Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Runy [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Erav
Ołówek


Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:59, 01 Kwi 2009    Temat postu: Runy [NZ]

Prolog został specjalnie jakgdyby wyrwany z kontekstu lub ze srodka akcji. W kolejnych rozdzialach beda opisywane postacie ktore zostaly wspomniane we wstepie. Prosze o wytyczenie bledow, a ja jak najszybciej postaram sie je naprawic.



Prolog

- W czymś panu pomóc? – zapytał bibliotekarz szpakowatego człowieka wyglądającego na szlachcica, który krążył między równo ustawionymi regałami od blisko godziny.
Przysadzisty, siwy mężczyzna odziany w karminowo-białą szatę zmierzył go wzrokiem, a następnie podszedł nerwowym krokiem do jednej z najbliższych gablot i począł wodzić palcami po tytułach ksiąg. Po krótkiej chwili chwycił łapczywie jeden z tomików i schował do wnętrza szaty, po czym udał się w stronę czytelni. Rozejrzał się za wolnym stołem i ruszył ku najbardziej oddalonemu od żywych istot. Minął parę spacerujących elfów i usiadł w kącie, przy blacie, na którym było mnóstwo plam po atramencie oraz kilka ugniecionych w kulki zwoi. Wyjął powoli księgę, czysty zwój i pióro. Zapalił świecę, po czym zagłębił się w lekturze. Gdy przeczytał interesujące go rozdziały, rozglądnął się po sali i zaczął energicznie pisać.
- Ta notatka jak i jej przyszły adresat już ci nie pomogą sługo Zigera – zagadnęła zakapturzona postać wyłaniająca się z cienia, trzymająca w dłoniach pudło, z którego równo kapała czerwona ciecz.
- To... To ty? – wyjąkał starzec, a jego oczy rozwarły się szeroko.
- Tak... Pan i władca niegdyś zjednoczonych krain Alderanu. Powód przyszłej apokalipsy we własnej osobie. Chyba nie myślałeś, że będę leżał nogami do góry w pałacowej komnacie, gdy za moimi plecami szykuje się spisek mający na celu obalenie mych rządów? – zrzucił wszystkie przedmioty ze stołu i położył nań pudło – ależ to ciężkie. Zaglądnij, to może na przyszłość odechce ci się marnować mój cenny czas podobnymi sprawami.
Adrik ostrożnie odchylił wieko pudła i ku jego oczom ukazał się odrażający widok. W środku leżał odcięty łeb z wypaloną dziurą w czole, ociekający świeżą krwią. Głowa należała do jego przyjaciela Darreta.
- Łajdak! – wykrzyczał przez zaciśnięte zęby.
- Nie łajdak, tylko przestroga – zakpił władca – pamiętaj, że prawo do posiadania naszych skarbów mam tylko ja. Dzięki twemu przyjacielowi mam już jedną pełną grupę. Pokazać ci jak to działa?
- Nie wierzę, że aż tak ci odbiło Tarmeonie! Przypomnij sobie, kto uratował cię przed Runorushem i pomógł dokończyć misję powierzoną przez Yrwana!
- I właśnie dlatego jeszcze żyjesz – odpowiedział zakapturzony, śmiejąc się ironicznie - a teraz wyjdźmy na wieżę biblioteki jak gdyby nigdy nic. Szykuje się widowisko dla kmieci.
Starzec ostatni raz spojrzał na głowę w pudle i wyszeptał słowa pożegnania. Tarmeon chwycił go mocno pod rękę i poprowadził w stronę zamkniętych drzwi. Jednym machnięciem ręki w powietrzu spowodował, że kłódka cicho trzasnęła i wejście stanęło otworem.
Po męczącej drodze krętymi schodami ku górze, stanęli na najwyższym punkcie widokowym miasta. Niebo było bezchmurne, a słońce zbliżało się powoli ku linii widnokręgu.
- Napatrz się tym widokiem. Za chwile docenisz potęgę daru Verlaona – oznajmił Tarmeon.
- Nie musisz tego robić. Powinieneś wiedzieć, że bogowie nie będą zadowoleni! Ześlą na ciebie rychłą śmierć! Jeśli teraz tego użyjesz, będziesz robił to częściej z nowymi... skarbami. Nic nowego przez to nie osiągniesz. Co da ci śmierć niewinnych ludzi?
- Satysfakcję mój drogi przyjacielu, satysfakcję. Wiele wydarzeń w moim życiu spowodowało, że przestałem liczyć na bogów i ich pomoc. Oni po prostu nie istnieją. Do tego przepowiednia o przyczynie zagłady, utwierdza mnie w fakcie, że tak musi być – pokręcił głową - To jest nieuniknione, a mała burza jeszcze nikomu nie wyrządziła krzywdy. Teraz jednak zapraszam do obejrzenia spektaklu przygotowanego przeze mnie samego o nazwie... hmm – podrapał się po głowie – Już wiem! „Mały, wielki sługa Zigera i jego ogromne oczy”!
Władca uśmiechnął się i wyciągnął z obszernej sakwy kilka niekształtnych kamieni różnego koloru, z wyrytymi magicznie dziwnymi znakami. Zacisnął je mocno w pięści i zatoczył nią w powietrzu półkole. Nagle niebo przybrało barwę ciemnego szmaragdu, a chwilę później spadły pierwsze krople rzęsistego deszczu. Niebawem w ziemię zaczęły uderzać pioruny podpalając kilka domów. Adrik patrzył w dół i obserwował jak małe ludziki biegają w popłochu usiłując odnaleźć bezpieczne schronienie.
- Przestań! – krzyknął.
Tarmeon w odpowiedzi tylko zamrugał, a kolejna błyskawica uderzyła w wieżę na której stali. Kilka sporych kamieni runęło w dół. Adrik miał już tego dosyć. Rzucił się na władcę przewracając obu na ziemię ale niemal natychmiast został odepchnięty z impetem na krawędź wieży. Wiedział, że nie przeżyje upadku z takiej wysokości. Ruszył na przeciwnika lecz kolejny kopniak w twarz pozbawił go równowagi. Jeszcze niemal przez moment widział zielony pocisk zbliżający się ku jego torsowi... Już nie myślał o bólu... Teraz opadał swobodnie w dół...



Rozdział I:
Tajemnicze ruiny

Vrin leżał wygodnie na środku polany, oparty o ulubioną skałę i głaskał delikatne futro Wazdara. Wpatrywał się w niebo, wyszukując w nim najciekawszych kształtów chmur.
Wiał lekki, chłodny wietrzyk. Słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu, zmieniając barwę na pomarańczową. Ptaki latały wesoło poćwierkując, a wiewiórki walczyły uporczywie o ostatnie żołędzie. Tu i ówdzie opadały złote i czerwone liście z drzew. Ziemia była już nimi niemal w całości pokryta. Koniec jesieni zbliżał się nieubłaganie.
Vrin miał szesnaście lat. Do osiągnięcia wieku dorosłego brakowało mu pół roku. Jego głowę pokrywały krótkie, czarne włosy, które wiecznie sterczały na wszystkie strony. Spod ciemnych brwi, na świat spoglądała para niebieskich oczu. Ubranie miał wysłużone. Przy prawej nogawce widniała skórzana pochwa, z której wystawała drewniana rękojeść noża myśliwskiego.
Często przebywał poza wioską. Kochał spokój, a w Clemey nie mógł go zaznać. Tamtejsze społeczeństwo gardziło nim, ponieważ urodził się w dniu wstąpienia Tarmeona na tron krain Alderanu. Ludzie uznali to za zły omen. W dodatku przyciągał kłopoty jak padlina sępy. Jeżeli był w wiosce, to tylko w gospodzie Malcolma, gdzie mieszkał lub w bibliotece, gdzie lubił posłuchać ciekawych opowiadań sędziwego Riwana. Najczęściej jednak można było spotkać go pod Samotną Skałą, na jego ulubionej polanie, gdzie przesiadywał całymi dniami ze swoim psem Wazdarem. Razem stanowili doskonałą drużynę.
Vrin znalazł go pół roku temu w lesie, gdy ten jeszcze był szczeniakiem. Od tamtej pory bardzo się zżyli. Jeden nie odpuszczał drugiego na krok. Można było stwierdzić, że doskonale się rozumieją. Futro Wazdara, było długie, puszyste i delikatne w dotyku. Nikt nie wiedział, dlaczego było ono koloru biało-fioletowego. W dodatku pies ciągle rósł. Teraz był nieco większy od dorosłego owczarka.
Słońce już niemal w całości skryło się wśród drzew. Dzień dobiegł końca. Vrin żuł kawałek trawy wpatrując się w psa, który skakał wysoko przeganiając stadka komarów. Dziś nie wracamy do domu – pomyślał, po czym ułożył się wygodnie w zagłębieniu skały. Była ona wystarczająco duża, aby uchronić go przed silnymi wiatrami. Jeszcze przez chwilę patrzył jak na niebie pojawiają się kolejne gwiazdy, aż w końcu zasnął. Niebawem dołączył do niego Wazdar, okrywając go własnym, ciepłym ciałem.

* * *
W środku nocy chłopaka zbudziło głośne ujadanie psa. Przetarł bez pośpiechu oczy i rozejrzał się. Było przeraźliwie zimno, a niebo przybrało zieloną barwę i raz po raz rozświetlało się, pod wpływem błysków. W oddali dały się usłyszeć grzmoty. Drzewami poruszał silny wiatr, który wzmagał się z sekundy na sekundę. Zbliżała się wielka burza.
- Co się dzieje? – zapytał Vrin, zrywając się na równe nogi.
Wazdar zaczął ciągnąć go za nogawkę. Nagle nad jego głową przeleciało ogromne drzewo, mijając ich o włos. Vrin rzucił się do ucieczki, biegnąc za psem. Przebiegł przez polanę unikając kolejnych, latających przeszkód i wskoczył w głąb lasu. Tylko rozbłyski światła pokazywały mu lśniące futro Wazdara, które dostrzegał przez na wpół zamknięte oczy. Czuł jak kolejne gałęzie rozdzierają mu ubranie i kiereszują twarz. Niebawem spadł deszcz tak silny, że utrudniał bieg. Chłopak zatrzymał się przy pierwszym lepszym drzewie, aby zaczerpnąć powietrza. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Przez szum wiatru i opadu usłyszał szczekanie psa. Odepchnął się od konaru i pobiegł w stronę dźwięku. Ku jego oczom ukazał się szeroki, wysoki krzak, na którego ominięcie nie było czasu. Zasłonił twarz ramieniem i wskoczył w jego głąb. Mimo tego, że przeskoczył przez zarośla, ku swojemu zdziwieniu czuł przez chwilę, że leci w dół, aż nagle uderzył z impetem w ziemię i zaczął turlać się w dół zbocza. Po chwili wirowanie jak i wiatr ustały. Podniósł głowę i rozejrzał się wokoło. Prócz wysokiego stoku, z którego przed chwilą spadł, dostrzegł zniszczone kolumny masywnej, marmurowej budowli. Może ktoś mi tu pomoże lub przynajmniej znajdę schronienie – pomyślał. Wstał o własnych siłach i podbiegł do ruin.
Wewnątrz okrągłej budowli tliło się jeszcze ognisko, które ktoś mógł rozpalić kilka godzin wcześniej. Jedno było pewne. Nikogo w środku nie było prócz pająków na suficie i kilku rozsypujących się szkieletów.
Przy jednym z takich nieszczęśników chłopak ujrzał naszyjnik z mieniącym się na niebiesko kamieniem. Poczuł, że klejnot fascynuje go i przyciąga swoją mocą. Nie potrafił oprzeć się temu uczuciu. Założył biżuterię na szyję i zacisnął mocno w pięści. Oparł się o jedną ze ścian i osunął w dół. Był zmęczony, lecz dopiero teraz zaczął odczuwać ból. Czuł w ustach smak krwi zmieszanej z wodą deszczową. Miał potłuczony prawy bark i podrapane nogi oraz tors. Nie wiedząc czemu, cierpienie minęło tak szybko jak przyszło, podobnie jak sen.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Erav dnia Śro 20:00, 01 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin