Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
...piu illusoria dell'amore [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:48, 19 Lut 2010    Temat postu: ...piu illusoria dell'amore [M]

Magnetofon gra cicho, a głos zagranicznej gwiazdy współczesnej klasyki niesie się po pokoju. Za oknem ćwierkają ptaki. Słońce wciąż świeci, choć przecież nadszedł już październik. Otwieram okno; duszno mi w zamkniętym pokoju. Wiatr bawi się porozrzucanymi na stole szkicami. Wściekam się, lawiruję między oknem a stołem, gorączkowo szukam przycisków do papieru, nagle bowiem wydaje mi się, że ten wiatr nie ma żadnych skrupułów, by zniszczyć moje dzieło. Nie, nikomu – nawet siłom przyrody – nie pozwolę zniszczyć efektu kilkugodzinnej pracy. Jestem dumna z planu domu, choć to na razie wstępny projekt, nazwałabym go wręcz zabawą. Nie w stylu piątego roku architektury, zbyt fantazyjny. Profesorom nie spodobają się te wieżyczki, które uważam za urocze. Trudno. To moja praca, nie ich.
Siadam przy oknie, łapiąc wiatr we włosy. Słońce nadaje kosmykom rudawy połysk, spełniając obawy taty. Zawsze lękał się, że będę ruda, takie podobno rodzą się dzieci ze związku blondynki i bruneta. Chociaż ja już nie pamiętam, czy ona była blondynką. Nie chcę nawet zaglądać do albumu, żeby to sprawdzić. W końcu jest piątek – czas zapomnienia o zmartwieniach dnia powszedniego, czas zabawy i beztroski. Zamierzam spędzić go sam na sam z własną radością życia. Ta jesień jest jak wiosna – rozkwitam w jej blasku, nagle czuję się spełniona i szczęśliwa. Powietrze ma słodki, owocowy zapach. Obmyślam, co będę robić za godzinę, dwie, jutro rano…
– Ałłoczka! – Niespodziewanie radosne rozważania przerywa z daleka głos taty. – Masz gościa!
Zastanawiam się, kto to może być. Piątkowe popołudnie to dziwna pora na koleżanki, a dziadek ostatnio nie rusza się z domu – całymi dniami siedzi przy biurku i pisze. Nikogo innego nie śmiem się spodziewać.
Schody trzeszczą, kiedy zbiegam po nich w letnich pantoflach. Ktoś inny – pewnie nawet moi koledzy z roku – napisałoby pewnie, że schody są drewniane, zaś poręcz ma takie a takie zdobienia. Ja tego nie potrzebuję, ta historia nie ma wątków architektonicznych, po cóż ją o nie na siłę wzbogacać?
Pędzę zatem na złamanie karku po tych nieokreślonych schodach, próbując odgadnąć, kogo ujrzę w progu. Przez głowę przemyka jeszcze jedna myśl, zbyt irracjonalna, by się nią przejmować. Czuję ukłucie w sercu. Odpędzam je, wyrzucam z umysłu trujący kolec. To nie czas.
Na dole mijam tatę. Uśmiecha się tajemniczo i chyba chce coś powiedzieć, jednak szybko rezygnuje. Ja zaś staję jak wryta, zamieram z rozchylonymi idiotycznie ustami i bezgranicznym zdumieniem w oczach.
Sterczysz w progu ze skruszoną miną, uśmiechając się tylko kącikami warg. Patrzysz na mnie niepewnie, a zza pleców wystaje ci nieudolnie chowany bukiet róż. Białych, moich ulubionych. Przecież zawsze przynosiłeś mi te czerwone, tandetne i oklepane, których nie znosiłam, ale nie potrafiłam ci tego powiedzieć. W myślach kartkuję kalendarz. Może mam dziś urodziny? Imieniny? Jest jakaś rocznica?
Nie. Żadna rozsądna opcja nie przychodzi mi do głowy.
Ostatnio źle się między nami układało. Zbyt wiele spraw przemilczeliśmy. Byłam na ciebie wściekła, czułam się zepchnięta na boczny tor – zwłaszcza odkąd zobaczyłam cię w parku z tym chłopcem. Pomyślałam wtedy dużo – za dużo, by cierpieć dłużej w milczeniu. W świetle tego, co zrobiłam, powinieneś mnie raczej nienawidzić. Tym bardziej nie rozumiem więc, czemu stoisz w progu z bukietem róż i miną grzesznika u spowiedzi.
– Przeszkadzam? – pytasz tak serdecznie, że aż nie mogę uwierzyć. To naprawdę ty? Nie widzieliśmy się zaledwie tydzień – długi i obfitujący w niespodziewane zdarzenia, to fakt – a ty aż tak się zmieniłeś? Nieprawdopodobne.
– Raczej nie. – Próbuję odgrywać obojętną, urażoną, choć najchętniej rzuciłabym ci się na szyję. Wyciągasz bukiet, drugą ręką odgarniając jednocześnie z czoła niesforny kosmyk. Podchodzę bliżej; czuję zapach twojej wody kolońskiej. Oczy – niesamowite, hipnotyzujące oczy – błyszczą ci niczym dwie gwiazdy. Jak nigdy.
– To dla ciebie.
– Dla mnie? – dziwię się na niby, biorąc bukiet w dłonie. Kwiaty pachną wiosną. Skądżeś je wytrzasnął w październiku? – Dziękuję.
Chwytam cię za rękę i prowadzę na górę. Tata stoi w holu, bacznie się nam przypatrując. Na jego twarzy dostrzegam uśmiech zrozumienia.
Po drodze milczymy. Chciałabym cię spytać o tyle rzeczy. Co powiedzieli twoi rodzice, kiedy wróciłeś do domu? Gdzie się podziewałeś przez te wszystkie dni? Wreszcie najważniejsze – kim jest dla ciebie ten chłopiec i czy moje domysły mają coś wspólnego z rzeczywistością? O to wszystko postanawiam zapytać później. Nie teraz; nie, gdy wreszcie cię odzyskałam.
Kiedy wchodzimy do pokoju, w odtwarzaczu rozbrzmiewa Bocelli. Wtóruję cicho silnemu tenorowi. Sempre, sempre, sempre… To jakiś znak dla nas?
Rozglądasz się po pokoju, wciąż milcząc. Przekładasz spoczywające na biurku szkice, zrzucasz gdzieś metalowy przycisk do papieru z wyrytą nań różą, który kiedyś zrobił dla mnie dziadek. Wiatr na nowo rozwiewa stos papierów. Mnie to już niewiele obchodzi; siadam na kanapie, bezmyślnie odkładając róże na stolik.
– Dlaczego przyszedłeś? – pytam wreszcie. Męczy mnie twoje uparte milczenie. Wciąż udajesz pochłoniętego oglądaniem projektów, choć przecież doskonale słyszałeś, co powiedziałam.
Zostawiasz biurko w spokoju. Teraz bierzesz kwiaty i wstawiasz do je do wazonu. Układasz symetrycznie białe główki. Mnie jakbyś nie dostrzegał.
Waham się między wściekłością a rozpaczą.
– Mitia – szepczę dramatycznie, zaś donośny głos Bocelliego nieomal ten szept zagłusza – zadałam ci pytanie.
Ułożywszy róże w wazonie, w końcu się odwracasz. Z twojej twarzy nie umiem wyczytać, co myślisz.
– Słyszałem – oznajmiasz beznamiętnie, ale wiem, ile cię to udawanie obojętności kosztuje. Poprawiasz kołnierz koszuli. Śnieżnobiałej – a podobno ich nienawidzisz. Co mam o tym wszystkim sądzić? – Przyszedłem, ponieważ uważam, że w taki sposób należy rozwiązać… pewne sprawy.
Rozumiem, co masz na myśli. Cały ty. Nie pamiętam, by z twoich ust kiedykolwiek padło słowo „przepraszam”. Chyba nawet nie wiesz, kiedy go użyć. Nieistotne. To, co powiedziałeś, w pełni wystarcza za jakiekolwiek przeprosiny.
– Myślałam… – nerwowo przełykam ślinę – …myślałam, że jesteś na mnie zły.
To marny wstęp do poważnej rozmowy, wiem. Lepszy taki niż żaden.
– Byłem – przyznajesz, siadając obok mnie. Twoje oczy znów błyszczą. – Ale ty przecież nie zasługujesz na wściekłość. – Gładzisz dłonią mój policzek. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo za tobą tęskniłam.
– Zapomnijmy o tym wszystkim, dobrze? – proszę, chociaż jeszcze chwilę temu sama chciałam pełnej szczerości. Nie teraz; w tym momencie pragnę czegoś zupełnie innego.
Nie odpowiadasz. Całujesz mnie prosto w usta, najpierw delikatnie, potem coraz namiętniej, jakbyś chciał tu i teraz spełnić moją prośbę. Zapomnieć o tym, co nas dzieliło. Pomimo chłodnego wiatru zza okna, czuję zalewającą mnie falę gorąca.
Tego właśnie brakowało mi przez te wszystkie dni, kiedy byłeś gdzieś daleko. I gdy ode mnie ważniejszy był ten bękart, o którego imię nigdy nie odważę się ciebie zapytać.
Powoli odpływam, przestaję myśleć o czymkolwiek. Chwilę później w ostatnim przypływie śniadości, przypominam sobie o oknie.
– Sąsiedzi usłyszą – tłumaczę, próbując się wyrwać z twoich objęć.
– I dobrze. – Śmiejesz się, odgarniając włosy z mojej twarzy. – Niech wiedzą!
Chichoczemy oboje jak opętani. Bocelli nieadekwatnie śpiewa, że czas się pożegnać. Najzupełniej zbędne części garderoby miękko opadają na meble. A potem wszystko spowija słodka mgła zapomnienia.

*

Pierwsza myśl po przebudzeniu ma niewiele wspólnego z rozkoszami ostatnich godzin. Półprzytomna, zastanawiam się, kto i kiedy wyłączył magnetofon. Gdy zasypiałam gdzieś w środku nocy, w uszach niczym kołysanka dźwięczało „Miserere”. Z drugiej strony ty opowiadałeś coś wprost do mojego ucha, kończyłeś chyba któryś z niezliczonych wątków. Nie pamiętam, zasnęłam w trakcie twojej historii. Miałam prawo być wykończona – do wieczora się kochaliśmy, a potem przegadaliśmy ładnych parę godzin, co i rusz wybuchając zbyt głośnym śmiechem.
Siadam na brzegu łóżka, przeciągając się i tłumiąc ziewnięcie. Przez uchylone okno (jeszcze wieczorem było otwarte na oścież) wlewa się blask dnia, dając mi do zrozumienia, że musi być naprawdę późno. Spoglądam na sąsiednią poduszkę, lecz nie dostrzegam tam twoich ciemnych, rozczochranych włosów ani półotwartych ust. Znikłeś gdzieś, wyparowałeś niczym czarowny sen. Ale przecież – byłeś czymś więcej niż tylko snem.
Bez zastanowienia wyruszam na poszukiwania.
W przedpokoju natykam się na tatę. Wychodzi akurat z łazienki, zawiązując krawat i pogwizdując beztrosko. Rzucam mu pytające spojrzenie. Całym sercem liczę, że je zrozumie.
– Coś nie tak, córeczko? – Unosi brwi. Marszczy przy tym nos; zawsze tak robi, gdy jest zdziwiony.
– Gdzie Mitia? Widziałeś go?
Odpowiada natychmiast, choć mam wrażenie, że mijają godziny, nim słyszę jego głos:
– Wyszedł jakąś godzinę temu. Mówił, że powinnaś się domyślić, o co chodzi.
Uśmiecha się ze zrozumieniem, jakby wierzył w ten nasz niby wspólny sekret – twój i mój. Mam się domyślić? Nie wiem! Kompletnie nie wiem, gdzie się podziałeś i coraz mniej mi się to wszystko podoba.
Odwzajemniam uśmiech. Nie chcę martwić taty, on i tak na niewiele zda się w poszukiwaniach. Przemykam korytarzem z powrotem do mojego pokoju. Pospiesznie szukam listu, znaku, jakiejkolwiek wskazówki. Przekopuję pachnącą tobą pościel, wmawiając sobie, że wszystko jest w porządku. Przerzucam szkice na biurku. Zaglądam nawet pod doniczkę z pelargonią – bezowocnie. Jesteś w błędzie. Niczego nie potrafię się domyślić i nie mam pojęcia, gdzie cię szukać.
Hamując łzy – nie czas na nie – przysiadam na kanapie. Logika. Dedukcja. Myśl, Ałła, myśl. Gdzie może się podziewać twój Mitia?
Przychodzi mi do głowy jedna możliwość.
Ubieram się pospiesznie, nie dbając o pognieciony rękaw bluzki czy krzywo zapięte guziki. Zaledwie narzucam na plecy jesienne palto – przecież jest ciepło. Wsiadam do samochodu, przekręcam kluczyk w stacyjce. Chwilę później sportowa honda pruje petersburskimi ulicami, a odtwarzacz drze się na cały regulator głosem, a jakże, Bocelliego. Ot, takie nietypowe zestawienie.
Próbuję poukładać sobie w głowie strzępki myśli, jakie nachodzą mnie bez wyraźnej przyczyny. Wyciągam z pamięci wszystkie słowa, które kierowałeś do mnie ostatniej nocy. Szukam w nich wskazówki, ostrzeżenia, zapowiedzi – sama nie wiem, czego. Rozmawialiśmy wyłącznie o głupstwach. Ani razu nie nawiązałeś do tamtego chłopca czy do tego, że powiedziałam o nim twoim rodzicom. Jakby ten temat nie istniał. Może powinnam się była tym zaniepokoić?
Kilkakrotnie znacznie przekraczam dozwoloną prędkość, ale milicja albo mnie nie zauważa, albo nie chce zauważyć. O tej porze Newski Prospekt jeszcze jest przejezdny – większość kierowców leczy sobotniego kaca w domowym zaciszu. Spoglądam na zegarek. Dziesiąta zero pięć. Wcześnie – za wcześnie na tragedię, jakakolwiek nie miałaby się wydarzyć.
Złota kopuła Soboru Świętego Izaaka błyszczy w porannym słońcu. Mijam świątynię obojętnie, nie mam czasu na zachwyty. Zjeżdżam na Bulwar Konnogwardyjski, ku szeregowi secesyjnych kamienic. W jednej z nich mieszka Julia, twoja siostra.
Z budynku akurat ktoś wychodzi. Rzucam się gwałtownie ku drzwiom i jak szalona wbiegam na pierwsze piętro. Zanim przycisnę dzwonek, przystaję, opieram się o ścianę i głośno dyszę. Nie mam kondycji, bieganie po domu, szaleńcza przejażdżka przez pół miasta i rajd do mieszkania Julii zupełnie mnie wykończyły. Łudzę się, że może jesteś w środku, a cały pośpiech okaże się niepotrzebny. Marzę o tym, by tak było.
Odetchnąwszy kilkakrotnie, przyduszam dłonią okrągły dzwonek. Po drugiej stronie drzwi rozlega się metaliczny dźwięk. Drażni uszy. Wbrew logice, mam nadzieję, że nie tylko moje.
Z początku wydaje się, że w mieszkaniu nikogo nie ma Dopiero po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach słyszę kroki, powolne człapanie niepodobne ani do Julii, ani tym bardziej do ciebie. Mija kolejna chwila, nim drzwi się otwierają. Staje w nich wymęczony życiem człowiek około trzydziestki o mętnym spojrzeniu. Kojarzę go jak przez mgłę, krzaczaste brwi, ten spiczasty nos, charakterystyczne rysy twarzy – chyba trudno zapomnieć kogoś takiego. A ja zapomniałam. Może dlatego, że w tej wypłowiałej koszuli i spodniach od dresu nie przypomina żadnej ze znanych mi osób.
– Ałła Damirowna? – pyta zaspanym głosem, jakby nie wierząc własnym oczom. Tłumi ziewnięcie, a ja w tym czasie odzyskuję zdolność komunikacji. I pamięć przy okazji, bowiem dźwięczny baryton okazuje się jeszcze bardziej charakterystyczny niż twarz twojego szwagra.
– Szukam Dymitra, doktorze – tłumaczę pospiesznie. Z Iwanem Michajłowiczem nigdy nie przeszłam na „ty”, tylko na jego ślubie mówiliśmy sobie po imieniu.– Myślałam, że może Julia wie…
– Julia wie – potwierdza, kiwając głową. – Ale jej nie ma. Nie dalej jak pół godziny temu pojechała gdzieś z Dymitrem właśnie…
– Nie wie pan, dokąd? – pytam bezsensownie, choć wiem doskonale, jakiej odpowiedzi się spodziewać.
Żegnam Iwana z rezygnacją. Gdzie jeszcze mogłabym się udać? Stoję na skąpanej w słonecznej poświacie klatce schodowej i myślę, próbuję coś wykombinować. Żaden rewolucyjny koncept nie chce przyjść do głowy.
Schodzę ku wejściu dużo wolniej niż wchodziłam. Muszę się zregenerować, raczej psychicznie niż fizycznie, tym bardziej, iż nie wiem, jak długie poszukiwania mnie jeszcze czekają. Całą uwagę poświęcam stworzeniu jakiegokolwiek planu, choćby i ramowego.
Jedyny pomysł, jaki mam, wydaje się banalny. Wsiadając do hondy, nastawiam się na powrót na Newski Prospekt i jazdę stamtąd do willi przy Kazańskiej. Opcja, którą zakładam, jest najprostsza – i przez to aż boję się w nią wierzyć. Jeśli jednak istnieje jakieś miejsce, w którym mógłbyś się znajdować dwadzieścia po dziesiątej w sobotę, to właśnie tam. Gdzie indziej szukać zaginionego (uciekiniera?) niż w jego rodzinnym domu? Muszę spróbować.
Podróż trwa zaskakująco krótko. W chwilę później z piskiem opon hamuję przed willą. Brama jest zamknięta, nie wprowadzę samochodu na teren posesji. Wyskakuję z hondy, witam się pospiesznie z rosłym ochroniarzem przy furtce. Rozpoznaje mnie, choć dawno nie odwiedzałam posiadłości Kazdrowiczów.
Idąc ku drzwiom żwirową alejką, poprawiam guziki przy bluzce. Nie chcę wyglądać niechlujnie. Przeczesuję palcami splątane włosy, których szczotka z oczywistych przyczyn nie zdążyła dziś tknąć. Przeglądam się w tafli oczka wodnego. Mogło być gorzej, choć i tak przypominam upiora. Bez opery.
W progu wita mnie Luba, najnowsza służąca twojej rodziny. Jest szczuplejsza i młodsza od wszystkich poprzednich, ale tak jak one ma krzywe zęby oraz fatalny akcent. Mówi coś do mnie, papla bez ładu i składu, lecz ja już nie słucham.
– Do Anastazji Michajłowny – żądam tonem nieznoszącym sprzeciwu, na wszelki wypadek nie wypowiadając twojego imienia. Tak będzie – czuję – bezpieczniej. Luba posłusznie zamyka drzwi i wiedzie mnie przestronnymi korytarzami. Wciąż liczę, że usłyszałeś mój głos, że zaraz wynurzysz się zza rogu, a ja zrozumiem – to był tylko niewinny żart. Idąc po schodach, tupię najgłośniej jak się da w nadziei, że przynajmniej na to wołanie nie pozostaniesz głuchy. Ale ciebie nie ma.
Z końca korytarza na piętrze dobiegają dziwne dźwięki. Jakby ktoś… płakał? Zostawiam Lubę z tyłu; zaczynam biec, coraz wyraźniej przeczuwając katastrofę. Niczym tornado wpadam do pokoju. Twojego pokoju.
I znów staję jak wryta.
Rudowłosa kobieta, tak dobrze znana nam obojgu, siedzi na brzegu zasłanego łóżka i zanosi się łkaniem. Spazmatyczne drgawki co i rusz wstrząsają jej ciałem, a loki barwy miedzi fruwają w nieładzie na wszystkie strony. Rozglądam się bezmyślnie po pokoju. Uderza mnie, na jak wielu półkach czegoś brakuje, a ile stoi zwyczajnie pustych. Powoli, choć wcale tego nie chcę, zaczynam rozumieć, co mogło się stać.
– Ciociu. – Przysiadam delikatnie obok Anastazji. Formalnie jesteśmy rodziną, cóż z tego, że daleką – piąta woda po kisielu? Odkąd pamiętam, zawsze mówiłam do niej „ciociu”. – Ciociu Nastio, co się stało?
Na chwilę odrywa dłonie od twarzy i unosi głowę. Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak wiele bólu kryje się w jej spojrzeniu. Czuję, że i mnie łzy cisną się nieuchronnie pod powieki. Coraz wyraźniej przeczuwam katastrofę.
– Ałła, dziecko drogie! – Ciocia Nastia łapie mnie za szyję i tuli się jak mała, przerażona dziewczynka. – Tak dobrzej, że jesteś…
Chlipie mi w ramię. Wodzę bezradnym wzrokiem po twoim pokoju. Teraz już nie szukam wskazówki – raczej pocieszenia, ostatniej iskry nadziei. Te półki zioną straszliwą pustką. Gdzie się podziały twoje ukochane książki, gdzie znoszone stosami przez naszych wspólnych znajomych płyty? Niczego nam po sobie nie zostawiłeś?
Zatrzymuję wzrok na ścianie obok drzwi. Tam wciąż wisi oprawiony w pozłacaną ramę portret. Twoje namalowane węglem oczy spoglądają na mnie z cieniem drwiny. Śmiejesz się – bawiło cię wtedy, że masz siedzieć kilka godzin nieruchomo; ciągle przeszkadzałeś, zerkałeś mi przez ramię i dziwiłeś się, bo ty przecież wcale tak nie wyglądasz. Teraz to rozbawione spojrzenie wydaje się bezlitosne, jakbyś kpił z łez cioci Nastii i z mojego narastającego lęku.
Zaciskam powieki. Resztkami sił próbuję powstrzymać drżenie podbródka. Ciocia tymczasem prostuje się nagle, po czym łapie mnie za rękę. Ma zaskakująco silny uścisk, jak gdyby próbowała nim zaprzeczyć swej własnej słabości.
– On wyjechał – słyszę bezbarwny szept. – Rozumiesz? Zostawił nas obie i wyjechał… Tak po prostu… – Zdania urywają się, kiedy ciocia Nastia łapie oddech. Spoglądam na nią – drżąca i niespokojna, wydaje się znacznie drobniejsza niż faktycznie jest. Ma zapadnięte policzki, a wokół oczy zdążyły się pojawić czerwone obwódki. – Ale to moja wina…
– Jak to? – pytam bezmyślnie. Jeszcze nie w pełni dociera do mnie, co powiedziała. Nie rozumiem tego; nie chcę rozumieć. Przecież jeszcze wczoraj przyszedłeś do mnie z bukietem róż, mówiłeś, że nie warto o „tym wszystkim” rozmawiać. Wybaczyłeś mi, a ja tobie. I co? Nagle o poranku, patrząc na mnie, na to, jak jestem szczęśliwa, że cię odzyskałam, zmieniłeś decyzję? To niemożliwe. To nie w twoim stylu.
– Kiedy powiedziałaś o tym chłopaku, z którym Dima się spotyka… – Ciocia przerywa na chwilę. Hałaśliwie wydmuchuje nos w chusteczkę z wyszytym monogramem. – Byłam na niego wściekła… A jeszcze bardziej się zdenerwowałam, kiedy nie chciał nic wyjaśnić. Zabroniłam mu tych spotkań… a on nawet nie trzasnął drzwiami, zupełnie jak nie on – opowiada chaotycznie, pociągając nosem. – Tylko w oczach miał coś dziwnego, taki błysk… A ja myślałam, że naprawdę spokorniał i zaczęłam wyliczać, co…
Dalszych słów nie słyszę. Uderza mnie ten błysk w twoich oczach, o którym wspomina ciocia. Nagle wszystko staje się brutalnie jasne. Zbyt brutalnie. Nie chcę takiego wytłumaczenia.
– To niemożliwe – powtarzam niedawną myśl. Nie obchodzi mnie, że przerywam cioci w pół słowa. Desperacko chwytam się ostatniej deski ratunku. – Gdyby Mitia chciał wyjechać, zrobiłby to znacznie szybciej.
Ciocia Nastia potrząsa głową, tym jednym ruchem niszcząc ostatnią nadzieję, jaka mi pozostała.
– Nie, kochanie – tłumaczy złamanym głosem. – On miał zamiar uciec już dawno. A teraz dałam mu powód.
Nie dostrzega, że to przecież moja wina. To ja, nikt inny, zdradziłam twój sekret. To ja chciałam, żeby na ciebie nawrzeszczała, bo naiwnie wierzyłam, iż w ten sposób cię odzyskam. Dobrze wiesz, kto tu jest największym winowajcą.
I tak właśnie mnie ukarałeś. Dałeś złudzenie, że wróciłeś, żeby strata bolała jeszcze bardziej. Udało ci się, Mitia. Chyba nigdy dotąd nie czułam się tak podle.

*

Honda parkuje przed Akademią Sztuk Pięknych. Wysiadam z samochodu, poprawiając rozwiewany zimnymi podmuchami szal. W ciągu jednego weekendu lato niepostrzeżenie zdążyło się przemienić w jesień. Spoglądam za siebie – wiatr marszczy taflę Newy, a szum fal delikatnie uderzających o brzeg zagłusza moje głębokie westchnienie. Tyle razy przychodziłeś tu ze mną!
Zarzucam na ramię tubę z projektami i ruszam w stronę budynku Akademii. Nucę Bocelliego – tego, którego nie śmiałam słuchać od ostatniego piątku. Rozsądnie – teraz bowiem czuję wzbierające w oczach łzy. Jak przez mgłę dostrzegam biegnącą w moją stronę Arinę.
– Wieki całe…! – zaczyna, lecz nagle urywa, najwyraźniej dostrzegając krople spływające mi po policzkach. – Ałłoczko moja najdroższa, co się stało?
Nie wytrzymuję. Z płaczem rzucam się jej na szyję. Łkając, fragmentami opowiadam historię tego przeklętego weekendu. Nie obchodzi mnie, że stoimy na środku alejki i prawdopodobnie wszyscy na nas patrzą. Muszę się komuś wyżalić, wyszlochać.
Wreszcie kończę opowieść. Odsuwam się od Ariny, z miną winowajcy patrząc na jej zmoczony łzami płaszczyk. Przyjaciółka wyciąga z kieszeni chusteczkę i ociera mi policzki.
– Nie przejmuj się bydlakiem, kochanie – radzi tonem specjalistki od związków. – Pamiętaj: non c’č cosa piů illusoria dell’amore – dodaje, klepiąc mnie współczująco po ramieniu.
Przez chwilę zastanawiam się nad tym zdaniem.
– Nie ma rzeczy bardziej… iluzorycznej niż miłość? – próbuję z wahaniem. Znów drży mi podbródek, lecz wszelkimi siłami powstrzymuję kolejny wybuch płaczu. Spoglądam na Arinę – dumną, wyniosłą, niedostępną. Ona nigdy nie ryczałaby przez faceta. Nawet przez takiego faceta jak ty.
– Zwodniczej – poprawia łagodnie, jednocześnie przygładzając skraj targanej wiatrem spódniczki. Jakiś chłopak, chyba z pierwszego roku, spogląda bezwstydnie na zgrabne nogi mojej przyjaciółki. Jeszcze nie wie, że piękna Arina Sokołowa jest praktycznie nie do zdobycia.
– Zapamiętaj sobie to zdanie, Ałłoczko. Nie ma rzeczy bardziej zwodniczej niż miłość.
Ta sentencja idealnie obrazuje jej poglądy. Może powinna obrazować i moje?

*

Czyż to nie ironia? Pięć lat później – w październiku 2006 roku – wpada mi w ręce płyta Josha Grobana, popoperowej gwiazdy zza oceanu. Nawet nie pamiętam, kto mi ją przyniósł. Zaintrygowana, wkładam CD do starego, krztuszącego się odtwarzacza. Chwilę później, ignorując trzaski dochodzące z magnetofonu, wsłuchuję się w melodyjny, męski głos. Ten cały Groban ma piękny włoski akcent, już go lubię. Nadstawiam ucha, a odtwarzacz przestaje trzeszczeć akurat w momencie, gdy nowa gwiazda współczesnej klasyki wyśpiewuje znamienne słowa:
Non c’e cosa
Piů illusoria dell’amore

Spoglądam na kołysane jesiennym wiatrem drzewa za oknem. Krople deszczu biją monotonnie o parapet. Amerykanin dalej śpiewa, a ja uśmiecham się gorzko do własnych myśli.
Też tak czasem masz? A zresztą…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alice
Orle Pióro


Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Początku
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:56, 02 Mar 2010    Temat postu:

<wznosi oczy do nieba z pełnym zrozumienia uśmiechem>
Dymitr, Dymitr, Dymitr...
Podoba mi się pierwszoosobowa narracja. Z początku wystraszyłam się, że będzie przeszkadzać w odbiorze tekstu, ale nie przeszkadza. Wcale a wcale. Sam pomysł wydał mi się dosyć prosty, bez jakiejś złożonej intrygi, ale treść wciąga. Największe zasługi ma, moim zdaniem, twój styl: charakterystyczny i dopracowany. Nastrój tej miniaturki jest ciekawy i niemal czuję zapach późnego lata, za co wielki masz plus, bo to co widzę za oknem nie działa na mnie zbyt pozytywnie...
Ok, od początku:
Ałła Damirowna: główna bohaterka, narratorka miniaturki. Potrafię tę dziewczynę zrozumieć, nie zachowuje się nieludzko: tzn. zachowuje się ludzko xD. Chcę przez to powiedzieć, że doskonale rozumiem motywy jej postępowań, nie zachowuje się, jakby powiedziała Mal, jakby ją kosmici podrzucili Very Happy. Bez wahania mogłabym powiedzieć, że ktoś taki mógłby istnieć.
Dymitr: ukochany Ałły. Stworzyłaś odzwierciedlenie tego, co oznacza dla mnie to imię xD. Podstępny, wyrachowany, w pewien sposób zimny i brutalny i po prostu... Dymitr!
Wszyscy są naturalni i za razem wyjątkowi. Błędów ortograficznych czy interpunkcyjnych nie zauważyłam, ale to nie moja działka. W każdym razie: mnie się podobało, a że wypowiadam się na temat tego tekstu jako pierwsza, będę śledzić, co napiszą inni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:43, 02 Mar 2010    Temat postu:

To Dymitr ze "Szkoły", prawda? Imiona się zgadzają, sytuacja się zgadza... Zastanawiam się, czy chłopak to Emil...

Ciekawie spojrzeć na tę postać z innej perspektywy, zobaczyć inny moment jej życia. Żal mi Ałły, bo widać, że to już stracona miłość. Ale nawet nie znając "Szkoły" trudno oceniać Dymitra negatywnie. Widzimy go w końcu z perspektywy kobiety ze złamanym sercem, kobiety, która nie w pełni rozumie jego motywację, ba, kobiety, która nie w pełni jego sytuacje zna. Zresztą i ona go nie oskarża - raczej jedynie czuje ból po stracie. To zresztą wzbudza moją sympatię do niej - nie zachowuje się jak większość kobiet w takiej sytuacji, osądzających swojego eks, nie rozumie go, ale próbuje zrozumieć.

Bardzo emocjonalny tekst, romantyczny, żeby nie powiedzieć - romansowy. Zazwyczaj nie moja broszka, nie moje klimaty, ale tak ładnie napisany i tak wiarygodny psychologicznie, że doskonale się go czyta. No i kontekst "Szkoły" swoje robi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:39, 18 Kwi 2010    Temat postu:

Ja Szkoły Wyprzedzania nie czytałam, więc kontekstu nie znam. Ale i bez niego opowiadanie zrobiło na mnie wrażenie. Napisane jest w naprawdę czarujący sposób.



Cytat:
Zawsze lękał się, że będę ruda, takie podobno rodzą się dzieci ze związku blondynki i bruneta.


Głupiu ojciec Razz Rude włosy są przecież takie ładne. Zwłaszcza u kobiet :p


Cytat:
Piątkowe popołudnie to dziwna pora na koleżanki,


Dziwne, a mi się wydawało, że najlepsza i najnormalniejsza w świecie.


Cytat:
Ktoś inny – pewnie nawet moi koledzy z roku – napisałoby pewnie, że schody są drewniane, zaś poręcz ma takie a takie zdobienia. Ja tego nie potrzebuję, ta historia nie ma wątków architektonicznych, po cóż ją o nie na siłę wzbogacać?


Heh ładny fragment Smile Ale jest w nim literówka.

Cytat:

Chwilę później w ostatnim przypływie śniadości


O i tutaj też.


Opowiadanie bardzo, bardzo mi się podobało. Nawet czas teraźniejszy, za którym nie przepadam, nie przeszkadzał mi w ogóle. Szczerze mówiąc to dopiero po przeczytaniu kilku zdań, zdałam sobie sprawę z tego, że czytam tekst w czasie teraźniejszym. (chyba nie świadczy to dobrze o mojej bystrości, ale cóż) Po prostu wszystko brzmiało tak dobrze i tak naturalnie.

Tylko że... jedyne co mi w tym opowiadaniu nie gra to ten czas teraźniejszy w połączeniu z bezpośrednimi zwrotami do Dymitra
Ciekawy zabieg, niezbyt często się coś takiego spotyka, ale mi się to nie bardzo podoba.
Zwroty typu "Teraz bierzesz kwiaty i wstawiasz do je do wazonu. " wybijały mnie trochę z rytmu.
Ale cała reszta świetna.

Pozdrawiam:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:08, 18 Kwi 2010    Temat postu:

Wypada Wam, dziewczyny, poodpisywać.

Alice, dzięki serdeczne za taką opinię, zwłaszcza za ciepłe słowa na temat stylu. A z charakterystykami bohaterów trafiłaś w dziesiątkę. No i cóż, powinnaś oboje kojarzyć ze Szkoły właśnie ; )

An, ależ Ty mi bohaterów wybielasz. Powinnaś zostać ich adwokatem. Ja tam uważam, że oboje zachowują się koszmarnie, ale może dlatego, że za dużo od nich wymagam xD I cieszę się niezmiernie, że się podobało.

Mi, narrację tutaj wprowadziłam eksperymentalną. Oryginalnie miała być drugoosobowa, ale techniczne możliwości zawiodły. Przykro mi, że to przeszkadza, jednakowoż nie zmienię, bo... bo po prostu nie. Wiem, mało ambitne wyjaśnienie.
Niemniej niezmiernie mi miło, że to jedyny (plus literówki, za których wskazanie dziękuję) mankament tekstu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

haletha
Kałamarz


Dołączył: 23 Kwi 2010
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 6:18, 25 Kwi 2010    Temat postu:

bardzo dobre opowiadanie. takie...dopracowane w każdym szczególe. świat dokładnie opisany i charaktery bohaterów w dużej części również. co do historii to raczej nie moje klimaty, ale podziwiam talent naprawdę!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:28, 13 Maj 2010    Temat postu:

Haletho, posty wypadałoby dłuższe pisać i bogatsze w sens.

Czytałam już ten tekst. No czytałam. I załamywałam się nad głupotą i ignorancją Ałły, ale może to dlatego, że jestem damską (tak na słowo honoru) wersją Dimy i jego prędzej zrozumiem niż jakąś babę. Tak czy inaczej obiecałam sobie, że ocenię i tutaj - konkretniej, rzetelniej i mniej emocjonalnie. Chyba jednak mi nie wyjdzie, bo znając już tę historię, znając jej zakończenie, niemal skaczę pod sufit, dopingując Dimę. A niech da krowie popalić, hie hie. I jak widzę, odtwarzacz mądrzejszy od Ałły.
Nie lubię takich osób jak Ałła, drażnią mnie. Bardzo nie lubię takich osób. Gdybym Ałłę spotkała, zdzieliłabym ją za samo istnienie.

Lill napisał:
Magnetofon gra cicho, a głos zagranicznej gwiazdy współczesnej klasyki niesie się po pokoju
Ło rany, ile określeń w jednym zdaniu!

Lill napisał:
Znikłeś gdzieś
Zawsze wydawało mi się, że pisząc o samcu, lepiej użyć tych dłuższych form, tutaj zniknąłeś - bardziej mi to pasuje.

Lill napisał:
Z początku wydaje się, że w mieszkaniu nikogo nie ma<kropka> Dopiero po kilku ciągnących się w nieskończoność


Lill napisał:
Z Iwanem Michajłowiczem nigdy nie przeszłam na „ty”, tylko na jego ślubie mówiliśmy sobie po imieniu.<spacja>– Myślałam, że może Julia wie…


Lill napisał:
Tak dobrzej, że jesteś…
Zgadnij.

Lill napisał:
a wokół oczy zdążyły się pojawić czerwone obwódki
Jak wyżej.

Pierwszy akapit pełen urywanych zdań. Dalej lepiej, ale opis rajdu wydaje mi się także nieco pocięty - kolejne obrazki sprawiają wrażenie zbyt słabo ze sobą połączonych. Nie odczuwam za dobrze emocji bohaterki, zupełnie jakby narrator był inną osobą, jakby nie targały nim te emocje, co Ałłą, mimo iż teoretycznie ona to opowiada. Ba, nawet nie bardzo wiem, co ona może czuć, bo poza podejmowanymi przez nią czynnościami, przelatującymi jej przez głowę myślami nic nie ma. A przecież to ona to opisuje, i to w czasie teraźniejszym! Prawdopodobnie jest zaniepokojona, roztrzęsiona, potem załamana, a nie widać tego ani w narracji, ani nawet nie jest wspomniane.
Tego właśnie brakowało mi w tym opowiadaniu. Wydaje mi się nieco papierowe, bezbarwne - znacznie odbiega poziomem od Szkoły, gdzie jakoś nigdy nie miałam wątpliwości, co kto czuje, myśli, nie miałam problemu z zobaczeniem postaci w trójwymiarze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Czw 18:46, 13 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin