Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Wewnętrzne demony [NZ]


 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

cheeza
Stalówka


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:45, 01 Paź 2009    Temat postu: Wewnętrzne demony [NZ]

Część I

-Nie…- już nie miała siły krzyczeć, dźwięki z jej ust ledwo co się wydostawały. Cała obolała czuła, że znów przeżyje, że kolejne starania poszły na marne. Zamek z piasku zmyty przez falę. Powoli podnosząc powieki dostrzegła tylko zamykane drzwi, pustkę. Jedynie wrażenie, że chwilę temu tam stał. Jeszcze powietrze drżało, pomieszane z jego zapachem, ale i to ją opuszczało, cienkimi szczelinami drzwi..
- Proszę..- wyszeptała w głuchą nicość. Wiedziała, że nie wróci. Skuliła się na chłodnej podłodze, cicho łkając. Przeklinała samą siebie. Wpatrując się w puste pudełka po lekach, pragnęła uwierzyć, że to wszystko jedynie jej się śni. Ciemność pochłaniała każdy kąt pomieszczenia. Do jej duszy dostała się już dawno. Ręce bezwładnie opadły na podłoże. Nie widziała już nic..
Błyszczące kieliszki stały na stole, obok nich wino. Świece nawet jeszcze nie zapalone. Czekała.. I jeden moment, pojedyncze uczucie, wszystko zniszczyło.
Hałas ulicy nie docierał do jej uszu. Milczący telefon. Bezdenna cisza zapomnienia, gdy nawet Matka Noc się od niej odwróciła.
***
Skacząc sobie do gardeł dwa dzikie wilki, wzajemnie rozszarpywały sobie skórę, wbijały kły w mięśnie. Strumienie krwi ochlapywały czysty śnieg niecywilizowanego miejsca w środku leśnej gęstwiny. Zjeżone karki, błyszczące kły i roznoszące się wokoło warknięcia czystej nienawiści. Pośród pochylających się gałęzi makabry leżały poranione zwłoki. Małej, bezbronnej dziewczynki.. Trzask łamanych kości i jęk bólu. Radość z wygranej uwieczniony wyciem w nietypowym blasku księżyca. Stróżki cieknącej krwi z głębokich ran płynęły coraz intensywniej, nasączając cały teren swoją mocną barwą. Dziecko szeroko otworzyło nieobecne, szklane oczy, gdy zwycięzca padł martwy.
***
Poderwała się z zimnej podłogi ciężko oddychając. Promienie poranka dopiero ledwo widoczne całowały niepewnie okna. Dookoła błoga cisza. Cała obolała, czując na sobie wczorajsze ekscesy, ledwo była w stanie się ruszać. i ten sen. Przedstawiający ją samą.. Potrzebowała natychmiastowego otrzeźwienia własnych zmysłów. Wody.. Żeby zmyć piętno wydarzeni. Poczuć na swej twarzy krople odkupienia. Pozbyć się brudu.. Zedrzeć warstwę wycieku nieokiełznanego ja. I zapomnieć. Nie potrafiła…
Nadal znajdowała się naprzeciwko małej dziewczynki, śmiejącej się z zakrwawionych trupów wilków. Delikatna i okrutna, z tym paskudnym uśmiechem szaleńca na twarzy. Jej własnej twarzy, z czasów wczesnej młodości. Taka sama jak ona. Strumienie ciepłej wody spływał jej po twarzy, budząc nieco do życia. Gorąca para owijała ją jakby ręcznikiem, a ona potrafiła tylko tkwić w przeplatance skojarzeń, połączonych snem z nutą przeklętego dzieciństwa.
Cicha , słaba, zamknięta w niedostępnym dla nikogo innego prócz niej świecie. Wyśmiewana, bo niezrozumiana. Mała, zagubiona dziewczynka. Pomiędzy kolejnymi natryskami wody prześladowało ją jej totalne przeciwieństwo. Z pokoju obok  dobiegał dźwięk telefonu. Woda szumiała, było jej gorąco.. Cały czas czuła się jeszcze bardzo słaba..
Chwilę później ciężko opadła na łóżko, pozwalając otępionym zmysłom odpocząć, a organizmowi dać czas na zregenerowanie. Wiedziała, że lepiej by było pojechać do szpitala. Nie miała siły ani ochoty. Goniła w otchłani wyobraźni sen.. Świat wirował.. Zmieniał się z każdą najdrobniejszą chwilą, dla niej zrobił sobie przerwę, pozwalając pogrążyć się w męczącej fikcji zniekształconych wizji.. Odleciał razem z nią..
***
Idąc ciemną ulicą, palił jednego papierosa za drugim. Drżącymi dłońmi osłaniał ogień z zapalniczki przed chłodnym wiatrem. Nie dostrzegał niczego wokół. Istniała tylko słabo oświetlona droga i rozwalające jego opanowanie myśli. Mijając kolejne najczarniejsze cienie wypełzające z niewidocznych kątów zabijał wyobrażenia o możliwych zakończeniach własnego koszmaru. Wewnątrz płakał z bezradność, która nim zawładnęła, zewnętrznie tylko uspokajał się coraz to większą dawką nikotyny.
‘Dlaczego?’- pierwsze słowo, miliardów niepewności- Dlaczego to zrobiła?! Dlaczego tak zareagowałem?! Dlaczego jej nie rozumiem?! Dlaczego sobie nie radzę?! Potok samooskarżeń, strumienie autodestrukcyjnych wyrzutów odznaczały na zakatowanej psychice następne palące i piekące rany.. Chciał wrócić.. Musiał do niej wrócić. Teraz, gdy oboje są sobie tak bardzo potrzebni. Chciał poczuć na swojej szyi jej oddech, by mieć pewność że nadal do siebie należą.. Nadal mają dla kogo żyć. Pragną ją objąć i wyprowadzić z labiryntu cierpienia. By więcej nie gubili się po drodze.. Nie znikali sobie z oczu dając się porwać wewnętrznym głosom, jej furii i jego melancholii..
Przez pustą ulicę przebiegł ogromny pies wyrywający go na chwilę ze stanu zadumy. Miał naprawdę imponujące rozmiary, puszyste futro i obnażone kły. Srebrzysto -szary demon. Warkną, patrząc wprost w oczy obcego i znikną między ciemnymi blokami..
W jednej chwili poczuł się bardzo wykończony, sytuacją, życiem, problemami. Chciał wrócić, ale postanowił dać jej czas. Chciał wrócić, ale postanowił dać jej czas. Skręcił w uliczkę za którą znikł winkowaty pies i kierował się prosto do swojego rodzinnego domu. Żeby choć na chwilę uciec i odpocząć.
***
Ciemny las.. Stojąc na jego skraju widział zjawy dzikich duchów skrywające się za pniami dorodnych drzew, pod postacią kłów i potępionych oczu. Iskrzące małe demony, otoczone poświatą niewinnego mordu. Smród przesycony barwą śmierci.. Wędrując pomiędzy konarami, brnąc przez bujne podszycie otoczony obserwującymi spojrzeniami nie odczuwał zmęczenia.. Ciągnący niewidoczną siłą kierował się prosto na polanę pokrytą czerwonym dywanem z leżącym na nim jednym, ogromnym wilkiem.. W miarę przybliżania się do nieruchomego ciała, jego kształt stopniowo się zmieniał. Klęcząc ze łzami w oczach tuż nad martwą twarzą, drżał..
-SARA!!- rozbrzmiało, pełne cierpienia, niesione przez wredne echo.
***
Poderwał się z łóżka oblany zimnym potem. Odruchowo sięgnął po papierosa. Cicho wyszedł do ogrodu, tak by nie obudzić pogrążonych we śnie swoich rodziców. Obserwując horyzont spowity mrocznym blaskiem nocy starał się sobie wmówić, że to był tylko nic nieznaczący sen.. Ciało znieruchomiało, owładnięte spokojnym, chłodnym powietrzem.. Pieszczone przez delikatne powiewy, włosy poddawały się prądom lekko falując. Niewinna noc..
Nie dostrzegał siedzącego jak posąg wilka, wpatrującego się w niego z przeciwnej strony ulicy. W głowie świszczały jedynie słowa odgradzające go od teraźniejszości.. Rozbijające się z łoskotem o niewidzialne bariery jego umysłu. Sara..
***
Pełna niezdefiniowanego strachu obudziła się do życia. Pamięć zlepiona zużytą gumą darła się niczym podmokły papier, tracąc swój materialny byt. Fragmenty tworzyły całą sekwencję bólu wspomnień. Gdy rzucała się przez sen maltretowana zniszczoną wątrobą. O fizyczne przetrwanie i psychiczny spokój.
Spojrzeniem zaglądała w każdy zakamarek mieszkania. Pragnęła coś dostrzec, od niego. Jakiś znak, kartkę, cokolwiek. Byle mieć pewność, że wróci niebawem.. Nie widziała nic..
Zataczała kręgi we własnym mieszkaniu. Nerwowo patrząc to w stronę drzwi, to w stronę telefonu uparcie milczącego, pozostającego w stanie spoczynku na komodzie. Martwa cisza, której nie mogła znieść. Nie potrafiła opanować. W starciu z łoskotem wybrzmiewającym w jej głowie, bezdźwięczna pustka uderzająca z zewnątrz oplatała jej skołatane nerwy, wzmagając rozdrażnienie.
Nie chciała wychodzić, nie czuła się wystarczająco pewnie na własnych nogach. Bolące krzyki rozdzierały jej pulsujące skronie. Bezmyślnie skacząc po kanałach omijała wzrokiem kolorowe obrazy. Nie wyłączając telewizora liczyła mijające sekundy przepływające jej między palcami.
Stukające krople deszczu o szybę miarowymi, delikatnymi dudnieniami przypominały o życiu toczącym się poza murami jej bariery. Szarość dnia. Nierozumiejące masy pędzące gdzieś w zatrważającym tempie. Puste istoty nie rozumiejące ogromu cierpienia jaki kipiał dookoła. Ona go rozumiała.. Ona go czuła.. Bo On był częścią jej. Chorej egzystencji ponad ludzki wysiłek. Mały świat zacieśniał wokół jej szyi pętlę istnienia. I to poczucie bezradności. Męcząca samotność. Wycie wilka sprawiło, że odłożyła czytaną książkę na chwilę, tylko po to by spojrzeć w ekran wzrokiem staruszki zmęczonej życiem. Srebrzysto - szary stwór z programu przyrodniczego inteligentnie wpatrywał się w jej źrenice, obnażając duszę kobiety. Kolejne wrażenie paranoi. Chciała wyłączyć obraz i od razu skasować go z własnej pamięci. Nie miała takiej władzy. Przywoływane sceny snu i dodatkowe wizje na jawie. Czuła ucisk mający epitafium gdzieś wewnątrz jej samej, rozprzestrzeniający się falą po reszcie jej ciała.
***
Biegnące stworzenie podtapiało się na grząskim terenie. Szargane przez wiatr, wyszydzone przez nocną poświatę, uparcie brnęło do celu. Do końca. Nie pojmując sensu, nie rozumiejąc siły ciągnącej go coraz to dalej. Widziała jak się szamota, jak upada od ciosów znikąd, jak z wielkim wysiłkiem wstaje i rusza dalej. Błądzi między gąszczami na oślep. Pozbawiony wrażliwości dostrzegania, rozmywa się w powietrzu. Chciała krzyczeć, nie mogła. Chciała ruszyć się z miejsca.. Śniegowe podłoże rozpuszczało się w ciepłej krwi spływającej z jej własnych ran i zwierzęcych. Ciało dzikiego ducha lasu zmieniało się. Rozpływało i traciło kontury, Przeobrażając się w ciało dorosłego mężczyzny. Zanim straciła przytomność usłyszała głos w głowie, płaczący rozpaczliwym szeptem. Adam..
***
Nie mógł już dłużej wytrzymać z obawy czy coś się nie stało. Chciał mieć nadzieję, że wszystko jest w porządku, lecz los nauczył go twardego realizmu w przypadków ataków Sary. Brzuch nie dawał mu spokoju z nadilości nerwów. Pragną całym sobą znaleźć się przy niej. Na tak długo zostawił ją samą. Zbyt długo. Mroczna wizja znikąd nawiedziła jego umysł. Teraz nie może jej zawieść. Czując siłę opętującą jego wolę, ruszył w stronę domu. W stronę jego sensu życia. Idąc szybko, nie oglądając się na boki planował od czego zacząć.. Co jej powiedzieć.. Nie widział wyrośniętego psa obserwującego każdy jego krok. Powolnie podążał za nim, bezszelestny cień.
Pamiętał jak swego czasu było pięknie. Mimo problemów i męczących stanów które czasem się zdawały, potrafili wytrwać, jakoś sobie poradzić. Dla siebie. Zespoliła ich miłość i wiara w lepsze jutro. Pluł sobie w twarz za to naiwne i beztroskie myślenie. Przecież świat potrafi być tylko szary, a im się wydawał, że może stać się wielobarwny. Na próżno. Dym papierosowy ciągną się za nim wzdłuż jego cienia płynnie łączącego się z postacią chłodnego wilka. Demona jego kleistej jaźni.. Chorej i zmęczonej. Tkwiąc w swoim świecie poczuł ucisk w klatce piersiowej. Zły omen.. Nadzmysłem, którego nawet nie próbował zrozumieć, miał wrażenie, że to koniec. Nie chciał dopuścić słowa śmierć do świadomości. Przyspieszył kroku, by szybciej być u celu.
***
Siedział na lodowatej ziemi. Ogromne wały śniegu i gradu sypiące się z nieba obijały jego twarz. Co mocniejsze drapały jego skórę. Trwał w ciągłym bezruchu patrząc się przed siebie. Ciemność dookoła i tylko jaśniejszy kształt gdzieś w oddali, powoli zbliżający się w jego kierunku. Czuł niepokój gdy ogromny drapieżnik w końcu stanął tuż przed nim wpatrując się w jego oczy. Łagodność z jaką spojrzał wzdrygnęła Adamem powodując lekki powiew wstrząsu zdziwienia. Znał to spojrzenie doskonale. Tą pustkę i chowaną autourazę. Wilk warkną gniewnie gdy ten drugi powoli uniósł dłoń. Zadrżał z niepewności. Czując falę strachu, nie zdążył wyśledzić spojrzenia przeciwnika, kiedy ten niespodziewanie skoczył w jego stronę z obnażonymi kłami. Nie potrafił wydobyć głosu. Już nie mógł...
***
Nie pamiętała jak nagle znalazła się na ulicy. Nie zauważyła mijającego czasu, nie dostrzegła uciekającego dnia, ani zachodu słońca. Znajdowała się nie pod swoją kontrolą.. Miała wrażenie, że kroczy pomiędzy dwoma światami, w totalnym zawieszeniu. Podążała za czymś co było ponad nią, z całą siłą woli i oddziaływającą charyzmą. Prowadzona przez dzikiego ducha zaledwie muskała twarde podłoże stopami. Omamy i zwidy zakleszczyły nią w swoich sidłach. Mokre od deszczu ulice dla niej były ośnieżoną polaną, światła samochodów, błyszczącymi oczami wilczych opiekunów, a dźwięki klaksonów gdy spacerowała środkiem jezdni, słodkimi słowami tego jedynego. Świat zdawał się kipieć od roztaczanych przez nią różnorakich uczuć. Nie zważała na krzyki przerażonych, nielicznych przechodniów. Nie słyszała, nie czuła strachu. Istniała tylko Ona i jej irracjonalna kraina. Szła dalej, powoli. Przyciągana kuszącą aurą z niedaleka..
***
Puste niebo, bez cienia zmęczenia uparcie trwało w najczarniejszym kolorycie. Zdawało się, że pochłania błyszczące, oślepiającym światłem gwiazdy na jego tle. Zza konarów drzew widziała cel swojej drogi. Zachłanne gałęzie czepiały się drapieżnie cienkiego materiału jej sukienki. Szarpiąc i rozrywając fragmenty tkaniny. Czuła się jak część stada, skradała się równie bezdźwięcznie jak oni, bo była ich częścią. Groźne wspomnienia człowieczeństwa. Dostrzegała zmaterializowaną postać nie mającą prawa bytu. Jego nie powinno tu być. Przebłyski podświadomości.
***
Nie wierzył w to co zobaczył. Środkiem ulicy z podniesioną głową kroczyła ona. Dostrzegł jej przelotne spojrzenie, choć na chwilę obecne. Ułamek czasu. Jednak ona. Ten wzrok, już raz go nim obdarzyła, gdy znalazł ją otępioną lekami, w ostatnich dniach. Kiedy to wszystko się zaczęło. Chciał ją stamtąd wydostać, tak bardzo pochylała się nad krawędzią wiecznego końca. Ruszył w jej stronę nie zważając na pędzących kierowców. Omijał samochody, będąc o włos od własnej śmierci. . W końcu znalazł się przy niej. Nieobecnie wpatrywała się w źródło aury. Spoglądając prosto na niego. Wyłapując najmniejsze drżenia powietrza posiadające jakiekolwiek uczucia. Wszystkie inne, by zastąpiły to tępe cierpienie. Czuła jego dotyk na swojej twarzy, czuła jak bierze ją za rękę, by wyprowadzić z lochów ciemności. Nie umiała odwzajemnić niczego, tak bardzo mocno trzymała się swojej irracjonalnej rzeczywistości.
Nie wiedział jak określić poziom ulgi jaką odczuwał w tym momencie. Twardo ruszył, zdecydowanym krokiem w stronę pobocza. Bez chwili zastanowienia...
***
Rozszarpując jego skórę, wilk przelewał całą swoją frustracje na ofiarę. Krew podeszła mu do oczu, czuł ją w ustach, a mokry, ognisto czerwony śnieg oblepiał jego ciało. Konał, a chciał powiedzieć jej, że kocha. Nie widział Sary pochylającej się nad jego dogorywającymi zwłokami. Poczuł tylko dotyk jej dłoni. Owładnięty jej zapachem nie czuł bólu. Odszedł..
***
Drastycznie przywołana do życia rozdrapywała własną twarzy z nieopisanej rozpaczy. Stojąc nad martwym ciałem, krzyczała, zagłuszając skomlenia wilka cierpiącego nad martwym bratem.
***
Pusta polana ochlapana nieco krwią łączyła losy opętanych dusz. Jednej nieżywej, drugiej niepanującej nad reakcjami własnego umysłu. Żałosny płacz rozbrzmiewający co noc płynący sterylnymi korytarzami szpitala psychiatrycznego docierał aż tu. Powiew niosący głos podmuchem przekartkowywał porzuconą niedbale w kałuży krwi książkę. Wilk stepowy..
***
Koniec części I

Część II
Zawiłe meandry jej duszy na siłę przywracane na właściwy tor. Odpowiedni tok myślenia, prawidłowy według ogółu.. Bo co jest tak naprawdę właściwe? Pośród mas, bezmyślnie toczących się utartymi kanonami, zero miejsca na indywidualizm. Jak można przecież zaakceptować coś schematycznie podchodzącego pod schizofrenie.
Sara leżała na łóżku. Zamglone oczy uporczywie szukały punktu zawieszenia na suficie. Ręce bezwładnie leżały wzdłuż ciała. Jedyną oznaką życia, był spokojny oddech. Tkwiąc w zawieszeniu ludzie mają czas wyczuć swoje prawdziwe pragnienia i potrzeby, żeby zrozumieć wreszcie siebie.. Wśród tłumu doskwierała jej samotność. Teraz w sytuacji bez wyjścia, będą wiecznie w tym samym pustym pomieszczeniu, nie licząc codziennych wizyt lekarzy lub pielęgniarek, faktycznie mając za towarzystwo jedynie cienie, nie odczuwała już tego dyskomfortu. Będąc w grupie, gry pozostawała niezrozumiana, kryła się z myślami krążącymi jej pogłowie, mimo ogromnej potrzeby wyrozumiałości. Na daną chwilę wiedziała, że nikt nie poczuje jej chwil cierpienia, więc przestała szukać litości i pomocy.
Jej dusza wyrywała się z piersi, po stracie tak istotnej osoby. Jedynej z którą dzieliła smutki. Którą, wyeksploatowała swoimi kłębami odczuwalnego bólu. Doprowadzając tylko do wybuchy, katastrofalnego w skutkach. Więc przestała się dzielić, zakończyła walkę ze światem, będącą jedynie wojną z samą sobą, bo tak rozpaczliwie chciała się zaakceptować.
Pojedyncze, suche czynności kolejnego dnia, nie odciągnęły ją od jeziora wewnętrznych przemyśleń. Pielęgniarka szybko uwijała się przy zmianie kroplówek i pobieraniu krwi. Drobne kroczki po sali, świadczyły o jej przemieszczaniu się się. Poprawiła leżącej poduszkę, na stoliku postawiła posiłek, którego i tak z pewnością dziewczyna nie tknie. Za smutkiem patrzyła na nieobecną twarz młodej, ślicznej kobiety, jak dużo musiała przecierpieć w swoim krótkim życiu, a ile jeszcze ją czeka.. Sprawnie sprawdziła butlę z glukozą. Obdarzając Sarę przelotnym uśmiechem wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Ślepa cisza oblepiała półprzytomną swoimi troskliwymi ramionami. Nawet zza okna nie dochodziły żadne odgłosy mające w sobie wystarczająco mocy, by rozluźnić ten lodowaty uścisk. Nawet nie mogła się temu przeciwstawić. Bezwiedne oddalała się w sen. Jedyną drogę ucieczki, która jej pozostała. Zatapiając się w bezkształtną ciecz, pieszczona ich chłodnymi pocałunkami wędrującymi po całym jej ciele. Delikatnie znaczenia od stóp, oblepiające jej łydki, wodzące po wewnętrznej stronie ud, głaszczące brzuch, zespalające się z oddechem, kusząco zlewające na biust, siłą łapiąc żylne potoki na jej obnażonej szyi, posiadły ją w swoje panowanie. Oddała im się bez sprzeciwu, zwabiona barwną wonią opium i pomarańczy.
***
Nie wiedziała ile czasu minęło od trafienia w te nudne mury państwowej instytucji. Każda chwila była jedną i tą samą częścią czasu. Jej największego sprzymierzeńca i wroga. Kolejne dni nie były w stanie złagodzić jej wyrzutów, nie łagodziły bólu, jedynie przyzwyczajały do faktu zwanego cierpieniem. Tutaj straciła swoje ja, wśród całej masy takich jak ona, nieprzystosowanych do egzystencji za okratowanymi oknami. Na siłę uspokajana dawkami leków, nie mogła nawet wyrzucić z siebie ogromnego rozżalenia. Pozostało jej tylko czekanie. Męcząca wegetacja na długi dystans.. Dystymia.. Zapomniała o jedzeniu, gdyby nie kroplówki pewnie już nie byłaby tutaj, w tym cuchnącym farmakologicznymi specyfikami i obłędem pacjentów miejscu, tylko z nim.. Gdzieś tam.. Unosząc się nad ziemią, zatracając się we własnych uniesieniach. Nie, bez przesady. Szczęście to uczucie, którego oduczyła się już dawno. Może tylko nie byłoby aż tyle chronicznego smutku w niej samej.
Na kolejnym powielanym przez nią temacie wewnętrznych rozważań, ktoś ośmielił się zakłócić spokój tak brutalnymi słowami, których była pewna nigdy nie usłyszeć.
-Pani stan jest już na tyle stabilny i bliski społecznym normom, że jutro po stosownych kontrolach wraca Pani do domu.
Czyjś głos praktycznie do niej nie docierał. Uderzało tylko jedno słowo, swoją mocą i siłą przebicia, będące w stanie przecisnąć się przez szczeliny jej barier oddzielających ją od rzeczywistości. Świata, który tak bardzo ją skrzywdził. Dom.. Pusty, opuszczony, już nie jej, dom..
Lekarz wyszedł tłumacząc coś wpatrzonej w niego pielęgniarce. Gdy dźwięki życia ucichły, a Sara została, zastanawiając się co owe nowiny dla niej znaczą, słońce zawitało spomiędzy brudnych okien, rozpędzając niezidentyfikowane cienie. Dziewczyna wtuliła twarz w poduszkę, ukrywając przed sobą łzy przerażenia..
***
Czasem powrót do normalności jest zbawieniem, czasem przekleństwem. Niosąc w sobie tyle gwałtownych zmian, dając nam możliwość wyboru, przymuszając do odpowiedzialności i oddając życie przestraszonym wariatom, by radzili sobie dalej sami. Jednocześnie tyle drobnych przyjemności, które daje wolność.. I piętno ryzyka depczące każdy krok chorego..
Gdy z receptami, jeszcze pachnącymi nowością, przekroczyła granice bezpiecznego świata, pierwsze co poczuła, oprócz zapachu słodkiego mrozu na twarzy to okropny pośpiech od którego zdążyła się już odzwyczaić. Delikatne płatki śniegu wirowały dookoła niej, łącząc się w fałdy białego puchu pod stopami. Jej ulubiona pora roku. Może jednak jakoś sobie poradzi. Krótki przypływ zbytecznego optymizmu, szybko został posłany w zakamarki umysłu. Sytuacja wymagała wręcz trzeźwego, racjonalnego myślenia, a na to nie miała siły ani ochoty. Tak samo jak nie chciała wracać do ich mieszkania. Powoli dowlokła się na przystanek, kierując się w stronę mieszkania jej najlepszej przyjaciółki. Wszystko było takie zamazane, takie dalekie. Nie czuła się wolna. Nie czuła powiewu nowej szansy. Wszystko nadal było tylko szare. Zatłoczony autobus. Motłoch i miliardy myśli, zapach spraw przyziemnych. Znienawidzona woń zwykłego życia.
Czy kiedykolwiek będzie w stanie się przystosować. Oddychać tym samym powietrzem, przeżywać te normalne stany.. Pytania pozostawione bez odpowiedzi.. Wiecznie nie poznane.
***
W mieszkaniu Amandy zastała istną przed Gwiazdkową burzę, z całym asortymentem. Jej nieco chaotyczna kumpela jednocześnie sprzątała, piekła, pakowała prezenty i ubierała choinkę. Przywitana radosnym uśmiechem i z miejsca poczęstowana gorącym jeszcze pierniczkiem rozglądała się po pokoju, gdy jej przyjaciółka już z powrotem zniknęła w kuchennym gąszczu misek i garnków.
'Wszystko takie samo. Od dzieciństwa..' uśmiechnęła się do własnych wspomnień. Też bałagan, podjadanie ciasteczek i szybkie zakupy na ostatnią chwilę.
Powolnym ruchem zdjęła niedbale skręcony szalik z szyi. Przyglądała się leżącym dookoła ozdobom, czuła ostry i świeży zapach drzewka i soczystych mandarynek spoczywających na stole, wszystko przyćmione wonią ciepłego ciasta, dojrzewającego w piekarniku. Wciągnęła kilka razy mocniej powietrze, eksplozja zmysłów i poczuła święta.
Wieszając bombki na choince odlatywała myślami do czasów minionych. Do wszystkich dobrych chwil, które jeszcze się zachowały mimo przerażającej większości przykrych i niechcianych myśli.. Gwiazdka z rodzicami. Pierwsze wspólne Boże Narodzenie z Nim.. Przez umysł przelatywały same idylliczne fragmenty życia.. delikatna bombka, źle zawieszona na lichej gałązce z łoskotem uderzyła o ziemię rozbijając się na miliony malutkich fragmentów. Kruche idylliczne życie, z którego pozostał jedynie pył wspomnień.
Wystarczyła drobnostka, by z powrotem napadł ją ten marazm. Otchłań otępienia. Bezsilnie opadła na fotel przymykając oczy.
***
Samotnie krążąc wśród trupów szukała.. Choć jednej żywej cząstki. Pojedynczego ducha. Było pusto i cicho. Powykręcane gałęzie wyginały się od siły wiatru. Tylko on tu zaglądał, ale równie szybko opuszczał to przeklęte miejsce. Martwe ciała wnikały w ziemię, powoli zespalały się z nią. Powrót do korzeni.
Na środku polany tkwił byle jak wetknięty w ziemię krzyż. Powoli podeszła w jego kierunku i zatopiła się we własnych myślach. Kroczący za nią wilk usiadł obok i łagodnie polizał jej przemarzniętą dłoń. Oparł swój duży łeb na jej kolanach, gdy tylko usiadła na mokrej ziemi. Została sama. Ona i jej strażnik.
***
Amanda trajkotała bez przerwy, co chwilę namawiając nieobecną Sarę do pomocy. Nie zważając na fakt, że dziewczynę najlepiej byłoby zostawić w spokoju. Drżącymi dłońmi mieszała specjały przyszykowane przez przyjaciółkę na Wigilijny stół. Posłusznie nakrywała do stołu, znosząc radośnie nucącą świąteczne piosenki, kumpelę.
Wszystko było gotowe. Pozostało tylko czekać, tak ja w dniu ich rocznicy poznania się. Od samego rana skakała podniecona, wycierając do połysku kieliszki. Przygotowane wino stało na stole czekając na właściwy moment. Doskonale wszystko sobie zaplanowała. Świece, dobra muzyka, kusząca bielizna i seksowna sukienka. Nawet łóżko posypała garścią płatków róż. Bo ten dzień miał być idealny. Miał tkwić w pamięci długo i mocno, a wspomnienia miały być żywe. Siedziała i czytała 'Wilka stepowego' odmierzając chwile do powrotu Adama, gdy zadzwonił telefon. Gdyby wiedziała co stanie się potem, nie odebrałaby. Gdyby przewidziała kto mógłby dobijać się o tej porze, nie poruszyłaby głazu na tamie emocji. Nie domyśliła się. Odebrała. Słysząc znajomy głos, serce rozwalało jej żebra od siły uderzeń. Pulsujące żyły bolały. Przecież uciekła, zerwała kontakt, zmieniła numer telefonu. 'Nie miał prawa.. Nie mógł.. Jak w ogóle..' plątanina myśli i zdenerwowania. Uczucia nie zniknęły, mimo tak długiego braku kontaktu, a miała je zamrozić, zniszczyć. Przecież kocha Adama, poprzednie uczucia się nie liczą.. A jednak. On. Tylko on był w stanie wzbudzić ponowny wybuch. Tylko On, oswobodził demona.
***
Z myśli wyrwał ją dzwonek do drzwi. A tak.. Zaproszeni goście. Nie miała na nich w ogóle siły. Formułki, zasady kultury i za chwilę wszyscy siedzieli przy stole, zachwalając wyśmienity smak potraw i doborową atmosferę. Żarty, rozmowy o pracy, same nudne sprawy poza które tak mocno odbiegał świat Sary. Sztucznie się uśmiechając, dzióbała jedzenie widelcem. Milcząc, udawała, że wszystko jest w porządku. Gdy temat rozmowy spadł na związki, nie wytrzymała i z kieliszkiem w dłoni poszła do salonu.
Wpatrując się w błyszczące punkciki na niebie, próbowała zdławić bolące wspomnienia. Nic to nie dało. Dusiła się tutaj. Śmiechy zza ściany nie były w stanie jej rozweselić. Cicho, byleby nie zostać zauważonym i niepotrzebnie się tłumaczyć, wyszła z mieszkania, zarzucając jedynie ciepłe czarne ponczo na ramiona. Zapaliła. Spacerując pustymi ulicami. Nie było bardzo późno. Po prostu wszyscy byli teraz z bliskimi. Jej rodzinę brutalnie jej odebrano.
Nikotyna nie przyniosła ukojenia. Tak jak tamtej nocy. Roztrzęsiona telefonem i faktem, że zgodziła się na spotkanie, mimo że doskonale znała konsekwencje, próbowała się opanować. Trzęsła się z nienawiści do samej siebie, że tak łatwo ją podejść. Tak szybko można roztopić lód.. Podeszła do dużego okna, otwierając je na oścież, chłonęła powietrze. Musi wydobrzeć do czasu powrotu Adama. On nie może się niczego domyślić. Niepotrzebnie by go zraniła. Nie pozwoli mu cierpieć, nie zada mu bólu.. Paliła jednego za drugim. Czuła się coraz gorzej. Napływające wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju. Musi je uśpić. Nerwowo otworzyła szufladę z lekami. Jedna tabletka, dwie, siedem, całe opakowanie... Znów zapaliła. Widok z okna był taki kuszący. Gdyby spadła nie byłoby problemu..Nie! Skąd te myśli, one nie należą do niej. Musi je zniszczyć. Przecież chce żyć, bo go kocha. Kolejne opakowanie.. Puste pudełka zostały na komodzie.. Traciła grunt pod nogami. Teraz już nie mogła spaść, bo nie była wstanie podejść z powrotem w stronę końca życia. Upadła na podłogę w momencie gdy Adam wszedł do mieszkania.
***
Teraz już nie musiała się wahać, bo już nie miała powodu do dalszej wegetacji. Jedna noga, potem druga. Jak łatwo znaleźć się po drugiej stronie barierki, jej niegdyś ulubionego mostu. Czarna woda pieniła się, falując z prądem. I tylko jeden krok..
Wyjący wilk upadł i skonał...
***
Dwa zamarznięte ciała, tkwiące w cieniu dzikich drzew, zostaną tu na zawsze. Wysoko na nieboskłonie świeciły gwiazdy, rzucające lekkie światło na rozmyte kształty spacerujące po lesie. Pary i dwóch kroczących za nimi zamglonych wilków...

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

kamil2109
Stalówka


Dołączył: 15 Gru 2009
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Podkarpacie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 21:57, 16 Gru 2009    Temat postu:

piękny tekst o miłości i zakochaniu oraz trochę dramatyczny... szczególnie początek i koniec coś na wzór trochę Romea i Julii chociaż oni oboje umarli w przekonaniu że ukochana osoba nie żyje... nawet bardzo mi się podoba..... pisz dalej takie teksty będę na nie czekał....... pozdrawiam Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Liwia
Stalówka


Dołączył: 21 Lis 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:28, 16 Gru 2009    Temat postu:

Jakoś nie rozumiem. Teksty każdy jakby z innej wsi. Sory, ale tak to czuję. oczywiście język mi sie bardzo podoba, miękki i widać, że bawi Cię pisanie.
Podobają mi się szczególnie mocne fragmenty dotykające uczuć bohaterki, tj.:
"I jeden moment, pojedyncze uczucie, wszystko zniszczyło."
"Bezdenna cisza zapomnienia, gdy nawet Matka Noc się od niej odwróciła."
"Teraz już nie musiała się wahać, bo już nie miała powodu do dalszej wegetacji."
Są nasycone dużą dawką emocji.
Tyle, że jak takie książki czytam, to zazwyczaj odkładam je na półkę po trzeciej stronie. Za szybko wszystko się dzieje i taki chaos mi się w głowie pojawia, że nie wiem o co chodzi. Może wolniej i kilka delikatnych opisów do tego dodasz. Łatwiej by się czytało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

kamil2109
Stalówka


Dołączył: 15 Gru 2009
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Podkarpacie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 22:36, 16 Gru 2009    Temat postu:

no ja nie powiem że akcja dzieje się powoli... i może też nie przepadam za bardzo za tego rodzaju książkami lub opowiadaniami ale podoba mi się szczególnie temat, kontekst w jaki to ujęłaś..... jeszcze raz pozdrowionka Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin