczliwie starając się przywołać uśmiech na twarz. – Bardzo mi miło. Dawno nie rozmawialiśmy. Co tym razem, kwestia Galileusza, czy raczej pogadamy o Torqemadzie?
Laura wzruszyła ramionami, wymachując siatką. Mieszkanie jej babci znajdowało się naprzeciwko kościoła.
– Ja tylko na chwilę. Moglibyśmy co prawda porozmawiać o pielgrzymkach, w końcu mamy już lipiec… – Ksiądz wymamrotał coś w słabym proteście – …albo o tym, że na początku był Chaos, czy coś tam… ale ostatnio dużo tworzę. Dzieło stworzenia to raczej drażliwy temat, przynajmniej dla mnie, więc nie, podziękuję i pomilczę.
Proboszcz zmarszczył brwi.
– Słowo – stwierdził dobitnie.
– Proszę?
– Słowo. Na początku było Słowo, nie Chaos.
Laura pacnęła się w czoło z rozmachem, szczerząc zęby w dostatecznie bezczelny i pozbawiony skruchy sposób, by przyprawić księdza o nagły atak kichania.
– Oż, pochrzaniłam z mitologią grecką!
– Oczywiście. Żyły sobie wypruwam, żeby ocalić nasze społeczeństwo od ogni piekielnych, i co za to dostaję? Panią Notecką. Jak chcesz dyskutować, skoro nie masz o tym pojęcia? Naprawdę, mam już tego wszystkiego dość, serdecznie dość…
– Chce pan omówić kwestię samobójstwa? Piąte przykazanie? – zagadnęła Laura, uśmiechając się niewinnie.
– Życie sobie marnuję, docieram do najbardziej dzikich zakątków kraju i… NIE! Muszę już iść. Może innym razem, a teraz, rozumiesz… obowiązki. Doszły mnie słuchy, że przy Cedrowej rozbiło sobie obóz całe stadko zagubionych owieczek. Muszę tam iść.
Laura wzruszyła ramionami, odwracając się w kierunku wyjścia. Przyszło jej do głowy, że nie powinna była tak traktować nieszczęsnego podręcznika pisania. W końcu – była tego pewna – każdy pisarz wypełnia swoje… no… „powołanie” inaczej. Nie ma co się złościć.
„Na początku był Chaos” – pomyślała – „brzmi znacznie lepiej. Prawdziwie. Na początku była Chaos, a potem nic nie uległo zmianie.”
Zatrzymała się wpół kroku, zamyślona. Po chwili rozpogodziła się i pomaszerowała dalej – do domu.
Wszystko wskazywało na to, że wreszcie miała Pomysł. A tak. Z dużej litery. Humor psuła jej tylko wizja brytfanki, którą wypadało wreszcie oddać – irytująco przyziemna i prozaiczna, nie czuła się najlepiej w otoczeniu wzniosłych, artystycznych myśli.

*

Gdybyśmy zechcieli ciągnąć metaforę śniącego zeszytu, musielibyśmy powiedzieć, że właśnie się obudził, przetarł powieki i zapragnął jajka na miękko.
Na szczęście nie chcemy.
Laura Notecka otworzyła drzwi do swojego pokoju – zawsze zamykała je na klucz. Po cichu weszła do środka, pochyliła się i podniosła wymięty podręcznik pisania. Mechanicznie wyprostowała pozaginane rogi. Rozejrzała się dookoła z namysłem – omiotła spojrzeniem rozładowanego już laptopa, stos starych, zabazgranych brulionów i…
Zeszyt leżący na biurku. Otworzyła go, po czym sięgnęła po najmniej pogryziony i najmniej grożący rychłym pęknięciem ołówek. Zaczęła pisać.
Bohaterowie występujący w opowiadaniu: wampir uzależniony od zapachu terpentyny, jednooki animag zamieniający się w kruka, złodziej i kustosz, koza ofiarna (?), ateista i zakatarzony ksiądz. Do tego Czterech Jeźdźców Apokalipsy i postać boga, który będzie nazywał się…

***

MACHINA ZSTĄPIEŃ
(Siedziba Bogów, XXI wiek)


W Siedzibie Bogów personifikacja czasu cierpi na poważne problemy egzystencjalne. Być może dlatego tak trudno tam odróżnić od siebie pory roku i obserwować mijające lata.
NIEWIADOMY traktował coroczne zebrania jako boski odpowiednik kalendarza. Każdego pierwszego dnia roku obrady rozpoczynał inny bóg – ci, którzy cieszyli się największym wzięciem, organizowali kolejne zgromadzenia co kilka-kilkanaście lat.
Pierwsze wystąpienie było dla każdego młodego boga (boga „potencjalnego”) początkiem prawdziwej kariery i powitaniem w szeregu pełnoprawnych bóstw. Zakończeniem – dłuższego lub krótszego – okresu edukacji, którego zakres zależał głównie od pomysłowości promotora, wybieranego przez miejscową Wyrocznię.
NIEWIADOMY zawsze bardzo uważnie obserwował swoich znajomych z roku. Pomogło mu to utwierdzić się w przekonaniu, że pod opieką Odyna nigdy nie uda mu się osiągnąć niczego ponad kilka w miarę realistycznych, drewnianych rzeźb (ale nosy nadal mu nie wychodziły).
Na szczęście był wystarczająco ambitny, by starać się zgłębiać wiedzę na własną rękę. Do palarni, pubu i salonu gier mieli dostęp jedynie pełnoprawni bogowie – podczas gdy koledzy NIEWIADOMEGO starali się włamać do któregoś z tych pomieszczeń, on sam korzystał z biblioteki.
Ona zawsze była pusta. Jeśli nie liczyć książek.
Tak mijały mu wieki – czytał, starał się rzeźbić, z wściekłością wbijał dłuto w sam środek nosa swojego aktualnego dzieła… i czekał.
Czekał nie tylko na własne zebranie, ale też na poprzedzającą je, ziemską praktykę, podczas której miał poznać swoich pierwszych wyznawców.
I – rzecz nieunikniona – któregoś dnia wreszcie się doczekał. Na kilka miesięcy przed zwołaniem zgromadzenia, stał się określonym, gotowym do zstąpienia z niebios bogiem. Otrzymał imię…

*

– Wreszcie, chłopcze! Gratulacje! Wymyślono cię! – Starczy, drżący głos Odyna wyrwał NIEWIADOMEGO z poobiedniej drzemki. Bóg uniósł głowę znad poduszki, trąc oczy. Kiedy dotarło do niego znaczenie słów promotora, chciał zerwać się na równe nogi, ale kołdra wyraźnie nie podzielała jego pragnień – co niespecjalnie go zdziwiło. Znieruchomiał przezornie.
– Więc… jestem już prawdziwym bogiem? Naprawdę? – zagadnął ostrożnie, opierając głowę na dłoni w możliwie nonszalancki sposób.
– Jeszcze zebranie, chłopcze, jeszcze zebranie. Poczekasz trochę do stycznia. Ale, ale! Masz już imię. Istniejesz. A za kilka dni wyślemy cię na praktykę.
Do-Niedawna-NIEWIADOMY uśmiechnął się, starając się przy okazji nie angażować za bardzo mięśni twarzy. Nie był pewien, czy ich poruszenie nie rozdrażni kołdry.
Jeśli coś go niepokoiło, to tylko…
– Hm… świetnie, ale czy nie powinien mi o tym powiedzieć Zeus? – zapytał.
– Teoretycznie. Tylko teoretycznie, bóg na jego stanowisku ma zawsze mnóstwo pracy. Ostatnio wyniknęła nielicha afera. Otóż okazało się, że po lasach nieopodal małego miasteczka, zdaje się, że Skarżyska-Kamiennej, biega jakiś chłopak, który oddaje cześć słowiańskim bóstwom. No dasz wiarę? To naprawdę kłopot, zwłaszcza że większość z nich już od lat spokojnie pracuje w oddziale nadzorczym… Zeus ma pełne ręce roboty, z nerwów zmienił się w byka…
Do-Niedawna-NIEWIADOMY puścił resztę przemowy mimo uszu, pozwalając swoim myślom błądzić swobodnie. Nareszcie był prawdziwy! Nareszcie… BYŁ. I nareszcie uwolnił się od swojego promotora, a jego promotor mógł wrócić na Ziemię, o czym od dawna marzył. Munin się ucieszy. Istnieje szansa, że wyrywanie sobie piór nie weszło jeszcze krukowi w krew.
Odyn zamilkł wreszcie, patrząc z zachwytem w okno. Było małe, zakurzone, częściowo przysłonięte zasztyletowaną przez NIEWIADOMEGO rzeźbą, i wychodziło na boski zsyp śmieci, ale – jak każde okno – dało się je przekształcić w coś całkiem innego. Wystarczyło mieć wyobraźnię.
Do-Niedawna-NIEWIADOMY odchrząknął uprzejmie. Jego opiekun nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, ale niczego innego nie można się było po nim spodziewać.
– Proszę pana… kim właściwie jestem? I jak mi na imię? – spytał Do-Niedawna-NIEWIADOMY, uspokajająco poklepując kołdrę.
Odyn westchnął ciężko, odwracając oczy od okna.
– Jak to jak? Niewiadomy.
– Tak, ale… jak TERAZ mam na imię? Jak mnie nazwali moi wyznawcy?
– Chłopcze, z nas dwóch to ja jestem głuchy. Jesteś Niewiadomym. TERAZ.
Nadal-NIEWIADOMY jęknął z niedowierzaniem. Nie miał wątpliwości, że Odyn mówi prawdę. Nie potrafił żartować, a odkąd został nauczycielem, umiejętność kłamania ustąpiła miejsca nasilającej się hipochondrii.
– Jak to w ogóle możliwe?! Znaczy, nie powiem, przyzwyczaiłem się do bycia NIEWIADOMYM, ale, ale…
– Nie NIEWIADOMY! – zirytował się Odyn. – Nie nazywasz się NIEWIADOMY, tylko Niewiadomy! Nie bądź głupi, przecież nigdy się nie zdarzyło, żeby uczeń zachował swoje imię!
Niewiadomy opadł na poduszkę z rezygnacją, nie dbając już o reakcję swojej kołdry.

*

Ozyrys pełnił funkcję głównego mistrza ceremonii zstąpienia na Ziemię. Co wydawało się głupie i całkiem niepojęte zarówno NIEWIADOMEMU, Do-Niedawna-NIEWIADOMEMU i Nadal-NIEWIADOMEMU jak i Niewiadomemu.
Zstąpienia odbywały się bardzo różnie. Głównie dlatego, że bogowie objawiali się ludziom w rozmaitych postaciach, czasami z całym orszakiem, a czasem pojedynczo, na dłużej i krócej, ze zwierzętami i bez – a wszystko to musiał brać pod uwagę Ozyrys.
Niewiadomy nie miał pojęcia, kto zaprojektował machinę zstąpień – takie rzeczy nie były ważne, nie w Siedzibie Bogów. W miejscu, gdzie każdy jest w pewnym stopniu cudotwórcą, wynalazki nie mają zbyt wielkiego znaczenia, choćby były nie wiadomo jak genialne.
Machina znajdowała się we wschodnim skrzydle Siedziby. Krążyły plotki, że działa na energię słoneczną – dlatego zstąpienia odbywały się wcześnie rano.
Jej niezwykła przydatność nie polegała wyłącznie na niezawodności, ale też na tym, że machina mogła być wszystkim – kulą płomieni, latającym, srebrnym dyskiem, unoszącym się w powietrzu okrętem i tak dalej. Czasami, na wyraźne życzenie boga, pozostawała niewidoczna.
W komnacie Siedziby Bogów wyglądała jak winda.
Ozyrys poprowadził podenerwowanego Niewiadomego do otwartych drzwi machiny, pocieszająco klepiąc go po ramieniu.
– Może pan powtórzyć to jeszcze raz? – spytał nienaturalnie wysokim głosem Niewiadomy, zatrzymując się przed machiną.
Ozyrys pokiwał głową wyrozumiale.
– Lecisz do Częstochowy. To takie miasto, niektórzy z nas są z niego wyjątkowo dumni…
– Bo… – zaczął Niewiadomy, rozpaczliwie starając się zyskać na czasie – bo ono… często się chowa? – dokończył kulawo.
– Można to tak ująć, chłopie. Ale nie w tym rzecz. Czy możesz mi wreszcie powiedzieć w jakiej postaci chcesz się tam pokazać? I jak ma wyglądać machina?
Niewiadomy zbladł wyraźnie. Mimo pobożnych życzeń, z każdą chwilą nabierał pewności, że wszystko to dzieje się naprawdę. Jednym z największych mankamentów bycia bogiem jest fakt, że nie ma się do kogo się modlić i na pewno nikt nie wysłucha twoich próśb. Za to wszyscy nagle zaczną od ciebie wymagać rzeczy niemożliwych – to pewne.
– Moi wyznawcy nie wymyśli mi ani wizerunku ani porządnego wyglądu – jęknął z rezygnacją.
– Każdy powinien akceptować to, co przyniesie mu los… a nie chciałbyś chyba wyglądać tak jak ja? No właśnie. Twoja wolność wyboru jest tak naprawdę wielkim błogosławieństwem…
– Bum – przerwał mu nieoczekiwanie Niewiadomy.
– Bum?
– Bum. Chcę się zjawić z głośnym bum. Nic więcej mnie nie interesuje. Mogę wyglądać jak teraz. Jak człowiek.
– Rozumiem – mruknął Ozyrys, pochylając się nad kolorowym zestawem guzików, korbek i dźwigienek, służących do uruchomienia boskiego pojazdu. – Bum. No cóż, czasy się zmieniają…
Niewiadomy, odrobinę pewniejszy siebie i spokojniejszy, odetchnął głośno i wkroczył do wnętrza machiny.
Dziesięć.
Dziewięć.
Osiem.
– A! Przypomniało mi się. Panie Niewiadomy, proszę szukać Noteckiej! Panny Laury Noteckiej! To ważne!
Siedem…

***

CZTERECH
(Częstochowa, XXI wiek)


Ksiądz proboszcz kościoła pod wezwaniem św. Stanisława Kostki zgodnie ze swoim zwyczajem spacerował drogą krzyżową i kichał.
Po raz pierwszy od jakichś czterdziestu lat przyszło mu do głowy, że jest przeziębiony. Łamało go w kościach, z powodu bólu gardła miał problemy z oddychaniem ustami, a w powietrzu… w powietrzu dało się wyczuć nadchodzącą zmianę. Coś jakby ciężką, wiszącą atmosferę zbliżającej się nieuchronnie burzy – ale tylko metaforycznie, bo na niebie nie było widać ani jednej chmurki, a słońce prażyło niemiłosiernie.
Zaniepokojony ksiądz zatrzymał się wpół kroku, nerwowo zerkając w górę. Odchrząknął, czując nieznośne drapanie.
Pogoda była piękna. Ale coś się nie zgadzało. Był tego pewien.
W chwilę później rzeczywistość rozmyła się przed oczami księdza, który potknął się i upadł na żwir, kiedy tylko ciszę zastąpiło głośne, niespodziewane…
BUM.
Które rozbrzmiewało licznymi echami jeszcze długo, stanowczo za długo.
Proboszcz uniósł głowę i ku swojemu najwyższemu zdumieniu zobaczył niewielki krater między czwartą i piątą stacją drogi krzyżowej. W samym jego środku stał wyraźnie zdezorientowany, młody mężczyzna, mrużący oczy przed światłem.
Ksiądz zareagował tak jak na każdą osobę duchowną przystało.
– Och, mój Boże! Nic się panu nie stało? Czy mogę jakoś pomóc? – zawołał, zrywając się na równe nogi.
Nieznajomy usiłował skupić na nim spojrzenie. Z mizernym skutkiem – póki co, udało mu się tylko zrobić doskonałego, zbieżnego zeza.
– Skąd wiesz? – wydusił wreszcie, zataczając się lekko.
– Skąd wiem co? – zakłopotał się proboszcz, chwytając nieznajomego za łokieć i tym samym chroniąc go przed upadkiem.
– Skąd wiesz, że jestem bogiem? Wyglądam na takiego? Nie chciałem wyglądać jak bóg… – mamrotał obcy mężczyzna.
Proboszczowi przyszło do głowy, że Miłosierni Samarytanie nie mają racji bytu. Już nie. Nie tu. Nie teraz. Nie w takich przypadkach. Puścił łokieć mężczyzny i odsunął się na bezpieczną odległość.
– Prawdę mówiąc, nie miałem na myśli ciebie, młody człowieku – powiedział.
– Jestem Niewiadomy, Niewiadomy – stwierdził obcy. – Szukam No… – zająknął się i skrzywił – jak jej tam… No… te…ckiej? Noteckiej. Laury. Laury Noteckiej. Ponoć panna.
Ksiądz cofnął się jeszcze trochę, po czym wskazał ręką w stronę rzędu beżowych budynków.
– Mieszka w wieżowcu z numerem ósmym. Środkowa klatka, pierwsze piętro, środkowe drzwi. Chętnie bym pana zaprowadził, ale…
– Milcz, człowieku, jestem bogiem – powiedział niepewnie Niewiadomy. Księdzu wydało się, że mężczyzna wypróbowuje brzmienie tych słów.
Proboszcz doszedł do bramy, oddzielającej teren kościoła od reszty osiedla i przeszedł przez nią pospiesznie. Co prawda odwiedził już grupę narkomanów z ulicy Cedrowej – obrzucili go kamieniami – ale był pewny, że jeśli dobrze poszuka, odnajdzie jakieś zbłąkane owieczki gdzie indziej. Choćby przy Bohaterów Katynia. No bo czemu nie…?
Niewiadomy, wciąż bardzo rozkojarzony, obserwował jak człowiek w długiej, ciemnej szacie znika za zakrętem. Przeczuwał, że nie było to najbardziej pomyślne spotkanie, jakie mógłby sobie wyobrazić… ale, w gruncie rzeczy, to nie miało większego znaczenia.
Musiał iść do wieżowca z numerem ósmym.
Niewiadomy zwrócił się w jego stronę. Na ulicy było kompletnie pusto i cicho. Znikły gdzieś zwierzęta i ludzie, a powietrze było nieruchome.
Bóg ruszył na spotkanie ze swym pierwszym wyznawcą. A każdy jego krok trwał wieczność.
I dudnił.

*

W tym samym czasie Laura Notecka pisała w swoim zeszycie, któremu od kilku dni nie dane było zaznać odpoczynku. Była sama w domu, toteż nikt nie zwrócił jej uwagi na zadziwiający bezruch na zewnątrz mieszkania. Nie zdając sobie sprawy z nadciągających kłopotów, dziewczyna obgryzała z namysłem ołówek, przyglądając się urwanemu w połowie zdaniu.
Do tego Czterech Jeźdźców Apokalipsy i postać boga, który będzie nazywał się Niewiadomy. Wygląda zupełnie jak człowiek i żyje pośród nas, na Ziemi – podobnie zresztą jak Czterech Jeźdźców Apokalipsy.
Jeźdźcy to nieświadomi swojego pochodzenia (i przeznaczenia) ludzie, którzy mieszkają w różnych miastach i nie mają pojęcia o sobie nawzajem. Wszyscy są nauczycielami i nie zdradzają żadnych morderczych instynktów – a w każdym razie nie większych od innych nauczycieli. Któregoś dnia…
Laura zamarła, unosząc głowę. Ktoś zapukał do drzwi.
Dziewczyna wstała z fotela niechętnie, wkładając ołówek za ucho i mocno ściskając w dłoni zeszyt. Wyszła do przedpokoju i bez namysłu przekręciła klucz, a następnie pociągnęła za klamkę.
Na progu stał nieznajomy mężczyzna, rozglądający się dookoła nieprzytomnie. Laura westchnęła z irytacją. Ci sprzedawcy encyklopedii…
– Słucham? – spytała znudzonym głosem.
– Dzień dobry – Mężczyzna usiłował skupić na niej spojrzenie, co zakończyło się perfekcyjnym zezem zbieżnym. – Jestem bogiem. Na imię mi Niewiadomy. Podobno jesteś moim wyznawcą. I panną. Podobno. Chociaż nie wiem, co wynika z tego ostatniego.
Laura otworzyła usta wyjątkowo szeroko i nieelegancko.
– Kim jesteś i skąd wiesz o Niewiadomym?!
– JESTEM Niewiadomym, miło mi. Powinnaś paść na kolana.
– Na kolana?! Ktokolwiek naopowiadał ci o moim opowiadaniu, coś pochrzanił. Zapewniam, że przed prawdziwym Niewiadomym nikt by się nie ukłonił! A poza tym… – wykrzywiła się lekko – jestem twórcą Niewiadomego, prawda?
Bogowie wstrzymali oddech, Wszechświat zadrżał w posadach, błyskawice przecięły bezchmurne niebo, a Niewiadomy usiadł z wrażenia.
– Uważasz się za twórcę boga? – zapytał.
– No ba! Za pisarza i twórcę kogo tylko mi się podoba. A teraz proszę wstać i sobie iść. Nie znam pana, a żart się nie udał.
Wszechświat zaczął kręcić młynki, a bogowie niewątpliwie dostali czkawki.
– Ale… to wyznawcy określają postać swojego boga. Nie możesz się wypierać… jesteś wyznawcą!
– Twórcą. Twórcą. W ogóle nie wierzę w Niewiadomego. Prawdę mówiąc, jestem ateistką. Mówiłam chyba, że ma pan wyjść? Za chwilę sama pana wyrzucę, całkiem nieźle kopię…
Niewiadomy ukrył twarz w dłoniach, starając się zebrać myśli. Nigdy wcześniej nie wydarzyło się nic takiego. A co się dzieje, kiedy wyznawca uważa się z twórcę własnego boga? Co się dzieje, kiedy naprawdę w to uwierzy? Trudno powiedzieć. Może nic. Żadna książka w boskiej bibliotece nie wspominała o takiej ewentualności.
Tymczasem Laura Notecka otworzyła swój zeszyt, marszcząc brwi. Oparła go o ścianę, wyjęła ołówek zza ucha i nie zwracając uwagi na Niewiadomego, dokończyła zdanie:
Któregoś dnia, a było to w lipcu 2008 roku, Jeźdźcy poczuli, że oto zbliża się początek ostatecznego końca. Niebawem mieli się spotkać i zakończyć wszystko.
Wszechświat wypuścił ze świstem powietrze. Teraz już nic nie miało znaczenia – równie dobrze mógł się położyć i już nie wstawać.

*

Było ich czterech – Śmierć, Wojna, Głód i Zaraza. Na co dzień byli nauczycielami – w różnym wieku, w różnych miastach i całkiem różnych szkołach. Śmierć przedstawiał się jako Bednarczyk, Wojna – Filipiuk, Głód – Białek, a Zaraza – Nawrocki.
Któregoś dnia – a było to 17 lipca 2008 roku – cała czwórka jednocześnie i pozornie bez przyczyny opuściła swoje domy i wyruszyła w podróż. Ostatnią.


KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Sob 16:00, 21 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:12, 21 Cze 2008    Temat postu:

TEKST "B"


Tytuł: Szachy
Dym przedzierał się przez zżółknięte palce i unosił szarą smugą w górę. Czasem, za sprawą ust swojego właściciela przybierał kształt motyla, jednak nim zdążył zatrzepotać skrzydłami rozpływał się w chmurach.
Mężczyzna przymknął leniwie oczy, wystawiając twarz do ciepłych promieni popołudniowego słońca. Niedopałek w jego dłoni kiwał się niebezpiecznie, gdy tamten odpływał w spokojne objęcia Morfeusza...

***
Był papierosem. To nie ulegało żadnej wątpliwości. Skrzętnie owinięta bibułka opinała jego tytoniowe ciało, zakończone brązową nóżką z filtra. Mimo ciemności wiedział, że nie jest sam. Wokół słyszał podekscytowane szepty. Poruszył się niespokojnie rozpychając na boki, co przez osobę obok docenione zostało kuksańcem. Skruszony skulił się w sobie, myśląc gorączkowo jak się tu znalazł, gdy nagle ciemność zalała fala światła a w okolicach głowy poczuł silny uścisk i szarpnięcie. Przerażony do granic możliwości, całym swoim jestestwem zaparł się o ściany pomieszczenia.
-Mnie, mnie wybierz. Nie jego, MNIE!- krzyk zawodu innych papierosów rósł w miarę gdy wyślizgiwał się z bezpiecznego łona pudełka. Świat zawirował mu przed oczami tysiącem intensywnych barw aż nagle poczuł nieprzyjemną wilgoć w swojej dolnej części. Różowe, mięsiste usta, zacisnęły się na jego filtrze. Przełknął ślinę wiedząc, co będzie dalej. Czując przybliżające się ciepło płomienia, żałował, że nie może żyć w błogiej nieświadomości jak jego bracia. Bo przecież gdyby mieli świadomość swojego losu, zakopaliby się na dnie pudełka mając nadzieję, że zostaną pominięci. Prawda?
Nawet nie bolało aż tak bardzo. Może na początku, gdy płomień dopiero zaczynał ślizgać się po czole. Za każdym wdechem oprawcy, czuł jak jego mała cząstka zostaje mu brutalnie odebrana, jednak gdzieś w podświadomości zaczęła świtać myśl, że ten ból i poświęcenie nie są bezcelowe. Cały ten proces był jak rozmowa księdza z ateistą, tylko, że w tym przypadku przewagę miał ksiądz. Nawracał on zagubioną duszę zostawiając w niej cząstkę swojej, która rozrastała się rzucając cień na jej wypaczone serce. Nawet, jeśli ceną było życie.
Później nastał stan błogiej, połowicznej nieświadomości. Jego dusza, a raczej to, co z niej zostało unosiło się teraz coraz wyżej wraz ze smużką sinego dymu. Poczuł niechciany dreszcz podniecenia, na samą myśl dostąpienia zaszczytu życia wiecznego w Szarym Niebie. Im bardziej oddalał się od swojego nadpalonego ciała, tym większa radość go wypełniała. Był już o krok od pyszniącego się w niebiosach czerwono-niebieskiego opakowania swoich Bogów, gdy poczuł nagły uścisk i w co raz szybszym tempie zaczął oddalać się od wymarzonej krainy. Malutki wirniczek piekielnej maszyny włączonej przez człowieka zaczął wciągać go w swoją otchłań...
***
Obudził się zalany potem. Dłonią przejechał po mokrym czole i spojrzał na swoje ręce, sprawdzając czy aby przypadkiem nie są pokryte białą bibułką. Odetchnął cicho, opierając głowę o chłodną korę drzewa. Na szczęście to był tylko sen.
Uspokoiwszy się trochę spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta. W pośpiechu zebrał leżące wokoło kartki, długopisy i podręczniki pisarskie, po czym spakował je do torby. Gdy niechcący dotknął leżącego na ziemi niedopałka, omal nie krzyknął z przerażenia. Po raz pierwszy musiał przyznać rację kampaniom antynikotynowym. Ten nałóg szkodził.

***
- Nie powinieneś mieszać mu w głowie, Tankinie. - siedzący przy stoliku z szachami staruszek pokręcił głową w wyrazie dezaprobaty. - To nie twój wyznawca, ten na górze może mieć ci to za złe.
Jego przeciwnik, naburmuszony młodzieniec ubrany w moro wzruszył tylko ramionami i przelotnie spojrzał na oddalającą się postać.
- To pisarz, oni i tak mają w niej poprzewracane. A to przynajmniej oduczy go podpalania moich podopiecznych - mruknął z czułością Bóg Ziemi, patrząc na delikatnie nadpaloną kępkę trawy- Królowa na E4. Twój ruch, Losie.
Los pokiwał nieobecnie głową, zastanawiając się nad ruchem. Nigdzie nie grało mu się tak dobrze jak na Ziemi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 19:52, 21 Cze 2008    Temat postu:

Pomysł i oryginalność
A: 2
B: 1

Styl
A: 1,6
B: 1,4
Tekst A po prostu wciąga, oplata jak mackami. Aż chce się czytać i czytać.

Realizacja tematu
A: 0,7
B: 0,3
Tekst A miał tutaj sporo więcej polotu, jak na mój gust temat został przedstawiony maksymalnie wyczerpująco.

Ogólne wrażenie
A: 2
B: 1

Razem
A: 6,3
B: 3,7


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:43, 24 Cze 2008    Temat postu:

Ooooch, dedykacja dla mnie! Moja pierwsza w życiu! Jestem zachwycona ^^

Pomysłowość i oryginalność:
A: 1,7
B: 1,3
Jakoś tak mnie papieros rozczulił, no co ja na to poradzę.

Styl:
A: 1,7
B: 1,3
Coś nie mogę się oprzeć dziesiętnym częściom punktów. A czemu tak? Subiektywny odbiór zdecydował. Muszę przyznać, że choć wolałabym tekst B dłuższy i bardziej... rozbudowany, to jest zwyczajnie uroczy.

Realizacja tematu:
A: 0,8
B: 0,2
Zabrakło w B kilku elementów, prawda? Smile

Ogólne wrażenie:
A: 1,5
B: 1,5
Lubię tę kategorię. Jest taka,,, niejednoznaczna, o.

Razem:
A: 5,7
B: 4,3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:46, 26 Cze 2008    Temat postu:

Czy ja się kiedyś doczekam pojedynku, w którym imiona autorów nie będą dosłownie wyłazić z tekstów?XD

Pomysł i oryginalność
A: 1,7
B: 1,3

Taaa, też ułamki się na mnie rzuciły. Ale cóż zrobić? Pomysł z z papierosem jest przecież ciekawy. Tyle, że nie tak jak pomysł w tekście A.

Styl
A: 1,7
B: 1,3

Bo A jest bardziej dopracowane.

Realizacja tematu
A: 0,7
B: 0,3

A tak na serio chętnie wlepiłabym drugiemu tekstowi 0. Gdzie ksiądz? Gdzie ateista? Hm... no dobra, rozmow aksiędza z ateistą... ale to mało. Poradnik też chyba się zgubił, ale może mam sklerozę i był. Poza tym temat nie został wyczerpany.

Ogólne wrażenie
A: 1,9
B: 1,1

Razem
A: 6
B: 4


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Pią 10:26, 27 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:38, 26 Cze 2008    Temat postu:

Uwaga, oceniam. (To brzmi dumnie.)

Pomysł i oryginalność
A: 2,5
B: 0,5

Prawdę mówiąc, w B nie dopatrzyłam się żadnego konkretnego pomysłu.

Styl
A: 2
B: 1

W A styl wciąga, wciąga czasem aż za bardzo, nie pozwala mi pisać (zbrodnia ^^').

Realizacja tematu
A: 0,9
B: 0,1

W B nie zauważyłam poradnika, a ksiądz i ateista tylko mignęli.

Ogólne wrażenie
A: 2,5
B: 0,5

Zakochałam się w tekście A.

Łącznie:
A: 7,9
B: 2,1

Niestety, dochodzę do wniosku, że łatwo zgadnąć, który tekst jest czyj - choć absolutnie nie miało to wpływu na punktację. Przynajmniej z mojej strony.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:05, 12 Lip 2008    Temat postu:

Tadadam, po upływie dokładnie trzech tygodni (tak naprawdę nie jestem tego pewna, ale ładnie brzmi, więc mówię) uznaję pojedynek za zamknięty, a punkty za podliczone. I matematyko dopomóż.

Punktacja prezentuje się następująco:

TEKST A ("A później był Chaos") autorstwa Aylyi - 25,9 pkt.
TEKST B ("Szachy") autorstwa Craig Liath - 14,1 pkt.

Co oznacza, że zwyciężczynią została Aylya, z woli wszystkich bogów (tfu tfu tfu!), czy też, co bardziej prawdopodobne, użytkowników, którzy ocenili teksty.

Klask, klask.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin