Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Klątwa [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:16, 05 Mar 2010    Temat postu: Klątwa [M]

Klątwa w mojej rodzinie jest zaiste straszna i niezwykle skuteczna. Kładzie się cieniem na naszej historii, a jednocześnie w okrutny sposób staje na przeszkodzie wszelkim planom. Wielu mężczyzn z mego rodu próbowało to przekleństwo ominąć, oszukać, zwieść podstępem, ale prędzej czy później i tak ich dopadało. Zawsze nasuwało się w związku z tym jedno słowo.
Hańba.
I czasami jeszcze „mortadela”, ale zupełnie nie wiem czemu.
Wszystko zaczęło się przed ponad siedemdziesięcioma laty, gdy mój dziadek, podówczas jeszcze młody i przystojny, urżnął się w knajpie „Pod Podmokłą Podpaską”, a wyszedłszy z niej, jął sikać na ścianę pobliskiej kamienicy.
Pech chciał, że przypadkiem opryskał Cygankę. A ona wzburzyła się i rzuciła tą tragiczną klątwę na wszystkich w naszej rodzinie, którzy sikali na stojąco, a więc mężczyzn (i ciotkę Helę, ale ona miała hemoroidy).
Spojrzała memu dziadkowi w oczy, choć przodek mój miał wtedy oczy mętne i rozbiegane, gdyż gorzały nieco nadużył… Tak więc spojrzała mu w twarz i wyrzekła te słowa, które do dziś dręczą moją rodzinę:
- A pies cię trącał!
I od tamtego haniebnego dnia, każdego z nas pies trącał co najmniej raz. Nie to, żeby gryzł. Po prostu trącał. Ale to i tak ohydne.
Słowa tej klątwy wbiły nam się w pamięć i nie mogły z niej wyjść (nawet gdybyśmy chcieli), bo matka wyhaftowała je na wszystkich ścierkach od kurzu.
Dlatego żaden z nas nie kupił sobie psa, bo by nas bydle trącało i po co to komu?
Z tego powodu ja miałem chomika (nazwałem go Juliusz Cezar), mój starszy brat miał kota, a najmłodszy z nas miał opryszczkę. Chociaż odnosiłem wrażenie, że to chyba nie zwierzę.
Ojciec mój natomiast hodował konie, ale zmarł tragicznie, bo go pies trącił pod samochód. Wtedy też matka zwariowała i zaczęła haftować treść klątwy na ścierkach. Umieściła też ten napis na wycieraczce przed drzwiami.
Może dlatego nikt nas nie odwiedzał?
W każdym razie matka oszalała na dobre. Zaczęła czytać poezję radziecką. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie znała rosyjskiego.
Ja miałem względne szczęście, bo uchowałem się do trzydziestego roku życia, a żaden pies mnie jeszcze nie trącił. Co prawda trzy razy wpadłem pod tramwaj, raz spadłem z konia, a raz na polowaniu postrzelił mnie młodszy brat, któremu opryszczka zasłoniła wizję, ale i tak uważałem się za szczęściarza. Nie zmieniły tego nawet trzy miesiące w szpitalu, po tym jak spadłem z dachu. Uciekłem tam przed psem z obawy przed trącaniem.
Diagnoza lekarska była jednoznaczna: podwójne złamanie otwarte obu nóg, liczne obrażenia zewnętrzne i wewnętrzne, wstrząs mózgu i zapadnięcie się jąder.
- Ha ha! – Cieszyłem się jak głupi. – Pies mnie nie trącał!
Poczułem wtedy wewnętrzną siłę, która mogła mi pomóc w ostatecznym uniknięciu i pokonaniu cygańskiej przepowiedni. Poczułem, że gdzieś w środku rwę się do walki.
Lekarze stwierdzili, że to atak wyrostka robaczkowego.
Kiedy udało mi się wyjść ze szpitala, zrozumiałem że muszę odnaleźć Cygankę, albo raczej jej wnuczkę, która zdejmie klątwę. Żeby żaden mężczyzna z naszego rodu nie bał się już psa (i ciocia Hela też), żeby matka odzyskała rozum i zaczęła słuchać Disco Polo, jak wszyscy.
Pierwsze kroki skierowałem do sklepu z artykułami dla Cyganów.
Asortyment był niezwykły. Sztuczne brodawki, kurzajki, gumowe ropuchy, poradnik „Jak wróżyć z linii dłoni”, „Jak ukraść 30 kur w 10 sekund”, „Mężczyźni są z Marsa, Cyganki są z Rumunii”, a także różne talie kart, wzorzyste wielobarwne chusty, kilka czarnych kotów i audiobooki z nauką złowieszczego śmiechu w wykonaniu Kai Paschalskiej.
Sprzedawcą był rzecz jasna Cygan, co mnie szczególnie nie zdziwiło. Na jego prawym ramieniu siedziała tresowana małpka, na lewym papuga, a na głowie dzięcioł, który go stukał w łysy łeb.
- Czym mogę służyć? – zapytał dziwnie miłym głosem, lustrując mnie od góry do dołu. Poczułem się nieswojo i chciałem wyjść ze sklepu, ale tknęła mnie myśl o przeznaczeniu, pokonaniu rodzinnej klątwy, a także wspomnienie matki czytającej radzieckie wiersze i ciotki Heli smarującej hemoroida. Od razu wróciła mi wiara w siebie.
- Szukam wnuczki takiej jednej Cyganki, która rzuciła klątwę na naszą rodzinę – powiedziałem jednym zdaniem. Co za ulga.
- Pies ci mordę lizał!
Świetnie. Wszedłem do sklepu z jedną klątwa, a wyszedłem z dwoma. I to na dodatek bez spodni i zegarka. Od tamtej pory pies stanowił podwójne zagrożenie.
Stałem na środku ulicy i czułem się taki nagi bez zegarka, że zasłaniałem prawą ręką nadgarstek lewej dłoni. Jeszcze tego by brakowało, żeby wstyd rodzinie przynieść. Rozejrzałem się szybko po ulicy i okazało się, że przed sklepem stoi biały samochód. Choć mógłbym przysiąc, że jeszcze przed kilkoma sekundami go tu nie było. I wtedy zrozumiałem.
Przed oczami miałem Wartburga-Widmo.
Trudno było dostrzec czy w środku ktoś siedział, bo zamiast szyb miał kolorowe witraże, które przedstawiały Jima Hendrixa i Matkę Boską na biwaku piekących kiełbaski przy ognisku. Niewiele myśląc, wsiadłem do środka. Kierowcy nie było, ale na tylnym siedzeniu mieścił się salon fryzjerski „U Joli” z ogródkiem.
Odpaliłem silnik, choć nie wiedziałem, gdzie powinienem jechać. Na siedzeniu obok mnie leżała skrzynka marchwi, więc wybrałem jedną i zacząłem jeść, co było typową grą na czas. Dopiero po dziesięciu sekundach zorientowałem się, że to nie marchewka, tylko farbowana pietruszka.
- Jak strzyżemy? – spytała pani Jola z tylnego siedzenia.
- Ale ja...
- Jak strzyżemy? – powtórzyła ostrym tonem.
- Skrócić o połowę, górę nożyczkami, a z tyłu i po bokach maszynką. Tylko nie za wysoko – poprosiłem. Nie mogłem w końcu wyglądać jak wieśniak w dniu zdejmowania wieloletniej klątwy z mojej umęczonej rodziny.
Chciałem wrzucić pierwszy bieg, ale silnik tylko zgrzytał, a Wartburg-Widmo ani myślał ruszyć do przodu.
- Tylko wsteczny działa – poinformował mnie uprzejmy męski głos z bagażnika.
- Dziękuję – krzyknąłem. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to musi być jakiś przemiły człowiek. W końcu nigdy nie kierowałem samochodem-widmo, zatem skąd mogłem wiedzieć, jak wszystko działa?
Nigdy też nie jeździłem po mieście na wstecznym, mając dodatkowo witraże zamiast szyb, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Rozpocząłem jazdę w nieznanym kierunku do równie nieznanego celu. Ucieszyłem się wiedząc, że jako samochód-widmo omijam wszelkie przeszkody i jest to fizycznie niemożliwe, żebym kogoś potrącił. Przynajmniej tak starałem się to później wytłumaczyć na policji, ale chyba mi nie wierzyli. Zresztą tamta babcia i tak miała iść do szpitala.
- Na co umarłaś? – spytałam Joli, która przymierzała się do ostatniego cięcia nożyczkami.
- Co? – to pytanie trochę ją skołowało, więc dziabnęła mi ucho, z którego pociekła krwi. Przetarłem ranę farbowaną pietruszką, żeby nie wdało się zakażenie.
- No przecież to Wartburg-Widmo, więc musiałaś na coś umrzeć, żeby teraz straszyć ludzi, czyż nie tak? – sprawa wydawała się dla mnie tak logiczna, jak wzięcie ze sobą książki do kibelka na dłuższe posiedzenie (choć może ciotka Hela nie zgodziłaby się ze mną).
- Nie umarłam – obruszyła się pani Jola – po prostu lokal był tani.
- A ten facet w bagażniku? – dociekałem.
- Oj tam zaraz facet – machnęła ręką, akurat tą z nożyczkami, przez co przecięła mi tętnicę szyjną. – To tylko głowa jakiegoś gościa. Sam nie wie, gdzie jest reszta.
- Dziwny samochód – zdobyłem się na niewymuszoną refleksję tamując krwotok kilkoma przecinkami sprzed imiesłowów. Znalazłem je w schowku na rękawiczki.
- Dwadzieścia pięć złotych – orzekła pani Jola, zdejmując mi fartuch ochronny.
- Złodziejstwo w biały dzień! – krzyknąłem w złości, ale doszedłem do wniosku, że wykorzystam moje talenty negocjacyjne, czym uda mi się zbić cenę.
Po pięciu minutach zapłaciłem pani Joli sto trzydzieści złotych i musiałem jej oddać moją córkę, jak tylko skończy szesnaście lat. Wtedy zrozumiałem, że kariery w dyplomacji to ja nie zrobię.
Pogrążony w smutku dałem się prowadzić Wartburgowi-Widmo przez kolejne piętnaście minut, gdy nagle ten się zatrzymał. Zrozumiałem, że to przeznaczenie pokierowało mnie w to miejsce, ale po chwili okazało się, że benzyna się skończyła.
- Niech to dundel świśnie! – zakląłem, a wtedy rozstąpiły się chmury, na samochód zstąpiło oślepiające światło i rozległ się potężny głos z nieba:
- Klniesz jak baba! Wstyd!
No i rzeczywiście trochę mi się wstyd zrobiło. Jak tylko światło zniknęło, z nieba spadł grad. Później się okazało, że tylko na Wartburga-Widmo, ale widocznie taki był mój los. Grunt, że mnie pies nie trącał i mordy nie lizał.
Gdy pogoda się uspokoiła, postanowiłem wyjść na zewnątrz. Znajdowałem się na opustoszałej ulicy, gdzie wszystkie domy wydawały się być opuszczone, a sklepy pozamykane. Szyby w oknach były wybite, a twarz smagał mi potępieńczy wiatr. Na pustej ulicy wałęsały się jedynie hieny, które od czasu do czasu rozszarpały jakiegoś sępa, albo odwrotnie. Już miałem się wycofać do upiornego Wartburga-widmo, który w tych warunkach zdawał się być Rolls-Roycem, ale nagle mój wzrok przykuł jedyny sklep, który funkcjonował. Intuicja podpowiedziała mi, żebym spieprzał, musiałem więc liczyć na zdrowy rozsądek. Okazało się jednak, że ten zachorował na grypę.
Więc byłem zmuszony podjąć męską decyzję. Wszedłem do sklepu i od razu zorientowałem się, że sprzedają tu żaluzje.
„Dziwny wybór”, pomyślałem.
„Mortadela”, pomyślałem znowu i podszedłem do sprzedawcy, którego mój widok wyraźnie ożywił. Wnioskowałem po tym, że obok niego leżał wieniec z napisem „Żegnaj”, „Ostatnia podróż”, a także czarna tabliczka z wypisaną datą śmierci.
Oprócz licznych rodzajów żaluzji spostrzegłem też kilka świeczników, które z niezrozumiałych przyczyn pluły gorącym woskiem, gdzie popadło.
- Przestań Mietek – ofuknął jeden ze świeczników sprzedawca, po czym spojrzał na mnie uprzejmie. Nie wiedziałem, czy mogę ufać jakiemuś pomyleńcowi, który nazywa świeczniki po imieniu – Czym mogę służyć? – spytał miłym tonem, choć gdzieniegdzie był już trochę nadgnity.
- Przyjechałem tu na wstecznym moim Wartburgiem i…
- Gdyby więcej wagi przykładało się w młodych latach do nauki, to może parkował by tu teraz Mercedes, a nie Wartburg… - rzekł tonem pretensjonalnej teściowej, co mnie zbiło z tropu. Od razu zatęskniłem za moim chomikiem Juliszem Cezarem i za moją mamą czytającą w oryginale wiersze Władimira Nikołajewicza Wojnowicza.
- Nie bardzo rozumiem…
- No właśnie – sprzedawca przewrócił oczami.
- Czy to jakaś… aluzja? – spytałem podejrzliwie.
- Zgadza się. Sprzedajemy aluzje – uśmiechnął się najmilej jak tylko można to zrobić w trzy lata po własnej śmierci. – Kiedyś sprzedawaliśmy żaluzje, ale odpadło „Ż” z szyldu, więc uznaliśmy, że tak będzie taniej.
- Słusznie – zgodziłem się. – Proszę zapakować kilogram. Tylko żeby były świeże.
Ucieszyłem się, bo zawsze miałem problemy z aluzjami. Zadowolony, chciałem odejść, ale przypomniał mi się prawdziwy cel mojej wizyty.
- Czy nie mieszkała tu gdzieś przypadkiem Cyganka, albo jej córka lub wnuczka, która rzucała klątwy? – spytałem melodyjnym, naturalnym tonem głosem. Zupełnie jakbym pytał, czy nie wie może gdzie przenieśli sklep z wędlinami. Tak a’propos mortadeli.
- Owszem, mieszkała – sprzedawca podrapał się w głowę – raz na jakiś czas przychodzą ludzie i się o nią pytają. – Uśmiechnął się, przypominając sobie coś. – A kiedyś wpadł do mnie facet. Był cały poobijany. Miał wszędzie sińce. Też jej szukał, bo podobno rzuciła na niego klątwę: „Niech cię drzwi ścisną”.
- Więc co z tą Cyganką? – ponaglałem, bo aluzje ciążyły mi w ręce.
- Kilka lat temu zjadł ją sęp, którego później zżarła hiena. Ale jeśli pan ją znajdzie i potrze wszystkich objętych klątwą w swojej rodzinie, to ta ustąpi i będziecie wolni.
Ucieszyłem się perspektywą zostania bohaterem rodziny. Widziałem już jak mi ścielą łóżko, robią śniadania, wynoszą śmieci i nie spłukują mojej głowy w kiblu. Ucieszony, wyszedłem ze sklepu, a opromieniała mnie chwała, tryumf i wiara.
- Za moich czasów nosiło się spodnie, jak się szło do sklepu – sprzedawca pożegnał się aluzją, a ja skierowałem się w stronę bagażnika Wartburga-Widmo, gdzie spodziewałem się znaleźć jakąś broń na hienę.
- Bu! – przywitała mnie męska głowa z bagażnika. Chciałem podać mu dłoń na powitanie, ale w porę się zreflektowałem, że facet poniżej szyi nic nie ma.
- Jest tu może jakiś łom, albo coś w tym stylu? – zapytałem go.
- A co? Będziesz polował na hieny? – Naprawdę uważam, że gość był niezły. – Pomogę ci, ale pod warunkiem, że będę mógł siedzieć obok kierowcy.
- Jak zapniesz pasy – zażartowałem i zacząłem się śmiać, ale po chwili przestałem, bo napluł mi w oko.
Przeniosłem go więc na przednie siedzenie, a skrzynkę farbowanej pietruszki wrzuciłem do bagażnika. Korciło mnie, żeby zapytać w jaki właściwie sposób jeszcze żyje, ale uznałem, że gotów może się obrazić, co mogłoby się skończyć kolejnym splunięciem w twarz. Widocznie wyćwiczył to w bagażniku.
- Z tyłu jest koło zapasowe – powiedział. – Tutaj nieopodal jest górka. Jak puścisz z niej koło, to za którymś razem na pewno utrafisz hienę.
- A skąd będę wiedział, czy to ta, która zjadła sępa, który zjadł Cygankę? – nabrałem poważnych wątpliwości.
- Koło zapasowe Wartburga-Widmo wie co robi – odrzekła tajemniczo głowa, więc chcąc nie chcąc, uwierzyłem. W sumie musiałem, bo fryzjerka Jola przyłożyła mi brzytwę do gardła.
Okazało się, że kołem zapasowym jest duży, biały pustak, co nie za bardzo mi się spodobało. Już miałem zacząć stosowne protesty i lamenty, jednak zorientowałem się, że Wartburg-Widmo zamiast kół ma cztery pustaki. Ucieszyłem się, że przynajmniej nie będę musiał wymieniać opon na zimowe i z tą optymistyczną myślą ruszyłem z pustakiem polować na hienę.
Był problem. Pustak nie chciał się toczyć z górki. Metodą prób i błędów doszedłem do jedynie słusznej metody. Zacząłem pustakiem rzucać. Z początku szło mi opornie, o czym może poświadczyć wiewiórka. A raczej mogła, bo teraz ze zmiażdżoną główką będzie miała z tym problem.
Po trzech godzinach bezowocnego rzucania wróciłem do samochodu.
- Dobra, pośmialiśmy się – powiedziała głowa mężczyzny – a teraz idź i upoluj hienę. Pod siedzeniem jest strzelba.
Już chciałem zdzielić głowę pustakiem, ale usłyszałem jak zbiera ślinę, więc posłusznie sięgnąłem pod siedzenie.
- Pod drugim – rzekła obrażona koza, której przerwałem pedicure.
- Przepraszam – burknąłem nieco zmieszany, po czym spod drugiego siedzenia wyjąłem strzelbę.
Polowanie trwało krótko. Ustrzeliłem się w stopę, więc hiena, która akurat obok przechodziła, umarła ze śmiechu. Miałem nadzieję, że to właśnie ta. Chwyciłem ją za kark i kuśtykając, wpakowałem do bagażnika. Potem wsiadłem do samochodu, który nieco się zmienił od ostatniego czasu, bo na witrażu Jim Hendrix i Matka Boska poszli się kąpać w jeziorze.
- Jak strzyżemy? – spytała pani Jola.
- Na jeża – powiedziała koza.
„Nie no, ja zwariuję”, pomyślałem, więc żeby zagłuszyć hałas maszynki elektrycznej, postanowiłem włączyć radio. To był stary, dobry Grundig przyczepiony sznurkiem do deski rozdzielczej, ale wciąż działał.
- Tato Muminka, módl się za nami – rozległo się z głośników, więc szybko zmieniłem stację, ale na każdej było to samo. – Ryszardzie z Klanu, zmiłuj się nad nami. Porsche Carrera, módl się za nami. Żono Małysza, módl się za nami.
Podróż powrotna odbyła się właściwie bez kłopotów, oprócz tego, że przypadkiem wjechałem tyłem na czeską autostradę, gdzie nie wolno jeździć tyłem i to poniżej sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, a na dodatek bez winiety. Nie miałem pieniędzy, więc policjant przyjął ode mnie skrzynkę pietruszki i pół kilo aluzji.
Gdy Wartburg-Widmo zawiózł mnie pod dom, czule pożegnałem się z męską głową i kozą, a pani Jola nie omieszkała przypomnieć mi o córce, w której posiadanie miała wejść za kilka lat.
Wyjąłem hienę z bagażnika, przełożyłem ją przez ramię i poszedłem w kierunku frontowych drzwi. Stanąłem na wycieraczce z napisem „Pies cię trącał” i zadzwoniłem.

Cóż, myślałem, że moja rodzina pęknie z dumy, ale stało się inaczej. Widocznie uznali, że skoro nie mam spodni, mam ranę postrzałową stopy, uszy pocięte od nożyczek i nacieram ich zdechłą hieną, krzycząc: „Oto wyzwalam was!”, to musi zaraz znaczyć, że jestem niepoczytalny.
W ten właśnie sposób wylądowałem w domu wariatów. Dowiedziałem się, że mój chomik, Juliusz Cezar, powiesił się w swojej klatce.
Mam tylko nadzieję, że hiena, którą natarłem moją rodzinę, była tą właściwą i klątwa jest zdjęta. W najgorszym wypadku moi najbliżsi będą mieli wszy. W sumie najbardziej w takiej sytuacji żal by mi było ciotki Heli, która miałaby wszy i hemoroidy.
Ale nie martwcie się. Jest też pozytywny aspekt tego wszystkiego.
Przecinki przed imiesłowami weszły mi w krew.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Laj-Laj dnia Pią 23:28, 05 Mar 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

kasieńka
Gołębie Pióro


Dołączył: 28 Gru 2008
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:19, 05 Mar 2010    Temat postu:

Łoo... Powiem tak: RYTOMÓZG. Czytam, czytam, tu jakaś pierdoła, tam jakaś masakra, zaraz jakiś warburg - w dodatku widmo! Kurczę... 'Pod mokrą Podpaską'. Co to ma być? Na końcu w miarę to wyjaśniłeś, ale czytając siedziałam z tępym uśmieszkiem i zastanawiałam się nad sensem. Nie jest źle. Odniosłam wrażenie, że w niektórych momentach się nabijasz Razz Bardzo mi się podoba przedstawienie w taki oczywisty sposób, dość powszedni, całkiem poważnych rzeczy! Przecięła mi tętnicę szyjną - co tam. Wezmę przecinki i zatamuję ;o Taka zupełna odwrotność do rzeczywistości. Albo wręcz wyolbrzymienie tego, że na dobrą sprawę przejmujemy się teraz pierdołami, a ważne rzeczy tracą na wartości. No proszę Cię... klątwa 'pies Cię trącał'. xD Pomysł dobry. Wykonanie również. Czytanie sprawiło wiele radości i nieporozumień z moim wewnętrznym ja. I tak a propos błędów: mniej-więcej od połowy tekstu wkrada się sporo literówek i śmiesznych powtórzeń typu 'mi powiedziała mi'. Jest ich całkiem dużo, więc nie będę ich wszystkich wypisywać. Oprócz tego, jeszcze raz powtarzam, idealne określenie to RYTOMÓZG. Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alice
Orle Pióro


Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Początku
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:46, 06 Mar 2010    Temat postu:

<mruga gwałtownie>
Rany, rany, rany... Totalny zawrót głowy! Jak dla mnie ten tekst to czysta kpina ze wszystkiego Very Happy. Trochę mi przypomina "Alicję w Krainie Czarów": wszystko jest poplątane, nienormalne i w dodatku bohater przyjmuje to ze stoickim spokojem. Nie śmiałam się tak bardzo jak przy "J.", ale też wydaje mi się niezłe. Co do rzeczy, budzących we mnie wątpliwości:
"...i ciotki Heli smarującej hemoroida." - wydaje mi się, że powinno być: hemoroidy. Nie ma czegoś takiego jak "hemoroid" i co dałoby się odmienić jako "hemoroida." Biedna ciotka Hela xD
"- Przestań Mietek" - mam wrażenie, że przydałby się przecinek po "przestań". Chwila, chwilunia... Nazywanie świeczników po imieniu? <węszy z zapałem> Czy to ma być żaluz... przepraszam, aluzja do tekstu pewnej Hieny?
"to może parkował by tu teraz Mercedes, a nie Wartburg… " - "parkowałby"
"- Koło zapasowe Wartburga-Widmo wie co robi" - przecinek po "wie"
Ogólnie rzecz biorąc wydaje mi się niesamowicie zakręcone. Pewnie taki właśnie miał być efekt, ale nie jestem fanką tego typu historii. Tekst ma swoje perełki:
"- Tato Muminka, módl się za nami – rozległo się z głośników, więc szybko zmieniłem stację, ale na każdej było to samo. – Ryszardzie z Klanu, zmiłuj się nad nami. Porsche Carrera, módl się za nami. Żono Małysza, módl się za nami." <rechocze jak głupia>
Tekst w mój gust nie trafia, ale ma swój potencjał. Tyle xD.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 14:07, 08 Mar 2010    Temat postu:

Alice napisał:
Tekst w mój gust nie trafia, ale ma swój potencjał. Tyle xD.


Alice, bałbym się spotkać osobę, w której gust trafiałby ten tekst Very Happy

kasieńka napisała, ale i tak będzie męska końcówka gramatyczna, czyli napisał:
czytając siedziałam z tępym uśmieszkiem i zastanawiałam się nad sensem


OMG! Cóż za strata czasu:wink: Dziewczyno, napisz mi, ile siedziałaś, a zwrócę Ci wszystko co do grosza:P

Napisałem to tak: siadłem przed ekranem monitora, przywołałem wszystkie durnoty świata, jakie mi do głowy przyszły i zacząłem stukać w literki:) Czyli poddałem się strumieniowi świadomości Junga:P
I dobrze się przy tym bawiłem Wink

A rytomózg to rzeczywiście wspaniałe określenie na ten rodzaj twórczości Cool
A pies was trącał! Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Laj-Laj dnia Pon 14:08, 08 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:10, 08 Mar 2010    Temat postu:

Laj, jesteś winien tego, że ludzie w czytelni Instytutu Religioznawstwa mieli zakłóconą ciszę... Bo śmiałam się jak głupia, czytając to opowiadanie.

Czy to polowanie na hieny to jakiś przytyk do Malarii? I czemu hiena pojawia się też w jednym z tekstów pojedynkowych?
I czemu bycie "trącanym przez psa" kojarzy mi się z


Btw, Jung to koleś od archetypów podświadomości zbiorowej, a nie od strumienia świadomości, ale w sumie mi to nie przeszkadza, bo, będąc jungistką zadeklarowaną, wychodzę z założenia, że strumień świadomości w podświadomości zbiorowej się mieści.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:25, 08 Mar 2010    Temat postu:

An-Nah napisał:
Laj, jesteś winien tego, że ludzie w czytelni Instytutu Religioznawstwa mieli zakłóconą ciszę... Bo śmiałam się jak głupia, czytając to opowiadanie.


Pozwij mnie Razz

An-Nah napisał:
Czy to polowanie na hieny to jakiś przytyk do Malarii? I czemu hiena pojawia się też w jednym z tekstów pojedynkowych?
I czemu bycie "trącanym przez psa" kojarzy mi się z




1. Ja bym prędzej za przytyk uznał plujące świeczniki, którym się nadaje imiona, ale to raczej w kategoriach parodii niż jakiejś złośliwości:P Kto wie, może Malaria niedługo klasykiem zostanie, którego się będzie latami cytowaćSmile
2. Czemu się hiena pojawia w pojedynku? Nie będę łamał regulaminu i odmawiam udzielenia odpowiedzi na to pytanie:)
3. Jak będziesz łaskawa dokończyć zdanie, to chętnie odpowiem Wink

An-Nah napisał:
Btw, Jung to koleś od archetypów podświadomości zbiorowej, a nie od strumienia świadomości, ale w sumie mi to nie przeszkadza, bo, będąc jungistką zadeklarowaną, wychodzę z założenia, że strumień świadomości w podświadomości zbiorowej się mieści.


Biję się w pierś. Jeśli strumień podświadomości to Zygmunt Freud, William James i James Joyce. Nie wiem skąd się Jung wziął. Gdzieś zasłyszałem i bezmyślnie zacytowałem.

Hiena wraz z armią plujących świeczników protestuje przeciwko takiemu traktowaniu Junga i myleniu go z tym starym zboczeńcem, jakim był Freud. Foch.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

ana
Piórko Wróbla


Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 62
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: krakow - nowa huta

PostWysłany: Czw 22:33, 11 Mar 2010    Temat postu:

A ja sie po prostu świetnie bawiłam czytając ten tekst. Choć tekst był długi jak na miniaturkę a ja miałam mało czasu, przeczytałam cały.Rzadko mi się do tej pory zdarzyło na tym forum spotkać tak wciągającą treść . Zwariowanie do maksimum jak w "Cyrku Monty Pythona' i w "Alicji w krainie czarów" Ja lubię takie klimaty rozciągające wyobrażnię do granic możliwości i z użyciem komizmu Akcja się rozwija, ma swój początek i koniec. Wątek intrygujący. Świetne poczucie humoru, dużo nteligentnych żartów mieszających rzeczywistość i fantazję. Udany komizm. Potrzebne są takie teksty odrywające od smutnej rzeczywistości, rozwijające wyobrażnię i przede wszystkim pobudzające do śmiechu. Smiałam się od początku do końca. Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Cedalia
Pawie Pióro


Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:18, 12 Mar 2010    Temat postu:

Przy twoim opowiadaniu nauczyłam się śmiać, bekać i pluć jednocześnie xD
Moja mamuśka uznała, że mam zaburzenia psychiczne, jak mnie zobaczyła.
Urzekasz mnie swoim stylem pisania, kocham cię xD
Tekst jest genialny, lekki, zabawny z nutką fantazji.
Ale to do siebie pasuje, nie wiem nie umiem napisać nic więcej po za tym, że śmiałam się jak głupia.
Błędów nie zauważyłam.
Pomysł fajny, przedstawienie też.
Po raz kolejny udało ci się kochany, udało! ^.^
Nie wiem czy tak jest naprawdę, ale tak jak ciebie czytam jakoś.
To wydaje mi się, że całkiem zabawną i sympatyczną masz osobowość.
W końcu nasze teksty nas odzwierciedlają Wink
Jesteś pomysłowy, umiesz wykorzystać fantazję, mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.
No i sorrki, ale nie umiem ci jakoś doradzić i wytknąć błędów bo ich nie widzę xP
Jak narazie stałam się twoją fanką.
I to nie jest żadne lizustwo, sama wielce ubolewam, że nie mam się do czego przyczepić ( za to cię nie lubię xP)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:16, 25 Mar 2010    Temat postu:

Zazwyczaj twoje teksty już od pierwszych zdań przykuwają moją uwagę. Z tym było trochę inaczej. Pochodziłam do tego opowiadania kilka razy. Za każdym razem po przeczytaniu kilku zdań traciłam zapał i odkładałam czytanie na później. W końcu przemogłam się i zmusiłam do czytania. I na pewno nie żałuję, że w końcu przebrnęłam przez te 2 pierwsze akapity:P Heh, nie będę oryginalna jeśli napiszę, że bardzo mnie to opowiadanie ubawiło. Niby o niczym, niby bez sensu, niby bez ładu i składu, a ile radochy człowiekowi sprawia Razz

Im człowiek dalej czyta, tym bardziej się wkręca w niedorzeczny klimat opowiadania. To jest jeden z tych tekstów, gdzie idiotyzmy nagromadzone są do takich rozmiarów, że może nie od razu, ale w którymś momencie zaczynają człowieka bawić. I człowiek samemu sobie się dziwi, że śmieszą go takie niedorzeczne niedorzeczności. A całe opowiadanie to takie właśnie masło maślane z masła Razz I miło coś takiego od czasu do czasu przeczytać, zwłaszcza jeśli napisane ciekawie.

Sklep z aluzjami wymiata :p

Widzę, że Cedalia dołączyła do fanklubu:p Jakie to uczucie być gwiazdą Kącika Złamanych Piór? Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:05, 25 Mar 2010    Temat postu:

Nie jestem gwiazdą. Fajnie pisać rzeczy popularne i rozśmieszać ludzi, ale muszę popracować nad wieeeeeeloooooomaaaaaaa rzeczami, żeby faktycznie mieć pełną satysfakcję z tego co się napisało.
A jeszcze żaden tekst nie spełnił moich oczekiwań.
Wracając do "Klątwy", chciałem napisać coś tak absurdalnego i szalonego, żeby aż trzeba było oczy przecierać ze zdumienia. Powiedzmy, że jestem umiarkowanie zadowolony.
Gwiazdą to jest Lill, która wydaje książkę. I to jest moje marzenie:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin