Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Pan Piotr przyszedł do poczekalni [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:37, 06 Sty 2011    Temat postu: Pan Piotr przyszedł do poczekalni [M]

Tłok. Duszno. Dużo ludzi. Poczekalnia.
Może te pojedyncze zdania (a z gramatycznego punktu widzenia nawet do bycia zdaniem im brakuje okolicznika) niewiele mówią w tak ubogiej formie. Dlatego pozwolę sobie je rozwinąć.
Nieziemski tłok. Straszliwie duszno. Bardzo dużo ludzi. Ciasna poczekalnia.
Niby tylko kilka przymiotników, a już jakby coraz wyraźniej. Przynajmniej mi się tak wydaje, bo jako autor wiem, że generalnie rzecz miała miejsce w zatłoczonej, śmierdzącej potem i środkami na naftalinę zatłoczonej poczekalni do lekarza. Białe ściany i niebieskie lamperie, kilka tablic ogłoszeniowych z pożółkłymi prawami pacjenta, ulotkami o szkodliwości palenia z załączonym przekrojem zrakowaciałych płuc i dodatkowo wszechobecnymi broszurkami o fantastycznych lekach na zaniki pamięci, reumatyzm, powszechne bóle głowy, zaparcia, zadrapania i otarcia.
Dwa okrągłe stoliki wciśnięte między plastikowe krzesełka tylko po to, żeby wpieprzyć jeszcze więcej broszurek o badaniach cytologicznych i szczepionkach, które są jedyną nadzieją, żeby uratować twoje dziecko przed morderczym wirusem, który dokonuje rzezi niewiniątek nieznanej od czasów Heroda. Przynajmniej tak tam napisali. Nie zaszczepisz dziecka? Co z ciebie za matka?!?
Ludzie siedzieli we względnej ciszy, bo akurat nikt nie przyprowadził żadnego hałasującego dziecka (albo najmłodsze pociechy już dawno zostały wymordowane przez pneumokoki, kto wie).
Lekarz przyjmował w piątce. Nic poważnego. Lekarz rodzinny, skierowania, zwolnienia lekarskie, recepty i te sprawy. Co kilka, kilkanaście minut ktoś wychodził od lekarza, dało się słyszeć: „Następny, proszę”, a w międzyczasie wychodził z poczekalni stary pacjent. Automatyki temu zjawisku dodawał fakt, że co i rusz przychodził do poczekalni ktoś nowy, uruchamiając przy okazji zmyślny mechanizm: drzwi-sznurek-dzwoneczek-dzyń.
Dzyń.
Odezwał się dzwoneczek, gdy do poczekalni wszedł kolejny pacjent. Nie pasował do reszty, która składała się z emerytów, rencistów i alergików. Przybysz na oko był po trzydziestce, miał rzadkie, czarne włosy i dłuższe niż dyrektywa unijna nakazuje, bokobrody. Całości dopełniał kilkudniowy zarost.
Tłok. Duszno. Dużo ludzi. Poczekalnia.
Taką krótką litanię wynotował jego umysł.
Dziwak.
Wynotowali ludzie i wrócili do tępego gapienia się w sufit, lamperie, ulotki i siebie nawzajem.
- Przepraszam, kto z państwa jest ostatni? – spytał uprzejmie, a gdy dowiedział się, że jego kolejność przypada po otyłej pani z cukrzycą, lekko się uśmiechnął i usiadł na wolnym krzesełku obok niej.
W poczekalni rytm wydarzeniom nadawał jeszcze zegar naścienny. Tani model na jedną baterię z logo farmaceutyku na biegunkę.
Tik, tak, tik, tak.
Pan Piotr, bo tak się nazywał nowy pacjent, zdradzał lekkie objawy nerwowości (nie, nie biegunki). Jego wzrok spoglądał to na zegar, to na drzwi, to na stare, drewniane okno w poczekalni, które przez swoje wypaczone brzegi wpuszczało trochę zimowego powietrza do wewnątrz. A na dworze ciemna noc, brudny, na wpół rozpuszczony śnieg zmieszany z solą i wszystkie śmieci tego świata wyzierające spod warstwy umierającego białego puchu.
„Idealna aura”, pomyślał pan Piotr, uśmiechając się nerwowo.
Oprócz widocznego napięcia, pan Piotr wydawał się okazem zdrowia. Żadnych objaw kataru, gorączki.
Kilku pacjentów lubujących się zabawą w diagnostę próbowało odgadywać przypadłość nowego jegomościa.
„Pewnie syfa złapał od jakiejś ulicznicy”, pomyślała kobieta w zielonym swetrze, uśmiechając się życzliwie do pana Piotra.
„Próżniak jeden! Do pracy mu się nie chce iść i po zwolnienie od doktora przyszedł”, wnioskowała starsza pani w moherowym berecie, obdarzając pana Piotra uprzejmym skinieniem głowy, gdy napotkała jego wzrok.
„Najpewniej Żyd!”, wzburzyła się wewnętrznie kolejna kobieta w szarej spódnicy i czarnej apaszce. „I ma jakąś żydowską chorobę. Wszystkich nas tu pozaraża. Przyjechał z Bruklynu Polskę zniszczyć i nas wykupić. Ziemię zabrać i córki chędożyć. Tfu!”, dokończyła potok myśli, szczerząc do Pana Piotra swoje sztuczne zęby najszerzej jak się dało.
„Jacy mili ludzie”, naszła go refleksja, po czym przypomniał sobie po co tu w ogóle przyszedł i na powrót przybrał poważną minę. Kilka chwil później od doktora wyszedł kolejny pacjent, a niemal w tym samym czasie do poczekalni weszła kolejna osoba.
Dzyń.
Kobieta po czterdziestce.
- Przepraszam, kto z państwa ostatni w kolejce? – spytała.
Pan Piotr uniósł nieśmiało rękę i uśmiechnął się nieporadnie, przygryzając nerwowo dolną wargę. Wiedział, że znowu wszyscy się na niego gapią.
Jednak nie minęła minuta, a uwaga pacjentów przerzuciła się na czterdziestoletnią kobietę. Dość wysoka, długie blond włosy uczesane w koński ogon i podłużna, również końska, twarz.
„To pewnie od tej ulicznicy złapał syfa ten Żyd”, pomyślała kobieta w zielonym swetrze, uśmiechając się miło do nowej pacjentki.
Czas mijał, kolejka stopniowo malała, bo godzina była taka, że więcej osób wychodziło od doktora niż przychodziło do poczekalni. Oprócz zegara dało się też od pewnego czasu słyszeć prowadzoną półszeptem rozmowę dwóch starszych pań. Do pana Piotra dolatywały tylko strzępki zdań.
...strasznie kaszlę przy oddawaniu kału...
...wzięli ją na prześwietlenie i się popsuło...
...a ten rząd to pani sama wie co oni tutaj teraz...
...żeby tyle czekać...
...same Żydy, ja pani mówię...
W międzyczasie odległość między drzwiami do lekarza a panem Piotrem zmalała do jednej osoby. A im bardziej malała, tym większe było zdenerwowanie naszego bohatera, który co chwilę ściskał przedmiot w swojej prawej kieszeni, sprawdzając czy ciągle tam jest. Po raz niewiadomo który ogarnął wszystkich czekających w poczekalni.
Sześć osób. Pięć kobiet i jeden okropnie chudy dziadek, który co chwila charczał, jakby miał w przełyku kilogram żużlu i kisiel. Mimo to sprawiał sympatyczne wrażenie, chociaż nie posiadał górnej szczęki.
Drzwi do doktora się otworzyły wyszedł jeden pacjent, wszedł drugi i tak oto pan Piotr był już następny w kolejce. Poczuł w brzuchu nagłą pustkę, a strach przed tym, co miał zrobić zjeżył mu włosy na rękach. Przyklepał sobie niewidzialny kosmyk na głowie i starał się poskromić wszelkie objawy napięcia.
Charczący dziadek charknął, a pan Piotr lekko podskoczył na krześle.
- Chyba dawno pan nie był u lekarza, prawda? – zagaiła rozmowę pani po czterdziestce.
- Słucham? – pan Piotr po raz kolejny ścisnął mocniej przedmiot w kurtce i spojrzał na swoją sąsiadkę z krzesełka obok roztargnionym wzrokiem.
- Wydaje mi się, że dawno pan nie był u lekarza, mam rację? – powtórzyła równie miło, arcyłagodnym głosem.
- Tak, tak... rzeczywiście – przyznał pan Piotr siląc się na uprzejmość, ale zdawał sobie sprawę, że zabrzmiał cokolwiek sztucznie. Postanowił ze wszelkich sił nie kontynuować tej rozmowy i zaczął się hipnotycznie wpatrywać w drzwi gabinetu, jakby to miało przyspieszyć proces wychodzenia pacjenta.
Pani po czterdziestce wzruszyła ramionami i oddała się lekturze broszurki o nowym leku na bóle menstruacyjne.
...moja wnuczka wyjechała do tej całej Irlandii, ale mówią, że tam teraz to...
...spod siódemki w szpitalu zmarła, a jej zięć wcale nie...
...byłam, tak... leżałam trzy tygodnie, ale pielęgniarki...
Tik, tak, tik, tak.
Dwie minuty później pan Piotr już siedział w gabinecie lekarskim.
Za biurkiem istniał sobie siwy lekarz w okularach bez oprawek. Krótkie, zupełnie białe włosy. Gabinet zwykły, polski. Ze starą wagą, jak w szkole.
- Co panu dolega? – spytał zmęczonym włosem lekarz, nie patrząc panu Piotrowi w twarz, tylko uzupełniając dokumentację po poprzednim pacjencie.
Pan Piotr wstał z krzesła i wyjął z tylnej kieszeni spodni kartkę złożoną na cztery. Trzęsącymi dłońmi rozwinął ją i spojrzał lekarzowi w oczy. Ich wzrok spotkał się.
- Chciałem panu przeczytać wiersz.
- S-słucham? – doktor zdjął okulary i wytrzeszczył oczy, patrząc raz na pana Piotra, raz na wymiętą kartkę – to jakiś żart, prawda?
- Wszyscy mnie macie za wariata! – krzyknął nagle pan Piotr, po czym wolną ręką złapał doktora za fraki i wywlekł go do poczekalni, otwierając kopniakiem drzwi. W międzyczasie włożył rękę z kartką do kieszeni w kurtce i wyjął z niej pistolet, który przyłożył do głowy skołowanego lekarza.
Pacjenci zgromadzeni w poczekalni jęknęli przestraszeni. Jedna starsza pani gwałtownie wstała z miejsca, ale pan Piotr nakazał jej wzrokiem, żeby usiadła.
- Nikt stąd nie wyjdzie dopóki nie przeczytam swojego wiersza! Macie go wysłuchać do końca! – krzyczał pan Piotr.
- Pan chyba zwariował – wyraziła swoją opinię pani w moherowym berecie, ale opuściła wzrok, gdy pan Piotr przyłożył lekarzowi lufę bliżej skroni. Pan doktor zmrużył oczy, czekając na kulę.
Tik, tak, tik, tak.
- Nikt mnie nie bierze na poważnie! – krzyknął napastnik puszczając rękę trzymającą lekarza, a jednocześnie sięgnął nią po kartkę z wierszem, która wyglądała jak psu z gardłu wyjęta.
...ten człowiek jest chory...
...po chorobę mu ten pistolet, przecież można było normalnie...
...żydowskie nasienie...
- Cisza!!! – wrzasnął, a właściwie pisnął pan Piotr, całkowicie czerwieniejąc na twarzy ze złości. Przycisnął doktorowi broń do gardła, na którym uwidoczniły się usztywnione ścięgna. Lekarz patrzył z niedowierzaniem na pistolet. Nie widział go jeszcze z takiej odległości, ale nie można było mieć wątpliwości, że ma do czynienia z autentykiem. Chwilowe marzenie o pistolecie-zabawce skończyło się w momencie bezpośredniego kontaktu ze skórą. I ten zapach... – Nikt się nie rusza! – kontynuował swoje ostrzeżenia pan Piotr kreśląc pistoletem w powietrzu półkole i mierząc do zgromadzonych.
Dało się słyszeć kolejne okrzyki strachu.
Starszy pan charknął.
Zegarek tykał.
Tik, tak, tik, tak.
Pan Piotr chrząknął i zaczął czytać:

Odeszłaś... Byłaś mym motylkiem i latawcem na wietrze
Odeszłaś... A z tobą odeszło powietrze
Gdzie jesteś? Gdzie jesteś, och, ach...
Bez ciebie jam jest jak bez domu dach...


Lekarz patrzył na samozwańczego poetę z niedowierzaniem. Podobnie jak wszyscy zgromadzeni w poczekalni.
Pan Piotr czytał dalej i coraz bardziej się w to czytanie angażował, powoli tracąc kontakt z rzeczywistością. A każdy kolejny wers wydawał się coraz to większą katuszą dla ludzi.
Tik, tak, tik, tak.
Starszy pan charknął.
W połowie czwartej zwrotki lekarz wykorzystał nieuwagę pana Piotra i nagłym ruchem wyrwał mu pistolet z ręki, zdążył jeszcze krzyknąć:
- To jest beznadziejne!
A następnie oddał strzał, a białą ścianę i niebieską lamperię uzupełniły pstrokate bruzdy czerwonej krwi.

Jeszcze przez wiele dni ludzie zgromadzeni w poczekalni rozpowiadali znajomym o tym wydarzeniu. Prześcigali się w pikantnych szczegółach, chwalili się, że wcześniej wyczuwali, że z panem Piotrem było coś nie tak. Sprawa stała się głośna i bardzo szybko trafiła na czołówki gazet oraz do telewizyjnych programów informacyjnych. Dziennikarze bez problemu odnaleźli charczącego dziadka, zabrali go do sławnej już poczekalni i zadawali mu kolejne pytania.
- A ten wiersz? Jaki był? – zapytał młody pan redaktor.
- Wiersz... wielki mi wiersz – prychnął pogardliwie dziadek. – Nic dziwnego, że nasz pan doktór zabrał temu wariatowi pistolet i strzelił sobie w łeb. Jakbym miał spluwę w dłoni, to też bym tak zrobił.
Tik, tak, tik, tak.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Laj-Laj dnia Pon 21:32, 24 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:35, 30 Sty 2011    Temat postu:

Witam, cześć i czołem po dłuższej przerwie Smile
Hmm jak to się stało, że nikt tego jeszcze nie skomentował?

Cytat:
Może te pojedyncze zdania (a z gramatycznego punktu widzenia nawet do bycia zdaniem im brakuje okolicznika)


Hmm okolicznika? Nie pomyliło ci się z orzeczeniem? Z tego co wiem to orzeczenie,a nie okolicznik, jest tym niezbędnym elementem, bez którego zdanie nie może istnieć.

Cytat:
które są jedyną nadzieją, żeby uratować twoje dziecko przed morderczym wirusem, który dokonuje rzezi niewiniątek nieznanej od czasów Heroda.


powtórzenie


Cytat:
albo najmłodsze pociechy już dawno zostały wymordowane przez pneumokoki, kto wie).


Dosyć czarny ten humor :p

Cytat:

przypada po otyłej pani z cukrzycą,


hmm a skąd wiadomo, że ona ma cukrzycę?

Cytat:
A na dworze ciemna noc,


Coś mi tu nie pasuje. To nie mogła być noc, skoro przychodnia była czynna.


Cytat:
Czas mijał, kolejka stopniowo malała, bo godzina była taka, że więcej osób wychodziło od doktora niż przychodziło do poczekalni.


To zdanie jest bez sensu. Skoro kolejka malała, to wiadomo, że więcej osób nie mogło przychodzić do poczekalni, niż wychodzić od doktora. Logiczne. A więc druga część zdania jest moim zdaniem zupełnie nie potrzebna.


Cytat:
W międzyczasie odległość między drzwiami do lekarza a panem Piotrem zmalała do jednej osoby.



Wiem oczywiście o co ci chodzi, ale brzmi to jakoś koślawo.


Cytat:
- Co panu dolega? – spytał zmęczonym włosem lekarz,


A to jest bardzo śmieszna literówka :p

Cytat:
krzyknął napastnik puszczając rękę trzymającą lekarza

Cytat:

kontynuował swoje ostrzeżenia pan Piotr kreśląc pistoletem


Tutaj brakuje przecinków.

Cytat:
która wyglądała jak psu z gardłu wyjęta.


Z gardła


Hmm no tak, znowu mam wrażenie zbytniego pośpiechu w pisaniu i przez to tekst wydaje się być lekko niedopracowany, ale generalnie jest ok. U ciebie, jak zwykle, największe wrażenie robi pomysł. Znowu wymyśliłeś coś oryginalnego. Bardzo w twoim stylu to opowiadanie. Gdyby ktoś podstawił mi je pod nos, od razu rozpoznałabym w tym twoje dzieło :p
Generalnie opowiadanie mi się podobało. Tylko nie bardzo rozumiem dlaczego pan Piotr chciał przeczytać wiersz akurat doktorowi. Gdybym ja napisała wiersz i koniecznie chciałabym, żeby ktoś go przeczytał, dopadłabym raczej jakiegoś artystę lub krytyka literackiego a nie doktora medycyny. A i też reszta publiki, że tak się wyrażę, nieco do bani. No bo co tych emerytów i rencistów może obchodzić poezja? Ale w sumie, skoro koleś był świrnięty, może nie powinnam doszukiwać się logiki w jego zachowaniu. Ale czy on naprawdę był świrnięty? Do któregoś momentu zachowywał się całkiem normalnie.
No ale obrazek polskiej przychodni bardzo wiernie oddany. Brakowało tylko kłótni o to kto pierwszy w kolejce Razz

Pozdrawiam:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:30, 02 Lut 2011    Temat postu:

No tak... jak ktoś jest wariatem (a pan Piotr niewątpliwie normalny nie był) to porównywanie go ze sobą na zasadzie: "gdybym to ja napisała wiersz to..." raczej mija się z celem. Niekiedy ludzkie zachowanie nie mieści się w głowie. Czasem lubię gdy głównym bohaterem jest everyman, ale tym razem postawiłem na totalnego wariata. Chociaż może nie tak bardzo totalnego, bo jak zauważyłaś, do pewnego momentu zachowywał się normalnie:) Ale gdyby było inaczej, to pewnie już dawno siedział by w psychatryku. U każdego wariata przychodzi "ten moment". I przyszedł Wink
Dziękuję serdecznie za komentarz. Myślałem, że już nikt tu nic nie napisze i przepadnie w czeluściach forum Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

roślinawędrowna
Wieczne Pióro


Dołączył: 03 Kwi 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:09, 03 Lut 2011    Temat postu:

Typowa poczekalnia, taką którą znam, gdzie spotykam ludzi wzorowanych na charakterach tu obecnych. Wszystkich najbardziej interesuje wskazówka zegara, a poza tym starają się rozgryźć całe otoczenie, niekiedy tworząc zbyt śmiałe osądy. Ludzie, którzy nie zawsze są przyjaźnie do siebie nastawieni, ale z obowiązku udają, że są. Sama prawda. Dobrze opisane, nie ma w tym uroku, jest dużo absurdu, który w opowiadaniu cały czas się kumuluje. Najbardziej śmieszą ci, co w starszych braciach w wierze węszą spisek i dla upraszczania przez nich określają wszystko, co im zagraża.
Najpierw absurd był realny, pokazał naszych rodaków w niekorzystnym świetle, ale jednak sporo część z nich ma w istocie taki wizerunek. Jednak potem mam wrażenie, że groteska się rozkręciła: jeden człowiek przesadnie zareagował na skumulowane w nim przygnębienie spowodowane niespełnioną miłością i niespełnieniem w roli poety, uznaje, że to za dużo dla niego i chyba dlatego doprowadzony do ostateczności siłą sięga po zrozumienie. Jednak nie uważam, że jest wariatem, może jest odrobinę nadwrażliwy i przez to doznał pewnego załamania, ale na psychopatę nie wygląda, nie wydaje się, by to wszystko czynił dla satysfakcji, by nie miał uczuć, bo oni zwykle ich są pozbawieni, on zaś piszę trochę infantylnie, lecz jednak o miłości. Za schizofrenika też go nie uważam, bo nie znam tak małomównego schizofrenika, który by nie zaczął od dokładnego tłumaczenia, na czym polega jego misja, poświęcenie, słuszność sprawy, że nim kieruje coś wyższego itd. itd. Poza tym problem istnieje w tym świecie, nie zmuszają go do tego nakłaniania ze strony osób znanych tylko mu, pochodzących z halucynacji. Dlatego sądzę, że życie nie szczędziło mu zmartwień, terapeutycznie pisał twórczość, dla której próbuje się doprosić interpretacji, czegoś co pchnęło by jego sprawę do przodu. Dochodzi do rękoczynów, póki się da lekarz próbuje ratować sytuację.
Wczoraj jeszcze, jak to przeczytałam, nie miałam zrozumienia dla tego "wariata", czułam tylko odnośnie tekstu trochę oburzenie, że szaleniec zawsze kojarzy się ze zbrodniami, niemal jak ci Żydzi zawsze niepochlebnie, ale w sumie może nie choroba jest tu najważniejsza, tylko pewne ukazanie sposobów radzenia sobie z wewnętrznymi napięciami, które odbierają zdolność do rozsądnego postępowania.
Podoba mi się psychologizm tutejszych postaci, ciekawy, choć dobrze znany, dodatkowa groteska, która dobrze współgra z niby normalnymi ludźmi. Tylko nie podobało mi się obciążanie wariatów, aż takim wykolejeniem moralnym. Jednak jeśli chodzi o przyczyny i skutki powodujące załamania nerwowe to jest zupełnie okej.
Błyskotliwy trzeba przyznać opis obecnych tu ludzi i ich bezwiednych poczynań dla zabicia czasu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez roślinawędrowna dnia Czw 16:10, 03 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin