Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Ręka Iel [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:07, 11 Lis 2009    Temat postu: Ręka Iel [M]

Stare, stare, stare jak świat...
Opowiadanie napisane na marginesie powieści fantasy, nad którą pomału pracuję (wieszałam tu kiedyś sam początek...). Powieść w zamierzeniu ma być mroczną i gorzką wariacją na temat klasycznych motywów fantasy: Władca Ciemności, waleczni rycerze i piękne elfki Smile



RĘKA IEL


Zapadł już wieczór, a do doliny wciąż jeszcze było daleko. Kolejna noc spędzona w lesie – Kyie nie była tym zmartwiona. Jeszcze jej dziadkowie całe życie spędzili w ostępach dzikiej puszczy, jej matka urodziła się w chacie zbudowanej wokół pnia drzewa. Kyie zawsze chłonęła opowieści o życiu przodków i to zapewne ich krew wyganiała ją poza bramy miasta, w rozległe lasy otaczające dolinę Avaly. Wędrowała po nich tygodniami.

Miasto było dla niej jak więzienie, mury, które miały ją chronić, ograniczały ją. Mówiono, że czasy, w których elfowie żyli w lesie, minęły już dawno. Kamień lepiej chroni przed najeźdźcami, zza murów lepiej się bronić, zwłaszcza teraz, gdy na wschodzie rośnie potęga dzikich stepowych ludów. Kyie prychała. Kamień to więzienie, a elfowie nie są ludźmi, by wznosić mury i stawiać słupy graniczne. Czasy się zmieniły – mówiono. – Teraz wszyscy żyjemy tak samo, jesteśmy cywilizowanymi istotami i mieszkamy w miastach. Szanujemy ludzkie prawa i ludzkie granice, czcimy tych samych bogów, oni bowiem stworzyli nas równymi sobie nawzajem.

Kyie nie była cywilizowana. Splatała włosy w cieniutkie warkoczyki, nosiła skórzane spodnie i tunikę, trzymała się z dala od ludzi i ich praw, jak również od gierek długowiecznych władców swej rasy. Nie czciła ludzkich bogów, cześć oddając Iel, bogini losu, groźnej i wyniosłej pani, która nie słucha niczyich próśb i nie potrzebuje marmurowych ołtarzy ani dymu kadzideł.

Iel miała swój chram niedaleko stąd. W dawnych czasach wzniesiono ku jej czci prosty ołtarz z polnego kamienia, delikatnie tylko rzeźbionego. Dziś porosły mchem, na wpół zapadnięty w ziemię, stał o kilka sążni zaledwie oddalony od traktu. Niegdyś wiodła do niego brukowana ścieżka, teraz spomiędzy kamieni wystrzeliwały krzewy i drzewka. Niełatwo było dostrzec go z drogi i mało kto wiedział o jego istnieniu, mimo to jednak Kyie zawsze znajdowała ofiarne wieńce lub wróżebne kości na spękanej ołtarzowej płycie. Sama także pozostawiała zwykle podarek dla Iel. Często nocowała przy ołtarzu i to zamierzała uczynić tej nocy.

Chwilę szła drogą, którą wyznaczono by wiodła na wschód, do wielkiego kamieniołomu. Tą drogą zwożono marmury, z których wznoszono pałace możnych i świątynie bogów. Gdyby Iel ze swego chramu patrzyła na tę drogę, widziałaby pewnie, jak niewolnicy ciągną masywne kamiennie bloki. Ciężka to była praca, lecz niekorzystny układ sieci wodnej nie pozwalał na przewożenie kamienia w inny sposób. Mało kto też przejmował się losem niewolników, przedstawicieli dzikich ras wschodu. Niecałe sto lat temu w kamieniołomie wybuchnął bunt. Nadzorców zabito w okrutny sposób. Ci, którym udało się umknąć, przynieśli na zachód straszne opowieści o ciałach nadzianych na pal i pozostawionych w samym centrum kamieniołomu, w którym pomału zaczęło wyrastać miasto.

Dziś drogą jeździli posłańcy, czasem maszerowały nią oddziały wojska. Ze wschodu wracali zmęczeni żołnierze pilnujący niespokojnego pogranicza, z zachodu ciągnęli nowi, młodzi, żądni przygód i wojennej chwały. Tego wieczora Kyie szła nią, za towarzysza mając jedynie wiosenny księżyc. On jeden widział miejsce, w którym skręciła w las, on jeden patrzył przez gałęzie, jak szła w stronę porzuconego chramu.

Zatrzymała się na skraju polanki, zaskoczona obecnością drugiej żywej istoty.

U stóp kamiennego ołtarza spało dziecko.

Tak cicho, jak cicho jedynie leśny elf potrafi, zbliżyła się do niego. Przykucnęła nad nim, rzucając szary cień na wychudłą twarzyczkę około dwunastoletniego chłopca. Nie obudził się, śpiąc ufnie w sanktuarium bogini losu.

Kyie skrzywiła się. Szarawa skóra mogła być po prostu brudna, lecz dziecko miało szeroki, płaski nos, zaś jego rozchylone wargi ukazywały nazbyt duże dolne kły. Ręka kobiety automatycznie powędrowała w stronę przytroczonego u pasa noża.

Chłopiec westchnął przez sen i przewrócił się na drugi bok. Młoda trawa zaszeleściła pod jego ciałkiem, drobnym, wychudzonym, odzianym w łachmany, pokrytym sińcami i zaropiałymi, gojącymi się paskudnie skaleczeniami. To nie były rany, które można odnieść podczas podróży. Na plecach dziecka siecią krzyżowały się ślady bicza.

Księżyc rozbłysnął na gładkim ostrzu.

- Tylko ci pomogę, jeśli cię teraz zabiję – wyszeptała Kyie, zbliżając nóż do szyi chłopca. Proporcje twarzy i ciała dziecka nie było do końca orkowe. – Idziesz do swoich, a oni też cię nie przyjmą dobrze. Zatłuką cię, rozwleczą... I pocoś ty się rodził, mieszańcu? Ani tam dla ciebie miejsca, ani tutaj.

Jakiś ptak zerwał się nagle do lotu, z łopotem skrzydeł poderwał spomiędzy gałęzi. Kyie zamarła, głowę unosząc i spoglądając na niebo i na ołtarz. Na wpół zatarte płaskorzeźby wyłaniały się spomiędzy mchu.

Chłopiec spał twardo. Musiał być znużony, skoro nie zbudził go łopot ptasich skrzydeł. Długą miał drogę za sobą, długą przed sobą, ból na początku drogi, ból na jej końcu. Tylko ktoś taki jak on mógł zaufać nieczułej Iel.

Podniosła się, na palcach podeszła do ołtarza, wbiła nóż w szczelinę w kamieniu.

Raz jeszcze spojrzała na śpiącego półorka, pokręciła głową. Odeszła cicho w las.

***

Młodziutka elfia dziewczyna, już nie dziecko, jeszcze nie kobieta, siedziała na porośniętym mchem, popękanym kamiennym ołtarzu, machając długimi, chudymi nogami i w zamyśleniu gryząc niedojrzałe jabłko. Letnie słońce prażyło niemiłosiernie, lecz tu, w zapomnianym sanktuarium, gałęzie drzew zapewniały chłodny cień.

Druga przedstawicielka elfiego rodu, dużo starsza, smukła, lecz nie pozbawiona kobiecych krągłości, siedziała na trawie u stóp ołtarza. Jej splecione w drobne warkoczyki włosy były równie brunatne, co krótko obcięte włosy młodszej dziewczyny, oczy ich obu były równie zielone. Były siostrami, bliskimi sobie, jak jedynie siostry być potrafią. Od dwóch lat Kyie zabierała Saliyę ze sobą na wyprawy, ucząc ją rozumieć las i zwyczaje przodków. I choć dziewczyna nazbyt chętnie, jak na gust swej starszej siostry, przestawała z miastowymi, ucząc się ich zwyczajów i z typową dla podlotka desperacją zabiegała, by któryś z młodzieńców z dworu poświęcił choć odrobinę uwagi jej nierozkwitłej jeszcze urodzie, kochała też lasy i lubiła te wielodniowe nieraz wyprawy.

Dziś obie postanowiły przeczekać największy skwar w chłodnym zakątku przy starym chramie Iel. Saliya pokochała to miejsce równie mocno, jak kochała je jej siostra. Tak samo jak Kyie, zostawiała zawsze dar dla bogini – wieniec spleciony z kwiatów, monetę, kamyk, cokolwiek.

- Dawnymi czasy dziewczęta przynosiły Iel amulety, gdy tylko utraciły dziewictwo – powiedziała Kyie.

Saliya połknęła ostatnim kawałek zielonego jabłka, ogryzek cisnęła w las.

- Ja też tak zrobię – oznajmiła. – Gdy tylko Faolien...

Jej starsza siostra wybuchnęła śmiechem.

- Nieco realizmu, Saliyo.

- Jestem realistką. – Dziewczyna wysoko uniosła nosek. – Varien nie spojrzy na mnie nigdy.

Kyie pokręciła głową. Wszystkie elfie kobiety w Avallenre śniły o którymś z dwóch książąt, lecz szanse na to, że którykolwiek spojrzy na Saliyę, była znikoma. Urodzenie dziewczyny przekreślało ją jako potencjalną małżonkę arystokraty, zaś jej uroda nie miała nigdy być na tyle oszałamiająca, by otworzyć jej drogę do książęcego łoża. Minie kilka lat, Saliya dorośnie, nie będzie nigdy pięknością, lecz jakiś miły młodzieniec odda jej swoje serce... Na razie może śnić o księciu, może nawet modlić się o niego do Iel – lecz bogini nie słucha modłów i zawsze działa według własnego upodobania.

Saliya zeskoczyła z kamiennej płyty i zaczęła zbierać kwiaty. Upleciony wieniec położyła na ołtarzu, tuż obok podłużnej szczeliny, na tyle szerokiej, by wbić w nią ostrze noża.

Kyie przypomniała sobie chłopca, któremu przed dwoma laty oszczędziła życie. Pewnie był już martwy, dotarł zapewne do kamieniołomu, lecz tam orkowie obeszli się z nim niemniej okrutnie, niż wcześniej ludzie. Może zdołał zabić któregoś jej nożem – kto wie... Ale w ostatecznym rozrachunku nie ma to znaczenia... Przed kilkoma miesiącami przez Avallenre przejeżdżali wracający z pogranicza żołnierze. Kilku wciąż jeszcze nie wyleczyło się z ran odniesionych w potyczce z orkami. Granica była coraz bardziej niepewna, jeszcze dalej na wschodzie pojawił się ktoś, kto zaczął jednoczyć walczące ze sobą dotąd ludy. Kyie coraz częściej zastanawiała się, czy sojusz z ludźmi i kamienne mury nie są dobrym rozwiązaniem. Może, jeśli ze wschodu nadejdzie wroga armia dobrze będzie się za nimi schronić...

***

Pierwszy złoty liść wylądował na spękanej płycie starego ołtarza Iel. Saliya położyła obok niego bukiet fioletowych wrzosów. Bezwzględna bogini losu przyjmowała kolejną ofiarę swojej wyznawczyni.

Rok temu zmarła Kyie. Zabrała ją gorączka porodowa, wraz z nią odeszło jej dziecko. Jej mąż pogrążył się w żałobie, Saliya opuściła ich dom i zdana była teraz na samą siebie. Sama włóczyła się po lasach i coraz rzadziej przebywała w Avallenre.

Dziś znów była przy chramie Iel, bogini, która towarzyszyła jej życiu już od ponad dziesięciu lat. Tu zawiesiła amulet, gdy w wieku osiemnastu lat utraciła dziewictwo. Jej kochankiem był młody giermek, w którego żyłach płynęła domieszka błękitnej krwi. Przez rok próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, a gdy w końcu zdobyła jego serce i spędziła z nim kilka nocy, stwierdziła, że nie czuje do niego wiele. Pomyłka, której owocem było tylko kolejne wotum oddane Iel. Rozstała się z młodzieńcem i od tamtego czasu była sama.

Tak, jak wcześniej jej siostra, tak i ona teraz miała opinię dziwaczki i dzikuski. Nie splatała włosów w warkocze, a w mieście nosiła suknie, lecz i tak w lesie czuła się najlepiej. Zupełnie jakby duch Kyie cały czas stał za jej plecami i kierował jej krokami.

Spokojnym krokiem ruszyła ku traktowi. Zbliżając się do niego, usłyszała rytmiczne kroki i szczęk oręża. Wkrótce między pniami ujrzała maszerujący oddział żołnierzy.

Wszyscy byli ludźmi, uzbrojonymi jednolicie, choć skromnie. Nosili napierśniki i kolcze nogawice, u pasów mieli przytroczone miecze, w dłoniach dzierżyli halabardy. Najemnicy walczący za pieniądze dla króla Karanesse, na jego rozkazy zdążający na wschód, na niespokojne pogranicze. Zatrzymali się, gdy wychynęła spośród drzew.

- Hej, elfeczko, a dokąd to zmierzasz samotnie? – zawołał jeden z nich. Płowe włosy wypływały mu spod przekrzywionego lekko hełmu, oczy lśniły od entuzjazmu.

- Do Avallenre – oznajmiła swobodnie, lecz jej nogi i ramiona gotowe były do walki.

- I słusznie, słusznie – roześmiał się żołnierz. – Nie jest tu bezpiecznie, na wschodzie orkowie armię szykują. Ten ichni Władca Ciemności im kazał... Dlatego idziemy pomóc na pograniczu... Wojna będzie!

- A ty, elfeczko – odezwał się inny najemnik, starszy, o dużych dłoniach, twarzy kwadratowej, poznaczonej bliznami – nie kręć się po lasach. Od szpiegów się tu roi, kto wie, może niedługo wojna dojdzie aż tutaj... Blisko granicy Avallenre, niebezpieczne to miejsce... Jeszcze cię ork zdybie, oj, żal by było, taki to by cię rozerwał na strzępy zanim by z tobą skończył...

- Lepiej bądź miła dla nas, zanim cię wróg do uległości przymusi! – wyrwał się trzeci, którego twarzy nie mogła dostrzec.

Dowódca oddziału, masywnej budowy mężczyzna o włosach barwy jesiennych liści, spojrzał na niego groźnie.

- Na wojnę mamy iść, a nie dziewki po lasach niewolić! – warknął. – Wracaj do miasta, elfeczko, i zachowaj się na dzień, kiedy wrócimy jako zwycięzcy. Wtedy nam wdzięczność okażesz.

- I inne też – zakrzyknęli najemnicy. – Powiedz dziewkom w Avallenre, że obronimy je i po nagrodę przyjdziemy!

Ze śmiechem ruszyli dalej, wkrótce uszu Saliyi dobiegły ich głosy śpiewające sprośną piosenkę. Zdążali ku granicy, pełni nadziei na zwycięstwo w nadchodzącej wielkimi krokami wojnie.

***

W błocie pokrywającym drogę grzęzły końskie kopyta i koła wozów. W nocy zamarzła część wody, lecz pod cieniutką warstewką lodu ukrywało się grzęzawisko. Ciężko było podróżować przez ten teren, gdy zima zbliżała się wielkimi krokami, a mroźne wiatry z północy niosły ze sobą ołowiane chmury i śnieg z deszczem. Drzewa były nagie, między ich pniami leżały stosy butwiejących liści. Orszak wlókł się, żołnierze i woźnice klęli.

Dodatkowo pękła oś jednego z wozów. To zadecydowało o postoju w samym środku lasu, w błocie i zimnej mżawce. Zatrzymano pozostałe wozy, zatrzymano konie. Żołnierze i słudzy, których nie zapędzono do naprawy osi, przysiedli na poboczu, owinięci derkami, zziębnięci i źli. Próbowali rozpalić ognisko, lecz mokre drewno nie chciało zająć się płomieniem. Pozostało im jedynie picie gorzałki i czekanie.

Arthan chciał początkowo przyłączyć się do nich, skorzystać z jednej z ostatnich okazji, nim dotrą do Karanesse i będzie zmuszony grać rolę, którą mu powierzono. Nie sądził, że kiedykolwiek zrozumie rozkazy swojego władcy, lecz był im posłuszny. Póki jednak droga do Karanesse była długa, póty mógł być sobą.

Jego przyjaciele, którzy towarzyszyli mu w niejednej bitwie, nie traktowali go inaczej tylko dlatego, że nagle stał się ich dowódcą. Nadal tak samo skłonni byli pić z nim, śmiać się z nim i czynić mu przytyki. Może nawet żałowali go, wiedząc, co musi zrobić. Toteż korzystał z każdej okazji by spędzić z nimi chwilę czasu, tym razem jednak zmuszony był zrezygnować ze swoich zamiarów.

W całym zamieszaniu nikt prócz niego nie dostrzegł drobnej kobiecej sylwetki zeskakującej z jednego z wozów i ukrywającej się między drzewami. Arthan przyjął ten widok z niedowierzaniem. Nie miała po co uciekać, miała obiecaną wolność, czemu nagle...?

Niewiele myśląc, podążył za nią, starając się poruszać jak najciszej, co było trudne zważywszy na masę jego ciała i leżące wszędzie suche liście. Zdawał sobie w pełni sprawę z własnej niezdarności, jak i z elfiej gracji dziewczyny. To był jej las, jej dom, gdyby naprawdę chciała uciec, zniknęłaby mu z oczu. Nie uczyniła tego, choć musiała słyszeć, jak nieudolnie próbuje ją śledzić. Czego więc chciała, jeśli nie próbowała zbiec? Przedzierając się przez bezlistne krzewy i ślizgając na butwiejących liściach, Arthan uśmiechnął się ma myśl o tym, co zrobi, gdy ją dopadnie.

Wszystkie jego lubieżne myśli zniknęły nagle, gdy ujrzał cel jej wyprawy. Ukryta w lesie polanka była starym miejscem kultu jakiegoś bóstwa. Na wpół zapadnięty w ziemię ołtarz z szarego kamienia dawno już porósł mchem, jego powierzchnia była spękana, z jednej ze szczelin wyrastało nawet młode drzewko.

Saliya zwolniła krok, zbliżyła się do ołtarza, delikatnie przesunęła dłonią po jego powierzchni. Arthan uczuł, że jest świadkiem czegoś niezwykle intymnego. Oto wracająca do domu wygnanka witała się ze swoimi bogami. A równocześnie to miejsce było znajome... Mech, spomiędzy którego wyglądały zatarte rzeźbienia, drzewa pochylające się nad kamienną płytą...

Dziewczyna zdjęła z szyi rzemień z zawieszonym na nim wisiorkiem i położyła na kamieniu. Pierwszy raz chyba elf składał w ofierze swoim bogom wyrób orkowych rąk – nie jako wojenne trofeum, lecz jako... podziękowanie? Wotum? Musiała być wdzięczna za wolność, którą miała odzyskać...

Ale czemu tutaj? Czemu w tym właśnie miejscu?

Odwróciła się wolno, spojrzała na niego bez gniewu i bez wstydu.

- Przychodziłam tu z siostrą – powiedziała. – To stary chram, poświęcony bogini Iel... dziś mało kto ją czci, bo Iel nie słucha modłów... ale myślę, że czasem muszę jej po prostu podziękować...

Nie wiedział, że miała siostrę, nie wiedział, do jakich bogów wznosi modły. Pojął, jak mało o niej wie i że nigdy nie dowie się wszystkiego. Dwa miesiące w jej towarzystwie nie wystarczały, kolejne tygodnie spędzone razem w drodze do Karanesse nie mogły wystarczyć. Była obca i zawsze miała pozostać obca.

Podszedł. Czuł się jak świętokradca. Próbował posiąść rzeczy, które nie miały nigdy należeć do niego. Zawsze obcy, zawsze intruz, najeźdźca... Powinien zostać ukarany za to, że wchodził do chramu elfiej bogini z dłońmi splamionymi elfią krwią. Za to, że tymi dłońmi dotykał elfiej kobiety.

Saliya musiała widzieć niepewność na jego twarzy, bo roześmiała się. Podeszła, ujęła jego rękę, pociągnęła za sobą. Objął ją w talii, przycisnął wargi do jej ust. Poddała się pocałunkowi, pozwoliła położyć na ołtarzu. Mech był śliski, ze zwieszających się nad chramem gałęzi skapywała woda.

Bogowie w milczeniu patrzyli na to bluźnierstwo, podobnie, jak w milczeniu patrzyli na tamto przed laty.

- Ty żeś mówiła, że twoja bogini próśb nie spełnia? – rzekł Arthan potem, zapinając pas.

- Tak. – Saliya siedziała na ołtarzu swobodnie, jakby to, co właśnie uczynili nie obchodziło Iel ani trochę. – Przyjmuje podziękowania, ale nigdy nie słucha błagań. Zawsze robi to, czego sama chce. To bogini losu, nieczuła i kapryśna.

- Moją prośbę raz ona spełniła. – Nie miał odwagi usiąść obok dziewczyny. Jeśli ich wybuch namiętności był ofiarą dziękczynną, nie on ją złożył, lecz ona.

Saliya w zdziwieniu uniosła brwi.

- Jak to?

- Jak ja żem z niewoli uciekał... Ja żem ci mówił... Dwanaście lat miałem... Była noc a ja zmęczony byłem... Przy drodze odpocząć strach, więc ja żem w las poszedł. I widzę nagle stary ołtarz, jakiś bóg tu mieszka, może ochroni... Więc ja o ochronę proszę i żebym do Urhan bezpieczny dotarł. A potem ja żem zasnął... Jak ja żem się obudził, to był nóż w kamień wbity. Ja żem go ze sobą zabrał.

- Ktoś nóż zostawił... – Ześlizgnęła się z ołtarza, ruchem ręki odgarnęła mokre liście.

- I ja tak myślę. Ale ja coś winien bogini jestem... – sięgnął do pasa i wyjął nóż. – Tamtego ja już nie mam, w Dalle w tawernie ja żem go utracił... Ale tym nożem ty żeś mi w Urhan groziła, dziewuszko i w Shnai’ar ty żeś nim... Ja myślę, że to dobra wymiana.

- Dobra – zgodziła się.

W szarym świetle listopadowego dnia ostrze błyszczało blado. Arthan wbił je w szczelinę w kamieniu tuż obok medalionu Saliyi. Nie mógł patrzeć na nie, leżące obok siebie – nieczuła Iel musiała śmiać się, widząc, jak dziecko, które przed laty przespało noc u stóp jej ołtarza, wraca jako mężczyzna. Musiała śmiać się, widząc jego myśli, rozpaczliwe pragnienie zatrzymania przy sobie kobiety, do której nie miał prawa.

Cofnął się, położył rękę na ramieniu Saliyi, ruchem głowy dał dziewczynie do zrozumienia, że powinni wracać. Nie sprzeciwiła się. Ruszyli razem przez obumarły las, w stronę starego traktu wiodącego na zachód.

Za nimi wisiorek i nóż tkwiły na starym zniszczonym ołtarzu. Drobne płatki pierwszego śniegu wolno opadały na popękany kamień.



Kraków, 6-7 listopada 2007


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:26, 20 Lis 2009    Temat postu:

Zaintrygował mnie tytuł. Sama nie wiem dlaczego - po prostu coś w sobie miał. Początek także wydał mi się bardzo ciekawy: nieczęsto spotyka się elfy, które zapomniały o swoich korzeniach i żyją tak, jak ludzie. Do tej pory natknęłam się na coś takiego chyba tylko raz, a idea przypadła mi do gustu. Poza tym lubię twój styl, więc od początku wiedziałam, że to opowiadanie będzie mi się miło czytało.

I rzeczywiście, tak właśnie było. Podobała mi się postać Kyie, a ten zapomniany kult bogini Iel to chyba element opowiadania, który najbardziej mnie ujął. Zaczynając czytać drugi fragment historii odniosłam wrażenie, że to wszystko jest straszliwie wyrwane z kontekstu i prawdopodobnie sporo osób miałoby kłopot ze zrozumieniem tego tekstu. Ja akurat nie, ale z bardzo prostej przyczyny - przypomniało mi się inne twoje opowiadanie, którego początek czytałam bardzo, bardzo dawno temu, właśnie na tym forum. "Jeńcy" bodajże. Strasznie ich lubiłam i nie ukrywam, ta miniaturka to bardzo miły bonus. Cieszę się, że znów mogłam poczytać o tych bohaterach.

Ładnie się to wszystko łączy. Może to rzeczywiście ręka Iel, a może czysty przypadek. Lubię takie "splatanie się". Elfka zostawia przy ołtarzu nóż dla mieszańca, a po latach rzeczony mieszaniec powraca do tego ołtarza wraz z siostrą rzeczonej elfki. Pięknie napisane, ciekawie obmyślone, niemniej i tak mam uczucie pewnego niedosytu... bo to jednak wciąż jest fragment wyrwany z większej całości. No, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin