Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Sen [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Kometa
Stalówka


Dołączył: 19 Lip 2011
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:15, 24 Lip 2011    Temat postu: Sen [M]

Poniższy tekst powstał na podstawie snu jaki miałam. Starając się oddać jak najwierniej klimat i uczucia z tej wizji, skupiłam się na tym aby ją jak najwierniej przelać na klawiaturę. Zatem jeśli chodzi o aspekt fabularny jest kompletnie pokręcony i niespójny. Nie ma ani początku ani końca, jak to sen jest zlepkiem różnych psychodelicznych wizji, ale pojawia się tam nić ciągłości.

Występuję tam w sumie tylko ja ale w trzech osobach. Jedna z nich jest mną taką jaką jestem na co dzień, przynajmniej w z wyglądu. W pozostałych dwóch przypadkach jestem mężczyznami... To nie pierwszy mój sen kiedy siedzę w skórze kogoś innego, kiedy patrzę na siebie oczami kogoś zupełnie różnego ode mnie. Próbowałam się najbardziej skupić na przekazaniu tej dziwnej anomalii, ale chyba ostatecznie mi nie wyszło...






*** 1

Przeglądam się w lustrze. Wyglądam wyjątkowo źle, widać na twarzy ślady niewyspania, podkrążone oczy, znużony wzrok. Czuję się tragicznie, jest mi niedobrze.

W tym pustym pokoju jest ze mną jeszcze tylko on, wszyscy widzieli jak tu wchodził - mnie nie widział nikt. Widzę jego odbicie w lustrze, zaraz za moimi plecami. Już ma na sobie moje spodnie i buty. Zaraz i ja się przebiorę w jego rzeczy.
Zamienimy się miejscami.
Jesteśmy do siebie bardzo podobni, szczupli i wysocy, o bladych pociągłych twarzach i nienaturalnie jasnych oczach. Ludzie, ci ludzie, nie dostrzegą różnicy. Włosy mamy w tym samym, ciemnym kolorze, jednak moje są nieco dłuższe. Bez pytania ani ostrzeżenia wiąże mi je gumką, po czym bezceremonialnie skraca o jakieś pięć centymetrów.

- Daruj, że nie cieniuję, - kpi - ale to i tak już bez znaczenia.

Jest spokojny w przeciwieństwie do mnie. To nie on ma dziś umrzeć. Choć to wyrok podpisany na niego, a nie na mnie.
Biorę się w garść. Zakładam jego rzeczy, rękawy od koszuli są ciut za długie, podobnie nogawki spodni.

- Jestem wyższy, - mruczy pod nosem nieco zirytowany tym faktem, podwija mi rękawy - ale i tak nikt nie zauważy.

Jestem gotowy. Dostaję jeszcze tylko do ręki jego czarny neseser. Patrzy mi przez chwile w oczy, po czym spuszcza wzrok i uśmiecha się głupkowato.

- Wybacz, - mówi, ale wcale nie brzmi jakby było mu przykro - ale takie życie. Dziś ty robisz za ofiarę. Ale to dlatego, że jutro ja będę potrzebny. Jeśli chcesz możesz przemówić. - Tu wzrusza lekceważąco ramionami. - Możesz im wszystkim powiedzieć żeby poszli do diabła. A potem ich tam osobiście poślij.

Nic nie odpowiadam. Nie mam ochoty z nim rozmawiać. Tchórz. Dziś to ja w jego imieniu idę ginąć za miliony i zabijać miliony. Tylko dlatego, że wyglądam jak jego lustrzane odbicie.

- "W lustrze prawa strona jest lewą" - przychodzi mi nagle do głowy.


*** 2

Miasto jest opustoszałe, wszyscy są na placu. Choć jest środek dnia, przestrzeń wokoło zdaje się gęstnieć w głębokim cieniu, rzucanym przez zasnuwające niebo chmury. Nad szarymi chodnikami unosi się mgła, dziwnie ciężka i nieustępliwa.
Stoję na środku ulicy, zza zakrętu wyłaniają się dwa nikłe światła. Mam wrażenie, że moje nogi ważą tony, jednak odrywam je od ziemi i czym prędzej kryję się w opuszczonej budce wartowniczej. To kolejny autokar. Zatrzymuje się niedaleko, wysiadają ludzie. Regulaminowa przerwa, choć są już tak blisko celu. Ale to moja szansa.
Strach ponownie wiąże mi nogi i utrudnia oddychanie. Skoro już teraz jestem ledwo żywy, to co będzie kiedy przyjdzie mi wykonać zadanie? Ale może to nie będę ja? Może inni dotrą tam przede mną?

- "Nie ma już nikogo innego. - Uświadamiam sobie. - Zostałem sam. Nikt nie dawał znaku życia już od bardzo dawna. Tylko ja znam to miejsce tak dobrze. Zostałem tylko ja."


*** JA

Wiem, że moja obecność tutaj ma swój powód. Czuję się nierealna, oderwana od tego miejsca, a jednak tu jestem. Ludzie do mnie mówią, widzą mnie, dotykają, a jednocześnie jakby za chwile o mnie zapominają. Czuję się jak wycięty element z kolorowego czasopisma wklejony do czarno-białego, niemego filmu. Rozumiem tu każde słowo z osobna, ale razem nie ma to za grosz sensu. Dźwięki są dziwnie oddalone, stłumione, zniekształcone, w końcu przybierają formę szumu w uszach. Ceglane budynki wkoło, brukowane ulice i chodniki, całe to upiorne miasteczko, sprawia wrażenie jakby było z innej epoki. Stare i opuszczone, jednak pozostawione tak jakby wciąż czekało na swoich mieszkańców. Jakby ludzie zostawili wszystko tak jak stali i nagle, bez wyraźnego powodu, postanowili stąd odejść. Brudne, szare, ponure, pełnie kryjących się wszędzie cieni. Chociaż to nie do końca to, tutaj jest coś nie tak z kolorami. Są wyblakłe, zmatowiałe, przykurzone.
Oczy tych ludzi nie mają blasku. Ciemne i tak samo matowe jak wszystko tutaj. Ich rozmowy nie mają sensu, choć są wyraźnie czymś przejęci, ich głosy są ożywione, pełne radosnego oczekiwania. Ich ubiór nie pasuje do tego miejsca. Choć również odzwierciedla wszystkie odcienie szarości, jest bardziej nowoczesny. Tylko ja mam na sobie idealnie białą bluzkę.
Chociaż nie. Zza autokaru, którym tu przyjechaliśmy wyłania się kolejna postać. W pierwszej chwili wydaje mi się, że to dziewczyna, ale to młody, bardzo ładny chłopak. Niski, o jasnych, wypłowiałych włosach, ma na sobie białą koszule.

Boi się - wiem to. Czuję jego strach.

Naglę widzę siebie. Niespodziewanie znajduję się w zupełnie innym miejscu i widzę z niego samą siebie. Tamta Ja stoi tam gdzie stałam przed chwilą. Przygląda mi się z zaciekawieniem, zaintrygowana marszcząc brwi w znajomy sposób.


*** 2

- "Czemu na mnie patrzy? - Zastanawiam się. - Zorientowała się, że nie jestem z tej grupy?"

Staram się zejść dziewczynie z oczu, przeciskam się przez tłum. Nagle rozlega się gwizdek, przewodnik grupy zwołuje zbiórkę. Ustawiam się w dwuszeregu razem z nimi. Dziewczyna nagle znajduje się za moimi plecami. Jest wyższa ode mnie o głowę, czuje na sobie jej wzrok. Nie wiem czego chce, boję się tylko, że mogła się zorientować.

- Jesteś inny - mówi nagle, ledwo słyszalnie, sam nie jestem pewien czy faktycznie wydała z siebie jakiś dźwięk. - Nie pasujesz tu. Tak jak ja.

Nie odpowiadam. Udaję, że nie słyszę.
Przewodnik kładzie rękę na głowie najpierw mnie, potem jej i przechodzi dalej licząc kolejne osoby. Robi mi się słabo, wiem, że na koniec rachunek nie będzie mu się zgadzał.

- Za dużo - mówi w końcu marszcząc brwi z namysłem. - O dwie sztuki...

Biorę głęboki oddech. Dwie sztuki? Dwie osoby? Nie jedna?

- Nie pasujemy tu - powtarza dziewczyna jak zły omen. W jej głosie słyszę strach. - Nie jesteśmy stąd...


*** 1

Widzę jak wjeżdżają kolejne autokary. Kolejne grupy osób zostają równo ustawione na placu. Przewodnicy dzielą ich na zespoły, a plac na sektory. Któryś coś maluje białą kredą na brukowanej powierzchni. Patrzę na to trochę bezmyślnie, czując jedynie obrzydzenie. Nie chcę tu być. Nie chcę umierać. Nie tu. Nie teraz.

Skrzypią drzwi, odrywam wzrok od okna. Widzę w progu mężczyznę, który mnie tu przyprowadził. Ma na twarzy maskę gazową jak reszta żołnierzy. Prawdopodobnie tylko ja potrafię ich wtedy rozróżnić. To przez te oczy.
Gestem pokazuje mi, że mam wyjść. Że już pora. Nie sprzeciwiam mu się, teraz to i tak nie miałoby sensu. Schodzimy po krętych schodach na dół, zaciskam dłoń na neseserze, wdycham woń kurzu i stęchlizny unoszący się w wieży. Liczę stopnie. Nie chcę pogrążać się we własnych myślach. 1777... 1778... 1779...

Na plac wjeżdżają opancerzone wozy, wysypują się z nich uzbrojeni żołnierze w maskach, momentalnie ustawiają w równym szeregu niesfornych cywilów, którzy zawieruszyli się miedzy wyznaczonymi sektorami. Po środku placu torują wąski korytarz, ustawiają się wzdłuż jego boków, odgradzając od niego resztę ludzi. Zupełnie niepotrzebnie. Ci ludzie są stąd. Nie dostrzegą różnicy. Są też zbyt tchórzliwi by próbować mnie zatrzymać. I ślepo przekonani o słuszności tego wydarzenia. Mogę jedynie pocieszać się myślą, że będę mógł zabrać ze sobą tych wszystkich tchórzy, którzy życzą mi śmierci.

Choć właściwie nie życzą jej mnie. I właściwie im się nie dziwię. Ale to bez znaczenia. I tak do cholery nie dostrzegą różnicy. A to jedyne czego potrzebuję.

To nie tak, że boję się samej śmierci, że boję się bólu czy upokorzenia. Boję się tego co jest potem, albo czego nie ma. Boję się przestać istnieć, boję się przybrać formę w której już niczego i nikomu nie będę w stanie przekazać, ani niczego od nikogo odebrać. Boję się niebytu, nieistnienia, zapomnienia, zatracenia. Chce mówić, chcę oddychać, chcę poznawać, chcę doświadczać. Jeszcze za wcześnie żeby się z tym żegnać.

Czuję jak jeden z żołnierzy pcha mnie do przodu. Wychodzę z cienia pomieszczenia na plac. Słyszę stłumione pomruki. Przede mną stoi niewielki, składany stolik. Jeden z mundurowych wpycha mi długopis w prawą rękę i kładzie na blacie jakieś papiery. W pierwszej chwili go nie poznaję. Ale tylko w pierwszej.

- Podpisz - warczy na mnie w tym dziwnym języku, stłumionym przez maskę głosem.

Obdarzam go pogardliwym spojrzeniem, przekładam długopis do lewej ręki i podpisuję to co mi każe. Nie czytam. W końcu to bez znaczenia. Pomimo maski widzę złość w jego oczach, to dlatego, że przełożyłem długopis. Prawdopodobnie tylko on zwrócił na to uwagę. Podchodzi kolejny zamaskowany żołnierz, jego rozpoznaję od razu, ogarnia mnie zimna nienawiść. Ma tupet. Wpycha neseser spod moich nóg pod stolik i wkłada mi na palec prawej ręki pierścień. W jego oczach widzę rozbawienie. Głupi dupek, uważa to za świetny żart, że robi to pod nosem uzbrojonych po zęby żołnierzy z tylko jednym człowiekiem w charakterze obstawy. Ale prawda jest taka, że bał się, że odpalę wcześniej. Właściwie teraz miałem na to cholerną ochotę, ale obaj dobrze wiedzieliśmy, że akurat JEGO zabrać ze sobą nie mogę... Że to się nie uda.
Prowadzą mnie korytarzem do podwyższenia na środku placu. Idziemy irytująco wolno, czuję na sobie wzrok zgromadzonych gapiów. Oni są stąd. Oni nie widzą różnicy. Cały mój problem polega właśnie na tym. Cały mój problem mieści się w tych dwóch zdaniach - Oni są stąd. Oni nie widzą różnicy.

- To nie ten człowiek - słyszę nagle i nie wierzę własnym uszom, odwracam głowę w kierunku dźwięku...


*** JA

Teraz, kiedy patrzy na mnie mam wrażenie, że zagląda we mnie jakaś siła, która coś koniecznie chce na mnie wymusić. Że chce wydrzeć ze mnie moją wolę i wtłoczyć swoją z ogromnym, wręcz miażdżącym natężeniem. Sama właściwie nie wiedziałam po co się odzywałam, ale teraz czuję, że nie wolno mi milczeć.

- "Powtórz to! - domaga się głos w mojej głowie - Powtórz! KRZYCZ! KRZYCZ DLA MNIE!"

Mam wrażenie, że wypala mi te słowa w mózgu, to wręcz boli. Więc krzyczę. Krzyczę najgłośniej jak umiem. Wykrzykuję jedyną rzecz, której jestem tu pewna:

- To NIE TEN człowiek! - Prawie tracę oddech. - To nie on!

Stojący obok mnie chłopiec w białej koszuli szarpie mnie za ramię. Zdążył w ostatniej chwili, obok mojego ucha ze świstem przelatuje seria z karabinu jednego z tych ludzi w gazowych maskach. Ktoś zaczyna krzyczeć. Nie rozumiem, ale wiem, że dzieję się coś złego. To rozkazy. Ktoś wydaje polecenia. Chłopiec w białej koszuli ciągnie mnie prosto w poruszony zajściem tłum. Zdaje się, że wystrzelona we mnie seria znalazła innego adresata - stąd zamieszanie. Oglądam się za siebie. Widzę jak czarno odziany człowiek, który na mnie spojrzał teraz podejmuje próbę ucieczki. Korzysta z zamieszania. Jego dziwne, jasne oczy teraz jarzą się nienaturalnym światłem. Ludzie w maskach stojący mu na drodze nagle klękają. Ci stojący nieco dalej strzelają w jego kierunku, ale on sprytnie kryje się wśród gapiów pozwalając by kule dosięgły ich zamiast jego. Razem z chłopcem kryjemy się za załomem muru. Cały się trzęsie. Ja chyba też.


*** 2

- To czarownik - mamroczę nieprzytomnie pod nosem, ta dziewucha musi być obłąkana, po co krzyczała? - Ten sukinsyn się zamienił, skąd wiedziałaś?

- Nie wiedziałam - odpowiada szczękając zębami, wydaje się mocno zdezorientowana - Jest leworęczny.

- Co to ma do rzeczy?! - czuje, że ogarnia mnie gniew.

- Nie wiem, ale to ważne. - Nerwowo się rozgląda błędnym wzrokiem. Chyba sprawdza czy w pobliżu nie ma zagrożenia. - Człowiek w masce dał mu długopis, a on go przełożył do lewej ręki i pisał.

- Pisał? I widziałaś to? - dziwię się. Zapewne jeśli teraz widziała jak pisał, to był to testament. Tylko jakim cudem ona to zobaczyła? Ja nie widziałem nic.

- Jestem wyższa - mówi widząc moją sceptyczną minę, ale to nie to. Teraz widzę, że coś ją gnębi, że sama czegoś tu nie rozumie.


*** JA

Przecież nie powiem mu, że to pamiętam. Że pamiętam jak to JA podpisuje ten papier. Jak to JA przekładam przeklęty długopis i rozpoznaje ludzi w maskach, choć nie mam pojęcia kim są. Nie powiem mu, że byłam tam i robiłam to, jednocześnie nie będąc sobą i nie robiąc tego. Że myśli, które wtedy krążyły w mojej głowie nie były moimi myślami, ale uczucia, które temu towarzyszyły już należały do mnie.
Nie powiem mu, że byłam i w jego głowie, że właściwie jestem nim, choć wcale nie jestem. Ani on ani tamten tego nie zauważają. A ja to w dziwny sposób rozgraniczam. Korzystam z tego co widzę ich oczami choć tego nie rozumiem. Pamiętam to i jednocześnie nie pamiętam. Bo kiedy jestem nimi wydaje mi się, że wiem wszystko o zaistniałej sytuacji, ale kiedy wracam do siebie pamiętam tylko czynności i uczucia, ale znów nie rozumiem niczego.
Kiedy jestem nim, albo może W nim, rozmawiam z samą sobą jak nie ze sobą, albo właśnie jak ze sobą, ale jak nie ja. Gubię się w tym i jednocześnie nie gubię, nie rozumiem i rozumiem, nie kontroluję i kontroluję. Jednocześnie. Na raz.

Ale najgorsze jest to, że kiedy patrzę na siebie jego oczami czuję się sobie obca. Tylko z wyglądu przypominam siebie, ale to jak mówię i co mówię, w jaki sposób intonuję słowa i jakie gesty przy tym wykonuję, wydaje mi się takie obce i "nie moje". Poznaję siebie i nie poznaję. Kto jest WE mnie, kiedy ja jestem W nich? Nie mam tych wspomnień, tego co robię kiedy jestem w nich. Jeśli akurat nie patrzą na mnie, to nie mam pojęcia jakie działania podejmuję, kiedy jestem poza sobą. Bo kiedy wracam do siebie tych wspomnień nie ma. Tak samo jak ja nie zabieram ze sobą ich wspomnień. Nie wiem o niczym co się działo z nimi wcześniej, zanim pojawiłam się w nich. Dlatego ciągle nie wiem o co chodzi, zabieram ze sobą tylko to, czego byłam w danej chwili "świadkiem", to czemu "towarzyszyła" moja świadomość. Albo może raczej nieświadomość. Bo to, że byłam w nich dociera do mnie dopiero wtedy, kiedy wracam do siebie. Nie mam tej świadomości kiedy im "towarzyszę". Dopiero kiedy wracam do swojego umysłu.


*** 1

Biegnę. Mijam opuszczone budynki, wpadam w opustoszałe, ponure uliczki, słyszę jak wiatr gwiżdże mi w uszach. Uciekam. Nie oglądam się za siebie.

Nagle dosłownie wpadam na nią. Krzyczy, a ja nie rozumiem skąd się tu do diabła wzięła. To fizycznie niemożliwe. Zatykam jej usta ręką, szarpie się, wyrywa. Bez chwili namysłu wpycham ją przez wybite okno do opuszczonego mieszkania. Próbuje krzyczeć jeszcze głośniej, przygważdżam ją do podłogi i niemal duszę próbując odebrać jej głos.

- Zamknij się idiotko - warczę wściekle, szarpiąc się z nią. - Życie za życie do cholery, więc się zamknij!

Słyszę narastający tupot wojskowych butów na zewnątrz. Zimna dłoń strachu zaciska się na moim sercu. Na jej chyba też, bo gwałtownie milknie i niemal nieruchomieje, wlepiając we mnie przerażone spojrzenie. Wpycham ją pod parapet i kładę się zaraz obok, modlę się, po raz pierwszy od bardzo dawna. Przychodzi mi do głowy pewna myśl, jestem już wystarczająco daleko, powinno zadziałać. A jeśli nawet nie, to przecież taki scenariusz był pisany od samego początku.

- Nie bój się - mówię jej do ucha uspokajająco. - Teraz ci zabiorę rękę z twarzy, a ty masz siedzieć cicho, rozumiesz?

Kiwnęła głową, za oknem wciąż słychać żołnierzy, wykrzykują polecenia o przeszukaniu dzielnicy. Zabieram jej rękę z ust, bierze głębszy oddech i patrzy na mnie w napięciu. Powoli zdejmuję pierścień z prawej ręki, który on mi dał. Pokazuje go jej.

- Wiesz co to jest? - pytam

Marszczy brwi, wygląda na mocno zaniepokojoną, czyżby wiedziała?

- Nie - odpowiada w końcu, ale jej oczy mówią mi, że jednak coś wie. W końcu dodaje z naciskiem: - Ja nie jestem stąd.

Tyle to i ja wiem, gdyby była, nie rozpoznałaby mnie na placu. Jest nie pasującym elementem, jestem pewien, że nie przewidziano jej w tym scenariusz. Ale to bardzo dobrze, to stawia mnie na wygranej pozycji.
Daje jej pierścień do ręki, w pierwszej chwili mam wrażenie, że chce go wyrzucić, więc zaciskam jej go w pięści.

- Weź go, jest twój – zapewniam ją stanowczo.


*** JA

Nie chcę tego. Nie wiem co to jest, ale nieodparcie kojarzy mi się z Puszką Pandory. A teraz kiedy mi mówi, że to moje czuje się obarczona jakimś ogromnym ciężarem. Nie chcę tego.

- Możesz tym sprawić, że nas nie znajdą - mówi mi nagle do ucha. - Możesz tym sprawić, że będziesz mogła stąd uciec.

Skąd pomysł, że chcę stąd uciekać? Wiem, że po coś tu jestem. Owszem, boję się, ale mam jakiś cel. Jeszcze go nie osiągnęłam. Ale coś dziwnego jest w jego słowach. Czuję się podobnie jak wtedy na placu. Wlewa we mnie swoją wolę, tym razem łagodnie, podsyca strach i ciekawość. Stopniowo. Działa na mnie. W jakiś sposób mnie zna, w jakiś dziwny sposób rozumie, wie jak ma do mnie mówić żebym słuchała.

- Naciśnij tu. - Pokazuje mi na granatowe oczko pierścienia.

- I co wtedy? - pytam cicho, dźwięk jego głosu hipnotyzuje.

- Zobaczysz. - Śmieje się.

- Stanie się coś złego. - Wiem, czuję to.

- Nie wiesz, dopóki nie spróbujesz.

Ciekawość. Niezdrowa, nieokiełznana, niepohamowana ciekawość. Dotykam palcem granatowego kamienia. Naciskam. Słyszę głuchy huk, niczym grzmot, a zaraz potem krzyki. Czuję zimno, przerażenie, siadam, wyglądam przez okno, widzę czarny dym. Wiem, że tam jest plac. Odwracam się gwałtownie w jego stronę. Dalej leży na podłodze, zasłania twarz rękami i zanosi się pustym, wypranym z emocji śmiechem.

- Bomba? - pytam słabo, wciąż ściskam w ręku pierścień, trzęsę się.

- Nie... niezupełnie - wciąż chichocze.

- Co zrobiłeś do cholery?! - wrzeszczę, czuję suchość w gardle, ogarnia mnie szał.

Jego śmiech milknie jak nożem uciął, zabiera ręce z twarzy i patrzy mi prosto w oczy. Ma zwężone źrenice, a jego tęczówki jarzą się zimnym, błękitnym światłem.

- Co JA zrobiłem? - To pytanie brzmi lodowato i uderza mnie niczym wymierzony policzek.

Ta świadomość boli. Czuję się oszukana, wykorzystana. Wlał jad w moje uszy, dotarł nim do mózgu i teraz mi go wypala. Czuję, że chcę płakać. Oszukana. Wykorzystana.

- Co zrobiłeś...? - powtarzam to pytanie, szlocham, chcę zniknąć.

On również siada i znajduje się nagle blisko mnie.

- Ja nic nie zrobiłem. - Znowu mi mówi do ucha cichym, uspakajającym głosem. - Ja mam czyste ręce. A ty co masz w ręku?

Rozkłada przede mną dłonie i ja odruchowo czynię to samo. To w moim ręku spoczywa pierścień, ale jego oczko jest teraz czarne. Brudzi jak węgiel.
Już nic nie myślę, opieram głowę na jego ramieniu i płaczę. Głośno. Najgłośniej jak umiem. On nie reaguje. Już go nie obchodzi czy ktoś mnie usłyszy.



*** 2

Jest mi zimno. Potwornie zimno. Leżę w kałuży. Wolę nie myśleć o tym, że to kałuża mojej krwi. Gęsty, czarny dym rozchodzi się po placu, wypierając z niego szarą mgłę. Wstrzymuje oddech, staram się nie wdychać tego. Widzę zarys ciał leżących na bruku. Ludzie w maskach. Żołnierze.
Jeden z nich leży całkiem blisko mnie. Zastanawiam się czy może mieć przy sobie jakiś zestaw pierwszej pomocy. Choć wątpię żeby coś mi to dało. Przy każdym ruchu dopada mnie rozdzierający ból. Boję się oderwać ręce od brzucha, z obawy że zobaczę własne wnętrzności. Umieram? Już?
Ogarnia mnie straszny żal. Łzy płyną mi po policzkach. I co, to już? Tak po prostu? Mam zdechnąć między nimi? Sam? Co z chwałą, co z honorem, godnością? Co po tym zostało? Zanoszę się płaczem, nie mogę przestać, choć bardzo bym chciał. To nie przystoi mężczyźnie płakać w chwili śmierci. Ale nie mogę przestać. Cały ten żal, cała ta złość i rezygnacja wypływa ze mnie. Gdyby nie ten ból pewnie bym krzyczał, na czym ten świat stoi. Miałem być bohaterem. A umieram niezauważony i zapomniany.
Nagle słyszę jakieś ciche trzaski, prawie tuż obok mnie. Powoli odchylam głowę w tamtym kierunku, zaciskam zęby z bólu, staram się nie jęczeć. To ten żołnierz. Jego ciało drga w dziwnych konwulsjach. To z niego dochodzą te dziwne dźwięki. Widzę jak jego rany się powoli zasklepiają. Czuje jak przerażenie bierze nade mną górę, jak adrenalina uderza mi do głowy. Wiem, że jest okropnie źle. To definitywny koniec. Już nie ma nadziei.
Podnosi głowę, przez szybki w masce widzę jego mętny, wyblakły wzrok. Powoli kręci głową, rozchodzą się dwa trzaśnięcia. W końcu mnie dostrzega.
Nagle czuje na sobie wzrok kogoś jeszcze. Kątem oka zerkam za siebie. Nade mną stoi kolejny żołnierz, na jego klatce piersiowej widnieje rozległa rana. Na moich oczach, powoli, mozolnie zaczyna się zasklepiać. Mierzy we mnie z karabinu, jego oczy są również bez wyrazu.
Dalej podnoszą się kolejni żołnierze. Jeden za drugim, po prostu wstają. Niektórym brakuje rąk, jeden jest w ogóle bez głowy. Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Może powinienem. Głupio umierać przełykając własne wymiociny...


*** JA

Z jakiegoś powodu jestem cała mokra. Chyba pada deszcz, nie jestem w stanie osądzić. Chociaż nie mogę pozbyć się wrażenia, że jestem przemoczona od własnych łez. Biegnę w kierunku placu, mam na sobie długą, cienką spódnice, przeszkadza mi, zaplątuje mi się w nogi. Włosy lepią mi się do twarzy, staram się je nerwowo odgarnąć, źle przez nie widzę. Coś jest z nimi nie tak. Są długie. Pamiętam siebie taką, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że ta długość nie jest właściwa, dopiero teraz do mnie to dociera.
Zatrzymuję się gwałtownie, przed sobą widzę opancerzony wóz. Kręci się przy nim kilku ludzi w maskach gazowych. Zawracam czym prędzej, skręcam w jakąś mała uliczkę.

Jedyne co teraz czuję to poczucie winy. Muszę dotrzeć na plac. Wiem, że ten chłopiec tam jest. Jedyne co chcę zrobić to dotrzeć do niego. Potem się będę zastanawiać co dalej.
Wszędzie unosi się ten czarny dym. Drapie mnie w gardle i szczypie w oczy. Dziwnie pachnie. Jest zimny, przyprawia o dreszcze. Nagle z niego, niczym zjawy. wyłaniają się kolejni ludzie w maskach. Poruszają się dziwnie, zupełnie jakby płynęli w powietrzu, przez ten dym nie widzę czy faktycznie nie lewitują nad ziemią, zasłania im nogi. Znowu jestem zmuszona zawrócić. Oddalam się od placu. Niedobrze.

Przystaję zaskoczona. Przed sobą widzę dziwną scenę. To park otoczony niziutkim murkiem. Widzę tam dwie sylwetki, jedna mierzy do drugiej z pistoletu. Podchodzę bliżej, pada strzał. Rozpoznaje ofiarę. To on, mężczyzna o nienaturalnie jasnych oczach, który podarował mi pierścień. Człowiek, który do niego strzelał ma maskę gazową na twarzy tak inni, ale w jakiś sposób rożni się od nich. Nachyla się nad tamtym, sprawdza czy faktycznie nie żyje. Teraz nie mogę oprzeć się wrażeniu, że go znam. Prostuje się i zwraca głowę w moim kierunku. Marze o tym żeby zdjął maskę, choć gdzieś po mojej głowie tłucze się myśl, że powinnam uciekać, że on mnie zabije. On jakby wiedział co chce mu przekazać, zupełnie jakby na moją prośbę zdejmuje maskę z twarzy i pokazuje mi się, jakby dokonywał ważnej demonstracji.

To ON! To TEN człowiek! Człowiek z którym ten od pierścienia zamienił się miejscami. To ten prawdziwy, ten właściwy! Jego wyraz twarzy mówi jedno - wygrałem. Spojrzenie ma pełne triumfu i satysfakcji, a jego oczy jarzą się zimnym, błękitnym światłem. I nagle uderza we mnie fakt, że jest praworęczny. Strzelał do tamtego trzymając pistolet w prawym ręku, ciągle go w nim trzyma. Nie wiedzieć czemu mam wrażenie, że to szalenie ważne. Tamten był leworęczny, kiedy to odkryłam też wydawało mi się to sprawą najwyższej wagi. Ten jest praworęczny i też nie mogę się od tego faktu odczepić.

Na odwrót. Są w jakiś sposób na odwrót...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin