Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Killing Game [NZ]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Kometa
Stalówka


Dołączył: 19 Lip 2011
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:30, 23 Lip 2011    Temat postu: Killing Game [NZ]

Tytułem wstępu chcę zaznaczyć, że ciągle, i ciągle pracuje nad tym tekstem, już od wielu lat. I ciągle on nie ma takiego kształtu jaki sobie dla niego wymarzyłam.

Odrobinkę się tego wstydzę. No dobra, w sumie to nawet całkiem porządnie się tego wstydzę... Chyba z tego względu, że piszę o rzeczach o których mam w sumie małe pojęcie. To wszystko przez głupie fascynacje różnymi rzeczami - książką, filmem, komiksem - staram się posiłkować internetem i różnymi innymi źródłami, uzupełniać wiedzę, ale ciągle mam uczucie, że za mało, że nie dość dobrze. Z drugiej strony musiałam dać temu wszystkiemu upust. I w ostatecznym rozrachunku wyszedł trochę groch z kapustą. Ale pocieszam się, że na tej samej zasadzie Tarantino zrobił Kill Bill'a xD

Postanowiłam jednak pokazać na razie mały fragment tego co zaczęłam zmieniać z nadzieją, że może jednak dostanę jakąś dobrą radę, albo może ktoś mnie kopnie w tyłek i powie żebym dała sobie spokój.

Zwracam tez uwagę, że moja beta na oczy tego nie widziała, a ja jako niewyżyty, internetowy grafoman strzelam koszmarne byki. Wstyd się przyznać, ale w kwestii interpunkcji chyba jestem zwyczajnie niedouczona. Najgorsze jest to, że ja swoich błędów zwykle nie widzę i poprawianie ich jest dla mnie drogą przez mękę. Tak czy inaczej, zrobiłam co mogłam żeby to był przyzwoity kawałek tekstu i żebyście nie musieli się o nim przesadnie brzydko wyrażać. Nie mniej jednak za wszystkie byki z góry przepraszam.

Tak czy inaczej w zamyśle to miała być historia kryminalna z moim upragnionym głębokim wątkiem psychologicznym, ale wyszło jak zwykle. Moje pragnienie pisanie rzeczy "ciężkich" jest w moim przypadku jakimś nieporozumieniem. Nie wiem czemu mi się to ubzdurało i przyczepiło do mnie, ale zdaję sobie sprawę że w praktyce wychodzi mi nędznie.

No nic, wstawiam na razie sam początek... w zamyśle mam kontynuację, ale dążę do niej bez przekonania...




I was hanging from a tree
Unaccustomed to such violence
Jesus looking down on me
I'm prepared for one big silence

How'd I ever end up here?
Must be through some lack of kindness
And it seemed to dawn on me
Haemoglobin is the key

Haemoglobin is the key
To a healthy heart beat

At the time they cut me free
I was brimming with defiance
Doctors looking down on me
Breaking every law of science
How'd I ever end up here?
A latent strain of color blindness
Then it seemed to dawn on me
Haemoglobin is the key

Haemoglobin is the key
To a healthy heart beat

Now my feet don't touch the ground

As they drag me to my feet
I was filled with incoherence
Theories of conspiracy
The whole world wants my disappearance
I'll go fighting nail and teeth
You've never seen such perseverance
Gonna make you scared of me
Cause haemoglobin is the key *





- Czy ona śpi? - Usłyszała w ciemnościach dobrze znany głos i odruchowo napięła wszystkie mięśnie.

Chciała się skulić, objąć ramionami swoje kolana, przyciskając nogi do klatki piersiowej, ale niemal natychmiast napotkała opór. Odpuściła, zdążyła się nauczyć, że nie ma sensu się szarpać kiedy jest przywiązana do łóżka, bo wtedy przychodziła ta zdzira w białym fartuchu i dawała jej kolejny zastrzyk.

- Daliśmy jej środki uspokajające. – Cichy głos lekarza rozchodził w przestrzeni, której wciąż nie była w stanie określić. – Miała wczoraj bardzo gwałtowny atak. Jeden z sanitariuszy jest poważnie ranny... Nishimoto-san, ona mu wbiła strzykawkę w oko, ja naprawdę nie miałem innego wyjścia. Z dnia na dzień robi się coraz bardziej agresywna, nie mogę ograniczać lekarstw, bo potem są właśnie takie skutki...

- Wystarczy – przerwał mu ten sam szorstki głos, który pytał czy śpi.

Miała uczucie, że cała treść żołądka podeszła jej do gardła na ten dźwięk. To nie może być prawda, jego tu nie ma.
Czuła, że mimo wszystko jej oddech przyśpiesza, a panika czai się na granicy żeby objąć jej umysł w swoje władanie. Bała się choćby otworzyć oczy, gdyż od pewnego czasu było jej coraz trudniej odróżnić jawę od snu i prawdę od urojeń. Sama już nie wiedziała w jakim stopniu może ufać własnym zmysłom. Te wszystkie tabletki i zastrzyki, które jej dawali sprawiały, że stawała się skołowana i niezdolna do trzeźwej oceny sytuacji.

- Proszę nas zostawić samych – polecił wreszcie głos, którego ze wszystkich sił starała się nie kojarzyć z twarzą.

Gwałtownie otworzyła oczy, słysząc oddalające się kroki i desperacko zaczęła wciągać powietrze w płuca. To musi być zły sen. Spokojnie to tylko sen.

Odważyła się rozejrzeć po ciemnym pomieszczeniu. Chwile jej zajęło zanim rozpoznała w nim swoją izolatkę. Obraz był jakiś niewyraźny i zamazany, na dodatek przed oczami tańczyły jej kolorowe plamy. Czym ją tym razem naszprycowali? Zaczynała się poważnie martwić tym, w jakim stanie będzie jej mózg kiedy z nią skończą. Nieodwracalny debilizm wydawał jej się całkiem prawdopodobny. I tak miała już koszmarne luki w pamięci i problemy z koncentracją, nawet kiedy była w miarę 'trzeźwa'.
O dziwo szpitalny pokój okazał się być pusty. Przez chwilę rozważała czy nie miała jakiś omamów. W końcu nie ona pierwsza tutaj słyszałaby 'głosy'. Jednak poczuła na sobie czyjś wzrok, czyjaś obecność nie dawała jej spokoju i miała wrażenie, że za moment zacznie krzyczeć. Gdzieś tam w środku czuła jak narasta w niej straszny wrzask gotów wydrzeć się z piersi, byle by tylko przerwać tę cholerną ciszę, w którą się tak intensywnie wsłuchiwała.

Do jej uszu docierał teraz jedynie brzęk jarzeniówki na korytarzu. Powoli zmieniła pozycję przekręcając głowę na drugą stronę i jej kąt widzenia się nieco zmienił. Teraz dostrzegła, że drzwi na zewnątrz są lekko uchylone i wpuszczają do środka cienki strumień światła. Z nich przeniosła spojrzenie w lewo, na dużą szybę pełniącą rolę ściany między jej izolatką, a korytarzem i nagle zobaczyła go.
Wzdrygnęła się gwałtownie i tylko cudem powstrzymała się żeby nie wydać z siebie żadnego, naprawdę głośnego, dźwięku. Stał tam w mdłym i drgającym świetle jarzeniówki, tak jak zwykli to robić lekarze lub pielęgniarki kiedy obserwowali ją zza grubego szkła. Tak naprawdę widziała tylko ciemną postać, sam zarys czarnej sylwetki. Jej oczy wciąż w pewnym stopniu odmawiały z nią współpracy i stały się wyjątkowo wrażliwe na światło, które teraz ją raziło. Ale nie miała żadnych wątpliwości, że to on.

Strach tylko potęgował jej agresję. Potrafiła się bronić i zamierzała to zrobić, jeśliby się do niej zbliżył. Sama jeszcze nie wiedziała czemu miałby chcieć ją skrzywdzić, ale jej instynkt już od dawna miał wyrobione zdanie o tym człowieku. Wróg.
Gdyby tylko nie była przywiązana do łóżka skórzanymi pasami...
Zacisnęła ręce w pięści i wpatrywała się w niego intensywnie, licząc że okaże się tylko koszmarną halucynacją i zaraz zniknie. Rozpłynie się w powietrzu.
Nagle się poruszył, a ona odruchowo wstrzymała oddech, zastanawiając się jednocześnie jak wytrzymałe mogą być te cholerne pasy. Słyszała parę razy jak sanitariusze mówili, że znowu ktoś je porwał...
Ale on nie podszedł do drzwi jej pokoju. Skierował się w przeciwną stronę, najzwyczajniej w świecie zamierzając odejść. To nagle wydało jej się jeszcze bardziej przerażającą perspektywą.

- Zaczekaj! - krzyknęła w końcu, uwalniając się od miażdżącego ją napięcia.

Zatrzymał się niemal natychmiast i obejrzał na nią. Do szaleństwa doprowadzał ją fakt, że nie może dostrzec jego twarzy. To by jej wiele powiedziało o tym, jak powinna się zachować. Tak naprawdę rósł w niej wielki gniew i żal, które stanowczo zaczęły wypierać z niej strach przed tym człowiekiem. Już ona mu powie co o nim myśli, wygarnie mu. Chociaż tyle jej, że w końcu wykrzyczy mu jak bardzo go nienawidzi za to, że ją tu zamknął.

- Nie odchodź – powiedziała zamiast tego, a ze szczypiących ją oczu pociekły pierwsze łzy, już całkowicie rujnując jej możliwość widzenia. – Nie zostawiaj mnie tu. Zabierz mnie ze sobą ojiisan.

Milczał, a ona poczuła się nagle pokonana i upokorzona. W końcu ma to czego chciał. Złamał ją, sprawił, że się poddała. Jednak ona była w tej chwili gotowa sprzedać dusze diabłu, byleby tylko się wydostać z tego upiornego więzienia. Była święcie przekonana, że piekło jest dużo lepszym miejscem niż ten psychiatryk. Nagłe pojawienie się tu tego mężczyzny, owszem obudziło jej najgorsze lęki, ale też nadzieje, że być może przyszedł tu żeby ją stąd wreszcie zabrać.

- To niemożliwe Kaede – odparł sucho.

- Jeśli mnie zostawisz, nigdy ci nie wybaczę. – Jej głos się łamał od tłumionego szlochu. – Słyszysz? Nigdy.

Nie odpowiedział. Odwrócił się i odszedł już się nie oglądając. Słuchała jego oddalających się kroków i płakała, pielęgnując w swojej szwankującej pamięci ten obraz oraz każde słowo z tej krótkiej wymiany zdań.
Nie zapomnę ci tego.


* * *


Alex przewrócił kolejną stronę czasopisma, słuchając odgłosów burzy szalejącej za oknem i raz po raz leniwie gryząc jabłko. Czytanie mu nie szło, bo kapryśna pogoda sprawiła, że w całym budynku wysiadł prąd. Ale nie przejmował się tym zbytnio, ostatecznie drobny druk na kolorowych stronicach gazety, nie był tym co go w niej najbardziej absorbowało.

Nagle kliknął zamek w drzwiach od łazienki, a w progu pokazał się Adam wycierający włosy ręcznikiem. Po wyjściu z łazienki dalej paradował w samych dżinsach, co było właściwie normą zarówno dla niego jak i Alexa. Robienie prania było dla nich zbyt dużym wyzwaniem, żeby pozwalali sobie nadmiernie brudzić ubrania chodząc w nich po domu. Jedynym co Adam miał teraz na sobie, oprócz spodni, był długi, srebrny wisiorek na szyi. Aleksowi zawsze kojarzył się trochę z wojskowymi nieśmiertelnikami, ale był dużo bardziej elegancki i subtelny. Kiedyś sądził że to zwykła ozdoba, jednak zdążył zauważyć, że Adam nigdy go nie zdejmował i zawsze chował go pod ubraniem. Kiedyś go nawet o to raz spytał, ale został zbyty byle czym.
Alex podniósł teraz wzrok na swojego współlokatora, kiedy ten ruszył do kuchni przechodząc obok niego i nawet nie zauważył jak zgrabnym i szybkim ruchem wyjął mu czasopismo z rąk.

- Ej! - zawołał zanim oburzony, kiedy Adam z uwagą oglądał okładkę Playboya po czym przechodząc obok śmietnika, bezceremonialnie wyrzucił gazetę. - Co tobie się wydaje, że robisz?!

- Zająłbyś się czymś pożytecznym – mruknął podchodząc do kuchennego okna i sięgając z parapetu paczkę papierosów.

- A tobie co? - Alex zmierzył go krytycznym wzrokiem. - Przechodzisz fazę przypierdalania się? Od razu ci mówię, że ani myślę się z tobą bawić w to gówno. I tak po tej scenie jaką mi zrobiłeś u Daze'a nie powinienem z tobą nawet rozmawiać.

Adam popatrzył na niego z politowaniem, wtykając sobie papierosa do ust i przypalając go z namaszczeniem.

- Nie zachowuj się jak gówniarz – zażądał od chłopaka twardo. – Jeśli ty z kolei przechodzisz fazę buntu w trudnym wieku dorastania, to ja też ci od razu mówię, że nie należę do osób ani cierpliwych ani wyrozumiałych. Także zamiast włóczyć się po klubach i oglądać te szmatławce radziłbym ci się wziąć za siebie, bo nie będę trzymał pod swoim dachem darmozjada.

Alexa momentalnie na te słowa szlag trafił, ale wiedział, że nie ma sensu kłócić się z Adamem. Nie to, żeby nie miał na to ochoty, ale on mocą swoich argumentów potrafił wcisnąć człowieka w szpary w podłodze, a Alex nie czuł się dziś na siłach stawiać mu czoła. I tak zawsze z nim przegrywał słowne potyczki, więc bez słowa podniósł się z miejsca zmierzając do swojego pokoju. Dając upust emocjom trzasnął drzwiami, po czym z ciężkim westchnieniem usiadł do laptopa. Niech mu będzie. I tak bateria pewnie długo nie wytrzyma, a jako że nie ma prądu, będzie mieć dobrą wymówkę, żeby znowu odwlec w czasie odrabianie lekcji.
Nauka korespondencyjna szła mu jak po grudzie z tego prostego powodu, że brakowało mu samodyscypliny. Adam tak naprawdę rzadko miał czas żeby się nad nim wytrząsać, toteż zostawiony sam sobie zwyczajnie lekceważył swoje szkolne obowiązki. Zaległości piętrzyły się i urastały do rozmiarów przez Alexa trudnych do ogarnięcia, więc chłopak tym bardziej czuł się zniechęcony. Rozwiązaniem mogłoby być uczęszczanie do pobliskiego liceum, tak jak to robiła doskonała większość zwykłych nastolatków. Sęk w tym, że Alex zwykłym nastolatkiem nie był. Zbyt często razem z Adamem zmieniali tożsamość i miejsce zamieszkania, żeby mógł spokojnie i regularnie chodzić do szkoły.

Nagle w całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Alex momentalnie poderwał się z krzesła i wystawił głowę ze swojego pokoju. Czyjekolwiek niezapowiedziane wizyty były w tym domu rzadkością i zawsze dla jego mieszkańców oznaczały kłopoty. Adam dalej stał w progu kuchni i mierzył teraz swojego podopiecznego surowym spojrzeniem.

- Spodziewasz się gości? - zapytał przechodząc do salonu i sięgając po broń z niskiego, szklanego stolika.

- Nie – odparł chłopak cicho. – Miałem nadzieję, że może ty...

Adam już bez słowa ruszył w stronę drzwi, nie fatygując się nawet, żeby może założyć na siebie koszulę. Wyjrzał przez wizjer i nagle zastygł, zupełnie jakby zobaczył tam ducha. Alex się poważnie zaniepokoił, ale nie zdążył o nic spytać, bo jego współlokator już otwierał zasuwę.
W wejściu pojawił się starszy Azjata, mógł mieć coś koło sześćdziesiątki. Pomimo, że był o głowę niższy od Adama sprawiał wrażenie człowieka naprawdę groźnego i bezwzględnego.

- Witam panie Laurent – przemówił mężczyzna po angielsku, ale Alex i tak ledwo go rozumiał. Mówił z tą dziwna japońską manierą, gdzie ''l'' brzmiało jak ''r'', a na końcu niemal każdego wyrazu kończącego się na ''s'' dodawał ''u''. - Nazywam się Nishimoto Hitoshi...

- Wiem kim pan jest – przerwał mu Adam zimnym głosem. – Choć nie bardzo rozumiem co pan tu robi. Przyszedł pan sam?

- Na dole czekają na mnie moi ludzie. – Hitoshi uśmiechnął się do niego niczym głodny tygrys. – Ale przychodzę do pana w interesach, zatem uznałem, że nie muszą mi asystować.

Alex przysłuchiwał się tej wymianie zdań oniemiały. Kojarzył nazwisko Nishimoto i nie mógł pojąć, podobnie z resztą jak Adam, że ten facet się u nich pojawił. I to jeszcze sam, osobiście. Na dodatek w interesach. To jakiś kiepski żart.
Alex dopiero zaczynał pracować dla Japończyków, jednak Adam siedział w branży już od jakiegoś czasu, jako 'facet od mokrej roboty' mocno związany z rodziną Matsuzawa – bardzo wpływową w przestępczym światku Yakuzy. Tymczasem Matsuzawa i Nishimoto nie żyli ze sobą dobrze. Nishimoto byli znaną i potężna rodziną zabójców i mafiosów, i jedną z nielicznych w tym fachu, która nie chciała dołączyć do Yakuzy. Drażniła tym klany przynależne do organizacji, bo choć nie wchodziła im w drogę, a nawet chętnie oferowała im swoje usługi, to jednak powoli wyrastała na poważną konkurencję. A przecież Yakuza jest tylko jedna. I to właśnie klan Matsuzawa podjął się negocjacji i próby wcielenia Nishimoto do organizacji. Kiedy napotkali na opór, stosunki miedzy tymi dwoma nazwiskami stały się bardzo napięte. Kwestią czasu było ich rzucenie się sobie do gardeł i rozpętanie wojny gangów na niższych szczeblach, oraz likwidacji ważnych figur na wyższych. Alex był przekonany, że Adam tylko czeka na telefon od swoich przełożonych ze zleceniem sprzątnięcia Hitoshiego Nishimoto.
Tymczasem do jednego z najlepiej opłacanych zabójców Matsuzawy przychodzi głowa klanu Nishimoto i chce robić z nim interesy! Aleksowi nie mieściło się to nigdzie, a już w głowie najmniej. Nawet nie potrafił do tego dopasować żadnego wyszukanego spisku – tak absurdalna była ta sytuacja. Sądząc po minie Adam miał na ten temat mniej więcej takie samo zdanie, co jego młody podopieczny...

- Biorąc pod uwagę w jaki stosunkach jest pan z moimi pracodawcami, szczerzę wątpię, żebyśmy mieli jakiekolwiek wspólne interesy. – Adam jednak nie zamierzał poddawać się zdziwieniu, szybko i sprawnie postanowił przejść do konkretów, czyli do pozbycia się Hitoshiego ze swojego mieszkania. – Doprawdy doceniam fakt, że pofatygował się pan osobiście, ale trafił pan pod zły adres.

- Panie Laurent wiem, że bierze pan też zlecenia od osób nie związanych z Yakuzą. – Nishimoto wyglądał teraz na odrobinę poirytowanego. – Zdaję sobie sprawę, że musi pan mieć zgodę Takuro bądź Kyojiego, ale zapewniam pana, że zlecenie, które chce panu dać nie działa na szkodę klanu Matsuzawa. Poza tym nie wiem czy pan słyszał, ale mój brat jest bardzo chętny, żeby dołączyć do Yakuzy...

Obaj teraz milczeli, a Aleksowi zaczęło robić się gorąco. Ten stary pierdziel wiedział!
Wiedział, że Matsuzawa za jego plecami próbuje się dogadać z jego młodszym bratem, Hirokumim. Planują sprzątnąć Hitoshiego i oddać klan na ręce jego młodszego brata, w zamian za jego posłuszeństwo wobec Yakuzy. To by było wyjście dużo prostsze, niż wdawanie się w otwartą wojnę z klanem, a Hirokumi zdawał się być zainteresowany przejęciem funkcji głowy rodu Nishimoto.

I nagle sytuacja uległa zmianie. Hitoshi zaczął mówić do Adama po francusku, na co ten zareagował dość osobliwie. Najpierw jakby się wystraszył, a potem spojrzał na Alexa. Sam Alex z kolei przestał z tego cokolwiek rozumieć. Nie znał francuskiego, ale Adam to inna historia. Był rodowitym Francuzem i podjął konwersację, wyglądając teraz na mocno zdenerwowanego. Wreszcie zaprosił Japończyka gestem do swojego pokoju i obejrzał się na zdumionego chłopaka.

- Bierz się za lekcje – syknął na niego, tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I żebyś mi się nie ważył wyjść ze swojego pokoju dopóki ci nie pozwolę.

Alex nie zdążył się oburzyć na tak kategoryczne polecenie, bo Adam nie czekając na jego odpowiedź podążył za Hitoshim, starannie zamykając za sobą drzwi.


* * *

Czas w pewnym sensie przestał dla niej istnieć.

Z jakiegoś powodu nie mogła w ogóle zasnąć. Niepokój gnębił ją od kilku dni coraz większy i spędzał sen z powiek. Mimo to nie próbowała zwierzyć się z tego problemu lekarzowi czy pielęgniarce, często nawet przy nich udawała, że śpi, byleby tylko nie zwrócili na tę niedogodność uwagi.
Na niewiele się to zdało, obserwowali ją uważniej niż sądziła i szybko zaczęli szprycować środkami uspakajanymi, które, tak czy inaczej zmuszały ją do snu. Tego się właśnie obawiała, nienawidziła kiedy zmuszali jej organizm do różnych rzeczy za pomocą medykamentów. Czuła się przez to jeszcze bardziej ubezwłasnowolniona.
Budzili ją kiedy przynosili coś do jedzenia, była wtedy spokojna, ale odmawiała przyjęcia pokarmu. Nie docierało do nich tłumaczenie, że nie jest głodna, co było równie permanentnym stanem rzeczy – tak jak bezsenność. Pchali w nią na siłę. I gdy tylko zaczynało być widać dno miski złośliwie zmuszała się do wymiotów. W tym odnajdywała sporo niezdrowej przyjemności. Cóż, chociaż tak mogła im dokuczyć, tylko na tyle ją było stać otumanioną lekami. Wreszcie podłączyli ją pod kroplówkę, choć zdaje się że nie znudziła im się ta zabawa. Głupia piguła dalej uparcie przychodziła i próbowała ją nakarmić. Chodziło tylko o to żeby nie nabawiła się anemii.
Dla odmiany przy wizytach w łazience nie śmiała wywinąć pielęgniarce żadnego numeru. Wystarczyło, że ta tylko raz zagroziła jej pieluchą, albo basenem, żeby do łazienki zaczęła chodzić jak w zegarku. Noszenie pieluchy wydawało jej się najgorszą formą upokorzenia. Była zbyt dumna żeby pozwolić im na takie posunięcie. Choć już właściwie złamali ja w większości przypadków, to jednak kiedy tylko mogła zbierał resztki swojej godności, starając się pozostać sobą. Cokolwiek to teraz znaczyło.

Tak czy inaczej dla niej to były jedynie epizody między jednym koszmarem, a drugim. Miewała coraz częściej sny na jawie, halucynacje i krzyczała w nocy. Wreszcie zaczęli ją wiązać na noc do łóżka, gdyż leki nie były dość skuteczne żeby ją wtedy uspokoić. W dzień ubierali ją w kaftan, chociaż wtedy akurat nie przejawiała żadnej aktywności, była apatyczna i cicha, zaszywała się w jakimś kącie kompletnie nieobecna. Wystarczyło jej wtedy nie zaczepiać, a można był spędzić całkiem spokojnie czas w jej towarzystwie.

Nie była w stanie określić ile dni minęło od kiedy widziała dziadka. Po pewnym czasie w ogóle nie była pewna czy faktycznie go widziała, czy to nie był zwyczajnie jeden z tych koszmarów nawiedzających ją w nocy.
To mógł być tydzień. Albo miesiąc. A może rok? I tak zdawało jej się, że siedzi w tym piekle już całą wieczność, a nie jak twierdził lekarz jedynie pół roku.
Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło, kiedy to sam diabeł przyszedł na audiencję.


Obudziły ją ciche odgłosy przesuwania czegoś, jakieś szelesty i metaliczne uderzenia. Nie zdziwiła się przekonana, że to już rano i pielęgniarka przygotowała się żeby podać jej śniadanie, a potem standardowy zestaw leków. Jednak w pokoju było dziwnie ciemno, a przy nocnej szafeczce nie stała pielęgniarka. Tym co leżało na metalowej tacy, nie był zestaw śniadaniowy ani jej porcja leków.

Mężczyzna w niedbale narzuconym na ramiona białym fartuchu był, owszem, dość wysoki, ale raczej drobny. Sanitariusze tutaj byli zwalistymi olbrzymami, wiec szybko go wykluczyła z tego grona. Nie był też na pewno jej lekarzem, którego rozpoznawała zawsze bezbłędnie i przy każdej nadarzającej się okazji pluła mu w twarz. Ale to co było w tym wszystkim najbardziej zastanawiające, to fakt że mężczyzna nie był Japończykiem. Jasna cera i kolor okrągłych oczu, oraz rysy twarzy wskazywały na europejczyka. Półprzytomna poczuła się tylko zaintrygowana, jej lęki były przytępione przez działanie leku.

- Kim jesteś? - zapytała cichym i mocno zachrypniętym głosem. Nocne krzyki zdarły jej gardło.

Mężczyzna się nieco wzdrygnął na nieoczekiwany odzew z jej strony. Widać sądził, że jeszcze śpi. Boleśnie zmarszczył brwi na dźwięk jej głosu, kiedy mierzył ją czujnym wzrokiem. Przyglądał się bardzo intensywnie i wreszcie jej umysł zaskoczył dlaczego. Natychmiast zalała ją fala złości.

- I czego się gapisz? - syknęła z furią, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego.

To on odwrócił spojrzenie pierwszy, wzruszając ramionami i rozejrzał się po pokoju. Namierzył na parapecie dzbanek z wodą. Nalał trochę do szklanki i przystawił jej do ust. Zmierzyła go nieufnym wzrokiem, ale uznała, że najwyraźniej drażnił go dźwięk jej zachrypniętego głosu. A może dostrzegł w półmroku jak bardzo ma spierzchnięte wargi. Tak czy inaczej nie pogardziła tym gestem, suchość w ustach, sprawiała, że wypiłaby to nawet gdyby nalał tam trucizny. Przywiązana do łóżka nie miała szansy sięgnąć po wodę samodzielnie, więc korzystała z tej dziwnej okazji.
Zastanowiło ją też jego uparte milczenie. Nie był Japończykiem, czy to możliwe żeby nie znał języka?

- Gdyby nie zaspokojone pragnienie pomyślałabym, że jesteś moją kolejną halucynacją – powiedziała wreszcie, kiedy zabrał szklankę.

Uniósł jedną brew, co zinterpretowała jako objaw pobłażliwego zdziwienia. Ale ponownie nic nie powiedział, wrócił do przeglądania zawartości jej szafki nocnej. Na tacy miał poukładane fiolki z lekami i jakieś papiery. Na pewno nie było takich rzeczy w jej pokoju, musiał to przynieść ze sobą. Widziała też, że ma czyjaś kartę z badaniami, ale ze swojej pozycji nie mogła dostrzec czyją.

Miał regularne i szlachetne rysy twarzy co sprawiało, że mógł uchodzić za przystojnego, choć dla niej wyglądał dziwnie z tymi okrągłymi oczami. Jakby był ciągle zdziwiony. Chociaż ona sama nie powinna się przesadnie ich czepiać – jako że była Azjatką tylko w połowie, to i jej oczy nie do końca mieściły się w standardach rasy żółtej. Już nie wspominając o ich kolorze, który zawsze wzbudzał małą sensacje. Jego natomiast miały kolor pośredni między szarym, a niebieskim, w ciemnej oprawie gęstych rzęs i brwi. Włosy miał również ciemne i proste, w tym oświetleniu trudno jej było określić dokładnie ich kolor, ale zdaje się, że przydałoby im się strzyżenie. Jak na jej gust były stanowczo za długie, niesforne kosmyki wpadały mu do oczu z przodu, a z tyłu głowy już sięgały karku i spokojnie mógłby zebrać je w mizerny kucyk.

- Jesteś niemową? - zapytała wreszcie, zirytowana ciszą z jego strony. - Nie wyglądasz jakbyś nie rozumiał co do ciebie mówię.

Znowu ją zignorował – zero odpowiedzi. Zaczął metodycznie pakować leki do obszernej czarnej torby, którą miał przewieszoną przez ramię. Dostrzegła na jego fartuchu identyfikator, który głosił, że jest odwiedzającym. Coś jej tu ewidentnie nie grało i wreszcie jej umysł zaczął dochodzić do wniosku, że być może powinna zacząć się niepokoić o swoje bezpieczeństwo. Adrenalina powoli budziła się do życia, otrząsała z medycznego otępienia i zaczynała krążyć w jej organizmie, podszeptując straszne wizje tego, co może jej się przydarzyć jeśli nie podejmie jakiś działań.

- Jeśli zaraz nie udzielisz mi jakiś wyjaśnień zacznę krzyczeć – oświadczyła z determinacją. - A potrafię krzyczeć naprawdę głośno. Nie wiem kim jesteś, ale wiem, że nie powinno cie tu być. Zatem jeśli nie chcesz żeby sanitariusze pokazali ci drzwi, zacznij ze mną rozmawiać.

Wreszcie na nią spojrzał, zdaje się, że nieco zirytowany. Rozumie i to bardzo dobrze co się do niego mówi. Westchnął ciężko i podjął temat.

- Po pierwsze i najważniejsze – powiedział, a ona się skrzywiła, jego japoński pozostawiał wiele do życzenia, choć głos miał w sumie przyjemny. – Jak się nazywasz?

To pytanie zabrzmiało dziwnie, a ona była gotowa założyć się z każdym o każde pieniądze, że dobrze wie jak.

- Nishimoto Kaede... - odpowiedziała mimo wszystko, ciekawa co z tego wyniknie.

- Źle – oznajmił jej bardzo kategorycznie.

- Źle to ty mówisz po japońsku – odgryzła się natychmiast. – Jeszcze wiem jak się nazywam, nie myl mnie z resztą tych świrów, która tu leży.

Zmrużył gniewnie oczy nachylając się nad nią.

- Kaede Nishimoto leży w sali obok – powiedział cicho i dobitnie. – Martwa. Popełniła samobójstwo wieszając się na związanym prześcieradle. Ty nazywasz się Marduel Rath, jesteś córką, francuskiego profesora i japońskiej nauczycielki. Twoi rodzice nie żyją, nie masz rodzeństwa ani żadnej innej rodziny, oprócz mnie - swojego kuzyna od strony ojca. Właśnie zostałaś wypisana ze szpitala na moją prośbę. Nadążasz?

- Chyba jednak wolałam jak się nie odzywałeś - syknęła. – A teraz się przyznaj z której izolatki uciekłeś.

Westchnął ciężko jakby zrezygnowany, a jego mina wskazywała, że ma ochotę ją trzasnąć.

- Kojarzysz w ogóle dziewczynę z pokoju obok? - zapytał przekrzywiając głowę z zaciekawieniem. – Podobno jesteś bystra.

Zmarszczyła gniewnie brwi, bardzo nie lubiła tego protekcjonalnego tonu jakiego teraz używał pod jej adresem, ale wysiliła swoje nadwyrężone szare komórki.

Dziewczyna z sali obok, podobnie jak ona sama, była w połowie Japonką, możliwe że była popaprana z jakimś Francuzem i możliwe, że nazywał się tak jak twierdził ten mężczyzna. Widziała ją w sumie tylko parę razy odkąd ją tu przenieśli jakiś czas temu. Nie potrafiła określić dokładnie, ale to mogło być coś koło tygodnia odkąd miała dziewczynę za sąsiadkę. Z tego co udało jej się któregoś razu zauważyć były w podobnym wieku i podobnego wzrostu. Obie nosiły długie czarne włosy do pasa i zdaje się, że obie miały tego samego lekarza. Tyle.

Aż tyle.

- Okey – powiedziała powoli kojarząc fakty. Miała tylko nadzieje, że do reszty nie zwariowała, bo to co tu się działo nosiło znamiona niezłego szaleństwa. – Niech będzie, Marduel Rath to ja. A tobie jak przy narodzinach dali, drogi kuzynie?

- Ciesze się, że zaczynamy się rozumieć. – Skinął głową i zaczął rozpinać pasy, którymi była skrępowana. Bardzo uważnie obserwowała każdy jego ruch w napięciu czekając na oswobodzenie. - Teraz ustalmy...

Nie dokończył. Z chwilą gdy oswobodził jej ręce, rzuciła się na niego. Nie czekała aż przejdzie do nóg, czuła się zbyt zagrożona, żeby cierpliwie doczekać tego momentu. Próbowała chwycić go za głowę celem skręcenia mu karku, ale pół roku psychiatrycznych nawyków zrobiło swoje. Była słaba i zbyt powolna, leki opóźniły skutecznie jej reakcje i zdolność szybkiej oceny sytuacji. Nim się obejrzała mężczyzna już trzymał ją jak w imadle, krzyżując jej ręce na plecach i przyciskając twarzą do szpitalnego łóżka.

- Rozumiem, że chcesz renegocjować warunki naszej współpracy – warknął na nią wściekle, łapiąc za włosy i zmuszając tym samym żeby na niego spojrzała.

- A więc to miała być współpraca? - zdziwiła się uprzejmie, choć mówienie w tej pozycji sprawiało jej pewną trudność. Naprawdę mocno ją trzymał, to bolało. – Nie zapominaj, że masz do czynienia z wariatką z zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym. - zacytowała jednym tchem swojego lekarza. – Do tego mam kilka manii prześladowczych. Zdawało mi się, że chodzi o zwykłe porwanie.

- Porwania nie są moją specjalizacją. – Puścił jej włosy i dostrzegła jak sięga do kieszeni po strzykawkę. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.

- Nie wiem kto ci to zlecił, ale trafił kulą w płot – powiedziała szybko i spróbowała się szarpnąć żeby mu się wyrwać. Na nic. Był od niej dużo silniejszy. – Zdaje sobie sprawę, że mój dziadek ma wielu wrogów, ale doprawdy czepianie się mnie nic wam nie da. On mnie nienawidzi, nie zapłaci wam złamanego grosza...

- Zabójstwo Kaede Nishimoto zlecił mi Hitoshi Nishimoto – oznajmił jej wprost do ucha, jednocześnie przystawiając strzykawkę do jej ramienia. – Zapłacił mi za to z góry, naprawdę dużo pieniędzy. Nie zmuszaj mnie żebym jednak sumiennie wypełnił jego polecenie.

Poczuła jak łzy zaczynają jej spływać po twarzy. Dziadek mu to zlecił? Dziadek chce ją zabić?

Mogła się tego spodziewać prędzej czy później. Sądząc po tym jak ją traktował i jak nienawidził jej matki, po tym jak bardzo się wstydził zarówno jej wyglądu, jak i choroby, właściwie było kwestią czasu kiedy postanowi się jej pozbyć. Mógł ją trzymać przy życiu ze względu na to, że była ostatnią krewną w prostej linii od niego, ale wreszcie jego irytacja musiała wziąć górę nad sentymentem.

- Więc czego chcesz ode mnie? - zapytała cicho i już całkiem beznadziejnie, starając się bezskutecznie tłumić płacz. - Czemu zabiłeś dziewczynę z pokoju obok, a nie mnie?

Nie otrzymała odpowiedzi, poczuła ukłucie w ramię. Szarpnęła się w desperacji, ale było już za późno, cała zawartość strzykawki została w nią boleśnie wtłoczona.

- Co to było? - wychrypiała przerażona, czekając na jakieś niepokojące objawy. Poczuła też, że nacisk na nią znacznie zelżał, mężczyzna ją puścił.

- Nie bój się, nic ci nie będzie. – O dziwo to zabrzmiało szczerze. – To GHB, ale nie planuje cie wykorzystywać. Po prostu nie chcę żebyś mi się rzucała, ani próbowała uciec jak będziemy stąd wychodzić.

Przeszedł kawałek dalej i w zasięgu jej wzroku pojawił się wózek inwalidzki przykryty kocem. Powiesił na nim swoją torbę i zaczął teraz rozpinać z pasów jej nogi. Już nie próbowała go atakować, choć póki co nie czuła jeszcze działania specyfiku jaki jej zaaplikował. Wystarczyło to, że pokazał jej jak szybko i sprawnie może ją obezwładnić. A kto wie czy nie zdecyduje wstrzyknąć czegoś jeszcze. Postanowiła zobaczyć co z tego wyniknie, ostatecznie gdyby chciał ją zabić po prostu by to zrobił.
Usiadła na łóżku rozcierając obolałe po pasach kostki, kiedy rzucił w nią foliową torbą, wypchaną ubraniami.

- Przebierz się – polecił i zaraz dorzucił też do tego zestawu buty. - Szpitalna piżama nie jest dobrym strojem, kiedy masz za oknem tylko 10 stopni na plusie i kiedy nie chcesz zwracać na siebie uwagi.

Zmierzyła go złym wzrokiem. To nie było zbyt komfortowe miejsce żeby się rozbierać. Nie miała się gdzie schować, a była pewna, że on ani nie wyjdzie na tę chwilę, ani nie pozwoli wyjść jej, choćby do łazienki obok.
Ze stłumionym fuknięciem wyszarpnęła z torby bluzę, odwróciła się do niego plecami i szybkim ruchem ściągnęła z siebie szpitalną piżamę. Czuła na sobie jego wzrok, więc czym prędzej wciągnęła na siebie nowe ubranie. Wiedział na co tak naprawdę się patrzył i nie chodziło tu o jej raczej wątpliwe wdzięki w tym stanie wychudzenia. Przez ten ułamek sekundy kiedy jej długie włosy były uwięzione w szpitalnej koszuli gdy ją zdejmowała, musiał widzieć jej tatuaż na plecach. Ta myśl zwróciła jej uwagę na tę osobliwą zamianę, jaką miał zamiar przeprowadzić.
Dziewczyna z sali obok mogła być do niej podobna fizycznie, ale nie posiadał dwóch bardzo charakterystycznych rzeczy, po których każdy głupi stwierdzi, że nie jest ona Nishimoto Kaede, bez konieczności przeprowadzania żadnych testów czy badań. Jedną z nich był właśnie rozległy tatuaż na plecach, drugą jej kolor oczu. Czy ten facet naprawdę jest aż tak głupi sadząc, że to się uda?

Jednak nie zapytała go o to. To jego problem, ona tu była tylko ofiarą jego niedorzecznych działań. Ale jeśli tylko te działania pozwolą jej na wyjście stąd, to czemu nie spróbować? Potem się będzie martwić co dalej.




* Placebo - Haemoglobin

Bezwładnie zwisałem z drzewa
Nieprzyzwyczajony do takiej przemocy
Jezus spoglądał na mnie z nieba
Jestem gotowy na pustą ciszę.

Jakim cudem tu skończyłem?
Pewnie przez brak miłosierdzia
I teraz wydaje się oczywiste:
Hemoglobina jest tu kluczem.

Hemoglobina jest kluczem
Do zdrowego bicia serca

Kiedy już mnie uwolnili
Krwawa zemsta we mnie rosła
Lekarze spoglądając na mnie z góry
Łamali każde prawo nauki.
Jakiem cudem tu skończyłem?
Ukryty strach przed utratą życia.
I teraz wydaje się oczywiste:
Hemoglobina jest tu kluczem.

Hemoglobina jest kluczem
Do zdrowego bicia serca

Teraz me stopy nie dotykają ziemi

Gdy już mnie tak poniżyli
Wypełniałem się chaosem
Teorie spisku, konspiracje...
Cały świat chce mego zniknięcia
Będę walczył na wszelkie sposoby
Jeszcze nie widzieliście takiej wytrwałości
Wywołam w was uczucie strachu
Bo hemoglobina jest tu kluczem.

Hemoglobina jest kluczem
Do zdrowego bicia serca

Teraz me stopy nie dotykają ziemi


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:52, 24 Lip 2011    Temat postu:

KOMETAAAAA, do jasnej ciasnej! Przecież ja cię znam kobieto, mam twój numer gadu nawet (aktualny?)! Killing Game, przecież ja to czytałam, kochałam, straszniście mi się podobało.
(Nie pamiętam, pod jakim nickiem mnie znasz, możliwe, że JL albo Lill albo Speedway Maestrina - no, w owym pamiętnym 2006 roku te chyba obowiązywały)

To tak tytułem wstępu. Fragment na razie przepatrzyłam, nie przeczytałam, na czytanie dopiero będzie czas. Ale pamiętam, że już przy poprzedniej lekturze niezmiernie mi się podobało, że wkraczasz w świat Yakuzy. W sumie nigdy nie czytałam niczego o japońskiej mafii, miła odmiana po wszechobecnej amerykanizacji.

Poczciwy komentarz będzie, jak się ogarnę. Świat jest jednak diabelnie mały.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kometa
Stalówka


Dołączył: 19 Lip 2011
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:46, 24 Lip 2011    Temat postu:

Lill napisał:
KOMETAAAAA, do jasnej ciasnej! Przecież ja cię znam kobieto, mam twój numer gadu nawet (aktualny?)!

A? No co ty mówisz, tfu, piszesz? To znaczy faktycznie ja to kiedyś publikowałam w internecie (Jedną z dwóch starych wersji), ale nie sądziłam, że ktoś to jeszcze pamięta... Nie wiem czy masz aktualny, obecny - 7857131

Cytat:

Ale pamiętam, że już przy poprzedniej lekturze niezmiernie mi się podobało, że wkraczasz w świat Yakuzy. W sumie nigdy nie czytałam niczego o japońskiej mafii, miła odmiana po wszechobecnej amerykanizacji.


Faktycznie pamiętam że miałam niewielkie grono czytaczy, którym się to podobało. Jak to mówią każda potwora znajdzie swojego amatora xD Strasznie mi przykro, ale nie pamiętam Cię Sad Przykro mi jeszcze bardziej, bo skoro masz moje gadu musiałyśmy się wymienić poglądami choć raz, a ja ni w ząb nie pamiętam...

Cytat:
Poczciwy komentarz będzie, jak się ogarnę. Świat jest jednak diabelnie mały.


A to mnie akurat nie dziwi, już nie raz się o tym przekonywałam, że świat potrafi być wręcz miniaturowy Smile I pomimo że nie pamiętam to i tak bardzo cieszę się ze spotkania Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:11, 25 Lip 2011    Temat postu:

Aj, Kometo, nie odwracaj się miękkim brzuszkiem do góry i nie jęcz "proszę mnie nie bić", bo nie ma za co cię bić! Dobry tekst, dobry tekst, może trochę zdań niezręcznych i ze złym szykiem, może parę zaimków dzierżawczych do wywalenia, ale cholera, zapowiada się dobrze. Kiedy przeczytałam w komentarzu Lil że to o yakuzie to się nieco przeraziłam, przyznaję, bo widziałam już parę "opek" o yakuzie i słabe były i kompletnie nie dawały wglądu w japońską mentalność. Że nie wspomnę o pewnej koszmorze, którą rozgrzebywałam kiedyś - o chińskiej mafii, gdzie Chińczycy nosili zachodnie nazwiska, córeczka bossa rządziła się nie zważając na to, że struktury mafijne są patriarchalne jak nie wiem, mafia to byli ci dobrzy, a policja - ci źli (i wręcz autorka to napisała!), a działalność mafii określana była eufemistycznie mianem "interesów"...
Przepraszam za dygresję, ale czytając twoje opowiadanie przypominałam sobie tamtego potforka i myślałam o tym, że tym razem na potforka mi tekst nie wygląda.
Ja tylko chcę powiedzieć, że uwielbiam Japonię i cenię dobre historie o yakuzie, a twoja zapowiada się dobrze. Na razie widzę, że zrobiłaś research, że dbasz o detale, że wiesz, o czym piszesz, a jeśli nie wiesz - dobrze udajesz. Jeśli tak będzie dalej i jeśli jeszcze uda ci się wgryźć w japońską psychikę, to będę cię na rękach nosić.

Pozwól jeszcze, że zapytam: czemu tytuł po angielsku? Stoją za tym jakieś głębsze przyczyny, czy po prostu "tak brzmi bardziej cool"?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Kometa
Stalówka


Dołączył: 19 Lip 2011
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:31, 25 Lip 2011    Temat postu:

An-Nah napisał:


Pozwól jeszcze, że zapytam: czemu tytuł po angielsku? Stoją za tym jakieś głębsze przyczyny, czy po prostu "tak brzmi bardziej cool"?


Nie, raczej nie napalam się na zagramaniczny tytuł bo jest cool xD To był zwyczajnie tytuł roboczy, nie wiedzieć czemu kiedy je nadaję na zasadzie ciągu skojarzeniowego zwykle są po angielsku. Tak czy inaczej miałam go w zamyśle zmienić, nadałam go żeby jakoś daną opowieść nazywać choćby w myślach i w etapie tworzenia wyłonić ten właściwy i najlepiej pasujący, ale zwyczajnie przyzwyczaiłam się do tego. Nie potrafię już myśleć o tej histori pod jakimś innym tytułem, a w sumie Killing Game tu pasuje. Każdy z bohaterów rozgrywa tu swoją grę, a przegrany będzie trupem. Bohaterowie są rozmaitych narodowości, a angielski to język uniwersalny, zatem czemu nie po angielsku?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:03, 25 Lip 2011    Temat postu:

Ja mam uczulenie na anglojęzyczne tytuły, nawet, jeśli mi się taki przypałęta, kończy się na tłumaczeniu go na polski (chyba, że to cytat).

Ale rozumiem o co ci chodzi z tytułami roboczymi, oj, rozumiem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin