Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Sami [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:15, 18 Sie 2009    Temat postu: Sami [M]

Poprawione: 24 kwietnia 2010.
_____________________________________________________

Sami

- Cholera, Sami, przez ciebie zamarzniemy na tym odludziu! - warknęłam, zacierając ręce, i spojrzałam w ogień, nawet nie starając się ukryć gniewu.
Żółtopomarańczowe płomienie wesoło skakały po chruście, rozjaśniając zamyślone twarze chłopaków, okutanych w grube, futrzane kurty. Resztki szronu szybko topniały na rękawicach, poza tym jednak wszechobecny śnieg nie poddawał się ogniowi. Co by nie powiedzieć, to on był tutaj panem.
Sami się nie odzywał. Siedział tylko z czołem opartym na kolanach, z tymi swoimi czekoladowymi włosami opadającymi na twarz. Rękami obejmował nogi, w dłoni ściskał czapkę. Nie dawał po sobie poznać, że usłyszał moje słowa, co więcej, nie dawał też poznać, że żyje. Jakoś już mnie to nie ruszało, nawet jeśli tydzień wcześniej oddałabym wszystko, byle go mieć na własność.
Sprawiał wrażenie, jakby dostosowywał się do otoczenia. Wokół nas trwała puszcza, głucha i martwa, przypominająca zapomniany grobowiec. Czarne pnie drzew absorbowały światło ognia, jakby były go głodne, podświadomie i sennie w swojej zimowej hibernacji. Nie dochodziły do nas żadne typowo leśne odgłosy - żadnych szelestów, żadnego wiatru. Tylko czasami biała czapa zsuwała się z którejś gałęzi, pozostawiając w tym miejscu ciemną plamę. I to był jedyny przejaw ruchu - zrzucenie warstwy śniegu.
Świerki nie zrzucają igieł na zimę. Stroszą je jak sierść albo zatrute kolce. Gotowe są w każdej chwili zaatakować intruzów, jeśli zostaną do tego zmuszone - na razie jednak są cierpliwe, nieruchome i tylko przyglądają się uważnie. Tak jak Patrzący.
Zatarłam ręce jeszcze raz i wyciągnęłam je do ognia, by rozgrzać zgrabiałe palce.

***

Leżę samotnie na łóżku. Rano mają przywieźć nową dziewczynę i jestem dziwnie spokojna, że ulokują ją u mnie - nie żeby mi to przeszkadzało, towarzystwo bywa przydatne, dostarcza czasami rozrywki. W sumie wiele to nie pomoże, wkrótce stąd zniknę, tak jak Sami i Arttu. Tylko że ja będę w znacznie gorszej sytuacji niż oni - mnie zabiorą Tam, podczas gdy dwaj przyjaciele od dawna już cieszą się nieograniczoną wolnością.
Przewracam się z boku na bok, nie mogę nawet na chwilę uciec od Nich spojrzeniem. Zewsząd zza rzeczywistości, jak zza lustra weneckiego, patrzą na mnie chłodne, błyszczące oczy - nawet białe ściany sprawiają wrażenie, że ukryty tam jest czujny obserwator. Dotąd tylko ciemne powierzchnie sprawiały, że już prawie widziałam coś po drugiej stronie. Chyba moja sytuacja się pogarsza, ale nawet jeśli, to i tak nic na to nie poradzę. Nie mam wpływu na decyzje Patrzących.
Kiedyś usiłowałam dostrzec, kim są - teraz nie jestem pewna, czy chcę widzieć Ich twarze.
Porwałam się na ucieczkę od Patrzących i nawet udało mi się wymknąć.

***

Wszędzie widać było śnieg. Biały, żałobny, tak ponury, że niemal w każdej chwili spodziewałam się, że potknę się o jakiegoś zamarzniętego błędnego wędrowca. Otwarta przestrzeń nigdy mi nie służyła, te wielkie połacie jasnej pustyni onieśmielały mnie i nie pozwalały podnieść wzroku.
Byle tylko nie stracić z oczu Samiego - to była moja jedyna myśl, przewijająca się w głowie nieustająco i nachalnie. Czasami, gdy kolejny raz wpadałam w zaspę, nieśmiało zaczynałam tęsknić do ciepłych pokoi ośrodka i rozwrzeszczanych dzieciaków, ale zapominałam o tym jak najszybciej, byle tylko brnąć dalej w to mroźne piekło. Myślenie mogło być zgubne.
I tak nie znalazłabym stąd drogi powrotnej.
Nie wiem do końca dlaczego z nimi poszłam. To było daleko, oni sami chyba nie całkiem wiedzieli gdzie idą, chociaż sprawiali wrażenie, jakby mieli mapę w głowie. Przemierzali tajgę, jakby poznawali każde drzewo, każdą zaspę, jakby to był znany szlak. Póki przemierzaliśmy lasy, szło nam całkiem nieźle. Miałam prowiant i karmiłam ich, bo gotowi byliby zjeść własne ubrania. Osobiście wolałabym igliwie.
Niestety, prowiant się skończył, a wtedy sosen ani świerków już nie było w zasięgu wzroku - wyszliśmy na otwartą przestrzeń lapońskiej tundry. Perspektywa wygrzebywania porostów spod śniegu nie przedstawiała się zbyt wesoło, a oni szli naprzód, nie zwracając uwagi ani na mnie, ani na własne, burczące żołądki.
Musiałam im ufać, chcąc nie chcąc. Moja ucieczka się skończyła, kontynuowanie jej było tylko bezsensowną, przesadną konsekwencją, ale nie znałam przecież drogi z powrotem, a moi dwaj przyjaciele wydawali się tak pewni…
Podczas postojów patrzyłam w nieprzytomne, jasne oczy Samiego i wtedy wydawało mi się, że nie ma nic pewniejszego na świecie.

***

Gdy przychodzę na śniadanie, wszyscy odwracają wzrok. Zdradziłam ich, tak jak Sami i Arttu, ale ci dwaj już nie mogli odpowiedzieć im za swoje czyny. Zostałam tylko ja -egoistycznie odebrałam im i wykorzystałam coś, czego nigdy naprawdę nie mieli - jak chociażby czekoladę, tę czekoladę, o której tak marzą. Nawet jeśli to była gorzka czekolada, gorzki smak wolności, oni jej pragną nie mniej niż ja tego dnia, kiedy poszłam za dwójką niestrudzonych, obłąkanych wędrowców.
Towarzystwo przy stole zaczyna się niespokojnie kręcić na stołkach, jakby nie mogło wytrzymać mojej obecności. Nie wiem, co oni sobie wyobrażają - pewnie myślą, że przełamanie płotów i wyrwanie się na wolność czyni mnie od razu wyższą istotą.
Hałasują i wiercą się, ruchliwi i irytujący - nie mogę tego znieść, krew w moich żyłach zaczyna się burzyć wściekle. Właściwie tylko plastikowa choinka w kącie pokoju jest przyjemnie nieruchoma, a lamety i anielskie włosy skrzą się w świetle energooszczędnej żarówki. Fotel, niemal całkowicie ukryty za sztucznym drzewkiem, wydaje się być wyjątkowo przytulny, więc, wziąwszy talerz i pierwszy lepszy kawałek chleba, idę w jego kierunku.
W sumie niech ta cała czereda robi i myśli co chce. Wystarczy mi wiedza, że moja podróż była tak naprawdę nic nie warta. Ucieczka nie ma wartości, chcesz wolności - nie licz, że czeka za rogiem. Musisz ją wydrzeć siłą.

***

Sami czuł, gdzie zmierzał. Nie można powiedzieć, by wiedział to dokładnie, niemniej jednak dążył z uporem godnym lepszej sprawy w dość konkretne miejsce. Może by zwątpił, znów zaczął widzieć innych, może nawet by wrócił ze mną do ośrodka - przecież musiałby pewnego dnia zadać sobie pytanie, po co idzie, po co się przedziera przez tundrę, głodny i w ubraniach coraz gorzej chroniących przed chłodem.
Arttu wiedział, po co idą - i to był największy problem. On nigdy nie miał kontaktu z rzeczywistością, ale tak perfekcyjnie umiał ubrać swoje zwariowane pomysły w słowa, że nawet ja byłam skłonna mu uwierzyć i pognać ślepo za krańcem tęczy.
Arttu miał w głowie cel, Sami miał mapę. Jeden był dopełnieniem drugiego, nakręcali się wzajemnie do swoich poszukiwań.
A ja? Ja tylko uciekałam, ale Oni i tak mnie doganiali, znajdowali, Ich spojrzenia były coraz ostrzejsze. Pewnie dlatego, że tylko ja byłam świadoma iż próbuję czegoś, co miało nigdy nie być dla mnie, czegoś cudownego, oszałamiającego słodyczą.
Ale nie wiem, nie mogę mieć pewności. Patrzący zawsze byli zagadką nie do rozwiązania.

***

Odkąd wróciłam, czekolada stała się moim przekleństwem, nieznacznie tylko ustępując Patrzącym. Nie mogę znieść widoku czekolady, jej zapachu, smaku… ale najbardziej koloru. Nieustannie przypomina mi o tej przeklętej podróży, o Samim i jego gęstych, ciemnych włosach.
Narzekam, wiem o tym doskonale. Obiektywnie rzecz biorąc zyskałam, i to nawet dużo. Szacunek Patrzących to bardzo wiele. Nie żal mi było poświęcić relacji z kolegami z ośrodka, czy nawet urody - odmrożenia robią swoje.
Nikt inny, przynajmniej z naszej grupy, nie przejmuje się Samim ani Arttu. Tak jakby oni po prostu wyjechali na wakacje albo jakby dotarli do swojego celu. Gdybyśmy byli z innej części domu, z tej, gdzie są ludzie, którzy mają szansę na wyjście, to może tamtych by to wzruszyło. Ale nas nie.
I tylko szlag mnie trafia, gdy czuję czekoladę, roztapiającą się w palcach i w ustach, lepką, gęstą, palącą w język swoją słodyczą. Znów widzę wtedy Samiego i coś mnie ściska w środku, jakieś nieokreślone poczucie żalu, że można było to inaczej załatwić.

***

Moja odporność i cierpliwość miała się na wyczerpaniu. Coraz boleśniej odczuwałam rosnące w siłę przeziębienie, coraz boleśniej odczuwałam obojętność Samiego. Nie miałam ochoty na dalszą wędrówkę, dla mnie straciła sens całkowicie. Na otwartej przestrzeni nie miałam się gdzie ukryć i Patrzący znajdowali mnie błyskawicznie. Coraz większy wstyd mnie przyginał do ziemi, gdy czułam na sobie Ich wzrok. Traciłam szacunek, który zdobyłam ucieczką, uparcie nie pozwalając sobie uznać się za pokonaną.
Byłam sama w mojej rozpaczy, nikt Ich nigdy nie dostrzegał poza mną i nikt nie wiedział, że istnieją. W mojej głowie powoli pojawiały się coraz bardziej desperackie myśli i sposoby na odzyskanie dopiero co zdobytego szacunku.
Sami i Arttu byli coraz dalej, coraz słabiej ich widziałam. Nie czekali na mnie, byłam tylko piątym kołem u wozu - wiedziałam to od początku, nawet jeśli próbowałam się łudzić, że jest inaczej. I nawet nie to było najgorsze - o wiele bardziej uderzyło mnie, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że Sami kłamał, a jego mapa była fałszywa.
Ruszyłam biegiem, na początku potykając się wciąż o ukryte pod śniegiem wyboje, ale już po chwili złapałam rytm. Ściągnęłam czapkę i pozwoliłam, by lodowate powietrze wcisnęło mi się we włosy. Chłód oszałamiał, wszystkie myśli wyparowały, pozostała tylko jedna: dogonić.

***

Od czasu powrotu nie lubię zbędnego ruchu - nabiegałam się już. Tego jest tu pełno i nic na to nie mogę poradzić. Gdy jednak przez chwilę jest spokój, zostaję pozostawiona na pastwę własnej psychiki i gotowa jestem zrobić wszystko, by znów był hałas i harmider. Niemal modlę się, by znów ktoś dostał ataku, rzucił się na współlokatora z nożem, żeby opiekunowie musieli znów biegać, obezwładniać, wrzeszczeć…
Siedzę samotnie w saloniku, na jednej z kanap, przy wyłączonym telewizorze, do którego pilota mieli tylko opiekunowie. W zasięgu ręki, poza plastikową, idiotoodporną choinką, mam stare pierniczki w czekoladowej polewie. Jednocześnie chciałabym sięgnąć po nie i je zjeść, z drugiej zaś strony drażni mnie ich zapach, budzący w moim umyśle najgorsze instynkty.
Co gorsza otacza mnie zewsząd paskudna cisza, jakby wszyscy ludzie nagle gdzieś zniknęli. Trudno jest zagłuszyć ten niemy głos, cienki i piskliwy, kuszący do haniebnych czynów z głębi duszy - jeżeli w ogóle mam jeszcze duszę, jeżeli nie przegniła już do końca.
Cisza tak naprawdę jest pełna dźwięków, nie tylko samego brzęczenia w uszach, czy ściszonych głosów i stukotów zza ścian, ale też i paskudnego szeptu, który rozpoznaję jako własny, mimo iż nawet nie otworzyłam ust. Wstrętny, doprowadzający do niepoczytalności szept.
Muszę skupić się na czym innym, nie zwracać uwagi…
Drżącymi rękami wyciągam zapalniczkę, bawię się nią chwilę, zapalając i gasząc ogień. Nie powinnam jej nawet mieć przy sobie, ale nigdy nie było specjalnie trudno przemycić tutaj czegokolwiek. Bardzo kiepsko nas chronią przed nami samymi.
Wyjmuję pudełko papierosów, wciśnięte w kanapę. Należało do jakiegoś chłopaka, ale chyba go uśpili na następne parę godzin. Teraz jest moje.
Wyciągam papierosa i przypalam. Zaciągam się i dalej bawię zapalniczką. Przez chwilę udaje mi się skupić całą uwagę na żółtym płomieniu, jednak szybko mój wzrok pada na plastikowe drzewko, za którym ukrywałam się ilekroć miałam dość potępiających spojrzeń współpensjonariuszy.
Wyciągam rękę. Ogień powoli obejmuje papierowe ozdoby, a sztuczne igły i gałęzie roztapiają się. Smród rozgrzanego plastiku tłumi zapach czekolady.

***

Zawsze miałam dobrą kondycję i lubiłam wysiłek fizyczny, bieg nie sprawiał mi żadnych kłopotów, chociaż muszę przyznać, że śnieg potrafi spowolnić nawet dobrego biegacza. Moje buty, obszyte jakimś futrem, rozbijały biały puch, kopałam i wzburzałam nimi suche, bardzo zimne drobinki.
Może mi się wydawało, że zbudzony moją nagłą ruchliwością śnieg wstrzymał oddech i czekał na rozrywkę, którą mu dostarczę. Nie skupiałam się jednak na tym, musiałam dogonić kłamców.
I chociaż Sami i Arttu szli bardzo szybko, odległość między nimi a mną nieustannie się zmniejszała. Zimne powietrze całkiem zatrzymało moją zdolność myślenia. Nie wiedziałam już, czy biegnę po to, by odebrać Arttu komórkę, z której wezwę pomoc, czy też w jakimś innym celu. Otwarty scyzoryk w kieszeni palił, jakby był rozgrzany do czerwoności.
W tym momencie błogosławiłam fakt, że ci dwaj nie dostrzegają innych ludzi. Chociaż może to nie ja błogosławiłam, a ten paskudny głosik, wstrętny szept, co właśnie wtedy pojawił się w mojej głowie. Po raz pierwszy od kilku lat.

***

Wspominam czekoladowe włosy Samiego, rozwiewane przez jesienny wiatr, gdy dawno temu graliśmy w piłkę, a światło słońca wydobywało wtedy z nich piękny, złocisty blask. Byliśmy wtedy na tym boisku, które teraz spływa błotem przedwczesnych roztopów. Brudna woda i brunatny szlam, a nowa się w nich tarza jak szalona. Nie chcę wnikać, czy złapał ją atak epilepsji z powodu przypalonej przeze mnie choinki, czy też po prostu popisuje się swoją niezwykłością. Niektórzy nowi tak robią - chcą nam pokazać, że są najbardziej nienormalni z nas wszystkich.
Zdumiewające, jak rzadko im się to udaje. Wystarczy podpalić coś w tym domu i od razu widać, że nowi nie dorastają do pięt starym lokatorom. Im dłużej tu jesteśmy, tym więcej atrakcji mamy do zaoferowania. Mój wybryk z choinką poruszył lawinę takich reakcji i jestem z tego przyjemnie zadowolona, nawet jeśli straciłam moją błogą, spokojną kryjówkę.
Mam chwilę wytchnienia i stoję z papierosem na tarasie, na schodach, prowadzących do morza lepkiej, wiosennej breji. Patrzący odpłynęli gdzieś na skraj mojego umysłu. W dzień tak naprawdę nie muszę się ich bać. A zresztą rzuciłam im wyzwanie i udowodniłam, że potrafię im uciec, nawet jeśli szybko mnie znajdowali. Ale wymknęłam się im i musieli mnie szukać.
I ocaliłam szacunek, jakim mnie wtedy obdarzyli.
Zastanawiam się, co by było, gdybym powtórzyła ten wyczyn. Tym razem sama.
Ktoś wjeżdża na parking, poznaję stare daewoo, zwykle stojące przy wyjściu i rzadko używane.
Rzucam papierosa w breję.
Jeden z opiekunów wysiada z samochodu, podbiega do nowej i próbuje ją podnieść. Ciekawe czy zostawił kluczyki w stacyjce. Sądząc po tym, jak się spieszył, można podejrzewać…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Sob 20:51, 24 Kwi 2010, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:32, 18 Sie 2009    Temat postu:

Cytat:
Arttu wiedział, po co idą - i to był największy proble,.

"Problem" oczywiście.

Cytat:
Obiektywnie rzecz biorąc zyskałam, i to nawet dużo.

Przecinek po "biorąc".

A pod koniec było jeszcze, nie chce mi się już cytować, "daewoo" wielką literą. W sensie samochodu - zawsze, zawsze z małej.

Tyle technikaliów. Teraz część przyjemniejsza, czyli moje wrażenia. A są one takie: lubię te opisy, chociaż znowu zrobiło mi się zimno, a już i tak jestem przeziębiona. Piszesz jakoś tak... szukam słowa... "miękko". To chyba najlepiej oddaje moje odczucia. Zatapiam się w tekst, płynę przez niego i nie patrzę, ile jeszcze do końca. A to bardzo dobrze.

Jednak o ile stylistycznie wystrzałowo (zwłaszcza to splecenie przeszłości z teraźniejszością), o tyle fabuła... Ja się zgubiłam, przyznaję. Nie mam pojęcia, kim są Patrzący, a chciałabym to wiedzieć. Może było wyjaśnione, może przez to, że tak przefrunęłam przez tekst, nie zauważyłam jakiejś wskazówki... Nie wiem. Bardzo dużo niejasności w tej miniaturce - i o ile lubię niejasności, gdy idzie o podtrzymanie napięcia, o tyle teraz odczuwam niedosyt. Przeczytalam całość i wciąż jej nie rozumiem. Dziwne uczucie.

Chyba tyle ode mnie, nie stać mnie na większy wysiłek umysłowy po wyskrobaniu 10 stron i wenie na kolejne.

Ale podobało mi się, mimo wszystko, a to chyba dobrze.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:27, 22 Sie 2009    Temat postu:

Niniejszym informuję, że komentuję ten tekst zdrowa na ciele, choć nie całkiem na umyśle, nie będąc w pełni władz umysłowych, toteż lojalnie uprzedzam, że czytacie rzeczony komentarz li i jedynie na własną odpowiedzialność.

Przeczytałam połowę. Przestałam czytać i usiłowałam zrozumieć, co właśnie przeczytałam. Przeczytałam drugą połowę. Przestałam czytać i usiłowałam zrozumieć, co właśnie przeczytałam.
Nie jestem pewna, czy rzeczywiście zrozumiałam, ale wiem, że tekst mi się podoba. Został napisany bardzo ładnie – pod tym względem Lill ma pełną rację. Też zresztą uwielbiam mieszanie przeszłości i teraźniejszości, przeskoki pomiędzy tym co było, a tym, co jest. Masz świetny warsztat. Opisy mi się podobają, a całość pozostawia po sobie wrażenie jakiegoś niepokoju. Znów zgodzę się z moją przedmówczynią: przez tekst przepłynęłam. Głównie za sprawą stylu, ponieważ fabuła rzeczywiście jest… dziwna.

Mamy tutaj sporo niedomówień i nie mam pojęcia, czy dobrze interpretuję tekst. Wydaje mi się, że główna bohaterka to pensjonariuszka jakiegoś zakładu dla psychicznie chorych, Patrzący istnieją tylko w jej umyśle, a ona podjęła próbę ucieczki razem z dwoma przyjaciółmi. Końcowy fragment jest dla mnie niejasny: zabiła ich? Zginęli? Uciekli? A ostatnie zdanie oznacza, że znowu spróbuje uciec? Chociaż właściwie to chyba dobrze, że nic nie jest wyjaśnione do końca, czytelnik sam może sobie dopisać, co mu się podoba. Równie dobrze można to zrozumieć tak, jak ja, uznać za jakiś świat fantasy, skoro są ci Patrzący, albo nie zrozumieć kompletnie nic.

Eee. Tak, wiem, ten komentarz jest dziwny.
Podoba mi się motyw czekolady i opis tej ucieczki. To, że bohaterka kiedyś chyba Samiego kochała, ale potem przestał ją obchodzić. To, że oni na nią nie czekali – wydaje mi się takiego prawdziwe, inne od tych historii, gdy towarzysze są gotowi oddać za siebie życie w dowolnym momencie i takie tam.

No dobrze… podsumowując? Tekst ładny. Podobał mi się. Nie powiem, żeby wbił mnie w podłogę, ale wbijanie w podłogę zdarza się rzadko. Masz w każdym razie bardzo dobry styl i chętnie przeczytałabym coś twojego, gdzie fabuła jest odrobinę bardziej zrozumiała.
ML.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:49, 24 Kwi 2010    Temat postu:

Oj, oj, moja skleroza sięga szczytowej formy. Ja pamiętam, pamiętam, że miałam odpisać. I zapomniałam. No ale że pochwały rozdaję, zgodnie z apelem Mi, by pochwały miały jakiś sens, to przy okazji odpowiem. Chociaż zapominam od ponad pół roku. Ech.

Fabuły ja sama nie rozumiem, gdy to czytam. Miałam pomysł, a wykonanie sprawiło, że przestałam cokolwiek z niego rozumieć, pfef. Ale fakt, tekst jest faktycznie o pensjonariuszach ośrodka dla psychicznie chorych, powstał pod ogromnym wpływem filmu Koti-ikävä czy też Homesick. Patrzący faktycznie mieli być formą szaleństwa bohaterki, ale nawet ja sama nie wykluczam - nie wykluczałam od początku pomysłu - że mogli istnieć i jej zdolność widzenia ich mogła ją wprowadzić do psychiatryka. Taka wprawka przed czymś większym o podobnie niejasnych wątkach.

Aczkolwiek że tekst niejasny - to dobrze, taki był mój zamiar, hie hie. Chociaż jak kiedyś przysiądę znów nad nim, spróbuję popracować trochę nad tym, by nie był jak obcy świat. Ale to może być trudne, aj.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:58, 29 Kwi 2010    Temat postu:

Witam:)



Cytat:
I to był jedyny przejaw ruchu - zrzucenie warstwy śniegu.
Świerki nie zrzucają igieł na zimę


Kiedy przeczytałam pierwsze zdanie, pomyślałam sobie, że zupełnie niepotrzebnie dodałaś to co jest po myślniku. Następne zdanie utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Myślę, że mogłabyś to spokojnie usunąć, uniknęłabyś w ten sposób powtórzenia.




Cytat:
Ale nie wiem, nie mogę mieć pewności. Patrzący zawsze byli zagadką nie do rozwiązania.



Dla mnie też są zagadką nie do rozwiązania :p



Cytat:

by odebrać Arttu komórkę, z której wezwę pomoc,


Hmm coś mi nie gra w tym zdaniu. Czy ona aby na pewno jest poprawne? Wzywać pomoc z komórki... A nie za pomocą komórki? Eh nie wiem, może mi się tylko coś wydaje.


Cytat:

Chociaż jak kiedyś przysiądę znów nad nim, spróbuję popracować trochę nad tym, by nie był jak obcy świat



Mnie się właśnie ten obcy świat podoba. Bo to uczucie niepokoju, o którym była mowa powyżej, jest bardzo fajne. Szczerze mówiąc długo po skończeniu tekstu zastanawiałam się, o co w nim mogło chodzić i po głowie biegały mi rozmaite interpretacje. A rozumieć ten tekst można na różne sposoby.

Czytając to opowiadanie, wielokrotnie zmieniałam zdanie. Najpierw myślałam, że jest to po prostu opowieść fantasy, potem skłaniałam się ku szpitalowi psychiatrycznemu, potem znowu wróciłam do świata fantasy, by na koniec stwierdzić, że to raczej na pewno była pacjentka z psychiatryka. Ale czy na pewno?

Jeśli jest ona psychicznie chora, patrzący mogą być wytworem jej wyobraźni, albo może być to określenie na obserwujących ją lekarzy. Cała reszta to jej chore wizje. A może przebłyski z przeszłości?


Stylistycznie jest super. Drobiazgowość w opisach tworzy niesamowity klimat, łatwo sobie wszystko można wyobrazić, nie trzeba wysilać mózgownicy. Obrazy same pojawiają się w głowie.



Szczerze mówiąc, ja bym na twoim miejscu nic w tym opowiadaniu nie zmieniała. Zostawiłabym je takie jakie jest. Ewentualnie, mogłabyś spróbować dopisać drugą część opowiadania, w której rozjaśniłabyś nieco sytuację. Jest w tym tekście coś intrygującego, chciałoby się czytać dalej.

Pozdrawiam:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Puma0000100
Kałamarz


Dołączył: 27 Kwi 2010
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:45, 30 Kwi 2010    Temat postu:

Niesamowity...! Smile Bardzo mi się podobało. Smile Wiem, że słowa kogoś nie doświadczonego, nie znaczą zbyt wiele. Muszę jednak przyznać, że to jest jeden z najbardziej ciekawych i absorbujących tekstów jakie czytałam...! Podoba mi się bardzo to jak prowadzisz przeplataną narrację, ukazującą dwie sytuacje. Nie wiadomo tylko, czy to wyobraźnia bohaterki czy ona sama przeżyła długą wędrówkę po lesie... Nie wiemy też co stało się z dwoma chłopakami idącymi z nią. Czy byli prawdziwi? Czy kiedykolwiek istnieli? Co się z nimi stało? Przeżycia tej dziewczyny są ukazane bardzo barwnie w tej nienormalności. Plus duży za to! Smile Akcja jest ciekawa i stawia wiele różnych pytań.
Pozdrawiam i życzę weny:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin