Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Cedalia & Malaria


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 18:32, 05 Sty 2011    Temat postu: Cedalia & Malaria

Pojedynkują się: Cedalia & Malaria
Fandom: brak
Gatunek: dowolnie, ale na poważnie
Tytuł: Ładnie kłamiesz, skarbie
Warunki: ma się pojawić: koronkowa sukienka, lilie, deszcz, zegarek, szpilki, warkocz, gramofon, jakiś antyk.
Długość: bez ograniczeń
Beta: Malaria
Termin: 4 stycznia 2011
Opiekun: Malaria


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 18:33, 05 Sty 2011    Temat postu:

Tekst A

A ja nawet lubię.



Zapomniane uliczki miasta rozpusty śmierdzą mieszanką taniego wina, moczu i starych ludzi.
Nienawidzę tego miejsca, choć to tu właśnie zaklepano dla mnie kąt. Z resztą cholera wie, zawsze można się ze wszystkiego wycwanić.
Postanowiłem, że sam stworzę własną grę, bezimienną.

Niebo nad kamienicą znów jest brudne i ciąży. Czuję, że z coraz to kolejnym dniem schyla się niżej, jakby chciało mnie zgnieść.
Jeszcze chwilę zostanę w tym odrażającym mieście, pospaceruję. Próbuję nie myśleć, płuca zabawiam tanimi papierosami. Zamykam oczy i nie zwracam uwagi na ten namolny szum liści szarganych gnuśnym wiatrem. Po prostu stawiam dokładne, ale niepewne kroki. Znam to miejsce bardzo dobrze, dlaczego więc wciąż się boję, że może wpadnę w jakąś gównianą konstrukcję budowlaną? Przecież i tak nikt nie pamięta o tym dziewiątym kręgu ziemskim.
Wszyscy tu pieką się w jednym wielkim kotle, obskurnym, prosto z wysypiska śmieci. Mieszkańcy kotła mają te same oszpecone mordy, towarzyszy im ostry zapach kwasu, którego nie zmyją, bo nawet nie mają czym.
Ostatnie pociągnięcia papierosa, powoli zaspokoiłem swój głód. Wypaloną resztkę rozgniatam butem. Czerpię jeszcze tylko trochę tego zepsutego powietrza, sam nie wiem po co to robię zawsze przed odejściem. Głupi nawyk.

W gustownym i idealnie dopasowanym garniturze czuję się najlepiej. Pasuje jak ulał do mojego figuralnego, ociekającego złośliwością uśmiechu. Wszystko znakomicie zaplanowane, ani trochę nie przypominam obywatela miasta rozpusty.

Jedna z najdroższych restauracji w Rzymie dzisiaj pachnie azjatyckimi kwiatami. Ta woń jest odważna, twarda jak granit. Stanowczo otula wszystkich wchodzących do „Ricciaco”
Swoimi obłędnymi oczami z wyrazem szalonego i niepoprawnego artysty lustruję wszystko wokół. Szukam jakiejś wytrawnej kobiety ze słodkim posmakiem.
Przed oczami mignął mi złoty zegarek pani Dosher, uprzejmie mijam stare i niezgrabne plotkary by stanąć naprzeciwko niej.
Nagle wchodzi krokiem pełnym gracji brunetka. Stuk jej drogich szpilek słyszę mimo hałasu panującego w Ricciaco. Z wdziękiem porusza biodrami na, których opina się obcisła, koronkowa sukienka w szkarłatnym kolorze. Podchodzi do stolika i marszczy brwi. Jednym machnięciem ręki rozbija wazon ze wschodnimi perłami zapachu o ziemię. Większość zgromadzonych patrzy w jej stronę.
- Co się tak patrzycie? Mówiłam, mają być białe lilie! – krzyczy w stronę kelnera, który błądzi wzrokiem po posadźce. Odwracam się plecami do Dosher, szukam jakiś drobniaków i wychodzę, by kupić obok w kwiaciarni zachciankę damy.
Dziewczyna zarzuca długi warkocz do tyłu i krótko spogląda na mnie, kiedy stawiam kwiaty na jej stoliku.
- Dlaczego akurat białe lilie? – Uśmiecham się do niej szarmancko.
- Są mdłe i pasują do każdego nastroju. Poza tym takie jakieś wyniosłe mimo swojej prostoty – odpowiada popijając wino.
- To takie…
- Pospolite? A co, skarbie, nie jest pospolite? Może powiesz mi, że jesteś kimś innym, hm? Dziwnym trafem widzę w tobie zwykłego błąkającego się chłopca, który szuka wrażeń. Niestety jeśli zaraz mnie nie opuścisz, to mogą cię te wrażenia dopaść za szybko. – Zaśmiałem się na te słowa. Nie zdawałem sobie sprawy, że może mówić poważnie.
Nagle stary gramofon zaczął uwalniać zapomnianą jazzową melodię. Bardzo lekką i swobodną, zaklinającą słuchacza. Patrzyłem w jej oczy, wydawało mi się, że prawa tęczówka jest bardziej zielona od lewej. Ten wzrok przepełniony był dziecinną naiwnością.
Dziewczyna w czerwonej sukience popijała zachłannie wino. Nie musiała poruszać ustami, jej wyraz twarzy mówił sam za siebie „spieprzaj”
- Powiedzmy, że lubię przygody, szczególnie z taką pięknością – zamruczałem jej do ucha.
- Zapłać i czekaj na mnie przed lokajem – powiedziała i zerwała się z krzesła.

Zmarnowane dwie godziny, miałem już odchodzić, gdy wreszcie ujrzałem ją jak biegnie ze sztalugą w ręku. Zadyszana uśmiechnęła się do mnie słodko.
- Chodź za mną, to parę uliczek dalej.
- Dlaczego chcesz mnie tam zabrać?
- Nie pytaj, sam chciałeś, nie umiem ci odmówić. – Puściła do mnie oczko.

Zabrała mnie w miejsce, które było opustoszałym i zaniedbanym parkiem. Wszystko wokół było puste, drzewa, trawa, kwiaty, obrypane drewniane ławki. Wciąż słyszałem w myślach tą melodię z restauracji. Nie była już lekka, dręczyła umysł.
- Kim jesteś? – spytała siadając na trawie. Oczywiste było, że nie powiem jej prawdy.
- Jestem architektem, a ty?
- Ach ja? Mam nieduży sklepik z antykami. – Zbliżyła się do mnie i nachyliła, wtedy zerknąłem na jej biust, widniał na nim złoty naszyjnik z niewielkim brylantem i rubinem. Musiała go założyć po naszym rozstaniu, w „Ricciacio” nie miała tej błyskotki.
Miałem już w głowie plan, proste, pójdę z nią do łóżka i już jest mój. Wystarczy mieć sprawne ręce.
- Podobno należał do Marii Antoniny. – Odwróciła się do mnie plecami i zaczęła układać płótno na sztaludze.
Tylko trochę jej nakłamię, tak dla namiętności, żeby chociaż wydobyć złudzenie, tego że jest ładnie.
- Lubię kłamstwa. – Zostawiła sztalugę i znów podeszła, aby zawiesić mi ręce na szyi. Otarła delikatnie swoje usta o moje. Jej pocałunek pełen szorstkości, suchy, ale przyjemny. – Prawda jest przereklamowana, sztywna i bezbarwna. Kłamstwo plastyczne, zabawne, szalone, ma wiele możliwości, jest względne. – Swoimi bladymi dłońmi rozpina koronkową sukienkę.
Dziewczyna wstaje i odchodzi w cień drzew. Nie umiem stać w miejscu, ona jest jak wymarzony deszcz w środku upalnego lata, tyle że krótki i gorący jak wrzątek. Obejmuję ją w talii.
- Widzisz te kruki? – Uwalnia się z moich objęć, a ja patrzę na niebo, na którym nie ma żadnych ptaków. Po chwili czuję zimne ukucie, ostry nóż rozrzyna mi ciało. Robi to tak pospolicie, ale doskonale. Z uroczym wyrazem twarzy próbuje rozpruć mi brzuch, uda jej się. Widzę wszystko przez zszarzałą mgłę. Głupia jazzowa melodia nawet teraz nie daje mi spokoju. Ostatni raz przyglądam się jej oczom. One wcale nie są dziecinne, teraz wyraźnie widzę, tęczówka prawego jest aż do jaskrawości zielona.
- Sam zobacz, czy to nie jest zabawne? Zgrabnie próbowałeś, ale kłamstwo jest sztuką, to dla prawdziwych artystów. – Na pędzel nabiera moją krew i maluje robiąc jakieś paskudne dzieło z precyzją mistrza.

Męczę się jak pies, ta przeklęta szkarłatna sukienka przysłania wszystko. A ja nawet lubię czerwień.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 18:34, 05 Sty 2011    Temat postu:

Tekst B


Ładnie kłamiesz, skarbie
Czyli tragyczna historyja dwojga ludzi uwikłanych w społeczne konwenanse


Założyła bladą sukienkę w równie blade kwiaty. Można byłoby powiedzieć, iż była to sukienka bladoróżowa, kremowa lub pastelowo niebieska - można, tylko po co, skoro była przede wszystkim blada? Kawałek drogiej, koronkowej szmaty, zupełnie niewart swej ceny, kontrastował z rudymi włosami, związanymi niechlujnie w kucyk.
Podobno rude są charakterne i temperamentne. Ogniste, jak ich włosy.
Nie była co do tego przekonana, ale założyła buty na obcasie - czerwone, boleśnie wręcz uwydatniające swą krwistą barwą bezbarwność sukienki. Gdyby były bluzką, gryzłyby się z pomarańczowym kolorem włosów, a na szczęście to tylko buty, element stroju najbardziej ze wszystkich oddalony od włosów.
Lustro uparcie odbijało rudowłosą, chudą dziewczynę o wydatnych kościach policzkowych i twarzy porcelanowej lalki. Duże, szare oczy tylko dopełniały dzieła, nadawając jej twarzy wiecznie przestraszony i jakże uroczy wygląd.
Czuła się z tym ciele jak w przebraniu.
Szkoda tylko, że nie mogła go zdjąć.

***

Mówi się, że brązowy to taki ciepły kolor. Swojski i przyjemny, dziewczyny lubią brąz i te sprawy. Brat dziwił się, jakim cudem brązowookie nie ma powodzenia, a to o oczach chłodnych i niebieskich - owszem.
Może nawet nie chodziło o brak powodzenia - bo brązowooki młodszy brat interesował wiele dziewczyn. Tylko jakoś tak po pierwszej rozmowie dawały sobie spokój, wbijając wzrok - kojarzący się uparcie z roztapiającym się masłem - w starszego z braci. A on podobny wzrok wbijał w nie, przeszczęśliwy ze swej nieziemskiej urody.
Jedyne, co mu spędzało sen z powiek, to uparta niechęć do płci pięknej, wyraźnie okazywana przez młodego, który swoją drogą także przeszczęśliwy był, o ile snu z powiek nie spędzała mu część rodziny - w domyśle starsze rodzeństwo, sztuk jeden - próbująca uparcie coś zrobić z postępującym upośledzeniem społecznym najmłodszego uczestnika życia rodzinnego.
Mógłby godzinami siedzieć w swoim pokoju, odseparowany od świata, przy sztaludze utrwalać rzeczy piękne - bo jakiż sens miało utrwalanie brzydoty? Dopóki miał płótno, pędzel i farby, nie potrzebował niczego ani nikogo więcej.

***

- Te buty od stryjka Stasia z Hamburga są piękne. Nie myślałam, że na zachodzie mają takie śliczne rzeczy. Gdy je założy, na pewno żaden chłopak jej się nie oprze - orzekła siostra rudej, pomiędzy ogromnymi porcjami ryby, jakie wciskała sobie do ust, nie patrząc nawet, że płowe włosy wpadają jej do jedzenia.
- Masz narzeczonego, kochanie? - pytała babcia, ukrywając zaniepokojenie w swoim talerzu z karpiem.
- Nie. - Ruda strzepnęła okruchy chleba z bladej sukienki, przeglądając się w talerzu czerwonego barszczu. Jakiś niesforny pomarańczowy kosmyk, wysunąwszy się z dużej spinki w kształcie lilii, kołysał się tuż nad talerzem, gotów do niego wpaść przez chwilę nieuwagi.
Starała się nie patrzeć na ciężarną siostrę z mężem, ani na ojca, który przyglądał się córce z wyraźnym przygnębieniem. Od dawna nic nie wspominał o knuciu strajków ani o niczym takim. Odkąd pierwszy raz zdawała na uniwersytet i jej nie przyjęto.
- Utrapienie z nią okropne - westchnęła matka, dawniej równie ruda, co córka, jednak od niepamiętnych czasów farbująca włosy na brązowo. - Ale jest już na studiach, tam na pewno męża znajdzie.
- Och, oby! Toż to już najwyższy czas - zgodziła się babcia, a jej zaniepokojenie rozpłynęło się po karpiu.
- Na pewno znajdzie tam jakąś dobrą partię, może nawet doktora?
- Tak, i co jeszcze? - warknęła w końcu sama zainteresowana, niemalże rzucając łyżkę do talerza. - Znajdę wielką miłość mego życia? - zadrwiła, ale obie starsze kobiety wzięły to na poważnie.
- No pewnie, miastowi chłopcy to tacy dżentelmeni… - westchnęła matka.
- Nie trzeba szukać po miastach - oznajmiła dotąd pożerająca ogromne ilości jedzenia siostra z obrzydliwie wydętym ciążą brzuchem, jak bańka wyrastającym zaraz spod biustu. - Chociaż ja akurat tam znalazłam. Prawda, kochanie? - Uśmiechnęła się do męża, ten jednak tylko westchnął.
- Baba w ciąży to strasznie irytująca potwora, nie? - spytała ruda złośliwie.
- Jak ty się zachowujesz! - Matce z oburzenia aż wypadł kawałek karpia z ust.
- Och, ma trochę racji - próbowała załagodzić szykującą się kłótnię siostra, chichocząc jak nastolatka wątpliwej inteligencji. - Ostatnio jestem naprawdę nieznośna, wczoraj obudziłam Mareczka o pierwszej w nocy, by mi zrobił kanapki z miodem i szynką… - Znów zachichotała, jakby powiedziała przedni żart.
- Tak, kochanie. Będę ci przynosił na srebrnej tacce co tylko zechcesz i kiedy tylko zechcesz - oznajmił wesoło, podając żonie do ust kawał karpia. - Byleby moja Gabrysia zdrowe dziecko mi urodziła.
Chyba tylko ruda wychwyciła pewien fałsz i zmęczenie w głosie szwagra. Reszta rodziny - z wyjątkiem może w milczeniu jedzącego ojca - wyrażała wielki zachwyt cudownym, zżytym małżeństwem.
- No powiedzże, kochanie, czyż to nie cudowne? - zachwycała się babcia. - Na pewno w głębi serca też byś chciała mieć taką rodzinę i dzidziusia w drodze.
- Skarbeńku - szczebiotała matka - to sens życia kobiety.
- Nie. Po moim trupie - oznajmiwszy chłodno, ruda wróciła do konsumpcji barszczu, stojącego przed nią od początku kolacji. Wstać i wyjść, trzaskając drzwiami, wszak nie wypadało.
- Ładnie kłamiesz, skarbie. - Uśmiechnęła się matka, niezwykle zadowolona ze swego porażającego i błyskotliwego poczucia humoru.
Młodsza córka tylko spiorunowała ją wzrokiem, zbyt zrezygnowana, by się odgryźć za te wszystkie zniewagi, jakich się nasłuchała podczas tej Wigilii. Dalsze narzekania rodzinne postanowiła zignorować w obawie o stan swoich nerwów.

***

Zaraz po powrocie do domu, wlazła do swojego pokoju, powłócząc obutymi w zachodnie szpilki nogami. Zamknęła tylko drzwi i padła na łóżko, zrzucając buty. Odpoczywała chwilę, wykończona próbami wciskania jej dokładek ("Jesteś taka mizerna i bledziutka!") albo dziwacznych poglądów ("Małżeństwo i dzieci to cel życia kobiety, zapamiętaj to, skarbeńku!"), albo wyrażania absurdalnych nadziei ("Mam nadzieję, że pomożesz Gabrysi i Markowi z tymi gazetami, teraz nie mogą się tak angażować, jak wcześniej").
- Urgh, jakby mnie coś obchodziła ta wasza "Solidarność" - warknęła w poduszkę i przyłożyła jej pięścią. Westchnąwszy ciężko, domruczała - bawcie się sami.
Chciała tylko wieść wygodne i proste życie, a bieganie z ciężkim plecakiem i uciekanie milicjantom na pewno nie dawało się tak nazwać. Tym bardziej, że nie miała najmniejszej ochoty skończyć internowana, jak brat szwagra. Wystarczy, że miała problemy w zeszłym roku z dostaniem się na studia. Ojca pewnie ostro przemaglowali, papiery do podpisania wcisnęli. Chyba powinna być mu wdzięczna.
Podniosła się leniwie z poduszki i zwlokła z łóżka. Stanęła przed lustrem, zdejmując pretensjonalną spinkę w kształcie lilii z włosów i pozwalając im opaść swobodnie na ramiona. Po dotąd całkiem porcelanowej, wyrażającej jedynie uprzejme znudzenie twarzy, przebiegł cień gniewu. Skrzywiła się i wygięła usta pogardliwie.
- Wielka miłość życia, szlag by ich - syknęła, zaraz jednak uśmiechnęła się do odbicia. Mimo iż zupełnie nie pasował do jej charakteru, lubiła swój wygląd. I siebie, siebie szczególnie lubiła. Cmoknęła się lekko w ramię. - Jedną miłość już mam.
Ściągnęła bladą sukienkę i cisnęła ją w kąt, zupełnie nie przejmując się ewentualnym uszkodzeniem delikatnych koronek. Trzeba swoją jedyną miłość rozpieszczać i dlatego też sięgnęła po jakąś wygodną, przydługą bluzę, którą zaraz wciągnęła na siebie. Nareszcie odrobina wygody.

***

Jak zwykle siedział przy sztaludze, dłubiąc misternie małym pędzelkiem przy płótnie, próbując oddać deseń sierści irbisa. Skały już namalował. Śnieg także - a ten należał do trudniejszych, przynajmniej dla niego, elementów malarstwa, chociaż na pierwszy rzut oka na skomplikowany nie wyglądał. Ale pantera, na dodatek tak mała wśród tych wielkich głazów, była wyjątkowo karkołomnym - lub w tym wypadku pędzlołomnym - zadaniem. Te małe cętki, kępki sierści…
Mimo trudności lubił takie zadania. To nie wychodziło, to coś się psuło, trzeba było malować to samo wiele, wiele razy, zanim się udało, by w końcu temu sprostać. Od czasu do czasu musiał podjąć się czegoś takiego, by poczuć, że nie obrósł jeszcze kurzem. Że może, że potrafi.
Niestety niektórzy z rodziny także lubili takie zadania i być może to dlatego w dłubaniu przy kociej sierści przeszkadzał mu ciąg słów, wypowiadanych pretensjonalnym, nosowym głosikiem.
Tleniona na blond dziewoja rozsiadła się na jego łóżku, marudząc coś ciągle i bawiąc się mysim ogonkiem - matowym i kosmatym warkoczykiem, który pewnie miał jej nadawać nieco dziecinny, uroczy wygląd. Nie nadawał w żadnym wypadku, ale rodzeństwo - rodzaj męski, liczba pojedyncza - zdawało się być rzeczonymi warkoczykami zauroczone, gdyż z zapałem wysłuchiwało jej biadolenia. Musiało, gdyż oficjalny chłopak Kaśki całkowicie ją ignorował.
- Wiesz, zastanawiam się - brat przerwał monolog panny bez większych skrupułów - co jest nie tak. Jesteś jedyną, która z nim wytrzymała. Wszystkich tak traktuje i wszystkie uciekały od razu.
- Daj spokój - mruknęła dziewczyna, spoglądając na malującego dwuznacznie. - Do niego trzeba po prostu dotrzeć. I jest taki niedostępny, szorstki, aż chce się go mieć tylko dla siebie.
Odłożywszy pędzel, spojrzał na nią z niekłamanym obrzydzeniem, ale i z pewną obawą. Cenił sobie swój intelekt, a istniało wciąż podejrzenie, że głupotą można się zarazić. A ta Jak-jej-tam bez wątpienia była najgłupszą osobą, jaką w życiu spotkał. I najbardziej oderwaną od rzeczywistości, włączając jego w ten jakże chlubny poczet postaci, okazjonalnie tylko zstępujących do świata rzeczywistego.
- Bzdura - warknął.
- No, no, droczyć się kiciusiowi zachciało. Ale ja i tak wiem, że mnie kochasz! - Doskoczyła do niego, łapiąc jego ramię w kleszcze swych objęć. Dobrze chociaż, że nie zdążył wziąć ponownie pędzla. Gdy pomyślał, że Kaśka mogłaby zniszczyć jego misterny obraz, poczuł na twarzy rumieńce wściekłości. To pewnie na jakiś czas pewnie wyeliminuje go z bitwy z obrazem.
Dziewczyna zaś uśmiechnęła się jeszcze bardziej dwuznacznie.
- Chyba na łeb upadłaś.
- Ładnie kłamiesz, skarbie! - zapiszczała i ścisnęła jego rękę mocniej.
Starszy brat z pewnym zaniepokojeniem zarejestrował wreszcie w swoi małym, do cna niemalże przesiąkniętym romansowością móżdżku, że domorosły malarz minę miał co najmniej zdegustowaną i zniesmaczoną, a ten błysk w jego oczach wcale nie oznaczał skrzętnie ukrywanego uczucia wobec Kaśki, a gniew i odrazę.
Pocieszał się jedynie, że na zbliżających się powoli studiach jego mały, aspołeczny braciszek na pewno znajdzie sobie ładną dziewczynę.

***

Deszcz spływał po szybach i szumiał na ulicach. Uniwersytet Jagielloński, dla niego wciąż jeszcze potwornie obcy i nieprzyjazny, dawał jakie takie schronienie, o ile za schronienie można uznać miejsce całkiem oblężone przez przyszłych studentów. Wolno się przyzwyczajał do miejsc, a dopiero co dostał własne mieszkanie, umeblowane antykami po dziadku, w pobliżu uniwersytetu. Ojciec mu załatwił wszystkie formalności, zresztą nigdy nie mieli problemu z prowadzeniem prawie luksusowego życia, w odróżnieniu od szarej masy, związanej kartkami na chleb i inne produkty.
Tym razem jednak nie liczył na specjalne traktowanie. Kolejka to nie jest sprawa, którą by chciał sobie "załatwić". Grupa oczekujących powoli się kurczyła, chociaż o wiele za wolno, biorąc pod uwagę, że za dziesięć minut sekretariat kończył przyjmować kandydatów z dokumentami. Chłopak niespokojnie spoglądał na zegarek, niemal modląc się, by nie zamknięto wedle rozpiski.
Siedząca obok rudowłosa dziewczyna o bladej twarzy porcelanowej lalki nie miała takich problemów. Wydawała się w ogóle nie mieć żadnych. Najspokojniej w świecie czytała książkę, zerkając tylko w stronę drzwi, czy przypadkiem nie przyszła jej kolej.
Estetycznie rzecz biorąc, nie przeszkadzała mu, ani oszałamiająco piękna, ani wyjątkowa, więc nie zwrócił na nią większej uwagi. Z uprzejmej wymiany zdań pół godziny wcześniej wiedział jedynie, że będą studiować ten sam kierunek, nie widział więc potrzeby się z nią od razu zaznajamiać. Nie czułby takowej także gdyby byli na różnych wydziałach. Chociaż fakt, iż w ogóle ją zauważył, przemawiał zdecydowanie na korzyść nieznajomej.
Gdy kolejna osoba wyszła z sekretariatu, dziewczyna podniosła się i znikła za drzwiami, by po wyjątkowo krótkiej chwili udać się w stronę wyjścia. I najprawdopodobniej w tymże wyjściu została. Zostawiwszy dokumenty wszelakie, wychodząc spostrzegł ją, opartą o filar, z nosem wetkniętym w książkę. Rude włosy opadały jej na twarz, widać było tylko czubek nosa zza tej pomarańczowej zasłony.
Zatrzymawszy się, przez chwilę gapił się na nią głupio. Intuicja podpowiadała mu nawiązanie jakiegoś kontaktu, co - biorąc pod uwagę wyjątkowo ostrożny charakter tejże intuicji - było wręcz zdumiewające.
- Parasol? - spytał w końcu.
Dziewczyna podniosła głowę i wbiła w niego zirytowane spojrzenie. W jego głowie coś zasugerowało zwiększenie dystansu wobec obcej. Obiecał swej intuicji, że posłucha, jak tylko przestanie mu podpowiadać rzeczy sprzeczne.
- Pada - wyjaśnił. - Nie masz parasola.
- Zaiste, twoja spostrzegawczość powaliła mnie na kolana - odwarknęła nieznajoma, wydymając usta trochę gniewnie, a trochę pogardliwie. O dziwo, w tym właśnie momencie uznał ją za sympatyczną.
- Odprowadzić cię? - zapytał, starając się unikać tonu, jakim zwykle jego brat wypowiadał to zdanie. Aczkolwiek nieznajoma najwyraźniej nie zauważyła różnicy, przynajmniej z uniesionych wysoko brwi i coraz bardziej pełnego politowania wyrazu twarzy wnioskując.
- Wolę poczekać. Wkrótce przestanie.
- W prognozie mówili, że będzie długo padać - skłamał na poczekaniu. - A parasol jest duży. Mały starczyłby tylko dla mnie. - Wzruszył ramionami obojętnie. - Nie chcesz, to sobie czekaj. Chciałem poćwiczyć uprzejmość, ale chyba słabo mi idzie.
Ruda przez chwilę spoglądała to na zalane deszczem ulice, to na parasol, to na niego, najwyraźniej kalkulując ewentualne zyski i straty, aż w końcu zamknęła książkę.
- Dawaj ten parasol. - W szarych oczach pojawił się jakiś żartobliwy, a może złośliwy błysk.

***

Od (niezupełnie) pamiętnego dnia z parasolem minął blisko rok, a oni nadal jakoś się nie rozdzielali. Intuicja najwyraźniej właściwie podpowiedziała domorosłemu malarzowi zawarcie znajomości z kompletnie obcą dziewczyną. Chociaż momentami drażnił go narcyzm koleżanki i ostro jej się za to dostawało, zaprzyjaźnili się całkiem porządnie, aczkolwiek z pewnością nie na dobre i na złe, i z pewnością nie tak, by sobie wszystko o wszystkim mówić. Choćby z prostej przyczyny, że żadne nie czuło takiej potrzeby. Jakoś więc szła ta płytka znajomość, polegająca głównie na piciu wieczorami i wyśmiewaniu innych ludzi, wytykaniu im po cichu brzydoty tudzież zawierająca dyskusje na temat rzeczy pięknych lub interesujących, bo te dwa nie zawsze muszą iść w parze, choć jest to zdecydowanie wskazane. Ewentualnie narzekali na rodziny, uparcie naciskające, by wreszcie się ustatkowali. Raz nawet poruszyli temat zmiany ustroju, ale jakoś niespecjalnie ich to interesowało, więc dali spokój polityce.
W sumie nawet nie zauważyła, od kiedy te cotygodniowe, a czasem częstsze wizyty stały się niezmienną tradycją, kultywowaną mimo śniegów, deszczów, upałów tudzież klęsk innych uciążliwych zjawisk pogodowych.
Jak co tydzień siedziała jego łóżku, wyeksmitowawszy kumpla na podłogę. Popijała wódkę z sokiem ze niewielkiej szklanki, czule wpatrując się w napój i wyraźnie nie zwracając uwagi na nic innego. Zresztą najwyraźniej kompanowi to nie przeszkadzało, sam też do specjalnie społecznych nie należał, więc najprawdopodobniej obecnie rozważał, czy namalować zieloną czy seledynową chustkę na najnowszym obrazie. Czasami jego problemy - jeśli w ogóle o nich mówił - rozkładały ją na łopatki.
Po chwili otrząsnęła się z miłosnych uniesień (wszak alkohol był jej bliższy niż rodzina i kochała go niemal jak siebie samą) i spojrzała z ukosa na kumpla.
- Nie chciałbyś mnie namalować? - spytała, zupełnie niepomna tego, iż nie znosił, gdy go budzono z zamyślenia.
- Nie - burknął, otrząsnąwszy się jakby. Zerknął w swoją szklankę i wypił wszystko jednym haustem, odchylając się mocno do tyłu. Doprowadziłby się do pozycji poziomej, gdyby nie ściana.
Była pewna, że zaraz go ten alkohol weźmie na poważnie i że będzie ją do drzwi odprowadzał, turlając się po ścianach, ale w zasadzie… wszystko jedno. Ewentualnie być może obeszłoby ją, gdyby czynił tak na polu minowym. W domu jednak nie groziło mu nic poza atakiem wściekłej doniczki.
- To byłby twój najpiękniejszy obraz. Mogłabym, hm… - zaczęła snuć fantazje na temat swego udziału w sztuce. - Ta twoja przedwieczna komoda, mogłabym się na niej położyć. Za poduszkę byłby gramofon i zatytułowałbyś to "Euterpe współczesna" albo "Melpomene współczesna"…
- Może i niezły pomysł - mruknął, nalewając sobie znów wódki. Zaraz dopełnił szklankę sokiem i usadowił się wygodniej na brudnym jaśku. - Ale komodę zostaw. Nie będziesz łazić po tych antykach, uszkodzisz.
- Hm, fakt, antyki piechotą nie chodzą. Wnoszenie nowych mebli na siódme piętro byłoby kłopotliwe.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, myśląc o niebieskich migdałach. Przynajmniej już nieco podpity domorosły malarz z pewnością o niczym sensownym nie myślał, nawet jeśli jego wyraz twarzy sugerował zwiększony wysiłek psychiczny i ambitne rozmyślanie. Pewnie rozważał, jakich pędzli użyć. Ruda natomiast zadręczała się obrzydliwym obrazem ciężarnej siostry, w białej sukience wyglądającej jak beza - bo ślub był nieco spóźniony - a potem niuniającej wrzeszczące w niebogłosy niemowlę. Ciągła i nieznośna obecność rozanielonej mamuni i babuni dziecka, do spółki z ciągłym wytykaniem stanu panieńskiego sprawiła, że ruda od ponad pół roku nie odwiedzała rodzinnej miejscowości, choć ta była ledwie paręnaście kilometrów od Krakowa.
- Nie myślałeś, by coś zrobić z tą narzekającą rodziną? - spytała po chwili. - Zamordować nie przejdzie, ale na przykład… hm, wziąć papierowy ślub, tylko dla obopólnych korzyści, na przykład finansowych.
- W sumie… ino raczej, no ciężko może być. Białe małżeństwo, kto na to się zgodzi? Nie wiem, czy wielu takich jest.
- Jest nas dwójka, wystarczy. Ślub na pokaz, ten twój współlokator chyba studia kończy teraz, mogę wynająć jego pokój. Samotni poszukujący drugich połówek się odczepią, rodzinka także, a jak na bachory zaczną naciskać, to wciśniemy kit, żeśmy bezpłodni i się leczymy, tylko bez skutków. Przestaną nam wyrzucać, że domu rodzinnego nie odwiedzamy.
- Doskonały pomysł, wprost wyborny. I przygarniemy kota, co? - rzucił z przekąsem.
Ruda uznała za stosowne nie zauważyć ironii i rzekła:
- Koniecznie.

***

Mimo początkowo mizernego entuzjazmu, w końcu przekonał się do pomysłu. Wystarczyło kilkakrotnie wspomnieć o posiadaniu partnera, a wszyscy byli ślepi na nawet najbardziej ewidentne oznaki braku płomiennego uczucia i pociągu fizycznego między jakże uroczą parą. Nawet początkowe mówienie prawdy (nieco wprawdzie okrojonej z powodów decyzji matrymonialnej) o relacji spotykało się zawsze z jedną reakcją: "ładnie kłamiesz, skarbie."
Dodatkowo idealny plan wspierał fakt, iż jeszcze kilka lat temu jedna rodzina należała do biednych sympatyków "Solidarności", druga zaś do obozu przeciwnego. Widmo wesela, zgromadzeń rodzinnych i wspólnych świąt zostało skutecznie oddalone, podobnie jak wcześniejsze narzekania na niechęć do zakładania rodziny.
Oba obozy mogły jedynie pluć sobie w brodę i powtarzać: "masz babo placek", a domorosły malarz i rudy narcyz żyli krótko i szczęśliwie, przez całe małżeństwo w oddzielnych pokojach i nie zbliżając się do siebie bliżej niż na odległość metra. Żyli tak wraz z grubym, burym kotem, póki śmierć ich nie rozłączyła. Ale nawet wtedy zmarli razem, zapiwszy się po śmierci ukochanego kocura.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

KrulKot
Stalówka


Dołączył: 04 Gru 2010
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Madagaskaru

PostWysłany: Śro 23:41, 05 Sty 2011    Temat postu:

Pomysł i oryginalność

Tekst A - 0.5- opowiadanie Kota nie porwało i nie urzekło. Mało interesujące, Kot przeczytał i niebawem zapomni.

Tekst B- 2.5- Kotu pomysł się podoba, główne postacie wręcz fascynujące i takie ''z życia wzięte. Opis spotkania rodzinnego Rudej idealny. Kot wręcz słyszał zatroskany głos babci i błyskotliwe uwagi matki. Opis siostry i jej męża sehr gut, Kot sie zbrzydzil wyobrażając sobie ta parkę Wink. Fujcia- czyli, że dobrze.

Styl

Tekst A-1 -'' figuralnego, ociekającego złośliwością uśmiechu'' figuralny uśmiech to znaczy? Styl na kolana nie powala, ale też nie drażni.

Tekst B-2- ''Jak co tydzień siedziała jego łóżku''- a gdzie się ''na'' podziało;p? Styl jak dla Kota bardzo w porządku, nic nie razi.

Realizacja tematu

Tekst A-0.5

Tekst B-0.5

Ogólne wrażenie

Tekst A- 0.5 - Kota nie zainteresowały ani postacie , ani akcja. Całość wydała się Kotu lekko pretensjonalna, mało oryginalna.

Tekst B-2.5- postacie Kot polubił, sytuacje rodzinne szczególnie dobrze przedstawione. Incydent z Kaśka był uroczy;). Motyw wspólnej miłości do alkoholu i taka dziwaczna relacja między narcyzem i artystą ćwiczącym bycie uprzejmym na plus. A gruby kot i tragiczne konsekwencje jego śmierci umocniły pozytywne zdanie Kota (szczuplejszego).

Suma
Tekst A-2.5
Tekst B - 7.5.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez KrulKot dnia Czw 14:22, 06 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:02, 06 Sty 2011    Temat postu:

Pomysł i oryginalność

Tekst A - 0.6
Wiało nudą. Początek wydał mi się ciekawy, a potem im dalej w las, tym gorzej. Skończyłam z poczuciem totalnego rozczarowania.

Tekst B- 2.4
Było rozkosznie zabawnie. Rude to my chętnie, domorosłych malarzy takoż, a grube koty to nasza miłość, wobec czego historia już nas kupiła. A papierowy ślub przyprawił o chichrawkę, bo się głupio kojarzy (opiekunka pojedynku wie, z czym).

Styl

Tekst A- 1
Był. I tyle można o nim powiedzieć, bo był bezbarwny. Mnie takoż "figuralny" uśmiech zastanawia, może o figlarny chodziło?

Tekst B- 2
Błędy były, nie powiem, że nie. Kilka powtórzeń mi wpadło w oko plus to, co Kot wychwycił. Jednakże ogólnie pod względem stylu wypada nieporównywalnie lepiej od A.

Realizacja tematu

Tekst A- 0.5

Tekst B- 0.5
No chyba wszystko było, tak mnie się zdaje.

Ogólne wrażenie

Tekst A - 0.4

Tekst B- 2.6
Wszystko wyjaśniłam powyżej. Przy B ubawiłam się setnie, A ledwie dokończyłam. Niczym mnie nie zaskoczył, niczym nie rozśmieszył ani nie zasmucił. Nawet nie było mi żal tego bohatera. Ba, w pierwszej chwili nie zauważyłam, co się dzieje i to wcale nie ze względu na nieuważne czytanie.
Suma
Tekst A- 2.5
Tekst B - 7.5
Zupełnie jak Kot.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:51, 07 Sty 2011    Temat postu:

No to jedziemy.

Pomysł i to drugie, na które prycham:

A - 0,8
Jest ok, ale zakończenie nie w moim guście kompletnie, nie gustuję w zakończeniach zaskakujących, wolę zakończenia logiczne. Poza tym opowiadanie było bardziej scenką, niż historią. Dodatkowo początek wydaje się nie pasować do reszty, nic z niego nie wynika - właściwy tekst zaczyna się w restauracji, poprezdnie kawałki to doklejony, niepotrzebny wstęp.

B - 2,2
Tu mamy historię i to z gatunku takich, które rzadko się opowiada. Hmmm, chyba mogę powiedzieć, że "to drugie, na które prycham" wchodzi w grę. Dobra historia, logiczna, sensownie zakończona.


Styl:

A - 1
Jest ładnie, ale niestety, czasem zgrzyta, czasem zdania są przekombinowane, czasem - szyk jest zły. Za dużo ozdobników momentami, za dużo opisów, które nie wnoszą nic. Za dużo zaimków dzierżawczych! ("Swoimi obłędnymi oczami z wyrazem szalonego i niepoprawnego artysty lustruję wszystko wokół." - a jak nie swoimi to czyimi, pożyczonymi?)

B - 2
Wszystko na swoim miejscu, opisy i środki stylistyczne wplecione w całość tekstu, płynne, plastyczne.


Realizacja tematu:

A - 0,3
Zabrakło tytułowego zdania Razz

B - 0,7
Bez zastrzeżeń.

W temacie nie było sztalug, a mimo to pojawiają się w obu tekstach. Telepatia czy co?

Ogólne wrażenie:

A - 1
Dało się przeczytać bez bólu, nawet z pewnym zadowoleniem, gdyby dopracować stronę stylistyczną i wywalić/przerobić początek, byłby ładny obrazek.

B - 2
Ładne, dobre opowiadanie, konsekwentnie poprowadzona historia. Jeśli pisać miniatury - to takie poproszę.


W sumie:

A - 3,1
B - 6,9


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

roślinawędrowna
Wieczne Pióro


Dołączył: 03 Kwi 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:35, 08 Sty 2011    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 1,4
Pomysł w pierwszym całkiem niezły, taki przekorny, zło kontra zło, spryt zadecyduje. Spotkało się dwóch pewnych siebie ludzi, ale wygrał tylko jeden z nich. Niby prawda znana, że trzeba doceniać przeciwnika, ale jednak ciekawie ujęta.

B: 1,6
Specyficznie. Punkt za dobre rozwiązanie problemu, bo niby całkiem do wykonania, a mało kto by na to wpadł.

Styl:
A: 1
Jeden punkt za fakt, że sposób myślenia i wyrażania się bez wątpienia pasował do bohatera, co zaznaczyło się także we stylu. Poza tym muszę zauważyć, że język trochę ponad normę nie został okiełznany.

B: 2
Nie zwróciłam uwagi na błędy, więc nie były znaczące. Może nie oczarował, ale nie miał zakłóceń.

Realizacja tematu:
A: 0,4
Nie wiem jak rozumieć, że tytuł taki miał być, chyba zaszła pomyłka przy określaniu warunków. Jeśli by chodziło o temat, wtedy wszystko się zgadza, ale skoro już trzeba trzymać się znaczenia słowa.

B: 0,6
Tu faktycznie dosłownie taki jest tytuł.

Ogólne wrażenie:
A: 1,2
Trochę styl mnie odpychał, ale ogólny zamysł nawet okej.

B: 1,8
Staranniej napisane i dobra rada w tekście zawarta.

SUMA:
A: 4
B: 6


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alice
Orle Pióro


Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Początku
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:58, 08 Sty 2011    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
Tekst A: 1
Tekst B: 2
Białe małżeństwo wydało mi się tak zaskakującym zakończeniem, że aż wyprostowałam się na krześle (co zdarza mi się niezwykle rzadko) i czytałam zaintrygowana i skupiona do ostatniego słowa. Natomiast w pierwszym tekście nie pojawiło się nic odkrywczego, przeczytałam go szybko i ze znudzeniem.

Styl:
Tekst A: 1
Tekst B: 2
W B nie dostrzegłam błędów, w A kilka z nich zgrzytało nieprzyjemnie. Drugi czytałam płynnie i z uczuciem, że autorka bawi się moimi odczuciami, pierwszy to zwykły zapis przebiegu wydarzeń. Punktów dla niego byłoby mniej, gdyby nie kilka ładnych, interesujących wyrażeń.

Realizacja tematu:
Tekst A: 0,4
Tekst B: 0,6
Miałam kłopoty z osądem, ale w A "Ładnie kłamiesz, skarbie" wydało mi się potraktowane zbyt ogólnikowo jak na temat opowiadania.

Ogólne wrażenie:
Tekst A: 1
Tekst B: 2
Treść pierwszego tekstu wyleci mi z głowy w ciągu najbliższych piętnastu minut, B, przeczytany wcześniej, przypomina się do dziś.

Razem:
Tekst A: 3,4
Tekst B: 6,6


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Nettie
Stalówka


Dołączył: 25 Sie 2010
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mała mieścina w okolicach Lublina
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:59, 17 Sty 2011    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:

Tekst A: 1,25
Tekst B: 1,75

Pomysł w pierwszym tekście byłby nawet całkiem dobry, gdyby nie został poprowadzony w tak banalny, przewidywalny sposób. I jeszcze to zakończenie, które ma niby zaskakiwać, a tylko irytuje. Było, było, było!
Tekst drugi... Intrygujący od początku do końca. Trochę śmieszny, trochę gorzki... Taka typowa obyczajówka, które bardzo lubię - wszystko jest wyważone, każdy obrazek i każda scena nakreślone wręcz doskonale. I podobało mi się. Bardzo.

Styl:
Tekst A: 1
Tekst B: 2

Hmm... Zgodzę się z An-Nah. Tekst A wydał mi się zbyt przerysowany... Skojarzył mi się ze stylem barokowym, gdzie zdecydowanie popularyzowany był przerost formy nad treścią. Natomiast w B wszystko wydawało się idealnie wprost wyważone, co tylko pomagało w czytaniu.

Realizacja tematu:

Tekst A: 0,5

Tekst B: 0,5

Bez zastrzeżeń, Wysoki Sądzie.

Ogólne wrażenie:

Tekst A: 0,75
Tekst B: 2,25

Tekst A jest taki, jakich było już wiele... Prosty, przerysowany, ze zbyt przewidywalną końcówką, która miała być zaskakująca. A B... Lubię takie klimaty! I do tego ten kot... Nie mogłam zdecydować inaczej.

Ogółem:

Tekst A: 3,5
Tekst B: 6,5

Coś mi się wydaje, że to raczej nokaut...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:46, 23 Sty 2011    Temat postu:

Zamykam.

Tekst A "A ja nawet lubię" - 15,5
Tekst B "Ładnie kłamiesz, skarbie" - 34,5

Zwycięzcą jest Malaria.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin