Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Laj - Laj & Pierre de Ronsard


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:16, 07 Mar 2010    Temat postu: Laj - Laj & Pierre de Ronsard

Pojedynkujący się: Laj - Laj & Pierre de Ronsard
Tytuł: bramka samobójcza
Warunek: musi wystąpić coś surrealistycznego
Długość: do 3 stron w wordzie
Opiekun: Mad Len

Oba teksty są, więc wklejamy wcześniej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Czw 21:32, 25 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:16, 07 Mar 2010    Temat postu:

TEKST A

Damian kupił szczęściomierz. I owo urządzenie mierzyło najszczęśliwsze chwile w życiu tego, kto się zeń napił. Wystarczyło bowiem tylko przyłożyć flaszę do ust i łoić, aż zadudnią podniebienie, żołądek oraz ścianka buteleczki. Takie przyrządy są całkowicie legalne i kosztują w granicach średniej krajowej. Długo Damian musiał zatem odkładać pieniądze na ten cel. Zaniedbał akcje charytatywne, zaniedbał chore dzieci, zlekceważył gładzenie piractwa płytowego, zaniedbał walkę z zoofilią i ochronę hien. Poszedł na dworzec, żebrał. Zatrudnił się w pizzerii, gdzie obsługiwał grubaśnych starców i rozjątrzoną młodzież. Kradł tacowe. Wypchane kieszenie opróżniał każdego dnia, a zawartość kładł na stole. Następnie brał srebrne monety, zazwyczaj w liczbie trzydziestu, bądź więcej, i posmarowawszy uprzednio ręce klejem, formował całkiem sympatyczne kulki. Potem te maleństwa sprzedawał pod domem. Jego stoisko było zazwyczaj olbrzymim parasolem słonecznym i plastikowym krzesełkiem. Towary rozpościerały się, u nóg, na małym dywaniku. I w ten sposób minęło kilka miesięcy.
W sklepie z antykami było ciemno. Mimo że na zewnątrz widniało, to „U Przedsionka” wszystko zdawało się być szare, nawet jedzenie marchewek by tu nie pomogło. Ani żaden noktowizor! Świat jakby za mgłą, nieoświetlony, czekający na swoich pierwszych odkrywców. Autochton był bowiem tylko jeden, pan Antoni Przedsionek, wielki antykwariusz. Przez duże „A”. Mistrz w swoim fachu, wielokrotnie honorowany przez władze nakazami eksmisji za niepłacenie podatków i haraczy. Życie jego dobiegało powoli końca (jakże smutne i znane to stwierdzenie!), a jemu samemu pozostała ta piwniczka, gdzie przeszłość dogorywała w ramionach teraźniejszości, by mógł realizować tam swoje pasje. Kolekcjonował rzeczy zabytkowe: stare szaty tureckie, plastikowe długopisy, dzbanki, pluszowe serduszka, koniaki sprzed wojny. Miał również pokaźną kolekcję (ach, jakże smucił go ten odarty z językowej nowości i niepowtarzalności slogan) bawełnianych kondomów. Ciekawa historia wiąże się z powyższymi: w XVII wieku ludność angielska przybijała te skarpetki gwoździkami do drewnianych ścian, a na drugi dzień znajdowali w nich dziecięcia. Jakże szczęśliwe były to czasy. Pan Przedsionek miał tu również skrzynie z pinezkami, antyczne kompasy i taksomierze. Ponadto był właścicielem niejakiego szczęściomierza, który do złudzenia przypominał flaszkę. Zdobył go chyba jeszcze za panowania mości Gargantui. Fay ce que voudras, Trinch i te sprawy…
- Dzień dobry, nazywam się Damian. Bardzo interesuje mnie ten butelek, o tamten, w głębi! – po czym wskazał na wyżej wymieniony szczęściomierz.
- Bardzo chciałbym panu pomóc, ale on nie działa, jak należy.
I powiedział to, mając wyrysowane na twarzy wyraźne zmartwienie. Ale też niedowierzanie. Zastanawiał się, czy też opowiedzieć historię sprzed szesnastu lat, kiedy to stała się tragedia. Ktoś napił się z magicznego flakonu, wyczekiwał cudu, acz cud nie nadszedł. Być może była to chwilowa pomyłka, alkoholowa wpadka: bo któż mógłby przypuszczać, że w szczęściomierzu zamiast magicznego filtru będzie wódka, albo coś znacznie gorszego? Generalnie, to, co było w środku, nie przysłużyło się ani historii, ani człowiekowi, ani nikomu innemu.
- Panie Przedsionek. Jestem zainteresowany kupnem całego oprzyrządowania do przynoszenia szczęścia. Zbierałem nań ćwierć życia i nie wypada, abym rezygnował z teraz powodu drobnej usterki. Chyba się rozumiemy?
Właściciel postanowił jednak opowiedzieć to, co miało podziałać zniechęcająco na klienta.
- Panie Damianie! (rozmówcy aż głupio się zrobiło, że klient znał jego imię. Nie musiał dawać, i nie dał, żadnego dowodu tożsamości). Ten wynalazek trzeba by jeszcze trochę dopracować. Niechaj pan słucha, co stało się dawno, dawno temu w słonecznej Kolumbii – tu rozmościł się wygodnie w fotelu i sięgnął do kieszeni po kieliszek pełen słodkości, kontynuując: miasto Medellín nigdy nie było jakimś bezpiecznym miejscem. Tu i ówdzie zdarzały się kradzieże, włamania, a nawet morderstwa; jednakże wszyscy ufali w moc prawa, którą utożsamiał w sobie papcio Escobar, król. Gdy umarł bezpotomnie rok przed pewnym wydarzeniem, ludzie wystawili mu pomnik i oczekiwali na spadkobiercę. Długo nie trzeba było szukać: Andrzej, o tym samym nazwisku, co król. Wspomniałem o wydarzeniu, zaraz nim właśnie zakończę swoją opowieść. Ludzie mu zaufali, zaufał mu trener, zaufał mu Bóg, zaufał cały świat. Na czele jedenastoosobowej armii mieli zawojować kontynent północny. Stało się jednak inaczej. Gdy grali mecz z Amerykanami, ten ustawił się blisko swojej bramki i tak niefortunnie przeciął podanie jednego z wrogów, że ta wpadła do siatki i zmartwiła cały kraj. Mieli to wygrać, a ponieśli klęskę. Andrzej chciał inaczej, przyznam, nie wyszło. Po jakimś czasie zginął od kul pistoletu, kiedy to go zastrzelono. A powodem…*
- Gawędziarzem, panie Przedsionek, to pan nigdy nie będziesz – ripostował Damian. Ale doskonale pana rozumiem, znam tę historię. Sam wtedy czyściłem rynny. Ale co to, do diaska, ma wspólnego ze szczęściomierzem? Oddawaj pan. Za karę panu nie zapłacę.
Szarpali się dość długo, ostatecznie zwycięstwo przypadło klientowi. Wypił biegiem resztkę płynu i wystrzelił jak z procy na ulicę. Bramka elektroniczna, taka, którą posiadają hipermarkety, zadźwięczała w denerwujący sposób, co zdziwiło złodzieja.
- Piiik, piiik – wrzeszczała. Piiiiiiik!
- To koniec. Jestem złym czlowiekiem. Całe życie zaprzepaściłem na coś, co nie działa, nie jestem grzeczny i nie słucham rad.
Wyjął pistolet i strzelił sobie w podniebienie. Nigdy potem się już nie obudził. Być może w trumnie, za karę… ale tego nigdy się nie dowiemy. Umarł człowiek, tym niemniej antykwariusz nie zamknął interesu. Wyłączył bramkę i zaczął porządkować towar. Delektował się fajką i w głębi duszy cieszył się, że pozbył się wadliwego kiczu.

*
Szesnaście lat wcześniej, Wrocław.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, panie Gomelez-Wright. A raczej panowie. Doprawdy, zawsze mam problem z określeniem…
- Jesteśmy dziwolągi, hop sa sa, hop sa sa… [podwójny głos]. Jeszcze dziwniejsze jest to, że posiadamy odrębne narodowości. Pan da się napić z tej buteleczki, co zawsze.
[sięga po butelkę]
[olbrzymie nożyce pojawiają się nagle w pomieszczeniu i biorą flaszkę tak niezdarnie, że ta doznaje poważnych krzywd]
- Ej, co to ma znaczyć?
- Nie wiem… łapcie za ostrze, próbuje wychodzić sufitem!
- To duch, a nie nożyce!
- Oddawaj!
- Ale picie nie przejdzie, bo jest materialne!
[rezygnują widząc, co się święci, a nożyce znikają]
- Cóż za ulga. O mały włos stracilibyśmy naszego przyjaciela. No, pijcie, pijcie. Tam w górze nie potrzebują tego, co tu mamy.
[piją]
- Ach, zapomniałbym! Powodzenia na pojutrzejszym meczu. Mam nadzieję, że zdążycie na samolot i że wygra lepszy.
- Nie wejdziemy na stadion, bo nie ma miejsca dla nas na świecie.
- Coś wymyślicie. Życzę szczęścia.
[twór o dwóch głowach wychodzi z pomieszczenia]

Niezbadane są ludzie losy i wzajemne zależności, które okazują się być bezsensowne. Gdy zabraknie zegarów, to kalendarze będą świadczyć prawdę, i tylko one, ale na dany dzień, miesiąc czy rok. Potem kartki z numerami ulegną wyrwaniu lub pocięciu przez nożyce, a sam czas zmieni się we wspomnienie. Takie proste prawdy, których nie głosi nikt są nadto romantyczne. Romantyczny jest brak sensu, sznurowadło, którym chcemy powiązać niezależne od siebie wątki. Sznurowadło, które gdyby było materialne, uczyniłoby pasmanterie najbogatszymi koncernami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:16, 07 Mar 2010    Temat postu:

TEKST B

"Gol"

Ludzie mówią, że Bóg nie wysłuchuje naszych próśb. Moją modlitwę jednak wysłuchał. Ale zapłaciłem za to nieludzką wręcz cenę…
Jest też takie powiedzenie, że śmiech to zdrowie. Ktokolwiek to wymyślił, na pewno byłby zmuszony zrewidować swoje poglądy, gdyby tylko był ze mną w zeszłym miesiącu w Medellin, drugim co do wielkości mieście w Kolumbii. A konkretnie w tamtejszym szpitalu psychiatrycznym, gdzie kilka tygodni wcześniej przywieźli moją młodszą siostrę. Kontakt z nią był znacznie utrudniony, gdyż zamknęła się w szczelnej skorupie własnego świata, nie dopuszczając do siebie nikogo z zewnątrz.
Odwiedziłem ją wtedy po raz trzeci, i jak się miało później okazać, ostatni. Podczas tych smutnych i ciągnących się w nieskończoność odwiedzin nie udało mi się zamienić z nią nawet słowa. Nie wychodziła ze swojego pokoju, oprócz terapii grupowej, podczas której siedziała z nogami podkulonymi pod siebie i ze wzrokiem wbitym w podłogę. Jej duże i piękne czarne oczy były nieprzeniknione.
Do szpitala przywieziono ją po nieudanym zamachu na własne życie. Od czasu do czasu można było zobaczyć blizny wychylające się spod jej lewego rękawa. Odwracałem wtedy wzrok i czułem się zawstydzony, jakbym to ja sam zadał sobie takie rany w chwili najwyższej słabości.
Pozwalano mi na dłuższe odwiedziny niż rodzinom pozostałych pacjentów ponieważ byłem księdzem. Oprócz personelu (i mojej siostry, rzecz jasna) nikt o tym nie wiedział. Przychodziłem zatem w normalnym stroju, żeby – jak to określił ordynator oddziału – „nie drażnić zbytnio pacjenta, któremu się wydaje, że jest Szatanem”. Był to ciekawy przypadek, zważywszy na to, że dobiegał osiemdziesiątki i poruszał się wyłącznie na wózku inwalidzkim.
Tamtego dnia, podczas ostatniej wizyty, gdy moja siostra zasnęła po obiedzie, zaszyłem się w kącie niemal całkowicie opustoszałej świetlicy, by odmówić różaniec. Przymknąłem oczy, pozwalając moim palcom wieść mnie po kolejnych, drewnianych koralikach. Udało mi się zmówić ponad dwadzieścia „zdrowasiek”, gdy ze stanu skupienia i refleksji wyrwał mnie męski głos.
- Gol! – usłyszałem. Szybko otworzyłem oczy. Byłem lekko przestraszony, bo nie zapominałem w otoczeniu jakich ludzi się wówczas znajdowałem. Na drugim końcu niebiesko-białej sali siedział mężczyzna w żółtej koszulce, który nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. A więc mniej więcej w wieku mojej siostry, Elsy.
Głos młodego mężczyzny poniósł się echem i wciąż dźwięczał w mojej zmęczonej głowie. Odruchowo schowałem różaniec do kieszeni. Tamten człowiek patrzył jeszcze na mnie przez kilkadziesiąt sekund, po czym odwrócił się i zniknął za rogiem korytarza. Niedługo potem podszedł do mnie jeden z lekarzy dyżurnych.
- To Hector Garcia, księże Martinez – zaczął, poprawiając wąskie okulary. – Mamy go tu od dwóch lat. Ma naprzemienne zmiany nastroju. Raz jest zrozpaczony, innym razem dostaje niekontrolowanych ataków śmiechu. Prawie w ogóle się nie odzywa. Powtarza tylko raz za razem słowo „gol”.
- Dlaczego chodzi w żółtej koszulce, a nie tak jak reszta pacjentów? – zapytałem.
- To koszulka reprezentacji Kolumbii – wyjaśnił doktor. – Praktycznie się z nią nie rozstaje. Pozwalamy mu ją nosić dla świętego spokoju – lekarz uśmiechnął się porozumiewawczo, łącząc słowo „święty” z moim kapłaństwem. – Udało nam się ustalić, że Hector Garcia w wieku dwunastu lat był naocznym świadkiem morderstwa Andresa Escobara, tego piłkarza, jeśli wie ksiądz o kim mowa.
Skinąłem głową. Doskonale wiedziałem o kogo chodzi. W 1994 na Mistrzostwach Świata Kolumbia przegrała ze Stanami Zjednoczonymi mecz decydujący o awansie do fazy pucharowej, a bramkę samobójczą zdobył wtedy Andres Escobar, który kilka dni po powrocie z Mundialu został zastrzelony przez jakiegoś mężczyznę, najprawdopodobniej fanatycznego kibica, nie mogącego się pogodzić z porażką swojej reprezentacji. Przez kilka tygodni tą sprawą żyła cała Kolumbia. Piętnaście lat temu.
Słuchałem uważnie doktora, zastanawiając się jednocześnie, czy wyglądałem na aż tak przestraszonego przez Hectora, że wymagało to rozmowy lekarskiej. Mimo to, doceniałem troskę psychiatry, który w ramach anegdoty opowiedział mi o nowej pacjentce wierzącej, że jest Alicją w Krainie Czarów. Niosło to ze sobą takie skutki, że (oprócz sporadycznego uganiania się za niewidzialnym królikiem) jadła lub piła tylko z takich naczyń, na których było napisane „zjedz mnie” lub „wypij mnie”. Miała około czterdziestki, a jej mąż był czarnoskórym policjantem, który kilka razy w tygodniu przychodził do niej na niespełna godzinę.
Zajrzałem do swojej siostry. Ciągle spała, więc powróciłem na świetlicę, by dokończyć różaniec. W modlitwie najczęściej polecałem moją biedną Else Najświętszej Panience, by wstawiła się u Boga. Właściwie prosiłem o cud.
Wiele razy wspominałem roześmianą buzię swojej siostry. Kiedy się uśmiechała, obnażała piękne, perliste zęby. Tak wiele gotów byłem poświęcić, by jeszcze kiedyś móc zobaczyć radość na jej twarzy. Tak wiele…
- Gol! – usłyszałem znowu. Tym razem wykazałem się większym spokojem. Zaprosiłem przyjacielskim gestem Hectora, by się przysiadł. Długo się wahał, lecz ostatecznie zdecydował się przyjść bliżej. Wreszcie usiadł, lecz zdawał się być bardzo onieśmielony.
- Witaj, Hector – podałem mu rękę. Z ociąganiem wymienił ze mną zwyczajowy uścisk dłoni. „Nawet w szpitalu psychiatrycznym obowiązują jakieś maniery”, pomyślałem. Nie bałem się go, bo znajdowaliśmy się na drugim piętrze, a więc oddziale z pacjentami, którzy nie stanowią zagrożenia.
Podniósł na mnie wzrok. Z jego brązowych oczu ciekły łzy. Jego młoda twarz mimo tego wydawała się dość szlachetna, lecz też niezwykle umęczona. Najwyraźniej byłem świadkiem kolejnego ataku rozpaczy.
- Byłem tam – powiedział nagle, niezwykle czysto i przenikliwie, nachylając się nad moim lewym uchem. Zdziwienie spowodowane tymi dwoma słowami ustąpiły miejsca ciekawości.
- Gol! – powtórzył po raz kolejny, tym razem krzycząc i śmiejąc się na przemian. Psychiatra, który przeglądał papiery w dyżurce, podniósł na chwilę głowę, po czym wrócił do swoich czynności. Zrozumiałem, że Hector zapewne często krzyczy w ten niekontrolowany sposób.
Chciałem wstać, by zajrzeć do swojej siostry, bo zbliżała się godzina mojego wyjścia, lecz młody mężczyzna w koszulce reprezentacji Kolumbii z numerem 2 na plecach, złapał mnie za rękę uniemożliwiając mi powstanie z miejsca.
- On wyszedł stamtąd – jego głos drżał. Oczy Hectora były rozszerzone do granic ludzkich możliwości i wpatrywały się we mnie niemal hipnotycznie. – Z tamtej restauracji. Wyszedł. Podeszło do niego trzech ludzi. Do Andresa Escobara. Który strzelił samobója. Wbił swojaka! I przegraliśmy z pieprzonymi Jankesami. I oni we trzech podeszli do Andresa. Escobar wychodził z restauracji. Tu, w Medellin. I jeden z nich wyjął pistolet. Spojrzał na Escobara, tak, jak teraz ja patrzę na ciebie. Wiesz, co powiedział Escobarowi? Wiesz?
Przeszły mnie ciarki, a im bliżej było końca tego dziwnego, przerywanego monologu ucisk ręki Hectora Garcii stawał się coraz silniejszy. Już chciałem powiedzieć, że nie wiem, ale wtedy w mojej głowie zaświtała mi odpowiedź. Nie wiem, czy to sprawka intuicji, czy może gdzieś o tym słyszałem kilkanaście lat temu.
- Gol... – powiedziałem.
Hector puścił moją rękę, a na jego twarzy z wolna pojawiał się obłąkańczy uśmiech. Zacząłem się bać tego człowieka, lecz on tylko szepnął: „Pokażę ci”, a kilka sekund później zaczął się histerycznie śmiać i krzyczeć:
- Gol! Gol! Gol! – rozlegało się co chwila, a chłopak zerwał się z siedzenia i rozpoczął szaleńczy bieg po świetlicy. Kilku pacjentów wyszło z pokoi, w tym moja siostra, Else, u której zobaczyłem uśmiech po raz pierwszy od wielu miesięcy. Mgiełka przykrywająca jej obojętne oczy gdzieś się rozpierzchła, dzięki czemu mogłem podziwiać delikatny blask mojej siostry. W oczach stanęły mi łzy.
- Dzięki Ci, Boże – szepnąłem, ukrywając twarz w dłoniach. Nie spodziewałem się, że będę świadkiem tej cudownej przemiany tak szybko. Z najwyższym trudem opanowałem wzruszenie i chciałem podejść do Else, przytulić ją, ale musiałbym przecisnąć się między wieloma osobami, więc uznałem, że będę ją obserwował z odległości tych kilku metrów, jakie nas dzieliły.
W powoli rosnącym tłumie pacjentów dostrzegłem też „Alicję w Krainie Czarów” i jej męża policjanta. Łącznie zebrało się kilkanaście osób, które zaczęły się uśmiechać i klaskać, wtórując w okrzykach Hectorowi, którego żółta koszulka reprezentacji Kolumbii wyglądał jak promień słońca przebijający się przez gęste chmury.
Wszyscy przyglądali się podskakującemu i krzyczącemu chłopakowi, ale ja urzeczony wpatrywałem się w moją siostrę, która stała, jak zwykle, trochę na uboczu, lecz jednocześnie uśmiechała się razem z innymi.
Zastanawiałem się tylko, jaką cenę przyjdzie mi zapłacić za ten niespodziewany uśmiech…
- Niezłe przedstawienie – zagadnął do mnie doktor, który stanął obok mnie. Przytaknąłem mimowolnie i wtedy to do mnie dotarło.
Przedstawienie...
- Hector! Nie! – krzyknąłem, starając się przepchnąć przez tłum pacjentów i sanitariuszy, ale było za późno. Młody pacjent w najmniej oczekiwanym momencie swojego radosnego tańca rzucił się na policjanta, popychając go na ścianę i wyciągając mu pistolet z kabury, po czym wymierzył w moją siostrę.
- Gol! – krzyknął donośnie, lecz znacznie głośniejszy był odgłos wystrzału. Moja siostra upadła na ziemię. – Gol! Gol! Gol! – darł się Hector Garcia, a rozbłyski przy każdym strzale oświetlały twarz szaleńca, który śmiał się, strzelał do Else i krzyczał. Na niebiesko-białej ścianie pojawiały się coraz większe rozbryzgi krwi. Pielęgniarze obezwładnili go po szóstym wystrzale. Stanowczo za późno dla mojej siostry.
- Jeszcze sześć! – krzyczał Hector przyciśnięty do ziemi. – Puśćcie mnie! Nie skończyłem! Miało być dwanaście! Escobar dostał dwanaście!
Niektórzy spośród pacjentów wciąż byli roześmiani i klaskali, zupełnie nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Gol! – krzyknął jeszcze ktoś z tłumu, a ja zmętniałym od łez wzrokiem spojrzałem po raz ostatni na spokojny uśmiech mojej siostry, który zastygł na jej martwej twarzy.
- Wielkie nieba! Jesteśmy spóźnieni – powiedział biały królik w surducie, sciskając w łapce zegarek kieszonkowy. Wziął za rękę Else, a potem zniknęli w króliczej norze.
Chwilę później straciłem przytomność.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Bajkopisarz
Gęsie Pióro


Dołączył: 19 Kwi 2009
Posty: 144
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 14:00, 07 Mar 2010    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 1,5
B: 1,5

Styl:
A: 1
B: 2

Realizacja tematu:
A: 0,75
B: 0,25

Ogólne wrażenie:
A: 1
B: 2

Razem:
A: 4,25
B: 5,75

Później, już na spokojnie, skomentuje oba teksty.

PS:

A

Jeżeli chodzi o tekst A to jest to właściwie połączenie kilku gatunków, a nawet rodzajów literackich - epiki (opowiadania) oraz dramatu. Pomieszany jest również czas, gdyż na początku dowiadujemy się, że "Damian kupił szczęściomież", później natomiast mamy obszerną retrospekcję. Wszystko to nawiązuje do nurtu surrealizmu, który negował konwencje w sztuce.

Dobrym pomysłem było ukazanie zwykłego przedmiotu poprzez nadanie mu niecodziennych właściwości oraz dziwacznej nazwy-neologizmu. Wydaje mi się, że "szczęściomierz" to nic innego jak gorzała, w której wielu topi smutki, albo szuka rozrywki, czyli szuka szczęścia w odmiennym stanie świadomości.

Od tego należy zacząć rozpatrywanie koncepcji bramki samobójczej. W tekście A można doszukać się kilku jej odsłon - dosłownej, surrealistycznej i metaforycznej. W pierwszym kontekście to historia z Escobarem. W drugim - bramka w sklepie (skojarzenie oparte na homonimii), która wpływa na samoocenę bohatera. W trzecim - alkoholizm bohatera.

Co do stylu to muszę przyznać, że obfitował w ciekawe skojarzenia oraz porównania, ale wydawało mi się, że w niektórych momentach zabrakło poprawności gramatycznej, co trochę zakłócało przekaz.

B

Tekst "Gol" jest znacznie mniej skomplikowany - to opowiadanie o wydarzeniach, które mają miejsce w domu wariatów. Historia jest przemyślana od początku do końca, a do tego dobrze napisana i trzymająca w napięciu.

Bramka samobójcza występuje tu w dwóch wydaniach: dosłownym (historia z Escobarem), oraz metaforycznym (podjudzenie wariata do odtworzenia sceny zabójstwa).

Niewątpliwie plusem jest realizm zachowania pacjentów oraz realizm dialogów.

Niestety realizm wyklucza surrealizm. Dla wariatów normalne jest być nienormalnym. Fakt, że pierwszoosobowy narrator widzi królika świadczy, albo o tym, że doznał kompletnego szoku, albo, że od początku był pacjentem oddziału, a tylko zdawało mu się, że jest księdzem. W obu przypadkach nie ma mowy o sytuacji nierealnej.

Jeżeli chodzi o styl to nie było fajerwerków, ale też nie było żadnych błędów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bajkopisarz dnia Pon 22:09, 08 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

mapple
Stalówka


Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:40, 07 Mar 2010    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 1,5
B: 1,5

A jest oryginalny, B przewrotny i pomysłowy.

Styl:
A: 2,5
B: 0,5

Od pierwszych linijek nie miałam problemu z rozpoznaniem, kto jest kto - tylko pogratulować autorom charakterystycznego, wyrobionego stylu. Obu autorom. Nic nie poradzę na to, że w moim prywatnym zestawieniu natychmiast wygrywa tekst A, ze swoją lekkością, wodzeniem czytelnika za nos i szalonymi porównaniami. Poza tym w B zirytowała mnie narracja pierwszoosobowa.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5

Dałabym więcej A, bo zdaje się lepiej spełniać założenie "czegoś surrealistycznego", ale za to w obu tekstach podoba mi się wykorzystanie hasła "samobójczej bramki".

Ogólne wrażenie:
A: 2
B: 1

Nic nie poradzę... Tekst pierwszy mnie uwiódł, zabawił, urzekł i pozbawił B szans niemal po pierwszej linijce. Najchętniej dałabym 3, ale nie chcę być jawnie stronnicza :-P

Razem:
A: 6,5
B: 3,5

Gratuluję, naprawdę świetny pojedynek.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mapple dnia Nie 14:41, 07 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alice
Orle Pióro


Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Początku
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:57, 07 Mar 2010    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 2
B: 1
Rozpoznałam obu autorów natychmiast Very Happy. Tekst A wydał mi się bardziej pomysłowy, zaskoczył mnie.

Styl:
A: 1
B: 2
Tekst A najpierw trochę mnie zirytował, bo z początku nic nie zrozumiałam, musiałam się bardziej na nim skupić. Za to przy tekście B natychmiast odpłynęłam i bardzo łatwo było mi przenieść się do świata, wykreowanego przez autora.

Realizacja tematu:
A: 0,75
B: 0,25
Do patrzyłam się bramek samobójczych, ale w tekście B wydało mi się trochę za mało surrealistycznych elementów. Tego królika przypomniałam sobie dopiero po chwili xD.

Ogólne wrażenie:
A: 1,5
B: 1,5
Oba mi się spodobały i tak jak mapple gratuluję obu autorom wypracowanych i rozpoznawalnych stylów.
Podsumowując:
A: 5,25
B: 4,75


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

kasieńka
Gołębie Pióro


Dołączył: 28 Gru 2008
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:18, 09 Mar 2010    Temat postu:

Pomysł i oryginalność:
A: 1,5
B: 1,5

Styl:
A: 1
B: 2

Realizacja tematu:
A: 0,6
B: 0,4

Ogólne wrażenie:
A: 1
B: 2

Razem:
A: 4,1
B: 5,9

A

Jak dla mnie tekst troszkę zbyt chaotyczny, bardzo namieszane i takie zupełnie dziwne. Osobiście nie do końca zrozumiałam sens; niejasny przekaz. Ale - musi być jakieś ale - styl pisania jest gładki, łatwy do przeczytania tylko troszkę nieskładny. Wydaje mi się też, że autor ma problem z limitem stron. Bo zaczął się tworzyć klimacik, ciut rozwiązał się chaos i dawaj: KONIEC.

B

Trudny temat. Zwłaszcza, że łatwo zrobić chłam z opisu chorób psychicznych czy długotrwałych albo nieuleczalnych itp. Troszkę mi podjeżdżało szajsem, ale udało się z tego jakoś wybrnąć. O wiele lepiej złożone w całość niż pierwsze, moim zdaniem.

Oba opowiadania mniej więcej oceniłabym na równi, ale przeważył w B ostatni akapit, ten z króliczkiem. No po prostu perełka...! Może tylko bym zabrała ostatnie zdanie, że zemdlał. A tak to oba nie są zachwycające, ale nie zaliczę ich do najgorszych.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kasieńka dnia Wto 22:54, 09 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:28, 11 Mar 2010    Temat postu:

Ok, na wstępie chciałabym zaznaczyć, że właściwie oba teksty bardzo mi się podobały.
Starałam się nie myśleć o tym, który tekst jest czyjego autorstwa.




Pomysł i oryginalność


A - 2
B - 1

Pod tym względem tekst A podoba mi się zdecydowanie bardziej. Autor wykazał się sporą pomysłowością i jeszcze większą wyobraźnią. Pomysł B również ciekawy, choć w porównaniu z tekstem A wypada dosyć blado.

Styl
A - 1
B - 2


Właściwie chyba żadnemu z tekstów nie można wiele zarzucić. Jednak styl w jakim został napisany tekst A , jest dla mnie nieco męczący. Tekst drugi czytało mi się o wiele lepiej.

Realizacja tematu
A - 0.85
B - 0.15

Tekst A całkowicie spełnił wymogi pojedynku, w tekście B zawarty był jedynie motyw samobójczej bramki. Z surrealizmem,niestety, niewiele ma wspólnego.

Ogólne wrażenie

A - 1
B - 2


Tekst A ma niewątpliwie wiele zalet, jednak tekst B zrobił na mnie większe wrażenie. Największą rolę odegrał tutaj styl.



Podsumowując:

A - 4.85
B - 5.15


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:33, 25 Mar 2010    Temat postu:

TEKST A - Pierre de Ronsard - 24,95
TEKST B - Laj - Laj - 25,05

...bardziej ułamkami się nie dało, hę?XD

Niniejszym ogłaszamy zwycięzcą LAJ - LAJ i gratulujemy wyrównanego pojedynku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin