Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
roślinawędrowna&Bajkopisarz


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:06, 08 Sie 2009    Temat postu: roślinawędrowna&Bajkopisarz

Pojedynkujący się: roślinawędrowna&Bajkopisarz
Fandom: twórczość własna
Temat: Legenda opowiadana wśród mieszkańców tajemniczej i samowystarczalnej wioski na obrzeżach lasu. Niech to będzie coś związanego z magią i naturą.
Gatunek: przygoda z dużą dawką fantastyki
Warunki dodatkowe: miejsce musi się znaleźć dla: dziwnego drzewa, żubra, kryjówki bobrów, ptasiej muzyki, przebierańców, gawędziarza.
Termin: 12 sierpnia (zmieniony na prośbę pojedynkujących się)
Opiekun: Mad Len


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:07, 08 Sie 2009    Temat postu:

TEKST A


Z dedykacją dla wszystkich miłośników zwierząt, a także dla koleżanki Kiki za kilka świetnych tekstów na gg, które wypowiedziała podczas spisywania legendy. Zostały zawarte. Pozdrawiam.




Ukryta kraina o nieznanej przeszłości

Los steruje zdarzeniami według określonego porządku. Każde jego zrządzenie, po zajęciu swojego miejsca w dziejach, zostawia po sobie ślad. Zwykle jest on zauważalny, ale gdy on ulegnie zagubieniu, staje się warty ponownego odkrycia. Na nowo ogłoszony przybiera rangę zadziwiającej ciekawostki. Czasami zbierze się więcej sekretnych układów czasoprzestrzeni. W tej opowieści wszystkie niejasne kwestie okażą się równie oczywiste jak moment otwierania oczu po drzemce. Nastąpi tu zarazem równie zdecydowane przejście.

Są miejsca w Polsce wyjątkowe poprzez swoistą atmosferę dzikiej radości. Ponosi w nich szczęście, które przypomina sobą lot na skrzydle ptaka, spacer nieopodal uśmiechniętych ogrodowych krasnali, a nawet siedzenie przy wrotach przenoszących do czasów magicznych wspomnień. Samowola prezentowanej przestrzeni sprawia, że każde stworzenie czuje się silnie do niej przywiązane wstęgami uczuć, które są tęczowe, gdy pogoda zawodzi. Nie odparta potrzeba przebywania w oderwanej od rzeczywistości leśnej głuszy jest przemożna, gdyż polega na pragnieniu poznania namacalnej wolności. Przeważnie wielka tęsknota za bujną roślinnością nie może się w żaden sposób udobruchać niewielkimi skrawkami zieleni, kiedy zaznała jej wszędobylstwa w zwiewnym po części baśniowym świecie. Historia tej krainy jest odrębna od ustalonej przez badaczy przeszłości dla ziem położonych w sąsiedztwie. Niewiele wydarzeń z dziejów jej zarośli ma swoje pokrycie w zapisie nawet tutejszych kronikarzy. Tłumaczą oni swoje krętactwo jako zjawisko wywołane niezdolnością do wyrażania za pomocą słowa prawdy, która umyka nieustannie. Każdy przejaw istnienia w tych zakamarkach jest pełen tajemnic. Zatajone są prawdziwe losy przodków dzikiego życia. W owym miejscu podobno narodziła się idea legendy. Teren, o którym tu mowa, jest gęstą, ciemną puszczą. Dla wytężonych uszu zdaje się być tak cicha, że aż ukrywa znajdującą się w niej osadę. Od zawsze otwierała na ogół swoje wrota dla magii i wciągała również do środka strudzone wędrówką zwierzęta. Zachęcała do próby dotarcia do istoty jej zagadki. Nie oznacza to jednak, że upraszczała zadanie poznania sedna. W mgnieniu oka żaden sekret nie zdawał się być choć trochę bliższy wyjaśnieniu. Przypuszczenie, że wszystkie zagadnienia po prostu są zebrane w jednej kryjówce, nie jest prawdą. Jest to w zasadzie dość poplątana, składająca się z wielu elementów opowieść poznawania od podstaw tutejszej gmatwaniny krążących pogłosek. Zadanie trudne i wymagające sporego uporu, ale nikt z osób, które tu wystąpią nie zamierzał rezygnować. Wprost przeciwnie, im więcej trudności napotykał, tym zadanie miało w sobie coś zachęcającego do wnikania za kulisy. Wciąż nieustannie ukazywały się nowe nieprzemyślane kwestie.



Fascynacja gości z sąsiedztwa

Gęste zarośla zwalniały tempo przedzierających się przez nie chłopców. Brnęli z uporem. Ich zacięcie było efektem wielkiego upojenia. Czuli się odurzeni rosą, której specyficzny zapach miał w sobie coś odżywczego. Łykali powietrze, które przepływało między nimi. Podczas poszukiwań bogactw tutejszego lasu zawsze pierwszy dał się odnaleźć oddech drzew. W luźnych strojach o kroju sportowym znów truchtali na ogromnej polance. Nagle uspokoili się i szli gęsiego, nie odrywając wzroku od tyłu głowy sąsiada. Uważali to za znamienity sposób upodobnienia się do mistyków leśnych kniei. Oni po wyczerpujących kontaktach z naturą zwykle potrzebują chwili wytchnienia od walorów krajobrazu. Właśnie natura nie oderwanie stanowiła część umysłowości ludzi zbliżających się do tych rejonów. Z wdziękiem wabiła i przy okazji koiła ból pęcherzy na stopach, a także przywracała zdrowie i dobry humor. Pojawiały się z tego powodu tu również czarownice, które pragnęły odzyskać młodość i nabrać zapasy potrzebnej w zawodzie energii. Zostawiały one też po sobie sporo niespodzianek. Młodzież starała się omijać zaułki, gdzie istniała największa możliwość spotkania się z roześmianymi, mimowolnymi urokami, których działanie mogłoby przynieść szkodę dla przypadkowych spacerowiczów.
W pewnym momencie zwykle pojawiała się wyrobiona dróżka, ciągnąca się w poprzek trasy. Wyprawiali się w nią pełni nadziei na szybkie dotarcie do zakątka przygód. Trakt rozwidlał się u podnóża wzniesienia. W tym miejscu rozrzucone kwiaty stały się częstym widokiem, gdyż młodzi wędrowcy zostawiali je w geście oznaczającym radość. Stąd już swobodnie mknęli do bramy krainy przyrodniczej. W niej z prawdziwym rozmachem wionął po nozdrzach zapach zieleni soczystych traw. Chłopcy westchnęli pod naporem magii, która wydzielała się z podłoża. Przebyli furtkę i zostali otoczeni płotem. W tej przestrzeni swój prym wiodły zwierzęta wszelkiej maści.
Wioska, do której przybyli, imponowała lekkością toczącego się w niej życia. Należała do tych szczególnie cieszących się dobrobytem. Chatki owszem mogłyby wydać się skromne, gdyby nie szał królujących w nich kwiatów. Było w nich jeszcze coś niezwykłego, gdyż drewno bali, z których zostały zbudowane, miało niesamowitą kondycję. Wciąż czerpało pokarm z podłoża. Wieść o takiej konstrukcji mogła ponoć jeszcze w mieście być odebrana jako opis naiwnego marzenia. Zabudowa wykonana została jeszcze w czasach, które obecnie są silnie owiane mgłą, szczelnie je przykrywającą. Umożliwiała jedynie cieszenie się z zasług owych nieznanych epok.
Każdy z przybyłych wędrowników uwielbiał obserwować gwarny ruch na ulicach. Chłopcy zanurzając się w nim w całości, stawali się jego częścią. Zatrzymali się przy ławce obok drzemiącego żubra. Zabawny to widok, gdy przygląda się mu, gdy ma zamknięte oczy i nie wie, że jego koledzy już sobie poszli, znalazłszy nowy plan na popołudnie. Dotyk ich wzroku nie przerwał snu żubra, a więc cichutko zmierzali już w kierunku wymarzonego strumyka, przy którym spotykali się wszyscy żądni przygód. Znajdował się on za całą wioską, gdzie gospodarzył wszystkim wędrowcom urodzony gawędziarz. Wystarczyło go zagaić, aby z całym entuzjazmem zademonstrował losy każdego, który zaczynał swoją legendę od napojenia się świeżą wodą z tutejszej jaskini.
- Witajcie! - zabrzmiał jego uprzejmy głos. - Mam dla was coś nowego do zaoferowania. Będziecie zachwyceni, gdyż uznałem, że to właściwy etap na ujawnienie pewnych szczegółów. Zasłużyliście na moje zaufanie i powierzam wam prawdziwą, istotną dla wioski misję. Jestem przekonany, że wywiążecie się z niej w wielkim stylu! - chłopcy popatrzeli po sobie i nie bez dumy zwrócili wyczekująco swe spojrzenia, aby wysłuchać pozostałych miłych słów. - Czy jesteście gotowi zadeklarować swój udział? Bardzo dla mnie ważne jest, abyście się gruntownie nad tym zastanowili. Możecie podjąć decyzję dopiero po zapoznaniu się w pełni ze zleceniem.
- Raczej to nie będzie potrzebne - zaoponował najbardziej pewny siebie z chłopców, czyli Krzysiek. - Przypuszczam, że nie zawiedziemy twojego zaufania i oczywiście będzie ono dla nas podporą.
- Skupcie swą uwagę na historii, którą wam opowiem - poinstruował gawędziarz, szykując się do energochłonnej pracy. - Następnie zastanówcie się, czy jest ona prawdopodobna, albo czy wszystko się w niej zgadza. Nie zważajcie na to, że multum elementów może budzić wasze zastanowienie, gdyż jest to przywilej legendy.
Tu rozpoczął swe przytaczanie rzekomej przeszłości wioski, a chłopcy nastawieni entuzjastycznie nie stracili przez mimowolną nieuwagę ani jednego zdania.



Oficjalna wersja legendy

Prawdziwa wiara w przyjaźń wzmacniała czar tego ustronia. Rozbrzmiewała echami głosów, które kołowały jak ptaki, aby roznieść wszelkie nowiny po zaroślach. Nieopodal na wielkiej polanie toczyła się gra, która brała swój początek w odlegle napoczętym zwyczaju. Trudnili się nią zamiłowani sportowcy, prawdziwi profesjonaliści z wyrobioną taktyką. Wokół za ich sprawą powstawały jednocześnie osiedla, gdyż byli zarazem bystrymi budowniczymi. Po godzinach treningów i po zakończeniu zawodów zabierali się za stawianie chat. Czerpali oni swój zapał z gonitw, których wyniki zliczano według tzw. punktów szybkości. Oznaczano je po prostu jako sekundy, im ich mniej zajęło przebycie trasy, tym wynik okazywał się doskonalszy, a także (co istotne) wyższy od rezultatu konkurentów. W zmaganiach zawsze przewagę zdobywały bobry, bądź żubry. Te grupy zwierząt stanowiły najznamienitsze pierwszoligowe zespoły, powszechnie szanowane w świecie rozgrywek w obrębie puszczy. Bobry stały się w tym środowisku twórcami biegu z przekazem pałeczki, gdyż stanowiły tak liczebną drużynę, dzięki której przy współpracy bez zadyszki trafiały do mety. Żubry zaś stawiały na swoich najzdolniejszych zawodników, których dopingowały hałaśliwymi okrzykami i brawami. Obie metody były równie skuteczne. Każda strona marzyła zawsze przed starciem o przypływie szczęścia, które znajdowały w kierunku szybującego wiatru. W ramach wyjaśnień: drużyny biegły w przeciwnych kierunkach. Kończyli wyścig ze znaczącymi przewagami w zależności od siły wichru. Przypominało to hazard. Nieprzewidywalne zakończenia rozgrywek ściągały zainteresowanie całej społeczności puszczy. Niektórzy mawiali, że fortuna bawi się wysiłkami zawodników. Jednocześnie budowa wrzała swym błyskawiczne tempem stawiania chat. Tak płynął czas pomiędzy układaniem desek wygryzionych przez bobry, które je przyrządzały jako nagrodę dla rywali. Wtedy żubry miały szansę zrewanżować się po swojej porażce, roznosząc je po wszystkich zakamarkach przyszłej osady.
Rozwój nowych siedzib dla zwierząt wywołał istny napływ kłopotów dla ptaków, które swoje domki postawiły już dość dawno, a gdy drzewa spadały zamieniały się one w ruinę. Były jednak równie sprytne i miały w sobie wrodzony talent wokalny o uwodzicielskiej tonacji, który postanowiły zastosować. Z początku ich wpływ na graczy tylko prowizorycznie odnosił skutek. Nie zniechęcały się mimo, iż krytycznie uznały, że ich głos jest odbierany za mało powabny. Ostatecznie jednak po wielu próbach odurzyły swym radosny świergotaniem najpierw bobry, a potem kolej przyszła na żubry. Właśnie podczas finałowej rozgrywki biegli naprzeciw siebie, aż tu na półmetku swego wyczynu nagle skręcili w bok, wyginając zmyślnie ciało. We wspomnianej kolejności czar muzyki zadziałał, gdyż żubry chciały tylko sprawdzić, dokąd zmierzają ich przeciwnicy, a następnie sami zaczęli wirować po okolicy. To stało się nad podziw szybko. Czuli się tak nieziemsko i tylko mieli ochotę dawać upust swemu szczęściu. To rozzuchwaliło ptaki, które zawodziły jeszcze bardziej fascynujące ballady. Zamęt pomiędzy drzewami, liczne zderzenia nie mogły się podobać wszystkim, a szczególnie mniej wrażliwym na sztukę. Uprawiające marchew króliki nie wątpiły w swoją surową naganę i postanowiły ochronić porządek publiczny oraz przyszłość swych warzyw. Śmiało kilka z nich chwyciło za róg jednego z rozkołysanych żubrów, ratując zarazem świeżo zasadzoną roślinkę. Zdumiony zwierzak pociągnął ich w swoje szalone tany, lekceważąc ostrzegawcze pomrukiwanie. Wariactwie nie miało już być końca, a miejscowy bajarz nawet nazwał ją magicznym sporem o drzewo, gdyż to ono było tu głównym sprawcą awantury. Największymi niszczycielami stały się rzecz jasna żubry, choć to dotąd ich przyjaciele ostrymi ząbkami czynili największą szkodę, wręcz przysłowiową. Podeptaniu uległy drzewa, krzewy i kwiatki oraz wszelkie uprawy. Nastąpiłaby nieubłaganie katastrofa ekologiczna, gdyby latające stworzenia nie nabrały rozumu i nie zaprzestały swego procederu. Kiedy znikła dostawa wrażeń i energii do tańca, wreszcie biegacze zrozumieli jak bardzo są zmęczeni, więc nogi się pod nimi ugięły i to była już naprawdę ostatnia dewastacja. Następne długie tygodnie zajęła wspólna praca nad odnową zdruzgotanej osady. Poprzez solidarny wysiłek renowacyjny naprawiono ogrom ilości połamanych roślin, klejąc plastry i rozdając lekarstwa dla sponiewieranych łodyg. Każdy zajął się solidnie swoją rolniczą robotą i już można było na nowo spodziewać się obfitych plonów w nadchodzących żniwach.

Pewnej upojnej nocy, w której prym wiódł gawędziarz zauroczony nową weną, nagle zawitali nowi osadnicy. Ich znoszone futra wskazywały, że przebyli długą drogę. Możliwe wydało się również to, że nigdy nie ustawali w wędrówce, gdyż w ich obliczach czaiło się coś dzikiego. Czasami popatrywali na siebie groźnie, jakby w ich gromadzie nie panowała zgoda, lecz coś sprawiało, że czuli się skłóceni. Ich jasna biała sierść wyjaśniała, że przybyli z rejonów surowej zimy. Nie znali gorącego słońca, ani soczystych traw, byli przystosowani do dyskomfortu. Nawet tu niechętnie doznawali ukojenia, które nie leżało w ich naturze, gdyż przyzwalało ono na bezczynność, jakiej nie potrafili znieść. Bystry ich wzrok spoczął na pełnym w tym czasie księżycu. Jego lekki, niezbyt nachalny blask rozluźnił ich i spokojnie zasiedli na skarpie. Jednocześnie rozwarli pyski i wypuścili swój magiczny skowyt na wolność, a on zadomowił się w uszach hałastry osadniczej, która mu zawtórowała. Wilcze wycie stawało się dziwnie przekonujące, a zarazem ku zdziwieniu jedynego białego żubra również dla niego zrozumiałe. Zanurzył się i tym razem w nieprzeniknionym uroku tym razem nie śpiewu, lecz całkiem konkretnie brzmiącego wycia, więc pomknął przed siebie. Ruszyli za nim i inni, gdy w półśnie starał się okrążyć trzykrotnie wioskę, do czego namawiał hipnotyzujący głos wilków. Za zachodnią bramą swe wody rozciągał staw pełen ropuch i żab. Kiedy żubr albinos usiłował niezdarnie ominąć księżycową taflę zbiornika, otrzeźwiał i zwiększył swoją ostrożność. Zaczerpnął uspokajających oparów, unoszących się z odpływającego od stawu strumyka i zyskał na spostrzegawczości. Żaby tymczasem konwersowały zawzięcie swoim zwyczajem, przecząc plotkom, a także głosząc opinie o niczym. Nikt z osady nigdy nie próbował ich zrozumieć, ale tej nocy żubr uwierzył w powagę stanowiska żab wobec niebytu.
- Naprawdę z niedowierzaniem odnoszę się do reguły drewna mniej obecnego niż nasze brednie. - Ropucha chichotała i gadała jak najęta. - Takie to rośnie, a nikt nie zwraca się do niego, a przecież tkwi sobie obok.. - Jej towarzyszki również rozbrojone jej żartami kumkały: "hra hra hra". - Nie dosyć nigdy drwalom ich niemego istnienia. Szukają igły w stogu siana. - Tu rechot nasilił się, aż od niego powstały fale na wodzie. - Hańba dla znikomego być tematem rozmów, ale my tu ględzimy, a żubr zaraz się zapodzieje w naszych absurdalnych niby dysputach. - Stworzenia już nie udawały, że nie dostrzegają intruza.
- Gapi się w nas, mimo że racja ucieka nam wszystkim, a czas goni i pozostaje pustka – podsumowała żaba, a następnie odskoczyła od żubra. – Zaiste niesłychane zrządzenie durnego losu, aby on tak marnotrawił energię bez pożytecznego wzięcia udziału w debacie o niczym. – Rozochocona ogólnym pustosłowiem ciągnęła niewzruszenie. – Mija noc, a rana nadchodzi opamiętanie i wczorajsze myśli są już stracone.
- Skoro świt wciąż na nowo bierze się za krzątanie po wczorajszych złudzeniach. – Słowa dobiegły z odległej części stawu. – Już ma złapać, a tu się spóźnił i znowu nie ma natchnienia na kolejne dni.
- Prawda to jest jak powiada nieraz, a potem zapomni się i nici. – Znowu głos przejęła ropucha. – Mamy czas, czas nie goni nas, a zegar ma go w nosie.
Tymczasem żubr nie czuł się urażony, lecz siedział nieopodal zachwycony nadzwyczajną szczerością żab.
- Żaby jesteście niedocenione! – krzyknął raźno do rozgadanej zbieraniny.
- Poważny żubr sam siedzi i nie wie, że ktoś mu mąci w głowie – jedna z żab skwitowała błyskawicznie.
- Wy wikłacie, a ja będę rozwikływał... – powiedział poczciwie.
- Zaplatana nitka sama się nie rozkręci – ropucha w swój zagadkowy sposób wyraziła zgodę. – Niewiele zostanie z naszej pokrajanej w plasterki mądrości, ale wystarczy pustki, aby zajęło ją powietrze dla nas wszystkich.
- Co macie do powiedzenia o drewnie? – Żubr zachęcił, aby powrócili do starego tematu.
- A rośnie takie i zachwala swoje wdzięki. – Klasyczny żabi sarkazm.
- Czuję się faktycznie dziwnie, jakby ktoś rozmieszał me myśli – powiedział z nieadekwatnym optymizmem. – Proponuję samą kwintesencję dla ułożenia w logiczną całość.
- Z matematyczną dokładnością oznajmiamy ci, że ciągnięcie za język, niesamowicie go wydłuża i wcale nie skraca. Zatem przyszykuj się na coś, czego nie oczekujesz. Na niespodziankę! – ropucha mówiła to tonem, który wskazywał, że naprawdę chce mu pomóc. – Prezenciki nie są ofiarowywane bez przydarzającej się okazji. My powiemy coś więcej o drewnie, gdyż to właściwa pora na wyznania.
- Czyli? – Tym razem żubr był już całkowicie skołowany.
- Drzewa rosną intensywnie po deszczach i nikt ich nie powstrzyma, więc osada może zostać przez nie zarośnięta, gdy nie wyznaczy im się słusznego miejsca.
Żubr w transie wrócił za mury osady i tam porozumiał się z pozostałymi budowniczymi, z czego wywiązał się współczesny plan budowy. Wilki tymczasem wyruszyły w dalszą drogę podczas magicznej wędrówki, w której swymi czarami doradzały kolejnym napotkanym stworzeniom.



Tropy


Chłopcy ocknęli się z zasłuchania, przez chwilę mając jeszcze rozmarzone twarze. Szybko jednak zrozumieli, że reszta już zależy od nich, a na razie nie mają żadnych sensownych pomysłów. Trochę przestraszeni dumali nad problemem, czując się bezradnie. Jak połączyć widok znanej im wioski z elementami legendy i zrozumieć, na czym polega różnica? Postanowili zadać kilka pytań.
- Czy będziemy się przemieszczać, czy tylko zdamy się na intuicję przy wyciąganiu wniosków? – spytał Adam, ale zauważył, że nie wyraził się odpowiednio. - Hm, miałem na myśli, czy tu wystarczy tylko trzeźwość umysłu?
- Rozumiem, że oczekujecie przygody, ale przecież macie wolny wybór i każdy sposób może się okazać dobry – wyjaśnił gawędziarz. - Wierzę w was – dodał im otuchy.
- W takim razie chłopaki musimy się naradzić! – nakazał Krzysiek.
Ruszyli raźno przed siebie, poszukując ustronnego miejsca. Nogi zaprowadziły ich w dość przestronny skwerek i tam sobie siedli na trawie.
- Byliśmy już przy źródle, z którego czerpią swą siłę wszystkie przyszłe przygody. Zastanawiam się, czy nie ma adekwatnego miejsca, aby zapoznać się z historią. Wiem, może pójdziemy do jasnowidza? – Popatrzyli na siebie zdziwieni propozycją Pawła. – Wiecie, niekiedy może powiedzieć coś bardziej zrozumiałego, a jak nie to wystarczy tylko rozwikłać jego kalambur.
- Mało przekonujące. Boję się, że wprowadzi nas w błąd. – Adam wyraził swą obawę.
- Bez niczyjej pomocy nie zdobędziemy nowych informacji! – obruszył się Paweł.
- To nie jest rozsądne! – upierał się Adam, ale nie pozostawili mu wyboru, gdyż musiał ich dogonić.
Weszli w wąską uliczkę, gdzie w odpowiedniej atmosferze przy wyjątkowej duchocie, pracował jasnowidz. Schorowanym głosem mruczał coś do drewna chaty. Kiedy się zbliżali, ruszył w celu powitania gości.
- Nie zakłócajcie ciszy. Już wszystko wiem – powiedział oschle. – Muszę się skupić, gdyż wiele ode mnie wymagacie poświęcenia. Ani słowa!
Przycupnęli mu u stóp, starając się nie obserwować go zbyt natarczywie, choć wzbudzał u nich spore zainteresowanie. Czekali cierpliwie. Brakowało im trochę ożywczego tlenu, ale dzielnie trwali na posterunku. Wróżbita wpadał w coraz głębszy trans, a jego czoło pomarszczyło się od skupienia, wargi przybrały grymas trwogi. Chłopcy zmartwieni już chcieli go cucić, gdy powstrzymał ich ruchem ręki. Zastygł w tej pozycji na pięć minut, po czym powrócił nie bez wysiłku. Uspokojony po udanych przeszpiegach po prostu mówił:
- Puszcza oddała przed laty głos bajarzowi, który za opłatą zataił fragment, a z jego śmiercią znikła prawda. Jesteście wybraną trójką kawalerów, która namówiła mnie, jasnowidza do dalekiej drogi po zakamarkach czasu. Dotarłem do sedna. Wiedzcie, wszystkie legendy są przebierańcami. Pod ich powłoką kryją się niesłuszne racje. Sprytny, uwodzący język słyszanej przez was historii zaszył za mgłą prawdziwy wstęp, który wy jako uczciwi chłopcy przekażecie lada moment ogółowi mieszkańców. A teraz kilka faktów! Dwa stulecia temu w tym miejscu zamieszkiwały wyłącznie bobry, gdyż tu postawiły swą kryjówkę. Ku ich nieszczęściu pewnego dnia postanowiły ściąć dziwne, potężne drzewo. W jego pniu ukrywał się czar rzucony w dalekiej przeszłości przez złośliwego maga. Sprawiał, że wszelkie doznania osób, które oswobodziłyby zaklęcie, stawały się nierzeczywiste. Ów czar ściągnął przebierańców, którzy ustroili według uznania każdą nową myśl w tym regionie. Obecnie jednak przybyli ostatni, szczerzy chłopcy z antidotum. Wytłumaczycie tutejszym stworzeniom, na czym polega zdrowy rozsądek, aby otworzyli oczy na rzeczywiste piękno świata. Obecny gawędziarz jak każdy artysta wyczuwa więcej i słusznie uznał, że jesteście gotowi wybiec na przekór powszechnej śpiączce. – Pokiwał głową. – Nie zdziwię was teraz, że chciałbym zaczerpnąć świeżego powietrza.


Koniec

Na zakończenie tylko oznajmię, że to był kawał dobrej roboty, aby dość ze wszystkim do ładu! Niniejszym udało się.

Wszystkie wydarzenia zostały spisane przez gawędziarza.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Sob 21:09, 08 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:09, 08 Sie 2009    Temat postu:

TEKST B


Dawno temu w lesie

Wioska Nakad leżała w miejscu, które przez tubylców nazywane było Równiną Obfitości. To określenie było niezwykle trafne, gdyż mieszkańcy nie wiedzieli co to głód, ziemia była urodzajna i wydawała obfite plony, pobliski las zamieszkiwała wszelkiego rodzaju zwierzyna łowna, a potok pełny był ryb. Do szczęścia nie potrzebowali niczego więcej, co oznaczało brak wojen. Osada, na którą składało się kilkadziesiąt drewnianych domostw, była więc samowystarczalna.
Pewnej nocy pośrodku wioski, gdzie w istocie znajdowało się klepisko, ułożono wielki stos drewna. Był on wyskoki na kilka metrów. Gdy go podpalono najpierw można było dostrzec dym, potem całą konstrukcje zaczął trawić ogień, wszędzie dało się słyszeć trzaski, a niebo stopniowo pokrywał siwy całun. Zwołano radę starszych, aby zasięgnąć ich opinii. W okolicy miały bowiem miejsce niezwykłe zdarzenia, które należało wyjaśnić. Sędziwi mędrcy zwolna zasiedli w pewnej oddali od potężnego płomienia, jednak w taki sposób, aby każdy z nich dobrze widział i słyszał pozostałych. Zaczęto grać na bębnach, a wojownicy zapomnieli się w rytualnym tańcu. Razem z nim tańczyły także ich długie i złowieszczo powykręcane cienie. Gdy płomień zaczął przygasać jeden z wojowników zwrócił się do rady:
- Szanowni mędrcy, potrzebujemy waszej pomocy… Od tygodni niczego nie upolowaliśmy, las opustoszał. Nie ma ani zwierzyny łownej ani ptactwa. Jeżeli tak dłużej pójdzie wszyscy będziemy zmuszeni zostać jaroszami. Fatalnie byłoby codziennie na obiad jeść zupę z brokuł i szpinak. Nam marzy się porządna dziczyzna…
- Chyba wiem jak wybrnąć z tej sytuacji – powiedział najstarszy z członków rady, którego leciwa głowa przyodziana była w stary, szpiczasty kapelusz z szerokim rondem.
- Mam nadzieję, że masz rację, inaczej będziemy musieli poszukać innego zajęcia - odpowiedział wojownik – Bezpowrotnie skończy się nasze wesołe hasanie po lesie z dzidami i słuchanie śpiewu ptaków. Będziemy musieli zająć się czymś tak paskudnym i obrzydliwym jak praca, a to byłaby katastrofa.
- W takim razie posłuchajcie starej opowieści, którą przekazał mi jeszcze dziadek, a uwierzcie, że było to już jakiś czas temu…

***

Bardzo dawno temu, gdy wszystko co wokół widzicie pokrywały gęste lasy, grupa osadników zatrzymała się na niewielkiej polanie, aby założyć wioskę Nakad. Pierwsze lata były niezwykle obfite, jednak później głód zajrzał im w oczy. Zwierzęta, które tak gromadnie zamieszkiwały lasy po prostu zniknęły. Jeden z kolonistów imieniem Jan zdobył się na odwagę i powziął ryzykowną wyprawę do matecznika, aby rozwiązać tą niezwykłą zagadkę.
Janek był dosyć niski i „walczył z nadwagą” jednak mimo krótkich nóżek potrafił szybko biegać. Ta niezwykła zdolność pozwoliła mu w przeszłości wielokrotnie uratować życie, gdyż podczas swoich przygód często musiał się salwować haniebną ucieczką. Nie umiał również w sposób należyty posługiwać się bronią, dlatego na ogół jej nie nosił. Do tej konkretnej podróży też jakoś szczególnie się nie przygotowywał, miał na sobie ubranie ze skór zwierzęcych, zresztą trochę zbyt obcisłe, które jeszcze bardziej uwidaczniało dosyć pokaźny brzuszek, nosił również parę za długich butów. Jednym słowem wyglądał jak na przyzwoitego bohatera przystało.
Cały dzień i całą noc przedzierał się przez chaszcze, aż dotarł do calu – matecznika. Trudy wyprawy były olbrzymie o czym mógł świadczyć fakt, iż Janek nabawił się sporego odcisku na lewej stopie. Mimo, że poniósł taką wielką ofiarę nie poddał się i dzielnie parł naprzód.
W pewnej chwili, nie wierząc własnym oczom, ujrzał drzewo niespotykanych wręcz rozmiarów. Jego kora układała się w taki sposób, że wydawało się jakby miało oczy, nos i usta, a długie kłącza przypominały wąsy i brodę. Jeszcze większe było zdziwienie śmiałka, kiedy z tych niby ust wydobył się głos podobny do ciągu trzasków. Drzewo powiedziało:
- Jestem Drzewem Wiedzy, powiedz proszę, co cię sprowadza tak daleko w głąb lasu.
- Chciałbym, aby las znowu był pełen zwierząt… Czy wiesz może co się z nim stało?
- Niestety przez ostatnie parę lat uciąłem sobie małą drzemkę i nie znam najnowszych plotek, mam jednak dla ciebie wskazówkę. Moje łzy mają magiczne właściwości, każdy kto się ich napije na pewien czas uzyskuje zdolność rozumienia mowy zwierząt. Myślę, że będzie to dla ciebie niezwykle cenna pomoc.
W tym momencie drzewo sowicie zapłakało.
I rzeczywiście nowe zdolności Janka wydawały się niezwykle przydatne biorąc pod uwagę, że w lesie nie było chyba ani jednego zwierzęcia, a śmiałek podczas wyprawy nie natrafił na byle komara, a co dopiero na jakiegokolwiek wymagającego dyskutanta. Tak, czy owak, pełen nadziei i zapału ruszył w drogę.
Po przebyciu kilkuset metrów poczuł ogarniające go zmęczenie i postanowił zatrzymać się na chwilę, aby pociągnąć parę łyków gorzałki, którą zawsze nosił przy sobie. Poprawiwszy sobie humor zrobił się senny. Z tego wspaniałego stanu upojenia wyrwał go szelest w pobliskich krzakach, z których wyłonił się dosyć spory żubr noszący na głowie wielki szpiczasty kapelusz z szerokim rondem. Jako że Janek wypił wcześniej łzy Drzewa Wiedzy był gotowy na dłuższą pogawędkę. Uraczył więc nowego towarzysza gorzałką i szybko okazało się, że ten jest niezłym biesiadnikiem i wspaniałym kompanem do pijackich zabaw. Po pewnym czasie Janek przypomniał sobie o swojej misji, a rozmowa zeszła na bardziej poważne tematy.
- Powiedz mi Stachu – okazało się bowiem, że żubr ma na imię Stach – czemu nosisz kapelusz, który już od tak dawna jest niemodny…
- Wiesz, kiedyś byłem potężnym czarodziejem, jednak nieudane zaklęcie sprawiło, że muszę pędzić życie jako żubr. Chociaż nie mogę już używać swoich nadzwyczajnych umiejętności to jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… Trawa jest całkiem soczysta i bogata w witaminy, no a przede wszystkim zawsze mogę liczyć na darmową gorzałę. Czasami jednak męczy mnie spory kac, gdyż lis ma ostatnio mocną głowę… albo oszukuje… On zawsze musi być górą, uważaj na tego gościa, przez niego są same kłopoty.
- Wiesz może co stało się ze wszystkimi zwierzętami, czemu się wyniosły?
- Widzisz, mieszkańcy lasu bardzo cenią sobie ptasi śpiew, bo jak dobrze wiesz muzyka łagodzi obyczaje. Wieść niesie, że bobry porwały dyrygenta ptasiego chóru, a zwierzęta niezadowolone z otaczającej ciszy postanowiły poszukać innego miejsca bytowania. Ja nie odszedłem, bo prawdę mówiąc jest mi wszystko jedno, jestem może nawet trochę zadowolony, że nie muszę wysłuchiwać tych całodziennych wrzasków. Słyszałem także, iż bobry zrobiły to celowo, gdyż mają w planach budowę wielkiej tamy, a w konsekwencji opanowanie świata.
Ostatnie słowa Stacha sprawiły, że Janek całkowicie otrzeźwiał, gdyż zrozumiał powagę i doniosłość swojego zadania. Nie chodziło już tylko o uratowanie osady, ale o ocalenie świata przed zaborczymi bobrami. Te nikczemne, małe stworzonka okazały się zdolne do zalania całego lasu i unicestwienia wszystkich żywych istnień. Aż trudno było sobie wyobrazić ogrom ich przedsięwzięcia. Stało się jasne, że należało natychmiast pokrzyżować im plany.
- Gdzie znajdę kryjówkę tych nicponi? – zapytał Janek drążąc temat.
- Na skraju lasu, w pobliżu potoku znajduje się niewielka tama. Jestem przekonany, że jest to ich przyczółek, z którego chcą przeprowadzić inwazję.
Nie tracąc ani chwili dłużej śmiałek podążył na spotkanie swojego przeznaczenia, czyli do samego centrum zła - do kryjówki bobrów. Gdy dotarł na miejsce jego oczom ukazała się, rzeczywiście nieduża, tama. Ciężka kłoda ułożona prostopadle do nurtu potoku blokowała przepływ wody tworząc rozlewisko.
Janek wiedział, że musi usunąć przeszkodę, aby pozbawić bobry ich schronienia i zmusić do wydania zakładnika. Oparł się całym ciężarem ciała na kłodzie aż ta ustąpiła. Wtedy z wnętrza tamy coś żółtego śmignęło mu przed oczami i zniknęło wysoko w przestworzach. Długo potem zastanawiał się co wtedy ujrzał, nie zdajając sobie sprawy, że był to skowronek – dyrygent chóru. Chwilę po zniszczeniu tamy pojawiły się wściekłe bobry wymachujące gniewnie małymi piąstkami. Śmiałek świadomy tego, że szykują się kłopoty dał nogi za pas i popędził z powrotem do lasu. Nie wiedział, że w tej właśnie chwili stał się wybawcą osady i całego świata, dlatego wstyd mu było wracać do swoich kompanów. I tak tułał się przez następnych siedem dni i nocy, aż jego nogi same zaprowadziły go do miejsca, gdzie zaczęła się cała opowieść. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu mieszkańcy powitali go balem przebierańców, został okrzyknięty bohaterem, a następny tydzień upłyną pod znakiem biesiad i hulanek.


***

- Cóż więc mamy zrobić? – zapytał wojownik zanudzony przydługą opowieścią.
- Widocznie bobry nie zrezygnowały ze swoich dawnych planów. Wiem, że próżno wśród nas znaleźć tak znakomitego i tak odważnego wojownika jak Janek, ale ktoś musi udać się w głąb lasu i ponownie zniweczyć chore ambicje budowniczych tam.
- A co stało się z tym czarodziejem? – zapytał któryś ze słuchaczy.
- To już temat na inną opowieść – odpowiedział mędrzec ściskając w ręku swój bardzo stary, znoszony, szpiczasty kapelusz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mer
Kapłanka Momenta


Dołączył: 04 Lip 2007
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:12, 16 Sie 2009    Temat postu:

Pomysłowość i oryginalność:

A: 1
B: 2

Styl:

A: 0,5
B: 2,5

Realizacja tematu:

A: 0,5
B: 0,5

Ogólne wrażenie:

A: 0,5
B: 2,5

Suma:

A: 2,5
B: 7,5

Uzasadnienie punktacji poniżej, w wersji bardzo chaotycznej, spisywanej podczas czytania. Za błędy przepraszam.

______________________________

W tekście A przede wszystkim uderzyła mnie niekonsekwencja stylowa. Mamy tutaj górnolotne porównania, po których następują proste, przyziemne, krótkie zdania. Coś tu nie gra.
(Moja polonistka tępiła takie mieszaniny naprawdę wytrwale.)
A propos krótkich zdań – to jakaś plaga. Występują tutaj całe fragmenty, przez które mam wrażenie, że się duszę, gdy staram się je czytać.
„Każdy przejaw istnienia w tych zakamarkach jest pełen tajemnic. Zatajone są prawdziwe losy przodków dzikiego życia. W owym miejscu podobno narodziła się idea legendy. Teren, o którym tu mowa, jest gęstą, ciemną puszczą. Dla wytężonych uszu zdaje się być tak cicha, że aż ukrywa znajdującą się w niej osadę. Od zawsze otwierała na ogół swoje wrota dla magii i wciągała również do środka strudzone wędrówką zwierzęta. Zachęcała do próby dotarcia do istoty jej zagadki. Nie oznacza to jednak, że upraszczała zadanie poznania sedna. W mgnieniu oka żaden sekret nie zdawał się być choć trochę bliższy wyjaśnieniu. Przypuszczenie, że wszystkie zagadnienia po prostu są zebrane w jednej kryjówce, nie jest prawdą.”
Zbyt wiele, naprawdę zbyt wiele jest takich fragmentów. A takie ładne zdania złożone można by zmajstrować...
Styl do mnie nie trafił. (Dialogi wydały mi się jakieś takie nienaturalne.) Szczerze powiedziawszy miałam dosyć, zanim zdążyłam się zaczytać.
Lubię akcję, nie przepadam za męczącymi opisami. I tak niewiele zapamiętałam z tego wprowadzenia na początku, zresztą nie tylko ja. Pozwoliłam sobie zrobić mały teścik nieświadomej przyjaciółce. Odczucia takie same.
Poza tym po „przygodzie” spodziewałam się przygody. Ci chłopcy przeszli się tylko do jasnowidza, a ja naprawdę myślałam, że będą mieli jakaś tajemnicę do rozwiązania. Dobra, łudziłam się. Rozwinięcie tematu rozczarowało mnie na tyle, na ile rozczarować może coś, czego nie czytało się ani lekko, ani łatwo, ani przyjemnie.
A, i jeszcze jedno – miało być dużo fantastyki. Gadające zwierzęta? Magia wyczuwalna w lesie? To dużo fantastyki? Dobrze wiedzieć...
Są gusta i guściki.


Błędy? Oto tylko niektóre, przy czym stylistyczne darowałam sobie na wstępie:
(Ach, jeszcze jedno. Byłoby miło, gdyby autor/autorka tekstu A nie machnął/machnęła sobie ręką na poniższe. Po coś to wypisywałam.)

Zwykle jest on zauważalny, ale gdy on ulegnie zagubieniu, staje się warty ponownego odkrycia. - Powtórzenie wyrazu „on”.

Nie odparta potrzeba przebywania w oderwanej od rzeczywistości leśnej głuszy jest przemożna, gdyż polega na pragnieniu poznania namacalnej wolności. - Nieodparta. Mam wielką nadzieję, że to Word albo niedopatrzenie.

Uważali to za znamienity sposób upodobnienia się do mistyków leśnych kniei. Oni po wyczerpujących kontaktach z naturą zwykle potrzebują chwili wytchnienia od walorów krajobrazu. - Czasy? Może raczej „potrzebowali” ze względu na „zwykle”.

Pojawiały się z tego powodu tu również czarownice, które pragnęły odzyskać młodość i nabrać zapasy potrzebnej w zawodzie energii. - błąd na błędzie. Chętnie przyznałbym autorce/autorowi jakiś order.
Jeden - co to za składnia w pierwszej części?
Dwa - „nabrać zapasy”?

Młodzież starała się omijać zaułki, gdzie istniała największa możliwość spotkania się z roześmianymi, mimowolnymi urokami, których działanie mogłoby przynieść szkodę dla przypadkowych spacerowiczów. - Nie przynosi się szkody dla czegoś, kogoś. Mam pewne wątpliwości, czy szkodę można przynieść. Tak czy siak – przypadkowym spacerowiczom.

Mam dla was coś nowego do zaoferowania. - można mieć coś dla kogoś, z kolei coś komuś do zaoferowania. Więc: Mam wam coś nowego do zaoferowania.

Będziecie zachwyceni, gdyż uznałem, że to właściwy etap na ujawnienie pewnych szczegółów. - właściwy etap na ujawnienie...? Etap w rozumieniu momentu – od kiedy?

Zasłużyliście na moje zaufanie i powierzam wam prawdziwą, istotną dla wioski misję. Jestem przekonany, że wywiążecie się z niej w wielkim stylu! - chłopcy popatrzeli po sobie i nie bez dumy zwrócili wyczekująco swe spojrzenia, aby wysłuchać pozostałych miłych słów. – Chyba nie zanotowałam, czym oni sobie na to zaufanie zasłużyli, ale może tylko ja. Poza tym, gawędziarz powierza istotną dla wioski misję? Gawędziarz? Istotną dla wioski misję? Wiem, że się powtarzam, ale tutaj nie ma logiki, a próbowałam podchodzić do tego z różnych stron.
Poza tym – zły zapis dialogu. „Chłopcy” wielką literą. Popatrzeli? Popatrzeć mogli na zegarek. Skłaniałabym się raczej do „popatrzyli”. I raczej nie „po sobie”. Pies kładzie ogon po sobie.

Nie zważajcie na to, że multum elementów może budzić wasze zastanowienie, gdyż jest to przywilej legendy. – budzić zastanowienie?

Prawdziwa wiara w przyjaźń wzmacniała czar tego ustronia. Rozbrzmiewała echami głosów, które kołowały jak ptaki, aby roznieść wszelkie nowiny po zaroślach. – Może ja jestem jakaś inna i robię z igły widły, ale nie mogę patrzeć na takie zdania. Po pierwsze – po co kropka przed „rozbrzmiewała”? Przecinek pasowałby tam tak ładnie. Po drugie – to pierwsze zdanie jest... całkowicie i bezdyskusyjnie złe. Aż do szpiku kości, gdyby zdania miały kości, oczywiście.

Nieopodal na wielkiej polanie toczyła się gra, która brała swój początek w odlegle napoczętym zwyczaju. – odlegle napoczęty zwyczaj? To chyba jakiś koszmar z napoczętym i spleśniałym jogurtem roli głównej...

Nastąpiłaby nieubłaganie katastrofa ekologiczna, gdyby latające stworzenia nie nabrały rozumu i nie zaprzestały swego procederu. Błąd. Polecam: [link widoczny dla zalogowanych]
Żubry i bobry biegają, nie latają.

Czasami popatrywali na siebie groźnie, jakby w ich gromadzie nie panowała zgoda, lecz coś sprawiało, że czuli się skłóceni. – popatrywali na siebie groźnie?

Ich jasna biała sierść wyjaśniała, że przybyli z rejonów surowej zimy. – nie można przybyć z rejonów surowej zimy, no!

Nogi zaprowadziły ich w dość przestronny skwerek i tam sobie siedli na trawie. – sobie siedli na trawie... To mogłaby być stylizacja językowa, gdyby to nie była narracja. Złe.

______________________________

Tekst B z kolei oszczędził mi zbędnych opisów. Ładne, szybkie i zgrabne wprowadzenie. No i zaczęło się coś dziać.
Ładny motyw zataczania kół przez historię.
Ironia.
Humor!
Porwanie ptasiego dyrygenta, bobry, planujące objąć panowanie nad światem... To mnie przekonało Wink
Zwięzła akcja i ciekawy styl. Aż miło.
Ach, no i poczucie niedosytu. Cóż też się stało z czarodziejem...

Błędy:

Sędziwi mędrcy zwolna zasiedli w pewnej oddali od potężnego płomienia, jednak w taki sposób, aby każdy z nich dobrze widział i słyszał pozostałych. - z wolna.

Nie ma ani zwierzyny łownej ani ptactwa. – ani..., ani. Przed powtórkami zawsze jest przecinek.

Po przebyciu kilkuset metrów poczuł ogarniające go zmęczenie i postanowił zatrzymać się na chwilę, aby pociągnąć parę łyków gorzałki, którą zawsze nosił przy sobie. Poprawiwszy sobie humor zrobił się senny. – sobie, sobie.

Długo potem zastanawiał się co wtedy ujrzał, nie zdajając sobie sprawy, że był to skowronek – dyrygent chóru. – literówka.

Plus parę interpunkcyjnych.

Ogółem – niewiele mam do zarzucenia, stąd i komentarz krótki.
Wprawdzie ambitne opowiadanie to nie było, ale w porównaniu z tekstem A, ten wypada wyśmienicie.



Edycja 1.
Zmiana w punktacji.
Edycja 2.
Jeszcze a propos tekstu A - cały świat został opisany bardzo szczegółowo. Okay - jeśli miałoby powstać coś dłuższego. W tak krótkim opowiadaniu nie ma jednak miejsca na mikroskopijne detale, które nudzą.
Przespałam się z własną oceną i właściwie edytując ją, miałam zamiar zmienić punktację raz jeszcze. Nie mogłam, gdy przypomniałam sobie te wszystkie językowe niedociągnięcia, mniej lub bardziej rażące błędy i całą resztę, która pociągnęła ten tekst w stronę... wiadomą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mer dnia Pon 14:25, 17 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 18:21, 22 Sie 2009    Temat postu:

Zabieram się do roboty.

Pomysł i oryginalność:
A: 2
B: 1
Czytając tekst A, myślałam, że to w nim kuleje pomysł i to on dostanie mniej. Pomyliłam się. Drugi tekst pod względem pomysłu jest co najmniej kiepski, by nie powiedzieć: żałosny.

Styl:
A: 1
B: 2
Pierwszy tekst - styl leży i kwiczy, tarzając się w błocie. Multum błędów, więcej niż multum, jeszcze więcej niż więcej niż multum. Plus pourywane zdania, przez to prawie nie dało się czytać. W tekście drugim względnie dobrze, chociaż błędy są.

Realizacja tematu:
A: 0,6
B: 0,4
W drugim - koszmarnie naciągane.

Ogólne wrażenie:
A: 2
B: 1
Oba teksty mnie znudziły, zirytowały i w ogóle. Ale pierwszy, mimo prawie niemożliwości czytania, i tak był ciekawszy niż te śmieszne bobry ze swoją tamą i ptasi dyrygent. Zero pomysłu, kopiowanie ludzi. Pfeh.
Chociaż w pierwszym wkurzał mnie ten optymistyczny ton, jakby świat był piękny. Ugh.

Razem:
A: 5,6
B: 4,4


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Nie 10:21, 23 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Pierre de Ronsard
Moderator z ludzką twarzą


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 752
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skarbonka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 0:34, 23 Sie 2009    Temat postu:

Pomysłowość i oryginalność:
A)1
B)2
Legenda to legenda, troszkę przaśna, słownictwo łatwe, musi wciągać. Legenda pierwsza jest o tyle pomysłowa, że przedstawiona została w sposób bardziej naukowy i skomplikowany niż to zwykle bywa. Co tutaj jest wadą...

Styl:
A)1
B)2
Dałbym tekstowi A mniej, za styl samej legendy; jednak styl sam w sobie jest dość ciekawy, acz skomplikowany. Nie tu.

Realizacja tematu:
A)0,5
B)0,5
Wszystko jest wyszczególnione, ok, to wiem Wink

Ogólne wrażenie:
A)1
B)2
Nie podoba mi się legenda napisana sztucznym językiem, z na siłę wstawionym przekomplikowaniem. Głównie na stylu skupiłem swoją uwagę, i tylko jeden styl przypasował mi do legendy.

Chciałem dać 0:3, ale opowiadanie oceniam samo w sobie jako dobre, więc jakiś tam ślad u mnie zostawiło.


PS. POPRAWIŁEM, przepraszam za niedociągnięcia. Ale nie zmienia to mojego wrażenia...

Nowe:
A: 3,5
B: 6,5
przepraszam za niezrozumienie realizacji. Potraktowałem ją w kategorii gatunku literackiego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierre de Ronsard dnia Nie 0:46, 23 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:19, 25 Sie 2009    Temat postu:

*przywlekła się opiekunka*
Zamykamy… zaraz, niech no sobie tylko przypomnę jak to się robi. I niech mi się punkty zgodzą.

Tekst A – roślinawędrowna – 11,6
Tekst B – Bajkopisarz – 18,4

No, wreszcie się zgadza. Niniejszym oznajmiam, że pojedynek wygrywa BAJKOPISARZ. Gratulujemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin