Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Samotny świt [Z]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Wto 16:06, 29 Kwi 2008    Temat postu: Samotny świt [Z]

Powiem szczerze nie jestem zadowolony z tego co napisałem więc aż boje się jak ocenią to inni.



Rozdział pierwszy: Spotkanie


Ciepłe letnie światło spływało na rozległą rozpostartą aż po sam horyzont polanę, porastały ją trawy wszelkich rodzajów, uginały się one pod delikatnymi powiewami letniego zachodniego wiatru, słońce właśnie wzniosło się zza ciemnego lasu, cień z niego padający malał w oczach odsłaniając ścieżkę biegnącą pod drzewami na jej końcu stał betonowy bunkier, z daleka zdawał się być wielką skałą o regularnych kształtach, lecz bliska ujrzany stawał się nagle dziełem człowieka.
Właz odchylił się i wyjrzał z niego człowiek ubrany w kombinezon, twarz zakrywała maska przeciw gazowa. Człowiek ten rozejrzał się na boki i wyszedł, nadal czujnie rozglądając się do koła, spojrzał na zegarek na lewej ręce i poszedł w stronę lasu, u boku zwisała mu umocowana na jednym pasku torba wyraźnie mu ona ciążyła i sprawiała wiele trudu. Dostrzegł, iż coś leży pod zaroślami, podbiegł ciężko sapiąc, przez maskę ciężko się oddychało. Pochylił się nad czymś, co przypominało ciało człowieka, niepewnie przybliżył doń swą dłoń, lecz to, co tam leżało nie było istotą ludzką przybraną w gumowy uniform a tylko samym uniformem, cofnął rękę przerażony i odstąpił o krok w tył, coś zaszeleściło, gwałtownie zwrócił się rozejrzał, wokół, nikogo nie było tylko on. Podszedł do kombinezonu i szarpnął go nerwowo wyrywając niemal cały krzak, dostrzegł, iż pod nimi znajduje się jakieś legowisko.
-Co jest?
Nagle ktoś lub coś walnęło go w łeb upadł na barłóg ogłuszony uderzeniem i wtedy zobaczył to coś istotę lecącą pod nieboskłonem niczym anioł może to rzeczywiście był anioł, po chwili zakręciło mu się w głowie i stracił świadomość.
Poczuł, iż ktoś usiłuje z niego zerwać skafander, odemknął powieki zauważył, że sunie po gruncie ciągnięty za nogi, człowiek, który wlekł go za sobą ciężko sapał, słyszał go, lecz nie mógł ujrzeć, ponieważ leżał na brzuchu, osądził jednak po uścisku na nogach, że osobnikowi musi być bardzo silny, jeżeli oczywiście był on tylko jeden. Po kilku minutach i przebytych metrach zmęczył się lub dotarli na miejsce, bowiem nagle stanął w miejscu teraz człowiek z bunkra miał okazje, aby zobaczyć porywacza, obrócił się na plecy słońce raziło go w oczy skryte z szkiełkami maski gazowej, stał tuż przed nim ubrany w same slipy, był wysoki i chudy miał długie włosy, patrząc na niego zauważył, iż okolica jest dziwnie znajoma, teraz wiedział, co go tknęło przed chwilą znajdowali się w dosyć daleko od bunkra.
- No i gdzie jest ten bunkier- odezwał się niespodziewanie nieznajomy i spojrzał na człowieka w skafandrze, ten zaś coś zaburczał – Cholera ściągnij tą maskę- powiedział i pochylił się a następnie zerwał mu ją z głowy odsłaniając twarz, była stara i pomarszczona, włosy na głowie zaś siwe bardzo przerzedzone.
-Co robisz nie chcę zginąć!- Rozdarł się przerażony starzec.
-Spokojnie nie zginiesz powiedz mi tylko gdzie jest bunkier – rzekł spokojnie pół nagi mężczyzna.
-Kim jesteś – zapytał starzec
-Mam na imię Imgmar- powiedział pospiesznie
- Czesław- powiedział podnosząc dłoń do przywitania Imgmar uścisnął ją serdecznie.
-Przepraszam, że cię przestraszyłem, ale niczego nie mogłem zrozumieć. To jak powiesz mi gdzie jest ten bunkier, bo jest jakiś prawda.
- Tak jest bunkier.
-Możesz minie do niego zaprowadzić.
- Tak, ale jesteśmy skażeni rozumiesz to zagrożenie dla innych- powiedział dydaktycznie
-Jakich innych, nie ma innych – mówił szarpiąc starca, aby ten wstał
-Co ty mówisz przecież patrole- nagle zamilkł coś sobie uświadomił
-Byłem strażnikiem bunkra odległego o 20 kilometrów stąd od roku niema żadnej wieści od innych zostaliśmy tylko my, zresztą sam dziwie się, że kogoś spotkałem.
-Boże- szepnął Czesław
-Gdzie bunkier – zapytał ponownie Imgmar
-Zaprowadzę cię chodzimy.
Ruszyli słońce oświetlało im twarze, były one zmęczone i posępne, malował się na nich strach przed tym, co ich spotka.
Minęli rozkładające się pniaki i martwe ciała zwierząt leżących tu od dawien dawna i doszli do wysokich traw.
-Za tymi trawami jest schron- rzekł Czesław
-Więc chodzimy.
-Nie pójdziemy na około przejście przez trawy jest śmiercionośne.
-Dlaczego?
-Nie wiem po prostu, a poza tym ostrzegano minie na szkoleniach, aby nie przechodzić przez wysokie trawy.
-Na, jakich znowu szkoleniach- zapytał pod irytowanym głosem Imgmar
-Normalnych- odpowiedział starzec-Nie mów, że ich nie przechodziłeś
-Tak nie przechodziłem żądnych szkoleń.
-A wiesz, dlaczego nosimy kombinezony?- Zapytał Czesław zabrzmiało to tak jakby pytał małe dziecko.
-Skończmy tą dyskusję ja pójdę przez trawy a ty jak chcesz- zaproponował
-Dobra musisz iść prosto w stronę słońca zobaczysz duży kamień to będzie bunkier- zabrzmiało to dziwnie Imgmar spojrzał dziwnie na Czesława- No, co się tak gapisz naprawdę wygląda jak kamień, no może raczej duży głaz.
-Mój wyglądał na drzewo myślałem, że wszystkie są takie same.
-Widocznie nie- uśmiechnął się
-No dobra to ja idę- powiedział chłopak i ruszył przed siebie
Starzec poszedł drogą okrężną bacznie obserwując czy coś złego się nie dzieje, lecz w końcu stracił Imgmara z oczu, ten zaś szedł szybko, bo pomimo tego, iż trawa była wysoka to ziemia, z której wyrastała miała w miarę równą powierzchnię, więc szło się po niej gładko, jedyną nie dogodnością w drodze był trawy, które dorastały na wysokość twarzy, nie tylko przeszkadzały w obserwacji słońca jedynego punktu orientacyjnego, ale i niemiłosiernie uderzały w oczy, poza tym, że spuchną oczy się nie było się, czego bać. Stanął na chwilę, ponieważ chmury przesłoniły słońce i nie wiedział gdzie się udać po kilku sekundach rozjaśniło się, ale wtedy stało się coś dziwnego, Imgmar próbował podnieść nogę, lecz nie mógł tego zrobić Spojrzał w duł trawy oplotły jego nogi, chociaż były to tylko rośliny to jednak zachowywały się jak zwierzęta. Imgmar pochylił się i złapał rękoma trawy splatające się coraz to gęściej na jego nogach, poczuł, iż pulsowały miał wrażenie, że ożyły, że to nie tylko przypadek, nagle spostrzegł, iż jego dłonie znikły pod łodygami szarpnął się do góry w nadziej, że to spowoduje jego uwolnienie, udało mu się wyswobodzić dłonie, lecz sploty na nogach zaciskały się coraz to mocniej, stracił równowagę i upadł na ziemię a trawy poczęły oplatać jego ciało, próbował wypełznąć spod nich, ale zbyt mocno go trzymały. „RANY BOSKIE” pomyślał, kiedy potworny ból z klatki piersiowej przeszył jego ciało nie mógł już nawet krzyczeć gdyż każda próba wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku kończył się utratą powietrza wypychanego z płuc przez nacisk na klatkę piersiową. Postanowił podjąć dramatyczną próbę miał tylko jedną szansę pierwszą ostatnią wiedział, że na więcej nie będzie go stać.
-RATUNKU!!!- Rozdarł się straszliwe i w jednej chwili poczuł jak odchodzą z niego wszystkie siły miał nadzieję, że Czesław usłyszał to wołanie o pomoc. Teraz żałował, że go nie posłuchał, że jak zawsze postąpił tak jak chciał, chociaż życie nauczyło go, iż należy słuchać czasami słuchać innych.
Ujrzał siebie przed laty przed wielu, wielu laty, kiedy jeszcze uczęszczał do szkoły, kiedy świat miał inną barwę i zapach, żywą barwę i zapach, z goła inne od tych, z którymi teraz się stykał, tamte miały sens wszystko roztaczało woń jak należy i wyglądało jak należy, jedzenie miało smak jedzenia a nie styropianu, jedyne, co chyba pozostało takie same to woda, chociaż to, co się stało ze światem zmieniło także ją stała się trochę niebieska, lecz tylko nieznacznie. Ale to śmieszne, że człowiek w chwili śmierci myśli o takich drobnych rzeczach.
Straszliwy krzyk dotarł do uszu starca, bez zastanowienia wbiegł on do zdradliwego ogrodu, potykając się i wywracając dotarł do miejsca, w którym kończyła się trawa a zaczynało błoto, dostrzegł coś dziwnego po środku błotnej plamy spoczywał kłąb zbitych traw tworzyły one coś jakby na kształt człowieka. Teraz wiedział, że tam spoczywa zawinięty w śmiertelne ziele Imgmar, Czesław stanął jak wryty, kiedy sobie to uświadomił nie wiedział, co ma począć, jak ratować tego człowieka, aby samemu nie zginąć w strasznym błocie. Rozmyślając nad tym problemem nie zauważył, że teraz rośliny polują na niego i że już oplotły się na jego nogach, zmarszczył czoło, gdy to zobaczył, bez zawahania natychmiast sięgnął do podręcznej torby i wyciągnął długi biały nóż, porozcinawszy przerażający owoc nowego świata spojrzał ponownie na Imgmara i odwrócił wzrok,- Tam już niczego niema on nie żyje- powiedział do siebie, jednak coś pchało go ku błotnistemu bagnu, nagle jakby podjął decyzję nie zastanawiał się wskoczył do błota zapadłszy się po kolana spróbował ruszyć do przodu, kroki następowały po sobie powoli, lecz nadal poruszał się do przodu, po chwili dotarł do Imgmara, nożem który trzymał w dłoni delikatnie rozdarł kokon tak aby nie zranić człowieka spoczywającego w środku. Nagle poczuł ruch w środku zawiniątka a spod rozciętej powierzchni usłyszał ludzki głos, wykonał kolejne cięcie i ujrzał twarz Imgmara była skupiona nie dostrzegał na niej strachu.
-Dzięki, że przyszedłeś- powiedział uśmiechając się radośnie
- Wyłaź musimy stąd uciekać- odrzekł mu twardo
Imgmar wyszedł z kokonu, wyraźnie chwiał się na nogach Czesław przytrzymywał go i w końcu udało im się wygrzebać z błota. Całą drogę przez trawy Imgmar majaczył, kiedy wyszli z nich i znaleźli się blisko bunkra Czesław zrzucił go ze swoich barków na ziemię, sam także padł na nią, był wyczerpany i przerażony serce nadal waliło mu jak młotem, kto wie może nawet bardziej niż w chwili, kiedy ratował tego człowieka. Spojrzał na Imgmara, chyba spał, a może coś mu zrobiły te wstrętne zielska, chyba nie pewnie był po prostu zmęczony…

-Co jest- spojrzałem przed siebie, kto tam stoi u licha- pomyślałem- po chwili zdecydowałem się zapytać-Kim jesteś- chyba nie usłyszał, bo nadal stał nieruchomo.- Kim jesteś, czego ty tu szukasz- zapytałem się ponownie tym razem usłyszał bo odwrócił twarz w moją stronę, nie odpowiedział jednak a rzucił się do ucieczki, zaś ja ruszyłem za nim, dopiero kiedy wybiegł na zewnątrz z ciemnego garażu dostrzegłem że to nie on leczona ucieka i to jak biegła niczym sprinter miała pewnie z dziesięć razy lepszy rekord na setkę niż ja ale nie poddawałem się sądziłem wtedy że ścigam złodzieja że ukradł mi on coś cennego i muszego za wszelką cenę dorwać. Dobiegała już do lasu i właśnie wtedy popełniła błąd potknęła się o wystający korzeń, próbował wstać, ale ja byłem na tyle, blisko że skoczyłem na nią to znaczy właściwie obok niej, bo dosłownie w ostatniej chwili przeturlała się po ziemi i wstała, złapałem ją za nogę i szarpnąłem podła wydając z siebie śmieszny piszczący głos. Może zabrzmi to dziwnie, ale wlazłem na nią i przygniotłem do ziemi, drapnęła mnie w twarz wielkimi jak u lwa pazurami złapałem jej ręce i przygwoździłem do ziemi, zaczęła krzyczeć i piszczeć.
-Zamknij się!- Ryknąłem
-Puść mnie sukinsynu- poczułem się nieco urażony tymi słowami
-Ja jestem sukinsynem, a co ty tam robiłaś, co?
-Ja nic – bezczelnie kłamała
- Mów, co tam robiłaś.
-Dobra powiem tylko nie dzwoń na policję- przytaknąłem głową- Chciałam się wyrzygać.
-Co?- Poczułem się zaskoczony taką odpowiedzią-, Ale, po co- zapytałam
-Bo poczułam się brudna- uśmiechnęła się żałośnie
Nie zrozumiałem wtedy znaczenia tego, co mi odpowiedziała. Puściłem ją nie było sensu tego dłużej ciągnąć. Powiedziała, że jutro mnie odwiedzi, jeśli nie przeszkadza mi to nawet nie zdążyłem odpowiedzieć ani zapytać o imię a na stwierdziła, że się zgadzam, nie śmiałem zaprzeczać.

Podszedł włazu i wyciągnął kartę magnetyczną, kiedy przyłożył ją dwa razy zamek puścił, następnie złapał za stalowy uchwyt i szarpnął do siebie, ciężkie stalowe drzwi trzasnęły z hukiem o betonową ścianę.
Imgmar leżał na polanie osłoniętej z jednej strony lasem knieja poczęła rzucać już na jego trzewia cień wyznaczało to koniec dnia. Czesław podszedł do młodzieńca ten już nie spał miał otwarte oczy, patrzyły one ślepo przed siebie zdawało się, iż śnił z otwartymi oczyma, jednak, gdy ujrzał starca zwróciły się ku niemu. Młokos usiadł chwytając się za klatkę piersiową coś go ukłuło dotkliwie pod skórą, jakby dziesiątka małych igieł przebiła jego mięsień.
-Długo spałem- zapytał
-Nie ledwie dwie godziny.
Wstał. Znów ból, lecz tym razem przeszył jego całe ciało. Spojrzał w dal, słońce niedługo miało zajść za horyzont, na wschodzie już tliła się noc, zachodni kraniec nieba gorzał zaś w jaskrawej przechodzącej w ciemny pomarańcz czerwieni.
- Niedługo noc- powiedział Czesław
- Tak – powiedział przytakując głową
-Chodzimy do bunkra.
-Tak chodzimy.
Mrok spowił świat swym płaszczem czarnym i nie przeniknionym, na niebie zaczynały jaśnieć gwiazdy zdawało się, iż są one plamkami na czarnym płaszczu pana Boga. Imgmar spojrzał na nie przed zamknięciem włazu, który po chwili trzasnął i zachrzęścił. W środku bunkra było jasno pod sufitem świeciła się wielka świetlówka, jej białe jak mleko światło zalewało całe wnętrze, w środku panował nieład na podłodze walały się papiery, na stojącym z lewej strony biurko stał komputer i radio, przed samym biurkiem zaś było ustawione krzesło stare i poobdzierane niemal rozpadało się na kawałki, po przeciwnej stronie była para szarych drzwi wykonanych z tworzyw sztucznych za jednymi była łazienka za drugimi spiżarnia. Czesław usiadł na krześle i włączył radio, Imgmarowi zakazał siadać na polowym łóżku umieszczonym w kącie pokoju. Radio syknęło i zaszumiało poczym wydało z siebie kilka pisków po nich nastała cisza głęboka i przerażająca.
-To pasmo, w którym powinni nadawać prawda – zapytał zrozpaczonym głosem Imgmar
-Niestety tak – odpowiedział Czesław
-Cholera, więc miałem rację – powiedział Imgmar patrząc na podłogę tępym ciężkim wzrokiem.
-Niestety chyba tak- rzekł potwierdzająco Czesław.
-No i co teraz –zapytał
-Nie wiem za kilka tygodni skończy się jedzenie i czysta woda.
-To nie jest problem.
Starzec spojrzał na Imgmara, na jego twarzy malowało się zadziwienie.
-Nie wiesz, co mówisz to jest problem i to duży, jak się skończy żarcie to umrzemy z głodu.
-Przecież możemy jeść zwierzęta, rośliny a i wody nam nie zabraknie.
-Przecież one są skażone- mówił podenerwowanym głosem - rozumiesz wszystko jest skażone zdechniemy jak zjemy coś z poza bunkra.
-A skąd wiesz.
-Tak mówili na szkoleniach i nie próbuj zaprzeczyć, bo co do traw to ja miałem rację.
-Ale …
-Żadne, ale!- Przerwał Czesław wstając gwałtownie, spojrzał na Imgmara z góry
-Ja to jadłem chwytasz!
- Jak to i żyjesz?
-Jak widzisz, skażenia już nie ma. Widziałem zwierzęta one żyły
-Nie możliwe ty oszalałeś człowieku- krzyknął mężczyzna
-Boże jak mam cię przekonać do tego, że ja mówię prawdę!!!
Czesław chciał ponownie krzyknąć w kierunku Imgmara, ale coś go tknęło wtedy zrozumiał, co takiego ujrzał w momencie uderzenia to nie była halucynacja, ale ptak prawdziwy ptak.
-Jezu masz rację- powiedział tak jakby nadal miał wątpliwości
Starzec podźwignął się z krzesła wyłączył radio i poszedł do magazynu wrócił z łóżkiem polowym rozłożył je obok tego, na którym leżał już Imgamar, podszedł jeszcze do tablicy kontrolnej i odłączył od prądy świetlówkę zamiast niej zapaliła się niewielka lampka wystająca ze ściany dokładnie nad miejscem, w którym leżał, spojrzał on na nią jarzyła się ona ciemno żółtym balaskiem przypominającym wczesne poranne słońce. Czesław położył się na starym zdającym się być przed potopowym zabytkiem łóżku, zaskrzypiało ono dając znak o swym sędziwym wieku, pewnie było starsze niż Czesław i z całą pewnością dużo bardziej sędziwe niż Imgmar. Starzec skierował wzrok na smutną i sponiewieraną twarz młodzieńca była ciężka jakby z metalu, w oczach odbijało się jego całe życie, pełne trudnych wspomnień i strachu o przyszłość, Czesław nieraz widział takie spojrzenie był już człowiekiem starszym, lecz rozumiał ból i strach młodych ludzi, żyli oni w czasach upadku wszystkich wartości w czasach, kiedy szatan stał się dla milionów bogiem a wypatrzenie moralności standardem wśród ludzi w średnim wieku, sam pamiętał te procesję i modły do posążków odwrót od starych religii i wreszcie przybycie tej istoty jakby z nikąd, przerażającej okrutnej, fascynowała ona wielu ludzi, wielu przerażała, była niczym mityczny bóg z Olimpu lub okrutny demon z amazońskiej dżungli, opętała polityków i przywódców religijnych a ci ponaglali wiernych do wiary w jak to mówili prawdziwego boga. Mówili, że Rax nadszedł, aby ratować nas przed zagładą i właśnie wtedy to się stało szpitale nagle zapełniły się pacjentami, wszyscy cierpieli z powodu bólów głowy i napadów furii, podczas których dochodziło do samo okaleczeń a nawet samobójstwa, liczba chorych ciągle wzrastała, ale lekarze nie wiedzieli, co im jest najtęższe głowy trudzące się medycyny usiłował rozwikłać tę zagadkę odpowiedzi ciągle nie było, ale w owym czasie pewien nauczyciel z Arabii Saudyjskiej zauważył, iż osoby z kościoła przybysza Raxa nie chorują są zdrowe, podczas gdy całą społeczność politeistyczna i monoteistyczna cierpiała katusze, rozpoczęła się wojna religijna trwająca nieco ponad cztery lata. Wywołał ją nijaki Jan Łobodo przywódca wiejskiej bandy, który spalił na stosie piętnaście osób- wyznawców Raxsa lub politeistów potem sprawy potoczyły się już bardzo szybko, zamieszki na ulicach Paryża, Londynu, Warszawy, Berlina. Aż końcu wybuchła wojna bomby spadały na miasta i obiekty wojskowe. USA pogrążone w duchowej niewoli Raxsa obrzuciły Rosje Chiny i Europę tonami trotylu i stal oczywiście na polecenie swego duchowego mentora. Potem nastała cisza świat pogrążył się w chaosie, nad którym nie umieli zapanować ani politycy ani wojskowi mający tuż po wojnie wielką władze, Czesław pamiętał jak trzeba było walczyć o każdą puszkę konserw, wodę, kawałek chleba nie mówiąc już o lekarstwach i środkach higieny, a poza tym nadal panował epidemia tej nieznanej choroby na nieszczęście przybierała on coraz to gorsze formy ludzie pluli krwią niczym przy suchotach, albo, (co było dotąd zupełnie niespotykane w historii medycyny) mieli tak zwany „atak gotowania mózgu” wyglądało to mniej więcej tak jakby ktoś włożył człowiekowi przez uszy gorący pręt do głowy, po prostu neurony gotowały się i ścinały niczym jajko poczym wnętrze wypływało przez wszystkie otwory w głowie, było to najokropniejsze doświadczenie ujrzeć człowieka w trakcie ataku. Stwierdzono, iż takich objawów nie może wywoływać żądna znana bakteria ani wirus, zaczęły się, więc pojawiać różne teorie dotyczące to tego, co wywołuje te przerażające dolegliwości, różne były podawane przyczyny wygłaszali je różni ludzie od księży sądzących, że to kara za grzechy ludzkości i za odejście od prawdziwego jedynego Boga, kapłani ze świątyni matki ziemi oponowali stawiali za to twierdzenie, iż ma owa choroba związek z nie szanowaniem ziemi niszczeniem jej i zaśmiecaniem, po wielu miesiącach wzajemnych oskarżeń i plucia jadem zauważono ponownie (po raz drugi), iż ta epidemia może mieć związek z owy Raxsem. W tym czasie lekarze znaleźli bakterie odpowiedzialną za wywoływanie choroby i jednocześnie ogłosili, że skażone jest całe środowisko naturalne i że trzeba będzie wprowadzić stan wyjątkowy.
Minął rok i trzy miliony ludzi siedziały w schronach wtedy to rozpoczęto prowadzić szkolenia, kandydatów wybierano z pośród ludzi samotnych, przy czym, starano się, aby zawsze był to osoby wykształcone i sprawne. Po krótkim szkoleniu wysyłano ich do bunkrów rozmieszczonych w terenie, na pierwszy rzut poszli ludzie młodzi w większości po studiach, inżynierowie, cybernetycy, elektronicy- mieli oni za zadanie zbudować schrony, które mogłyby pomieścić do czterech osób zapas jedzenia na miesiąc a także niezbędny sprzęt.
Zakończenie prac przyniosło możliwość wysłania tak zwanego drugiego rzutu, czyli lokatorów owych bunkrów, w przeważającej większości byli wśród nich ludzie nie wykształceni, starcy i młodzieńcy którzy z własnej głupoty lub za namową tak zwanych instruktorów przyłączali się do misji mającej na celu zbadanie terenów skażonych bakterią. Po pierwszych tygodniach szkolenia mających na celu przygotowanie tą bezwładną zbieraninę ludzi do życia w środowisku nienadającym się dla egzystowania bez środków ochronnych w postaci kombinezonu oraz maski do oddychania, zaczął być wyraźnie widoczny problem natury psychologicznej, o tuż w pięciu na dziesięć przypadków uczestnicy nie wytrzymywali testu na długotrwałe pozostawanie w stałym zamknięciu niektórzy przechodzili załamanie nerwowe i popełniali samobójstwo i nagle okazało się, że kadry są nie pełne, mając braki w ludziach rozpoczęto prace nad różnymi dodatkowymi rozwiązaniami będącymi rozwiązaniem problemu z niedoborem zasobów ludzkich, były one wszelakie na ten przykład zastanawiano się czy aby nie było by lepiej gdyby zastąpić ludzi robotami przecież są one dużo bardziej wytrzymalsze no i oczywiście odporne na jednak pomimo swych zalet nie sprawdziły się. Miewały różne awarie i co zaskoczyło wszystkich także padły ofiarą owej bakterii przepalała ona złącza przewodów i pozbawiała roboty wzroku, pamięci bądź najzwyczajniej rozumu, wtedy automaty szalały i czyniły najróżniejsze rzeczy.
Jeden taki uszkodzony robot wpadł kiedyś nie wezwany na przegląd oczywiście był skażony, jego odwiedziny zaskoczyły wszystkich a w szczególność młodszego pewnego inżyniera pełniącego wtedy dyżur, ten nie doświadczony młodzian spał sobie na kanapie w Sali przyjęć, kiedy wparował do niej ni z gruszki ni z pietruszki ów oszalały automat, najpierw zażądał (grożąc zresztą śmiercią) pełnego przeglądu a później pójścia ze sobą w roli przewodnika, ponieważ w trakcie serwisowania stracił wzrok. Inżynier oczywiście umarł po kilku dniach zarażony śmiercionośnym mikroorganizmem, swe ostatnie chwile spędził w specjalnej izolatce wraz z robotem, który usiłował go porwać. Kiedy pomysł z robotami nie wypalił zdecydowano się końcu wysłać ludzi. Postanowiono, że będą oni działać w grupach dwu osobowych i w pojedynkę. W ten pierwszy typ zostały wcielone osoby z nieco gorszymi wynikami w szkoleniu, drugą opcje zaś wybrano dla wzorowych kadetów. Czesław nie należał do elity, więc przydzielono mu kompana niestety umarł porażony prądem z niezabezpieczonego przewodu w głównej bazie, prawdę mówiąc Czesław nawet go nie znał.

Coś bębniło o pokrywę, robiąc w bunkrze straszny hałas, było to dźwięk znajomy, lecz odległy jakby zapomniany.
Czesław usłyszawszy go zerwał się i podbiegł do włazu otworzył go i natychmiast odepchnął. W to co zobaczył nie mógł uwierzyć, nagle rozdarł się :
-Deszcz pada deszcz!!!- Krzyczał jak oszalały z dziecięcą wręcz radością. Pierwszy raz od roku padał czysty deszcz.
Na zewnątrz rosił deszcz rzęsisty i rześki przynosił orzeźwienie i jakoś dziwnie czuło się że człowiek wraca do życia że świat wraca do życia jakie kiedyś w nim było.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez edgar20 dnia Śro 11:17, 30 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Arturious
Stalówka


Dołączył: 15 Kwi 2008
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sochaczew

PostWysłany: Śro 12:19, 30 Kwi 2008    Temat postu:

Obiecałem sobie, że zaprzestanę komentowania cudzych prac.
Mam chyba zbyt cięty język.

Tak, więc zanim przeczytasz moją recenzję zastanów się...
Może lepiej będzie ją ominąć.

Nie omijasz?
No dobra. Skoro jeszcze to czytasz to widocznie jesteś masochistą.

Ja na pewno musiałem nim być skoro przeczytałem całość.
Po pierwsze powiedz mi drogi autorze, co to jest? O czym to jest?
Zresztą mniejsza o to.
Prawdę mówiąc, nie chciało Ci się nawet poprawić tego tekstu przed zamieszczeniem.
Brak znaków interpunkcyjnych w wielu miejscach uniemożliwia praktycznie czytanie.
Nie zauważyłem w prawdzie żadnych błędów ortograficznych (plus dla ciebie)
Styl jest ... Pozwól, że pozostawię bez komentarza.
Składnia zdań nie do przyjęcia.
Wiele powtórzeń (niepotrzebnych), 3/4 zaimków do wykreślenia.
Sprzeczne stwierdzenia w tekście.
Sztuczne dialogi i kiepskie opisy.
To w generalnym skrócie tyle co mogę powiedzieć.
Powinieneś uprościć zdania i poznać znaczenie wielu słów

A teraz żeby nie było, że tylko powiedziałem, że jest źle i nic poza tym.
Kilka przykładów:
Cytat:
Ciepłe letnie światło spływało na rozległą rozpostartą aż po sam horyzont polanę...

Polana - powierzchnia w obrębie lasu, pozbawiona drzew i porośnięta roślinnością zielną.
W twoim opisie przestrzeń wygląda raczej na bezkresne łąki niż na polane.
Niepotrzebnie też użyłeś dwóch podobnych w znaczeniu słów: rozległą rozpostartą (i to po horyzont). Po rozległą powinien być zresztą przecinek.
Cytat:
...lecz bliska ujrzany stawał się nagle dziełem człowieka

Powinno chyba być "lecz z bliska" i nie mógł się nagle stawać dziełem człowieka. Przechodził jakąś przemianę czy co? Mógł zacząć wyglądać na coś, co zostało zbudowane ( zrobione) przez człowieka.

Wyobrażasz sobie siebie w sytuacji, którą opisujesz?
Dostajesz w głowę i tracisz świadomość. Pomimo to jeszcze coś tam obserwujesz. Potem ktoś Cię gdzieś ciągnie. Nie wiadomo gdzie, ani nie wiadomo, po co. Jak się już zatrzymuje to ucinasz sobie z nim pogawędkę jak ze starym kumplem zdradzając mu bez chwili zastanowienia jedyne bezpieczne miejsce w okolicy. Potem jeszcze ratujesz mu życie zamiast cieszyć się, że nadal będziesz miał bezpieczne schronienie.
Pomijam to, że ktoś zostaje wciągnięty w trawę a wyłazi z kokona. Pomijam też to, że ten ktoś wydał z siebie ostatnie tchnienie i to ledwo, co, wołając o pomoc. Mija jakiś czas bez oddechu zanim go ratujesz (w końcu musisz do niego dojść i uporać się z własnymi problemami po drodze). A jak zaczynasz rozcinać trawę to ze środka słyszysz jakieś głosy, a potem ucinasz sobie z gościem humorystyczną pogawędkę jak gdyby nigdy nic.


Nie...
Poddaje się.
Analiza i pokazanie wszystkich "braków" tekstu zajęłaby zbyt wiele miejsca i czasu.
Dużo pracy przed Tobą. Bardzo dużo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Śro 16:13, 30 Kwi 2008    Temat postu:

Zauważyłem że wszystkim wytykasz takie same błędy czy więc wszyscy piszą tak samo źle. Chciałbym zobaczyć i mówię to bez złości jakie są twoje teksty, przeczytać i być może nauczyć się czegoś.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Arturious
Stalówka


Dołączył: 15 Kwi 2008
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sochaczew

PostWysłany: Czw 8:33, 01 Maj 2008    Temat postu:

hahaha.
Wybacz, moje teksty są wg mnie po prostu kiepskie i bardzo wiele im brakuje.
Na tym etapie potrafię jeszcze sam je ocenić. Więc tak jak pisałem nie przejmuj się moją oceną. Chyba że uznasz iż miałem racje.
Dla Twojego pocieszenia powiem Ci że do tej pory przeżyłem dwie krytyki. Jedną w redakcji (uwierz nigdy nie chciałbyś czytać czegoś podobnego na temat swoich tekstów, nikt by nie chciał)
Drugą na podobnym do tego forum (tu było łagodniej, ale też i wprowadziłem już wiele poprawek.)
Trzeci raz... No tak. Będziesz miał okazje już niedługo ocenić mój tekst w pojedynku z Czerwieńszą. Wtedy z pokorą i zainteresowaniem wysłucham krytyki każdego .

A teraz, jeśli jeszcze mogę... ostatnie zdanie i to nie tylko na temat Twojego tekstu, ale na temat większości tekstów (Moich również).
Gdzieś, kiedyś przeczytałem, że aby nauczyć się dobrze pisać, trzeba się najpierw nauczyć rozbierać teksty na części pierwsze. Trudno jest rozebrać własny tekst. O wiele łatwiej idzie z cudzymi.
Pewnie to nie jest jedyny warunek do dobrego pisania, ale bardzo pomaga.
Dzięki takiej analizie można się wiele nauczyć.
Nie poddawaj się. Nic nie przychodzi od razu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 11:34, 01 Maj 2008    Temat postu:

Rozumiem, ale jeszcze jedno ty chyba stwierdziłeś że to koniec mojego opowiadania- niestety nie dalszy ciąg moich wypocin.


Rozdział drugi: Polowanie



Krucha gałąź złamała się pod naciskiem stopy Imgmara spojrzał na nią, schylił się i podniósł z ziemi, była cała spróchniała rozpadła mu się w ręce. W lesie było ciemno z drzew opadły już liście, kiedy by spojrzeć w górę na niebo ujrzeć było można nagie gałęzie, co cieńsze z nich tańczyły poruszane wiatrem, bardziej masywne wżynały się zaś ekspresyjnie w niebo tworząc mozaikę czarnych kresek na tle ciężkiej szarej kopuły. Ziemię wokół spowijała mgła unosząca się leciutko nad ziemią, nie była gęsta, ale pnie drzew będących nieco dalej od Młodziana zdawały rozpływać w niej. Poranek ten był inny dziwny, ale przyjemny, choć nieco zimny i ponury.
- Nigdy nie widziałeś jesieni- zapytał Czesław, który pojawił się nie wiadomo skąd.
- Tak- odpowiedział
-No i jak.
-Nieźle, chociaż trochę zimno
-Za dwa miesiące to będzie zimno zobaczysz śnieg.
-Widziałem go kiedyś na filmie- rzekł półgłosem.
-Jak skończysz podziwiać widoki to przyjdź do bunkra- powiedziawszy to Czesław odszedł w stronę bunkra.
Włosy na całym ciele jeżyły się, Imgmar trząsł się z zimna niczym owe cienkie gałązki, jego skórę przechodziły dreszcze były niczym tysiące drobnych igiełek kłujących w jednej sekundzie. Liście leżące dotąd na ziemi poczęły unosić się na wietrze, wzmagał się on a te zeschnięte na wiór pozostałości żywej zieleni tańczyły coraz to prędzej i prędzej wyżej i wyżej, wznoszone kolejnymi podmuchami. Młodzian czuł, że pora wracać już do bunkra, zobaczywszy ścieżkę prowadzącą do schronienia skierował swe kroki na nią. Ta leśna droga, mimo iż zdająca się być dziką i zarośniętą krzakami oraz niską trawą była w rzeczywistości dosyć prosta a także mniej wyboista od tych spotykanych w innych częściach lasu, miała także tą zaletę, że była pozbawiona wszelkich pułapek dała się przejść bez przykrych niespodzianek jakże typowych dal tych lasów.
Słońce mrugało dyskretnie zza szarych chmur zakrywających całe niebo, z tych chwilowych mrugnięć dało się wyczytać, że dzień skończy się może za pięć, sześć godzin, ale to były tylko i wyłącznie przypuszczenia. Chłopak trząsł się z zimna i przeklinał pod nosem taką aurę, coraz mniej mu się mu podobała, nie mogąc sobie poradzić z wyziębieniem postanowił biec jak najszybciej, lecz pędząc, co sił w nogach nie zauważył wystającego spod ziemi na niewielką wysokość kamienia, o którego się potknął. Runął na ziemię z wielkim hukiem. Podnosząc się z ocierał twarz z błota i wszelkiego innego brudu, miał pecha, bo miejsce, w którym spadł było wyschniętą kałużą pełną wstrętnego czarnego mułu. Oczyściwszy okolice oczu spojrzał odruchowo przed siebie, zobaczył coś znajomego, lecz zdało mu się to na początku złudzeniem wywołanym spadkiem temperatury ciała, przetarł oczy, lecz kiedy je ponownie otworzył ujrzał to samo.
Przed nim w odległości dwudziestu metrów stało zwierzę przypominające wielkiego kota, spoczywało ono majestatycznie na czterech potężnych łapach i spoglądało na Imgmara a on spoglądał na nie z tej odległości wyglądało no czarne, łeb kręcił i podskakiwał z góry na dół, przy zadzie zwisał ogon on także, co chwila podrygiwał.
Tak trwali przez chwilę w napięciu a po tej chwili istota odeszła w swoją stronę młodzieniec zaś odczekał aż owa bestia zniknie w oddali. Powstał i powoli ruszył przed siebie bacznie obserwując czy aby na pewno nic nie czyha na jego życie w pobliskich zaroślach.
Jak tylko znalazł się nieco dalej i upewnił że jest bezpieczny ponownie zerwał się do biegu tym razem ze strachu, pędził jak szalony znacznie szybciej niż przed ujrzeniem potwora. Nie spostrzegł się nawet a stał już na skraju lasu.
Pola spowijała płytka mgła płynąca tuż nad ziemią, delikatnie okalała,co wyższe wzniesienia. Imgmar wlazł na jedno z nich, rozglądną się do koła i zbiegł na duł, pagórek ten stał kilkaset metrów od bunkra, więc dotarcie do schronienia nie zajęło mu wiele czasu. Kiedy znalazł się przed włazem chwycił stalową rączkę i szarpnął ją do siebie, lecz ten okazał się być zamknięty na cztery spusty, szczerze mówiąc nigdy od czasu swego pobytu tutaj nie widział, aby Czesław zamknął bunkier przed zmierzchem, zdziwiło go to, dreszcze przeszły mu po karku ze strachu, dlaczego to zrobił? Po co zamknął właz. Na raz zdał sobie sprawę z tego, że przyjaciela musiała także odwiedzić owa bestia.
Nagle z tyłu rozbrzmiał cichy pomruk, ogarnęło go przerażenie, błyskawicznie obrócił głowę, aby ujrzeć cóż to za licho czai się za jego plecami, lecz niczego nie dostrzegł, mgła gęstniała szczelnie wypełniając przestrzeń między nim a nie widzialnym zagrożeniem. Po raz drugi w powietrzu uniósł się złowrogi dźwięk. Przerażony chłopak złożył dłoń w pięść i walnął z całej siły we właz. Głuchy dźwięk rozszedł się po stalowej pokrywie. Nie czekając ani chwili dłużej, czując, że śmierć czai się gdzieś blisko uderzył ponownie i jeszcze raz i jeszcze. Bijąc pięściami o metal ranił coraz to bardziej swe dłonie, ociekały one krwią, ta zaś pryskała na wszystkie strony, pokrywając właz czerwonymi pieczęciami.
Począł krzyczeć, zachrypnięty głos, wołający o pomoc było słychać w całej okolicy. Trzaskając mniej poranioną pięściom i drąc się na całe gardło robił dostatecznie dużo hałasu, aby być zauważonym przez każdą żywą istotę w okolicy.
Stalowe pręty stanowiące wewnętrzną blokadę dostępu do bunkra puściły w raz i jak gdyby nigdy nic we wejściu pojawił się Czesław, chłopak wpadł w jego ramiona omdlały z bólu i wyczerpania. Czesław położył go w polowym łóżku i zatrzasnął wejście, po czym podszedł do młodzieńca i przykucnął.
-Co się stało- począł mówić-Słyszysz mnie stary. Co się stało- powtórzył
Chłopak jednak nie odpowiadał leżał nie przytomny ręce ociekały mu krwią mieszającą się z potem i brudem. Obudził się nie spodziewanie i przemierzył oczyma drogę od jednego krańca sufitu do drugiego. Otworzył usta chcą coś powiedzieć, lecz nic z nich nie wyszło nawet najcichszy dźwięk, przymknął powieki i rozwarł je jeszcze raz, uniósł poranioną rękę i wskazał na stojący na stoliku kubek, Czesław skierował swój wzrok na miejsce, które wskazywał młodzian, bez zastanowienia zrozumiawszy, o co chodzi starzec sięgnął po kubek i aluminiową manierkę z wodą. Nalawszy do metalowego kubka wody podał go do ust przyjacielowi ten pił połykając powoli łyk za łykiem zawartość metalowego naczynia.
-Dlaczego- wycharczał-Dlaczego nie otwierałeś, kiedy krzyczałem.
Czesław skrzywił się na chwile lecz w sekundę na jego twarzy rozjaśniał uśmiech.
-Przepraszam cię- uśmiechnął się szeroko.
W Imgmarze narastał gniew i nie zrozumienie dla zachowania starca.
-Z, czego ty się śmiejesz- wychrypiał przez zaciśnięte z gniewu zęby gdyby miał siły walnąłby Czesława w rozweseloną twarz.
- Nie złość się mam ci do przekazania radosną wiadomość. Odebrałem wiadomość z centrali.
-Tam jest potwór- rzekł już zupełnie spokojny- Boże tam jest jakaś bestia.
-Co ty mówisz- powiedział starzec, był zaskoczony brakiem zainteresowania młodzieńca. Nagle zrozumiał spojrzawszy na dłonie przyjaciela i opuścił go wcześniejszy entuzjazm, gorzko zapłakał a łzy pociekły mu po spuszczonej twarzy-Jaki potwór- zapytał nadal płacząc- Jak wyglądał.
-Jakby lew lub tygrys- mówił kaszląc- Dokładnie nie wiem.
Zapadła cisza, obaj milczeli Czesław nie wiedział, co ma odpowiedzieć, spojrzał na właz i przez chwilę się zastanawiał.
-Jak wydobrzejesz to się zastanowimy- rzekł z nieskrywaną ignorancją- Teraz wypoczywaj.
Podniósł się z kolan i usiadł na krześle, włączając radiostacje wychylił kubek wody i przegryzł ją suszonym mięsem. Tym razem na wszystkich pasmach panowała cisza, przenikliwy szum rozchodzący się po całym wnętrzu żelbetowej skorupy drażnił uszy, więc Czesław wyłączył rupiecia i przetarł spocone czoło kawałkiem rozprutej podkoszulki. Uskoczył zdenerwowany, trzasnął pięściom w stolik, krzesło zaś wywróciło się i walnęło z trzaskiem o podłogę.
Stał tak jeszcze parę minut zanim ochłonął uderzył jeszcze trzy razy, potem udał się do magazynu, wchodząc do środka złapał oburącz rozkładaną drabinę, uszedł parę metrów i przystawił ją do jednego z wysokich metalowych rusztowań z zapasami, wchodząc po kolejnych schodkach drabiny i rozglądał się uważnie czasami przerzuciwszy nieco sprzętu czy też jedzenia, lecz nigdzie nie było tego, czego szukał. W końcu dotarł na sam szczyt, z góry do podłogi było z pięć metrów, dla człowieka cierpiącego na lęk wysokości wejście nawet na tak nie znaczną wysokość było czymś strasznym a że starzec należał do takich osób myślał, więc tylko o tym, aby przypadkiem nie spuścić wzroku w dół, aby patrzeć na wprost przed siebie.
-Gdzie to jest do cholery- mówił sam do siebie grzebiąc rękoma w głębokiej szufladzie.
Obszukawszy wszystkie zakamarki magazynu znalazł nareszcie to, czego szukał. Chwycił go i powoli zaczął schodzić z drabiny, czarna metalowa rura lśniła w świetle świetlówek, karabin prezentował się znakomicie był jak nowy, chociaż miał ze piętnaście lat. Kiedy Czesław wreszcie zszedł po drabinie na podłogę zauważył, że czegoś brakuje?
Natychmiast zrozumiał, że tą rzeczą jest magazynek z nabojami bez niego broń będzie tylko złomem kawałkiem metalu.
-Zaraz gdzieś tu powinny być te cholerne…-mówił sam do siebie grzebiąc w dolnych szufladach-Są- oznajmił radośnie wyciągając z pod sterty ubrań i puszek z konserwami kilka pudełek z nabojami, odłożył je, aby poszukać następnych, ale zamiast pocisków odnalazł jeszcze jedną sztukę broni był to tym razem niewielki pistolet obok broni spoczywał cztery magazynki załadowane już wcześniej nabojami.
-Ciekawe czy one nadają się jeszcze do strzelania- zastanawiał się głośno starzec.
Wyczołgał się z pod szuflad w ręku mając broń i magazynki, położył je ostrożnie na ziemi obok karabinu, popatrzył na nie z nie chęcią i odsapnął ciężko ocierając zapocone czoło z drażniącego brudu. Tumany kurzu unosiły się w całym pomieszczeniu Czesław kichnął kilka razy za nim wyszedł z magazynu.
Imgmar nadal leżał w łóżku i wyglądał jakby był przygnieciony wielkim ciężarem, nie ruszał się wcale. Zapiekła krew na jego dłoniach zamieniła się w strupy. Czesław podszedł do radia, włączył je usiadł na taborecie i założył słuchawki, rozpoczął wywoływanie centrali.
-Tu baza „skała” -mówił w stronę mikrofonu powoli przekręcając gałkę zmieniającą częstotliwość-Tu baza „skała” -powtórzył ponownie. Niespodziewanie słuchawki syknęły i przestały działać, mężczyzna przełączył więc dźwięk na głośnik.
I niespodziewanie z głośnika rozbrzmiał spokojny głos mężczyzny z centrali
-Słyszę cię „skała” - ozwał się radośnie jakby długo czekał na ten moment- Po tej stronie centralny ośrodek dowodzenia jak się tam żyję u was-zapytał
-Dobrze- odpowiedział –mamy żywność i wodę skażenie ustępuje-oznajmił
-Wiemy o tym i cieszymy się, że żyjecie. Czy są jakieś problemy-zapytał ciepło
Czesław zmarszczył czoło wydało się to dziwne, bo nigdy nie spotkał się z tak miłym zachowaniem pod czas jakiejkolwiek wcześniejszej rozmowy z centralą zawsze padały tylko suche rozkazy i polecenia. Po chwili ciszy odezwał się głos człowieka z centrali.
-Czy wszystko w porządku- zapytał głos tym razem był bardziej surowy niż poprzednio.
-Mamy dziwny problem mój kolega z bunkra powiedział, że widział jakiegoś potwora jakby wielkiego kota. Wiem, że to dziwne, bo tu…- nagle przerwał mu człowiek z centrali
-Zabijcie go macie chyba broń- zaproponował
-Ale czy to może być prawda-zapytał
-Świat oszalał, więc wszystko teraz może być prawdą –oznajmił ponuro, jego głos brzmiał coraz bardziej smutno-Ale w rejestrze nie figuruje jakaś druga osoba, według niego jesteś tam sam.
-Wiem on przyszedł do mnie z sąsiedniego bunkra-oświadczył Czesław
-Czy masz do niego zaufanie- zapytał
-Tak mam –odpowiedział
-Dobrze ale uważaj na niego, może jest mutantem albo szpiegiem Raxa.
-Dobrze będę ostrożny.
-Następny kontakt za trzy dni p godzinie 15.00 -powiedział głos i zamilkł
Czesław wyłączył radio, Imgmar miał już otwarte oczy. Patrzał podejrzliwie na Czesława pewnie słyszał, co mówił ów głos starcowi na jego temat.
-Czy ty mu wierzysz- zapytał młodzieniec niespodziewanie
Starzec odwrócił się był przerażony, ale udał, że wszystko jest porządku, choć wcale nie było. Podszedł do Imgmara i powiedział:
-Nie, nie wieże mu, a poza tym przecież on też tylko przypuszcza.
-Wierzysz mu prawda. Nie kłam proszę
-Nie kłamie, dlaczego miałbym…-przerwał
-Żeby kryć swoje myśli. Zresztą, co mnie to obchodzi myśl, co chcesz- oznajmił arogancko chłopak.
-Nie denerwuj się przecież nic złego nie powiedziałem- niemal krzyknął Czesław
-Już dobrze. Taka kłótnia nie ma sensu .
-Masz rację .
Potem zapadła cisza każdy zajął się swoimi sprawami, chłopak przygotował posiłek z konserw a Czesław czyścił broń, kiedy obaj usiedli żeby zjeść posiłek młodzieniec zapytał z zaciekawieniem:
-Po, co ci ta broń.
-Będziemy polować na tego lwa, o którym mówiłeś -zaśmiał się starzec
-Ale kurwa śmieszne, jak go zobaczysz to się zesrasz.
-Nie z tym- powiedział podnosząc karabin
-Zobaczymy -uśmiechnął się szyderczo Imgmar- Nie bądź taki pewien siebie i tej swojej spluwy.
-A tak w ogóle to jak on wygląda dokładnie-zapytał
-No wiesz ja go tak z bliska nie widziałem, ale mogę ci powiedzieć, że jest wielki.
-Jak wielki.
-Bo ja wiem może jak ty i ja razem wzięci.
-No to spora ta twoja bestia-zaśmiał się.
Imgmar zacisnął ze złości zęby, nic nie odpowiedziawszy odszedł od stołu i położył się no polówce ta zaskrzypiała lekko. Czesław dalej czyścił broń i myślał, co tak naprawdę czai się za włazem bunkra, jakie diabelstwo tym razem ziściła chora wyobraźnia matki natury, kiedyś tak bliskiej i przyjaznej a teraz strasznej i krwiożerczej.
-No to, kiedy zapolujemy-zapytał leżąc.
-Jutro, jeśli nie będzie mgły tak jak dziś-odpowiedział starzec ładując magazynek karabinu.
-Aha.

Śniłem o niej całą noc marzyłem cały dzień, była taka piękna i cudnie czysta na tle szarego skalanego złem świata niczym kwiat lilii nad czarną taflą wody, pierwszą i ostatnią nadzieją na szczęście w mym życiu a także jedyną istotą, której zniknięcia z powierzchni tej planety nie chciałem. Zawsze miałem dziwne uczucie szczególnie wtedy, gdy byliśmy obok siebie najbliżej jak tylko może być kobieta z mężczyzną, że mogę ją stracić niemal, że w każdej sekundzie, wręcz obawiałem się, iż zniknie mi sprzed oczu lub dosłownie rozpłynie się w powietrzu jakby nigdy jej nie było. Niczym sen, niczym wyśnione boskie nie realne stworzenie, pojawiła się i równie szybko mogła zniknąć zawsze jednak zapewniała, że pozostaniemy razem już na wieki do naszej śmierci a potem, jeśli coś istnieje poza…
-Mówiłaś, że nigdy nie wyjedziesz- darłem się na nią, wiem, że ciągłe powtarzanie sobie teraz „głupcze, czemu, dlaczego nie wyjechałeś za nią” nic nie da a będzie coraz bardziej bolało, bo takie rany w przeciwieństwie do fizycznych nigdy się nie zasklepiają i zawsze krwawią, do końca życia a nawet po nim, jeśli coś istnieje poza…
Często o tym mówiła, lubiła ten temat, życie poza ciałem, dusza, zawsze słuchałem jej słów rzadko wyrażałem swój pogląd, ponieważ nie posiadałem takowego, bynajmniej nie zmuszała mnie do odpowiedzi, z czasem stałem się nieco podobny do niej, choć muszę przyznać, że nie wierzyłem w to wszystko a sprawy mistyczne zdawały mi się najmniej ważne ze wszystkich zagadnień tego świata, dusza to była wielka abstrakcja oderwana od rzeczywistości, rzecz przeznaczona dla kapłanów a nie dal młodego człowieka.
- Nie zapamiętasz mnie prawda nie będziesz tęsknił- płakała, wtulona we mnie obejmowałem ją i nie chciałem wypuścić z ramion, wiedziałem, że to ostatni raz, ostatni raz ją widzę.
Nienawidziłem jej rodziców, to wszystko- rozstanie – stało się z ich winy, mieli gdzieś to, że ja i Kiliana jesteśmy razem. Potem odkryłem, jaki jest powód ich wyjazdu, Rax uwierzyli w jego proroctwo zmienili wyznanie, sobie dobrowolnie a córce przymusem, Kiliana chciała, bowiem pozostać chrześcijanką, jednak płonne to były nadzieje.
Więcej jej nie widziałem. A może jednak spełni się owo prastare wierzenie, iż finis vitae sed non amoris, bardzo tego pragnę i czekam, wyczekuje, chociaż wiem, że nie przyjdzie.

- Wstań słyszysz mnie Imgmar- szeptał Czesław –Mamy piękny jesienny dzień, wstawaj.
Chłopak poniósł się przeciągnął i wstał, miał smutny wyraz twarzy jakiś zupełnie inny niż zawsze zasiadł do stołu nakryty kocem na plecach, ziewnął kilka razy.
-Czyżbyś się nie wyspał?- zapytał
-Nie, miałem sen- odpowiedział
-Koszmar, też je miewam.
-To nie był koszmar, raczej wspomnienia-rzekł gorzko, popijając kawę
-Kobieta tak.
-No tak – odpowiedział nie chętnie
- Dawno jej nie wiedziałeś.
- Może ze dwa lata.
-Dlaczego o niej myślisz, przecież to było dawno ona na pewno cię nie pamięta.
-Nie chcę o tym mówić- odrzekł wstając z krzesła, uniósł kubek kawy i dopił go do końca- Dzisiaj polujemy- zapytał
- Pewnie tak- uniósł się poszedł w stronę magazynu –Pewnie tak – powtórzył jakby sam do siebie.
Na podłodze u wejścia do magazynu leżały dwie sztuki broni, jedną z nich był automat drugą zaś dosyć spory pistolet, obok spoczywał magazynki pełne naboi. Śmiercionośnie narzędzia lśniły wspaniale w jasnym zimno białym świetle lamp neonowych. Czesław nachylił się i pochwycił automat, podnosząc go spoglądał na jego spust, ale nie było to spojrzenie bojowe, lecz raczej lękliwe pełne obaw. Nie spodziewanie Imgmar pojawił się za jego plecami.
-Myślisz że to wystarczy- zapytał Czesław.
- Sam nie wiem- odpowiedział flegmatycznie.
- Dobra nie czekajmy teraz jest najlepsza pora- orzekł starzec.

Podeszli do włazu, młodzieniec szarpnął pręty zabezpieczające Czesław zaś przyłożył kartę magnetyczną do czytnika, zamek główny odskoczył a Imgmar odepchnął stalową płytę, huknęła tak jak zwykle o betonowy korpus nieco go krusząc, wyszli na zewnątrz, tam panowała cisza, całkowita jakby wszelkie stworzenia w promieniu kilometra przeczuwały coś złego, nawet wiatr zamilkł, jakiś dziwny spokój objął świat w panowanie. Ruszyli w stron lasu, szli niemal równo obok siebie, wypatrując na horyzoncie wrogiej sylwetki bestii, być może to ona w jakiś dziwny niesamowity nie pojmowany dla ludzi sposób przeniknęła wszystko, co tu żyło i nakazała właśnie teraz być cicho, aby nie przeszkadzać w polowaniu.
Las zdawał się być dziś smutny i cichy zupełnie jak Imgmar, otaczające ich czarne pnie drzew i rosnące pomiędzy nimi szaro bure zarośla przygnębiały swym posępnym wyglądem łowców, wypatrywali wśród nich pary groźnych oczu drapieżcy, on czyhał gdzieś tam, aby dopaść prześladowców i rozszarpać wątłe ludzkie ciała na strzępy, zapewne był by wstanie to zrobić, lecz myśliwi dysponowali o wiele bardziej potężniejszą bronią niż pazury i kły, automat przewieszony przez ramię Czesława miał uniesioną lufę, czekał już tylko na oddanie zabójczej kanonady w stronę agresora.
Najlżejszy szmer powodował nagły przypływ adrenaliny do krwi i natychmiastowe przyspieszenie akcji serca, biły im one wtedy tak przeraźliwie głośno, że kiedy szli blisko siebie słyszeli je nawzajem, powodował to strach tak silny, że aż unieruchamiający człowieka w miejscu przy najmniejszej nawet lub zupełnie bez sensowniej możliwości zagrożenia, paraliżował on i otępiał zmysły uniemożliwiając logiczne myślenie.
Przystanęli wraz w powietrzu panował dokładnie taka sama cisza jak w chwili wejścia do puszczy. Czesław rozejrzał się nie zauważywszy niczego zwrócił wzrok na Imgmara, ten spojrzał się na niego.
-Nie ma tego czegoś- wyszeptał chłopak
-Może jest, ale tego nie widzimy- odparł równie cicho. -Nie wiem, ale już późno i nie długa zacznie się ściemniać.
-Racja- przytaknął – wracajmy być może owa bestia odeszła.
-Uważaj! -zdążył tylko krzyknąć przeraźliwie
Olbrzymi potwór rzucił się na starca a ten padł przywalony ciężarem jego ciała. Imgmar odskoczył w porę na bok, przez chwile zaskoczony nagle oprzytomniał i po dosłownie sekundzie wycelował i wystrzelił w stronę monstrum. Kula trafiła w grzbiet stwora, w jednej chwili zwrócił on ku chłopakowi swe przepełnione krwią i dziką złością oczy, spojrzał wrogo ku niemu, padł drugi strzał a po chwili jeszcze jeden, oba celne, dziwoląg leżał na ziemi krew broczyła z jego głowy tworząc sporą kałuże krwi na ziemi, starzec leżał tuż za nim. Młodzieniec bał się przez chwile podejść w obawie czy aby nie ujrzy rozgniecionej głowy swego przyjaciela, lecz przemógł lęk i kiedy uczynił pierwszy krok strach go opuścił. Czesław wyglądał, bowiem na całego i zdrowego, nie zwlekając, Imgmar podszedł do niego i usiłował go ocucić, przyniosło to natychmiastowy skutek.
-Czy coś ci jest- zapytał pochylając się nad nim
-Nie, pomóż mi wstać nie jestem już taki młody- zażartował, lecz gdy młodzian podnosił go ku górze chwycił się za żebra.
-Co jest- zapytał przerażony
-Widocznie ten potwór złamał mi żebra- opowiedział sycząc z bólu- No, ale chodźmy stąd.
-Wytrzymasz.
-A mam inne wyjście.
-Tak masz rację.
Odeszli w stronę schronu. Przechodząc obok stwora Imgmar poczuł się dziwnie jakby było mu żal tej strasznej poczwary, która usiłowała ich zabić. Niespodziewanie monstrum uniosło łeb kilka centymetrów nad ziemię, dwoje ludzi patrzało na to z niedowierzaniem tak wiele kul w głowie i jeszcze żyje.
-Przepraszam-rzekł potwór i skonał
Nie poruszyli się i nic nie powiedzieli odeszli dalej tak jak gdyby się nic nie wydarzyło, chociaż to, co miało miejsce parę minut temu nie ziściłoby się w umyśle największego nawet szaleńca. Słońce zachodziło już na nieboskłonie wysoko na wschodnim niebie jarzyły się licho pierwsze gwizdy, zanim nic zapanowało w pełni zaszli do bunkra, nieludzko umęczeni zarówno psychicznie jak i fizycznie położyli się spać lecz jedno nie dawał im spokoju jakim cudem bestia przemówiła ludzkim głosem i dlaczego przeprosiła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Arturious
Stalówka


Dołączył: 15 Kwi 2008
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sochaczew

PostWysłany: Czw 14:01, 01 Maj 2008    Temat postu:

I co? chcesz żebym się wypowiedział na temat ciągu dalszego?
Pozwól że odpuszczę.
Powinieneś sam zacząć czytać to co piszesz. To taka moja rada.

Cytat:
Krucha gałąź złamała się pod naciskiem stopy Imgmara spojrzał na nią, schylił się i podniósł z ziemi, była cała spróchniała rozpadła mu się w ręce

krucha i spróchniała gałąź która rozpada się w dłoniach na pewno nie pęka pod naciskiem stopy. Powiedziałbym że po nadepnięciu rozpadła by się jeszcze bardziej niż w dłoniach i nie buło by już czego podnosić. Poza tym przejdź się kiedyś do ciemnego lasu. Wątpię czy zobaczysz w nim gałąź pod stopami.

Dalszą część proponuje abyś przeczytał sam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

edgar20
Stalówka


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Pią 17:38, 02 Maj 2008    Temat postu:

To będzie koniec.

Rozdział trzeci: Baza
-Co tam tak grzebiesz przy tym radiu- zapytał Czesław
Imgmar siedział na krześle jego twarz porastała gęsta broda, włosy zaś zgolił na łyso wyglądał dosyć śmiesznie. Mijał już prawie rok od spotkania i obaj coraz częściej zastanawiali się, kiedy zostaną oddelegowani do bazy, wiedzieli, iż to winno stać się już wkrótce, lecz komunikat nie nadchodził a kiedy podczas audycji zwracali się z zapytaniem o właśnie tą sprawę nagle centrala przerywała kontakt i nastawała cisza. Napięcie narastało, stawało się wręcz nie do zniesienia.
-I, co tam odzywają się- zwrócił się ponownie do młodzieńca
-Nie słyszysz nadal nic, cisza trwa- odpowiedział przekręcając gałkę w archaicznym sprzęcie- Cholera nie mogli nam dać czegoś lepszego niż ten stary rupieć z przed potopu.
-Widocznie nie mieli niczego lepszego.
Głośniki nagle zadźwięczały ludzkim głosem.
-Skała tu centrala, zgłoście się- brzęczał upiornie głos
-Słyszymy cię.
- To świetnie mam dla was dobrą wiadomość, już jutro przyleci po was śmigłowiec i przylecicie do bazy centralnej.
Na tą wiadomość podskoczyli ku górze i zaczęli krzyczeć z radości, byli tak szczęśliwi jak nigdy w życiu nareszcie zobaczą bazę tak dawno temu ją widzieli, że zapomnieli już o tym jak ona właściwie wygląda. Płakali ze szczęścia a głos z głośnika przywoływał ich do zachowania spokoju, po kilku minutach radości usiedliby wysłuchać, co ma im jeszcze do powiedzenia człowiek z centrali.
-Nie powiedziałem jeszcze wszystkiego- rzekł spokojnie – Przygotujcie wszystko do wywozu wasz schron zostanie zamknięty okolica jest już czysta, więc nie ma potrzeby wysyłania drugiej ekipy.
-Zrozumiałem- odpowiedział Imgmar- Ale kiedy dokładnie przylecą
-Proszę czekać na przylot śmigłowca, to wszystko.- rozłączył się.
Ostatnia odpowiedź zaskoczyła ich najbardziej, dlaczego nie powiedział, o jakiej godzinie przyleci możliwe, że był powód, lecz nie zdradził go, ale też całkiem prawdopodobne był, iż tak owy nie istniał. Tak czy inaczej zastanawianie się nad tym uznali za zbędne. Pomimo że dochodziła godzina dwudziesta to rozpoczęli pakowanie rzeczy nie było tego wiele, więc skończyli je po godzinie i szczęśliwi pogrążyli się w objęciach Morfeusza. Nadchodził koniec ich cierpień.


Matka osunęła się na podłogę wijąc się w konwulsjach, darłem się na ojca żeby coś zrobił, ale on stał tak samo jak ja i patrzył bezwładnie na śmierć swojej żony. Nie minęła minuta a mama już leżała martwa, biały dywan, na który padła zmienił kolor, stał się czerwony najpierw lekko a z upływem czasu coraz bardziej i wnet zrozumiałem, co takiego zaszło, to była ta choroba, ta, przy której mózg zamienia się w rozgotowaną breję białka i krwi. Zwymiotowałem.
Po śmierci matki załamałem się, wieści od Kiliany nie przychodziły, co noc płakałem, ojciec zaginął w miesiąc po zejściu matki z tego świata, znaleziono go w rocznicę jej śmierci oszalał, więc postanowiłem umieścić go w szpitalu psychiatrycznym gdzie popełnił samobójstwo poprzez powieszenie, żałowałem długo swej decyzji i wciąż rozmyślałem nad tym, dlaczego tak postąpiłem zamiast zająć się nim samym, nie potrafiłem usprawiedliwić swej decyzji w żaden logiczny sposób i tak ja sam znerwicowany oraz zmęczony trafiłem do psychiatryka niestety na ten sam oddział, co mój świętej pamięci ojciec. I zamilkłem, straciłem dar mowy na wiele dni potem wypuszczono mnie i powiedziano, iż szpital przestaje funkcjonować, bo wybuchła wojna. Odszedłem, więc i w niedługo potem trafiłem do centrali, tam dopiero powiedzieli mi, co się dzieje ze światem. Szkolenie trwało długo pięć miesięcy byłem w tak zwanej grupie specjalnej wtedy myślałem, że to wyróżnienie, lecz była to grupa, do której należeli wszelkiego rodzaju pomyleńcy i bandyci. Wysłano nas na badanie terenu, błąkałem się po lesie miesiącami wraz z kolegami ze szkolenia, ginęliśmy po kolei aż końcu zostałem sam. Straciłem poczucie czasu i plecak z prowiantem, chociaż w sumie i tak już wtedy jadłem rzeczy z poza niego, ponieważ produkty, w jakie nas uposażono straciły dawno przydatność do spożycia, jadłem, więc to, co się nawinęło i wyglądało na jadalne, często wtedy wymiotowałem.
Bunkier jak drzewo, niesamowite pomyślałem wchodząc do środka siedział w nim człowiek, wyglądał jakoś dziwnie jakby spał dotknąłem go, ale się nie poruszył wtedy spostrzegłem, że jest martwy, nie żył już bardzo długo, ponieważ gałki oczne wyżarły mu robaki. Wybiegłem przerażony, błąkałem się po lasach przez następne kilka miesięcy aż znalazłem Czesława.

Helikopter zawisł nad polaną wprawiając powietrze w wir, który unosił z ziemi wszelkie drobne kamyczki i drobiny- trawy oraz gałązki. Gdy pilot upewnił się, iż miejsce lądowania jest bezpieczne posadził maszynę na ziemi. Śmigłowiec robił piorunujące wrażenie na Czesławie i Imgmarze, którzy już od niepamiętnych czasów nie widzieli tak wspaniałej maszyny. Drzwiczki kabiny stalowego giganta otwarły się wyszedł z niej pilot w kombinezonie i masce na twarzy, szedł w stronę niedawnych rezydentów schronu „Skała” ci także ruszyli jego kierunku machając radośnie rękoma.
-Boże jak to dobrze, że już wracamy- rzekł radośnie starzec
-Przepraszam czy może nam pan powiedzieć, co się dzieje w centrali- zapytał pilota Imgmar.
-Powiem wam po starcie musimy się spieszyć- odpowiedział szybko chwytając walizkę, którą trzymał Czesław.
Boczna część pancernej skorupy poszycia helikoptera odsunęła się na bok ukazując miejsca dla pasażerów oraz luk bagażowy. Wsiedli i po sekundach znaleźli się w powietrzu, w ścianach mechanicznej ważki nie było okien, więc mogli zapomnieć o podziwianiu widoków. Pilot pokazał im, aby założyli słuchawki, zrobili to natychmiast, ponieważ we wnętrzu panował niemiły acz niezbyt głośmy hałas.
-Mięliście jakieś pytania prawda- powiedział chrapliwym głosem
-Tak, chcieliśmy się dowiedzieć, co tam słychać w centrali- rzekł Czesław
- Wiele, mamy innego szefa, wymieniono także większość pracowników naukowych.
-A, co się stało z tamtymi- zapytał Imgmar
- Większość odeszła na emeryturę, pewnie i was tam poślą.
-Gdzie – zaniepokoił się Imgmar
- Jest taki ośrodek w centrali ponoć istny raj sam bym się tam udał, ale jeszcze kupę lat przede mną.
Umilkli. Cisza zdawała się trwać wiecznie, bóg wie jak długo trwał lot. W końcu wylądowali, obsługa lotniska wyciągała walizki i zaniosła je w niewiadomym kierunku. Ledwo zdążyli wyjść z kabiny a już podszedł do nich jakiś chudy niski człowiek z formularzem zadał kilka pytań, po czym przedstawił się grzecznie miał na imię Henry.
-Chodzimy- powiedział grzecznie wskazując ręką olbrzymią bramę.
Idąc patrzyli z niedowierzaniem jak bardzo centrala urosła w czasie tych kilku lat ich pracy. Wznosiła się ona na wielkiej równinie, bardziej piaszczystej niż porośniętej trawą, ogromny betonowy kompleks, którego mury wznosił się na wysokość około 10 metrów przypominał wielką górę, w oddali widoczne były wieże obserwacyjne, kiedy podeszli bliżej ujrzeli, że zarówno na murach jak i na wieżach maszerują w tę i powrotem uzbrojeni ludzie.
Stanęli przed bramą ta powoli rozwarła się i pozwoliła im wejść do środka, w kierunku Henrego pomachał jakiś mężczyzna w białym kitlu, Henry natychmiast podszedł do niego i po krótkiej rozmowie wrócił z wiadomością.
-Szef chciałby was zobaczyć.
Szli w ciemnym chłodnym korytarzu, wysoko pod sufitem paliły się świetlówki i tylko dzięki nim cokolwiek wiedzieli.
-Zaczekajcie tutaj- rzekł Henry, gdy stanęli przed małymi białymi drzwiami.
Minęło kilka sekund a chudzielec powrócił i kazał iść za sobą, za białymi drzwiami kryło się zejście na niszy poziom. Po pokonaniu schodów znaleźli się w ciemnym pokoju, Henry gdzieś znikł. Nagle zapaliło się jasne żółte światło i ujrzeli wysokiego potężnie zbudowanego człowieka ubranego w biały garnitur, siedział on na pozłacanym tronie u jego stóp leżały pół nagie kobiety. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, Imgmar i Czesław stali jak zamurowani takim widokiem coś było tu nie w porządku. Szef wstał i przeszedł po ciałach leżących przed nim kobiet, te jęczały z bólu lecz nie uciekały, człowiek w biały garniturze podszedł do Imgmara.
-Jest tu ktoś, kto na ciebie czeka- rzekł
- Co ? – zdziwił się młodzieniec
Tajemniczy typ wyciągnął rękę ku jednej z kobiet nachylił się a następnie chwycił ją z włosy i podźwignął, Imgmar rozpoznał ją natychmiast, Kiliana otwarła oczy i próbowała coś powiedzieć jednak ręka szefa pościła ją i dziewczyna runęła wprost pod jego nogi.
-Kim jesteś- zapytał Czesław
-Nazywacie mnie Rax.
-Boże to ty -przeląkł się starzec.
Chłopak klęknął przy Kilianie i gładził jej głowę, otwarła oczy.
-Jesteś nareszcie, czekałam na ciebie- mówiła cicho
Imgmar zobaczył, że w przeciwległym końcu pokoju jest wielkie okno a za nim ciągnie się równina, bez namysłu chwycił dziewczynę i uniósł ją Rax usiłował mu przeszkodzić, lecz Czesław chwycił go za ramiona, Rax wyciągnął nóż i ugodził starca ten padł na ziemie. Imgamr kilkoma kopnięciami rozbił szybę i wyszedł na zewnątrz, pobiegł jeszcze kilka metrów i padł jak gdyby przebity mieczem, okropny ból w klatce piersiowej nie pozwolił mu dalej biec, wtedy przypomniał sobie, że rok temu, kiedy zdarzył się ten incydent w wysokich trawach odczuł to samo i w jednej chwili zdał sobie sprawę, że owego dnia roślina złożyła w nim swe ziarno, które właśnie teraz kwitło. Imgmar leżał na plecach a Kiliana wdrapała się na niego, roślina wydostała się na zewnątrz przebijając piersi obydwojga.
-Finis vitae sed non amoris- rzekł konając chłopak.

Złudzenia

Budynek szpitala psychiatrycznego otoczony był pięknym równo przystrzyżonym żywopłotem, na drzewach rosnących w szpitalnym ogrodzie zasiadały ptaki i raczyły swym śpiewem pacjentów siedzących w cieniu koron drzew. Pan Imgmar zajmował jedno z krzeseł ustawionych przy stolikach w ręku trzymał jakiś mały przedmiot, pielęgniarka siedząca obok gapiła się na młodego sanitariusza pomagającego jakiejś kobiecie w zdjęci z głowy nocnika. On szarpał nocnik mocno ale ona trzymała i nie chciała ustąpić.
Imgmar rozluźnił dłoń i spojrzał na to co z taką wielką pieczołowitością skrywał przed światem.
-Dziękuje ci za te złudzenia- powiedział
-Czy coś pan do mnie mówił- przebudziła się pielęgniarka
-Nie- odpowiedział
Nagle znikł lecz rozpłyną się w powietrzu jakby go nigdy na świecie nie było.
Specjalny raport komisji lekarskiej wyjaśnił iż przyczyną śmierci pacjenta cierpiącego na ostrą odmianę schizofrenii był nieznana dotąd choroba spowodowana tajemniczym czynnikiem. Na miejscu zejścia znaleziono czarną małą kulkę pacjent trzymał ją w dłoni tuż przed śmiercią.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez edgar20 dnia Sob 8:23, 03 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:06, 22 Lip 2008    Temat postu:

Przeczytałam pierwszą część. Dziś usiadłam z mocnym postanowieniem dokończenia - i nie dałam rady.

Wiesz, że w tym nie ma ani jednego dialogu zapisanego poprawnie? Zajrzyj do jakiekolwiek książki i zobacz, jak powinno się je zapisywać, bo jakby cię moja polonistka dorwała, to nie wyszedłbyś z jej rąk żywy. Nie mówiąc już o tym, że są niemożliwe sztuczne. Tyle, że na sztuczność raczej nic nie poradzisz, ale naprawdę mógłbyś poprawić ten zapis.

Błąd na błędzie. Od gramatycznych („chodzimy do bunkra”) poprzez interpunkcyjne i powtórzenia do literówek („pod irytowanym głosem”). Ach, a to zdanie bije już wszystko:

Cytat:
„Starzec poszedł drogą okrężną bacznie obserwując czy coś złego się nie dzieje, lecz w końcu stracił Imgmara z oczu, ten zaś szedł szybko, bo pomimo tego, iż trawa była wysoka to ziemia, z której wyrastała miała w miarę równą powierzchnię, więc szło się po niej gładko, jedyną nie dogodnością w drodze był trawy, które dorastały na wysokość twarzy, nie tylko przeszkadzały w obserwacji słońca jedynego punktu orientacyjnego, ale i niemiłosiernie uderzały w oczy, poza tym, że spuchną oczy się nie było się, czego bać.”


Jeśli nie umiesz budować zdań złożonych - nie rób tego. Tak poza tym: „niegodnością”, „były trawy”, powtórzenie słowa „oczy”.

Gdybym miała wymienić wszystko, co tutaj jest do poprawy, musiałabym chyba przekleić cały tekst. Czytaj to co wklejasz na forum, bardzo cię proszę, bo o ile kiepski pomysł, bezbarwni bohaterowie i sztuczne dialogi to rzeczy wybaczalne - o tyle takie błędy już nie.
Zanim dodasz następne opowiadanie naucz się poprawnego zapisu dialogów i zasad interpunkcji oraz dowiedz się, że nie z rzeczownikami piszemy łącznie. Tylko na tym skorzystasz. Bo tego po prostu w takiej formie nie da się czytać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin