Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Szósty poziom część II [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

kate-rama
Ołówek


Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:33, 20 Maj 2008    Temat postu: Szósty poziom część II [NZ]

Kiedy Maria Viveses wyjrzała wieczorem przez okno, zaniepokoiła się. Ulicą Dallas równym, marszowym krokiem przesuwał się pochód, w świetle latarni połyskiwały hełmy i broń. Takie rzeczy do tej pory widywała tylko w filmach - potajemnie zarejestrowanych nagraniach, odtwarzanych gdzieś w garażu lub w auli szkolnej przy szczelnie zasłoniętych oknach. Nadaremnie próbowała dostrzec więcej szczegółów, kolumna uzbrojonych ludzi przecięła jezdnię i znikła w mroku, który spowijał miasto z minuty na minutę coraz gęstszą zasłoną.
Z pewnością nikt z rodziny by się tym nie przejął, pomyślała i odsunęła się od okna. Na biurku leżały podręczniki i z daleka straszyły ilością wiedzy, zgromadzonej na licznych i kredowo białych kartkach.
Westchnęła, siadając na nieco za niskim krześle - do tej pory najnudniejszym przedmiotem była chyba historia. Szeregi dat, różne nazwiska, nazwy miejscowości i wydarzenia historyczne mogły stanowić hobby Fazy, ale Marię przyprawiały wyłącznie o ból głowy. Miała ochotę rzucić książki precz, ale była ambitna i nie mogła znieść myśli, że da się pokonać pannie Fazzincut. Faza nienawidziła jej od pierwszego dnia, jak zresztą większości dziewczyn i kilkunastu chłopaków. Wiele osób już się poddało, ale wciąż znajdowali się śmiałkowie gotowi na szaleńcze odpytywanie i niskich lotów docinki, dotyczące głównie długości spódnic lub włosów albo mało inteligentnego wyrazu twarzy. W rozmaitych rankingach na najbardziej wrednego nauczyciela, które czasem pojawiały się na ścianach szkolnych korytarzy, Faza zajmowała, ex equo z Ethanem, pierwsze miejsce lub, czasami i zupełnie wyjątkowo, drugie. I o ile Ethan swoje prowadzenie w zestawieniach traktował jako rzecz zwykłą i wręcz oczekiwaną, tak Faza wydawała się być tym zawsze zaskoczona - i mściła się chytrze, idąc na skargę do dyrektora. Uczniowie, dotknięci karzącą ręką Władzy Najwyższej, przez jakiś czas byli spokojni i grzecznie mówili "Dzień dobry" kiedy Faza w swoich niebotycznych szpilkach wspinała się po schodach. Taka sytuacja nie mogła jednak trwać zbyt długo, najczęściej tylko do najbliższego sprawdzianu czy powtórzenia wiadomości.
"Obecną przewodniczącą Rady Głównej Neilami jest Intrixia Mizantree, królowa Rechington" - przeczytała głośno Maria, krzywiąc się jednocześnie. W tym roku historia wiązała się mocno z polityką, przez co stawała się znośniejsza, gdyż w Scaluendiye nie było chyba osoby, która potrafiłaby przejść obojętnie obok jakichkolwiek wiadomości politycznych. Zakazy i nakazy skutecznie prowadziły ludzi na manowce zagubienia, nie ukazywały się żadne czasopisma, a media nie nadawały nic oprócz nudnych i ckliwych filmów lub słuchowisk. Potajemnie puszczano w obieg różne, redagowane w domach pisma, ale nie ukazywały one całej prawdy, której po prostu nikt nie znał. Książki do historii wymieniano, nikt nie używał tych polecanych przez najwyższe organy, uczniowie nosili dwa rodzaje podręczników i te właściwe wyciągali tylko w razie wizytacji. To wszystko sprawiało, że nawet najbardziej oporni łobuziacy zagłębiali się w historię z czymś na kształt pasji - ale ich pasja szybko znikała w zetknięciu z nieudolną ironią panny Fazzincut. Maria domyślała się już, dlaczego Faza tak tępi większość uczennic - po prostu nie mogła znieść faktu, że dziewczyny przewyższały ją urodą. Natomiast powód szykanowania chłopaków był wciąż nieodgadniony i intrygował, szczególnie podczas odpytywania.
Pomimo swoich licznych wad, Faza miała historię w małym palcu: każdy musiał to przyznać. Najgorsze było to, że takiego samego opanowania wiedzy wymagała od swoich uczniów - nie wystarczyło wiedzieć, że Intrixia Mizantree jest królową Rechington i przewodniczącą Rady Głównej, nauczycielka chciała usłyszeć także jej biografię, daty wydarzeń z nią związanych oraz wyjaśnienie skomplikowanych relacji między władczynią sąsiedniego mocarstwa a pozostałymi monarchami. Dzięki wszechobecnej cenzurze, wywołującej skutki uboczne w postaci chorobliwego zainteresowania wszystkim, co działo się w polityce, uczniowie wiedzieli więcej od swoich rówieśników z czasów, kiedy cenzury jeszcze nie było.
"Rada Główna zrzesza wszystkie wolne królestwa w Neilami. Przyjmuje się, że reprezentacja każdego królestwa powinna składać się z czterech osób..."
Właściwie dzisiejszy temat mogła sobie darować - przecież Ethan był w Radzie Głównej, a każdy aspekt dotyczący Ethana Maria zwykła analizować dogłębniej niż zalecał to jakikolwiek podręcznik do historii. Kiedyś do takich wątków przystępowała z wielkim entuzjazmem, teraz jednak rany w jej sercu były zbyt dotkliwe - w końcu myśląc o Ethanie nie mogła nie wspominać Kaasa, a Kaas... Cóż, już wszystko skończone.
Wygrzebała z szuflady stary, zniszczony zeszyt. Przekartkowała go, zatrzymując się na pierwszej pustej stronie.
"Drogi Pamiętniczku" - zapisała, mimowolnie pociągając nosem. - "Życie jest okrutne. Miłość - nic nie warta. Nie zdążysz się nawet obejrzeć, jak rozedrze twoje serce na strzępy, sprawi, że rozum oszaleje, tak cię omami, że zapomnisz o całym świecie. Na dodatek boli. To chyba najgorszy ból."
Schowała pamiętnik i znów wyjrzała przez okno. Tym razem jednak ulica była tak pusta, jak jej złamane serce.


- Pani się uroczo uśmiecha, madame - Heuleiem przechylił głowę, przyglądając się z ukosa rozradowanej Filangiście. - Doprawdy, taki uroczy uśmiech, aż szkoda, że nie mogę go sobie na pamiątkę ususzyć lub chociaż namalować.
Siedzieli na najlepszej kanapie w jej salonie. Ze starodawnego gramofonu, ustawionego na parapecie, sączyła się melancholijna i usypiająca melodia. Filangista miała na sobie szykowną suknię w kolorze kwiatów dzikiej róży, natomiast Heuleiem wyglądał niezmiernie dostojnie w połyskującym surducie i wąskich spodniach przyozdobionych złotą lamówką. To miało być mało interesujące spotkanie, jedno z tych irytujących i nudnych posiedzeń, na których dyskutuje się o polityce i od czasu do czasu dyskretnie poziewuje w rękaw. Tymczasem ten groźny i nieludzki, jak opowiadano, władca Chona-Agoine okazał się wspaniałym kompanem: policzki Filangisty poczerwieniały, oczy rozbłysły, była zachwycona i oszołomiona jego elokwencją, oczytaniem i szarmanckim sposobem bycia. Eryk krył się za kotarą i od czasu do czasu wchodził do środka, udając, że czegoś szuka lub chce wstawić kwiaty do wazonu, zresztą za każdym razem znajdował inny, coraz to głupszy, powód. Ha, jest po prostu o mnie zazdrosny, stwierdziła Filangista, w kolejnym wybuchu radości ukazując drobne i bardzo białe zęby.
- Naprawdę pan tak uważa? - zapytała, kokieteryjnie mrużąc oczy. Doprawdy, dawno nie rozmawiała w ten sposób z mężczyzną. - Cóż, dziękuję, to był wspaniały komplement, ale przecież nie spotkaliśmy się, żeby sobie prawić komplementy, czyż nie?
Doprawdy, pomyślał Heuleiem, ta kobieta ma niedobrze w głowie: chichocze, jakby miała piętnaście lat.
- Spotkaliśmy się, żeby porozmawiać, spędzić miło czas, wie pani, i my powinniśmy móc coś niecoś wynieść z życia, czyż nie? - rzekł, lewą ręką muskając skrawek jej sukni. - Codziennie tylko interesy, ważne sprawy, królowanie, władza, człowiekowi kręci się w głowie - a tu muzyka gra i patrzą na mnie takie błękitne, czarowne oczy jednej z najpiękniejszych dam, jakie w życiu widziałem...
Filangista znów roześmiała się perliście, a Heuleiem poczuł się mocno zniesmaczony. Zakrył grymas chusteczką wyszywaną złotą nicią, starł go z ust i schował do kieszeni.
- Bardzo interesujące miejsce wybrała pani na swoją siedzibę - zmienił temat. - Piękna okolica, bardzo żyzna ziemia, istny raj. Ale czy kiedyś nie było tu jeszcze piękniej? Mam na myśli czasy, kiedy była pani księżniczką, żyjącą spokojnie w otoczeniu rodzeństwa i pod opieką kochających rodziców.
- Kochanie, czy nie jest ci zimno? - Eryk wysunął się zza kotary, trzymając w rękach lekki sweterek z ciemnej dzianiny. - Dopiero połowa września, a noce są zimne jakby był już listopad. Ubierz się, proszę.
- Nie jest mi zimno, ale skoro się tak upierasz - Filangista zmarszczyła brwi i pozwoliła się otulić swetrem. - Eryku, jeśli chcesz przyłączyć się do rozmowy, po prostu usiądź z nami i nie kryj się ciągle za tą zasłoną. Rozmawiamy sobie właśnie o przeszłości, wiesz, o okolicy i tak dalej...
Eryk spojrzał na znieruchomiałą i złowrogą twarz Heuleiema. On coś knuje, przemknęło mu przez głowę, ale kiedy zerknął po raz drugi na gościa, jego oblicze było już czyste i rozradowane jak należy.
- Wybaczcie, ale jestem bardzo zajęty, może później? - odpowiedział i uprzejmie wycofał się tyłem. - Fil, jakbyś czegoś potrzebowała, jestem w sypialni.
- On tak o mnie dba - usprawiedliwiła męża Filangista, przypatrując się badawczo poruszającej się lekko kotarze. - Ale przecież miałam panu opowiedzieć o moim dzieciństwie tutaj, prawda? Widzi pan, nie urodziłam się tutaj, ale dwadzieścia kilometrów na wschód, gdzie stał piękny zamek, dzisiaj już go nie ma, czas go zniszczył i...
Nie powinienem mieć z nią kłopotu, rozmyślał Heuleiem, udając, że słucha z zainteresowaniem opowieści o królowej Esmeraldzie i królu Brianie, a także ich szczęśliwym życiu wśród bajecznie zielonych pól i lasów dawnej Scaluendiye. Jest miękka, tak miękka, że można ją zgnieść jednym palcem i jeszcze rozsmarować, a ona nawet nie zda sobie sprawy, co ją spotkało, medytował, uprzejmie kiwając głową. Zupełne przeciwieństwo bystrej i zawsze trzymającej rękę na pulsie Intrixii - aż nie chce się wierzyć, że te dwie są siostrami. Filangista była słodka i naiwna, a w dodatku mocno skrzywdzona przez los, biedna i godna współczucia.
- Ale największe bogactwa kryje ta ziemia - oświadczyła, zawijając na palcu kosmyk włosów. - Dzięki licznym kopalniom metali, także drogocennych, nie są dla nas straszne żadne represje, po prostu nie boimy się biedy. Można powiedzieć, że siedzimy na wielkiej górze złota. Intrixia wiele dałaby za to, żeby dowiedzieć się, gdzie są te kopalnie, ale niestety nigdy nikt jej tego nie wyjawi.
- Kopalnie złota? - Heuleiem otworzył szeroko oczy w wyrazie bezgranicznego podziwu.
- Tak! - podchwyciła z entuzjazmem Filangista. - Złota, diamentów, rudy żelaza, boksytów... A nasze lasy - te ogromne połacie tętniących życiem borów, drzewa tak wysokie, że prawie sięgające nieba. Rzadkie gatunki zwierząt i najczystsze, dziewicze rzeki. Nie wiem, czy umiałabym żyć bez tego wszystkiego.
Wielkie nieba! Heuleiem znów wyjął chustkę i otarł nią spocone czoło. A może jednak istnieje między nimi pewne podobieństwo - obie uwielbiają deklamować pełne patosu zdania, używać epitetów tak często jak przecinków, a nawet częściej.
- I powiada pani - rzekł, niezmiennie przyjacielskim tonem - że tylko ja mogę pani pomóc ustrzec się przed złymi zamiarami siostry?
Filangista spuściła oczy.
- Wiem, że powinnam sobie sama z tym poradzić - w jednej chwili z jej oczu znikła cała wesołość, ciemne rzęsy w rozpaczliwym trzepocie ukryły lazurowy błękit tęczówek. - Ale widocznie nie nadaję się do rządzenia. Mam już dosyć - to ona przez cały czas trzyma mój kraj żelazną ręką. Cóż za ironia losu! Nie mamy radia, prasy, telewizji. Niewinni ludzie zsyłani są do kolonii karnych, kraj cierpi. Pomyślałam, że ktoś tak potężny jak pan może mógłby...
Heuleiem poczuł litość. Jakież to upojne uczucie.
- Dla takiej pięknej istoty jestem gotów zrobić wszystko - wstał, z gracją podniósł jej dłoń i ucałował ją. - Od dawna już obserwuję pani heroiczne wysiłki i muszę przyznać, że i tak doskonale sobie pani radzi... Ale w obliczu tak kolosalnej przewagi Rechington niemożliwością jest znajdować się na tej pożądanej, wygranej pozycji.
- Czy to znaczy, że pan się zgadza? - Filangista uśmiechnęła się samymi wargami, ale jej oczy nadal były smutne. - Poczyniłam już przygotowania...
- To znaczy, że jutro będę mógł spotkać się z naszym łącznikiem, czyż nie? Wie pani, teraz, kiedy już jesteśmy ze sobą w tak przyjacielskich stosunkach - Heuleiem pochylił się nad nią konfidencjonalnie - ośmielę się wyznać, że radością napawa mnie bliska możliwość zemszczenia się na tej przemądrzałej Intrixii. Proszę sobie wyobrazić, iż otoczyła nasze granice zbrojnymi ludźmi, dzisiaj z trudem wymknąłem się brudnym łapom rechingtonskich żołnierzy.
- Nieprawdopodobne! - zawołała ze szczerym przestrachem Filangista.
- Ale prawdziwe - pokiwał głową Heuleiem. - Dlatego też jestem tu prawdopodobnie ostatni raz. Pozostaną nam tylko rozmowy przez telefon, jeśli oczywiście linie nie będą na podsłuchu, oraz przekazywanie informacji przez łącznika. Stąd moja troska, żeby okazał się nim człowiek godny zaufania i nieprzekupny.
- Może być pan spokojny, wybrałam najodpowiedniejszą osobę w całej Scaluendiye.
- W takim razie pozostaje mi tylko podziękować za miłą rozmowę i z wielkim żalem się pożegnać - Heuleiem ukłonił się dwornie. - Do widzenia, madame, a raczej - do usłyszenia.
Filangiście drżały dłonie, kiedy osobiście zamykała za nim drzwi. Wciąż jeszcze nie wierzyła, że właśnie zaczyna spełniać się marzenie jej życia. Renee Aldi Heuleiem, dzierżący w jednej dłoni królestwo tak wielkie, jak Chona-Agoine, położył drugą dłoń na jej przyszłości i powoli wydźwiguje ją do góry. Jest niezmiernie łaskawy, że w ogóle chciał na nią spojrzeć, nie mówiąc już o rozmowie.
- W dodatku zachwycał się moją urodą - oświadczyła zdumionemu Erykowi. - Nadchodzą dla nas lepsze czasy, jestem tego stuprocentowo pewna.


John Petrasse z zadowoleniem spojrzał w górę: ostatni element nowoczesnej instalacji elektrycznej znalazł się właśnie na swoim miejscu. W tej chwili nie paliła się jeszcze żadna z lamp, żarzyły się jedynie druciki, łączące jedną świetlówkę z drugą. John energicznym krokiem przemierzył salę i nacisnął włącznik. Pomieszczenie zalało tak przerażająco ostre światło, że musiał osłonić oczy ręką. Wyglądając spod tej prowizorycznej zasłony, z niemal ojcowską dumą kontemplował swoje dzieło, perfekcyjnie dobrane kolory i idealnie ustawione sprzęty. Zostały mu jeszcze tylko detale, takie jak zasunięcie żaluzji, zwinięcie i ukrycie kabli oraz, oczywiście, powieszenie regulaminu. W pracy technika regulamin był najważniejszy.
Pogwizdując, zgasił górne lampy i zapalił jedną małą, stojącą na stoliku. Miał już przygotowany jeden egzemplarz regulaminu, więc wydrukował go, dla pewności trzy razy, i jedną kopię umieścił w specjalnych ramkach, po czym powiesił na ścianie. Wydrukował również szyld, na którym dumnie czarne litery obwieszczały wszystkim chętnym, że są tu bardzo mile widziani.


J O H N P E T R A S S E
technik
czynne codziennie 9:00 - 13:00

Zastanawiał się, czy nie warto byłoby dopisać jeszcze czegoś w rodzaju "Prezes Technetu" lub "Naczelny Technik Vivesstade" ale ostatecznie poprzestał na krótkiej i skromnej informacji. Im mniej będzie się przechwalał, tym bardziej niespokojny będzie klient, a przecież o to chodzi. Pracując w zawodzie już ponad dwadzieścia lat, John stał się mistrzem empatii; wyczuwał nastroje klientów jeszcze zanim ci przekraczali próg jego gabinetu. Do tej pory zawsze musiał tułać się po jakichś obskurnych budynkach, gdzie wynajmował skromny pokoik i raz za razem zaczynał wszystko od nowa. Dziś był tak dumny, jak jeszcze nigdy: własny gabinet, we własnym domu, z taką piękną tabliczką.
Spojrzał na zegarek - dochodziła północ. Wystarczy, pomyślał. Nocny wypoczynek był podstawą doskonałej kondycji, jaką się szczycił. Wyłączył komputer, ułożył równo myszkę tak, że kabel zwisał prawie idealnie prosto z prawej strony biurka, po lewej poskładał czyste i zapisane kartki papieru. Miał w zwyczaju kończyć pracę o pewnej godzinie i tylko to się liczyło, wszystko inne musiało poczekać do jutra. Tak samo jak żaluzja, wciąż nie zaciągnięta, nadająca pomieszczeniu bardziej ludzkiego wyglądu.
Nagle ktoś otworzył drzwi.
- Jeszcze nie śpisz? - zapytała Intrixia, zaglądając do sali. Miała na twarzy grubą warstwę jakiegoś kosmetyku i włosy skręcone w papiloty, a elegancką suknię zmieniła na satynową koszulkę i szlafrok. - Pomyślałam, że powinniśmy porozmawiać, ale jeżeli jesteś zmęczony, to przyjdę rano.
John natychmiast poczuł się rześki i wypoczęty.
- Ależ skąd, wejdź - powiedział i jak zwykle zawahał się, czy aby tak niewyszukane słowa nie urażą majestatu władczyni. Kochał Intrixię całym swoim sercem i jednocześnie nie mógł przestać się jej obawiać. - Właśnie przyglądałem się, jaki piękny będę miał gabinet. Nie sądzisz...
- Daj spokój - przerwała Intrixia szorstko i osunęła się na krzesło. - Twarde! Nie masz poduszek?
John rozejrzał się wokół i pokręcił przecząco głową, czerwieniejąc jak skarcony uczniak. Intrixia wzruszyła ramionami i przez chwilę w milczeniu patrzyła przed siebie, a on nie śmiał jej przeszkadzać, choć dłuższa wskazówka zegarka nieubłaganie dążyła do przodu, zgryźliwie trzęsąc się nad każdą cyfrą.
- Przyszłam do ciebie - odezwała się Intrixia wreszcie - bo Ayrona nic nie obchodzi, a ja już nie wiem, co robić, sytuacja mnie przerasta. Wyobraź sobie, ten nędzny gad, Heuleiem, ośmielił się opuścić Chona-Agoine i podobno dwa dni mieszkał w jakimś hotelu w Scaluendiye. Żeby tego było mało, udał się do mojej siostry, żeby ją przekonać do sojuszu. Domyślam się, czego on jej naobiecywał! Przy takim obrocie sprawy, wszelkie moje zakazy i ostatnie ultimatum, przestały się liczyć. Podobno sprzedała mu ziemię.
- Ziemię? - zdziwił się John.
- Dobrze słyszałeś, ziemię! Już nie wystarcza jej, że ci przeklęci Chonaańczycy noszą na grzbietach najczystszą skalendyjską wełnę. Byłam z tym u Ayrona, ale jego jak zwykle nic nie obchodzi. "Chciałaś władzy, to teraz masz!" - powiedział mi. Tymczasem tu nie chodzi o władzę czy jej brak, on sobie nie zdaje sprawy, że jeśli Heuleiem dostanie w swoje rączki Scaluendiye, to nie będziemy mieć żadnych szans.
John przycupnął na brzeżku krzesła. Złośliwa wskazówka tkwiła nad szóstką, ponieważ usilnie na nią patrzył, ale choćby na chwilę spuszczona z oczu, natychmiast ruszała dalej. A krzesło, rzeczywiście, było twarde. Cholera.
- Czy wypowiedział nam wojnę? - zapytał.
- Nie, jeszcze nie - Intrixia poprawiła niesforny kosmyk włosów, zakładając go za ucho. - Ale to tylko kwestia czasu. Wie, że jak na razie nasze szanse są mniej więcej równe, więc próbuje zjednać sobie Scaluendiye. Szpiedzy donieśli, że podobno planuje małżeństwo z Filangistą, nie rozumiem tylko, co zrobi z Erykiem. Słyszałam też, że ma dorosłego syna, do którego do tej pory się nie przyznawał, ale teraz chce go wydać za Sonyę Morgan. To wszystko wierutne bzdury, ale w każdej bzdurze tkwi ziarno prawdy: Heuleiem dąży do sojuszu ze Scaluendiye, żeby nas zniszczyć.
- Na twoim miejscu wykonałbym pierwszy ruch - powiedział John z namysłem - dopóki nie uczynił go szanowny Heuleiem. Popatrz, mamy silną armię, dobrze uzbrojoną i liczną, wykształconych dowódców i maszyny wojenne. Należałoby wzmocnić "obronę" granic Chona-Agoine. Mówisz, że zdołał wniknąć do Scaluendiye, więc trzeba tak zadziałać, żeby mu się to kolejny raz nie udało. A z Filangistą powinnaś pogadać osobiście.
- Mam do niej pojechać? - prychnęła pogardliwie Intrixia.
- Równie dobrze możesz porozmawiać przez telefon, chociaż nic nie zastąpi kontaktu twarzą w twarz. Ale trzeba jej jeszcze raz powiedzieć, że nie zamierzasz dłużej znosić żadnych konszachtów z Heuleiemem - w końcu podpisała traktat.
Intrixia podparła głowę rękami, zapominając o kremie na twarzy i papilotach.
- Pojedziesz ze mną do niej? - zapytała po chwili. - Wiesz, będę się czuła pewniej, jeśli będziesz przy mnie.
John nie musiał nic mówić; wniebowzięty uśmiech na jego twarzy świadczył sam za siebie.


- Proszę usiąść, panno Viveses - nauczycielka wpisała ocenę i zamknęła dziennik, co wywołało westchnięcie ulgi wśród reszty klasy. - Postawię pani dostateczny, ponieważ widać doskonale, że nie chciało się pani zajrzeć do książek.
- Ależ odpowiedziałam poprawnie na wszystkie pytania! - krzyknęła rozżalona Maria. - Dlaczego tylko dostateczny?
Dwie dziewczyny z tyłu zachichotały, ale reszta grupy była jednomyślnie za pokrzywdzoną koleżanką.
- Powiedziałam przed chwilą "proszę usiąść". - Panna Fazzincut pełnym wdzięku ruchem poprawiła koronkowe wdzianko. - Więc dlaczego pani jeszcze stoi? Po drugie, nie tym tonem. W ten sposób może się pani odzywać do swoich koleżanek lub do rodziców, jeśli na to pozwalają, ale w żadnym wypadku nie do mnie.
- Przepraszam - burknęła Maria.
Panna Fazzincut wyglądała na uradowaną.
- A dostateczny dlatego, że pani wiedza nie była czerpana z zalecanych przeze mnie źródeł, a korzystanie z właściwych źródeł to podstawa. Wciąż chcecie być mądrzejsi od najmądrzejszych. Ponadto kilka istotnych dat podała mi pani niepoprawnie. Może niektórzy stawiają wam piątki za nic, ale ja nie zamierzam.
Dyskusja była skończona, Maria nie miała ochoty na kolejną wizytę w gabinecie dyrektora. Jej sytuacja nie przedstawiała się jak na razie zbyt korzystnie - miała czwórkę i trójkę - ale postanowiła solennie, że się poprawi. Z Fazą trzeba było postępować, jak z jajkiem (Maria mocno wątpiła, czy nauczycielce spodobałoby się to porównanie), a czasami i to nie pomagało. Dobrze, że w tygodniu mieli tylko dwie historie. Dwie godziny można było jakoś - choć z wielkim trudem - przeżyć.
Panna Fazzincut swoim drobnym kroczkiem podeszła do szafki w kącie klasy i zaczęła rozdawać materiały źródłowe.
- Dzisiaj już nie będę pytać - podkreśliła dla pewności, żeby nikt przypadkiem nie myślał inaczej - ale za to zrobimy sobie debatę, temat zaraz podam, a odpowiedzi trzeba będzie popierać źródłami. Poza tym napiszecie pisemną wypowiedź na ten sam temat, będącą podsumowaniem debaty.
- Ale zadała nam już pani pracę domową - powiedział z wahaniem Ian.
Faza podniosła do góry wąskie brwi.
- Tak, ale nie rozumiem, co to ma wspólnego z pracą na lekcji?
- Zostało nam dwadzieścia minut - bąknął skonsternowany Ian. - Nie zdążymy zrobić debaty, a co dopiero napisać wypracowania.
Faza roześmiała się. Był to piskliwy, nieprzyjemny śmiech, do którego zdążyli się już przyzwyczaić.
- Mamy w zanadrzu jeszcze godzinę, drogi Ianie - obwieściła, jak im się zdawało, triumfalnie. - Widocznie nie wiecie, że przepada wam dzisiaj matematyka. Już kolejny raz w tym miesiącu! Niektórym wybitnie nie śpieszy się do pracy.
Maria z przyzwyczajenia spojrzała na Kaasa, który wyglądał, jakby zaraz miał wstać z ławki i uderzyć czymś rozanieloną Fazę. Nie poruszył się jednak, nawet nic nie powiedział, tak jakby go to wcale nie dotyczyło.
Pogrążyli się w czytaniu materiałów źródłowych, wszędzie słychać było szmer przewracanych kartek i przeciągłe westchnienia, czasami jakieś szepty, które jednak Faza zdecydowanie uciszała. Kiedy zadźwięczał dzwonek, wszyscy momentalnie znaleźli się na korytarzu.
Maria miała swoją ulubioną ławkę tuż pod oknem, w słoneczne dni było tam dosyć ciepło, a we wszystkie pozostałe na pocieszenie pozostawał całkiem przyjemny widok. Usiadła tam, skreślając w myślach dwie godziny i zastanawiając się, ile jeszcze zniesie.
- Mogę? - zapytała Edyta, jak zwykle zamyślona i bujająca w obłokach.
- Jasne, siadaj.
Z Edytą rozmowa sprowadzała się do zwierzania się sobie z marzeń sennych tudzież dyskutowaniu o romansach, uczuciach i innych zwiewnych i ulotnych rzeczach. Maria nie znosiła tego rodzaju dysput, ale romantyczną koleżankę darzyła wcale nie ulotną sympatią.
- Jak ja nienawidzę Fazy! - szepnęła namiętnie Edyta, potrząsając nieporządną czupryną koloru wyblakłej słomy. - Daję słowo, że jej nienawidzę. Najchętniej wysłałabym ją w podróż donikąd, żeby już nigdy nie wróciła.
Maria nie odpowiedziała, ponieważ w zasięgu jej wzroku nagle znalazł się Kaas. Nie był sam, lecz z grupką kolegów, i na dodatek zbliżali się w stronę ławki. Wykonała nagły ruch, tak jakby chciała uciec, ale później zmieniła zdanie. To on powinien uciekać i się wstydzić, nie ja, pomyślała.
- Hej dziewczyny - odezwał się jeden z chłopców.
Na ławce zrobiło się ciasno. Kaas się nie przysiadł, stanął koło okna i wcale na nich nie patrzył. Edyta wciągnęła innych w rozmowę na temat Fazy, przyłączyli się chętnie i teraz dyskutowali zawzięcie. Maria została na samym brzeżku ławki, sama i nikomu niepotrzebna. Rozdzierający dźwięk dzwonka, wzywający na lekcję, przyjęła więc dosyć spokojnie.
- On chyba robi to specjalnie - usłyszała jeszcze, już prawie w drzwiach. - Jest tak złośliwy, że zsyła na nas Fazę, szkoda, że nie są parą. Wiesz co, Kaas, powinieneś namówić swojego ojca na powtórne małżeństwo. To byłby dobry... ej, dlaczego mnie bijesz? Przestań!

Filangista nade wszystko kochała słoneczne dni. Nic nie zachwycało jej bardziej, niż gra świateł w gąszczu zieleni, delikatne i drżące smugi promieni przeświecające przez sterty zeschłych liści, cienie i blaski na białej kołdrze ze śniegu. Tej jesieni słońce było rzadkim gościem w jej ogrodzie, ale dzisiaj się pojawiło. Już od rana towarzyszyło jej radośnie we wszystkich czynnościach i wcale się nie nudziło, nie kryło się za chmurami i grzało bardzo mocno jak na tę porę roku. Nic więc dziwnego, że królowa Scaluendiye była szczęśliwa jak nigdy. Na dodatek wciąż myślała o tym, co powiedział jej Heuleiem. Te komplementy, którymi ją obsypał, te wszystkie pochwały, obietnice...
- Kochanie, rodzina do ciebie przyszła - powiedział z przekąsem Eryk, zaglądając do ogrodu. - Znaczy, rodzina i nie tylko. Lepiej chodź, bo ja nie umiem z nimi rozmawiać.
Jaka znów rodzina, zdziwiła się Filangista w myślach. Szybkim ruchem zerwała z siebie fartuszek, który zawsze wkładała przed pracą w ogrodzie, i pobiegła do łazienki umyć ręce. Nie zawracała sobie głowy makijażem ani poprawianiem fryzury, wpadła więc do salonu zarumieniona, z potarganymi włosami, w które wplątały się liście, i w mało eleganckich butach.
Zobaczyła rozpartą na sofie Intrixię, w najpiękniejszej sukni, jaką można było sobie wyobrazić. Obok niej, ale jakoś tak niepewnie, siedział John Petrasse i ze znudzoną miną rozglądał się po pokoju. Filangista miała zamiar się dyskretnie wycofać i zmienić przynajmniej ubranie, ale potknęła się o próg i narobiła hałasu. Naturalnie, od razu ją zauważyli. Intrixia wstała, uśmiechając się sztucznie, John (co za niewychowany gbur! określiła go w myślach Filangista) pozostał tam, gdzie siedział.
- Witaj, droga siostro! - przywitała się wylewnie Intrixia, przytuliła ją i ucałowała w powietrze po obu stronach twarzy. Pachniała mocno perfumami i szeleściła suknią. - Tak dawno cię nie widziałam! Wcale się nie zmieniłaś, prawdę mówiąc.
- Ty również nie - Filangista delikatnie uwolniła się z jej objęć. - Nie wierzę, że przyszłaś z potrzeby serca, przecież miałaś tyle okazji... Mów, o co chodzi, nie musisz przy mnie udawać innej, niż jesteś.
John roześmiał się cicho, ale nic nie powiedział.
- Jak zwykle źle mnie oceniasz - zaszczebiotała Intrixia, wciąż rozpływając się w uśmiechu. - Chociaż masz rację, nie miałabym czasu odwiedzać cię tylko i wyłącznie z, jak to określiłaś, potrzeby serca! My, władczynie, musimy czasami zacząć słuchać rozumu, zamiast tego mało rozsądnego organu. Czyż nie, mój drogi?
- Ależ oczywiście - potwierdził John bez entuzjazmu.
Filangista usiadła po drugiej stronie pokoju, na fotelu, z przerażeniem odkrywając swoje zabłocone buty.
- Ja jednak wolę serce, niż rozum - powiedziała chłodno, próbując ukryć nogi pod sukienką. - Proszę cię, nie każ mi czekać, i mów co cię sprowadza. Mam dużo pracy w ogrodzie.
Intrixia uniosła brwi i z dziwną miną przemaszerowała przez pokój. Osunęła się na sofę tak elegancko, jak czynią to tylko wielkie damy, później założyła nogę na nogę. Specjalnie, pomyślała Filangista, dobrze wie, że ma buty, na jakie nigdy nie będę mogła sobie pozwolić.
- Cóż, droga siostro - odezwała się Intrixia, a jej uśmiech był już nieco mniej uroczy. - Brzydko mnie podejrzewasz o wyrachowanie, ale nic na to nie poradzę, nie mam też czasu ani ochoty na to, żeby teraz wyprowadzać cię z błędu. Masz rację, przyszłam w ważnej sprawie, i wolałabym, żebyś postarała się to docenić.
- Ach! - powiedziała Filangista.
- Ach, i tylko na tyle cię stać? - Intrixia zrobiła wielkie oczy. - Nie zbywaj mnie; ach, też coś. Wobec tego będę równie zwięzła. Doszły mnie słuchy, że odwiedzają cię goście z Chona-Agoine.
- O.
Intrixia już się nie uśmiechała.
- Żebyś wiedziała, że o! - wykrzyknęła. - Sprzedałaś ziemię temu podłemu szubrawcowi! Jak śmiesz sprzedawać komukolwiek ziemię, która należy do mnie? Jak śmiesz dokonywać jakichkolwiek transakcji bez mojej wiedzy?
Filangista, choć wyglądała na nieco zmieszaną, wyprostowała się z godnością.
- To moja ziemia, jakbyś jeszcze nie zdążyła zauważyć, i moje życie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kate-rama dnia Pon 20:35, 10 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:41, 05 Sie 2008    Temat postu:

kate-rama napisał:
i kredowo białych kartkach

kredowobiałych

kate-rama napisał:
koleżankę darzyła wcale nie ulotną sympatią

nieulotną

Uff. Przyznam, że niełatwo mi było się za to zabrać. Raz że tytuł niezachęcający, dwa że tekstu jest sporo i musiałam spędzić przy nim trochę czasu.
Wszelkie zawiłości polityczne są przedstawione lekko i przyjemnie, wydawać by się mogło, że na temat władców zdanie ma się już wyrobione, a tu nagle fragment o nich samych i wizerunek złej królowej sypie się jak domek z kart.
Niemniej jednak, mimo iż mi się podoba, mierzi mnie to, że tak dużo było w tym fragmencie władców. Ubóstwiam opowieści, gdzie ukazane są także nastroje społeczne towarzyszące układom na górze, a tutaj o owej niby to zwyczajnej dziewczynie jest tak mało. Bardzo mi tego brakuje.
Czyta się miło i przyjemnie, narracja jest lekka i sympatyczna. Opisy i przedstawienie sytuacji sprawia, że nie jest to kolejne nudne marudzenie o polityce (olaboga, miałam obejrzeć dziś jakieś wiadomości!). Postacie są niezgorsze, ukazywane są bardziej przez innych, a same za siebie mówić nie mogą. I to mi się podoba, że tą królową na I widzi się, nawet będącą w szlafroku, jako złą siostrę.
Pamiętnik Marii jednak brzmiał dennie, chociaż może miał tak brzmieć. Odnoszę zresztą wrażenie, że ona jest jakoś niezdrowo zainteresowana owym Ethanem. Zresztą nie kumam, czy jest ich dwóch czy jeden.

Wypowiedzieć się próbowała zasłuchana w Apocalyptice
Malaria


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Wto 22:42, 05 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin