Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Elisheva [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:35, 26 Sty 2010    Temat postu: Elisheva [M]

Od autorki: Staroć. Miałam straszliwą chęć coś wrzucić, a "Elisheva" jest chyba najbardziej dopieszczona z krótszych tekstów. Napisane kiedyś na jakiś konkurs.


Żołnierze przychodzili codziennie.
Najpierw rozlegał się na zewnątrz tupot ich ciężkich butów, gdy maszerowali w stronę starego, rozpadającego się już budynku poczty. Potem do jednostajnego dźwięku dołączały głosy – z twardym, niemieckim akcentem, przypominające serię wystrzałów z karabinu maszynowego. Szli większymi grupami, lecz po schodach wchodziło tylko dwóch albo trzech. Zjawiali się w przestronnym hallu z karabinami na ramionach, wołając „Heil Hitler!” i uderzając butami o kruchą posadzkę. Bez słowa oddawaliśmy im całe worki listów do przejrzenia. Żołnierze nie ufali nam. W ogóle nikomu nie ufali. W każdym widzieli alianckiego szpiega, przekazującego bez mrugnięcia okiem tajną korespondencję prosto w ręce wrogów narodu niemieckiego czy też raczej jego przywódcy. Sami kontrolowali lądujące na poczcie przesyłki, jedną po drugiej. Czasem – gdy listów było mniej – trwało to nieco ponad kwadrans, innym razem nawet kilka godzin. Przez ponad trzy lata wojny wszyscy pracownicy urzędu przywykli do tego codziennego rytuału. Wręczaliśmy im całą przywiezioną do nas korespondencję i na jakiś czas mieliśmy spokój. Aż do tamtego dnia.
Aż do tamtego listu.
Siedziałam na twardym stołku, w milczeniu obracając w dłoniach prostokątną, pożółkłą kopertę. W pomieszczeniu nie było nikogo oprócz mnie – lecz ten jeden, jedyny raz nie odczuwałam lęku z tego powodu. Teraz pamiętam jak przez mgłę płynące w nieskończoność sekundy, gdy raz po raz odczytywałam napisane wyblakłym atramentem dane adresata. Elisheva Landmeister.
Elisheva. Nikt tak do mnie nie mówił. Oprócz Eliany.
Znów minęła wieczność, nim zdecydowałam się otworzyć przesyłkę. Gdy tylko dostrzegłam pierwsze słowa napisane w ukochanym języku jidysz, łzy stanęły mi w oczach. Wspomnienia wróciły z całą mocą.
Urodziłam się w bawarskiej wiosce, tak małej, że nie miała nawet własnej nazwy. Przyszłam na świat jako drugi owoc płomiennej miłości Żydówki i niemieckiego oficera. Mamę znałam tylko z opowieści – zmarła przy porodzie. W domu nie było żadnego jej zdjęcia – nie mieliśmy dość pieniędzy na drogie podówczas aparaty. Pojęcie o tym, jak wyglądała, zyskałam, patrząc na moją siostrę. Tak jak ja odziedziczyłam typowo niemiecką urodę – długie blond włosy, niebieskie oczy i jasną, latem pokrywającą się piegami skórę - po ojcu, tak Eliana dostała w genetycznym spadku żydowskie rysy Mamy – duży nos, olbrzymie, ciemne oczy i kręcące się u końców, czarne kosmyki. Dorastałyśmy pod twardą choć sprawiedliwą ręką ojca, wychowywał nas na przykładne obywatelki Republiki Niemieckiej. Eliana, dwanaście lat starsza ode mnie, znała jednak jidysz, korespondowała nawet z pewnym Żydem, Szmulem Zygierem. Obchodziła Paschę, obchodziła szabat i pozdrawiała mnie słowem "Shalom". Ojcu nie przeszkadzało ani to, ani też fakt, że Eliana co wieczór siadywała na moim łóżku, godzinami opowiadając o kulturze, z której wywodziła się Mama. Uważał zainteresowanie judaistycznym stylem życia za rodzaj nieszkodliwej manii, z której się wyrasta. Oczywiście, do czasu.
Potem był Hitler. Nie pamiętam, jak to się właściwie zaczęło, zupełnie jakby z dnia na dzień wybuchła chora fascynacja ojca. Gdy znajdował się w domu, spędzał całe dnie przy krztuszącym się radioodbiorniku, słuchając przemówień polityka, który jak szalony piął się po szczeblach kariery. Miałam wtedy naście lat, przeżywałam okres młodzieńczego buntu, nie interesowałam się zbytnio zawirowaniami u szczytu politycznej drabiny. Aż do momentu, kiedy – zupełnie znikąd – ojciec któregoś dnia stanął w drzwiach w mundurze hitlerowskich bojówek i oznajmił Elianie, że ma się natychmiast wyprowadzić. Dopiero na długo później zrozumiałam, dlaczego. Jemu też wmówili, że Żydzi nie zasługują na miano ludzi.
Mnie nie wyrzucił – byłam dla niego zbyt niemiecka, zbyt aryjska. Wyprowadziłam się sama, gdy tylko skończyłam dwadzieścia jeden lat. Trzydziestego pierwszego sierpnia 1939 roku wyjechałam z wioski, by znaleźć schronienie około dwustu kilometrów dalej, w niewielkim mieście na granicy Bawarii i Saksonii. Dzień później Niemcy pod wodzą największego autorytetu ojca napadli na Polskę. Dzień później ruszyła piekielna machina.
Jakkolwiek głęboko była we mnie zakorzeniona duma z pochodzenia, szybko stało się jasne, że jeśli chcę żyć po aryjskiej stronie, muszę zmienić imię. Zanim zdążyłam w pełni pojąć wojenną zawieruchę dookoła, zostałam Ilse Dorfbauer. Imienia nie mogłam zatrzymać, nazwiska – nie chciałam. Człowiek, który mi je dał, nie zasługiwał na miano ojca.
A teraz, po trzech latach, ktoś znowu nazwał mnie Elishevą. I to nie byle kto, a Eliana, o której myślałam co dzień i co noc, o której los drżałam bezustannie, póki nie przyszła myśl, że może trafiła już do lepszego świata. Hitler miał obsesję na punkcie prześladowania Żydów...
Nie zdążyłam odczytać ani jednego zdania. Przerwały mi kroki żołnierzy. Teraz, po latach, myślę, że powinnam była schować list, ukryć go jakoś, nie pozwolić, żeby wpadł w ich niemieckie, opętane żądzą zniszczenia łapy. Wtedy nie potrafiłam. Siedziałam jak zaklęta, nasłuchując narastającego miarowo odgłosu. Ściskając gorączkowo list, patrzyłam niewidzącymi oczami jak wchodzili do budynku. Było ich dwóch – obu znałam, oddelegowywano ich do sprawdzania korespondencji dwa-trzy razy w tygodniu. Byli młodzi, przystojni – powinni bawić się na suto zakrapianych balach, studiować na europejskich uniwersytetach, rzucać się w wir szalonych namiętności... A oni tymczasem ślepo służyli Führerowi, jak dwa wytresowane lecz bezrozumne owczarki, gotowe skoczyć w ogień za mglistą obietnicę kości. W ich zimnych, niebieskich oczach nie odbijały się już żadne uczucia.
– Heil Hitler! – ryknęli równocześnie, stając przede mną. Zmełłam w ustach przekleństwo. Odpowiedziałam, czując w gardle ogromną gulę. Drżącą dłonią wskazałam oparty o ścianę worek listów. A potem... Nie pamiętam, jak to się stało, ale nagle jeden z żołnierzy podszedł do mnie i wyszarpnął z ręki pomiętą kartkę.
– Proszę, proszę – mruknął jadowicie, zagwizdawszy uprzednio. – Zwierzęta mówią własnym językiem...
Obejrzał uważnie list, po czym podarł go na drobne kawałeczki, nie przejmując się, że zaśmieca podłogę. Spoglądałam na niego pustym wzrokiem, otumaniona, jakby nie rozumiejąc, co się dzieje. Czy to był lęk, czy raczej narastająca, bezsilna złość - nie wiem. Sekundy płynęły w zwolnionym tempie, gdy odczytywał z koperty:
– Elisheva Landmeister. Nie słyszałem o niej – skomentował, zagryzając nerwowo wargę. Nagle poczułam, że jedyne, czego teraz chcę, to wstać i wykrzyczeć mu w twarz, że Elishevę ma przed sobą i jak to możliwe, że u wielkiego uzurpatora Hitlera służą tacy idioci, i... Miałam chęć powiedzieć mu, nie przebierając w słowach, co myślę o takich jak on. Zachłysnęłam się niemal wyłażącymi z ust obelgami. Powstrzymałam się od wypowiedzenia ich na głos. Byłam dumna – ale nie głupia.
– Landmeister? – Do rozmowy włączył się drugi z żołnierzy. – Ciekawe, czy ma coś wspólnego z...
– Z pewnością nie! – przerwał mu stanowczo ten pierwszy. – Karl Landmeister nie jest osobą, która byłaby skłonna kolaborować z żydowskimi śmieciami. Bo to tylko żydowskie śmieci, prawda? - zwrócił się do mnie. Dałabym głowę, że w tym momencie moje oczy rozszerzyło przerażenie. Przerażenie i wściekłość jednocześnie. Nienawidziłam ich bardziej niż kogokolwiek na świecie, kiedy tak stali, śmiejąc się z tego podłego określenia. Chciałam powiedzieć: „nie, jedyne śmieci to wy, wy i ten wasz Hitler”, tylko że język odmówił mi posłuszeństwa. Zadziałał instynkt samozachowawczy - skoro nie pojęli, dlaczego trzymam list do Elishevy w rękach, skoro myśleli zapewne, że przechwyciłam żydowską korespondencję... Skoro los dał mi szansę, jakie miałam prawo ją odrzucić? Prawo dumy?
– Tak – odparłam, a mój cichy głos echem odbijał się o ściany. – Żydowskie śmieci...
Nie chciałam tego powtórzyć, ale wiedziałam, że tylko w ten sposób nie wzbudzę podejrzeń. Gorączkowe pragnienie życia wygrało z dumą, z miłością do siostry, ze wszystkimi wartościami, które wyznawałam. Jakbym symbolicznie stała się jedną z nich. A skoro nienawidziłam ich, znienawidziłam też siebie.
Miałam ochotę krzyczeć, płakać, wydrapać sobie oczy i wyrwać ten trujący język, który bezwolnie powtórzył bluźniercze słowa. A tymczasem musiałam słuchać dalej odrażającego głosu żołnierza, śmiejącego się:
– Na szczęście, nie będzie już więcej takich listów.
Zamrugałam kilkakrotnie.
– Jak to? – spytałam słabym głosem.
– Nie słyszała pani, Frau Dorfbauer? Führer rozkazał zlikwidować wszystkie getta, żeby się zaraza nie rozprzestrzeniała… – Ostatnie słowa wypowiadał rozbawionym tonem. Gdybym miała przy sobie jakąkolwiek broń, zabiłabym najpierw ich obu, a potem siebie.
Gdy nieopisanie później trzasnęły za nimi drzwi, nie wytrzymałam. Zwymiotowałam wprost na lśniącą podłogę, po czym wybuchłam spazmatycznym płaczem, zbierając z posadzki skrawki listu Eliany.

~*~

Następne dni ciągnęły się niczym koszmarny sen, majaki człowieka walczącego z gorączką, powoli tę walkę przegrywającego. Nie było dnia, żebym nie myślała o Elianie i o tym, co jej zrobiłam. Czułam, że to moja wina, że powinnam była postawić się żołnierzom, wykrzyczeć prawdę, choćby za cenę życia. Instynkt samozachowawczy się mylił – bowiem wolałabym chyba umrzeć niż istnieć na tym pograniczu szaleństwa, które zafundowały mi kolejne godziny. Niewiele jadłam, prawie nie sypiałam, a gdy już udało się zasnąć, dręczyły mnie koszmarne sny o niemieckich wojskach, wycelowanych we mnie karabinach i krzyczącej Elianie. Niekiedy brakowało mi sił, by podnieść się z łóżka. Spędzałam w nim całe dnie, płacząc i drżąc, podczas gdy w tle chrypiało radio. Słuchałam dzień i noc, licząc na informacje o losie Żydów ze zlikwidowanych gett. Bezowocnie.
Kobieta, u której wynajmowałam pokój – starowinka o dobrotliwym uśmiechu, wiecznie krzątająca się w kuchni i na przekór wojnie przygotowująca rozmaite smakołyki – bardzo przejmowała się moim stanem. Przychodziła do mnie na poddasze, przynosiła jedzenie, na które i tak nie miałam siły, siedziała godzinami, najczęściej milcząc. W jej oczach odbijało się zrozumienie, jakby wiedziała, co mnie trapi. Bałam się tej jej wiedzy – a jednocześnie odczuwałam przedziwny spokój, gdy tylko zjawiała się w progu.
Dopiero po tygodniu, może dwóch – straciłam rachubę czasu – powiedziała do mnie coś więcej niż pytanie „jak smakował obiad?” czy informacja, że wychodzi do sklepu:
– Jeśli nie powiedzieli, że umarł, to na pewno wróci, moje dziecko.
Zamrugałam, strząsając z rzęs okrągłe krople łez.
– Ale kto?
Kobieta, której na imię był Christa, uśmiechnęła się współczująco.
– Jak to: kto? – spytała tonem, jakim mówi się do małego dziecka, nierozumiejącego jeszcze świata dorosłych. – Twój mąż. To za nim płaczesz, prawda?
Pokręciłam głową, sama nie wiedząc, dlaczego. Po co wyprowadzać starowinkę z błędu, po co narażać się na niepotrzebne podejrzenia?
– Brat? – zgadła Christa, stawiając na moim nocnym stoliku talerz pachnącej wioską zupy. Przełknęłam ślinę, starając się nie myśleć o tym, że znowu kłamię.
– Tak. Brat, tak właśnie…
Odeszła, ze zrozumieniem kiwając głową. Znów zostałam sama z własnymi myślami, z drążącym umysł pytaniem: dlaczego? Dlaczego znowu nie mówiłam prawdy, dlaczego tylko w mętnych wizjach odczuwałam dumę z moich korzeni, dlaczego nie potrafiłam jej okazać w sytuacji zagrożenia? Ukrywałam się zupełnie bezsensownie. Już wtedy czułam – choć pewność zyskałam dopiero po wojnie, słuchając opowieści napotkanych ludzi – że istnieją osoby, które nie pozwalają się stłamsić reżimowi Hitlera, które nie tylko kontaktują się z Żydami, ale też dają im schronienie, choć wiedzą, jaka kara je za to czeka. Na pewno ktoś walczył, stawiał opór… A ja tymczasem, w połowie przecież Żydówka, bałam się przyznać do tego, że mam w dłoni list od własnej siostry. Mało tego! Nazwałam tę siostrę „śmieciem”. Po co? Po to, żeby dwóch nierozumnych żołnierzy odeszło w przeświadczeniu, że zostawiają na poczcie swojego człowieka? Twierdziłam, że nie zgadzam się na ten terror, ale jednocześnie nie robiłam nic, by mu zapobiec. Ludzie ginęli za niepojętą dla mnie ideę wolnej ojczyzny – a ja nie potrafiłam zginąć za osobę, którą kochałam najbardziej na świecie. Ile w takim razie warte było moje życie? Czy dostatecznie dużo, by chronić je za wszelką cenę?

~*~

Mówią, że czas leczy rany. To nie do końca prawda. Czas pozwala zapomnieć o bolesnych urazach, o stracie kogoś bliskiego… Albo przynajmniej ukrywa te wspomnienia pod grubą warstwą nowych myśli.
Nie zapomniałam o Elianie. Nie potrafiłabym. Po prostu po pewnym czasie przestałam wierzyć, że zakłamane radio powie prawdę na temat Żydów; łez natomiast zwyczajnie mi zabrakło. Chodziłam do pracy jak zwykle, żyłam w miarę normalnie. Nie byliśmy – jako miejsce – celem ani nazistów, ani aliantów. Czasem uśpione miasto zapominało wręcz, że tuż obok toczy się wojna, która ogarnęła już niemal cały świat.
I tylko czasem, gdy nad głową z hukiem przelatywał kolejny samolot, przystawałam, zdając sobie sprawę, że w tych ponurych czasach nikt nie jest bezpieczny. Nawet ktoś, kto mieszkał w mieścinie na końcu świata, gdzie nigdy nie spadła żadna bomba.
Tamtego dnia znikła jednak senna atmosfera, a całe miasto wydawało się nienaturalnie pobudzone. Gdy szłam rano na pocztę, z otwartych okien rozlegały się nerwowe głosy dobiegające z radia. Żołnierze pojawiali się na ulicach, po czym znikali, chodząc szybciej niż zwykle, a tupot ich butów niósł się dalej niż kiedykolwiek przedtem. Coś wisiało w powietrzu.
Siedziało nas w pracy troje – najstarszy z urzędników, Franz, murem stojący po stronie nazistów, młoda i niezdecydowana Anna oraz ja. Wrzucaliśmy listy do wielkiego worka, nawet nie patrząc na dane na kopertach. Nasza opinia, że korespondencja nie wygląda na szpiegowską, nikogo nie obchodziła.
Tym razem przyszli wcześniej niż zwykle. Było ich, jak nigdy, czterech. Trzech poznałam od razu – tylko ostatni wydawał się nowy, nieznajomy. Sprawiał wrażenie starszego i bardziej doświadczonego od pozostałych. Na opalonej skórze twarzy wyraźnie odcinała się podłużna blizna na policzku, a tęczówka jednego ze stalowoszarych oczu w ogóle się nie poruszała. Nie pamiętałam, abym spotkała go wcześniej – mimo to wydawał się dziwnie znajomy.
Anna wpatrywała się w przybysza z ewidentnym zaciekawieniem. Z kolei Franz wydawał się dobrze go znać. Wrażenie to pogłębiło się, gdy pocztowy nestor podszedł do nazisty i przyjacielskim gestem poklepał go po ramieniu.
– Miło cię znowu widzieć, Hans.
Pozostała trójka żołnierzy rzuciła się w stronę listów, których tego dnia nie było aż tak wiele, gdy tymczasem ja stałam jak wryta, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.
Jak przez mgłę przypominałam sobie czasy beztroskiego dzieciństwa. Kilka razy w roku w naszym domu zjawiał się przyjaciel ojca jeszcze z wojska, dobroduszny Niemiec o spalonym słońcem obliczu i szorstkim głosie. Wciąż służył zawodowo, często opowiadał Elianie oraz mi nie tyle o wojnach w odległych krajach, co o niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą czas pokój. Był wielkim entuzjastą tezy świętego Tomasza, że istnieją wojny słuszne, wojny, które są sprawą tak serca, jak też rozumu.
Nazywał się Hans Werneling i to właśnie on zjawił się na poczcie tego pamiętnego dnia, trzydziestego kwietnia 1945 roku.
Nie wiedziałam, czy mnie pamięta. Bałam się, że tak.
– Jak widzisz, trochę się tu pozmieniało, odkąd pojechałeś bronić ojczyzny – opowiadał radośnie Franz, wymachując tłustymi rękami na wszystkie strony. Werneling udawał, że słucha, lecz tak naprawdę wodził po wnętrzu czujnym wzrokiem jedynego sprawnego oka.
Jakże bluźnierczo brzmiały słowa urzędnika – „bronić ojczyzny”! Raczej najeżdżać cudzą ojczyznę. A przy okazji pozbywać się każdego, kto nie odpowiadał Herr Hitlerowi. Żałosne…
– Wiesz, nasi chłopcy też pojechali na wojnę, więc musieliśmy wziąć parę ślicznych pań do pomocy… – perorował dalej Franz, wskazując na nas, dwie dziewczyny bacznie obserwujące rozwój sytuacji. – To Anna Mehling – Anna dygnęła niczym panienka z dziewiętnastowiecznej pensji – siostra Arnolda Mehlinga, kojarzysz go, prawda?
Hans w zamyśleniu pokiwał głową. Zauważyłam, że kątem oka cały czas patrzy na mnie.
– A to… – Franz nieco się zmieszał. Niewiele o mnie wiedział. Ja tymczasem modliłam się, żeby przyjaciel ojca mnie nie poznał. Czułam, że wewnętrznie cała drżę z przerażenia. – To Ilse Dorfbauer.
Stanął naprzeciwko mnie. Upiorne spojrzenie jednego oka przeszywało mnie na wskroś.
– Ilse Dorfbauer – powtórzył w zamyśleniu, a zaraz potem jego wargi wypowiedziały bezgłośnie jedno słowo. Mogłabym przysiąc, że niedosłyszalnie wyszeptał: Elisheva. Serce waliło mi jak młot. Byłam pewna, że jeszcze chwila, a zostanę zdemaskowana. Może to zmazałoby moje kłamstwa, ale… Skoro udało mi się wyjść obronną ręką z tylu opresji, dlaczego miałabym umrzeć właśnie teraz?!
Nigdy nie dowiedziałam się, jaki byłby dalszy ciąg. Bieg Wszechświata odwrócił się w sekundzie, gdy do zbyt głośnego bicia mojego serca dołączył zbliżający się tupot nóg. Zamarliśmy wszyscy: żołnierze w trakcie przeglądania korespondencji, Franz z wywiniętymi w górę rękoma, Anna z oczami utkwionymi w Hansie… I my dwoje, przerażona ja i on krok od zniszczenia reszty mojego życia.
Do budynku wpadł chłopak w podartej koszuli i poplamionych butach. Miał rozczochrane włosy, a jego oczy były pełne łez.
– Herr Werneling! – zawołał złamanym głosem. – Stało się coś strasznego! Führer nie żyje!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lill dnia Wto 21:36, 26 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:44, 06 Lut 2010    Temat postu:

Lill napisał:
co o niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą czas pokój
Y?

No dobrze. Opowiadanie nie ma żadnych komentarzy. Fakt, temat dość ciężki, treść raczej przybijająca.
Hm. Nie jestem pewna, czy w czasie wojny było można mieć radio, no, ale mogło mi się pochrzanić coś, temat II wojny światowej bardzo dawno miałam i zdążyłam połowy zapomnieć.
Do tematyki, akcji, samego pomysłu czy bohaterów nie mam zastrzeżeń. Pomysł jest jaki jest, akcja też - dużo jest opowieści wojennych i ta nie będzie pod tym względem wyjątkowa, co byś nie opisała. Bo w tej kwestii było już chyba wszystko, a na pewno ukrywające się Żydówki, nawet jeśli mają jasne włosy i oczy.

Brakuje mi czegoś w tym opowiadaniu. Ma klimat, to pewnie, da się odczuć przygnębienie i niepokój Elishevy, ale... ale czegoś brakuje. Opowieść o jej dorastaniu jest dość beznamiętna, monotonna i raczej nudna. Można byłoby dodać jakieś "później miałam się dowiedzieć, że..." i nie wiem co, chociażby to, że zostaną uznane za podludzi.
Tego chyba czasami brakuje mi w twojej narracji - emocji w skrajnych sytuacjach. Wbrew temu, co narratorka twierdzi, nie czuć w niej specjalnie ani rozgoryczenia, ani pogardy dla siebie. Mówi o tym, ale nie ma w jej słowach sformułowań, które by o tym świadczyły bardziej wiarygodnie niż słowa. Bo w zasadzie wszystko, co ona myśli o sobie, można zawrzeć w jej sposobie mówienia. A sądzę, że akurat ty byś sobie z tym dała radę.

I ciekawa jestem popapranej psychiki ojca Elishevy, który najpierw ożenił się z Żydówką a potem został nazistą. Może nieco więcej go w tym opowiadaniu? Ja bym była ciekawa, dlaczego matka tak, córka nie. Może uznał, że żona jest lepsza od innych Żydów, zaś córka jednak odziedziczyła wady. Nie wiem, cokolwiek, bo ta postać jest ciekawa, popaprana i warto byłoby coś o nim wspomnieć, by nie tworzył tylko bezbarwnej podpórki dla sytuacji Elishevy.

Więc jak będziesz kiedyś poprawiać to opowiadanie (a liczę na to, bo wszak nie jest złe), weź pod uwagę hienie marudzenia : P


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Sob 20:45, 06 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:21, 16 Lut 2010    Temat postu:

Od razu mówię, przeczytałam już dawno.
Co nie oznacza, że łatwo mi było zebrać do komentarza i napisać coś sensownego.

Opowiadanie generalnie mi się podoba - bardzo ładnie napisane, dobrym stylem, z dużą dbałością o realia. Sytuacja przez ciebie opisana też jest bardzo prawdopodobna - ilez podczas wojny było takich osób, jak główna bohaterka, ze strachu ukrywających swoją tożsamość, myślących o tym, żeby zrobić coś, cokolwiek, ale zbyt się bojących? Napisanie o takiej osobie wydaje mi się dobrym pomysłem, bo zazwyczaj jeśli ktoś bierze na tapetę temat drugiej wojny światowej, pisze raczej o odwadze, niż tchórzostwie, a jeśli już, to dla kontrastu przedstawia postawę bohaterską. Tyle już takich dzieł było, że za łatwo tutaj popaść w patos.
Z drugiej strony, mimo wszystko odczuwam pewien niedosyt. Wiem, jakie były twoje zamiary, wiem, że bohaterka, dobrze wykreowana, postępowała zgodnie z własną osobowością. Ale wyrobiłam sobie kiedyś uraz do postaci biernych, które nie robią nic, tylko pozwalają, by wydarzenia działy się wokół nich i omijały je. Wiem, ze tu było takie założenie - uraz pozostaje.
A może to dlatego, że niedawno obejrzałam "Bękarty Wojny"? Wiem, porównywanie twojego poważnego, życiowego i realistycznego tekstu z pastiszem jest zupełnie pozbawione logiki, ale czytając cały czas podświadomie porównywałam postawę Elishevy z postawą Shoshany. Gdybym miała napisać szkolne wypracowanie, napisałabym, że wolę postawę tej drugiej... ale w życiu mogłoby mi być bliżej do pierwszej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin