Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Pierre de Ronsard&Craig Liath


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:53, 02 Sty 2010    Temat postu: Pierre de Ronsard&Craig Liath

Pojedynkujący się: Pierre de Ronsard&Craig Liath
temat z kapelusza: DOBRY GRZYB TO ROBACZYWY GRZYB
gatunek: dowolny
warunki: brak wulgaryzmów
Termin: 29 grudnia
Opiekun: Mad Len
_________________

I znowu walkower.
Wygrywa Pierre!

Taaak, trochę spóźnione, ale wiecie, taki okres.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Sob 17:56, 02 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:54, 02 Sty 2010    Temat postu:

TEKST A

"Ślimak i Dusza"

1, 2 postacie.
- Pan Ślimak ledwo uniknął potrącenia przez samochód. Tak naprawdę to koło wjechało w pozostawiony w tyle śluz i pozostawiło gęste kropelki na ogonku i skorupce bezkręgowca. Uff… kilka sekund później znalazł się on na skraju utwardzonego asfaltu, w ten sposób, że jeszcze jeden nieostrożny ślizg, a zleciałby w dół wart kilku jego wysokości. Nie ma mowy, że spełznie pod takim kątem. Co czuł w tym momencie, nie mogąc się cofać, utknąwszy tu na dobre. Presję i stres, choć wiódł życie beztroskie. Upływający czas, chociaż na oczy nie widział zegarka i nigdy nie zetknął się nawet z cywilizacją dwunożnych. Tupnięcia i ruchy tektoniczne, jednak nie był geologiem. Poczucie nowego, ponadnaturalnego zagrożenia. Opowieści psów i okolicznych karaluchów o mikrofalach i ultradźwiękach, które zasłyszał w lesie podziałały na jego wyobraźnię. Dość mocno, aby zatrząść długimi czułkami i oczy przekształcić w bojaźliwą galaretkę. Auto dawno odjechało, więc to z pewnością coś innego nim trzęsie. Za mało napisałam o jego odczuciach, które antagonizowały z doznawaną wówczas ulgą. Może ich zetknięcie, wielkie spotkanie przywódców stanów psychicznych i duchowych, zapoczątkowało wstrząsy?
Dusza ślimaka to urzeczywistniona i praktyczna tautologia: choć o niczym nie wiedział, odebrano mu ją, gdyż był tworem natury, nie Boga. Natury pisanej minuskułą. Natury, tej od fauny, flory i kataklizmów. Gdybym chciała być niepoważna, rzekłabym, że rozpoczęła się emancypacja stworzonek, rodzenie się ich gatunkowej świadomości – stąd te dreszcze i ten stan. Przyczyna wewnętrzna, która kiedyś znajdzie swoich zwolenników. Żadne z dotychczasowych doświadczeń nie mogło tego wywołać, na pierwszy rzut oka. Jednakże powstanie grupka, garstka orędowników, którzy uznają wyższość nieznanego i niemożliwego nad nieodczuwalnym i nieosiągalnym dotąd. Z czasem całe ciało wraz z muszelką się trzęsło. I w łeb biorą wszelkie dywagacje, czyż nie? (Pragmatyści śmieją się im w nos, uznając otoczkę za niepotrzebną) Nie do opanowania były drgawki przyklejonego do podłoża zwierzęcia, którego prymitywne oczka w niczym nie przypominały nowoczesnych urządzeń posiadających stabilizator obrazu. Nie, pan Ślimak nic nie widział. I nawet świadomie był, że mógł wtedy coś dostrzegać. Myśli nie uchodziły poza jego bezkręgowe ciało, dlatego też kłębiły się w środku mózgopodobnego naczynka. Z jednej strony one, a z drugiej powietrze i coraz silniej wiejący wiatr. Za chwilę imploduje. Ostatnią jego autentyczną myślą, ni stąd ni z owąd, była głowa. On miał głowę.
Głowa ta została zmiażdżona i przyklejona do podłoża. Wraz z nią umarło w ten sam sposób całe ciało. Odłamki skorupki przebiły je niczym minimalne sztylety. A dusza odbiła się na czarnej powierzchni kilka razy, w postaci śluzu, którego nieświadomym spadkobiercą i rozdawcą stała się podeszwa buta. Zamiast grobu i krzyża – dostał pan Ślimak tymczasowy trójkąt ostrzegawczy. Zaczęto odtąd wierzyć w lesie przeznaczenie. Jest pierwszy zabobon, jest i ofiara, jest i wiktym. To ten sam samochód, który omal nie zabił tego maleństwa kilkanaście chwil wcześniej. Bodajby to zrobił już tamtej chwili, nie zrodziłoby się tyle destrukcyjnych w konsekwencji myśli, a on sam cierpiałby krócej.
Przez długi czas zastanawiałam się nad sensem całej tej historii o panu Ślimaku, którego śmierć odroczono. Nad śmiercią właśnie, nad odwlekaniem tego, co nieuniknione, nad przyczynami jego stanu agonalnego, nad…
- Nad sensem debatowania nad tak błahymi sprawami.
- Wyjdź, drogie dziecko. Nie potrzebuję puenty w takim stylu. Zuchwały jesteś, słoneczko. Rozentuzjazmowała cię ślimacza katastrofa na tyle, aby wpleść swoje trzy grosze do opowiastki, której pewnie nie słuchałeś. Czyż nie?
- Oj, zdziwiłaby się pani doktor. Nasi więksi przyjaciele, psy szczekają, karawana zaś idzie dalej, w nieznane. Trzeba dyskutować nad rzeczami z pozoru błahymi, choćby rozmowa miała okazać się nieprzydatna w dalszym życiu. Nie dbam o to, co kiedyś gdzieś powiedział James o skrzatach, elfach i cieście. To nic, że placek rośnie na drożdżowo, a nie za pomocą jednych czy drugich. Trzeba rozmawiać.
- Czy wszyscy są tego samego zdania?

2, Pani doktor, ktoś i narrator.
Po tym pytaniu grzyb nagle stał się pusty. Wszystkie robaczki wyszły z podgrzybka, który był Collegium Maius w olbrzymim uniwersytecie leśnym. Nawet mikrokosmos zdobywa wiedzę, a wydział teologiczny nazwał swoich pobratymców „maluczkimi”. Ów wydział od wieków walczył o posiadanie przez najmniejsze zwierzęta duszy. Jako jedyny utrzymywał niegdyś kontakty ze światem ludzkim, którego posłem był niejaki Franciszek.
Pani doktor została i przygotowywała przez chwilę nową wersję przypowieści o panu Ślimaku. Myślała: „Czyż nie jest najważniejszym, aby przedstawić historię i to nad nią się zastanawiać, choć i tak na pierwszy rzut oka historia to historia, fabuła jest, trzy i więcej jedności są. Co chciał zasugerować jeden z tych chitynowych studentów? Aj, czekajcie, wy małe trzpioty. Już ja wam dam taką historię, po której zamilkniecie. Albo też dyskutujemy o tym samym? Ja dotykam treści, wy otoczki na treść się składającą”.
Wnet słychać było stukanie do drzwi, to znaczy w rurki znajdujące się pod spodem kapelusza, głównej sali wykładowej:
- Pani Grzybenhauer! Pani Grzybenhauer! Alarm, grzybobranie idzie! Stwórzcie największe skupiska robactwa, ukryjcie się w starych spleśniałych pomieszczeniach, bo zginiecie!
- Studenci właśnie wyszli! Jakże mam do nich trafić teraz, w obliczu nadciągającej zagłady?
Ale tego kogoś po drugiej stronie rurek już nie było. Uciekł, aby ostrzegać kolejnych maluczkich mieszkańców lasu przed niebezpieczeństwem. A pani doktor? Została, cała trzęsąc się z zimna i bojaźni przed nieznanym. Usiadła jednak w pierwszej ławce, gdzie był siedział butny student przed nią i zaczęła wymyślać coś na siłę, przelewać swoje roztargnienia na małą karteczkę papieru, na której był wykład. Pierwszą stronę skreśliła, zaś na drugiej szybko nabazgroliła kilka słów i czekała. Poczuła się jak ślimak z przypowieści: ledwo się uspokoiła, głowotułów i odwłok wpadły w niewytłumaczalne drgawki. Teraz już wiedziała, że to przyczyna zewnętrzna wprawiła ją w ten stan. Nie szkodzi. Może będzie pierwszą istotą, która przekona się, że ma duszę? Albo to raczej inni się przekonają o tym fakcie bądź jego braku. Gdy grzyb się gwałtownie poruszył, jakby miał zostać wykręcony z ziemi, pani doktor wyrzuciła świstek na zewnątrz i czekała. Różny mógł ją spotkać los. Ususzona, utopiona w śmierdzącej i kleistej substancji lub usmażona. Nie zdawała sobie z tego sprawy, bo liczyła się tylko urojona dusza i dowód.
Nikt więcej miał o niej nie słyszeć przez najbliższy miesiąc i dłużej.
Włochate ręce wyrywały lub łamały coraz to nowe grzyby. Trujące niszczono profilaktycznie, a nuż jakieś zwierzęta nie wyczują toksyn i padną martwe. Z akcentem na „martwe”. Rośnidełka czarne w środku, w kropki, brudne z wierzchu po rozkrojeniu odrzucano w dal, bo robaczywe. Brano najczystsze i najodpowiedniejsze na kolację. Rozkopywano czasem grzybnię, wyrywano niechcący kapelusze, usuwano ślimaki, które je dziurawiły na przekąskę i bohatersko oczekiwały strącenia w ściółkę lub, co dotykało co szczęśliwszych, w runo leśne. Proces przebiegał szybko, a tym samym uniwersytet został pozbawiony miejsc do edukacji. Ostały się psiaki, za małe i za niewygodne. Muchomory, które roztaczały wewnątrz trutkę, a ponad to były już dawno zajęte przez robaczki niewykształcone. I gołąbki, którym groziło grzybobranie następnym razem. Zbyt duże ryzyko na chwilę obecną.
Czym było grzybobranie? Nieuniknionym procesem zagrabienia i późniejszego zagospodarowania najpiękniejszych zabytków lasu. Pomimo iż istniało nauczanie, ba, cały uniwersytet – było ono niczym w porównaniu z niewymierną korzyścią, jaka płynęła z zerwania grzyba i jego zjedzenia przez człowieka. Respektujący prawo do zgromadzeń humanoid pozostawiał budynki już zajęte (pod warunkiem, że były zajęte całościowo) lub nieestetycznie wyglądające. Obrzydzenie mu posiłku było gwarantem przetrwania. Przejmowano więc stopniowo uniwersytecką infrastrukturę. Nieużywane w danym momencie, w momencie kontroli, stawało się wolne i do wzięcia. Bo któż liczy się ze słabszym?

3. Wspomnienie pani doktor, mrówka i studenci.
Gdy grzyby już wyrosły i przymarzły, był to znak, że jest bezpiecznie. Nikt nie urządza w tak nieadekwatną porę haniebnego procederu, jakim było zagrabianie. W celu upewnienia, kosztem nauki i wiedzy, przez kilka dni i nocy największe zabudowania, to jest podgrzybki i koźlarze pozostawiono niezamieszkałe. Ale cierpiała na tym profesura i ci bardziej rozgarnięci studenci. Dopiero potem zaczęto je (pomieszczenia) zajmować. Mając na uwadze paraliżujący lęk, w pierwsze dni kazano przychodzić tłocznie, sale były wypełnione po brzegi.
Odbywał się pierwszy po długim czasie wykład. Pierwsze czytanie należało do mrówki, która przybyła gościnnie:
- Drodzy studenci! Pewnie pamiętacie sławetną panią doktor i jej podejście do życia i śmierci. Jej ostatni wykład mówił o panu Ślimaku, który spodziewał się nadchodzącego – ale był sparaliżowany. Niczym nasi przyjaciele pająki, był ofiarą on własnego mechanizmu ruchowego. Taki jest już los. Pozwolę sobie przeczytać ostatnią notatkę, którą odnaleziono stosunkowo niedawno:
„Mieliście rację, trzeba dyskutować, choćby po to, żeby grzyby były pełne, co ratuje nas i naszą edukację, kulturę i duszę. Pusty, zdrowy według ludzi grzyb to nasza zguba. Tracimy go na długo, sami także ulegamy nieprzeznaczeniu. Gdy jest nas pełno, to i szanse są większe.
Czuję się jak ślimak, który nie ma wyjścia. Mogłam wyskoczyć, acz nie chciałam. Próbowałam nie myśleć, nie dało się. Jakoś udało mi się uspokoić i już się nie trzęsę. Znów się zaczęło. Stoicyzm w drgawkach, przerywane i zachwiane utwierdzenie w przekonaniu to coś, z czym się borykałam. Zewnętrzne siły wpływały na środek, ale nie udało im się go podporządkować.
Nie traćcie wiary! Ja wiem, że mam duszę. Ślimak też ją miał i nie był to jego odbity na jezdni śluz. To coś, co nosimy w sobie, co sobie wymyśliliśmy, że jest. To nasza, robacza dusza. Jesteśmy robakami, człowiek to nasz odwieczny wróg. My obrzydzamy jego, on tępi nas. Zdobywajcie wiedzę taką, jaka jest wam pisana.”
Nie rozległy się brawa, grzyb opustoszał. Od tej pory nikt już się nie uczył. Profesorowie zaczęli spożywać grzyby, zamiast w nich przebywać. Zniszczono wszelkie symbole, które świadczyły o tym, że coś się tu kiedyś odbywało. Coś bliskiego naturze ludzkiej. Pani doktor nie doczekała się pomnika, ani wspomnień. Nastąpił szeroko pojęty regres. Studenci zajmowali grzyby, aby się tam rozmnażać. Muchy dostały polecenie, aby odszukać grób Franciszka i zostawić tam pełzające dzieci. Pająki w domach je tępiły z obowiązku, ale na dłuższą metę trzymały z tymi latającymi szkodnikami. „Mamy teraz duszę, mówiły nartniki, jesteśmy im równi. Stwórzmy przeciwwagę!”. I tak było… tak właśnie. Zanim ktokolwiek z ludzi zdążył przyjść do lasu, grzyby były zjedzone. Człowiek nie miał już tu czego szukać.
A pani doktor wróciła do lasu po dwóch miesiącach, jako stare robaczysko i zapłakała. „Ślimaku, jesteś pomszczony. Ślimaku, twoja ofiara poszła na marne”. Tak myślała i przy pierwszej lepszej okazji rzuciła się z gałęzi prosto do pszczelego ula, gdzie utonęła w miodzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin