Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Władca [Z]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Pierre de Ronsard
Moderator z ludzką twarzą


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 752
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skarbonka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:24, 23 Sie 2009    Temat postu: Władca [Z]

Rozdział pierwszy

- Proszę, Panie. Oto pieniądze.
- Pieniądze, powiadasz…
- Pieniądze. Wszystko, co kiedykolwiek znalazło się w banku lub doczesności.
Pliczków nie było końca. Zwitki o kształtach walców nieco krótsze w swym majestacie od pozostałości po rolce papieru toaletowego. Wszystkie jednego koloru, wszystkie tak samo bezużyteczne dla Lorda Kibicia. Po co mi pieniądze? zastanowił się mimowolnie. Niczym rasowy król zawsze sięgał do skrytki i zawsze dostawał to, czego chciał. I żadnego budżetu, o ile mu wiadomo, nie przewidywał.
Czasy świetności się jednak (rzekomo) zmieniły na nieco gorsze. Obszczy Szarpejek, który przyniósł kosztowności w podwiniętej dolnej części koszuli - tam, gdzie trzyma się wszystko, kiedy nie ma się już w co włożyć - już w drzwiach wystawił pogrudkowany i chropowaty język. Dyszał przy tym jak parowóz. Nigdy dotąd nie miał tak wyeksponowanych oczodołów, zaś jego ledwo widzące gałki oczne były przykryte grubą warstwą powieki. Natura wyposażyła go jeszcze w pokryty obfitą krostą orli nos i przydługie płatki uszu. Jedyną różnicą między dniem powszednim, a dzisiejszym było to, że w progu gabinetu Lorda Kibicia to uosobienie turpizmu czerwieniało na twarzy. Oprócz tego zawsze starał się być elegancki, czym (na jego szczęście) odciągał uwagę od bezkształtnej buzi.
Banknoty poturlały się do stóp siedzącego, niby za biurkiem, szefa. W powietrzu skrzyżował palce jakoby do modlitwy, jak mim, a biurko miał niewidzialne. Gdyby nie był tak stary i zmęczony, zapewne i z krzesełka mógłby zrezygnować, poddając się umyślnie pewnej torturze mięśni. To pomieszczenie… to właśnie było jego miejsce pracy: puste i przejrzyste. Niebieski sufit, niepokalanie białe ściany, których łącznie było dziesięć. Jak architekci to zrobili, to już pozostanie ich tajemnicą, chociaż w matematyce znany jest fakt istnienia dziesięcioboku. Od kilkunastu już lat myślał, czym by tu można ozdobić tę samotnię, ale nie znalazł odpowiedniej tapety, aforyzmu, farby (prócz białej, którą raz na jakiś czas odnawiano pokoik), plakatu, nic. Sam Obszczy Szarpejek mi wystarczy w zupełności, pomyślał w momencie, gdy nic niewarte baryłki zaśmieciły mu kafle na podłodze. Wątpliwy darczyńca podszedł bliżej, potykając się o znany sobie próg z nieznanej nawet sobie przyczyny. Może zdenerwowanie? Zaczął rozmowę na nowo, a Kibić nawet teraz miał dość obrzydliwie poruszających się sczerniałych warg i leniwie falującej twarzy. Zachował spokój, acz pozwolił zostać na swej twarzy i w oczach znudzeniu.
- W królohrabstwie zabrakło pieniędzy. Postanowiłem zebrać to, co było możliwe wśród mieszkańców, a wiedz, że dużo tego jest. Powołując się na ciebie odwiedziłem wszelkie banki, które nam pośrednio i bezpośrednio podlegają. Kazałem sobie wypłacić, to znaczy Nam wypłacić wszelki dobytek, zagrażając...
- Czy coś nam grozi, Obszczy? – spytał Lord.
- Nie. Ja tylko powołałem się na ciebie i na twój gniew… - wytłumaczył się sługus, po czym kontynuował: pewien włoski polityk powiada, że cel uśmierca… to znaczy uświęca środki. Musiałem ludzi troszkę postraszyć, aby oddali należną królohrabstwu część swojego majątku. To, czego nie udało mi się zebrać, czeka w konwoju przed salą magnatów. Reszta to jakieś posiadłości, ziemia. Ale co miałem brać, kiedy ludność biedna? Może będziesz miał z tego niemały problem, ale będę się starał wszystko załagodzić w miarę możliwości.
- Jaki znów problem, Obszczy? Do rzeczy! – Lord ryknął, a wychyliwszy czoło, podniósł, jedna za drugą, powieki. W czasie wydawania ryku falowała mu broda. Nie dało się ukryć, że elegant o brzydkim wizażu irytował go tak mocno, jak możliwie mocno można zirytować cierpliwego starca w kilka sekund.
- Otóż uznałem – Szarpejek uwielbiał zaczynać zdanie od słowa „otóż” – iż bezpieczniej będzie dla mnie, dla waszej kibici i dla królohrabstwa, kiedy wszystko zostanie prawnie przypisane waszemu majestatowi. Zostaniesz obciążony moralnie, kiedy przez ten pobór datków poddani zbiednieją, ale niczym się nie martw. Jako że jesteś tu, w swoim gabinecie, a oni tam, bezpieczeństwo twoje to fakt niepodważalny.
- Ale czy to na pewno..?
- Jesteś tu władcą, a poddani muszą uszanować twoją wolę! I basta! Już ja się o to postaram jako twój jedyny pełnomocnik.
- Skoro tak mówisz, to pewnie tak być musi, Obszczy.
- Nigdy do nich nie schodziłeś i nawet nie widzieli twojej twarzy ani czcigodnej postury, jakże więc będą wiedzieć do kogo mają swoje pretensje rościć?
Na ten argument Lord Kibić do reszty spokorniał. Uspokoił się. U podnóży krzesła walały się rulony pieniędzy, całe sterty. I jakby kafle pokryła nagle naturalna zieleń, tak się wszystko zmieniło. Obu dżentelmenom rozjaśniały twarze. Patrząc lekko pod kątem, przez niewielkie okienko w jednej ze ścian (a były takowe dwa) dostrzec można było jak słudzy pierwszego sługi, ładniejsi lecz mniej eleganccy, wnosili w koszulach zawartość konwojowanej skrytki. Pod naporem tymczasowego bagażu nie stąpali ciężko. Uwijali się szybko, zapewne pod straszliwymi wytycznymi Obszczego, który sam posłużył jako przykład. Teraz też musiał wrócić po resztę pieniędzy, ale zamierzał umieścić ją w innym miejscu - nie wiadomo nawet, czy sam Lord Kibić będzie miał dostęp do nowych środków płatniczych. Szarpejek starannie sobie wszystko zaplanował: obarczyć odpowiedzialnością szefa i protektora, samemu chodzić po świecie rzeczywistym i zbierać te wątpliwe podatki. Tak narodził się spryt.

Niczym półwyspy wysuwały się królohrabstwa, każde w swoją stronę. Wszystkie razem ułożone były na planie krzyża lub też kwiatu czterolistnego. Kibić posiadał północ, południe miał Lord Kapermistrz, wschód Lord Koperfejs, a zachodnią częścią władał Lord Kłykieć. Środkowa część została zagospodarowana na korzyść najwyższej władzy. Cztery lordowskie zamki graniczyły ze sobą i każdy z władców miał za ścianą innego.
Królohrabstwo Lorda Kibicia składało się z dwunastu gmin, a na gminę przypadało około siedmiu wsi. Na czele każdej wsi stawał wódz o wdzięcznej nazwie: Wiosek. Z pokolenia na pokolenie tradycja nakazywała obierać najsilniejszego spośród chamów i nadawać mu tę zaszczytną funkcję; a spośród Wiosków także obierano najsilniejszego. Tak więc na czele gminy stał Popłać. Dwunastu Popłaciów miało pod sobą osiemdziesięciu czterech Wiosków. Byli oni sądem i sejmem w jednym, radą najsilniejszych. Najmocniejsza dwunastka ludzi stanowiła także armię, na wypadek wojny z odrębnym królohrabstwem innego Lorda. Popłacie zajmowali się, gdy trzeba było, dyplomacją, a także kontaktami z władzą najwyższą, czyli Lordem. Tego jednak nigdy nie widzieli, znali go tylko powierzchownie. Tak naprawdę władzę dzierżył Obszczy, główny minister w zamku najwyższego Lorda. I to on powoli doprowadzał gminy do wielkiej potęgi gospodarczej. Militaria, choć z początku ograniczone, też miał w planach zasilić. Gminy innych Lordów nigdy nie mogły się poszczycić tak roztropnym opiekunem. Co więcej, gdyby wehikułem czasu przejechać z jednego końca tysiąclecia na drugie, podróżnik nie zorientowałby się, który jest rok. Wszystko bowiem stało w miejscu. Letarg, zastój, cisza, spokój. Obszczy Szarpejek natomiast pragnął rozwoju. Lord Kibić, choć nie przepadał za tym straszydłem, musiał go tolerować. Po pierwsze, przynosił mu niepomierne zyski, a po drugie – najważniejsze – czynił to nie dla siebie, ale w imię swojego pana. Kiedy już rozwinął to, co obmyślił, zgodnie z protokołem politycznym zaczął bogacić dwór i zebrał wszystkie gminne pieniądze, biorąc tyle, ile zmieści do ręki z kieszeni ludzi, schowków i banków. Po skończonej pracy przybył na dwór.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierre de Ronsard dnia Pią 21:50, 04 Wrz 2009, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Bajkopisarz
Gęsie Pióro


Dołączył: 19 Kwi 2009
Posty: 144
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:22, 23 Sie 2009    Temat postu:

Początek naprawdę dobrego i pełnego humoru opowiadania. Ukazanie losów mocarstwa przeżywającego nieszczęście rozbicia dzielnicowego. Niezwykłym plusem jest nawiązywanie do autentycznej historii powszechnej - królhrabstwa przypominają przecież do złudzenia margrabstwa... Zresztą nawiązań jest znacznie więcej... Dodatkowo atrakcyjne jest skonstruowanie całej doktryny polityczno-prawnej, na której opiera się życie podzielonego imperium. Czekam tylko na początek licznych intryg pałacowych, które nierozerwalnie towarzyszą okresowi rozbicia dzielnicowego.

Styl jest całkiem poprawny, ale nie pozbawiony błędów. Obecne są powtórzenia, a użyte wyrazy nie zawsze pasują do kontekstu. Po przeczytaniu tekstu odniosłem wrażenie, że rozwój społeczno-ekonomiczny zatrzymał się w państwie na etapie średniowiecza (w końcu to pod koniec tej epoki zaczęły się tworzyć banki) lub nieco później. Z tego powodu niektóre porównania np. do papieru toaletowego, czy lokomotywy, choć zabawne, to jednak mogły razić, gdyż nie znano jeszcze takich udogodnień.

W niedługim czasie postaram się szczegółowo przytoczyć wyrażenia, co do których tyczyły się powyższe stwierdzenia. Mimo wszystko chciałbym podkreślić, że potknięcia nie są na tyle poważne, aby zachwiać bardzo dobre ogólne wrażenie... Very Happy

Edycja 1:

"U podnóży krzesła walały się rulony pieniędzy, całe sterty." - chyba powinno być - u nóg krzesła; "u podnóży" jakoś nierozerwaklnie kojarzy się z górą.

"Pod naporem tymczasowego bagażu nie stąpali ciężko." - bez "tymczasowego".

"Na ten argument Lord Kibić do reszty spokorniał. Uspokoił się." - W tym zestawieniu "uspokoił się" nie może tworzyć odrębnego zdania, gdyż jest logicznie powiązaną częścią zdania poprzedniego, która powinna być oddzielona przecinkiem.

Edycja 2:

I jeszcze coś, czego wcześniej nie dostrzegłem. Cytat włoskiego filozofa i przedstawiciela relatywizmu politycznego, tytuł - "Władca" zupełnie jak Il Principi nuovo - nowy książę, który w dziele Machiavellego intrygami i podstępem miał umacniać swoje wpływy i państwo. To wszystko nie może być przypadkiem...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bajkopisarz dnia Nie 23:10, 23 Sie 2009, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Pierre de Ronsard
Moderator z ludzką twarzą


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 752
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skarbonka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:19, 25 Sie 2009    Temat postu:

Rozdział drugi

Dawali wszyscy pieniądze Wioskom, a ci pakowali je na wozy. Brano także weksle, całe ciężkie sejfy, czyszczono rozległą gminę ze wszystkich oszczędności. „W imię Lorda Kibicia – rozkazuję wam oddać to, co uzyskaliście w królohrabstwie”, rozbrzmiewały w ten sposób wielkie hasła i rozporządzenia. Po kilku godzinach spędzonych wśród ludzi, Szarpejek miał już pełną skrytkę pieniędzy. Skrytkę, która przewyższała chamskie wozy o kilka długości i objętości. Dzieci rysowały pieniądze i także dawały, czy to Popłaciom, czy Wioskom, czy w ostateczności Obszczemu i jego pomocnikom. Któryś z wieśniaków włożył nawet co większe liście do skrytki, a wszyscy nabrali się na jego figiel. Wszystko szło gładko i szybko. Wydawać by się mogło, iż ludziom spodobał się ten pomysł z opodatkowaniem. Sami łożyli, albo odejmowano im siłą w sporadycznych przypadkach. Cóż bowiem znaczą nieliczne i doprawdy niewielkie bóliki, krzywdki i krzywdeczki, kiedy chodziło o cel nadrzędny i nieomal duchowy?
Tak właśnie pomyślała pewna wieśniaczka imieniem Krzepa, gdy przydarzyło jej się nie mieć czym zapłacić Szarpejkowi. To był bodaj jedyny incydent, do jakiego doszło w czasie poboru. Słudzy jednakowoż orzekli, że był on niegroźny i bez znaczenia w obliczu wielkiego festynu, jakim niewątpliwie było przyjście Obszczego z misją od Lorda. Krzepa miała jedną córkę, Bernadetę. O niej można było powiedzieć, że jest ładna – jak na wiejską dziewczynę przystało. O matce nie można było rzec nic, oprócz tego, że była stara, brzydka, pomarszczona i odór, jaki od niej bił, był z pewnością co najmniej niesmaczny. Mimo to pozostała ukochana przez swoją córkę, bezwarunkowo. Wieś także starała się nią nie gardzić, bo choć uboga i nieurodziwa, miała córkę, która wiele dobrego mogłaby przynieść każdemu mężczyźnie i domostwu.
Kiedy niebo przybrało kolor najjaśniejszego i najjaskrawszego błękitu, tak jasnego, że nawet słońca wypatrywać było wielką sztuką, do drzwi kamiennej chaty zapukało kilka kościstych par pięści zarazem.
- Krzepa, kocia mordo, otwieraj, bo psy spuszczę! W imieniu Lorda Kibicia! No, już! – słowa dobijających się mężczyzn to było coś na kształt rozkazu. Jeden głos, tłumiony gardłowo i zachrypnięty, wyodrębnił się:
- Złóż banknoty pod oknem, jeśli chcesz zaoszczędzić nam smrodu i fatygi!
Kolejny głos był już nieprzyjemny, denerwujący ucho i rozum od pierwszej wypowiedzianej sylaby, skrzeczący:
- Albo niech twa córa przyniesie! Hej, Wioskowie i Popłacie! Zabawimy my się… otwieraj drzwi!
Drzwi otworzyła seniorka i bardzo się dziwiła tęgim wyrostkom. Nikt chyba się nie domyślił, że z jej słuchem także nie było najlepiej. Świadczyć mógł o tym na przykład pewien ropień w głębszej małżowinie ucha starowinki.
- Przyszliśta po pieniądze z łaski czcigodnego Lorda Kibicia, prawda? Ach, jakże szczęśliwy dla mnie dzień nastał, tak długo na niego oczekiwała. Wybaczcie panowie majeści, ale nie posiadam niestety żadnej sumy, którą mogę wam ofiarować. Jedynym moim majątkiem jest ten oto domek i to maleńkie pole dookoła. Niech to weźmie Lord. Kibić poczciwy i dobroduszny, zrozumie…
- Córę dawaj, babo! Albo zabijem! – skrzekopisk znowu przebijał duszne powietrze dzienne. Mężczyzna o imieniu Jarząb złapał Krzepę za szyję i jął trząść niewinną kobietą. Głowa jej biła to w plecy, to w klatkę piersiową swym wydłużonym podbródkiem. Z dalszej odległości wyglądało to niczym złość małego dziecka wyżywającego się z racji popsutej lalki. To jednak nie była żadna kukła, tylko człowiek. Dwie ręce blokowały krew w żyłach i tętnicach, więc twarz ofiary poczerwienieć nie mogła ze zmęczenia, taki uścisk był silny. Bladolicej głowa bodajby odpadła w którymś momencie, jako szmacianej lalce z nadwyrężoną szyją. Ale to przecież nie była lalka! Jak oszalałe wahadełko, tak i głowa nie mogła znaleźć swojego należytego miejsca. I tak w kółko, bez przerwy, kilka wlekących się minut.
Jak się potem okazało, temu wszystkiemu przyglądał się Obszczy. Kiedy Jarząbowi brakło już sił do podduszania i wytrząsania duszy z kobiety, zareagował (wedle swego mniemania) należycie.
- Dobra, chamie, wystarczy już. W ten sposób pieniędzy nie uzyskasz.
- Co? – zdziwienie tępego szubrawca nie miało granic. Wątpliwym było, czy kiedykolwiek coś w życiu zrozumiał należycie. Wypuścił Krzepę.
Obszczy zaś zwrócił się w stronę ledwo odratowanej szpetoty i zadał pytanie:
- Więc powiadasz, że nie masz czym zapłacić?
- Nie, nie mam – odpowiedziała samotna matka.
- A czy twoja córka ma?
- Mieszkamy razem i wszystko dzielimy, tak wspólnie żyjem od początku. Ona biedna i ja biedna. Ojca też nigdy nie miała, a pieniędzy na oczy…
- Jak to? Ona nie ma ojca? Jak to nie widziała pieniędzy?! – zdenerwował się Szarpejek. Wydawało mu się, że jest okłamywany – jak więc udało się wam przeżyć tyle lat, co?
- Z datków egzystujemy. Tak jak i ty, i twój Lord Kibić.
Nie, to nie był głos spróchniałej i pomarszczonej na wzór Obszczego Krzepy. Dziewczyna o krągłej buzi, wesołej i lekko spuchniętej odsunęła matkę i stanęła w progu chaty. Chretien de Troyes napisał kiedyś: „Jeżeli kiedykolwiek opisałem piękno, jakie Bóg tylko mógł włożyć w ciało kobiety lub w jej twarz, oto dogodna okazja do zrobienia tego raz jeszcze, i nie będzie w tym żadnej przesady”. Ogół, ale jak szczególny. Bez szczegółów w ogóle, ale jakże dużo podający. Dodać można, że włosy miała czarne, lekko falujące przy obojczykach. Oczy ciekawe świata, a nosek dziecięcy sprawiały, że oglądało się osobę wiecznie młodą, wiecznie wesołą i do czasu piękną. Istniało ryzyko, że córka podzieli kiedyś los matki, zbrzydnie i cały ten blask oraz zjawiskowość ulegną zaćmieniu albo zginą bezpowrotnie. Czar przestanie działać, a zastąpi go smutna rzeczywistość. Problem jedynie w tym, że Bernadeta była w rzeczywistości piękna, nie we śnie marzących o niej. Nawet pewnie sny nie mogły się równać ideałowi, bo każdy z nich zawierał coś osobistego, dodanego przez mężczyzn. Kto nie zapamiętał jakiegoś szczegółu z jej powierzchowności, zapełniał lukę wyobrażeniami. Świat jest jednak sumą oddzielnych punktów widzenia, kierowanych przez ten jeden obiektywny. Tym bezstronnym „głosem przewodnim” była właśnie Bernadeta.
- Chodź tu, młoda panno – nakazał spokojnym głosem sługa Lorda Kibicia.
Dziewczę zrozumiało, podeszło bez obaw i uprzedzeń. Wiedziało, że to tylko głupi wioskowie i chłopy okoliczne tak potraktowały matkę. Obszczy musiał być inny, nie bez powodu wszyscy tak radośnie mu odstępowali środki płatnicze. Nie postąpił jak Jarząb poprzednio, zdobył się na lekki uśmiech spod pomarszczonej twarzy i rzekł:
- Zgodnie z zarządzeniem jego lordowskiej mości musimy pobrać opłatę, i to wielką. Nie sprecyzuję ci, o jaką kwotę chodzi. Najlepiej jak największą. Sądząc jednak po tym, co tu zobaczyłem i usłyszałem widzę, że nie mam czego szukać.
- Zaiste, nie masz, mości panie. Wiedz, że chciałabym postąpić tak jak wszyscy mieszkańcy, ale nie mam takiej możliwości. Życie moje składa się z dni, w których to dobrzy ludzie dbają o mnie i o matkę, zostawiając resztki swych posiłków kilka metrów od naszego domu. Potem muszę umyć talerze, a jest ich wiele, i zanieść z powrotem do nich. Wszyscy pewnie myślą, że robi to matka, a ja tylko zanoszę. Wiem, jak nas… jak mnie traktują.
I tak, jak Obszczy był pragmatyczny i zwięzły, tak nie zniósł wywodu młodzianki o jej nędznym życiu.
- Zobaczymy, jak cię potraktuje Lord Kibić! Brać ją, panowie!
Grupa czterech nowych ludzi weszła do chaty i wyniosła Bernadetę. Każdy z nich trzymał ją za jedną kończynę. Dalekowzroczność i przewidywalność Szarpejka, nie pozwalając zatrudnić do tego zadania chamów, pozwoliła uniknąć rzeczy strasznej. Dla nich także miał słowo:
- A wy, chłopy, przeszukać dom. Baba nie będzie już młodej potrzebna. Jarząb, kończ dzieło, nie zapomnijcie jej ukarać za przewinienie, jakiego wobec nas wszystkich się dopuściła.

Straże, brać ich!
O, nie! Nigdy!
Brać ich i nie zapomnieć wyrządzić im krzywdy


Bernadeta została porwana, wzięta niczym worek za końcówki i wrzucona na wóz między pieniądze. Obszczy nie miał innej możliwości, bo nawet spieniężyć nie umieliby ich marnego dobytku. Nie był wart nic. Dlatego też, nie znalazłszy pieniędzy, spalili go chłopi, a matka ujrzała córkę po raz ostatni w momencie swojej śmierci. Z głową odchyloną nieproporcjonalnie i okrutnie do tyłu, przez ramię Jarzębia w kłębach dymu. Ziemia będzie odtąd służyć dla Lorda Kibicia, pomyślał jego bezwiedny służalec.
W kilka godzin później, po zakończonej pracy w królohrabstwie, najbliżsi poddani powrócili na dwór, i do zamku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierre de Ronsard dnia Śro 20:48, 26 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Pierre de Ronsard
Moderator z ludzką twarzą


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 752
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skarbonka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:45, 31 Sie 2009    Temat postu:

Rozdział trzeci

- Więc, o ile dobrze zrozumiałem, te wpływy z posiadłości i ziem biedaków to tylko włości Krzepy? Zdobyłeś coś jeszcze Obszczy? No, mów! – Lord Kibić aż palił się, aby wyciągnąć jak najwięcej informacji od samozwańczego majordoma.
- Znalazł się jeszcze jakiś stary zakład rzemieślniczy, którego właściciele ostatnimi monety właśnie zakupili wrzeciona i zabierali się do pracy. Traf chciał, że akurat dziś…
- Ich też zabiłeś, a dziewki porwałeś?! – gniew władcy osiągnął w tej chwili najwyższy stan i Szarpejek zachwiał się w swojej pewności siebie.
- Nikogo nie zabiłem! To Jarząb z kompanami, mówiłem ci. Te chamy są ucieleśnieniem durnoty i infancji!
Dziwna była natura zarządzającego królohrabstwem północy. Raz aż kipiał ze złości, a zaraz potem mógł z tępym spojrzeniem i wesołym uśmieszkiem człowieka niepoczytalnego ostygnąć i zapomnieć, na co przed chwilą złorzeczył. Tak też się stało, kiedy usłyszał z tych czarnych ust zrzucenie winy na wieśniaków. Jego nastrój był tak nieprzewidywalny, że niegdyś stała się owa nieobliczalność regułą. Obszczy, czy na to wpadł, czy nie, bezwiednie mógł przyczyniać się do takiego obrotu spraw. Zawsze bowiem to w jego obecności Lord rysował sobie na twarzy głupawo rozstawione patrzałki i delfini układ ust.
- To z tobą się rozprawią, nie ze mną. Gdzie dziewczyna? – spytał. - Pokaż mi ją, chcę zobaczyć, czy jest podobna do matki.
- A czy matkę kiedykolwiek widziałeś, Lordzie, aby zatracać się w koligacjach i podobieństwie?
- To nie twoja sprawa, Szarpejek! Możesz odejść.
Tak też się stało. W pustym gabinecie, nowo przyozdobionym zielenią pieniędzy, Lord Kibić został sam i czekał na Bernadetę. Któż wie, co gotowało się w jego głowie, kiedy słuchał jak ją potraktowano? To przecież władca, ale i człowiek. Może częsta zmiana mimiki to tylko udział nerwów lub sprytne zamaskowanie przywódczych zdolności i tego władczego umysłu, którego przytomność prawdopodobnie zostanie wystawiona na próbę z chwilą rozpoczęcia rozmowy z młodą dziewczyną? Siedział cały czas, ani na chwilę nie zmienił dziś pozycji. Odczuwał niewygodę, to fakt, ale odczuwał też lęk z jakiegoś tajemniczego powodu. Nie był szerzej znany w królohrabstwie, dlatego wrogów mieć nie powinien. Nikt go nie znał, nikt nie był naocznym świadkiem jakichkolwiek jego poczynań, dodatkowo odbierał boską cześć i nie uczynił krzywdy żadnemu człowiekowi. Któżby mógł mieć do niego dostęp? A gdyby się okazało, że lordowie z obcych królohrabstw planują jakąś wojnę lub zamach? To niemożliwe, zważywszy na to, że Obszczy już dawno wywyższył północ ponad resztę i sprawił, że była bezkonkurencyjna. Wszystko to były jego namysły, podczas których zupełnie zapomniał o swoich skrzyżowanych jak do modlitwy odrętwiałych palcach.
Nagle jedna rzecz go zafrapowała, zaintrygowała, zdziwiła, uderzyła, wbiła głęboko w krzesło, przestraszyła, zmroziła lordowską krew w żyłach, a na samym końcu wprawiła w ogromne przerażenie i rozpaczliwy dziecięcy płacz, nie do stłumienia przez siły ludzkie. Trwało to moment, gdyż chwilę potem do gabinetu weszła Bernadeta i niechcący zauważył ją swymi wilgotnymi i przekrwionymi oczyma. Ucichł. Jej sylwetka, nawet rozmazana, jawiła się niesłychanie kształtna i w pełnej krasie. Biała i w blasku, z odsłoniętymi ramionami i kolanami, z potarganymi włosami, jakby przed kilkoma minutami wyrwana z ciężkiego snu. Immakulowana, to znaczy bez skazy, choć osierocona do reszty od rana. Lekko przygarbiona, próbująca utrzymać prosto resztkę godności, jaka jej pozostała. I coś dziwnego zaszło, kiedy ich spojrzenia zetknęły się ze sobą. W chwili niewątpliwego lęku, jaka teraz dla obojga nastała, mogli wypatrywać w sobie wsparcia. Narodziła się dziwna więź przestrzenna między najwyższym, a najniższą. Oboje mogli sobie pomóc, ale czy będą mieć na tyle rozsądku i odwagi, ażeby skorzystać z tej ostatniej szansy?
- Czy to prawda, co powiedział mi mój uniżony o tobie i matce? – zapytał Kibić prawie zdruzgotany. Żadna myśl nie dawała mu spokoju, każda go dręczyła, o czymkolwiek by nie pomyślał. Przez tyle wieków doprowadzał ten świat do właściwego porządku, wykorzystując do tego celu podległe mu siły. Te nieraz wymykały się spod kontroli, ale Lord pozostał Lordem na zawsze. Zaniedbał pozostałe królohrabstwa i oddał je w czyjeś władanie, ale przecież nie cierpiał z tego konkretnego powodu. Północ osiągnęła wszelkie szczyty, jakie tylko były do zdobycia. On sam miał najśliczniejszy zamek i boską cześć. Nie to go martwiło.
- Tak, twoja brutalność, Lordzie, nie zna umiaru – brzmiała natychmiastowa mechaniczna odpowiedź.
Czy tak właśnie widziano jego odpowiedzialność za przeprowadzony pobór pieniędzy? A może to biedne dziecko chciało schlebić najpotężniejszemu w taki, a nie inny sposób? Możliwe, że to Obszczy mścił się za ten gniew, każąc jeńczyni kłaść nacisk na moralność i winę. Wszystko działo się w imię tego, który rozmawiał po raz pierwszy w życiu z kimś, kto nie dorastał do pięt nawet Popłaciom. Co gorsza, nie wiedział, jak tę rozmowę prowadzić.
Łatwo być przekonanym o swoim autorytecie mając w gronie doradców i sług samych pochlebców, łatwo też jest ugruntować własną pozycję przed sobą samym, siedząc w pustym pomieszczeniu całe życie. Wszystko to zdatne jest się zburzyć, kiedy dochodzi do konfrontacji. Są zwolennicy takich pojedynków, którzy pragną udowadniać wszystko innym, są ambitni i potrzebują nie tyle pochlebstw, co logicznych potwierdzeń swej wielkości. Istnieje również druga grupa, która z sobie tylko wiadomych przyczyn nie godzi się na ocenę i chowa się we własnym świecie, gdzie „ja” ma najwyższą wartość, gdzie panuje dogmat i nieomylność, gdzie wreszcie nikt nie będzie w stanie niczego zweryfikować.
Lord chciał coś powiedzieć, ale najczęściej jego wypowiedzi kończyły się na pierwszej artykułowanej sylabie. Był bezsilny, malał z każdą sekundą w obliczu sytuacji, w jakiej się teraz znajdował. Z ust wypluwał maleńkie odrobinki śliny, ale jej zapas się uzupełniał słonym potem spływającym do warg. Wewnętrzna panika, jaka wywołała się u introwertyka, przechodziła to w zdenerwowanie, to w drgawki. Broda i brwi falowały mu w ich rytmie. Zaczął się kurczyć, obracać wokół własnej osi, a na samym końcu podskakiwać. Trwało to około dwóch godzin. A co wtedy działo się z Bernadetą? Nic. Zamarła w ciepłej hibernacji, ślepo spoglądając na obraz, który ktoś lub coś namalowało przed nią, chaotyczny i straszny. Takie dzieła ludzie zazwyczaj obserwują z zapartym tchem, ale mają wypisane na twarzy ogromne emocje. Dziewczyna tymczasem wewnętrznie mogła być rozbita, ale na jej kamiennym obliczu nie było nic widać. Żadnej oznaki słabości czy zdruzgotania, nic. Ona rosła, a tymczasem malał Lord Kibić, definitywnie nie istniał już dla niego żaden ratunek. Wiedział, że to już koniec. Koniec pewnej ery, błogości i beztroski, gabinetu i anonimowości, niepoznaki i ślepca. Wszystko odchodziło w tak brzydki sposób w tej niechlujnej chwili. Niedługo nie zostanie nic po wielkim władcy, który nawet nie ma imienia. Ma tytuł, który służy mu za imię. Miał autorytet i cześć, lecz tylko wobec siebie i dworu. Nie wytrzymał tego momentu.
Warto jednak zastanowić się, czy jego załamanie naprawdę miało związek z poddaną, czy z czymś innym. Trwożył się przed poznaniem dziewczyny, nawet wtedy ryczał, podlewając łzami zieleń na kaflach i krzykiem rekompensując wszystkie lata ciszy w tej samotni. Bo w momencie, gdy do gabinetu wszedł Szarpejek, jego pan znieruchomiał. Zatrzymał się cały proces malenia, przestało drżeć bujne owłosienie na podbródku, cofnęły się kropelki śliny, wyschnął pot, logicznie minęły drgawki i podskoki. Niedługo potem kolana ugięły się pod ofiarą i ta padła z impetem na ziemię. Gdy podniosła głowę, a była zbyt zaaferowana, by słuchać, odbierała sądne zbrodnicze wyrazy jako widzialne dźwięki i oczy posłużyły jej za receptor. Ruch warg dokładnie zarysowywał kontury liter, słów, syntagm i zdań. Spodziewany, ale niechciany obrót spraw stał się faktem. W dziesięciobocznym gabinecie doszło do zabójstwa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierre de Ronsard dnia Wto 0:04, 01 Wrz 2009, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Pierre de Ronsard
Moderator z ludzką twarzą


Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 752
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skarbonka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:50, 04 Wrz 2009    Temat postu:

Rozdział czwarty

Kiedy jeden świat się kończy, nie pozostawia żadnych po sobie śladów. Przestają istnieć wszelkie wartości, budowle i postanowienia, i nawet pustki ciężko się doszukiwać, bo pustka ma to do siebie, że odczuwa się ją w przepełnieniu. Tu nią być przestaje. Bogowie umierają naturalnie wraz z tym, co stworzyli. Kolejny świat bardzo długo czeka na powstanie i wprowadzenie własnego porządku. Prawda obiektywna była, jest i będzie: w postaci faktu, niezależnego i niepodważalnego, którego nikt nie będzie mógł przywołać czy udowodnić. Istnienia następne mogą się jedynie domyślać tego, co było.
Dawno temu pewien świat zdołał się całkowicie zestarzeć i pomału chylił się ku samozagładzie. Nawet nie spostrzegł, kiedy ktoś kurczowo trzymał się drzew, potem rowów i skał, ziem i samego siebie, unikając losu wszystkiego dookoła. Przeżył, i tak narodził się precedens. Uratowawszy się, zabił sędziwego boga, bo ten mógłby cofnąć na chwilę swoją decyzję i nie spocząć na wieczności w nieodgadnionej prawdzie, gdyby tylko ujrzał, że nie wszystko odchodzi razem z nim. Gdyby tylko spostrzegł, że zachwiano dotychczasowością i jej zasadami, że nic nie ma prawa dziać się tak, jak przedtem.
W przyszłości złoczyńca ten bardzo długo szukał czegokolwiek, co ocalało oprócz niego. A przed tym, co odnalazł, ukrywał prawdę o poprzednim ładzie. Stworzył świat na nowo, nadając mu własny sens i dzieląc go według własnego upodobania, przybierając różnorodne tytuły o niewidzialnym morfemie: Princeps. Nikt nie wiedział, że to tak naprawdę niedobitek i samozwaniec, nic nieznaczący tam, skąd przyszedł, a najważniejszy tu, w rzeczywistości, która wyszła spod jego ręki. Spod ręki stwórcy, na którym ciążą poważne zarzuty, o których wie tylko on sam. Nie wierzył w sumienie, a jedynie w świadomość dokarmianą ciasnymi normami. Teraz nikt nie zaszczepiał w nim niczego przeciwko jego upodobaniom. Zrelatywizował moralność, a potem całkowicie ją odrzucił. Nie szanował reliktów z przeszłości. Żył on do momentu, w którym spotkał go straszliwy los poprzednika. Ubity niczym denerwujący oczy owad i zapomniany. Tak odtąd bowiem kończyli wszyscy przywłaszczyciele, począwszy od Princepsa właśnie, z biegiem wiecznych lat coraz bardziej zakłamujący fakt, który nieosiągalny dla nikogo, jakby postanowił się, o zgrozo, zemścić zsyłając klątwę. Na tym wypada zakończyć tę niechlubną hagiografię.
Wiedz, moje dziecko, że każdy Bóg jest uzurpatorem poprzedniego. A ostatnim uzurpatorem jest Lord Kibić.

Bernadeta szła teraz do nieprawego władcy prowadzona za rękę przez Obszczego Szarpejka, w milczeniu słuchając jego słów.

W dwie godziny później para stała już nad umierającym z lęku Lordem, klęczącym żałośnie we własnym domu. Obarczył kolana ciężarem ciała, a duszę wstydem, chociaż nie musiał – zarówno dziewczyna, jak i jej porywacz nie mogli znaczyć nic dla najwyższego i najpierwszego wśród doskonałych. Jedno jego skinienie lub grymas mógłby ich wyprosić lub wysłać w niebyt, w zależności od aktualnego temperamentu i stanu ducha. Tak się jednak nie stało. Zniknął w oczach Lorda humor, wszelki nastrój, poczynając od jednej skrajności, a na drugiej kończąc, uleciało człowieczeństwo, a potem boskość, gdzieś zapodział się lęk, a po nim świadomość. Oczy ogarnęła pustka, dotkliwie je mutując. Do tych upokorzonych białek i oszpeconej psychiki Obszczy przemówił:
- Pozwól, że to zakończę. Ty nigdy nie ukazałeś się tłumom i nikt nie poznał twojego wyglądu. A cóż to za władca, o którym słyszy się bez przerwy, a nie można doświadczeń oczu i uszu porównać? Zabiję cię, a ty to zobaczysz i będziesz miał tylko jedną chwilę, żeby spojrzeć na swoje panowanie wstecz i rozliczyć się przed samym sobą. Znam tradycję i prawdę, poznałem fakt i niezależną historię światów. Ty jesteś wrogiem i uzurpatorem. Ale Lord Kibić nie przestanie żyć w naszych sercach. Tytuł twój pozostanie niezmieniony po wsze czasy. Będzie panował nowy Lord Kibić, nieznany tłumom, tylko kapłanom takim jak ja, którzy staną na straży prawowitości, praw i reguł, które ustanowiłeś. Tłum będzie nadal słyszał, ale nigdy już nie zobaczy prawdziwego boskiego oblicza. Bo dopóki ludność nie wie, kto nią rządzi, dopóty będzie niewrażliwa na jego życie i ból. Liczy się tylko Lord. Niech żyje Lord Kibić!
Wówczas grad ciosów dosięgnął twarzy nie w pełni świadomego i słabego starca. Nie wiadomo, czy cokolwiek czuł. Z sekundy na sekundę stawał się to szary, to czerwony, to fioletowy. Jego usta niczym nie różniły się w pewnym momencie kolorem od ust oprawcy. Bryzgał gęstą krwią. Nikt nigdy nie był tak bardzo ludzki. Uczłowieczony. Czy rozliczył się przed samym sobą, jak mu kazano? Tego już nikt nie będzie w stanie dociec. Jedynie prawda ta przeistoczyła się w fakt, ale tego też nikt nie odgadnie. Pozostaną domysły, a sam fakt upatrzy sobie wśród jednego z nich miejsce i w tajemnicy się tam osiedli.
Gdy pięści Szarpejka dokonały zbrodni, świeżo upieczony morderca posłał po sługów i ci wynieśli ciało Lorda z gabinetu i ukryli w nieznanym miejscu. Inni słudzy przebrali Bernadetę w lordowskie szaty i posadzili na tronie w dziesięciościennym gabinecie. Bardzo szybki i dziwaczny przebieg miała ta znacząca ceremonia. Rozpoczęły się nowe rządy, a kilka dni później Obszczy złożył dymisję i odszedł. Nie mówił, gdzie się udaje, i na jak długo. Był smutny.
Nikt nie wie, ilu jeszcze bezprawnych władców będziemy świadkami.

Koniec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Bajkopisarz
Gęsie Pióro


Dołączył: 19 Kwi 2009
Posty: 144
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 1:33, 06 Wrz 2009    Temat postu:

W końcu przeczytałem. Gratuluje dokończenia dzieła, to dobre opowiadanie. Miejscami jest zabawne, gdzie indziej moralizatorskie. Zakończenie natomiast zaskakuje.

Podobał mi się kontrast między Bernadetą, a Lordem podczas ich spotkania. Sądzę jednocześnie, że rozdział czwarty za bardzo był moralizatorski.

Ogólne wrażenie bardzo dobre.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bajkopisarz dnia Nie 1:34, 06 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin